- Opowiadanie: Raven - Perypetie Jurka Pechowca(KOSMIKOMIKA 2011)

Perypetie Jurka Pechowca(KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Perypetie Jurka Pechowca(KOSMIKOMIKA 2011)

Zniecierpliwiona matka, stukając rytmicznie palcami o blat stołu, czekała z przygotowanym śniadaniem na syna. Zapach jajecznicy przyprawionej szczypiorkiem rozniósł się po mieszkaniu. Po chwili w kuchni zjawił się Jurek. Ubrany w kraciastą, zieloną koszulę i sztruksowe spodnie, zasiadł bez słowa obok matki. Chcąc uniknąć porannej rozmowy, od razu zabrał się do szybkiego pochłaniania posiłku. Halina zaskoczona dziwnym zachowaniem syna, przyglądała się podejrzliwie.

– Gdzie się tak z rana wybierasz?

– Przewietrzyć – odparł bez zastanowienia.

– O czym tak rozmyślasz?

– O niczym. A z resztą, mam chyba prawo do odrobiny prywatności.

– No oczywiście, że masz… Do kibla przecież za tobą nie chodzę.

– Jeszcze tego brakuje… – wymamrotał. – Te czterdzieści lat na karku daje mi jakieś przywileje. Mam prawo do mych własnych, prywatnych myśli! – dodał wzburzony.

– Więc, o czym myślisz?

– O niczym…

– Nie kłam.

– Nie kłamię. – Zełgał, gdyż nie mógł przestać myśleć o dzisiejszym spotkaniu z Joanną, którą poznał w Klubie Disco.

Matka chwyciła Jurka za podbródek, przekręciła głowę w swoją stronę i spojrzała prosto w oczy. Jurek głośno przełknął kęs jajecznicy.

– Zawsze taki rozgadany jesteś, a dzisiaj milczysz…? W kiblu też coś za długo siedziałeś – uniosła brew. – Podejrzane. Pewnie znów prowadzasz się z jakimiś francami?

– Mam sporo na głowie – odparł wymijająco, odkładając sztuczce.

Matka łypnęła na niego okiem: – Rzeczywiście powinieneś iść do fryzjera – puściła podbródek.

– No właśnie, o tym przez cały czas myślałem… – odrzekł prędko.

– Pomyślałbyś też w końcu o jakiejś robocie. Z mojej renty ciągniesz jak pasożyt, jak pijawka wysysająca życiodajną krew ze zdrowego organizmu.

– Pomyślę – odburknął wstając od stołu.

Zostawiwszy niedokończone śniadanie, złapał za skórzaną kurtkę zawieszoną na wieszaku, wzuł buty i wyszedł z mieszkania. Stojąc przed wejściem do kamienicy, odetchnął głęboko delektując się świeżym wiosenny powietrzem, po czym ruszył w stronę parkingu. Minąwszy osiedlowy sklep spożywczy zauważył, że przy jego środku lokomocji kręci się paru wyrostków gimnazjalnych.

– Czego tu szukacie? – krzyknął Jurek.

– Co się stało? – rzekł jeden wyrostek do drugiego, po czym obrócili się w kierunku skąd dobiegał głos.

– Won, bo do dupy nakopię – krzyknął ponownie, wciągnął powietrze do płuc prężąc cherlawą klatkę.

Dwóch młokosów – jeden podobny do drugiego, niczym dwie krople wody – o krótkich rączkach i nóżkach, ale dużych głowach i wyrazie twarzy „Maćka z Klanu” wzdrygnęło się.

– Jurek, bez nerwów. Słyszeliśmy, że masz jakiś koks na zbyciu? – zagaił jeden z nich.

– Skąd znacie moje imię?

– Jesteś znany na mieście – połechtali jego ego.

Jurek zmierzył ich wzrokiem, bacznie rozejrzał się wokół i odpowiedział: – Wyglądacie mi na karłów udających gimnazjalistów. Współpracujecie pewnie z policją, co?

– My? Nigdy w życiu. Jesteśmy tylko nieudacznikami bez przyszłości, którzy chcą zaimponować dziewczynom – odparł drugi.

– …

– No wiesz… Chcielibyśmy napompować bicepsy, klatę i skurczyć jaja…

– Ach! O to wam chodzi – uśmiechnął się. – Aktualnie pustki w magazynie – dodał. – Matka zaiwaniła wszystko i spłukała w kiblu.

– Czyli miałeś koks, ale na razie nie masz?

– Czy ja mówię niewyraźnie?

– Eee… to lipa. Ale jak coś, to możesz załatwić?

– Zobaczymy, zobaczymy, teraz nie mam czasu.

Wskoczył do fury i ruszył na spotkanie. Mknął przez miasto jak szalony, na złamanie karku, na łeb na szyję, byleby jak najszybciej zobaczyć swoją wybrankę. Po kwadransie był już przy jej domu. Energicznym i zdecydowanym ruchem szarpnął lejce, fura stanęła. Tylko co się zatrzymał, a niczym z podziemi, na miejscu pojawiła się policja.

– Obywatelu, co tu robicie? – spytał policjant zsiadając z niebieskiego motoroweru.

– Czekam na dziewczynę.

Policjant obszedł dookoła furmankę, dobrze się jej przyglądając.

– Dobry silnik, dobra moc, aż dwa konie… Nawet jak stoi, to wygląda jakby jechała z dwieście na godzinę.

Jurek uśmiechnął się szczerząc pożółkłe pniaki.

– Tu się nie ma z czego cieszyć obywatelu… – Jurkowi zrzedła mina. – Muszę wypisać mandat – sięgnął do kieszeni spodni po bloczek.

– Za co? – oburzył się Jerzy. – Przecież konie nie są nawet włączone – wskazał ręką na dwa kare rumaki.

– Ooo właśnie… – policjant uniósł palec wskazujący do góry – …za to też będzie mandacik – zaczął wypisywać kwitki.

Po chwili wyrwał z bloczku dwie kartki papieru i podał Jerzemu, który przeczytał na głos:

– Mandat za przekroczenie prędkości podczas postoju przy krawężniku – przełożył kwitki i czytał dalej: – Mandat za prowadzenie pojazdu z włączonym silnikiem – zmarszczył brwi. – Przecież to kpina. To niedorzeczne – najeżył się Jerzy.

– To tylko prawo obywatelu – odparł, udając się w stronę zaparkowanego niebieskiego motoroweru. – Miłego dnia… – policjant odjechał w siną dal.

Jurek zdenerwowany całą sytuacją nie zauważył nawet, że Joanna stała tuż obok niego. Wiatr rozwiewał jej rzadkie blond włosy, fiołkowe oczka dziewczyny spoglądały figlarnie, usta zaś wykrzywiły się w coś na podobieństwo uśmiechu.

– Cześć Jureczku.

– Cześć… Wiesz, co przed chwilą się stało? Dwa mandaty mi wlepili – pokazał kwitki. – Dlaczego zawsze zdarza mi się to, co głupcom – krzyczał unosząc w bezradności ręce.

– Ciszej, okno zostawiłam otwarte i matkę obudzisz – uspokajała. – I nie martw się – poklepała go po plecach. – Mam tylko nadzieję, że masz coś pieniędzy, żeby mnie gdzieś zabrać?

Jurek wyjął z kieszeni portfel i zajrzał do środka.

– Za dużo jednak nie poszalejemy. Gdzie chcesz jechać i jak dużo masz zamiar zjeść?

– Myślałam, żeby pojechać do Grubego Eustachego. Ponoć mają tam bigos przepowiadający przyszłość.

– Bigosu nie dam rady – skrzywił się Jurek i pomasował dłonią brzuch. – Nawet jakbym dał radę to odpada, po bigosie mam straszne wiatry.

– To może do Aj-waj? Mają tam wołowinę przepowiadająca datę śmierci.

– Nie wiem, nie wiem. Wsiadaj – rzucił do Joanny – w drodze pomyślimy.

Joanna zasiadła obok Jurka. Po chwili lecieli już galopkiem przez miasto, myk-myk. Parę skrzyżowań, parę skrętów w lewo, parę skrętów w prawo i znaleźli się na miejscu – w Burdel Kingu, gdzie można zjeść w miarę dużo i tanio.

Początkowo spotkanie ciągnęło się mozolnie: zjełczałe tematy rozmowy, niewybredne dowcipy, wybuchy śmiechu zagryzane hamburgerem. Trwało to do momentu… kiedy spożywany był ostatni burger, i Joanna niespodziewanie wypaliła:

– Jureczku muszę ci coś powiedzieć – ciężko westchnęła.

Nastąpiła pełna napięcia pauza. Jurek z Joanną, bez słowa wpatrywali się sobie w oczy.

– Że dołożysz mi się do benzyny? – spytał. – Owies podrożał, więc to zrozumiałe, iż wychodzisz z taką propozycją. Normalnie bym odmówił, ale te mandaty zmieniają postać rzeczy.

– Niestety – pokręciła głową – nie dam ci na owies i… muszę cię rzucić.

– Ale… ale, dlaczego? – spytał zdziwiony Jurek. – Poza tym jeszcze nie jesteśmy razem…

– I tak by nam nie wyszło. Kocham innego

– Kto to jest…? Długo się znacie, jak wygląda? – Jurek zarzucał Joannę pytaniami. – Mówże kobieto…

– Nie wiem jak wygląda – wzruszyła ramionami.

– Jak to? – wybałuszył oczy. – To skąd wiesz, że go kochasz?

– A muszę w ogóle wiedzieć, jak wygląda, żeby go kochać? – Oznajmiła, zawinęła resztę hamburgera w serwetkę, schowała do kieszeni i ruszyła do wyjścia.

Jurkowi raptownie zwilgotniały oczy. Wstrząśnięty i skonsternowany całą sytuacją, odprowadził wzrokiem Joannę mamrocząc tylko pod nosem: – Mogłaś dołożyć chociaż na owies…

 

 

 

Rankiem rozległo się pukanie do drzwi. Jurek otworzył oczy, pierwsze, co pomyślał: „Pewnie się nawróciła i wróciła”. Szybkim ruchem zrzucił kołdrę i w paru susach dotarł do drzwi. Przekręcił klucz wielce uradowany, że za chwilę ujrzy Joannę, ale…

– Kapitan Kompost z miejskiej komendy – huknął otyły facet z sumiastym wąsem, wyciągając przed siebie odznakę. – Jest pan aresztowany… Brać go – skinął na dwóch policjantów stojących obok.

Dwójka podwładnych wtargnęła do mieszkania, obaliła Jurka na ziemię i profesjonalnie spętała.

– Pod jakim zarzutem? – krzyczał.

Kompost spojrzał na niego, ściągnął srogo brwi i rzekł: – Dawania nadziei cherlawej młodzieży…

– Że co?

-Że jajco… Wiemy, że handlujesz.

– To kłamstwo!

– Pewnie takie samo kłamstwo, jak to, że: C.I.A nie wymyśliło rapu, po to, by murzyni się sami powybijali. Mamy nagranie, które wszystko potwierdzi.

Jurek spojrzał pytająco na Kapitana Komposta: – Że C.I.A wymyśliło rap, by murzyni sami się pozabijali?

– Nie idioto. Nagranie pogrążające ciebie.

– I niby skąd te nagranie?

– Krótkie nóżki i rączki, duże głowy. Mówi ci to coś?

– No…no…tak – wyjąkał.

– A widzisz – odparł tryumfalnie. – To nasi nowi agenci specjalni do zadań specjalnych.

– Mogłem się tego spodziewać… Było coś podejrzanego w ich wyrazie twarzy.

Kapitan zaśmiał się donośnie i rzekł: – Zabrać go i wrzucić do lochu…

Koniec

Komentarze

Hehe fajne, podobało mi się. Powinien się wylizać, w końcu nic takiego bliżniakom nie zdradził. Podszedł ostrożnie do sprawy. Pozdrawiam

Mastiff

Podobało mi się: "Dawania nadziei cherlawej młodzieży...". Dobre.

Co do całości, to jak dla mnie, to raczej ciężki humor. Rozumiem, że na taki się zdecydowałeś, ale u mnie to opowiadanie wywołało małą depresję. To subiektywne odczucie, ale wydaje mi się, że ta depresyjność przeważa jednak nad humorem.

Uwaga techniczna:
"Mów że kobieto..."
w tym przypadku powinno być chyba:
"Mówże kobieto..."

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie 

Dzięki za komentarze i uwagi odnośnie tekstu:) Z tą depresją, to i mozliwe - każdy inaczej odczuwa.

Pozdrawiam i także życzę powodzenia w konkursie.

OK, do konkursu.

Dobre.

Nowa Fantastyka