- Opowiadanie: mardok - Wprawka "Jeździec"

Wprawka "Jeździec"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wprawka "Jeździec"

Bramę wjazdową do miasta stanowiły dwa kilkumetrowe pnie, odarte z kory, połączone na górze poziomą belką. Stał przy bramie niski, krępy mężczyzna, który zdawał się być niewidomy, jeździec jednak nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi. Przejechał przez bramę na swoim czarnym koniu powoli, bez pośpiechu wodząc wzrokiem po mieszkańcach miasta i budynkach, szukając tego właściwego. Popatrzał na swoich dwóch towarzyszy odzianych w długie, czarne płaszcze, z kołnierzami zakrywającymi twarze, skinął do nich, po czym wszyscy trzej zgodnie się zatrzymali.

Wśród ludzi wzbudzili zainteresowanie. Widzieli jak obcy ludzie wlepiają w nich swoje duże oczy, jakby pierwszy raz widzieli jeźdźców, jak zastygli w bezruchu, oczekując przemówienia. Jeździec jednak nie zamierzał nic mówić. Zsiadł z konia, obrzucił obojętnym wzrokiem zgromadzonych, po czym przywiązał uprząż do płota. Za nim wykonali tą samą czynność towarzysze o kołnierzach sięgających kości policzkowych, odsłaniających jedynie czujne, wędrujące badawczo, czarne jak noc oczy. Jeździec postąpił krok w kierunku tawerny. Dwaj tajemniczy mężczyźni poszli za nim. Jeden wyprzedzając go o dwa kroki wszedł pierwszy do pomieszczenia. Jeździec spojrzał na małego, przerażonego chłopca, stojącego tuż przy wejściu, ale nie zamierzał się wdawać z nim w dyskusję. Poprawił swoją granatową pelerynę i wkroczył do tawerny. Jego drugi towarzysz, kroczący za nim zatrzymał się i odwrócił na pięcie. Obrzucił ponownie wzrokiem wszystkich ludzi powodując jak za dotknięciem magicznej różdżki, iż nagle te woskowe, połyskujące potem i mokrym brudem posągi ożyły i powróciły do swoich zajęć.

W tawernie panował półmrok. Przez niedomyte okna z trudem wdzierały się promienie południowego słońca, rzucając nikłe światło na postacie, siedzące przy stołach i przy barze. Jeździec przekroczył leżącego na ziemi, bełkoczącego coś mężczyznę, patrząc na niego równie obojętnym wzrokiem, jakim mierzył ludzi na dziedzińcu. Jego jadowite zielone oczy sondowały powoli całą izbę.

Gwar, jaki tutaj panował wydawał się być podobny do bełkotu tego pijaczyny, ale kilkakrotnie głośniejszy i jeszcze mniej wyraźny. Trójka jakichś mężczyzn na drugim końcu tawerny okładała się pięściami wzajemnie krzycząc coś w nieznanym jeźdźcowi języku. Duszny ciężar potu, tytoniu i krwi był tak przytłaczający, iż musiał on rozchylić poły peleryny, odsłaniając swoją spiczasto zakończoną brodę, przez której środek, w stronę prawego ucha ciągnęła się szarpana blizna. Odkaszlnął głośno. Mężczyźni przy najbliższym stole [prócz tego, który właśnie zajmował się kelnerką, tuląc ją i miętosząc zawzięcie] obejrzeli się na niego. Jeździec skinął im lekko, na co zareagowali dość dużym zdziwieniem.

Wkroczył ze swoim towarzyszem w głąb tawerny, gdzie odór i duchota były jeszcze bardziej tłuste i namacalne, a bełkot jeszcze bardziej kłujący. Towarzysz utorował jeźdźcowi drogę do baru, odsuwając tłumnie zgromadzonych tubylców. Jeździec usiadł na krześle, które dając upust swemu cierpieniu zaskrzypiało przeciągle. Popatrzał w lewo, potem powoli przesunął twarz w prawo, szukając barmana. Zamiast tego odnalazł stojącą tyłem, odzianą w stare, zniszczone i luźne spodnie kobietę, która miała zarzuconą na ramiona jakąś płachtę. Gładząc swoją starą bliznę zmierzył ją od dołu, do jej pięknych, kruczoczarnych włosów.

– Barman! – Krzyknął na tyle głośno, by kobieta go usłyszała. Gdy się odwróciła, ukazując mu swoją delikatną, dziewczęcą twarz, uniósł lekko rękę. Podeszła do niego szybkim krokiem.

– Czego pan sobie życzy? – Spytała z delikatnym uśmiechem, starając się być przystępną dla klienta.

– Ma pani może zieloną herbatę? – Kobieta popatrzała na jego spokojną twarz i wybuchła śmiechem. Widząc, iż nie żartuje, powstrzymała chichot.

– Przepra… przepraszam… Niestety nie mam. Może… Może naleję panu piwa korzennego?

– Uprzejmie pani dziękuję, jestem konno. – Odrzekł z uśmiechem. Skinął na swojego towarzysza. Ten wyjął zza pazuchy nieduży tobołek, położył go na ladzie, rozwiązał i po chwili podał barmance drobną, zieloną sakiewkę. – Jakby była pani łaskawa zaparzyć mi to… Wodę i czajnik chyba tu macie?

– Tak… oczywiście. Już, chwilkę pan zaczeka. – Zmieszana wyszła na zaplecze. Mężczyzna już zwijał tobołek i po chwili ukrył go znów pod swoim ciemnym płaszczem.

Na dworze słońce świeciło ostrym, białym światłem. Mężczyzna w płaszczu oczekiwał swoich towarzyszy jednocześnie pilnując wejścia do tawerny. Założył ręce za plecami i zamknął na chwilę oczy. Wsłuchiwał się w cichy, spokojny wiatr. Do jego uszu docierały krzyki dzieci, bawiących się w jakąś niezidentyfikowaną grę, której zasady właśnie starały się odnaleźć. Jakaś kobieta, najprawdopodobniej ich matka wołała je głośno na obiad. Nie reagowały, chciały bawić się dalej. Mężczyzna otworzył oczy i popatrzał na niebo. Wziął głęboki wdech, wciągając smród łajna i tych ludzi, którzy go otaczali. Matka wyszła zza zagrody i pociągnęła dwójkę umorusanych blondynów ze sobą. Pozostała czwórka nie przerywała zabawy. Przy bramie wjazdowej siedział jakiś starzec, suszący się na popiół, trzymając w rękach niewielki koszyk i błagając o jałmużnę. Stara, zgarbiona kobieta robiła pranie, trąc szarą szmatą o pofalowaną płytę. Czwórka starszych chłopców siedziała na ziemi grając pstrokatymi kamieniami w kulki. Jakiś chudy pies, zaraz koło nich, rozszarpywał na strzępy zdychającego gołębia, po chwili pochłaniając go niemal w całości, zaraz rozglądając się za kolejnym posiłkiem. Popatrzał w prawo. Tam młoda dziewczyna rozwieszała pranie wraz z matką. Przeszedł koło niej ojciec, dotykając ją grubą, żylastą łapą. Zmierzał w kierunku tawerny. Stanął naprzeciw mężczyzny w płaszczu.

– Ruszże zad! Wejść, kurde, chce! – Wrzasnął niewyraźnie. Mężczyzna nie zareagował. Tłusty pijaczyna chciał go odepchnąć, jednak sam się przewrócił.

– I tak już jesteś spity, człowieku. Uspokój się. – Odrzekł statecznym, stonowanym głosem. – Wróć do domu, połóż się i odpocznij.

– Kimżeś, żeby mi rozkazywać, chochole?! – Rzucił człowiek, podnosząc się z ziemi i otrzepując niezdarnie ubranie. Mężczyzna usunął się, odsłaniając wejście do tawerny, pozbawione drzwi. Odrapana z farby futryna zapraszała pijaka półmrokiem wnętrza. Wszedł.

– Bagno. Jak tysiące innych. – Pomyślał mężczyzna i poprawił kołnierz.

Koniec

Komentarze

"Brama" się powtarza zbyt wiele razy.

 "Przejechał przez bramę na swoim czarnym koniu powoli, bez pośpiechu wodząc wzrokiem po mieszkańcach miasta i budynkach, szukając tego właściwego." - trochę niebezpieczne zdanie. Po pierwsze: przyjechał powoli i bez pośpiechu patrzył. Nie dobrze wyglądają obok siebe te dwa przysłówki. Po drugie: szukał właściwego mieszkańca czy budynku? Domyslam się - że budynku, ale wyliczenia bywają mylące. Bezpieczniej skonstruować to zdanie: Z wolna minął bramę, rozglądając się po twarzach miaszczan. Szukał właściwego budynku... Coś w tym stylu :P

 "Popatrzał" - popatrzył.

"Widzieli jak obcy ludzie wlepiają w nich swoje duże oczy, jakby pierwszy raz widzieli jeźdźców, jak zastygli w bezruchu, oczekując przemówienia" - Kto widział? mieszkańcy czy przybysze? Kto tu jest obcy, chyba raczej przyjezdni :P ? Za długie zdanie.  i powtarzają się "ludzie"

"przywiązał uprząż do płota." - uprząż to cała tranzelka. Bezpieczniej powiedzieć: Przywiązał konia do płotu (do płota do Kargul z Pawlakiem podchodzą).

 "Jeździec spojrzał na małego, przerażonego chłopca, stojącego tuż przy wejściu, ale nie zamierzał się wdawać z nim w dyskusję." - a dlaczego miałby? ^^

  Jego drugi towarzysz, kroczący za nim zatrzymał się i odwrócił na pięcie. Obrzucił ponownie wzrokiem wszystkich ludzi powodując jak za dotknięciem magicznej różdżki, iż nagle te woskowe, połyskujące potem i mokrym brudem posągi ożyły i powróciły do swoich zajęć." - Za długie zdanie. Skąd te posągi? O_O 

 "Gwar, jaki tutaj panował wydawał się być podobny do bełkotu tego pijaczyny, ale kilkakrotnie głośniejszy i jeszcze mniej wyraźny." - dziwaczne zdanie... ale czuję, że się czepiam. Mało mi mówi taki opis.

 Ten Jeździec PATRZY się przez pół opowiadania :P

" Uprzejmie pani dziękuję, jestem konno" - i nagle jest taki miły, a niedawno mierzył wszystkich pogardliwym wejrzeniem :P

Na tym poprzestanę. Treść do niczego nie prowadzi ale rozumiem, że to "wprawka" czyli mam prawo się tak czepiać...
 Proponuję pisać prościej. Nie kombinować, nie silić się na barwność opisu - czasem szkodzi.

Pozdrowienie ;) 

Podobne wrażenia po przeczytaniu j.w. . Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka