- Opowiadanie: RobertZ - Termin

Termin

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Termin

Czuł jak z czoła spływa mu pot. Nerwowo zaciskał zęby. Nie mógł się poddać, nie teraz. Dzisiaj był termin, a on musiał dostarczyć przesyłkę na miejsce przeznaczenia. Sprawdził swój ekwipunek. Tak, granaty są, miniaturowa wyrzutnia rakiet na swoim miejscu, mini karabinek również. A gdzie ona jest! Jeszcze bardziej zacisnął zęby i się przestraszył. Co on wyprawia? A ampułka trucizny w trzonowym?! Zbyt mocno przegryzie i po nim. Trochę drgawek, piana na ustach. Jak go pochowają jak cały zzielenieje! No nie, przecież przesyłkę ma pod pachą. Dopięta paskiem do biodra nie powinna odpaść, ani być zgubiona. To niemożliwe aby ją zgubił, a on się denerwuje i ryzykuje nagły zgon przegryzając nerwowo zęby. Wysunął język, to mu pomogło. Wiedział, że już jest blisko. Niedaleko dwa, może trzy skrzyżowania i będzie na miejscu. Mógł oczywiście podjechać, gdyby nie ci Urzędnicy i ich program ochrony zabytków. Miny przeciwczołgowe wybuchające pod opancerzonym samochodem mogły podobno narobić sporo szkód w zabytkowej architekturze centrum.

Wybiegł z bramy obskurnej odrapanej niby to tak zabytkowej kamienicy, katem oka rzucił na płonący samochód. „Szkoda” – pomyślał – Miałem go tylko tu zaparkować, a będę musiał kupić nową brykę”. Posypały się na niego kawałki gruzu. Zza rogu strzelali Urzędnicy. Dobiegł do najbliższej bramy i tam się schował. Eksplozja wyrwała kawał ściany i zrzuciła ją kawałkami cegieł i tynku pod jego nogi. Musieli użyć wyrzutni rakiet. Nie miał wyboru, podwórko, jakieś stare, odrapane drzwi. Kolejna eksplozja, po drzwiach zostały drzazgi i kawałek drewnianej futryny. W tym miesiącu wyjątkowo dranie się uwzięły. No tak ostatnie pobory i kontrole mieli podobno bardzo nieudane.

– Tutaj, ktoś do niego krzyknął. Mały, może dziesięcioletni chłopiec machał do niego z okna ręką. Sekundę później w miejscu okna ziała jedna wielka dziura, ale widział, był tego pewien, że dzieciak zdążył uskoczyć. Cholerna intuicja. Nieraz uratowała mu życie. Wbiegł schodami na górę ciężko dysząc. Kamizelka kuloodporna, a w zasadzie cały jego ekwipunek piekielnie mu ciążyły, a poza tym na schodach nie było czym oddychać, kurz, odłamki tynku, dym, gdzieś się coś paliło. Od dawna nikt tu nie mieszkał. Widoczne coraz wyraźniej płomienie wskazywały na to, że kamienica miała dzisiaj zakończyć swój zbyt długi żywot. Chłopiec pojawił się jakby znikąd. Strasznie ubrudzony, utytłamy sądzą, w podartych spodniach i dziurawym swetrze.

– Na dół! – krzyknął – Na dół! Do przodu! Za kamienicą jest ogródek!

Zbiegli już razem na parter i tylnymi drzwiami wybiegli na mały, ograniczony ścianami innych budynku, zarośnięty drzewami, chwastami i krzakami ogród. Za sobą słyszeli donośny trzask walących się murów i syk płomieni które trawiły resztki kamienicy.

– Nadal strzelają! – niemalże warknął – Zaraz wszystko obrócą w perzynę.

– Zaraz się zawali! – krzyknął chłopiec – Tu jest przejście za krzakami. – dodał ciszej.

Musieli niestety zwolnić. Chwasty i przerośnięte krzaki utrudniały dalszy bieg. Z trudem przez się przedzierali. Ale cel widniał przed nimi, aż nadto widoczny. Kolejne wejściowe drzwi. Jeszcze bardziej zniszczone niż te, przez które przed chwilą przeszli. Poprawka, tamte drzwi przeszły już do historii. Poczuł ulgę, gdy znaleźli się w ciemnym zatęchłym korytarzu. Dawno nie miał tak ciężkiej przeprawy.

– Muszę złapać oddech. – wycharczał – Ta zbroja jednak trochę waży, a ja niestety mam siedzącą pracę. Z drobnymi wyjątkami… jak dzisiaj.

– Za kolejnym podwórzem – odparł chłopiec – Już niedaleko.

Rzeczywiście podwórza były tutaj wyjątkowo małe i szybko przebyli kolejne z nich, kiszkowate i równie nieprzyjemne jak wszystkie pozostałe.

– Jak masz na imię? – spytał chłopca, gdy zamknęli za sobą drzwi kolejnej kamienicy – I… – chciał się spytać dlaczego mu pomaga, ale ugryzł się w język. Coś mu się tu nie podobało.

– Filip – odparł – Zaprowadzę pana do urzędu. Tam mój tata pracuje.

– Pracuje?!

– Jako woźny – dodał chłopiec uspokajającym tonem – Po tych wszystkich rozróbach ma dużo do sprzątania i strasznie tego nie lubi. Niektórzy czołgają się byle tylko wejść do środka. Jednemu nogi urwało, a i tak jakoś wszedł. Jak dojdzie pan cały tata nie będzie musiał sprzątać. No i może zabierze mnie do cyrku lub … kina.

– Rozumiem, ale jak mnie chcesz zaprowadzić?

– Tata zna drogę. Przecież musi chodzić do pracy, a w takie dni jak ten to ciągle strzelają i to od samego rana. A na dodatek nie patrzą w co i do kogo. Już dawno by zginął, gdyby nie wiedział jak dojść niepostrzeżenie do pracy.

To dziwne przeczucie. Ale nie miał wyboru.

– No to jak przejdziemy?

– Podwórzami. Kamienice są chronione i nie mogą do nich strzelać. Ta co ją spalili stała na pograniczu, ale dalej gdyby nawet tynk porysowali to miesiliby płacić karę.

-Pozostają snajperzy.

-Proszę się nie martwić – chłopiec się uśmiechnął – Wszystko będzie dobrze.

Ruszyli przed siebie. Kolejne ciemne odrapane mury, przesmyki, podwórza przypominające studnie, zarośnięte ogrody. Nigdzie żywej duszy. Kamienice zostały opuszczone przez zniechęconych ciągłym zagrożeniem dla ich życia mieszkańców i stanowiły teraz martwe niepotrzebne twory minionych czasów jeszcze sprzed wynalezienia podatku dochodowego. Ci co pozostali pochowali się świadomi dzisiejszego niebezpieczeństwa. Wszyscy wiedzieli jak ryzykowne byłoby przebywanie w tym kwartale miasta w tym jednym szczególnym dniu każdego kolejnego miesiąca.

W końcu stanęli w bramie wychodzącej na pustą zaśmieconą ulicę.

-Filip, zobaczą nas – szepnął.

Chłopiec się tylko uśmiechnął i ruszył przed siebie. Nie miał wyjścia musiał pobiec za nim. Bez żadnego ostrzału, w kompletnej ciszy dobiegli do kolejnej kamienicy. Schowali się w jej bramie już po drugie stronie ulicy.

-Jesteśmy na ich tyłach – szepnął chłopiec. – Patrolują główną ulicę prowadzącą do urzędu, ale nie sprawdzają bocznych bo po co. Zresztą nie mają zbyt wielu ludzi. A dzisiaj czeka ich jeszcze dużo pracy po południu. Trzeba przejrzeć wszystkie deklaracje. Jutro przecież będą robić naloty na firmy, które nie złożyły w terminie dokumentów.

Strasznie to mądrze zabrzmiało. Zbyt mądrze jak na małego chłopca. Poczuł ukłucie niepokoju. Miał złe przeczucie, a intuicja rzadko go zawodziła. Ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Poznał ulicę, którą przed chwilą przechodzili. Byli już bardzo blisko urzędu.

-Chodź! – chłopiec znowu biegł. Ruszył więc za nim. – To już niedaleko. Jeszcze jedno podwórze i wyjdziemy na parkingu przed urzędem. Tam nie strzelają. Szkoda im samochodów.

Wiedział o tym dobrze. Parking należał do strefy neutralnej. Tak samo zresztą jak pomieszczenia wewnątrz urzędu.

-Dzięki Filip – szepnął. – Bardzo mi pomogłeeeeee……….

Poczuł gwałtowne szarpnięcie. Na ułamek sekundy go zamroczyło. Widział przed oczami jedynie ciemne plamy i nie był pewien gdzie jest góra, a gdzie dół. Po chwili jednak wszystko stało się jasne. Wisiał jak jakieś dzikie zwierzę w siatce, całkowicie w niej zaplątany dobry metr nad ziemią i to niestety głową w dół. Co wcale nie ułatwiało myślenia. Czuł, że coraz bardziej boli go głowa. Na szczęście nie doznał żadnych poważniejszych obrażeń.

– Dlaczego? – głośno jęknął – Po co?!

Chłopiec słodko się uśmiechnął. Poprawił na sobie ubranie. Strzepnął niewidzialny pyłek ze spodni.

-To proste. Tata nie lubi krwi. Ale przecież można was złapać żywcem. Powisisz sobie przez noc. Jutro ktoś ciebie znajdzie i odetnie. Ale nie pochlapiesz podłogi w urzędzie swoją juchą i nie dotrzesz do niego na czas. Jutro już po terminie.

-Ty gnoju! – szarpnął się gwałtownie próbując zerwać krępujące go więzy. Coś stuknęło o ziemie. Niewielki granat zaczepny z wyrwaną zawleczką potoczył się za załomek muru. „Jezu” – zdążył pomyśleć przerażony. Potężna eksplozja porwało go gdzieś ku niebu, a później zapadła przerażająca ciemność.

Ocknął się po jakimś czasie. Czuł w ustach smak gruzu i krwi. Pył jeszcze do końca nie opadł. On sam leżał na ziemi częściowo przykryty siatką, która jednak już go nie krępowała. Miał podrapaną twarz. Paliła go nieprzyjemnie, ale poza paroma siniakami i zadrapaniami w zasadzie nie ucierpiał. Zdołał się nawet doliczyć wszystkich zębów w ustach.

Wstał z ziemi, wyplątał się z siatki i rozejrzał wokół siebie. Załomek muru, za który potoczył się granat zamienił się w kupę gruzu. Chłopiec leżał na ziemi rozerwany na części, ale zamiast bebechów sterczały z niego jedynie druty, a z urwanych kończyn wyciekał śliski przezroczysty smar. Głowa, który odtoczyła się w przeciwległy koniec pomieszczenia dziwnie brzęczała i bez żadnych przerw i przecinków jednostajnie powtarzała: będziedobrzebędziedobrzebędziedobrze………

-Cholerny android! – szpetnie zaklął.

Dokumenty miał nadal przy sobie, był cały prawie że pod samymi drzwiami urzędu. Musiało się udać!. Rzeczywiście, to była ostatnia kamienica. Jeszcze jedno tylko przejście, ostatnie odrapane drzwi i znalazł się na parkingu przed wejściem do urzędu. Nad szklanymi drzwiami widniał napis Urząd Skarbowy. Wszędzie porządek, przystrzyżony trawnik, cisza i spokój. Trzęsły mu się ręce.

Wbiegł na schody. Pokonał pędem te kilka stopni. W środku panował pewien nieład. Na ścianie widniały odciśnięte świeżą rdzawą posoką ślady ludzkich dłoni. Podłoga mokro lśniła świeżo umyta. W okienku nad którym widniał napis Biuro Podawcze siedziała tęga z czegoś niezadowolona urzędniczka. Wyciągnął z teczki dokumenty. Wyłożył je w okienku.

– Kopia i oryginał – powiedział. – Proszę o potwierdzenie na kopii.

– Po co panu kopia – zdziwiła się urzędniczka. – Szkoda lasów. Wie pan ekologia.

-Wolę mieć poświadczone.

Skrzywiła się z czegoś niezadowolona.

-U nas nic nie ginie. Może co najwyżej być na czas nie dostarczone.

Tak nie ginie. Pamiętał dobrze jak kiedyś zaufał słowu urzędnika. Nic wtedy nie zginęło, ale jakimś dziwnym sposobem zostało wprowadzone do ewidencji przyjęć dokumentów dzień po terminie. Dzieci straciły ojca a on przez blisko dwa lata nie miał z czego opłacać rachunków. Trudno było odbudować zaufanie u klientów.

-Wolę jednak pieczątkę na kopii.

-Dobra, dobra. Widzi pan te plamy na ścianie. Facetowi urwało nogi, ale nie chciał cholera zaczekać na pogotowie. Taki sam uparciuch jak pan. – szybkimi ruchami datownika urzędniczka potwierdziła na poszczególnych kopiach deklaracji VAT-7 termin przyjęcia ich w urzędzie skarbowym. Poczuł jak miękną mu nogi. Wziął drżącymi rękami popieczętowane dokumenty, sprawdził czy na którymś nie brakuje pieczątki, włożył je do teczki i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Nic mu już nie groziło. Do następnego miesiąca.

Koniec

Komentarze

Tyle razy już pisałem, ale jeszcze raz napiszę: oprócz treści istnieje forma. Nie jest całkiem obojętne, jakim językiem się opowiada. Innymi słowy, oprócz pisania trzeba też czasem czytać...

Zgadzam się i w odpowiednią do treści formę ubrałem powyższy tekst. A czytać bardzo lubię :).

Bardzo fajna praca kolorystycznie nawiązująca do starej szkoły - sympatyczny detal i klasyczny układ - na okładkę w sam raz. :)

Dzięki. Tą pracę robiłem w pośpiechu, bo późno się dowiedziałem o konkursie. Nie byłem zadowolony z końcowego efektu i ostatecznie wycofałem ją z konkursu. Trochę mnie zdziwił fakt, że nie uwzględniono moje prośby na nie prezentowanie jej w galerii. Regulamin konkursu regulaminem, ale tyle to mogli zrobić. Obecnie wykańczam ta grafikę i mam nadzieję wkrótce w nieco zmienionej wersji zaprezentować w tutejszej galerii.

Skorzystam przy okazji z okazji :)  - kilka starszych prac:

http://bohun.cgsociety.org/gallery/

jedyne czego mi brakuje, to kliku "blików" tu i tam, które by trochę odmatowiły kombinezon czy szybkę, ale tak to bardzo przyjemna praca

Tak jak napisałem, robiłem ją w pośpiechu - bodajże w 4-5 dni. Teraz na spokojnie ją poprawiam, głównie właśnie postać.

Nowa Fantastyka