- Opowiadanie: Wolimir Witkowski - Czyściciel

Czyściciel

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czyściciel

W pokoju przejściowym okna były jak zwykle zasłonięte. Jacek siedział na kanapie w zaciemnionym pomieszczeniu i skręcał kolejnego splifa, przerywając zmagania z wirtualnym przeciwnikiem. Sięgnął po pilota leżącego obok kawałków zimnej pizzy, przełączył tryb wyświetlania na telewizyjny i dokończył skręta, oblizując ostrożnie bibułkę. Spojrzał na swoje dzieło idealne i uśmiechnął się w duchu. Przysunął do siebie popielniczkę, po czym osunął się w kanapie, odpalił splifa, zaciągnął się głęboko i wstrzymał na moment oddech. Na jego twarzy zawitał błogostan. Gdy wypuścił dym, znowu złapał za pilota i zaczął skakać po kanałach.

 

Jacek był już niemal trzydziestoletnim mężczyzną. Pracował zdalnie jako recenzent gier video, więc z domu praktycznie się nie ruszał. Wychodził jedynie po trawkę, napoje, zakąski i tego typu rzeczy. Obiady przeważnie zamawiał. Wbrew pozorom, dietę miał zróżnicowaną – kilkanaście rodzajów pizz, kilka wariantów kebabów, kilkadziesiąt różnych pozycji na ulotce restauracji orientalnej… Czasem nawet zamawiał pierogi. Taki tryb życia powodował, że u Jacka widać było wyraźnie jego krągły brzuszek, w sam raz do podpierania kontrolera gier. Teraz jednak kontrolera nie trzymał. Trzymał jointa i pilota, a wszelkiego rodzaju urządzenia sterujące walały się wokół niego. Były pady od PlayStation 3, PlayStation 2, X-Box’a 360, Nintendo Wii… Cały arsenał. No i setki egzemplarzy kolorowych gazet oraz multum płyt. Bajzel, jednym słowem.

 

Będąc mniej więcej w połowie skręta, Jacek zawiesił się na Telewizji Trwam. Pokazywali właśnie na żywo wywiad z Rydzykiem, który przemycał w swoich wypowiedziach rasistowskie przesłanie i bojkotował liberalne poglądy. Jad się sączył a Jacek się wkurwiał. Gdy usłyszał „Ja to nazywam aj waj szalom. Widać, że to jest religia handlowa. To jest handel, a nie religia w Boga”, sięgnął po kontroler Wii – Walther P99, wyglądający jak prawdziwa broń. Wycelował w czoło ojca Tadeusza i nacisnął spust. Rydzyk padł.

 

Z głośników telewizora zaczął wydobywać się pisk i wrzask zgromadzonych zwolenników. Jacek spojrzał zdziwiony na urządzenie w ręce, potem na jointa, potem z powrotem na ekran. „Ojciec Tadeusz nie żyje! To chyba zawał!” – głosił prezenter, a półleżący na kanapie recenzent podrapał się sztucznym pistoletem po głowie. Włożył skręta do ust i wolną ręką sięgnął pilota. Przełączył na TVN 24. Nic nie mówili o Rydzyku, ale pokazywali nagranie z poprzedniego dnia, w którym przemawiał George W. Bush. Ujarany recenzent, niewiele myśląc, wycelował mu w twarz, nacisnął spust i odłożył pistolet. Prezydent Stanów Zjednoczonych opowiadał dalej, jak to konieczne jest prowadzenie misji pokojowych w Iraku.

 

Jacek dokończył skręta, zgasił go w popielnicy i poszedł do toalety. Wracając, zaszedł do kuchni po mrożoną kawę. Usiadł wygodnie na kanapie i już miał przełączać na tryb konsoli, gdy standardowe wiadomości zostały przerwane przez komunikat z ostatniej chwili: „Prezydent Stanów Zjednoczonych – George W. Bush – nie żyje. Zmarł nagle na polu golfowym”. Podczas gdy prezenter informował o nagłej śmierci Busha, na dole ekranu przewijała się tekstowa wiadomość o zgonie Rydzyka.

 

Zdezorientowany i zszokowany recenzent pociągnął w zamyśleniu przez słomkę tyle zimnej kawy, że z letargu wyrwał go okropny, przeszywający ból zębów. Mężczyzna złapał się za szczękę, grymasząc z bólu. Nadal nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Zbieg okoliczności? Omamy? Nie, Jacek jarał już od czasów wczesnego liceum i nigdy nie miał halucynacji po marihuanie. Zatem zbieg okoliczności, bo przecież nie zabił prezydenta poprzez jakieś fale radiowe, za pomocą zabawkowego pistoletu? Ciekawość i niepewność nie dawały mu spokoju. Poszukał szybko jakiejś transmisji na żywo. „Jest! Sport. Ale co jeśli to naprawdę działa? Zabiję niewinnego sportowca? Ale zaraz, zaraz, to przecież Luis Moreno”.

 

– A masz za sowę, skurwielu – powiedział spokojnie Jacek i nacisnął spust, celując w zawodnika drużyny Panamy. Piłkarz padł na murawę, a na trybunach rozległy się gwizdy. Po chwili, gracza wyniesiono na noszach i mecz został przerwany. Komentator poinformował telewidzów o śmierci Moreno.

 

Jacek wycelował pistoletem w stojącą obok telewizora donicę z paprocią i nacisnął spust. Nic. Żadnej reakcji. Długo myślał nad tym, o co w tym wszystkim chodzi. Kręcił się po mieszkaniu z ogromną chęcią odpalenia kolejnego splifa, ale się powstrzymywał. Chciał mieć całkowicie trzeźwy umysł. Krzątał się i patrzył co chwilę na leżący na stole pistolet do gier video.

 

– Niemożliwe, kurwa, niemożliwe – mówił do siebie. – Jakim cudem? To musi być zbieg okoliczności! Musi!

 

Gdy to powiedział, podszedł do kanapy i sięgnął po pukawkę, by dokonać ostatecznego sprawdzianu. Przełączył na obrady sejmu… Rozpoczęła się rzeź. Najpierw padł jeden poseł, potem drugi, potem premier. Reszta polityków zaczęła uciekać w panice, a Jacek, z dziwnym wyrazem twarzy, strzelał do znanych mu osobistości, które pojawiały się w różnych ujęciach kamer. Wyglądało to jak kino akcji. Ujęcie – śmierć. Ujęcie, strach w oczach, następne ujęcie – śmierć. Ujęcie – śmierć, śmierć. Mężczyzna czuł się, jakby grał w Left 4 Dead.

 

– Gińcie, kurwy i złodzieje! Nadszedł czas zemsty! Ha, ha! Skończyło się rumakowanie! – złowieszczo zapowiedział Jacek bez cienia żartu w głosie.

 

Śmierć, śmierć, śmierć…

 

Szaleńczą rozrywkę przerwało mu mocne pukanie do drzwi. Zdziwiło go trochę, bo nikogo się nie spodziewał. Może listonosz? Podszedł więc i zajrzał przez wizjer na klatkę schodową.

 

Za drzwiami ujrzał dwóch mężczyzn. Jeden w eleganckiej koszuli, drugi w zwykłym podkoszulku i z torbą na ramieniu.

 

– Kto tam?

– Policja. Mamy doniesienie o nielegalnym nadawaniu sygnału medialnego.

 

„Kurwa, przecież ja tu mam chyba z pięćdziesiąt gramów zielska!” – przestraszył się Jacek. Spokojny żywot, jaki dotychczas prowadził, stanął na krawędzi ogromnej przepaści. Mężczyzna zajrzał do niej, zobaczył ponurą celę i zrobiło mu się niedobrze. Nie wiedząc za bardzo co ma robić, odparł, że za moment otworzy. Pobiegł do pokoju, zabrał torbę z marihuaną i całą jej zawartość spuścił w sedesie. Drżącymi rękami opróżnił też popielniczkę, a bibułki wyrzucił za okno. Ogromnie zestresowany, otworzył w końcu drzwi. Mężczyźni weszli do środka, pokazując odznaki i od razu zaczęli rozglądać się po mieszkaniu.

 

– Dzień dobry – powiedział ten szczuplejszy i wyższy. Na oko miał około pięćdziesiąt lat. – Komisarz Ostrowski jestem, a to jest mój partner Kondziu – przedstawił siebie i swojego niższego, trochę grubszego kolegę.

– Nie mów do mnie Kondziu – wtrącił jego partner beznamiętnie.

– Dzień dobry – odparł Jacek.

– Uuu, a co pan taki zdenerwowany? – zapytał zgryźliwie Ostrowski.

– No bo panowie tu o jakichś sygnałach mówią, a ja nie wiem o co chodzi. Nie chcę mieć żadnych problemów.

– Tego się można domyślić po tym, że się woda do kibla nabiera. Coś musiało sobie popłynąć, co? Coś, czego zapachem jest ta chata nieźle przesiąknięta – uśmiechnął się elegancko ubrany policjant, stając naprzeciwko Jacka. Jacek tylko patrzył mu z przerażeniem w oczy. – Ale nie martw się chłopcze – kontynuował glina, – my nie w tej sprawie. Zmarnowałeś tylko zielsko. No, chyba że znajdziemy nadajnik pirackiego sygnału, wtedy by poleciało wszystko co się da, każda piracka gierka, każdy pornos na twym dysku, wszystko! He, He.

– Nie mam pirackich gier. Ani żadnego nadajnika – odezwał się lokator.

– To się zaraz okaże. Doner, sprawdź ten kwadrat.

 

Niższy policjant wyjął z torby jakieś urządzenie. Uruchomił je i zaczął z nim chodzić po całym mieszkaniu. Dziwny przyrząd wydawał z siebie rytmiczne dźwięki niczym sonar, a równo z dźwiękiem migała na nim zielona dioda. Doner obszedł już niemal całe mieszkanie i nic nie przykuło jego uwagi.

 

– Nic tu nie ma, Ostry – powiedział i podszedł do partnera stojącego przy Jacku.

 

I wtedy sonar zaczął częściej wydawać z siebie dźwięki. Obydwaj policjanci, jak na komendę, spojrzeli sobie w oczy. Doner przyłożył urządzenie do Jacka i sygnał stał się niemal ciągły. Po woli jednak słabł, a po chwili stał się taki jak podczas włączenia. Operator potrząsnął nim lekko i walnął go ręką.

 

– Cholerny szmelc.

– Nic to – powiedział Ostrowski, – czas na nas. Przepraszamy za zakłócanie spokoju.

– Nic nie szkodzi – odparł zdenerwowany Jacek. – Do widzenia.

– Do widzenia.

Policjanci wyszli. Jacek zamknął drzwi i usiadł zrozpaczony na kanapie.

– Tysiąc złotych w kiblu. KURWA! – wrzasnął i sięgnął po pistolet. Przyłożył go sobie do skroni, ale spustu nie nacisnął. Bał się, że zadziała.

 

 

***

 

 

Wieczorem w telewizji mówili tylko o jednym – o tajemniczych zgonach polityków. Powiązano śmierć Rydzyka z bezkrwawą masakrą w sejmie, ale o Bushu i Moreno nikt nie wspomniał.

 

Jacek tymczasem sporządził listę osób, których najbardziej chciałby się pozbyć. Udał się do kafejki internetowej i zaczął szukać ludzi zasługujących według niego na śmierć. Musiał zmieniać miejsce co kilkanaście strzałów, ponieważ pojawiała się policja poszukująca nielegalnego źródła sygnału. Robił to z wyprzedzeniem, żeby w żaden sposób nie powiązano go z wydarzeniami.

 

Tego wieczoru mężczyzna nacisnął spust co najmniej kilkadziesiąt razy. Naciskał gdy widział bandytów, fanatyków, polityków, sadystów, kłusowników… Zależało mu jednak najbardziej na politykach.

 

W mediach zapanował chaos. Po dwóch dniach, w prasie i telewizji, przestały pojawiać się wizerunki znanych osobistości. Portale internetowe wykasowały wszelkie zdjęcia polityków oraz ludzi zamieszanych w najróżniejsze afery. Część internautów protestowała, twierdząc, że mają prawo wiedzieć jak wyglądają ludzie, którzy rządzą światem. Tymczasem rządy wprowadziły zakaz umieszczania w sieci jakichkolwiek zdjęć osób z nimi związanych. Było to rozporządzenie globalne. Jackowi utrudniło to trochę zadanie, mimo iż powstawały serwisy, tworzone przez anonimowych działaczy, o nazwach typu 666peopletoeliminate.org i tym podobne. Umieszczano tam zdjęcia polityków, zbrodniarzy i terrorystów. Strony takie jednak znikały błyskawicznie. Filtrowane były chyba wszystkie pliki graficzne oraz video, które pojawiały się w sieci. Każdy ruch był rejestrowany.

 

 

***

 

 

To był trzeci wieczór. Miasto odetchnęło z ulgą po upalnym dniu, ale nadal było bardzo ciepło. Jacek wychodził właśnie z kafejki, w której oddał ponad dziesięć strzałów. Spojrzał w lewo i zobaczył dwóch mężczyzn, którzy odwiedzili go kilka dni temu. Momentalnie skierował się w drugą stronę. Ostrowski go jednak zauważył.

 

– Stój! – wrzasnął.

 

Jacek zaczął uciekać. Skręcił w boczną, słabiej oświetloną uliczkę, otoczoną starymi kamienicami i biegł najszybciej jak potrafił. Lata spędzone na kanapie przed telewizorem zrobiły jednak swoje – próbował biec szybciej niż mu na to pozwalały nogi, wynikiem czego się przewrócił. To był ledwie kilkunastosekundowy sprint, a on już czuł się wykończony. Na dystans ich nie weźmie, to już wiedział. Schował się za kontenerem na śmieci i zwrócił uwagę na najbliższą latarnię, która mrugała nieregularnie bladopomarańczowym światłem. Wyjął pistolet, wycelował i nacisnął spust. Latarnia po prostu zgasła, jakby ją ktoś wyłączył. Mężczyzna odkrył nową moc. Zaczął strzelać we wszystkie źródła światła w okolicy i już po chwili zrobiło się ciemno niczym w lesie. Na końcu ulicy było jednak ciągle jasno. Jacek nie widział latarni za rogiem, więc nie mógł ich dezaktywować. Na tle oświetlonego fragmentu skrzyżowania, zobaczył wyraźne kontury policjantów, którzy zbliżali się do niego ostrożnie. Zdecydowanie mieli pistolety w dłoniach. Ciemność dała mu możliwość cichej ewakuacji. Pogaszone przez niego światła zaczęły się jednak po chwili załączać. Znowu robiło się jaśniej i to w najmniej odpowiednich miejscach. Ostrowski dojrzał garbiącego się uciekiniera, jak ten chował się za samochodem.

 

– Wyłaź zza tego Poloneza, Strzycki! – krzyknął policjant.

 

Gdy Jacek usłyszał swoje nazwisko, zrobiło mu się słabo. Niby to oczywiste, że wiedzieli kim jest, ale jakoś tak dziwnie mu to zabrzmiało. „Co ja kurwa robię?” – pomyślał. „Mam ich zabić? Mam się dać złapać? Nie, nie mogę ich zabić! Nie mogę zabijać kogo popadnie! Co ja sobie kurwa myślałem? Jak nic pójdę siedzieć! Dożywocie kurwa. Ja pierdolę, już po mnie”.

 

– Dobra! Wychodzę! – krzyknął Jacek i sunął pistoletem po asfalcie w stronę policjantów.

 

Nagle drzwi od klatki obok Poloneza otworzyły się. Wyszedł z niej starszy mężczyzna, a Jacek, wykorzystując sytuację, wbiegł do niej na czworaka i zamknął za sobą drzwi.

 

Policjanci podbiegli do lekko zdezorientowanego mężczyzny i nakazali mu wystukać kod otwierający drzwi. Ostrowski wszedł do środka, a Doner został przy wyjściu, pilnując, by Strzycki nie uciekł. Myśląc o dziwnej grze świateł, jaką przed chwilą widział, zadzwonił po wsparcie. Podejrzewał, że mogą mieć do czynienia ze sprawcą dziwnych zgonów.

 

– Kurwa – powiedział cicho do siebie Ostrowski, gdy wszedł do środka i zobaczył, że to wcale nie były drzwi do klatki, lecz od bramy podwórka. Dość spore podwórze otoczone było blokami z każdej strony i w każdym z nich znajdowały się po dwa wejścia. Pocieszeniem był jedynie fakt, że wyjście było jedno. Teoretycznie. Poza tym, Jacek nie znał kodów. Teoretycznie.

 

Tak, Strzycki nie znał kodów, ale drzwi od jednej klatki były zepsute. Wszedł więc do środka, udał się na samą górę i wyjrzał przez okno. Zobaczył ostrożnie idącego po podwórzu komisarza z pistoletem w ręce. Nagle, nad dachem przeciwległej kamienicy, pojawił się helikopter z ogromnym reflektorem, który zaczął świecić po wszystkich oknach. Jacek skrył się za ścianą i dotarło do niego, że już wiedzą, iż szukają mordercy polityków. Widząc kątem oka, że biała wiązka światła skierowana jest na inny blok, mężczyzna stanął przy oknie okrakiem, złożył palce tak, jak to robią dzieci udając pistolet, wymierzył w reflektor i cicho wyszeptał – „Pff!”. Reflektor zgasł. Jacek poczuł się bogiem. Złym bogiem. Nie przestawał celować w helikopter. „Pff!” – wyszeptał jeszcze raz a Helikopter zaczął opadać. Poderwał się lekko do góry, ale śmigło kręciło się już tylko z rozpędu, nic go nie napędzało. Śmigłowiec zahaczył o dach kamienicy i rozbił się z hukiem na podwórzu. Hałas był niesamowity. Przeraźliwy zgrzyt metalu i betonu sprawił, że w niemal wszystkich oknach pojawili się ludzie, a wraz z nimi pojawił się chaos – aktualny przyjaciel Jacka. Ostrowski nie miał szans. Podwórze momentalnie wypełniło się po brzegi całą zgrają gapiów. Wszędzie było ich pełno – w oknach, na podwórzu, na klatkach schodowych, na zewnątrz kamienicy roiło się już także od policji. Sąsiedzi w końcu znaleźli wspólny temat.

 

Strzycki wmieszał się w tłum na klatce i udawał mieszkańca.

 

Przez megafon ogłoszono nakaz ewakuacji całej kamienicy. Nie podano żadnych powodów. Po prostu każdy miał się ustawić w kolejce do wyjścia. Nie była to dobra nowina dla Jacka, ponieważ ujarzmienie chaosu przez władzę, było teraz tylko kwestią czasu. Mężczyzna nie mógł też po prostu wyjść sobie razem ze wszystkimi. Na pewno policja miała już jego zdjęcia oraz opis.

 

Strzycki zaczął mieć wątpliwości. Znowu targały nim rozterki moralne. „Co ja kurwa robię? Zabijam niewinnych ludzi. Jestem bandytą… Taaaak, ale spójrz na te palce. Cudowne palce. Jesteś bogiem. Możesz robić co chcesz…”.

 

– Jestem bogiem! – wrzasnął Jacek na cały głos.

Ludzie udający się akurat na dół, wedle rozkazu władz, spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

– Jestem bogiem, KURWAAA! – wrzasnął ponownie i wymierzył palce w najbliższego faceta, który się uśmiechnął w zakłaopotaniu. – PAF! – krzyknął szaleńczo Strzycki. Facet padł. Ludzie się przestraszyli. Szaleniec wymierzył w kolejną osobę. – PIF! – Kobieta upadła.

 

Ludzie zaczęli uciekać w panice, a Jacek wpadł w szał.

 

– PIF! PAF! PIF! PAF! PAŁ! PFF! BANG! BANG! BENG!

 

Klatka schodowa usłana została trupami. Jacek, z obłędem w oczach odwrócił się do okna i zaczął strzelać do tłumu na dole. Tym razem szeptał cichutko, z diabelskim uśmiechem na twarzy.

 

– Pff, pff, pif, paf, pif, pif…

 

Znowu chaos i panika. Ludzie tratowali się nawzajem, chcąc jak najszybciej opuścić podwórze. Policja straciła panowanie. Tłum przedzierał się przez bramę jak mielone mięso przez młynek. Byle tylko znaleźć się na zewnątrz. Byle tylko się stąd wydostać. Ludzie nie wiedzieli dlaczego inni umierają. Po prostu widzieli jak padają, jakby życie z nich nagle uchodziło. Nie było słychać strzałów ani widać żadnych błysków. Zupełnie jakby ktoś wyciągał wtyczki zasilania.

 

Ostrowski też nie wiedział jak to się dzieje. Widział natomiast, z której klatki nie wychodzili ludzie. Gdy podszedł do drzwi i zobaczył, że są zepsute, nie miał już żadnych wątpliwości. Wszedł tak cicho, że nawet jakby ktoś stał obok, to by go nie usłyszał. Co prawda nie musiał się bardzo wysilać, bo hałas panował okropny, ale wolał nie ryzykować. Stawka była zbyt duża. Gdy wszedł na drugie piętro, zobaczył pierwszego trupa. Potem kolejnego. Gdy zbliżył się do piątego piętra, naliczył ich jedenaście. Stał na półpiętrze i widział Jacka, jak celuje palcami do okna i szepcze: „Pif, paf, pif, paf…”. Byłby pewnie niezwykle zdumiony, gdyby nie fakt, że kilka miesięcy wcześniej przyszło mu rozwiązywać sprawę morderstwa z udziałem zombie. Najchętniej strzeliłby Strzyckiemu zwyczajnie w łeb, ale rozkazy były inne – „jeśli możliwe, pojmać żywego”. Zbliżał się więc powoli do Jacka, cicho niczym agent specjalny. Kucał już tuż przy samych jego nogach. Wstał szybko, żeby przeciwnik nie zdążył zareagować na odbicie w szybie, i ogłuszył szaleńca ciosem w potylicę. Jacek osunął się na podłogę. Ostry zakuł go w kajdanki i wstrzyknął mu środek usypiający.

 

 

***

 

 

Strzycki obudził się unieruchomiony. Pod sobą czuł stalowy blat, a na głowie miał chyba hełm. Nic nie widział i nie mógł ruszyć żadną kończyną. Słyszał tylko rozmowę kobiety z mężczyzną.

 

– Jak długo to potrwa, pani doktor?

– Trudno powiedzieć, nigdy nie przeprowadzaliśmy tego typu badań na ludziach.

– Rozumie pani, że to jest sprawa wagi państwowej i nic nie może pójść źle?

– Tak, generale.

– Dobrze. Musimy jak najszybciej odkryć jego tajemnicę. Dla dobra Polski. To jest niezwykła broń.

– Tak, generale.

 

Jacek dopiero w tym momencie przypomniał sobie, co się stało. Nie wiedział tylko kiedy to było. Dzisiaj? Wczoraj? Tydzień temu? Strzelał z palców do ludzi i nagle jest tutaj. Czyli gdzie? I co oni chcą mu zrobić? „Kim są ci ludzie? Czy to rząd? Chyba tak, skoro generał. Ale co, jeśli on zechce posłużyć się tą bronią do wywołania wojny? Co ja kurwa zrobiłem?!” – myślał Jacek. „Nie, nie mogę dopuścić, żeby się dowiedzieli jak to działa. Sam kurwa nie wiem, ale oni tym bardziej nie mogą. Nikt nie może. Co robić? Co robić? Co robić?!”.

 

– Muszę do kibla – zawołał.

 

Nikt mu nie odpowiedział, ale po chwili ktoś go złapał za nogi i ręce. Metalowe uprzęże puściły, lecz od razu został skuty w kajdanki. Oczu mu nie odsłonięto, a ręce skuli mu tak, że mógł je trzymać tylko na wysokości okolic pasa. Nogi natomiast skrępowane były w ten sposób, że nie dałby rady zrobić normalnego kroku. Jacyś ludzie pomogli mu wstać i zaprowadzili go do toalety. Wprowadzili Jacka do kabiny i zamknęli drzwi. Po chwili, czarna szybka w jego hełmie wysunęła się i Jacek zobaczył sterylną do granic możliwości ubikację. Spojrzał na swoje odbicie w wodzie muszli klozetowej, uśmiechnął się, złożył palce, wycelował…

 

– Paf!

 

Padł na sedes.

Koniec

Komentarze

Do powyższego opowiadania wkradli się nieproszeni goście z mojego pierwszego opka :)

Kto czytał, ten będzie wiedział :)

PS. Co jest z tym cholernym edytorem na tej stronie? Nie dość, że tekst się wkleja z Worda w kompletnie innej formie, to gdy zapiszę, na stronę wrzuca się w jeszcze innej! Raz mi się robią podwójne odstępy między akapitami, raz potrójne, raz pojedyncze (w jednym tekście!). Masakra. Zawsze muszę edytować po dwa razy, rozdzielając lub łącząc akapity ręcznie. Brrrr! FU! Nie lubię to!

Taki polski Death Note, tylko hmm... prostszy. Do strony technicznej nie mam zastrzeżeń, a co do treści to nie mogę obiektywnie ocenić, bo odruchowo porównywałam do wspomnianego anime. Mnie nie porwało, ale powód już znasz.

Za to chętnie sięgnę do policjantów, rozwiązujących sprawy z udziałem zombie ;)

Pozdrawiam.

Nie przepadam za anime, więc Death Note nie znam, ale zapoznam się z nim z ciekawości :)

Dzięki za komentarz,
pozdrawiam. 

"Ostry zakuł go w kajdanki i zrobił mu jakiś zastrzyk."
Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ narrator opisuje sytuacje z punktu widzenia Ostrego, a tu zaraz potem się ukazuje że zrobił mu "jakiś" (cholera wie jaki) zastrzyk.
Powiem tak: tekst wciągnął mnie niczym wentylator koszulkę, nie pozwalając mi ani na chwilę przerwać radosnego wyszczerzu, chociaż w gruncie rzeczy przedstawia on dość smutne refleksje dotyczące stanu moralnego i percepcji rzeczywistości zwykłego człowieka. Więcej tego typu opków. Pięć daję panowie, mocne pięć!- (i jeszcze masa wykrzykników, ominiętych z uwagi na szacunek dla zasad gramatycznych)

Dobre :) Uśmiałam się. 

Dzięki za komentzarze :)

@Lassar Słuszna uwaga co do tego zastrzyku. Już poprwaiłem. Co do reszty komentarza - serce rośnie, dzięki :) 

Opowiadanie wciągające i przygnębiające zarazem.
Nie znając Death Note, po przeczytaniu jedynie recenzji, widzę podobieństwo co do pomysłu odkrycia możliwości kontrolowanego oczyszczania świata ze zbędnych ogniw. Sposób eliminacji jest już inny.

Super. Wciągnęło mnie od początku do samiutkiego końca. Bardzo mi się podobało. Też miałem luźne skojarzenia z Death Notem (swoją drogą genialnym). Najlepszy z twoich tekstów, które do tej pory czytałem.

Pozdrawiam.

Bardzo mnie cieszy, że opowiadanie okazało się wciągające :)

Mnie do jego napisania zainspirowało kompletnie coś innego niż Death Note (bo go nie znałem), a mianowicie okładka albumu Dezertera - Nielegalny zabójca czasu LINK . Sam album średni, mieli lepsze, ale okładka fajna :)

Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarze :) 

Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka