- Opowiadanie: wiedźmin - Samotność

Samotność

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Samotność

Starsza córka w tym roku nie chciała jechać na zimowisko z klubem sportowym, oznajmiając nam, że po cudownych letnich wakacjach na wsi, chce wrócić do swoich nowo poznanych koleżanek. Uganiać się z nimi nie wiadomo za czym po górach, a nie trenować przez dwa tygodnie z obowiązku w jakimś obrzydliwym ośrodku sportowym z czasów naszej młodości. Przecież i tak jestem najlepsza w klubie i nie powinnam przesadzać z tymi treningami, sami to powtarzacie, i że wszystko jeszcze przede mną. Tak to mniej więcej zabrzmiało albo coś w tym rodzaju, dokładnie już nie pamiętam .Zastanowiło mnie wtedy jednak w tym wszystkim coś zupełnie innego. Nasza córka przestała być małą dziewczynką i weszła w następny etap dorosłości, odsuwając od siebie znów na kilka centymetrów swoich ukochanych opiekunów czyli nas, jej rodziców. Jeszcze nie dawno, to było nie do pomyślenia, żeby nie spędzała z nami każdej wolnej chwili wakacji czy ferii. A tu proszę, nieuchronność uciekającego czasu , dojrzewanie bez starszyzny i wieczna gonitwa za nie poznanym, widocznie tak ma być, a ja nie zamierzam wcale tego zmieniać. Mam zamiar jednak jak do tej pory bacznie się temu przyglądać. Nie mogę oczywiście nie wspomnieć o drugim naszym skarbie, mniej wygadanym, ale bardziej destrukcyjnym. Młodsza o dwanaście lat, większa o głowę od swoich rówieśników i tak zmyślna, że żadne urządzenie się jej nie oprze. Jeżeli tylko nadaje się do zepsucia to znaczy, że już nie istnieje. Przynosi nam w ten sposób zupełnie niesamowite i jakże różne od swojej starszej siostry doznania. Tamta spokojna, cicha i grzeczna, ta natomiast jej przeciwieństwo. Można powiedzieć, że współistnieją jak dwa bieguny, czasami się odepchną ale częściej przyciągają . Jestem tym oszołomiony i po raz drugi jeszcze bardziej odnajduję się w roli ojca. Wiem nawet, że mógłbym posiadać jeszcze kilkoro, ale żona po niezwykle wyczerpującej pracy i niezwykle wyczerpującej drodze do domu, szybko leczy mnie z tych bądź co bądź cudownych marzeń. Wiem, jest kochana, że ze mną wytrzymuje i ma do tego marudzenia święte prawo. Właśnie, i która z niego nie korzysta, przecież wszystkie one są podobne. Potrafią z zatrważającą dokładnością w ułamku sekundy przedstawić kosztorys tak mozolnie wypracowanego przez nas planu, że już po chwili znów jesteśmy w tym samym domu, w tej samej starej sytuacji, z tą samą żoną i niczego nam się nie chce. Możliwe, że tak właśnie zachowuje się prawie sto procent facetów na świecie tylko, że to prawie to właśnie jestem ja. I właśnie dlatego, kiedy samotność stara się wedrzeć oknem gdy drzwi są dla niej zamknięte a ręcznik dokładnie zasłania pod nimi szczelinę, staram się coś wymyślić. Ponieważ takie bezczynne czekanie na niewiadomą jutra powiększa tylko nudę, a to tylko krok do beznadziejności, która błyskawicznie przeradza się w samotność. Przerabiałem już koszulki z nadrukiem wielkich malarzy, obrazy z lampą w

 

dowolnej konfiguracji wyposażenia, czy przewodnik po niezwykłych miejscach.

 

Wszystko to gdzieś utknęło na papierze w głębokiej szufladzie, i nie ma tak dużej mocy aby się stamtąd wznieść próbując chociaż częściowo zmienić naszą opłakaną sytuację. Tak wiem, kiedy trzeba było to ja tego nie robiłem, kiedy można było jeszcze zdążyć, uciekałem w przeciwnym kierunku, a teraz, czy teraz jest już za późno? Oczywiście, że nie, nigdy nie jest za późno zwłaszcza z takim potencjałem. Wielu wyda się to śmieszne, ale najlepiej pracuję na moim ulubionym kiblu i ta sytuacja właśnie tam mnie dopadła, nigdy aż do tej pory nie przyglądałem się tak dokładnie kafelkom ułożonym na podłodze w mojej łazience. Jakaż to była niespodzianka gdy z mnogości wzorów, różnorodności deseni wyłoniła się najpierw jedna potem następna i kolejna twarz. Naprawdę daję słowo niczego nie brałem . Wyglądało to tak jakby ktoś wtopił w kafle mojej podłogi w łazience inny świat. Alternatywną rzeczywistość, która właśnie teraz krzyczała do mnie. Pokazywała palcem, tu jestem wprost pod twoimi stopami. Zobacz co mam ci do powiedzenia. Na pewno robiła to już dziesiątki tysięcy razy wcześniej, próbując się ze mną skontaktować, a ja byłem na nią głuchy. Kiedy teraz stanąłem w sytuacji bez żadnego określonego kierunku, nagle zacząłem ją dostrzegać. Zacząłem patrzeć na otoczenie zupełnie inaczej. A ona mówiła do mnie czysto i wyraźnie, jakbym od dawna był jej powiernikiem. Canona z dużą matrycą pożyczył znajomy fotograf, sąsiad z pierwszego piętra. Powoli z wielką precyzją wydobywałem z zakamarków łazienkowej rzeczywistości najpierw pojedyncze słowa potem całe zdania . Dziwnych twarzy było kilka i dało się wyraźnie oddzielić tych złych od tych dobrych . Kobiece kształty od męskich i jeszcze te trzecie nieokreślone, potworne wzbudzające strach nawet u patrzącego. Po godzinie miałem już wszystko w komputerze i spokojnie mogłem przystąpić do interpretacji całości materiału, jednak coś mi mówiło, że efekt, który pragnę uzyskać będzie niekompletny. I rzeczywiście po odrzuceniu niepotrzebnych fragmentów i zestawieniu ze sobą pozostałych, zobaczyłem na monitorze coś w rodzaju sera szwajcarskiego. Żeby obejrzeć całość muszę mieć resztę obrazków. A one zapewne znajdują się na pozostałych kaflach w niezidentyfikowanej ilości pomieszczeń kąpielowych w kraju. Pech chciał, że dysponując niewielkich rozmiarów łazienką zakupiliśmy ich tylko osiem, były półmetrowe i akurat pasowały do lustra. Postanowiłem znaleźć rachunek i od razu przypomniał mi się ten niewielki sklepik obok bunkra na Strzegomskiej. Pamiętałem dokładnie bo pan od kafli nie bardzo chciał nam je sprzedać. Jego szef wydał dyspozycję o sprzedaży tego asortymentu tylko powyżej dziesięciu sztuk, a nawet te osiem to było dla nas i tak za dużo. Układ polegał na tym, że facet nie wystawi rachunku i zaliczy je na konto strat podczas transportu a forsę dostanie do ręki. Natychmiast pobiegłem do sklepu. Oczywiście już go tam nie było, ale sprzedawca ze stoiska obok podał mi nowy adres.

 

– Pan wie jak to jest z taką firmą kogucik, co to chce szybko i bez podatku dorobić się na naiwnych snobach takich jak pan.

 

– Ale ja nie jestem snobem.

 

– Tak, a ten elegancki samochód to dostał pan od rodziców. Nie mówiąc już o drogich ciuchach.

 

Filozofia, którą przedstawiał sprzedawca jakoś do mnie nie trafiała, ale każdy może mieć własne zdanie, a ja jestem bardzo tolerancyjny. Dlatego po wysłuchaniu go zadałem ze spokojem tylko jedno pytanie. Czy wie? Sprzedawca również ze spokojem odpowiedział, że wie. Z tą informacją odszedłem nie przeszkadzając mu w rozmowie z już następnym klientem. Mój hurtownik przeniósł się na drugi koniec miasta . Wróciłem po samochód i już za chwilę okazało się, że przejechanie wszystkich korków zajęło kolejną godzinę. Kiedy już znalazłem znajomego sprzedawcę i poprosiłem o interesujący mnie produkt, roześmiał się i znacząco pokiwał głową.

 

– Taki deficytowy towar pan chyba żartuje, zaraz po tym jak sprzedałem te kilka sztuk państwu, podjechał zamówiony samochód i zabrał całą partię.

 

– To, to że nie mógł pan nam sprzedać poniżej dziesięciu to było kłamstwo.

 

– Niech pan już idzie, żeby szef nie widział, że z panem rozmawiam. Miałem potem przez pana nieprzyjemności.

 

– Skoro nie mogę ich kupić to proszę mi chociaż powiedzieć kto wziął resztę .

 

– Tak a potem pójdę siedzieć, wykluczone to tajemnica nie podajemy takich informacji.

 

– A może.

 

– Nie, żadne może i żadne tam jakieś, po prostu nie i koniec, do widzenia panu.

 

Odszedł do klientów oglądających towar na końcu sklepu. Byłem zdumiony jak bardzo się zmienił od ostatniego naszego spotkania, ale to zrozumiałe pewnie szef odebrał mu premię albo w ogóle nie zapłacił a on musi utrzymać wielodzietną rodzinę i jeszcze spłaca raty za samochód i za coś tam jeszcze. A moje problemy. To przecież wcale nie bułka z masłem, będę mu chyba musiał zaproponować łapówkę, już wyobrażam sobie jaka będzie ogromna, żeby odegnać od niego, jego dzisiejszą absurdalną złość. Ręka powędrowała do kieszeni, wyciągnąłem plik banknotów.

 

– Proszę schować to nie będzie potrzebne oto adres.

 

Piękna i do tego sympatyczna brunetka z wyciągniętą w moim kierunku dłonią trzymającą niewielką kartkę, stała przede mną.

 

-Wszystko słyszałam, proszę wybaczyć mojemu pracownikowi, to adres, o który pan prosił. Profesor się ucieszy, że znalazły się jego zniszczone podczas transportu brakujące kafelki.

 

– Profesor jaki profesor ? Przepraszam, zupełnie zapomniałem podziękować. Czy zna pani jego nazwisko?

 

– Profesor Wagner światowej sławy specjalista od teorii względności.

 

– Tak a pani jest jego asystentką?!

 

– Dlaczego stara się pan być niegrzeczny, asystentką profesora jestem od dwóch lat.

 

– To co pani robi w sklepie z płytkami?

 

– Myśli pan, że zdołała bym się utrzymać z uczelnianej pensji, proszę nie żartować.

 

– Ma pani rację.

 

Odruchowo spojrzałem na zegarek, dochodziła dwunasta. Stanąłem przed wyborem powrotu do domu lub nietypowych odwiedzin. Długo się nie zastanawiając na parkingu przed sklepem wykonałem niebezpieczny skręt i już kierowałem swoje losy w objęcia tajemnicy . Po przyjeździe pod wskazany adres, zostawiłem samochód na podjeździe i odważnie pomaszerowałem do drzwi wejściowych. W głowie układałem tekst przemowy, którą miałem skierować do profesora. Drzwi były otwarte i kiedy wszedłem do środka usłyszałem jego głos. – Prosto przed siebie i w lewo do końca tam jest laboratorium zapraszam.

 

Znalazłem się nagle w olbrzymiej hali obstawionej różnego rodzaju przyrządami i aż mi dech zaparło. Nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa. Nie musiałem profesor zrobił to za mnie. -Korzystając z grawitacji pod przestrzennej modyfikuję rzeczywistość do warunków określonych w programie. Te parametry są zmienne jak zmienne jest pole kompensatorów separacyjnych wytwarzających wirtualny świat. Najmniejsza zmiana tego pola wpływa na stabilność symulatora. Dlatego potrzebuję tak dużo energii.

 

– To pan wczoraj odłączył pół miasta?

 

W końcu włączyłem się w rozmowę.

 

-To była pierwsza próba. Niestety niekompletny wpis do rejestru zdarzeń spowodował destabilizację i przepięcie. Powodem było kilka istotnych elementów, których szukam od kilku ładnych miesięcy. Aż do dzisiaj, dobrze, że pan przyjechał i mam nadzieję, że zrobił pan kopię na płycie. To proszę.

 

Profesor wyciągnął dłoń w moim kierunku.

 

– Zaraz, zaraz przecież to ja miałem rozwikłać tę zagadkę i prosić o sesję w pańskiej łazience. -Co za bzdura. Niech się pan rozejrzy to wszystko chciał pan osiągnąć dzięki swojej pensji? Proszę mnie nie rozśmieszać. Ja mogę od zaraz zaproponować panu stanowisko mojego asystenta z pensją trzy razy większą pod warunkiem, że nie boi się pan nowych technologii. -Technologii się nie boję ale mam rodzinę na utrzymaniu.

 

– I co z tego, każdy ma gdzieś jakąś rodzinę na utrzymaniu. Przyjmuje pan moją propozycję czy nie? Jak nie to zna pan drogę do wyjścia.

 

– Nawet mi pan nie da kilku chwil na zastanowienie.

 

-W obliczu tak wielkiego odkrycia nie będę z panem dyskutował o czasie.

 

– Dobrze, dobrze zgadzam się, ale czy mogę chociaż zadzwonić do żony?

 

– Nie i proszę komórkę zostawić tutaj, mimo, że laboratorium jest izolowane wszelkie obce pola wzbudzane w środku mogą zachwiać wirtualnym kontinuum. A tego nie chcemy, prawda?

 

– I tak nie wiem co pan do mnie mówi, ale nie chcemy, wierzę panu.

 

– Otóż mój ignorancie nastąpiło by wielkie bum!

 

-Tak, to tym bardziej nie chcemy. Oto płyta profesorze.

 

– Dobrze a teraz niech pan wejdzie za barierki i założy wirtualne okulary. Umożliwią panu swobodne ruchy oraz skoki. Ogromne magnesy zamontowane równolegle do stanowiska pozwalają utrzymać dookólną wirtualizację. Już się wpisuje jeszcze chwila i możemy zaczynać.

 

-Tak przed obiadem.

 

– Jak się pan znajdzie w środku to natychmiast zapomni o głodzie.

 

A może jedną kanapkę na drogę?

 

-Na jaką drogę, zapewniam pana, że przez najbliższą godzinę nie opuści pan tego pomieszczenia.

 

– I gwarantuje pan, że po tym całym doświadczeniu nie zostanę rośliną?

 

– Tego panu nie gwarantuję, ale czy nigdy nie grał pan w gry komputerowe przy pomocy hełmu wirtualnego to, to samo tylko na większą skalę.

 

-Raz grałem.

 

-I to właśnie tak będzie wyglądać. Gotowe, sekwencje wgrane, zaczynam odliczanie do symulacji wirtualnej, uwaga, trzy, dwa.

 

Profesor wcisnął kilka guzików. Wszystko wokół wypełniło pole elektromagnetyczne a symulator po kolei zaczął wyświetlać sekwencje wirtualnego świata. Nade mną zaczęły pojawiać się prostokątne obrazy, które wirowały i powoli łączyły się ze sobą. Kiedy utworzyły spójną całość opadły zakrywając mnie zupełnie. Profesor poprawił kamerę. Nagle obrazy zatrzymały się i zaczęły zwiększać swoje wymiary, były już dwa razy większe niż na początku eksperymentu. Skala temperatury chłodziwa elektromagnesów niebezpiecznie zbliżyła się do granicy wytrzymałości. Profesor zaaferowany pomyślnym przebiegiem próby już nie zwracał uwagi na przyrządy i właśnie w tym momencie pierwsza ściana elektromagnesów strzeliła iskrami wyłączając się. Cała moc natychmiast automatycznie przekierowana została do drugiej. Wszystkie tafle z obrazami utworzyły płaską powierzchnię i przylgnęły do drugiej ściany elektromagnesów. Pole wzmocniło się na tyle, że zwykła metalowa klamra od paska wyrwała mnie zza barierek, zdążyłem jednak złapać się poręczy. Z symulatora wystrzelił promień energii w ścianę z obrazami i stała się bardzo materialna. Niektóre metalowe przedmioty po prostu wpadały gdzieś do świata powstałego przez wyładowanie. Ręce odmawiały posłuszeństwa jeżeli profesor tego nie wyłączy to za chwilę znajdę się, nie wiem gdzie, ale sam tego chciałem. Profesor próbował wyłączyć urządzenie, ale bezskutecznie, zapierał się o pulpit by jego też nie porwało. Następne wyładowanie uderzyło w barierkę, której się trzymałem nie trudno sobie wyobrazić, że ją puściłem. Kiedy wpadłem do środka symulator wyłączył się i w laboratorium nastała ciemność.

*

 

Zmaterializowałem się przez kafelki w mojej łazience na kiblu zupełnie zdezorientowany i w dodatku goły. Akurat starsza córka kąpała się w wannie. Kiedy wyciągnęła głowę z wody po próbie wstrzymania oddechu trochę się przestraszyła.

 

– Mogłeś chociaż zapukać.

 

– Też się cieszę, że cię widzę jak długo mnie nie było?

 

-Dobrze się czujesz? Pojechałeś do sklepu po wyłącznik do grzejnika. Dlaczego jesteś goły? -Chyba strumień teleportera niszczy ubranie.

 

Spojrzała na mnie dziwnie.

 

– Tato co ty palisz?

 

– Nic, ale też cię kocham. A gdzie mama?

 

– Chyba jeszcze śpi.

 

– To pójdę się do niej przytulić.

 

 

*

Koniec

Komentarze

Nie jestem właściwym odbiorcą takiej literatury, ale przyznaję, że pomysł jest oryginalny. Sumarycznie: idea interesująca, wykonanie dalekie od ideału, lecz styl zawsze można poprawić. Za wytwałość w propagowaniu s-f (większosc na portalu podobnie jak ja, to fantasy makers) daję czwóreczkę. Pozdrawiam

Mastiff

Bohdanie, podziękowania zawarłem w komentarzu do opowiadania Batyra, co nie stoi na przeszkodzie zrobić dzięks jeszcze raz.   

Nie bardzo dociera do mnie sens tego tekstu. Napisany jest kurcze słabo, w wielu miejscach brakuje znaków interpunkcyjnych, a dialogi są sztywne i bezbarwne. Nie podobało mi się.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti cóż nie wszyscy mogą być piękni i bogaci. Pozdrowionka.

Nowa Fantastyka