- Opowiadanie: subcommandante - Plama

Plama

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Plama

1.Paweł był pewny jednego – wszystkiemu winna była ta cholerna ściana. Starannie zamkną drzwi za ostatnim oglądającym, mopem wytarł ślady butów w korytarzu i nastawił wodę na herbatę. Z pełnym kubkiem usiadł na kanapie przed wyłączonym telewizorem. Kablówka nie działała od tygodnia. Kawałek drutu, którym próbował zastąpić antenę, pozwalał tylko na odbiór programu lokalnego. Nie szkodzi, Pawła nie interesowała telewizja. Pijąc herbatę wpatrywał się w pomalowaną lawendową farbą ścianę ponad górną krawędzią telewizora. Dokładniej – w regularną, sięgającą niemal sufitu, owalną plamę, nieco ciemniejszą niż reszta ściany.

2.Pierwszy raz zobaczył ją pół roku wcześniej. Razem z Agnieszką oglądali mieszkanie, właściwe przekonani już do kupna. Ściana miała wtedy kolor ecru, plama słabego cappuccino.

– Grzyb? – spytała Agnieszka.

– A skąd! – obruszył się pośrednik. – Zostało po wymianie instalacji elektrycznej. Pociągną państwo nową farbą i nie będzie śladu.

Paweł pamiętał, że podszedł wtedy do ściany i potarł ją opuszkami palców. Nie wyczuł wilgoci ani charakterystycznego chłodu, wprost przeciwnie, ściana wydawała się odrobinę cieplejsza od otoczenia. Cena była dobra więc nie zwlekali z zakupem. Urządzili się szybko. Krótki remont kuchni i łazienki, szafka z Ikei, stół z Black Red White, fotel i sofa sprezentowane przez rodziców – tyle właściwie wystarczyło. Ściany pomalowali sami. Po położeniu pierwszej warstwy farby plamę było jeszcze widać, druga warstwa rozwiązała problem. Wydawało się, że na zawsze. Więcej czasu zabrało im przyzwyczajenie się do nowego miejsca. Nowe trasy dojazdu do pracy, nowi sąsiedzi, nowe sklepy, bankomaty, pizzerie, fryzjerzy. Jakby nowe życie.

 

3.Odniósł pusty kubek do kuchni. Z szafki pod zlewem wyjął wałek, długi śrubokręt, plastikowe korytko i puszkę czarnej farby. Otworzył farbę, dokładnie rozmieszał ją śrubokrętem i nalał trochę do korytka. Starannie namoczył wałek. Przesunął telewizor na środek pokoju i zaczął malować. Szybko pokrywał ścianę i plamę kolejnymi warstwami farby. Nie zwracał uwagi na czarne krople pryskające na podłogę i półki z książkami. Skończył malować i wrócił na fotel. Farba stopniowo schła na ścianie. W miarę upływu czasu oleista z początku czerń traciła tłusty poblask, mur znowu stawał się matowy. Paweł czekał cierpliwie. Wypił następną herbatę, przygotował i zjadł kanapkę. Co jakiś czas otwierał drzwi balkonowe, pozwalając ulecieć na zewnątrz dusznemu zapachowi farby. W końcu ściana była sucha. Na dworze było już ciemno a światło żyrandola zdawało się przytłumione. Paweł zapalił biurową lampkę ze zdemontowaną osłoną żarówki, podniósł ją do góry i podszedł do ściany. Patrzył długo i uważnie. Nie dostrzegł żadnego śladu plamy.

 

4.Kierowca tira zasnął za kierownicą, nie zauważył sznura samochodów czekających na światłach, nie wyhamował. Ciężarówka uderzyła w tył ich astry i wypchnęła samochód wprost na skrzyżowanie. Paweł leżał wtedy z grypą w domu, za kierownicą siedziała Agnieszka. Nigdy nie odzyskała przytomności. Cały czas pamiętał chwilę, gdy wrócił do domu po ostatniej wizycie w szpitalu. Czuł pragnienie, tak wielkie, jakby nie pił od tygodni. Niegdzie nie widział stojącej zwykle w kuchni mineralnej. Otwierał szafki, jedna za drugą, nie mogąc znaleźć kawy ani herbaty. W końcu pochylił się nad zlewem i zaczął pić wodę prosto z kranu. Gdy nie mógł już wypić więcej, poszedł do pokoju i zasnął na kanapie.

Szybko wziął się w garść. Narzucił sobie twardą dyscyplinę, ścisły harmonogram w którym nie było miejsca na rozpamiętywanie i załamywanie rąk. Natłok codziennych spraw był jego sprzymierzeńcem, ucieszyła go więc przesłana z banku prośba o rozmowę. Któregoś dnia, po pracy zjawił się w oddziale.

– Bardzo mi przykro panie Pawle – na zakończenie długiego wywodu pracownik banku z autentycznym smutkiem pokręcił głową. – Obawiam się, że nie będę mógł panu pomóc.

Cholerna umowa. Bank skusił ich niską marżą kredytu na mieszkanie, ale jak zawsze był pewien kruczek. Oferta była aktualna, dopóki na ich wspólny rachunek regularnie wpływały ich obie pensje.

 

5.Rano ściana w dalszym ciągu była równomiernie czarna. Paweł zjadł śniadanie i wypił kawę siedząc w szlafroku, na swoim stałym miejscu na sofie. Jedząc podejrzliwie wodził wzrokiem po ścianie, próbując wypatrzyć najmniejsze różnice w odcieniach. Nie znalazł nic. Po śniadaniu włożył garnitur, buty, płaszcz, owinął się szalikiem. Przed wyjściem do pracy przeszedł się jeszcze po mieszkaniu, gasząc światła i zakręcając kaloryfery. Przechodząc przez pokój mimowolnie przeciągnął palcami po ścianie. Zatrzymał się jak wryty. Przyłożył do ściany dłoń, najpierw jedną potem drugą, w końcu przycisnął policzek. W miejscu, gdzie jeszcze wczoraj była plama, mur był wyraźnie cieplejszy, niemal gorący. Zamiast do pracy, pojechał do Obi. Przez dłuższy czas spacerował po sklepie w tę i z powrotem. W końcu zdecydował się – na chybił trafił wybrał wiertarkę, młot udarowy i wyrzynarkę. Po zastanowieniu dorzucił do koszyka dodatkowy komplet wierteł, przecinak, zestaw dłut i półtorakilowy młotek. Z niepokojem stanął przy kasie, niepewny, czy limit na karcie kredytowej pozwoli na wszystkie zakupy. Odetchnął z ulgą, gdy kasjerka podsunęła mu rachunek do podpisu. Spakował wszystko do bagażnika samochodu i ruszył w drogę powrotną do domu. Na miejscu był jeszcze przed dziesiątą. O tej porze osiedle wyglądało na wymarłe. Tylko ochroniarz przy wjeździe do garażu i młoda kobieta, apatycznie kołysząca wózek przy wejściu na klatkę, dawali jakieś oznaki życia. Na górze w mieszkaniu, Paweł zdjął tylko marynarkę, poluzował krawat, podwinął rękawy białej koszuli i zabrał się do pracy. Najpierw, z szuflady w komodzie wyszperał kawałek białej kredy. Leżała tutaj, odkąd pierwszy raz napisali K+M+B na drzwiach własnego mieszkania. Na ścianie wykreślił koślawy kwadrat, starając się opisać nim cały gorący fragment muru. Rozłożył na podłodze narzędzia. Postanowił spróbować wszystkiego. Wyrzynarka od razu okazała się pomyłką. Wiertarka spisywała się niewiele lepiej, udarowy młot z łatwością pruł ścianę, ale jego kontrola wymagała wprawy. W końcu zdecydował się na młotek i przecinak. Spod cienkiej warstwy farby i tynku szybko wyjrzały rude cegły.

 

6.Po śmierci Agnieszki comiesięczna rata wzrosła tak bardzo, że Paweł ledwo mógł ją spłacić. Próbował negocjować z bankiem, przekonywał, że zrujnowanie go nikomu się nie opłaci. Wszystko na próżno. Zdecydował się sprzedać mieszkanie. Nie spodziewał się problemów, mieszkanie mogło się podobać. Trzecie piętro na zamkniętym osiedlu. Solidna podłoga z egzotycznego drewna, hiszpańska glazura, dobrej jakości armatura. Szybki dojazd do centrum. Chętni powinni ustawiać się w kolejce i pewnie by tak było, gdyby nie kryzys. Ceny mieszkań zatrzymały się, a nawet zaczęły nieco spadać. Jak szybko przekonał się Paweł kupujących nie było wielu, a ci którzy ciągle byli zainteresowani kupnem, stawali się coraz wybredniejsi. Już pierwszy oglądający, jak na złość, prosto od drzwi podszedł do ściany, na której była zamalowana plama. Paweł mógłby przysiąc, że nie został po niej najmniejszy ślad, jednak potencjalny kupujący podejrzliwie wpatrywał, jakby spodziewał się, że pod farbą ukryty jest co najmniej fresk Leonarda. Na resztę mieszkania rzucił tylko okiem, wybąkał zdawkowe „będziemy w kontakcie" i zniknął za drzwiami. Kolejne wizyty przebiegały według tego samego schematu. Nic dziwnego, z każdym potencjalnym chętnym plama stawała się coraz bardziej widoczna. Paweł próbował kolejnych farb, gładzi, środków grzybobójczych, jednak nic nie pomagało. W międzyczasie złotówka zaczęła szaleńczy lot w dół, a rata wziętego we frankach kredytu rosła i rosła. Oszczędności topniały, na komodzie przy drzwiach zbierało się coraz więcej niezapłaconych rachunków. Coraz bardziej obniżał cenę mieszkania, jednak liczba chętnych zamiast rosnąć, malała. Rezygnował z kolejnych wydatków, sprzedawał co się dało. Na dłuższą metę nie zmieniało to jednak sytuacji.

 

7.Słońce schowało się już za ośmiopiętrowym apartamentowcem po drugiej stronie ulicy. Parking przed blokiem stopniowo zapełniał się samochodami, ruszyły windy a klatki schodowe i korytarze rozbrzmiały głosami mieszkańców. Paweł nie przerywał pracy. Rudy pył grubą warstwą osiadł na jego twarzy, po bieli koszuli nie zostało nawet śladu. Skuł już tynk z całej ściany. Z miejsca na jej środku zdołał usunąć jedną warstwę cegieł i ocieplenie za nimi. Gdy wyrwa była już wysoka na ponad metr i podobnie szeroka, odłożył narzędzia. Gołymi rękami zaczął wyrywać resztki styropianu i wełny mineralnej. W końcu, usiadł na podłodze i zaczął przyglądać się swemu dziełu. Wreszcie uporał się z problemem. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuł zadowolenie, nawet dumę. Zniszczył sporą część mieszkania, prawda, ale musiał tak postąpić. To było jak zerwanie cumy trzymającej go w miejscu. Czuł, że bez tej ofiary nigdy nie udałoby mu się opuścić tego miejsca. Powoli podniósł się z podłogi. Chciał pójść pod prysznic, strumieniem gorącej wody spłukać z siebie brud całego dnia, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę. Jakieś załamanie światła, gra cieni, sprawiła, że kilka cegieł w wykutym otworze wydało mu się ciemniejsze od reszty. Powoli podszedł do muru, przyłożył do niego rękę. Mur był tak gorący, że niemal parzył. Ze złością kopnął w ścianę, raz i drugi. Odwrócił się na pięcie, schylił po młot i już miał powrócić do pracy, gdy coś go powstrzymało. Zza ściany doszedł go cichy szmer, odgłos tarcia, a może niski głos. Nie, to było bardziej jak cichy, szyderczy śmiech. Przycisnął policzek do muru. Tak, to brzmiało jak ludzki głos. Paweł gorączkowo starał się złożyć pojedyncze dźwięki w wyrazy i zdania. Wydawało mu się, że zaczyna rozumieć, że dzięki drwiącemu głosowi zza ściany wreszcie widzi sens wszystkich zdarzeń – przeprowadzki, wypadku, nawet kryzysu i spadającej złotówki. Gwałtownie oderwał głowę od nagich cegieł, rozejrzał się po pustym, brudnym i zniszczonym mieszkaniu. Poczuł wzbierającą złość. Z całych sił zacisnął szczęki, fioletowa żyła na skroni opętańczo zapulsowała. Chcą się z niego pośmiać? Zetrze im z twarzy uśmiech. Nie skończył jeszcze swojej pracy. Przystawił do ściany przecinak i uderzył młotem. Cegła ustąpiła łatwo, jakby już dawno usunięto zaprawę spajającą ją z resztą ściany. Zamachnął się znowu i znowu i jeszcze raz. Wydawało się, że ktoś krzyczy coś na korytarzu i dobija się do drzwi mieszkania, jednak Paweł nie przestawał. Z wykrzywioną twarzą kuł coraz szybciej, nie mogąc doczekać się chwili, gdy w końcu przeciśnie się przez otwór w ścianie i wywrze zemstę na wszystkich, których zastanie po drugiej stronie.

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł; może nie szokująco oryginalny, ale tekst mnie wciągnął. Nie wiem, czy zapytać o dalszy ciąg, bo to zależy wyłącznie od interpretacji kluczowych elementów Twojego opka, a tych (interpretacji, nie elementów) upatruję się już teraz dwóch. Zdecydowanie musisz poprawić wykonanie. Brakujące przecinki, momentami toporne zdania, brakuje tu trochę samodzielnej praktyki. Nie rozumiem też celu umieszczania numerków na początku każdego akapitu... ani to ładne, ani potrzebne. W kwestii treści jeszcze - za mało mi psychiki bohatera. Jak na kolesia, który stracił ukochaną kobietę, popadł w tęgie finansowe kłopoty i ma coś w ścianie, Pawła potraktowałeś bardzo płytko. Muszę natomiast przyznać, że na narzędziach i remontach znasz się zdecydowanie lepiej niż ja ;)

za mało mi psychiki bohatera

A bo (moim zdaniem) ludziska teraz mało myślące takie. Bardziej ich przejmuje źle pomalowana ściana niż małżonka.

na narzędziach i remontach znasz się zdecydowanie lepiej niż ja 
 

Nie ma to jak fach w rękach :) W razie czego daj znać, remonty tanio, szybko i solidnie.
Dzięki za wszystkie uwagi.

 

Moim zdaniem ciekawe było to, że właśnie tak dużo pisałaś/łeś o plamie, a o Pawle zapewne mniej. I tu już znak, że to coś w ścianie jest głównym bohaterem opowiadania, który wplywa na wszystkie zdarzenia bohaterów pobocznych. Mimo wszystko zawiodło mnie zakończenie, chociaż lubię otwartą kompozycję. Można się czegoś domyślać, ale nie o to chodzi- ostatnie zdanie irytuje, bo piszesz, co ma zamiar ZROBIĆ a ja nie mogę się dowiedzieć jak mu to wyjdzie. Podobał mi się pomysł. Początkowo nazwy Ikei czy przywołanie faktu o trudności w splacie kredytu we frankach wywołały u mnie ironiczny usmiech, ale może to było dobre. Może bardziej realne.

W dwóch słowach: przeczytałabym jeszcze.

Podobał mi sie pomysł. Za to wykonanie troszki zgrzytało. Kilka dość rażących powtórzeń i parę zgrzytliwych zdań wyłapałem, ale po za tym czytało się sprawnie. I tez nie rozumiem sensu tych numerków. Co do postaci głównego bohatera, to zgadzam się z poprzednikami, że opisanie jego męk psychicznych po stracieżony na pewno by opowiadaniu nie zaszkodziło, a wzbogaciłoby je i pogłębiło. Ale ogólnie nie jest źle i mam nadzieję, że będzie lepiej.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pewnie coś jest w tym pogłębianiu postaci.
W każdym razie fajnie przeczytać parę opinii o swoim tekście, zwłaszcza gdy nie ograniczają się do kilku słów.

Zgadzam się z przedmówcami - pomysł ciekawy, można z niego było zrobić niezłe studium psychologiczne fobii i natręctw, ale zupełnie niewykorzystany.

Bohater rzeczywście jest dość płytko zarysowany, przez co jego działania są bardzo nieprzekonujące. Najmniej podoba mi się fragment, gdy bohater kupuje sprzęt do demolki i zaczyna w garniturze (!) rozpieprzać ścianę tylko dlatego, że ściana była w dotyku ciepła - bez rysu psychologicznego i odpowiedniego wprowadzenia, takie zachowanie jest nielogiczne, śmieszne i w sumie idiotyczne.

Podsumowując, pomysł niezły, wykonanie przeciętne.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka