- Opowiadanie: Mulin - Krowa, dżem i W-11 (KOSMIKOMIKA 2011)

Krowa, dżem i W-11 (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krowa, dżem i W-11 (KOSMIKOMIKA 2011)

"Bo nie oglądacie W-11" – rzekła staruszka do spoglądającego na swoje pokryte lepką mazią dłonie policjanta. Ten stojąc w holu przychodni, patrzył na nią oczami nieskalanymi myśleniem i sam zaczynał wierzyć tym słowom. A przecież to miała być kolejna rutynowa interwencja…

 

Z serialem to nie była tak do końca prawda, wszak dla stróżów prawa był on niemal filmem instruktażowym. Jego bohaterowie w niecałe pół godziny potrafili rozwiązać prawie każdą zagadkę kryminalną. I to większego kalibru niż kradzież nieszczęsnych słoików z piwnicy Maśluszczakowej.

 

Normalnie zignorowano by takie zgłoszenie, tłumacząc to natłokiem obowiązków, lecz Helena Maśluszczakowa nie była jedynie starszą upierdliwą kobietą, nałogowo oglądającą południowoamerykańskie tasiemce, która w wolnych chwilach okupowała kolejkę w przychodni. Żwawa staruszka miała status lokalnej gwiazdy, odkąd brukowy "Mit" umieścił jej zdjęcie na pierwszej stronie jako ilustrację do sensacyjnego materiału o bydlęciu-mutancie.

 

"Lokalna krowa urodziła cielaka o trzech głowach" – wykrzykiwał nagłówek. Zdjęcie Maśluszczakowej zamiast rogacizny, wprowadziło w błąd niejednego czytelnika. Skorelowanie fotografii z nie do końca precyzyjnym tytułem wywołało dwojaki efekt. Po pierwsze – cały nakład rozszedł się na pniu (do dziś wiele osób zastanawia się, gdzie Maśluszczakowa ukryła dziecko z nadprogramową liczbą czerepów). Po drugie, pani Helena stała się "specjalistką od wszystkiego", komentującą bieżące wydarzenia dla "Mitu" – od gospodarki, przez politykę zagraniczną, na zasiewach i ufologii kończąc. A że z prasą nie wolno zadzierać wiedział nawet aspirant Borejko.

 

Gdy tylko odebrał zgłoszenie dotyczące – jak to określiła staruszka – enigmatycznego (cokolwiek to znaczy) zniknięcia weków, wysłał pod ogólnie znany adres to co miał na stanie: posterunkowych Wańkę i Wstańkę. Nie były to oczywiście ich prawdziwe nazwiska, lecz najlepsze określenie specyficznej koegzystencji funkcjonariuszy. Kiedy tych dwóch ćwierćinteligentów pracowało razem można było liczyć, iż wspólnymi siłami utrzymają względny intelektualny pion. Podczas działań solowych taka ewentualność nie wchodziła w rachubę. "Zdrowa policyjna rywalizacja najlepszym stymulatorem" – zdawali się myśleć przełożeni łącząc te dwa "indywidua".

 

Zgodnie z wszelkimi prawidłami, jakie przekazano im podczas szkolenia, dzielni stróże prawa rozpoczęli od przeprowadzenia wywiadu środowiskowego. Swe pierwsze kroki po dotarciu na miejsce zdarzenia ("zbrodni" jak to żartobliwie określił Wańka) skierowali do anonimowego informatora numer trzy, czyli pani Heleny. Drzwi otwarła Maśluszczakowa we własnej osobie.

 

"Macie ze sobą księdza jak radziłam? I tych z telewizorni?" – spytała w progu medialna gwiazda całej okolicy. "To Szatan i jego pomioty szlajają mi się po piwnicy. I nie mówię o tych gnojkach Botwińskich spod czwórki" – dodała zanim mundurowi zdążyli cokolwiek z siebie wydusić. Po chwili Maśluszczakowa zasypała ich gradem informacji.

 

Z jej relacji niezbicie wynikało, iż haniebnego czynu mogły dokonać tylko siły nieczyste. Ewentualnie Armia Czerwona, która podobny numer wycięła rodzinie poszkodowanej dobre 60 lat temu. Jednak wtedy na miejscu zbrodni pozostały ślady uryny, kilka stłuczonych butelek, opróżnione weki i mocny zapach potu. Teraz zaś, tam gdzie wcześniej znajdowały się słoje rosły ni mniej ni więcej, tylko konwalie.

 

"A konwalie zabijają" – podsumowała swój wywód, z którego policjanci dowiedzieli się również o wrodzonej nienawiści Maśluszczakowej do tego białego ohydztwa. Wkład w rozwój antypatii wniósł drugi mąż ("szmaciarz bezwstydny") starszej kobiety notorycznie pachnący tym dziadostwem, a który 30 lat temu rzekomo uciekł z małżeńskiego raju z listonoszem.

 

Bogatsi o niezbędną wiedzę, jednocześnie niezbyt skorzy do rozmów z innymi specyficznymi lokatorami budynku, Wańka i Wstańka udali się na rekonesans, by sprawdzić co w piwnicy piszczy. Po otwarciu drzwi, zamiast spodziewanej fali kurzu i stęchlizny, ich nozdrzy dobiegł świeży zapach przypominający płyn do płukania tkanin. Kierując się do jego źródła dotarli do kolejnych drzwi, z których luźno zwisał skobel. Poza garstką popiołu, który się na nim znajdował, innych śladów kłódki nie stwierdzono. Za to w samej piwnicy – oprócz wszelkiego rodzaju pokrytych kurzem rupieci – rosły konwalie.

 

"To na pewno ma związek z narkotykami" – stwierdziła Maśluszczakowa. "Takie psy są potrzebne jak w telewizji. I ksiądz, bo te mordercze rośliny to na pewno ręka Antychrysta. Widziałam o tym program. Na końcu się okazało, że te rośliny co oni hodowali to były narkotyki. Też mocno pachniały i dopiero ksiądz Tadeusz to odkrył" – ciągnęła dalej krynica wiedzy i mądrości ludowych.

 

"A w W-11 to mieli podobny przypadek, tylko że w piwnicy się metalowcy od Szatana zagnieździli. I też się nie dało ich pozbyć. Tylko kwiaty były inne" – pani Helena próbowała nakierować śledztwo na jedyne słuszne tory. Tym bardziej, że jeśli jak zwykle będzie miała rację, to niechybnie ponownie znajdzie się na okładce "Mitów". "A może i do telewizji mnie zaproszą" – rozmarzyła się kobieta.

 

Policjanci nie zwracali uwagę na trajkotanie Maśluszczakowej. Wodzili tylko wzrokiem to po sobie, to po kwiatach, nie mając bladego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Najbardziej zaskakiwało ich umiejscowienie roślin. Wyrastały ze wszystkich możliwych lokacji – posadzki, kaloszy i kolby starego Mausera, tak jakby nie potrzebowały kompletnie nic do swojego rozwoju. Tylko jedno miejsce wyglądało inaczej i zdawało się tętnić życiodajną energią. Ciemnobrunatna plama, z której wyrastały cztery łodygi, otoczona drobinkami szkła i… mięsa.

 

"O widzicie, jeden z dżemów zjedli na miejscu. Nawet nie posprzątali" – nerwowo zwróciła uwagę na dopiero co zauważone resztki kobieta. "To raczej nie dżem, a jakieś pulpety"– odrzekł Wańka, dostrzegając nieokreślony kształt przesuwający się po ścianie. "Lepiej wezwijmy kogoś z laboratorium" – dodał.

 

"Co tak będziemy łazić po próżnicy?" – spytał Wstańka zbliżając ręce do konwalii. "Wezmę im od razu jedną do badania, żeby…" – nie zdążył dokończyć zdania, gdyż w momencie pochwycenia kwiatu, nagle coś błysnęło, a wokół rozległ się huk. Wstańka odruchowo zamknął oczy, a gdy je otworzył stał wraz z Maśluszczakową w holu przychodni, a po Wańce nie było ani śladu.

 

"Co się dzieje? Dlaczego tu jesteśmy?" – wyszeptał do Maśluszczakowej lustrując ubrudzone do łokci ręce.

 

"Bo nie oglądacie W-11. Tamci zaraz wezwaliby psy i wszystko byłoby jasne" – rzekła staruszka do spoglądającego na swoje pokryte lepką mazią dłonie policjanta. Ten stojąc w holu przychodni, patrzył na nią cielęcymi oczami i zdawał się zaczynać wierzyć tym słowom.

 

– Czy oni choć raz nie mogą zjeść w spokoju obiadu? Wyłączcie ten cholerny serial i zaaplikujcie obojgu po 200 mg chloropromazyny – polecił pielęgniarce przyglądający się całej sytuacji lekarz. A Maśluszczakowa patrzyła jak trójgłowe ciele w błyskawicznym tempie pochłania konwalie…

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu.
 

Nawet zabawne, choć rechotu u mnie nie wywołało. Nieznoszę W - 11 i tego typu bzdur:). Nie jestem fachowcem, jeśli chodzi o interpunkcję (sam popełniam notorycznie takie błędy), ale zauważyłem, że brakuje sporo przecinków. Pozdrawiam i powodzonka w konkursie.

Mastiff

Humor w miarę kupuję, wywody starej Maśluszczakowej rozbawiły mnie, całość  sprawnie wystylizowana. Na zasadzie anegdoty jak najbardziej do poczytania.

Ale o co chodzi z tymi irytującymi cudzysłowiami? Cudzysłów w dialogu nie jest w żaden sposób potrzebny, poza tym dzięki temu dialogi mylą się z cytatami, na przykład z nagłówkiem gazetowym.

"O widzicie, jeden z dżemów zjedli na miejscu. Nawet nie posprzątali" - nerwowo zwróciła uwagę na dopiero co zauważone resztki kobieta. "To raczej nie dżem, a jakieś pulpety"- odrzekł Wańka, dostrzegając nieokreślony kształt przesuwający się po ścianie. "Lepiej wezwijmy kogoś z laboratorium" - dodał.
Sugerowałbym enterek po kobieta, za bardzo się zlewa, ciężko się zorientować kto teraz mówi na pierwszy rzut oka. Ale to kwestia formatowania tekstu.

Między 3 a 4, dzieło sztuki to nie jest, ale chwilę pośmiać się można.

Nowa Fantastyka