- Opowiadanie: krzyskar - Miłość z księżycowego krateru o zachodzie słońca (cz. I) (KOSMIKOMIKA 2011)

Miłość z księżycowego krateru o zachodzie słońca (cz. I) (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miłość z księżycowego krateru o zachodzie słońca (cz. I) (KOSMIKOMIKA 2011)

To trochę a propos całej rozmowy o kiczu i o tym co można z nim robić i czy tego typu zabawy to nadal kicz. Ale przede wszystkim – pytanie, które trzeba sobie zadać, przed bądź po lekturze jaka jest celowość powstawania tego typu tekstów.

 

MIŁOŚĆ Z KSIĘŻYCOWEGO KRATERU O ZACHODZIE SŁOŃCA

 

Ta jedna, jedyna lampka, która nie miała prawa się zapalić, jak na złość zapaliła się! Migała szaleńczo do Ultrasonoriusa, niczym oko szalonego byka. Krytyczna awaria wszystkich systemów.

Ultarasonorius wytrzymałby, ba, cieszyłby się nawet, gdyby zapaliła się lampka Krytyczna awaria niektórych systemów, Krytyczna awaria większości systemów, Krytyczna awaria losowego systemu, Krytyczna awaria systemu podtrzymującego życie albo nawet cewnik pełny – wymień natychmiast,– zawsze to jakaś przygoda – ale Krytyczna awaria wszystkich systemów mogła oznaczać tylko jedno – KONIEC i to przez duże KONIEC.

Był twardy, potrafił wytrzymać wiele, jako jedyny przetrwał sławną torturę Welurowych Rękawiczek, ale śmierć to była zupełnie inna sprawa. Nigdy jeszcze mu się nie przytrafiła, więc nie bardzo wiedział, jak ma reagować. Ścisnął tylko mocniej stery, żeby mieć kontrolę nad rozpadającym się krążownikiem.

– Komputer – wrzasnął – sugestie!

Na plazmatycznej tarczy tuż przed jego oczami pojawił się napis: ostatni papieros

– Pies cię dymał C.A.P. – rzucił pod nosem Ultrasonorius.

Byłoby miło – odpowiedział komputer.

– Przechodzę na ręczne! – zakomenderował Ultrasonorius i jeszcze mocniej ścisnął ster, aż kawałek odłamał się.

Twoje problemy seksualne nie wchodzą w zakres moich zainteresowań. - skwitował C.A.P. i swoje dalsze komentarze przeniósł na boczną plazmatyczną tarczę. Gdyby cała tytanowa uwaga pilota nie śledziła przemykającej za przednim polem siłowym nicości może zobaczyłby jak C.A.P. Cichutko przeszukuje bazę stosownych na okazję śmierci modlitw z całej galaktyki.

Ultrasonorius nie miał jednak czasu na te zabobonne drobnostki – kosmiczna pustka i obawa przed śmiercią, kazały mu działać. Pomimo spoconych dłoni, wiedział, że musi zrobić wszystko, aby jego imienia nie wymawiano jedynie wspominkowo. Najrozsądniejszym wyjściem było znalezienie miejsca do lądowania, z którego będzie można nadać sygnał S.O.S. Jednak stery odmówiły posłuszeństwa, a przednie pole siłowe zaczęło słabnąć, przez co do kabiny zaczęło wdzierać się kosmiczne zimno.

Wtedy rzuciło statkiem.

- Co do cholery? – zdziwił się Ultrasonorius.

- ATAK! ATAT! – Wrzeszczał C.A.P. Pogrubioną czcionką.– GAME OVER

Przez głowę Ultrasonoriusa przemknęła myśl, że już dawno powinien wyłączyć to głupie bydle.

– Raportuj! – krzyknął.

W tym samym momencie kolejna jonowa torpeda dosięgła statku.

Wieczny odpoczynek… – zaczął C.A.P.

– A konkrety!!! – Ultrasonorius czuł, że za chwilę rozpieprzy komputer.

 

Na konkrety nie musiał długo czekać. Kolejny celny strzał sprawił, że krążownik Ultrasonoriusa zaczął wywijać koziołki przez wszystkie cztery wymiary. W przednim polu siłowym pojawił się fragment napędu… potem zniknął.

- Czy to aby nie moja dupa? – odezwał się C.A.P.

– Mumlokowie. To niemożliwe… przecież.

 

Ultrasonorius pomyślał o głowicy z trisulfurobakielitu, która przecież eksplodowała na statku Mumloków – sam tego dopilnował. Widział, jak próbowali ewakuować ze swego organicznego statku matki cywilów, jak w panice wywijali swymi topornymi członkami próbując wpakować małe Mumloczątka z matkami do organicznych statków dzieci i organicznych kapsuł ratunkowych. Dobrze też wiedział, że cała ta operacja została przerwana przez to, że on – Ultrasonorius – wcisnął czerwony guzik detonujący ukrytą na pokładzie organicznego statku matki głowicę trisulfurobakielitową, która miała przynieść kres przeklętej mumloczej cywilizacji. Eksplozja wywołała supernovą, zmiatając z powierzchni przestrzeni kosmicznej cztery sąsiednie planety i doprowadzając jądro centralnej gwiazdy układu do stanu niestabilności porównywalnego jedynie z ciążą. Federacja miała zresztą nadzieję, że gwiazda wybuchnie likwidując w ten sposób ślady mumlokobójstwa, które zleciła. Ultrasonorius był aniołem zagłady, palcem Pana Boga, Buką Mumloków. Kiedy eksplozja niosła przez kosmos toporne kończyny mumloczątek, a wycieraczki statku Ultrasonoriusa pracowały na pełnych obrotach, wiedział, że ta rasa odchodzi w przeszłość. Swoja akcją wbił w oś czasu chorągiewkę z napisem „Koniec Mumloków"…

Skąd więc wziął się ten organiczny statek matka walący w jego mały krążownik kolejnymi torpedami.

– …niemożliwe.

Pozostało 5% tlenu, cewnik pełen w 97% – poinformował C.A.P.

 

Zbliżali się do czarnej dziury.

 

Nieludzkim wysiłkiem udało się Ultrasonoriusiwi wylądować w jednym z księżycowych kraterów. Długo leżał nieprzytomny, a kiedy się obudził – zwymiotował. C.A.P. Nie żył. Z oczu Ultrasonariusa zaczęły toczyć się łzy goryczy i współczucia, które ześlizgiwały się po wypukłościach jego policzków i odrywały szybując wprost w dymiące wciąż rzygowiny. Było zimno.

Próbował zorientować się, gdzie jest, ale wszystko pokrywał szary pył. Z trudem naciągnął na swoje poobijane, ale muskularne i piękne członki kombinezon, wyrwał zawór z cewnika i ruszył do drzwi wraku.

Żołnierskie poczucie obowiązku kazało mu pochować C.A.P.a z właściwymi honorami, co niestety znaczyło, że trzeba było zakopać cały statek. Trwało to stosunkowo długo, ale kiedy na szczycie kamiennego kurhanu stanął już krzyż, Ultrasonorius otarł pot z czoła i rozejrzał się w około.

– Zawsze byłeś dupkiem C.A.P. – powiedział, patrząc jak nad na horyzoncie pojawia się słońce – ale nigdy nie zapomnę tego, ile razem przeszliśmy.

W każdym statku przygotowany był na takie chwile odpowiedni zestaw – kość pamięci ze świętymi księgami, z której nikt nigdy nie korzystał, ale którą zawsze można było przewiesić zamiast nieśmiertelnika przez krzyż, butelkę wina (taniego, z założenia, że tak trupom jak i żałobnikom to wszystko jedno) i paczkę fajek. Ultrasonorius pozbył się kostek ze świętymi księgami, bo jego umysł był praktyczny, a nie jakiśtam hokus-pokus, a wino, z racji praktycznego umysłu, odkorkował i wylał zawartość butelki na kamienie kurhanu. Fajki zachował na później.

 

Wkoło była pustka. Srebrzył się srebrny pył niczym mgiełka unosząca się nad dziewiczym oceanem w pierwszych promieniach słońca. Wielkie głazy rozrzucone wśród srebrzącego się srebrem srebrnego pyłu płaskowyżu, Przypominały Ultrasonoriusowi truskawki wetknięte do pojemnika ze świeżo ubitą śmietaną, takie jak matka robiła mu, gdy zdarzało mu się złapać AIDS, jeszcze na Ziemi. Skarcił się w myślach za chwilę słabości i ruszył przed siebie.

Wędrował długo, a pustka tylko srebrzyła się przed nim, za nim, a także po dwóch jego stronach bocznych. Nad nim zaś mroczniały swym kosmicznym przestworem trzewia kosmosu. Po prawej majaczyło słońce tego układu gwiezdnego, powoli oddalające się od linii horyzontu. Ta wędrówka sprawiała, że cień Ultrasonoriusa ciągnął się jak marsjańskie kleje do tapet.

– Ach, czymże jesteś nieskończoności -vwestchnął.

Wtedy jednak uwagę jego przykuło coś niezwykłego. W srebrzystości pyłu srebrnego srebrzącego się tuż przed nim, odciśnięte zostały ślad stopy. Drobnej, wyjątkowo ludzkiej stopy. A to znaczyło jedno.

– Tutaj jest atmosfera! – wykrzyknął i nerwowo zaczął zdejmować swój hełm.

Syczenie otwieranych zawiasów sprawiło, że Ultoaronoriusowi zaczęło piszczeć w uszach. Potężnym haustem nabrał powietrza w płuca… ale okazało się, że na księżycu wcale nie ma atmosfery, ani też powietrza. Więc umarł…

Koniec

Komentarze

Nie wiem, o jaką dyskusję chodzi, wiec jesli strzelę jakąś gafę, to z góry przepraszam...

W kosmos tekst :D Wygląda trochę jak kalka Douglasa Adamsa, ale że go uwielbiam to i ten tekst łyknełam z przyjemnością :) Co prawda w pewnym momencie przestalam wiedzieć, co sie dzieje, natknęłam się na jednego ortografa i kilka dość karkołomnych zwrotów, ale całość mogę podsumowac tylko w jeden sposób: ja chcę jeszcze! :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

ortografa???? gdzie, który? i jeśli jakieś nietaktowne zdania, to ja się pod pręgierz, i solą rany.
a generalnie chodzi o obrazy kiczu od których ostatecznie ten tekst nie odbiega;)

"mocniej ścisną ster"

Znaczy, że to źle, że mi sie ten tekst podoba? 

www.portal.herbatkauheleny.pl

nie nie nie!!! Cudownie. Wspaniale smerfabombastycznie. w końcu jak się stuka w klawisze to raczej po to, żeby się podobało. a jeśli przy okazji uda się kogoś wyrwać z butów to super. Dziękuję za wykazanie błędu - już go morduję :)

OK, do konkursu.

Bardzo chętnie zajrzę do kolejnych odsłon. Poczucie humoru raczej dla lubiących klasykę s-f... i dlatego przypadło mi do gustu :)   

dzięki :)

Niezły odjazd, a Buka Mumloków zabiła mnie nie gorzej, niż uczyniłaby to jonowa torpeda . Umarłem :)

@bury wilk... cieszę się. szkoda tylko, że już nie żyjesz - zawsze to jeden czytelnik mniej :) dziękuję.

Krzyskar... Już to raz mówiłem - masz rewelacyjne poczucie humoru. Uśmiałem się, czytając to opowiadanie. Jedna z lepszych kosmikomik.

Pozdrawiam.

Może nie uśmiałam się do rozpuku, ale koniec ("Więc umarł...") mnie rozwalił. :P I nic bardziej kontruktywnego już chyba nie napiszę :D

Dzięuje Eferelin, dziękuje Dreammy

hahahahahaha. Tyle mam do powiedzenia. Super :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Oj no no... Mam mieszane uczucia. Początek super. Rozmowa z komputerem już mi się nie podobała. Dalej znowu fajnie, tylko zero opisu co z tymi Mumlokami. Rozumiem, że groteska, że absurd, że kicz, że to tamto, ale jakaśtam sugestia, czy choćby sugestia sugestii co się teoretycznie mogło w teorii stać, by się wg mnie przydała. Przed końcem jeszcze mi się mniej podobało, a potem znowu bardziej, choć nie tak, jak na początku.
Ale ogólnie na plus. Jak na razie to opowiadanie łapie się do potencjalnie proponowanych przeze mnie do wyróżnień, ale jeszcze niewiele przeczytałem.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

@ Diriad - cz. I :)

No a gdzie ta część II?

www.portal.herbatkauheleny.pl

I gratuluję w pełni zasłużonego uznania :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziękuję Suzuki M. z drugą częścią czekałem na koniec kosmikomiki, więc wrzucę jakoś na dniach :)

Nowa Fantastyka