- Opowiadanie: Uajkoniak - Dzień, w którym zamiast apokalipsy, nastąpiło coś innego (KOSMIKOMIKA 2011)

Dzień, w którym zamiast apokalipsy, nastąpiło coś innego (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzień, w którym zamiast apokalipsy, nastąpiło coś innego (KOSMIKOMIKA 2011)

Dzień, w którym zamiast apokalipsy, nastąpiło coś innego.

 

Przeraźliwy wrzask wstrząsnął Gwiezdnym Niszczycielem XYZ. Załoga popatrzyła po sobie niepewnie, po czym, jak gdyby nigdy nic, wróciła do przerwanych zajęć. Niedawno na pokładzie statku złapano intruza i dochodzące z kabiny profesora Złowrogiego krzyki, nie mogły oznaczać nic innego, jak tylko to, że jajogłowy wziął się ostro do roboty.

Kapitan Paskudny był przywiązany do krzesła. Zlany potem, ze zgrozą przyglądał się koszmarnym scenom rozgrywającym się przed jego oczami. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu po brzegi wypełnionym różnego rodzaju dziwnymi sprzętami, których przeznaczenia nie znał. Wyjścia z pokoju pilnowało dwóch dryblasów o ogolonych głowach i kapitan nie mógł nawet marzyć o wyminięciu ich w drodze do hiperdrzwi. Sytuacja była bez wyjścia.

Z podłogi podniósł się drobny człowieczek i podszedł do Kapitana na chwiejnych nogach. Miał na sobie biały kitel pokryty świeżą, lepką krwią. Parszywa zwykle gęba, została okrutnie okaleczona, przez co wydawała się jeszcze bardziej szkaradna. Kapitan przełknął ślinę. O nogę krzesła otarł się rudy kot.

– Widzisz? – spytał niski człowiek. – Tak ci zrobię, jak nie powiesz, kto cię nasłał.

Paskudny rozejrzał się po zakrwawionej podłodze. Oj, pokazał mu profesor, co z nim zrobi. Zaprezentował wszystko na sobie bardzo dokładnie. Kapitan obawiał się, że teraz przyjdzie kolej na niego.

– Zrozumiałeś? – Profesor Złowrogi popluwał krwią, kiedy mówił. – Zrozumiałeś, czy mam ci pokazać jeszcze raz?

Kapitan pokręcił głową.

– Wystarczy. Wydaje mi się, że zrozumiałem.

Profesorek wyprostował się i otarł twarz rękawem. Zadowolony podparł się pod boki.

– No to teraz, przyznasz się do wszystkiego!

Nie było sensu tego przeciągać. Został złapany na gorącym uczynku i nie było już dla niego ratunku.

– Niech będzie – odparł Paskudny – Przyznaję się do wszystkiego.

– Tak po prostu?

– Co, tak po prostu?

Złowrogi podrapał się po głowie, wyraźnie zaskoczony zaistniałą sytuacją.

– No, bo zwykle, to więźniowie wszystkiego się wypierają i w ogóle.

– A ja sie nie wypieram!

– Tak nie można!

Kot przeszedł do powolnego ocierania się o nogi profesora. Ten zdawał się tego w ogóle nie zauważać. Kapitan westchnął zrezygnowany.

– No dobra, niech będzie, wypieram się.

– Czego się pan wypiera?

– Wszystkiego – odparł nieco już zdenerwowany Paskudny. – Wszystkiego, co tylko możesz sobie wyobrazić.

– Tego, że sypia pan w piżamkę w słoniki, też się pan wypiera? – zdziwił się profesor.

– Nie no, tego się nie wypieram.

Po małej sali rozeszły się szepty. Nawet ruda kocina zdawała się spojrzeć ukradkiem na osobnika, przywiązanego do krzesła.

– Sypia pan w piżamce w słoniki? – spytał Złowrogi, wyraźnie zdziwiony.

Kapitan poczerwieniał na twarzy.

– Dostałem od mamy na ósme urodziny. Miałem wyrzucić?

Niech to koliber zafajda! Sytuacja zaczyna się robić skomplikowana. Nie dość, że jest pojmany, to jeszcze poniżany. Jego reputacja i tak była już mocno zszargana, nie mógł sobie pozwolić na dalszą kompromitację. Na szczęście nie związali go zbyt ciasno. W zasięgu ręki szybko odnalazł jakiś metalowy przedmiot. Coś ciepłego polało się mu po ręce, kiedy próbował go podnieść. Szlag jasny, to się nie nada. Powoli odłożył na miejsce nocnik i poszukał czegoś innego. Odnalazł nóż myśliwski. Wolał się nie zastanawiać, skąd znalazł się akurat w zasięgu jego ręki. Prawdopodobnie musiałby tu wejść w jakieś aspekty filozofii. Bardzo powoli zaczął rozcinać więzy. Przypomniał sobie też, że w swoim neseserku schował jakąś broń. Pamiętał, że przed wyjazdem, Albert dał mu coś do ręki i kazał na siebie uważać. Nie mógł sobie przypomnieć, co to dokładnie było, ale wiedział, że gdy otworzy neseser, natychmiast się zorientuje. Profesor spoważniał nagle.

– Możesz spać, w czym chcesz -powiedział, po czym zaśmiał się maniakalnie. – I tak wkrótce zginiesz, jeśli nie przestaniesz się wszystkiego wypierać. Mam na ciebie haka!

Kapitan wywrócił oczami. Udało mu się przeciąć pierwszą z wiążących go lin. Już niedługo.

– Jakiego haka?

– Ciężkiego, mosiężnego! – powiedział wyciągając zza pleców ciężki, mosiężny hak. – Teraz wszystko powiesz.

Kapitan szarpnął się gwałtownie.

– Tak się nie bawimy! – krzyknął. – Ten hak ma wartość sentymentalną.

Profesor zaśmiał się po raz kolejny. Paskudny rozciął ostatnie więzy i rzucił się w kierunku stołu, gdzie leżał jego niezawodny, czarny neseser. Szybciej niż którykolwiek z ochroniarzy byłby w stanie zareagować, wyciągnął z niego małą gumową kaczuszkę. Złowrogi uniósł powoli ręce do góry. Dryblasy zatrzymały się w połowie kroku. Kot prychnął i nastroszył sierść.

– Jest pan imponująco szybki, Kapitanie Paskudny – stwierdził Złowrogi spokojnie. – Nie zauważyłem momentu, w którym odbezpieczył pan zamki w neseserze.

– No, bo urwały mi się dwa tygodnie temu….– przyznał zawstydzony. Szybko jednak otrząsnął się i ścisnął pewniej gumową kaczuszkę. Profesor przyjrzał się temu krytycznym wzrokiem.

– Magnum 2500 NX – powiedział spokojnie. – Dla niepoznaki pokryty żółtą gumą. Bardzo sprytnie. Nie spodziewałem się tego po panu.

Teraz wystarczyło pozbyć się tego jajogłowego, zniszczyć główny reaktor i zwiać z tego przeklętego statku. Bułka z masłem. Kapitan uśmiechnął się szeroko. W miarę, jak coraz mocniej zaciskał palce na gumowej kaczuszce, z twarzy profesora znikał spokój i zastępował go paniczny lęk. Paskudny rozkoszował się każdą sekundą i żywił się strachem, który dostrzegał w oczach Złowrogiego. Kaczuszka pisnęła przeciągle.

– Ojej! – zaklął siarczyście. – To jednak zwykła kaczuszka do kąpieli.

Nie czekając na reakcję profesora i jego ochroniarzy, skoczył do drzwi. Kot spłoszył się, miauknął skrzekliwie i pognał wprost na dryblasów.

– Łapcie go!

Ochroniarze niemal jednocześnie rzucili się, próbując go powalić. Jeden z nich nie trafił i wywiązała się krótka szamotanina.

– Mamy go, szefie! – okrzyknął wyższy triumfalnie.

– Nie kota, idioci! – wrzasnął profesor. – Łapcie tego zbiega!

Kapitan biegł ile sił w nogach wąskimi korytarzami Gwiezdnego Niszczyciela XYZ, od czasu do czasu mijając magazyny pełne tabliczek czekolady. Kilkukrotnie pomylił drogę i musiał zawrócić. Nieraz już restartował swój system GPS, za każdym razem bezowocnie. Będzie musiał go oddać do naprawy, kiedy wróci na Ziemię. Jednak nie to było teraz ważne. Musiał odnaleźć reaktor jądrowy i go zniszczyć. Wtedy padnie pole siłowe statku i Niszczyciela będzie można łatwo zlikwidować z powierzchni Ziemi, tym samym powstrzymując profesora, przed wcieleniem w życie jego okrutnego planu. Złowrogi ubzdurał sobie, że czekolada, to zło tego świata i zamierzał na bazie ogromnych próbek zgromadzonych na pokładzie własnego statku, stworzyć Antyczekoladę, która zniszczy całe zasoby brązowego przysmaku na naszej planecie. Kapitan Paskudny nie zamierzał na to pozwolić.

Skręcił w jedną z odnóg i otworzył pierwsze napotkane drzwi. Siedział tam jakiś facet w głupiej czapce, nad panelem pełnym świecących guzików. Nie zastanawiając się długo, Paskudny wyjął z neseserka nieco bardziej konwencjonalną broń – niewielki pistolet laserowy – i wypalił prosto w głowę nieznanego osobnika. Ten przewrócił się, przygniatając ciałem kilka przycisków. Gwiezdny Niszczyciel XYZ gwałtownie zmienił kurs. Pokład przechylił się i Paskudny zaczął się ześlizgiwać po podłodze.

– Kurde lebele! – zaklął pod nosem. – Żeby tak to wszystko kaczka kopnęła.

Złapał się jakiejś klamki i powoli podźwignął się z ziemi. Na drzwiach widniał napis, wskazujący jasno, że w środku znajduje się główny reaktor. Kapitan uśmiechnął się pod nosem i chwiejnym krokiem wszedł do środka. Pomieszczenie okazało się jedynie niewielkim holem z przyciasnawą budką biletową. Oślepiły go światła różnokolorowych lampek i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie jest tutaj sam.

– Dzień dobry – powitał go jegomość we fraku rzeczowym tonem. – Witamy przy głównym reaktorze. Z kim mam przyjemność?

Kapitan podrapał się zdziwiony po głowie.

– Paskudny jestem – przedstawił się.

Mężczyzna ocenił go wzrokiem.

– Widzę – skwitował. – Pan raczy bilet zwykły, czy ulgowy?

– Emm… zwykły poproszę.

Szybki brzęk kasy, zaledwie kilka kredytów reszty i już mógł kontynuować swą misję. Jegomość w garniturze przepuścił go przez bawełnianą kotarę i wręczył mały, plastikowy bilecik. Kapitan powoli wkroczył do prostego pokoju, w kształcie dwunastoboku foremnego. Przywitała go chłodna, błękitna poświata, bijąca od szklanego walca na środku pomieszczenia. Istniał jednak jeszcze jeden problem, którego wcześniej Paskudny nie przemyślał. Jak należało zniszczyć reaktor? Dokładnie przeanalizował systemy obronne Gwiezdnego Niszczyciela XYZ, plan jego uwzględniał każdy, najdrobniejszy nawet szczegół, potrzebny do dostania się do wnętrza statku. Zapomniał jednak przemyśleć, co należy zrobić, kiedy znajdzie się już w pobliżu reaktora. Powoli podszedł do jarzącego się walca.

– Widzę, że już pan odnalazł nasz reaktor. Podoba się panu?

Kapitan odwrócił się ostrożnie. U wejścia do pomieszczenia stał profesor. W ręku trzymał laserowy pistolet, wymierzony w Paskudnego.

– Niech pan rzuci tę zabaweczkę. Nie przyda się panu na nic.

Kapitan posłusznie odrzucił swój pistolet. Po raz kolejny Złowrogi go zaszachował. A był już tak blisko! Gdyby tylko znalazł jakiś sposób na wysadzenie tego pokręconego reaktora. Nagle kątem oka zauważył jakiś błysk. Niewielki przedmiot tuż koło profesora, dosłownie za jego lewym ramieniem, przyciągnął uwagę Paskudnego. To było to! Postanowił grać na czas.

– Nie może mnie pan tak po prostu zabić – rozpoczął.

Profesor zdziwił się.

– Niby dlaczego?

– Tak się po prostu nie robi. Kiedy czarny charakter ma zamiar zabić bohatera, najpierw musi mu dokładnie wyjaśnić swój plan i motywy.

Złowrogi podrapał się zdziwiony po głowie. Paskudny wykorzystał okazję i przesunął się powoli w lewo. Zaczęli nieśpiesznie okrążać główny reaktor.

– Dlaczego niby mam to panu wyjawić? – spytał profesor. – Nie mogę pana po prostu zabić?

– W każdym filmie tak jest!

– No, ale dlaczego?

Kapitan zastanowił się. No właśnie, dlaczego?

– Bo tak już jest – improwizował. – Są takie prawa natury, które po prostu zachodzą i nie należy o nie pytać. No, na przykład: Dlaczego mucha lata?

Profesor zastanowił się chwilę. Nie spodziewał się filozoficznej dysputy. Paskudny zbadał swoją pozycję – pokonał już trzecią część drogi do upragnionego celu.

– Dlaczego mucha lata? Bo ma skrzydła!

– Brawo! – przyklasnął Kapitan. – Więc dlaczego ty musisz mi wyjawić swój plan?

– Bo mam skrzydła? – spróbował.

– Dokładnie!

Krążyli dalej. Błękitna poświata oświetlała ich wykrzywione w grymasie twarze. Paskudny zaczął się intensywnie pocić i miał nadzieję, że profesor tego nie zauważy. Powoli zbliżał się do swojego celu. Mógłby już prawie dosięgnąć ręką niewielkiego obiektu, przytwierdzonego mocno do ściany.

W RAZIE POTRZEBY WYSADZENIA REAKTORA, ZBIĆ SZYBKĘ. AUTODESTRUKCJA.

Kapitan przełknął ślinę.

– Ale ja nie mam skrzydeł! – oburzył się profesor.

Paskudny wyciągnął z kieszeni małą czapeczkę ze śmigiełkiem i rzucił Złowrogiemu. Ten chwycił ją w locie i przyjrzał się jej krytycznie.

– Co to, kurwa, ma być?

– Jak pan to założy, to będzie pan miał skrzydełka.

– To ma śmigiełko! Nie skrzydła!

– W TESCO na promocji tylko takie mieli – przyznał Paskudny.

– Dosyć tego absurdu – zdenerwował się Złowrogi. – Nie zamierzam ci się tłumaczyć ze swoich motywów. Chcę zniszczyć czekoladę, bo jest zła i rujnuje ludzkie serca i umysły! To wszystko, co potrzebujesz wiedzieć przed śmiercią. Chciałem się jedynie dowiedzieć, dla kogo pracujesz. Nie chcesz powiedzieć? Nic nie szkodzi! Sam się dowiem!

Szybko pokonał dzielący ich dystans i wyrwał Kapitanowi z ręki neseser. Zepsute zamki puściły i z walizki posypały się karty Tarota.

– Co, do jasnej cholery?

Paskudny, po raz kolejny dzisiejszego dnia, spłonił się rumieńcem.

– Ekhm… No, bo w „Pani Domu" dawali i wie pan.

Skorzystał z nieuwagi profesora i łokciem zbił szybkę. Zabolało, ale tylko przez moment, bo potem wszystko pochłonęło białe światło eksplozji.

Kapitan Paskudny nigdy nie zdołał się dowiedzieć, co za idiota umieszcza przyciski natychmiastowej autodestrukcji obok obiektu, który ma eksplodować.

 

* * *

 

Zaraz po eksplozji reaktora, osłony Gwiezdnego Niszczyciela XYZ padły. Wielce Tajna Agencja Wywiadowcza natychmiast odpaliła rakiety typu Ziemia-Kosmos. Po niecałym kwadransie orbitą okołoziemską, wstrząsnęła potężna eksplozja. Całe tony czekolady, odpadków statku, fekaliów i resztek jedzenia, poczęły zbliżać się z niebezpieczną prędkością ku naszej planecie. Rządy wszystkich krajów apelowały o spokój. Najważniejsze, to nie wpadać w panikę – powtarzali eksperci. Kiedy cała masa czekoladowa weszła w atmosferę, stopiła się i zlała z resztą śmieci, ekskrementów i odpadów radioaktywnych. Całe narody przy teleodbiornikach obserwowały, jak hektolitry brązowej cieczy, z hukiem zalewają pola dojrzewającej pszenicy.

I tak powstał Chocapic.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Spoko. Fajny, całkiem zabawny absurdzik. Ostatnie zdanie mnie zaskoczyło (pozytywnie), jakoś wcześniej nie skojarzyłem tego z reklamą :)

Pozdrawiam 

Acha, tytuł zajebisty - przyciągnął mnie jak światło ćmę :)

hehehe, dobra parodia filmów o 007 i jemu podobnych ;) Końcówka mnie rozwaliła.

Wkradło się parę błędów, ale to nie pora na szukanie, może sam znajdziesz.

Popieram Wolimira, tytuł przyciąga.

A tak na marginesie: czy kot superzłoczyńcy nie powinien być wielkim, tłustym, białym persem? :P

Absurdalne, umiarkowanie zabawne. Podobało mi się.

Mastiff

Hahahaha po czekoladzie domyśliłam się puenty :D Ale ekskrementów i odpadów radioaktywnych się nie spodziewałam :) Uważaj, zanim zaczną Cię ścigać prawnicy z Nestle ;) Lubię czasem trochę powdychać sobie oparów absurdu. Humor trochę nierówny, czasem jak ze szkolnych kabaretów, ale czasem trafi się prawdziwa perełka. Popieram Wolimira i Sylwien - tytuł od razu przyciąga uwagę, a to już dobry początek :)

OK, do konkursu.

Argh! Faktycznie, mój błąd z tym kotem. Wiedziałem, że coś tu nie gra.
Dziękuję za komentarze i pozdrawiam.

Nowa Fantastyka