- Opowiadanie: Sylwien - Amarantowa Tanja

Amarantowa Tanja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Amarantowa Tanja

Amarantowa Tanja stąpała ostrożnie po zakurzonej, pełnej dziur posadzce. Wolała nie wpaść w żadną z nich – sądząc po wydobywającym się z nich pomarańczowym blasku, szczeliny sięgały skąpanego w lawie jądra ziemi, mogła już nigdy stamtąd nie wrócić. Szkoda by było – czuła, że jest już blisko celu.

 

Od samego początku było ciekawie – Ghostland od reszty świata odgradzała ściana gęstych cierni, sięgających wysoko w górę i przechodzących w magiczne pole siłowe. Zza zarośli emanowała aura śmierci i rozkładu. Amarantowa Tanja poczuła dreszcz podniecenia, biegnący wzdłuż kręgosłupa i przechodzący na jędrne pośladki. To tu, jeśli wierzyć słowom zakapturzonego nieznajomego spotkanego w karczmie, znajdowało się Berło Władcy Śmierci, potężny artefakt, który pozwoli jej odzyskać to, co straciła.

Wyrąbała sobie przejście przez twarde pnącza z kolcami długości dłoni i śmiało wkroczyła w kłębiącą się złowrogo, gęstą, zielonkawą mgłę. Gdy tylko stopa Amarantowej Tanji dotknęła ścieżki po drugiej stronie, zerwał się silny wiatr, wtłaczający w płuca wojowniczki odór zgnilizny, rozległ się ostrzegawczy grom, a błyskawica oświetliła na moment stosy ciał w pordzewiałych zbrojach.

Amarantowa Tanja spojrzała w czerwone od łuny wulkanów niebo, zasnute ciężkimi, ciemnymi chmurami. Roześmiała się w przestrzeń, poprawiając kołczan zawsze pełen strzał i niechybiający łuk na plecach, miecz w ozdobnej pochwie wiszący przy lewym biodrze, bicz przymocowany do prawego uda oraz sztylet ukryty w cholewie białego, skórzanego buta sięgającego za kolano. Odgarnęła z twarzy pukiel w kolorze zatrutej wiśni. Wiśni, którą próbowała ją zabić jedna czarownica, zazdrosna o jej urodę. Nie udało jej się – jedynym efektem było to, że włosy Tanji zyskały niecodzienną barwę, a ona swoje imię i odrobinę magicznej mocy.

Poruszając się z gracją kocicy, Tanja stawiała kolejne kroki w Krainie Śmierci.

 

Po kilku godzinach wędrówki po wymarłych, pokrytych popiołem i gnijącym zwłokami pustkowiach Amarantowa Tanja była już znużona. Co chwilę atakowały ją jakieś stwory, opóźniające jej marsz, a nie stanowiące poważnego zagrożenia. Jedna, maksymalnie kilka strzał ze srebrnym grotem pozbawiała życia idące na nią utopce, strzygi i upiory. Magiczny bicz odsyłał w zaświaty natrętne duchy. Świecący błękitnym światłem półtoraręczny miecz fragmentował ciała bezmózgich zombi.

Najbliżej podszedł różowy króliczek, który zahipnotyzował ją tymi swoimi słodkimi oczkami. Czar prysł, gdy kicający zwierz przyjął swoją prawdziwą, bezkształtno-gumiastą postać koloru zgniłej zieleni, z paszczą wyposażoną w trzy okręgi ostrych, zakrzywionych zębów. Była to ostatnia przemiana w życiu monstrum, lśniąca klinga Amarantowej Tanji pozbawiła go tej części ciała, która z racji znajdowania się na czubku i posiadania otworu gębowego, najprawdopodobniej była głową.

 

Wędrówka przez kłębiące się przy ziemi, śmierdzące opary dobiegła kresu, gdy Amarantowa Tanja odnalazła wejście do starożytnej świątyni wykutej w zboczu góry. Rozpadające się kolumny, zmurszałe mury i wykute na każdej wolnej powierzchni motywy czaszek i kości budziły dreszcze. Poświata wiszącego nisko, wielkiego, czerwonego księżyca w pełni potęgowała złowieszczy wygląd. Wojowniczka śmiało wkroczyła w mrok budowli.

W pierwszej komnacie czekał na nią tuzin szkieletów, w tym jeden szkielet-demon. Zwykłe kościotrupy zajęły jej tyle, co wypicie krasnoludzkiego piwa, demoniczny król był odrobinę większym wyzwaniem. Przez kilka minut pozostawał ślad po jego ciosie na jej ochronnej tarczy magicznej. Z takimi potworami mogła walczyć – uwielbiała ten wyrzut adrenaliny, gdy szpony lub broń przeciwników prawie sięgała jej ciała, odbijały się na magicznej osłonie, a na skórze zostawało tylko wrażenie łaskotania.

Gdy po godzinie błądzenia w labiryncie tuneli stanęła przed skomplikowanym wyborem jednej z dwóch dróg, nie mogła się zdecydować. Tonący w mroku, zalatujący zapachem śmierci korytarz wyglądał zachęcająco, tak samo jak powalająca wonią zgnilizny i rozkładu dziura w popękanej posadzce. Zdała się na wyliczankę. „Fake” wypadło na dziurze.

Prowadziła do prawie pustej jaskini – obecność paru szkieletów, pająków i szczurów można pominąć. Były tak łatwe do zabicia, że nie stanowiły dla Amarantowej Tanji żadnego wyzwania. Nie chciało jej się nawet wyciągać broni, załatwiła je kilkoma ciosami i kopniakami w stylu walki pijanego smoka.

Zeszła na niższy poziom i na jeszcze niższy… wszędzie to samo. Ciemne, zakurzone jaskinie pełne pajęczyn i spadających z nich pająków. Były wielkości dużego psa i na pewno jadowite – informował o tym ich jaskrawy, niebiesko-różowy kolor. Oprócz tego pospolite szkielety w zardzewiałych kolczugach i popękanych hełmach oraz szczury jaskiniowe ze świecącymi w mroku czerwonymi ślepiami, trochę większe i trochę bardziej spasione od swoich miejskich kuzynów.

 

Brak poważnych niebezpieczeństw uśpił czujność wojowniczki, która penetrowała kolejne korytarze i ich odnogi, schodziła na niższe poziomy, wracała…

Raz trafiła do pomieszczenia pełnego skorpionów sięgających jej do pasa. Na szczęście atakowały pojedynczo, nie stanowiły więc większego niebezpieczeństwa. Po tym, jak zabiła dwadzieścia, reszta zrezygnowała z ataku i rozbiegła się, chowając w szczelinach. Amarantowa Tanja zaklęła, widząc plamy ze skorpioniej krwi na jednym z dwóch trójkątnych kawałków nabijanej ćwiekami skóry, stanowiących górną część jej zbroi. Dolna składała się z jednego trójkąta i dwóch pasków. Stroju dopełniał szeroki, wysadzany klejnotami pas biodrowy, na którym zawieszona była pochwa miecza. Zaklęła raz jeszcze, widząc, że na pozostałych częściach ubioru też widniały zielonkawe smugi.

Posławszy wściekłe spojrzenie za uciekającymi ośmionogimi stworami, dalej przeszukiwała mroczne podziemia, straciwszy zupełnie poczucie czasu i przestrzeni – nie miała pojęcia jak głęboko pod ziemią mogła się znajdować. A właśnie zaczynało się robić ciekawie.

 

Trafiła do tej dziwnej, podziurawionej jak sito jaskini. Wytępiwszy lokalną populacje jadowitych pająków zaczęła się zastanawiać, co teraz. Błądziła już tak długo, a jeszcze nie znalazła artefaktu, ani żadnej wskazówki co do jego lokalizacji. Rozejrzała się. Nie widziała żadnego znaku, żadnej podpowiedzi, zauważyła jednak cos innego – schody w dół.

Ucieszyła się umiarkowanie, bo wewnętrzny głos kazał jej zachować ostrożność. „Nic Ci nie grozi” – uspokoiła samą siebie – „Jesteś przecież niepokonaną, wielką wojowniczką!” Wyśmiała swoje wątpliwości i stanęła na szczycie schodów. Jej miecz nie rozświetlał ciemności w pomieszczeniu poniżej, nie widziała więc, co się czai w mroku. Skupiła swoją manę, wyszeptała inkantacje: „Utamo vita” i wzmocniła swoją magiczną tarczę. Zeszła na dół…

Potem wszystko działo się bardzo szybko. Postawiwszy stopę na podłodze, usłyszała klekot szczypiec i odgłos wielu nóg szurających po posadzce. Jednak zostały one zagłuszone przez zgrzyt zardzewiałego metalu i huk – to za plecami opadła stalowa krata, odcinając jej drogę ucieczki. Wpadła w pułapkę – zamknięta w jednym pomieszczeni z gigantycznym pająkiem, cztery razy większym od niej. W dodatku, sądząc po zajadłości z jaką atakował, z bardzo głodnym pająkiem. Jej magiczna tarcza drżała i wibrowała od jego uderzeń, podczas gdy Amarantowa Tanja zadawała kolejne cięcia swoim świetlistym mieczem. Na próżno. Potwór zdawał się w ogóle ich nie zauważać. Przeszywający ból i chłód rozchodzącej się po ciele trucizny podpowiedział jej, że pajęczak przebił jej magiczną ochronę. Po raz pierwszy w życiu Amarantowa Tania poczuła smak strachu. Musiała znaleźć drogę ucieczki.

Przeturlała się pod nogami pająka i zaczęła biec prosto przed siebie, byle dalej od tego monstrum. Rozzłoszczony stwór zaczął ją gonić, plując jadem. Amarantowa Tanja starała się unikać jego strzałów, uskakiwała i turlała się, jednak cały czas czuła, jak trucizna osłabia jej ciało. Ostatkiem sił rzuciła się w stronę dziury na niższy poziom – nieważne co mogło na nią czekać na dole, na pewno nic koszmarniejszego od tego, co goniło ją tutaj. Wśliznęła się w czarny otwór…

Spadła prosto na następnego pająka. Ten na szczęście był malutki, jednak Amarantowa Tanja była tak słaba, że ledwo utrzymała w ręce miecz przy cięciu i pozwoliła mu rannemu uciec. Usiadła na ziemi. Serce jej waliło, oddychała bardzo szybko i wciąż czuła krążącą w żyłach truciznę. Ale żyła. Nie mogła w to uwierzyć.

„Nie pożyjesz długo, jeśli się nie weźmiesz w garść!”– skarciła się w myślach. Przez dłuższą chwilę siedziała w bezruchu, starając się przezwyciężyć pajęczy jad i odnowić choć trochę many – mogła się przydać, zważywszy na to, iż nie wiedziała co czai się przed nią w ciemnościach.

 

Miała trzy wyjścia. Mogła iść na górę i stanąć oko w oko z jadowitą bestią. Mogła nadać telepatyczną wiadomość i czekać, aż ktoś ją usłyszy i przyjdzie uratować. Ghostland był znany z ukrytych tu skarbów, była duża szansa, że w okolicy kręci się kilku innych poszukiwaczy przygód. Wreszcie mogła pójść przed siebie i poszukać wyjścia na własną rękę. Jednak w dalszym ciągu była bardzo osłabiona i nie mogłaby się obronić przed kolejnym takim potworem. A jej intuicja, której głos zignorowała chwilę wcześniej, teraz krzyczała, ostrzegając przed niebezpieczeństwem czającym się przed nią. Wybrała więc wyjście drugie.

Musiała się przy tym bardzo skupić. I dokładnie to przemyśleć. Wiadomość musiała być krótka i treściwa, a przy tym na tyle intrygująca, żeby zwrócić czyjąś uwagę. Same „Pomocy!!” nie wystarczy. Zostanie zignorowane. Musiała pobudzić ciekawość i ambicje, no i wzbudzić chęć działania… Skupiła myśli, weszła w trans i nadała swoje wołanie o ratunek:

Smukła, długonoga piękność czeka na rycerza, który wyrwie ją z łap ohydnego, włochatego pająka, blokującego drogę do skarbu.

Teraz pozostało jej tylko czekanie, aż ktoś odpowie… Zapadła w leczniczy letarg.

 

 

Amarantową Tanję obudził rumor i dzikie wrzaski dobiegające z poziomu wyżej.

– A masz maszkaro!

– Udław się swoim jadem!

– Giń bestio!

Wielki pająk posłuchał swojego przeciwnika i już po chwili obok Amarantowej Tanji stanął jej wybawca, który mógłby wyglądać jak wcielenie jej marzeń – wysoki, półnagi, z węzłami mięśni rysującymi się pod ciemną, błyszczącą od potu i olejków skórą; ze wzburzoną blond czupryną i z błyskiem w oczach koloru letniego nieba. Całość psuła jedynie cuchnąca posoka potwora, którą zbryzgany był od stóp do głów. Gdyby nie to, Amarantowa Tanja zakochałaby się od pierwszego wejrzenia. Poczuwszy się bezpiecznie, odzyskała całą pewność siebie. Zalotnym gestem odgarnęła kosmyk czerwonych włosów za ucho, odsłaniając przy tym znamię w kształcie korony zdobiące bok jej szyi.

– Nie mówiłaś, że jesteś księżniczką – zdziwił się jej wybawiciel, wybałuszając oczy i otwierając usta ze zdziwienia.

– Byłam. – Przybrała zawzięty wyraz twarzy. – Straciłam całe dziedzictwo, gdy lord Haster ze swoją armią podstępnie najechał mój kraj, pobił nieliczne, zebrane naprędce siły zbrojne, a na koniec zdobył zamek i zamordował mojego ojca na moich oczach. Mi, dzięki poświeceniu moich osobistych gwardzistów, udało się uciec. Poprzysięgłam mu zemstę – wyjaśniła.

– Czarnemu Lordowi? – w jego głosie pobrzmiewała nuta zdumienia i podziwu. – Jego mroczna sława sięga daleko. Powiedz tylko słowo, to sam jeden odbiję twój kraj, a oprawcę zgładzę gołymi rękami. – Uśmiechnął się, odsłaniając lśniące, białe zęby i szarmancko wyciągnął w jej kierunku rękę. Podała mu swoją, a on podniósł ją bez wysiłku, jakby ważyła tyle co piórko.

– Zechcesz stanąć u mego boku?

– To będzie dla mnie zaszczyt, księżniczko. Jestem Cronen z Polandii – przedstawił się, kłaniając się nisko.

– Amarantowa Tanja.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Tanja podziwiała jego szeroką, umięśnioną klatę i kaloryfer na brzuchu. Cronen wbił wzrok w prawie niczym nie okryte, jędrne, duże piersi. Napięcie pomiędzy nimi narastało. Teraz wpatrywali się nawzajem w swoje oczy.

Przeszkodziło im upiorne wycie lisza, który przyleciał z głębi mrocznego tunelu. Jego potargane łachmany szarpał widmowy wiatr, w oczodołach błyszczała magia, a czarodziejska laska miotała w nich błyskawice. Pokonali go wspólnymi siłami, walcząc ramię w ramię. Ciało zabitego lisza w jednej chwili rozpadło się na proch i mączkę kostną, a oni ruszyli zatęchłym korytarzem po Berło Władcy Śmierci.

 

Cronen szedł przodem, siekąc swoim wielkim, dwuręcznym mieczem na prawo i lewo, skutecznie eliminując wszystko, co stanęło im na drodze – kościotrupy, ghule, przerośnięte pająki. Amarantowa Tanja wpatrywała się w jego taniec bojowy, zachwycając się jego siłą i grą mięśni oraz gracją, o jaką nie podejrzewała go przy takiej posturze. Od czasu do czasu wspomagała go z łuku. Tworzyli razem zgrany duet, nic nie mogło ich powstrzymać. Kiedy natrafili na zapieczętowane magią drzwi, nad którymi wyryto napis: „Ścieżka Śmierci”, nie mieli wątpliwości, że są na właściwej drodze. Amarantowa Tanja dotknęła wrót, a magia przeniknęła ją na wskroś, jakby sprawdzając czy jest godna wstąpić na drogę do skarbu. Test wypadł pomyślnie – potężne drzwi otwarły się z głośnym skrzypieniem i dobiegło ich upiorne wycie, przechodzące w wysoki śmiech. Spojrzała wymownie na Cronena. Czuła, że teraz spotkają o wiele bardziej wymagających przeciwników niż dotychczas.

 

Pierwszy był minotaur, wyższy o głowę od wojownika, z przekrwionymi oczami, spiżowymi rogami i wielkim, metalowym kółkiem w nozdrzach, dzierżący w swych łapskach ciężki, dwuręczny topór. Naszpikowany strzałami Tanji, rycząc jak ranny tur, rzucił się do szarży, którą powstrzymał Cronen, łamiąc przy tym swój miecz. Barbarzyńca odrzucił na bok bezużyteczną broń i pokonał minotaura gołymi rękami, łapiąc go za rogi i skręcając mu kark. Jako trofeum zabrał topór potwora, który leżał w jego dłoni jak ulał.

 

Następna czekała na nich meduza w swoim obumarłym ogrodzie ozdobionym wieloma rozsypującymi się ze starości kolumnami oraz kamiennymi krasnalami. Rozprawili się z nią szybko. Dwoma strzałami Amarantowa Tanja pozbawiła ją wzroku, a tym samym jej straszliwej mocy, a Cronen dokończył dzieła ścinając jej głowę. Topór, który zasmakował krwi poczwary, błyszczał teraz zielonkawo, adekwatnie do swoich nowych, trujących właściwości.

W kolejnej komnacie spotkali banshee, ze splątanymi, brudnymi blond włosami sięgającymi do pasa i trupio bladą, wykrzywioną w grymasie twarzą. Bił od niej fetor zgnilizny. Początkowo Amarantowa Tanja myślała, że to czarna skóra poczwary rusza się i faluje, jakby kłębiło się pod nią stado robali i glist, ale to były tylko muchy, które gromadnie obsiadły zrobioną z ludzkiego mięsa suknię banshee, a które odfrunęły, gdy tylko potwór rzucił się do ataku. Na wejście upiór powalił wojowników swoim strasznym, zawodzącym głosem i kiedy Amarantowa Tanja myślała, że dłużej już nie wytrzyma tego wycia, Cronen wydobył zza pasa runę ciszy i cisnął zawartym w niej zaklęciem w potwora. Pozbawiona głosu banshee padła od pierwszego cięcia miecza Amarantowej Tanji.

 

Trochę kłopotów sprawił im wampir czający na nich w zatęchłej kaplicy pełnej czaszek, grubych, opływających woskiem świec oraz wykładanych czerwonym aksamitem trumien. Problemem była skóra wampira, która skrzyła się w blasku świec, oślepiając ich. Dodatkowo nieumarły był niesamowicie szybki, a jego rany goiły się w mgnieniu oka. Walcząc, wampir i Cronen zdemolowali całe pomieszczenie, a Amarantowa Tania osiągnęła stan furii, gdy wosk z przewróconej świecy zalał jej ulubione buty. Wściekła, użyła swojego magicznego bicza, który okazał się wyjątkowo skuteczny – jego uderzenia zostawiały na ciele krwiopijcy dymiące pręgi. W pewnym momencie owinęła go wokół szyi potwora, a Cronen zadał śmiertelny cios, wbijając długą drzazgę ze zmiażdżonej trumny w serce wampira.

 

Po tej walce wiedzieli, że są już blisko celu. Nie mylili się. Kręty korytarz zaprowadził ich do przeogromnej groty. Daleko w górze majaczył otwór, przez który zaglądał księżyc. Amarantowa Tanja domyśliła się, że znajdują się we wnętrzu wygasłego wulkanu. Liczne pochodnie rozświetlały mrok, a ich blask był zwielokrotniony przez odbicie od zgromadzonych tu nieprzebranych skarbów. Na podwyższeniu w głębi jaskini znajdowało się poszukiwane berło – emanowała od niego aura siły i potęgi. Jedyną przeszkodą do zdobycia artefaktu był czarny smok, śpiący na górze złota i drogich kamieni.

Strażnik skarbu szybko wyczuł ich wtargnięcie. Powieka uniosła się, odsłaniając żółte oko z pionową źrenicą, która zwężyła się w cienką kreskę, kiedy smok ich zauważył.

– KTO ŚMIAŁ WTARGNĄĆ DO MOJEJ KRYJÓWKI!? – zagrzmiał jaszczur, zrywając się z leża i rozkładając skrzydła na całą szerokość, tak, że czubkami dotknęły przeciwległych ścian groty.

– Twoja zguba! – odkrzyknął mu Cronen, wymachując nad głową toporem.

– I twój senny koszmar! – zawtórowała Amarantowa Tanja, stając u boku towarzysza z mieczem w jednej ręce i z biczem w drugiej.

– HAHAHA – zaśmiał się smok, a od jego potężnego głosu drżały skały. – MARNE ISTOTY, MYŚLICIE, ŻE MOŻECIE STAWIĆ MI CZOŁA? MNIE, SMOCZEMU WŁADCY, NAJSTARSZEJ, NAJPOTĘŻNIEJSZEJ, NAJSILNIEJSZEJ I NAJMĄDRZEJSZEJ ISTOCIE, JAKA POJAWIŁA SIĘ NA TYM PADOLE? HAHAHA!

– Jeszcze zobaczysz, kto będzie się śmiał, kiedy zedrę skórę z twojego martwego cielska i przerobię ją na buty! – zawołała śmiało Amarantowa Tanja, trzaskając z bicza.

– Już nigdy więcej nie napadniesz i nie zrównasz z ziemią żadnej wioski ani nie porwiesz żadnej księżniczki! – zakrzyknął wojownik. – Zginiesz! Możesz się poddać, a wtedy umrzesz szybko albo możesz walczyć, ale wtedy śmierć twoja będzie powolna i bolesna!

– JESZCZE ZOBACZYMY KTO TU BĘDZIE KONAŁ W MĘCZARNIACH I BŁAGAŁ O LITOŚĆ. STAWAJCIE DO BOJU! – wyryczawszy swoje wyzwanie, smok zionął pokazowo ogniem ponad głowami duetu wojowników, ale oni nawet nie drgnęli. A potem, z bojowym okrzykiem na ustach, rzucili się w wir walki.

Smok okazał się godnym przeciwnikiem. Tak samo groźny z przodu, jak i z tyłu, i z boku, atakował ich swoim najeżonymi kolcami ogonem, uzbrojonymi w zakrzywione szpony łapami oraz pełną ostrych jak brzytwa zębów paszczą, plującą co chwilę ogniem. Bestia przewyższała ich siłą i wielkością, oni korzystali ze swoich atutów – szybkości i zwinności oraz przewagi liczebnej. Szczególnie to ostatnie było przydatne, gdyż coraz bardziej rozsierdzony smok nie był w stanie skupić swojej uwagi na obu przeciwnikach na raz, co wykorzystywali skwapliwie, co rusz doskakując do potwora i zostawiając na jego ciele rany, niegroźne niestety.

– NIE RUSZAĆ SIĘ, UCIĄŻLIWE ROBACTWO! – zaryczał smok, trafiony boleśnie w bok toporem. Wściekły, jednym szybkim ruchem skrzydła powalił Cronena, który nie spodziewał się ataku ze strony tej części ciała smoka. Bohater upadł ciężko na ziemię i poturlał siłą bezwładu, a smok z tryumfalnym rykiem doskoczył do niego. Wziął zamach, chcąc pazurami przyszpilić herosa do posadzki.

– Nieeeeeee! – krzyknęła Amarantowa Tania i zamachnęła się swoim biczem.

Łapa smoka zawisła na cal od ciała Cronena, unieruchomiona przez błyszczący magią rzemień owinięty wokół nadgarstka. Twarz Amarantowej Tanji wykrzywiła się z wysiłku, a pot zalewał jej oczy.

– NO, NO, NO. – Smok popatrzył z uznaniem na wojowniczkę, po czym szarpnął mocno, wyrzucając kobietę w powietrze i pozbawiając ją jej niezwykłej broni. Tanja wykonała obrót w powietrzu i zanim jej stopy dotknęły ziemi, zdążyła przerzucić miecz do prawej ręki. Wylądowała miękko w postawie bojowej, tylko po to, żeby zobaczyć jak jej świeżo poznany ukochany znika w paszczy smoka. Kolana się pod nią ugięły.

– Nieeeeeee! – Amarantowa Tanja nie mogła uwierzyć w taki koniec.

– BĘDZIESZ NASTĘPNA – poinformował ją smok, szykując się do ataku.

– Niedoczekanie twoje! Zapłacisz mi za to! – Amarantowa Tanja zebrała całą swoją wściekłość i natarła na bestię, a jej miecz świecił jaśniej niż kiedykolwiek.

– Giiiiiiiń!

Żarząca się klinga co chwilę zagłębiała się w ciele smoka, a jaszczur, zdumiony nagłą, nadludzką siłą wojowniczki, cofał się pod naporem jej natarcia. Amarantowa Tanja, niesiona siłą swojego gniewu, zadawała ciosy z szybkością błyskawicy, szatkując potwora na kawałki.

– To twój koniec! – zawołała szykując się do śmiercionośnego ciosu, ale znieruchomiała, gdy smok zaczął dziwnie się zachowywać.

Oczy miał wytrzeszczone, paszczę otwartą, a grzbiet wygięty w kabłąk i wył rozpaczliwie. Po chwili padł na ziemię, zwinął się w kłębek z bólu i zaryczał jeszcze głośniej. Gdy zdumiona wojowniczka opuściła miecz, przyglądając się temu wszystkiemu, smok wyprężył się po raz ostatni – jego brzuch został rozerwany od środka, a z wnętrza wyszedł Cronen, rozbryzgując naokoło posokę, soki trawienne oraz kawałki mięsa i flaków.

– Mamusia nie nauczyła, że posiłek trzeba dokładnie pogryźć? – zapytał kpiąco zdychającego potwora, ścierając z twarzy śluz i krew.

– Ty żyjesz! – ucieszyła się księżniczka i już chciała rzucić się na szyję wojownika, ale powstrzymał ją powalający wprost odór. Minęła Cronena i poszła po Berło Władcy Śmierci.

Było piękne. Z oksydowanego srebra, inkrustowane drogimi kamieniami, pokryte zygzakami napisów w języku, którego nie znała. Na czubku miało ogromny rubin rzeźbiony na kształt czaszki. Lewitowało w pozycji pionowej tuż nad postumentem. Zgodnie z legendą, pozwalało przywołać niepokonaną armię umarłych. Z takim wojskiem i z Cronenem przy boku, mogła rzucić wyzwanie lordowi Hasterowi. Odzyska swoje księstwo i zemści się na oprawcy. Jeszcze pożałuje, że się urodził.

Wyciągnęła dłoń, zawahała się. Mogło być dodatkowo chronione. Nie wyczuła jednak żadnych pułapek, sięgnęła więc po nie śmielej. Gdy tylko jej palce zacisnęły się na artefakcie, poczuła płynącą z niego moc.

– Na potęgę posępnego czerepu, do mnie, moja armio! – zawołała, a fale wezwania pulsacyjnie rozeszły się w przestrzeń. I na tym się skończyło. Nic się nie stało. Spróbowała jeszcze raz, bez większych rezultatów.

Gdy już zrezygnowała, z tunelu, którym przybyli, wyczołgał się szkielet, a właściwie jego mniejsza część – głowa, pół klatki piersiowej i jedna ręka. Z oczodołu sterczała znajomo wyglądająca strzała. Za nim kuśtykał mocno okaleczony zombie i anemiczny duch. Cronen podszedł do Amarantowej Tanji i położył jej dłoń na ramieniu.

– Chyba wybiliśmy twoją nieumarłą armię…

Koniec

Komentarze

Dopisek ze znakiem zapytania, bo jak widzicie napisałam dwa kiczowate opowiadania i nie mogłam się zdecydować, które jest lepsze/gorsze. Liczę na waszą pomoc.

 

To opowiadanie było pierwsze, choć przerabiałam je tyle razy, że z pierwotnej wersji została już chyba tylko nazwa Ghostland… Rozrosło się trochę (przekroczenie limitu o 100 znaków to chyba nie jest zbrodnia?) i chyba kicz się przez to rozcieńczył… Jeśli „Pora na porażkę” jest odpowiednia na konkurs, to mam trochę mniej kiczowatą wersję tego opowiadania, podmienię je.

Rysunek własnoręczny, specjalnie do tego opowiadania - tylko jak go wstawić? Pomocy ;(

Na razie obrazek w zakładce "galeria". Może do jutra odkryję, jak go wstawić nad opowiadaniem.

Akcja "przeczytam tryptyk Sylwien":) zakończona! Czytając powyższe opowiadanie czułem się jak podczas gry w RPG. Szczególnie z powodu, super tarczy, żarzącego się miecza czy zdolności telepatycznych bohaterki. No i do tego postać Cronena. Wracajmy do sedna. Chciałaś wiedzieć co jest bardziej kiczowate? Moim zdaniem Por. Por favore seniorita i por... tfu! Pozdrawiam

Mastiff

Trafiona-zatopiona :) Opowiadanie powstało na kanwie mojej przygody w pewnej znanej grze on-line. Tamta skończyła się trochę inaczej, ale to już inna historia ;)

Amarantowa Tanja poczuła dreszcz podniecenia, biegnący wzdłuż kręgosłupa i przechodzący na jędrne pośladki. To tu, jeśli wierzyć słowom zakapturzonego nieznajomego spotkanego w karczmie, znajdowało się Berło Władcy Śmierci

Cuuudne! Podobnie jak samo imię i przydomek bohaterki, nawiązujące do znanego filmu.

Zatkało mnie, zapowietrzyło, zaparło i nie wiem co jeszcze, jak zobaczyłam wskazany przez Ciebie fragment. Nie wiem jak się z tego wytłumaczyć ( i czy w ogóle się tłumaczyć ). Ale się porobiło :P

Tak to jest, jak się robi poprawki na ostatnią chwilę...

A ja myślałam, że to celowe!

Nowa Fantastyka