- Opowiadanie: Furin - Smoczy krążek

Smoczy krążek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smoczy krążek

Zacząłem to opowiadanie kilka miesięcy temu i jakoś nie miałem zapału, by je skończyć. Jeżeli się Wam spodoba, będę miał motywację, by je kontynuować.

 

I

 

 

Płaczące wierzby pochylone w stronę jeziora dotykały włosami tafli wody. Kaczki kryły się pomiędzy wysokimi słupami trzciny. Mroczna wysepka, z rosnącymi na niej od lat starymi drzewami, zapraszała do odkrycia tajemnicy tego miejsca. Wszystko skąpane w blasku zachodzącego słońca wyglądało magicznie.

Z chaszczy wyrastało molo, wcinając się w głąb jeziora. Osadzone nisko na palach prawie przy samym lustrze wody. Mała łódka z wydłużonym dziobem, do którego przymocowana była naftowa lampa, kołysała się, łagodnie obijając o deski.

Zapach żywicy dochodził do nozdrzy starego pisarza. Upajał się nim, co chwile biorąc głęboki wdech. Siedział w bujanym fotelu na werandzie drewnianego domu z kotem na kolanach. Ten rozciągał się i mruczał, co jakiś czas wbijając delikatnie pazury. Po chwili staruszek zrzucił go i wziął ze stolika jedną ze swoich ulubionych fajek, których miał pełno w różnych częściach domu. Nabił tytoniem i rozpalił, a gęsty dym unosił się w górę, całkowicie rozmywając w powietrzu. Podszedł do barierki, opierając się nań łokciami, patrzył na wyspę. Pykał fajkę, co jakiś czas robiąc małe kółeczka z dymu. Miał chęć wskoczyć do łódki i popłynąć. Powstrzymywała go jedynie praca. Musiał wyrobić limit. Napisać kolejne strony swojej nowej powieści. Wyniki ze sprzedaży jak zwykle będą świetne, a on znów odda część pieniędzy na fundację. Jako, że nie miał potomstwa, a sam nie wydałby takiej kwoty, wolał je przeznaczyć na bardziej szczytne cele.

Tytoń wypalił się do końca. Staruszek wysypał z główki fajki popiół i odłożył ją na miejsce. Rozciągnął się i wziął kilka wdechów. Popatrzył jeszcze z utęsknieniem na łódkę i otworzył drzwi domu.

Wnętrze było przytulne. Stara, ozdobna szafa stała w przedpokoju, przechowując odzienie. Obok niej wyrastało, jakby spod ziemi, kilka drewnianych stojaków na parasole. Każdy inny zależnie od pogody i nastroju.

Salon zajmował duży mahoniowy stół, dosyć stary, ze zdobnymi żłobieniami, przykryty obrusem. Na nim poustawiane były w równych odstępach srebrne świeczniki. Wokół stołu krzesła, tak samo mahoniowe i ozdobne. Na ścianach wisiały duże poroża, a nad kominkiem skrzyżowane szable. W powietrzu unosił się zapach drewna.

Pisarz przeszedł przez pokój i udał się do swojej pracowni na piętrze. Schody skrzypiały pod nim, jak nienaoliwione drzwi. Pokonał ostatnie stopnie i zmierzał już do gabinetu, gdy przypomniał sobie o książkach, które miał zdjąć ze strychu. Chwycił drabinę opartą o ścianę i rozstawił ją pod klapą. Wspiął się na górę, sapiąc lekko, podważył drewnianą pokrywę. Ta spadła z hukiem na bok, wznosząc tumany kurzu. Pisarz kichnął kilka razy i wczołgał do środka.

Na strychu było duszno i ciemno. Mężczyzna poruszał się na czworaka, szukając po omacku latarki. Po chwili podszedł do okienka i otworzył je na oścież. Świeże powietrze wkradło się z zewnątrz, przynosząc staruszkowi ulgę.

Przedzierał się przez góry przeróżnych gratów, oświetlając sobie drogę. Znalazł stary rower, podarty płaszcz, zniszczony fotel, przyrdzewiałą, metalową skrzynkę, ale nigdzie nie mógł znaleźć swoich książek.

– Arturze, przypomnij sobie, gdzie je dałeś. Cholera jasna! – Zaklął pod nosem. Przetarł szkła okularów skrawkiem koszuli i rozejrzał się ponownie, drapiąc po siwej brodzie. Świecił latarką po kątach, lecz nigdzie nie mógł dojrzeć potrzebnych materiałów.

Chodził tak w kółko, co chwilę klnąc pod nosem na starczą głupotę i zwyczaj wynoszenia wszystkich niepotrzebnych rzeczy na strych. Przewracał stare pudła, pudełeczka. Sprawdzał worki, skrzynki denerwując się coraz bardziej.

Postanowił zejść na dół i zapalić. Zmierzał już do klapy, gdy poślizgnął się i upadł prosto na szafkę. Wyleciało z niej tysiące przeróżnych przedmiotów, a sam Artur leżał plackiem na ziemi, zdezorientowany i poobijany. Światło latarki padało na toczący się po ziemi krążek. Pisarz nie mógł oderwać wzroku od srebrnego przedmiotu. „Stara moneta, amulet?" – przychodziło mu do głowy. Krążek potoczył się i wpadł w szparę między deskami.

Artur wstał i otrzepał się z brudu. Poprawił okulary, podniósł latarkę, by odnaleźć tajemniczy przedmiot, który tak go zafascynował. W końcu znalazł szczelinę i delikatnie wyjął srebrny krążek, lekko wystający spoza desek. Położył go na ręce. Połyskiwał dziwnie, jakby był stworzony z nieznanej mu dotąd mieszkanki metali. Gdy poruszał ręką w świetle latarki, przechodziły przez niego kruczoczarne prążki, uwodząc Artura swoją innością. Na krążku wyryta była podobizna smoka z rozpostartymi skrzydłami, ziejącego ogniem. Ona także zmieniała kolor zależnie od tego pod jakim kątem zostawał ustawiony przedmiot. Raz stawała się kruczoczarna, a raz złota.

Pisarz stał tak przez dłuższy czas, przyglądając się znalezisku, po czym wsunął je delikatnie do kieszeni koszuli. Poprawił okulary, całkiem zapominając o pierwotnym celu wejścia na strych. Zamknął okno i szybko prześlizgnął się między starymi gratami do wyjścia. Zasunął za sobą klapę.

Na strychu zapadła ciemność.

 

 

***

 

 

Mały przedmiot leżał na blacie biurka, oświetlany przez lampkę. Artur rozsiadł się na obrotowym fotelu, paląc fajkę i przyglądając się temu, co znalazł przed chwilą na strychu. Tysiące pytań kłębiło się w głowie jak dym, który wypuszczał. Na żadne z nich nie znał odpowiedzi. Jedyne, co wiedział to, to że nie jest to ani stara moneta, ani jakiegokolwiek rodzaju medalik. Przychodziło mu nawet na myśl, że może być to coś magicznego, coś nie z tego świata. Zawsze wierzył, że jest coś poza, a ten przedmiot potęgował to przeczucie.

Nie wiedzieć czemu bał się tego. Może spowodowane było to wzmożoną chęcią popłynięcia na wyspę. Już, teraz. I nie był w stanie tego kontrolować. Coś szeptało „Płyń!". Jakby na wyspie była ukryta odpowiedź, coś co pomogłoby mu rozwiązać tajemnicę smoczego krążka.

Laptop leżał w gotowości z otwartym dokumentem Worda. Tysiące kartek, książek walało się po biurku. Teraz nie miał głowy do pisania. Przez dziwny przedmiot zapomniał o całym świecie, o goniącym go terminie, o materiałach, które miał znaleźć. Zupełnie nic go nie obchodziło. Wpatrywał się w smoka jak zahipnotyzowany. Podniósł monetopodobny przedmiot i obrócił go w palcach. Był pewny, że gdzieś już widział identyczny symbol. Zamyślił się na chwilę po czym wstał z fotela. Wsunął znalezisko do kieszeni koszuli i wyszedł z gabinetu. Zbiegł na dół prosto do przedpokoju. Wyciągnął rybacki płaszcz z dna szafy od razu sprawdzając kieszenie. Odnalazł w nich małą latarkę, fajkę z główką w kształcie rybiego pyska oraz metalową puszkę tytoniu „Peterson". Miał wszystko, co najważniejsze.

Koniec

Komentarze

Ciekawe, jaką rolę w dalszej części opowiadania odgrywałyby smoki.
Jeśli napiszesz kontynuację - chętnie się przekonam. ^^
Pozdrawiam.

"Ten rozciągał się i mruczał, co jakiś czas wbijając delikatnie pazury" - wbijał pazury w co?

Przyznaję, że zaintrygowałeś mnie i zaciekawiłeś. Piszesz ładnie, opisy są bardzo obrazowe, no i płynie z tego opowiadania taka przyjemna aura:) Z chęcią przeczytałbym co będzie dalej.
Pozdrawiam.

Jeżeli ten tekst jest wstępem i bedzie dalsza częśc to moze by naprawde fajne.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.

Siedział w bujanym fotelu na werandzie drewnianego domu z kotem na kolanach. - Ja sie tego czepnę. Brzmi, jakby dom miał na kolanach kota :P

Mnie jakoś specjalnie nie zaintrygowało.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Co do fabuły, to nie potrafię się wypowiedzieć po tak krótkim fragmencie; owszem pojawił się element zaciekawienia - to dobrze - ale na razie mocno nieokreślony.
Jeśli chodzi o kwestię techniczną, to taka trochę dziwna sprawa, bo niby wszystko jest ponad przecietną, czyli, że obrazowo, z użyciem niebanalnych porównań, ale jednocześnie niektóre zdania są niedopracowane (na przykład to wskazane przez Fasolettiego), a druga sprawa, że opisy, choć bogate są jednocześnie schematyczne i brak im lekkości.

Nie wiem, czy potrafię wytłumaczyć to subiektywne odczucie, ale ja tu widzę taki schemat:
element A topornie - "był" taki, "był" taki , "było" tak, podobnie do... element B - to samo, elemet C - to samo
zmiana sceny i powtarzamy: element A...
A odnośnie lekkości to jeszcze bardziej względne, ale na przykład "(...)do którego przymocowana była naftowa lampa(...)" - to jest jak najbardziej poprawne, ale jeśli podobnych zdań jest dużo, robi się ciężko i powtarzalnie; wyrzuciłbym to "była" i dał "do którego przymocowano naftową lampę".

Pozdrawiam

Znowu coś niedokończonego :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka