- Opowiadanie: darktea128 - Road to Hell 2

Road to Hell 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Road to Hell 2

Siedział nad brzegiem morza. Było już chłodno, jesień pokryła liście brązem, żółcią i czerwienią. Wiatr był silny, ale jemu to nie przeszkadzało. Od wielu lat był bowiem demonem. Ale nie lubił tego słowa. To, że znalazł się po drugiej stronie barykady, to, że był teraz tym kim był to nie była wyłącznie jego wina. Przez miłość do jednej kobiety ścięto mu głowę, przez miłość do innej przestał być aniołem. Czy to przypadek? Nie wierzył w przypadki. To po prostu musiało się zdarzyć. Nie dlatego, że było skrupulatnie zaplanowane, a dlatego, że on był taki a nie inny, że cenił miłość ponad wszystko inne.

Od wielu lat panował pokój. Po incydencie z Cherubinem powołano Radę Siedmiu mającą stać na straży przestrzegania zasad, by ani jedna strona ich nie łamała ani druga. Zarówno dobro jak i zło próbowało naginać przyjęte zasady, bo walka o rząd dusz trwała od początku świata. Teraz się to jednak skończyło. Ludzie wreszcie mieli wolny wybór, taki jakiego nie mieli od dawna. Rada Siedmiu składała się z siedmiu członków charakteryzujących się największą neutralnością. Oprócz Fałszerza było jeszcze kilka takich bytów na świecie. Posiadali ogromną potęgę, moc o której zwykły anioł mógł po prostu pomarzyć. To, że wciąż byli neutralni było nie tyle dziwne, co fascynujące. Z drugiej jednak strony, Marcus, choć też zmienił stronę przecież nie robił nic złego. Po prostu był. Pojawiał się w miejscach, w których mieli pojawić się ci z góry i patrzył im na ręce. Przedtem „biali” naruszali w takich przypadkach warunki sojuszu, żeby uratować ofiarę, teraz niestety ta ginęła. Wolny wybór był najważniejszym i nienaruszalnym prawem człowieka. Budził kontrowersje, bo nikt ofiar nie pytał czy zgadzają się na taki wybór. Odpowiedź obu stron była prosta. Taka jest kolej rzeczy i istota świata.

Marcus nie miał źle. Szczególnie, że większość czasu i tak spędzał na Ziemi i doglądał Emilii, która teraz miała na imię Karolina i rosła w szczęśliwej, kochającej ją rodzinie. Czas mijał szybko, a ona w końcu stała się pełnoletnia a rok później, kiedy niechcący wpadła na niego, bo nie zdołała uciec zapytała:

– Czy my się przypadkiem nie znamy?

– Nie, nie znamy się – odpowiedział próbując nadać głosowi beznamiętny ton.

– A mnie się jednak wydaje, że znamy. Może wspólna kawa?

Odmówił jej wtedy I poszedł w swoją stronę. Kochał ją. Ale w poprzednim życiu. Teraz miała się zakochać, poznać kogoś wartościowego i co najważniejsze kogoś kto był człowiekiem. Nie chciał wikłać jej w życie, które było niewyobrażalne, nie chciał by znów brała udział w pościgach za demonami czy aniołami. Nie po to przyjął na siebie jej grzechy, żeby teraz niosła ten krzyż.

Fale uderzały o brzeg a woda obmywała jego tenisówki. Czasem jakiś zagubiony przechodzień, który nie wiedzieć czemu zszedł na plażę przyglądał się tajemniczemu mężczyźnie zastanawiając się czy nie jest mu zimno. Ale jemu nie było zimno. Nie byłoby mu zimno nawet na Antarktydzie.

Miłość… Pomyśleć, że teraz nie mógł już kochać. Mógł uprawiać dziki seks z napotykanymi kurwami, ale o miłości miał zapomnieć już na zawsze. Po pierwsze z racji swojej przynależności, po drugie miłość pierdoli w głowach, więc kto wie, co jeszcze gotów był zrobić dla niej. Może jeszcze trafiłby do nieba. A na to piekło nie mogło się zgodzić. Owszem był wcześniej podrzędnym aniołem, ale aniołem a nie zwykłą duszyczką. Więc był dla nich ważny. Pewnego dnia, ktoś zacznie sprawdzać karty i wygra ten, co będzie miał więcej asów. On nie był asem, ale i tak był wysoką kartą. Przecież pokój nie będzie trwał wiecznie, w końcu znów każdy chwyci za miecz i dwie ogromne armie spotkają się znów na polu bitwy tocząc wielką bitwę, w której polegną tysiące.

Zaczęło się ściemniać. Słońce było dzisiaj niewidoczne, więc po prostu dzień zaczął przemieniać się w noc. Wiatr nie słabł, a woda nie zmieniła siły z jaką uderzała o brzeg. Szum morza go uspokajał. Wtedy ich usłyszał. Biegli w jego stronę. Ilu ich było? Dwóch? Trzech?

– Dawaj kasę! – krzyknął jeden z nich.

Spojrzał na ich twarze w kominiarkach i trzymane w ręku noże. Uśmiechnął się tylko.

– Zaraz poszerzymy ci ten uśmiech. Będziesz wyglądał jak Joker.

– Wróć lepiej do domu chłopcze, bo trafiłeś pod zły adres.

Cała trójka się roześmiała. Śmiał sie razem z nimi. Ten, co mówił do niego zaczął płonąć od stóp. Płomienie szybko zajęły nogawki spodni i wspięły się w górę by smażyć jego jądra. Wypuścił nóż z ręki i wskoczył do morza. Jakież było jego zdziwienie, gdy płomienie nie gasły. Jego dwóch kompanów stało jak słupy soli, kiedy ich kolega smażył się żywcem i krzyczał w niebogłosy. Płomienie zwęgliły już skórę na nogach i wspinały się coraz wyżej. Słychać było skwierczenie smażonego mięsa. Tyle tylko, że to nie był grill a ludzka pochodnia.

– Przestań! – nagle na plaży pojawił się długowłosy blondyn.

– Zaatakował mnie. Chcieli mnie zabić. Spójrz tylko w ich umysły.

– Mogłeś go po prostu obezwładnić. Przestań natychmiast!

– Bo co? Uleczysz go?! – mężczyzna krzyczał coraz głośniej, a jego kompani upuściwszy noże na piasek zaczęli biec ile sił w nogach.

– Zaraz go zabijesz.

– Lepiej, że ja zabiję jego, niż jeśli on zabije człowieka.

– Obudzi się jutro i nie będzie nic pamiętał. Jego koledzy też.

– Obudzi się jutro, weźmie nóż i napadnie na kogoś. I pomyśleć, że przedtem naginaliście przepisy, żeby ratować ofiary.

– Nie jesteś ostatnim sprawiedliwym, Marcus.

– Nie. Ale jestem jednym z niewielu. – spojrzał na swoją prawą dłoń uniesioną lekko do góry wewnętrzną stroną. Ogień stał się jeszcze większy, a mężczyzna wydał ostatni jęk. Śmierdziało spalonym mięsem. Dmuchnął w dłoń i ogień zgasł a mężczyzna zatopił się w wodzie czekając aż ta wyniesie jego ciało na brzeg.

– Wiesz, że to zgłoszę jako nadużycie.

– Oj Michał, Michał. Zgłaszaj. To nie ja napadłem jego, a on napadł mnie. Miał wybór. Po co był mu ten nóż? Po co był mu cały ten syf w głowie każący mu zabić. Wszystko sobie obmyślili. Uratowałem czyjeś życie. Może nawet kilka. Więc bądź tak łaskaw i pocałuj mnie w dupę.

– Po której ty jesteś stronie?

– Po prostu się broniłem.

– Spalając go żywcem?

– A kto powiedział, że śmierć ma być bezbolesna?!

– Spotkamy się na rozprawie. Nie wiem czy Rada będzie dla ciebie łaskawa.

– Zobaczymy. Zapewne chciałbyś, żebym się smażył jak co niektórzy zamiast siedzieć nad brzegiem morza. Ale ja nie robię nic złego, choć ty uważasz inaczej.

– Nie wiem, jak mogłeś się tak zmienić.

– Zawsze taki byłem. Więc jak chcesz powiedzieć, że to przez śmierć Emilii to daruj sobie. Zrobiłem to samo, co zrobiłbym będąc aniołem.

– Zabiłeś człowieka.

– To staje się już nudne. Spadaj!

Michał spojrzał na niego ze złością i zniknął równie szybko jak się pojawił. Plaża była pusta. Nie licząc Marcusa, który przeszedł kilkadziesiąt metrów od miejsca wypłynięcia ciała z morza i usiadł ponownie na brzegu. Lubił marzyć o tym jak wyglądałoby jego życie, gdyby dostał kolejną szansę. Na pewno przyjechałby nad morze. Bo zachody słońca są piękne właśnie na plaży, a wschody jeszcze piękniejsze.

 

Po powrocie został wezwany na dywanik do szefa. Wszedł do jego gabinetu spokojny. Luc siedział rozwalony w fotelu z nogami na biurku. W ręku trzymał szklaneczkę z whisky.

– Po czyjej jesteś stronie? – zapytał Marcusa nie patrząc na niego. Upił duży łyk złotego trunku, odstawił szklankę i zdjąwszy nogi z blatu usiadł normalnie i spoglądając badawczo na podwładnego.

– A po czyjej mam być?

– Nie jesteś ani dobry ani neutralny. A usmażyłeś tego padalca, bo zabiłby jakiegoś człowieczka.

– Usmażyłem go, bo mnie zaatakował. Dałem mu szansę, żeby się wycofał. To jego wina.

– Usiądź! – Luc wskazał fotel przed biurkiem. Marcus usiadł i patrzył na szefa.

– Nadużyłeś swoich uprawnień. Zdajesz sobie z tego sprawę?

Marcus pokiwał głową. Do czego miała zmierzać ta rozmowa? Może popełnił błąd, a może nie? To zależy od punktu widzenia.

Nastała cisza.

– Najbardziej podobało mi się jak paliły mu się jaja. – Luc roześmiał się. – To była dobra robota. Niech Michał się wypcha. Jutro rozprawa, ale nie mają szans. Żaden neutralny nie skaże cię na niższy poziom, a poza tym będziemy wiedzieć co z duszą tego padalca. Bo niby jest winny, ale to ty go usmażyłeś. W każdym bądź razie wniosłeś tutaj trochę rozrywki. Chłopaki śmiali się razem ze mną. Wiesz, takie swojskie spotkanie przy piwku i dobrym filmie. Ale najlepsze to było to twoje: „Zawsze taki byłem”. Nie zawsze taki byłeś. Przedtem nie spalałeś ludzi żywcem.

– Możemy nie drążyć tego tematu? – zapytał Marcus, który wiedział do czego zmierza ta rozmowa.

– Posłuchaj synu, w pewnym sensie jestem na ciebie zły za stratę Emilii, bo trochę w tym twojej winy, że chadza sobie teraz po świecie. Fakt, nie byłoby jej wcale, gdybyś jej nie zbawił, ale wiesz, tutaj brzydzimy się poświęceniem i zbawianiem czyichś dusz. Jednak jesteś równie dobry jak ona i przed tobą rysuje się wspaniała przyszłość. Ten pokój, strzeżony teraz jak nigdy wcześniej w końcu się skończy, któraś ze stron przekroczy w końcu wyznaczoną linię i znów rozpocznie się bezwzględna walka o rząd dusz. Przecież ludzie wcale nie są z natury dobrzy. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że są z natury źli, dlatego Jezus ze swoją świtą boją się utraty władzy. Sam zauważyłeś, że ofiara przestępstwa wcale nie godzi się na to, żeby ktoś ją ciął nożem, zadawał jej rany, torturował. O czym to świadczy? O tym, że wygraliśmy. Że mamy przewagę nad niebem. A jeżeli ofiara nie była święta dostajemy dwie duszyczki za jednym zamachem. Nasi lobbyści spisali się wyśmienicie, a walka o wolną wolę to był strzał w dziesiątkę.

– Czego szef chce ode mnie?

– Na razie niczego. Spisujesz się dobrze, pilnujesz, by nie naginano zasad do własnych potrzeb, a i jajca potrafisz przypalić. Tylko nie zapomnij po czyjej jesteś stronie, bo czeka cię ogień piekielny, a jak zapewne wiesz, nie jest to nic przyjemnego. Krzyki parszywców słychać nieraz nawet przez zamknięte drzwi. – Luc wyjął złotą kartę kredytową z kieszeni marynarki i podsunął ją w stronę Marcusa.

– Co to?

– Przyda ci się odrobina zabawy. Wybierz się do Vegas, albo gdziekolwiek zechcesz. Jak już mówiła ci Emilia, mamy wyższy budżet.

– A jak mi się coś stanie w ludzkim ciele?

– Przecież nie tracisz mocy. Po jutrzejszym wyroku możesz spędzić naprawdę upojne chwile.

Zastanawiał się nieraz, dlaczego nie mogą oddawać się cielesnym pokusom tu, na dole.

– Bo główna zasada jest taka: „Nie sraj tam, gdzie jesz”. – odpowiedział Luc czytając w jego myślach.

Roześmiali się oboje, po czym Marcus podziękował i udał się do swojej celi. Tak, pokojom bliżej było do cel, zimne, gołe ściany i małe okienko na widok wszechświata. Gwiazdy mrugały przyjaźnie. Był w błędzie ten, kto myślał, że pojęcia niebo i piekło traktuje się jako niebo i podziemie. To tylko metafory.

 

Kiedy był jeszcze aniołem nie słyszał o Fałszerzu, a co dopiero o tym, że jest więcej neutralnych. Byli to zarówno dawni aniołowie, jak i demony, po prostu w ich służbie zdarzyły się wybory, po których mogli albo przejść na drugą stronę, albo stać się neutralnymi. Nie wszyscy z nich mieli tak ogromną moc jak Fałszerz, ale może to i lepiej.

Dziś stał przed całą Radą Siedmiu. Składała się ona z trzech kobiet i czterech mężczyzn. Nie dopatrywał się w tym jakiejś formy dyskryminacji, bo w tym świecie czegoś takiego nie było. Radę tworzył Fałszerz, Cyklop, Ituri i Granit, a uzupełniała ją płeć piękna: Sara, Xena i według Marcusa najładniejsza z nich – Światło Księżyca. Wszyscy mieli setki lat, ale przybrali postać ludzką i wiek, który według nich najlepiej do nich pasował.

Fałszerz wyglądał nieco jak rzeźnik. Wysoki, postawny, duży brzuch, króciutko przycięte włosy i czarny wąs. Jego wiek można było ocenić na około 50 lat.

Cyklop nie miał ani jednego oka, ani trzech, choć to właśnie trzecim okiem potrafił dostrzec przyszłość, a niektórzy nawet twierdzili, że potrafi ją zmienić. Był starszym, dystyngowanym mężczyzną o długich, siwych włosach i sympatycznym wyrazie twarzy.

Ituri był najmłodszy z całej siódemki. Podobno dawno temu dowodził jednym z korpusów Armii Światła. Miał krótkie ciemne włosy, do tego szramę przechodzącą przez lewą część twarzy. Podobno ranę tą zadała mu inna członkini Rady – Światło Księżyca.

Granit był wysokim, czarnoskórym mężczyzną, w wieku około 40 lat. Mówiło się, że potrafił powstrzymywać powodzie i trzęsienia ziemi, a także je wywoływać. Był neutralny od niepamiętnych czasów, może nawet od zawsze, ale o neutralnych nie chciano rozmawiać, przede wszystkim dlatego, że nikt nie znał ich dokładnej historii. Były to tylko domysły.

Sara była piękną dojrzałą blondynką o kręconych długich włosach, zielonych oczach i ciepłym uśmiechu. Jej wiek można była w latach ludzkich szacowań na 38-40. Plotki głosiły, że była kapłanką w świątyni Heopsa.

Xena była 45-latką o nieprzyjemnym, nieprzychylnym spojrzeniu, długich czarnych włosach. Nie była jednak wojowniczką, choć jej imię nasuwało porównania do bohaterki serialu o wojowniczej księżniczce. Była wyrocznią w czasach Jezusa, swoistym prorokiem, o którym wspomniano w tej prawdziwej Biblii.

Światło Księżyca. Śliczna, drobna Japonka. Niegdyś wielka wojowniczka armii ciemności. Jej wiek oceniano na około 33 lata.

Trudno było odczytać nastroje Rady, a tym bardziej przewidzieć wydany wyrok, jednak był pewien, że choć nadużył swoich uprawnień to jednak zrobił to, co było słuszne. Michał, Rafael i jeszcze kilku innych aniołów patrzyło na niego z drwiącym uśmiechem. Wiedział, że prędzej czy później każdy stanie przed Radą, bo to nieunikniona kolej rzeczy, gdyż za dużo czasu obie strony naginały porozumienie by teraz żyć zgodnie z jego postanowieniami.

– Czy na plaży był pan jako byt materialny, czy niematerialny?

Jakby to miało jakieś znaczenie? W obydwu przypadkach mógł po prostu stamtąd zniknąć.

– Jako byt materialny, Wysoka Rado. Gdyby było inaczej nie zaatakowano by mnie.

Cyklop, przewodniczący Rady, który zadał poprzednie pytanie podrapał się po brodzie.

– Czy mógł pan obezwładnić napastnika, albo po prostu zniknąć z miejsca zdarzenia?

– Tak, mogłem.

– Ale miast tego zaczął pan palić go żywcem?

– Tak. Zaatakował mnie.

– Wie pan, że atak śmiertelnika jest niegroźny? – wtrąciła się Xena.

– Oczywiście.

– I mimo wszystko pan go usmażył? – drążyła dalej.

– Jak najbardziej.

– Zdaje pan sobie sprawę z tego, że nadużył swoich uprawnień? Może nawet je przekroczył?

– Tak, Wysoka Rado.

Marcus spojrzał na Michała. Cieszył się z porażki swojego wroga.

– Przejrzeliśmy materiał dowodowy z miejsca zdarzenia. – odezwała się Światło Księżyca. – Doszliśmy do wniosku, że nadużył pan nie tylko swoich uprawnień, ale również nagiął warunki porozumienia. Jednak z uwagi na uratowanie życia kilkorgu ludziom, bo na jednej ofierze by się nie skończyło zostaje pan skazany na pozbawienie mocy i sektor 2, w zawieszeniu na pięć nowiów księżyca.

– Rada ma nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. W przypadku naruszenia postanowień wyroku, a po jego zakończeniu po ponownym nadużyciu zostanie pan osądzony w sposób bardziej represyjny.

– Sprzeciw Wysoka Rado! – Michał zerwał się ze swojego miejsca. – Czyli, że co, że jest niewinny?

– Nie, jest winny. – odparł spokojnie Fałszerz. – Wyrok w zawieszeniu świadczy o winie pozwanego. Jednak pomijając sposób potraktowania napastnika należy zauważyć, że czyn oskarżonego zasługuje na pochwałę, choć narusza wolną wolę, jednak świadczy o tym, że pozwany choć po drugiej stronie barykady opowiedział się po stronie dobra.

– To jakaś farsa! – krzyczał Michał. Ale nie zdążył się bardziej rozkręcić, gdyż zniknął z sali rozpraw przeniesiony przez strażników do aresztu zawieszonego pomiędzy światami.

– Wyrok jest prawomocny. – powiedział Granit i zakończył rozprawę.

 

Rada orzekała jeszcze w sprawie napastnika, Adama Łęckiego, który został skazany na odrodzenie jako kaleka. Miał nie mieć prawej nogi. Projekcja jego myśli była jednoznaczna, jednak sposób jego śmierci nie spowodował wysłania go do piekła, o do przeżycia tegoż piekła na ziemi. Będzie miał wolną wolę. Ale jego życie, z protezą nie będzie zapewne należało do najłatwiejszych.

Złożono mu gratulacje. Całe wyższe kierownictwo. A Luc śmiał się do rozpuku wspominając reakcję Michała i fakt, że kilka dni spędzi w areszcie.

– Nie na rękę im to, że zabiłeś tego pajaca, a na dodatek, że naginając porozumienie dałeś im prztyczka w nos. Oni nie mogą nikogo zabić, żeby uratować potencjalne ofiary. A ty to zrobiłeś niejako w ich imieniu. Dobra robota. W nagrodę możesz spędzić czas na Ziemi w swojej dawnej skórze. I zabawić się. Tylko uważaj na siebie. Czasy są niebezpieczne, a spalić nikogo na razie nie możesz.

– Dostanę swoje dawne ciało, tak? – musiał się upewinić czy dobrze zrozumiał.

– Oczywiście. Będzie jak nowe. Wiesz, z prochu powstałeś, w proch się obrócisz i znów powstaniesz. – Luc uśmiechnął się przyjaźnie. – Żadnej miłości, tylko seks i zabawa. Jasne?

– Jak słońce. Gdyby coś…

– To będziemy wiedzieć, gdzie cię szukać.

Marcus wrócił do swojej celi, położył się na niewielkiej pryczy. Za kilka godzin mógł rozkoszować się miękkością łóżek w najdroższych hotelach, jeść w najdroższych restauracjach i wydawać kupę kasy w kasynach. A przede wszystkim mógł się pieprzyć. Skłamałby mówiąc, że nie brakuje mu tego wszystkiego.

 

Sala odpraw. Niektórym wydaje się, że odprawy są tylko na lotniskach, ale kiedy chcesz przejść do świata żywych trzeba przejść przez taką salę. Czuł się dziwnie, był i zdenerwowany, pełen obaw, jak również w pewien sposób podekscytowany. Pamiętał wciąż miłosne ekscesy w ciele Johna. Organizm ludzki był skomplikowaną fabryką. Wszystkie nerwy przesyłające impulsy, wszystkie czynności organizmu – jak praca serca, tłoczenie krwi, umiejętność pisania i czytania, tworzenia muzyki, no i oczywiście seks. Bóg, co trzeba mu było przyznać był naprawdę wielki – stworzyć organizm ludzki przystosowany do życia w Ziemskich warunkach, ponadto potrafiący się uczyć i tworzyć nie tylko wielkie dzieła literackie czy filmowe, ale także techniczne. Bo czy kiedyś były samochody, laptopy, komórki czy bezprzewodowy Internet. A teraz każdy bachor już nie musi nosić ze sobą mp3, bo ma odtwarzacz wraz z radiem wbudowany w niewielki telefon, do tego aparat fotograficzny o kilku milionach pikseli.

Mężczyzna w mundurze popatrzył na Marcusa.

– Transport normalny? – zapytał.

– Nie. Transport „Luks”. – odparł. Stojący poza nim w kolejce spojrzeli na niego z podziwem. Pod postacią materialną można czuć się niczym człowiek, ale nie można jeść, czuć, dlatego każdy, szczególnie uwięzieni tu od dłuższego czasu chciał jeszcze na chwilę poczuć się człowiekiem.

– Ok. Bramka numer 3.

Marcus skierował się do wskazanej bramki. Przed nią przy biurku z komputerem siedziała atrakcyjna brunetka o zielonych oczach. Na plakietce miała napisane: Camille Sparks. Uśmiechnęła się do niego.

– Witam!

– Witam. Niewielu przechodzi przez tę bramkę, więc musisz mieć specjalne względy. Zaraz, czy to nie ty spaliłeś tego chłopaka?

– Ja. – odpowiedział cicho.

– Uśmiechnij się. To powód do dumy. Niektórzy o tym zapomnieli, ale kiedyś było inaczej. Jejku, gdyś pamiętał czasy najazdów krzyżackich a i inkwizycję. To była rzeź! Aż miło było popatrzeć. Ludzie palili się nawzajem, nadziewali na pale, poddawali torturom, gwałcili i kradli, a wszystko to w imię Boga. Wtedy do tej bramki stały kolejki. Każdy chciał to przeżyć a szef nie miał nic przeciwko, bo przecież wszyscy ci krzyżacy i księża trafiali i tak do nas. Ale dość wspominek. Dokąd się wybierasz?

– Szef mówił, że powinienem do Vegas.

– Jeszcze tam nie byłeś?

– Nie. Jakoś wolałem inne miejsca.

– Daj spokój. Vegas to miasto grzechu. Zresztą sam zobaczysz. Tutaj masz papiery. Nazywasz się Marcus Price. Po przejściu przez bramkę pojawisz się w mieście, ale od tamtej pory musisz przemieszczać się normalnymi środkami transportu. Wrócić możesz w każdej chwili, tak jak powracasz zawsze.

– Ile mam czasu?

– Tyle, ile ci potrzeba. Przecież wiesz, że czas to pojęcie względne.

Marcus podziękował. Dziewczyna wydawała się miła, ale wiedział, że musiała zrobić coś złego, co w oczach szefa zasługiwało na podziw, bo w innym przypadku odesłano by ją z powrotem wybierając kolejne wcielenie, albo umieszczono w sektorach dla grzeszników.

– Miłej zabawy! – posłała mu przyjazny uśmiech. – I uważaj na siebie.

– Dzięki. – dokumenty włożył do kieszeni płaszcza i przeszedł przez bramkę.

 

Las Vegas, miasto grzechu i rozpusty, a także miasto przepychu. Spotkać tutaj można i limuzyny, ale także stare gruchoty, bo każdy marzy o uśmiechu fortuny, a także o tym, że może wygrać z kasynem. Jednak z kasynem wygrać się nie da. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy.

Był wieczór, kiedy się tu pojawił i miał szczęście, bo miasto to tak naprawdę ożywa właśnie w chwili, gdy zapada zmrok. Błyszczy wtedy w całej swej okazałości oświetlane przez tysiące lampek i migoczących neonów. To jakby inny świat, bajkowy, świat w którym każdy chciałby choć przez chwilę się znaleźć. Tu nie ma nic normalnego, wszystko jest ekskluzywne, nawet prostytutki. Nie koczują na ulicach, a w kasynach, szukając co bogatszych samców. Ludzi było mnóstwo, przed klubami, jak i kasynami. Nie wszyscy wchodzili do środka, niektórzy chcieli po prostu popatrzeć. Obejrzeć to miasto niczym sklepową wystawę. Marcus wiedział, że ma kasę, więc mógł zaszaleć, ale czy naprawdę tego chciał? Wiedział, że te pieniądze i tak nie pochodzą z ciężkiej ludzkiej pracy, ale tak szastać nimi, czy to było w porządku? Kilka kilometrów dalej jakiś bezdomny grzebał w śmietniku próbując znaleźć odrobinę jedzenia na kolację, a tu ludzie wydawali fortuny.

Wszedł do ogromnego budynku. Mienił złotem od wewnątrz. Odebrano od niego płaszcz, wpuszczono do środka. Bogaci tracili wiele, ci biedniejsi dorobek całego życia. Widział ich myśli. Wiedział, że kilka osób jeszcze tej samej nocy albo rzuci się pod pociąg albo z mostu. Powyżej znajdowały się pokoje hotelowe. Bo czyż to nie cudownie zostać w luksusowym, pięciogwiazdkowym apartamencie?

Podał złotą kartę, podał kwotę i dostał żetony. Ładniutka dziewczyna przyniosła mu drinka. Pił powoli dżin z tonikiem. Setki myśli przepływały przez jego głowę. Ktoś trzy piętra wyżej posuwał dziwkę myśląc, że spotkał miłość swojego życia. Jutro obudzi się jednak bez kilku stówek w portfelu.

Minęła go kolejna kelnerka. Była niewysoka, raczej drobna i odbiegała urodą od pozostałych – była najmniej piękna. A jednak jeden jej uśmiech sprawił, że zaczął mieć wizję. Siedziała naga i uśmiechnięta, a on widział wszystko jakby patrzył swoimi oczyma. Jej krótko rozjaśniane na blond włosy okalały jej twarz. Miała kształtne, średniej wielkości piersi z poprzebijanymi sutkami. Podobnie w jej języku znajdował się kolczyk. Jej łono było wygolone i zaczerwienione. „Wyliżesz mi cipkę?” – zapytała. Ktoś tylko mruknął i zabrał się do dzieła. Teraz widział wszystko w najdrobniejszych szczegółach.

Zrobiło mu się gorąco, odstawił więc drinka na tacę jednej z kelnerek i udał się zgodnie za wskazówkami do toalety. Jedna z kabin była pusta, więc wszedł do niej i zamknął się w środku. Oddychał ciężko, z trudem. Miał widoczną erekcję, a namiot, który się zrobił wyglądał komicznie.

Wizja nie znikała. Teraz dziewczyna zaczęła obciągać chłopakowi członka. Robiła to raz dłonią, raz ustami. Marcus miał dosyć tej wizji, dosyć erekcji, która zaczynała robić się bolesna.

– Przestań! Przestań! – mówił do myśli. Kiedy właśnie penetrował członkiem cipkę dziewczyny wizja zniknęła. Odetchnął z ulgą. Musiał jeszcze tylko trochę poczekać, aż jego penis znów zwiotczeje.

Upewniwszy się, że spodnie nie tworzą już namiotu wyszedł z kabiny, oblał twarz zimną wodą, wytarł się papierowym ręcznikiem i poszedł wymienić żetony. Kiedy miał już gotówkę, wyszedł z kasyna, znalazł postój taksówek i wsiadł do pierwszej z nich.

– Na lotnisko, proszę.

– Jak się panu podoba Vegas?

– Nie bardzo. Za dużo tu ludzi, przepychu.

Taksówkarz uśmiechnął się.

– Zapewniam pana, że jeszcze pan tu wróci.

Marcus nie odpowiedział. Wiedział jednak, że tu nie wróci. Nigdy. Bo to miasto go przytłaczało.

 

Kupił bilet do Filadelfii. Dlaczego właśnie tam? Nie miał pojęcia. Po prostu chciał się stąd wyrwać. A jednak kiedy siedział w kawiarni i popijał kawę czekając na odprawę cały czas myślał o spotkanej dziewczynie. Wizja zniknęła, ale pożądanie jakie w nim wzbudziła nie. Chciał ją brać od tyłu, wchodzić w nią ostro. Pierwszy raz rozgraniczał seks od miłości, do tej pory te dwie sprawy według niego były nierozerwalne. Szczególnie, gdy poznał Emilię. Była śliczna i pociągająca, ale oprócz tego, że chciał ją przelecieć pragnął czegoś więcej – miłości. Być może dlatego, że była zakazana, a być może naprawdę się zakochał. W końcu to nic trudnego, szczególnie po kilku wiekach spędzonych w towarzystwie aniołów. Teraz marzył jedynie o seksie. Choć nie mógł stwierdzić, że nie potrafiłby się zakochać w dziewczynie z kasyna. W końcu może nie była zniewalająco piękna, miała wysokie czoło i trochę workowate ciało, ale jej ciemne, niemal czarne oczy i uśmiech miały w sobie mnóstwo ciepła i dobra.

Po której jesteś stronie? Zapytał sam siebie. Dlaczego choć powinno rajcować go zniszczenie i rozpusta, jemu wciąż podobało się dobro? Czy przez te wszystkie lata nasiąkł filozofią nieba? A może po prostu zawsze taki był? Prostolinijny i dobroduszny? A może był jak Ryan Lenox, bohater gry komputerowej Infernal, w którą zagrywał się jeszcze jakiś czas temu zabijając czas w mrocznej otchłani? Wykiwany przez dobrych, przeszedł na drugą stronę barykady, po to by stawić czoło zarówno szefowi Etherlights jak również i samemu Blackowi. Uratował świat nie stając po żadnej stronie. Był neutralny jak Rada Siedmiu. To była tylko gra, ale Marcus czuł się czasem rozdarty. Nie mógł przejść z powrotem, bo wziął na siebie grzechy Emilii, a te nie były lekkie, bo jej posługa trwała jakiś czas i co tu ukrywać, przysporzyła piekłu kilkadziesiąt nadplanowych duszyczek.

Przed oczyma miał twarz Emilii, jej uśmiech. Przeszłość była największym demonem, wspomnienia, które blakną, lecz których nie można się pozbyć na zawsze. Teraz wyglądała inaczej. Nie była taka śliczna, raczej pospolita, dusza niby ta sama, ale jak się okazuje znaczenie ma również opakowanie, ciało, w które dusza ta jest zapakowana. Dziewczyna z kasyna też była pospolita. Lecz niepospolicie pociągająca.

– Samolot do Filadelfii został podstawiony na pas startowy numer 3. Podróżnych prosimy o ustawienie się w kolejce przy bramce numer 11. – przyjemny głos rozległ się przez megafon.

Marcus nie miał walizki, toreb. Przez to był podejrzany. Dotarło to do niego dopiero teraz, gdy patrzyła na kilkoro ludzi z torbami podróżnymi. Ale nie to było ważne, mógł przecież szybko kupić jedną z nich w pobliskim sklepie. Ważniejsze było to, że chciał chociaż poznać imię dziewczyny z kasyna. Czy po to tu przybył, żeby już do końca wszechświata zastanawiać się jak miała na imię? A kto wie, może uda mu się i coś więcej?

Wyszedł szybkim krokiem z lotniska. Dopił kawę i wyrzucił papierowy kubek do kosza na śmieci. Wsiadł w taksówkę.

– Do kasyna Royal!

Taksówkarz przytaknął ruchem głowy. Uruchomił silnik. Wbił najpierw wsteczny i cofnął samochód o kilka centymetrów, po czym wbił jedynkę i ruszyli do przodu.

– Pan tak bez bagażu?

– Ehh… te lotniska. Ani rusz bez torby podróżnej.

– Święta racja. Jak oni mogą tak po prostu gubić czyjś bagaż?

– Nie mam pojęcia. – odparł Marcus robiąc skonsternowaną minę.

– Ale ma pan szczęście. W Vegas można kupić wszystko.

Tym razem to Marcus przytaknął. Zamknął oczy i rozsiadł się wygodnie na siedzeniu. Próbował sobie przypomnieć wszystkie szczegóły wizji, ale pamięć ludzka ma to do siebie, że jest zawodna. Zniekształca to, co widzieliśmy, jak również nierzadko tworzy obrazy, które z mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.

 

Wszedł z powrotem do kasyna. Wypatrzył wzrokiem kelnerkę, wymienił więc żetony. Przywitano go ponownie z wielkim entuzjazmem. Jak każdego, kto chce zostawić dużo pieniędzy. Kelnerka posłała mu ciepły uśmiech. Nie bardzo wiedział, czy jest on szczery, poza tym nie potrafił przeczytać jej myśli. Albo umiała blokować dostęp do nich, albo nie myślała o niczym. To drugie wydawało się bardzo trudne, choć realne.

Zamówił drinka, usiadł przy stole do ruletki. Nie szło mu zbyt dobrze, więc dość szybko był lżejszy o kilka tysięcy. Usiadł więc przy stole do blackjacka, jednak i tu nie szło mu najlepiej. Co innego poker. Czytał w myślach graczy siedzących naprzeciwko i po jego bokach. Myśleli, że są twardzi, przebiegli, że potrafią kłamać. Jednak to on miał niewzruszony wyraz twarzy, to on był obojętny. Odkuł się trochę, w pewnym momencie nawet zarobił, choć karty miał słabe. Ale dobry blef to pełen sukces.

Postanowił zagadać do kelnerki. Podszedł, uśmiechnął się. Nie miała plakietki z imieniem.

– Chciałbym zapytać czy nie poszłabyś ze mną na kawę?

Spojrzała na niego i posłała mu wystudiowany uśmiech.

– Nie umawiam się z graczami.

– Dlaczego?

– Bo uważam, że to głupota przegrywać takie sumy wierząc, że można ograć kasyno.

– Może właśnie przegrałem trochę kasy tylko dlatego, żeby móc na ciebie popatrzeć?

– Jak na podrywacza to jesteś słaby. – roześmiała się.

– Co mam zrobić, żebyś dała mi szansę?

– Nic nie rób. Po prostu wynajmij sobie ekskluzywną prostytutkę do apartamentu. Są naprawdę piękne.

Siłą zmusić jej nie mógł. Patrzył na jej plecy ubrane w firmowy uniform. Pewnie miewała setki takich propozycji, choć zważywszy na urodę pozostałych kobiet mógł się mylić.

Wynajął apartament i pojechał za bojem hotelowym na górę. Ten był zdziwiony, że Marcus nie ma bagażu, ale po odpaleniu napiwku i on kupił bujdę o zgubionym bagażu.

Chciał jeszcze coś zjeść, bo czuł ogromny głód, jednak jego organizm był tak wyczerpany, że po prostu walnął się na super wygodne łóżko i zasnął.

 

Śnił o kelnerce. Jednak nie sen erotyczny, a po prostu jej twarz pojawiała się we sennych majakach.

Obudził się. Garnitur, w którym był poprzedniego wieczoru wymiął się dość znacznie. Nie miał ciuchów na zmianę, więc czekała go wycieczka. W brzuchu mu burczało, zaczął też odczuwać mdłości, jakby organizm bronił się przed rzuceniem się na jedzenie i brakiem umiaru.

Podniósł słuchawkę, wstukał numer hotelowej restauracji i zamówił śniadanie do łóżka.

10 minut później już pukano do drzwi.

Otworzył. Jakież było jego zdziwienie, gdy ją zobaczył. Spojrzała na niego z lekkim niesmakiem.

– Ciężka noc? – zapytała widząc jak bardzo jest sponiewierany.

Wymięty garnitur i koszula nie zrobiły dobrego wrażenia.

– Tak jakby.

– W takim apartamencie jak ten bez wątpienia jest wspaniała łazienka.

– Muszę kupić ubranie. Na lotnisku zaginął mój bagaż.

Wjechała z wózkiem do środka i wyłożyła śniadanie na srebrną tacę.

– Dlaczego pracujesz na dwóch etatach?

– Bo niektórzy muszą pracować. Nie mam tak dobrze jak ty, nie szastam pieniędzmi na prawo i lewo.

– Nie znasz mnie. A już mnie oceniasz.

– Ty też mnie nie znasz.

Wyjął z kieszeni gruby zwitek banknotów.

– Chciałbym, żebyś to wzięła.

– Nie jestem dziwką ani żebrakiem. Zarabiam ciężko na życie.

W jej oczach był gniew, wściekłość.

Zdjął marynarkę i rzucił na łóżko. Z tacy wziął filiżankę z kawą i napił się.

– Dlaczego nie chcesz sobie pomóc?

– A dlaczego wtykasz nos w nie swoje sprawy? Bo myślisz, że rzucisz kasą to dam ci dupy? Niedoczekanie.

Nie odzywał się. Patrzył jak wychodzi, jak trzaska drzwiami pełna złości. Czytała mu w myślach? A może każda kobieta, którą zainteresowany jest facet, wie, że jemu chodzi wyłącznie o to, żeby ją zerżnąć?

 

Po śniadaniu wziął prysznic, umył zęby hotelową pastą nałożoną na palec. Ubrał z powrotem wymięty garnitur i wyszedł na zakupy. Minął może przecznicę gdy zobaczył jadącą z ogromną prędkością taksówkę. Mały chłopiec wyrósł nagle przed pędzącym samochodem jakby spod ziemi. Marcus nie zastanawiał się długo, rzucił się w kierunku dziecka. Zdążył je popchnąć do przodu i sam wpadł na maskę z takim impetem, że wyrzuciło go na dach. Przednia szyba pękła pod wpływem uderzenia a w dachu powstało duże wgniecenie. Taksówkarz próbował zahamować ale zablokowany pedał gazu nie pozwalał zwolnić. Marcus spadł za samochód, który zatrzymał się dopiero po uderzeniu w zaparkowane auta.

Przeszywający ból wdarł się w jego świadomość. Krwawił intensywnie. Miał złamane żebra, prawą nogę i rękę. Leżał bez ruchu. Chłopiec prawie wpadł pod inny samochód, który na szczęście zdążył się zatrzymać.

– Coś ty kurwa zrobiła? – krzyczała dziewczyna? – Jak się opiekujesz moim synkiem? – krzyczała do starszej kobiety, chyba matki.

Przed oczami najpierw miał biało, ale biel została wyparta przez czerń.

– Boże, wyjdziesz z tego! – otworzył oczy i zobaczył pochylającą się nad nim kelnerkę. – Uratowałeś mojego synka. – łkała. – Dziękuję.

Uśmiechnął się lekko, na tyle na ile pozwalał mu ból.

– Nie zamykaj oczu, nie umieraj!

– Chciałbym… wiedzieć… jak… masz… na… imię? – wyszeptał pytanie. Wokół nich zebrał się tłum gapiów. W oddali słychać było syreny zbliżającego się ambulansu i radiowozu.

– Jesssica. Mam na imię Jessica.

W tym momencie jego serce przestało bić. Nie słyszał już nic poza złowrogą ciszą.

 

W mroku, który go ogarnął pojawiła się kobieta. Najpierw nie mógł jej rozpoznać, jednak gdy się zbliżała wiedział, że to Sara, członkini Rady Siedmiu.

– Witaj Marcus! – powiedziała. – Dostałeś szansę jaką dostaje każdy kto dokona czegoś wielkiego. Poświęciłeś swoje życie dla życia jakiegoś, zupełnie obcego ci dziecka. Zapewne wiesz, że umierając w swoim ciele dusza przepada. Jednak gdy dokonujesz tego, co ty dostajesz możliwość wyboru.

– Jaką?

– Możesz znów stać się Aniołem, możesz wrócić do diabelskiej świty, możesz się także ponownie odrodzić na ziemi.

– Są inne opcje?

– Owszem. Rada Siedmiu zbiera wojowników, bo zdajemy sobie sprawę, że pokój nie jest trwały. Szczególnie, że w ludziach jest coraz więcej zła. Wielka bitwa szykuje się ponownie.

Zapadła cisza. Marus pomyślał o swoich bliskich, których nie widział od wieków, o Emilii, o Jessice.

– Jestem już zmęczony – odparł. – Dlatego chciałbym odejść na zawsze. Tylko chciałbym jeszcze ostatni raz zobaczyć się z Jessicą.

Sara wydawała się smutna i zawiedziona.

– Myślałam, że przystąpisz do nas. Neutralni mają wielką moc.

– Ale nie mogą kochać tak samo jak i pozostali.

– Myślisz, że miłość jest najważniejsza? A dobro ludzi?

– Sama wspomniałaś, że w ludziach jest coraz więcej zła. A miłość jest piękna, każdy powinien mieć szansę ją przeżyć.

– To jest twój wybór.

Znów nastał mrok. Otworzył oczy z trudem, ból był coraz większy. Gładziła jedną dłonią jego twarz a drugą trzymała jego rękę.

– Nie umieraj, proszę! Nie przez moją teściową.

– Cieszę… się… że… cię… poznałem… – wyszeptał po czym znów zamknął oczy. Zanim umarł poczuł jeszcze jej łzy kapiące na jego twarz. Ambulans był już na miejscu. Ogromny gwar stawał się coraz cichszy i cichszy. Marcus przestał słyszeć cokolwiek. Przestał żyć i istnieć…

 

– Oszukałaś go Saro. – Światło Księżyca parzyła z niesmakiem na koleżankę.

– Dokonał niewłaściwego wyboru. – stwierdziła złotowłosa.

– A jaki był właściwy wybór, co?

– Powinien być po naszej stronie, wielka bitwa znów się zbliża, pokój nie potrwa wiecznie. Jak myślisz, ile to wytrzyma? Kiedyś można było zrzucić winę na ucieczkę demona lub anioła, nagiąć przepisy, by kogoś uratować. Teraz konflikt się zaostrza, obie strony skaczą sobie niemal do oczu.

– Droga Saro, zapominasz kim jesteśmy. Stoimy na straży i rozstrzygamy konflikty. Tylko tyle. Reszta nas nie obchodzi.

– A co z ludźmi? Przecież to oni będą cierpieć.

– To już ich sprawa. Przez wieki patrzymy na degradację człowieka, na to jak coraz bardziej pociąga go zło. A gdzie miłość, o której mówi pismo święte? Nawet księża ulegają pokusom tego świata – żyą w luksusie, korzystają z usług prostytutek, ulegają swoim słabościom i krzywdzą dzieci wykorzystując je seksualnie. Takiego świata chcesz? Bo ja nie. Ale to nie ma znaczenia czego ja chcę, bo wybór należy do ludzi, a skoro nie potrafią się zmienić czymże będzie dla nich wielka bitwa? Kilkanaście milionów straci życie, ziemia się przeludni, złapie oddech.

– Przecież wiesz, że żadna ze stron nie jest silniejsza. Są jak Jing i Jang.

Sara była zmęczona. Światło Księżyca obserwowała ją zawzięcie.

– Możemy zapobiec temu. Mamy wielką moc.

– To już zostało przepowiedziane. Apokalipsa św. Jana. My możemy tylko odwlekać to, co nieuniknione.

Sara czuła swoją bezradność. Odpuściła. To nie była ich walka, Światło Księżyca miała rację.

 

– Panie doktorze – Jessica miała łzy w oczach, trzęsły się jej dłonie – czy on wyjdzie z tego? – zapytała lekarza. Widziała jak Marcus leży na jezdni, jak ucieka z niego życie. Modliła się, żeby przeżył. Uratował przecież jej synka. Była mu winna przeprosiny, randkę. Chyba nie był potworem jak jej były mąż, który od kilku lat był już na łonie Abrahama.

– Wyjdzie z tego. Zatamowaliśmy krwawienie, poskładaliśmy go w całość. Ma złamane żebra, na szczęście nie wyrządziły wewnątrz szkód, nie przebiły płuc, ma połamane nogi więc zacznie chodzić, ale raczej nie prędko. No i czeka go długa i bolesna rehabilitacja. Obrażenia głowy są raczej lekkie, rezonans nie wykazał uszkodzeń mózgu.

Odetchnęła z ulgą.

– Bardzo go boli? – Wiedziała, że tak, a jednak szukała zaprzeczenia a jednocześnie pocieszenia.

– Myślę, że na razie nie czuje bólu. Jest naszpikowany silnymi lekami i będzie je dostawał jeszcze przez długi czas.

– Dziękuję panie doktorze.

– Wie pani, jestem niewierzący, ale to, że przeżył wydaje się cudem. Proszę mu powiedzieć, że ma boską ochronę albo coś podobnego.

– Powiem mu.

Weszła do sali, w której leżał. Był podłączony do wszelakiej możliwej aparatury, która wydawała głośny szum.

– Jestem tutaj. Dziękuję – ujęła jego dłoń.

Otworzył oczy po godzinie. Nie wiedział gdzie jest, ani kim jest. Widział kobietę ze spuchniętymi od płaczu oczyma. Spojrzała na niego, uśmiechnęła się słabo. Trzymała jego dłoń.

– Pamiętasz cokolwiek? – patrzyła mu w oczy. – Pamiętasz wypadek?

– Nie. Pamiętam… Pamiętam, że cię kocham, Jessico! – przeszył go ogromny ból.

Pamiętał jej imię. I kochał ją? Przecież to szaleństwo. Tak jak rzucenie się pod koła, żeby uratować jej synka.

– Marus… Tak masz na imię, prawda? – tak było w dokumentach, które przy nim znaleźli.

– Ja? Tak… chyba tak… Nie pamiętam jak mam na imię… – spojrzał na kobietę z przerażeniem w oczach.

Podeszła do niego i przytuliła.

– Przejdziemy przez to razem, Marcus. Jestem przy tobie…

 

Koniec

Komentarze

"- Pamiętam, że cię kocham, Jessico! – przeszył go ogromny ból"

Niewątpliwie było to bardzo bolesne wspomnienie...

Nowa Fantastyka