Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Zniecierpliwiona matka, stukając rytmicznie palcami o blat stołu, czekała z przygotowanym śniadaniem na syna. Zapach jajecznicy przyprawionej szczypiorkiem rozniósł się po mieszkaniu. Po chwili w kuchni zjawił się Jurek. Ubrany w kraciastą, zieloną koszulę i sztruksowe spodnie, zasiadł bez słowa obok matki. Chcąc uniknąć porannej rozmowy, od razu zabrał się do szybkiego pochłaniania posiłku. Halina zaskoczona dziwnym zachowaniem syna, przyglądała się podejrzliwie.
– Gdzie się tak z rana wybierasz?
– Przewietrzyć – odparł bez zastanowienia.
– O czym tak rozmyślasz?
– O niczym. A z resztą, mam chyba prawo do odrobiny prywatności.
– No oczywiście, że masz… Do kibla przecież za tobą nie chodzę.
– Jeszcze tego brakuje… – wymamrotał. – Te czterdzieści lat na karku daje mi jakieś przywileje. Mam prawo do mych własnych, prywatnych myśli! – dodał wzburzony.
– Więc, o czym myślisz?
– O niczym…
– Nie kłam.
– Nie kłamię. – Zełgał, gdyż nie mógł przestać myśleć o dzisiejszym spotkaniu z Joanną, którą poznał w Klubie Disco.
Matka chwyciła Jurka za podbródek, przekręciła głowę w swoją stronę i spojrzała prosto w oczy. Jurek głośno przełknął kęs jajecznicy.
– Zawsze taki rozgadany jesteś, a dzisiaj milczysz…? W kiblu też coś za długo siedziałeś – uniosła brew. – Podejrzane. Pewnie znów prowadzasz się z jakimiś francami?
– Mam sporo na głowie – odparł wymijająco, odkładając sztuczce.
Matka łypnęła na niego okiem: – Rzeczywiście powinieneś iść do fryzjera – puściła podbródek.
– No właśnie, o tym przez cały czas myślałem… – odrzekł prędko.
– Pomyślałbyś też w końcu o jakiejś robocie. Z mojej renty ciągniesz jak pasożyt, jak pijawka wysysająca życiodajną krew ze zdrowego organizmu.
– Pomyślę – odburknął wstając od stołu.
Zostawiwszy niedokończone śniadanie, złapał za skórzaną kurtkę zawieszoną na wieszaku, wzuł buty i wyszedł z mieszkania. Stojąc przed wejściem do kamienicy, odetchnął głęboko delektując się świeżym wiosenny powietrzem, po czym ruszył w stronę parkingu. Minąwszy osiedlowy sklep spożywczy zauważył, że przy jego środku lokomocji kręci się paru wyrostków gimnazjalnych.
– Czego tu szukacie? – krzyknął Jurek.
– Co się stało? – rzekł jeden wyrostek do drugiego, po czym obrócili się w kierunku skąd dobiegał głos.
– Won, bo do dupy nakopię – krzyknął ponownie, wciągnął powietrze do płuc prężąc cherlawą klatkę.
Dwóch młokosów – jeden podobny do drugiego, niczym dwie krople wody – o krótkich rączkach i nóżkach, ale dużych głowach i wyrazie twarzy „Maćka z Klanu” wzdrygnęło się.
– Jurek, bez nerwów. Słyszeliśmy, że masz jakiś koks na zbyciu? – zagaił jeden z nich.
– Skąd znacie moje imię?
– Jesteś znany na mieście – połechtali jego ego.
Jurek zmierzył ich wzrokiem, bacznie rozejrzał się wokół i odpowiedział: – Wyglądacie mi na karłów udających gimnazjalistów. Współpracujecie pewnie z policją, co?
– My? Nigdy w życiu. Jesteśmy tylko nieudacznikami bez przyszłości, którzy chcą zaimponować dziewczynom – odparł drugi.
– …
– No wiesz… Chcielibyśmy napompować bicepsy, klatę i skurczyć jaja…
– Ach! O to wam chodzi – uśmiechnął się. – Aktualnie pustki w magazynie – dodał. – Matka zaiwaniła wszystko i spłukała w kiblu.
– Czyli miałeś koks, ale na razie nie masz?
– Czy ja mówię niewyraźnie?
– Eee… to lipa. Ale jak coś, to możesz załatwić?
– Zobaczymy, zobaczymy, teraz nie mam czasu.
Wskoczył do fury i ruszył na spotkanie. Mknął przez miasto jak szalony, na złamanie karku, na łeb na szyję, byleby jak najszybciej zobaczyć swoją wybrankę. Po kwadransie był już przy jej domu. Energicznym i zdecydowanym ruchem szarpnął lejce, fura stanęła. Tylko co się zatrzymał, a niczym z podziemi, na miejscu pojawiła się policja.
– Obywatelu, co tu robicie? – spytał policjant zsiadając z niebieskiego motoroweru.
– Czekam na dziewczynę.
Policjant obszedł dookoła furmankę, dobrze się jej przyglądając.
– Dobry silnik, dobra moc, aż dwa konie… Nawet jak stoi, to wygląda jakby jechała z dwieście na godzinę.
Jurek uśmiechnął się szczerząc pożółkłe pniaki.
– Tu się nie ma z czego cieszyć obywatelu… – Jurkowi zrzedła mina. – Muszę wypisać mandat – sięgnął do kieszeni spodni po bloczek.
– Za co? – oburzył się Jerzy. – Przecież konie nie są nawet włączone – wskazał ręką na dwa kare rumaki.
– Ooo właśnie… – policjant uniósł palec wskazujący do góry – …za to też będzie mandacik – zaczął wypisywać kwitki.
Po chwili wyrwał z bloczku dwie kartki papieru i podał Jerzemu, który przeczytał na głos:
– Mandat za przekroczenie prędkości podczas postoju przy krawężniku – przełożył kwitki i czytał dalej: – Mandat za prowadzenie pojazdu z włączonym silnikiem – zmarszczył brwi. – Przecież to kpina. To niedorzeczne – najeżył się Jerzy.
– To tylko prawo obywatelu – odparł, udając się w stronę zaparkowanego niebieskiego motoroweru. – Miłego dnia… – policjant odjechał w siną dal.
Jurek zdenerwowany całą sytuacją nie zauważył nawet, że Joanna stała tuż obok niego. Wiatr rozwiewał jej rzadkie blond włosy, fiołkowe oczka dziewczyny spoglądały figlarnie, usta zaś wykrzywiły się w coś na podobieństwo uśmiechu.
– Cześć Jureczku.
– Cześć… Wiesz, co przed chwilą się stało? Dwa mandaty mi wlepili – pokazał kwitki. – Dlaczego zawsze zdarza mi się to, co głupcom – krzyczał unosząc w bezradności ręce.
– Ciszej, okno zostawiłam otwarte i matkę obudzisz – uspokajała. – I nie martw się – poklepała go po plecach. – Mam tylko nadzieję, że masz coś pieniędzy, żeby mnie gdzieś zabrać?
Jurek wyjął z kieszeni portfel i zajrzał do środka.
– Za dużo jednak nie poszalejemy. Gdzie chcesz jechać i jak dużo masz zamiar zjeść?
– Myślałam, żeby pojechać do Grubego Eustachego. Ponoć mają tam bigos przepowiadający przyszłość.
– Bigosu nie dam rady – skrzywił się Jurek i pomasował dłonią brzuch. – Nawet jakbym dał radę to odpada, po bigosie mam straszne wiatry.
– To może do Aj-waj? Mają tam wołowinę przepowiadająca datę śmierci.
– Nie wiem, nie wiem. Wsiadaj – rzucił do Joanny – w drodze pomyślimy.
Joanna zasiadła obok Jurka. Po chwili lecieli już galopkiem przez miasto, myk-myk. Parę skrzyżowań, parę skrętów w lewo, parę skrętów w prawo i znaleźli się na miejscu – w Burdel Kingu, gdzie można zjeść w miarę dużo i tanio.
Początkowo spotkanie ciągnęło się mozolnie: zjełczałe tematy rozmowy, niewybredne dowcipy, wybuchy śmiechu zagryzane hamburgerem. Trwało to do momentu… kiedy spożywany był ostatni burger, i Joanna niespodziewanie wypaliła:
– Jureczku muszę ci coś powiedzieć – ciężko westchnęła.
Nastąpiła pełna napięcia pauza. Jurek z Joanną, bez słowa wpatrywali się sobie w oczy.
– Że dołożysz mi się do benzyny? – spytał. – Owies podrożał, więc to zrozumiałe, iż wychodzisz z taką propozycją. Normalnie bym odmówił, ale te mandaty zmieniają postać rzeczy.
– Niestety – pokręciła głową – nie dam ci na owies i… muszę cię rzucić.
– Ale… ale, dlaczego? – spytał zdziwiony Jurek. – Poza tym jeszcze nie jesteśmy razem…
– I tak by nam nie wyszło. Kocham innego
– Kto to jest…? Długo się znacie, jak wygląda? – Jurek zarzucał Joannę pytaniami. – Mówże kobieto…
– Nie wiem jak wygląda – wzruszyła ramionami.
– Jak to? – wybałuszył oczy. – To skąd wiesz, że go kochasz?
– A muszę w ogóle wiedzieć, jak wygląda, żeby go kochać? – Oznajmiła, zawinęła resztę hamburgera w serwetkę, schowała do kieszeni i ruszyła do wyjścia.
Jurkowi raptownie zwilgotniały oczy. Wstrząśnięty i skonsternowany całą sytuacją, odprowadził wzrokiem Joannę mamrocząc tylko pod nosem: – Mogłaś dołożyć chociaż na owies…
Rankiem rozległo się pukanie do drzwi. Jurek otworzył oczy, pierwsze, co pomyślał: „Pewnie się nawróciła i wróciła”. Szybkim ruchem zrzucił kołdrę i w paru susach dotarł do drzwi. Przekręcił klucz wielce uradowany, że za chwilę ujrzy Joannę, ale…
– Kapitan Kompost z miejskiej komendy – huknął otyły facet z sumiastym wąsem, wyciągając przed siebie odznakę. – Jest pan aresztowany… Brać go – skinął na dwóch policjantów stojących obok.
Dwójka podwładnych wtargnęła do mieszkania, obaliła Jurka na ziemię i profesjonalnie spętała.
– Pod jakim zarzutem? – krzyczał.
Kompost spojrzał na niego, ściągnął srogo brwi i rzekł: – Dawania nadziei cherlawej młodzieży…
– Że co?
-Że jajco… Wiemy, że handlujesz.
– To kłamstwo!
– Pewnie takie samo kłamstwo, jak to, że: C.I.A nie wymyśliło rapu, po to, by murzyni się sami powybijali. Mamy nagranie, które wszystko potwierdzi.
Jurek spojrzał pytająco na Kapitana Komposta: – Że C.I.A wymyśliło rap, by murzyni sami się pozabijali?
– Nie idioto. Nagranie pogrążające ciebie.
– I niby skąd te nagranie?
– Krótkie nóżki i rączki, duże głowy. Mówi ci to coś?
– No…no…tak – wyjąkał.
– A widzisz – odparł tryumfalnie. – To nasi nowi agenci specjalni do zadań specjalnych.
– Mogłem się tego spodziewać… Było coś podejrzanego w ich wyrazie twarzy.
Kapitan zaśmiał się donośnie i rzekł: – Zabrać go i wrzucić do lochu…
Hehe fajne, podobało mi się. Powinien się wylizać, w końcu nic takiego bliżniakom nie zdradził. Podszedł ostrożnie do sprawy. Pozdrawiam
Mastiff
Podobało mi się: "Dawania nadziei cherlawej młodzieży...". Dobre.
Co do całości, to jak dla mnie, to raczej ciężki humor. Rozumiem, że na taki się zdecydowałeś, ale u mnie to opowiadanie wywołało małą depresję. To subiektywne odczucie, ale wydaje mi się, że ta depresyjność przeważa jednak nad humorem.
Uwaga techniczna:
"Mów że kobieto..."
w tym przypadku powinno być chyba:
"Mówże kobieto..."
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie
Dzięki za komentarze i uwagi odnośnie tekstu:) Z tą depresją, to i mozliwe - każdy inaczej odczuwa.
Pozdrawiam i także życzę powodzenia w konkursie.
OK, do konkursu.
Dobre.