- Opowiadanie: a.k.j - Nokturn spokojny w tonacji e-moll (Fantastyczny Kicz 2011)

Nokturn spokojny w tonacji e-moll (Fantastyczny Kicz 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nokturn spokojny w tonacji e-moll (Fantastyczny Kicz 2011)

Leżę.

Dobrze jest poleżeć sobie, kiedy wrócisz zmęczony z pracy. Lub gdy nie masz co zrobić ze swoim czasem, a miłosiernie nie chcesz go zabijać. Leżę więc spokojnie na Łące. I łączę się.

To nasze tradycyjne tet-a-tet. Spędziliśmy z moją drogą, zieloną przyjaciółką tyle chwil, że nieomal rozumiemy się bez słów. Ale jako istoty dojrzałe wiemy, że słowa są ważne, prawie tak ważne jak fizyczna bliskość.

Dlatego rozmawiamy.

Ja opowiadam w głąb ciekawskich źdźbełek, nastroszonych by nie uronić ani jednego słowa, historie dnia codziennego. Skarżę się na szefa, narzekam na ciężkie egzaminy, wspominam o Mieście i życiu miejskim. Opowiadam o delikatnym smaku papierosowego dymu, którym co jakiś czas pieszczę swoje podniebienie, o uczuciu, jakie zostawia na ustach kobiecy pocałunek, słowem o wszystkim, czego zwyczajna-niezwyczajna Łąka nie może wiedzieć.

Kiedy już zaspokoję jej ciekawość, pozwalam rozmówczyni rozwinąć skrzydła retoryki.

Zamykam wtedy oczy i popadam w stan kompletnego relaksu, oczyma wyobraźni śledząc sceny z gawędy.

A gawędzić przyjaciółka moja potrafi. Czasem o krwi, którą korzenie traw piją mimowolnie, gdy komuś przyjdzie do głowy poświęcać cudze życie, oczywiście w imię szczytnych idei. Albo te o porach roku, trudzie i znoju pracy, o porządku, który wiecznie umiera i wiecznie na nowo się budzi.

Dziś Łąka chcę nauczyć mnie czym jest miłość.

Słucham…

 

***

 

 

Bajki misternie plecione jak wianek dziewiczy mglą się nad Łąką wiosennie. Gdy tak słucham o tych Izoldach lokalnych, o Romeach z czasów odległych, zapadam się.

Nie wciąga mnie rozmokła ziemia, ni piasek ruchomy arabski, cudem zagubiony w nieswojej ekosferze.

Zapadam się w sobie. Pierw kilka cali, potem coraz szybciej, jak kula śniegowa ulepiona przez urwisa i zrzucona z okolicznej łysej górki.

I kurcze się, i znikam nieomal. I liść staje się Smokiem, a żuk gnojowy – Mamutem.

Ja maleję, a wszystko wraca. Czas cofa się jak zegar przestawiany wprawną ręką w noc marcową, by odmierzać czas poprawnie, bezdusznie.

Znów stoję w tym naszym parku. Słyszę szloch twój i moje krzyki. Nie poznałbym cię, gdybym nie wiedział, z mrówczej perspektywy wyglądasz inaczej.

Wszystko jeszcze raz…

Cisza przeszywa świat niczym bełt z kuszy wystrzelony jabłko na głowie niewinnego chłopca. Mrok mroczy się niewesoło, choć dopiero chwil kilka mija od zmierzchu. I nawet wiatr co hula wiosenny cichnie momentalnie, smętnie jeno pogwizdując. Odchodzisz…

 

 

Ale tym razem nie dam ci odejść.

Z moimi nóżkami mikrymi nie mam szans w naszym wyścigu. Jestem jak Cessna przy Concordzie, jak zając zenonowy. Nie poddaje się jednak, zbyt często się dotąd poddawałem, los trzeci raz może się już nie uśmiechnąć.

Łapię darmową przejażdżkę w sierści przebiegającego nieopodal spaniela, wplątanego w odwieczny konflikt między przyjaźnią do człowieka, a zewem krwi pompowanej dzikim, wilczym sercem. Przedzieram się przez las sosnowy drapiących włosków. Jak Tarzan skacze na sprężystą lianę i pchlim skokiem trafiam tam gdzie chciałem. To nieomal cud, szansa jedna na milion. Udaje się, jestem na twoim kołnierzu.

 

 

To nie koniec Wielkiej Podróży, to nieomal początek.

Szlochasz głucho.

Trzęsienia ziemi twoich rwanych oddechów wytrącają mnie z równowagi, a zamiast z kolejnym skokiem znaleźć się w uchu, spadam prawie w przepaść.

Kolczyk chroni mnie przed upadkiem.

Dostałaś go ode mnie, pamiętam. Na drugą rocznice. Oczy tak pięknie błyszczały ci, gdy oglądaliśmy go w witrynie starego jubilera. Nie mogłem go nie kupić, choć nie było mnie stać na podobny wydatek.

Było warto. Brylanciki pięknie skrzą się w świetle mijanych neonów, pochłaniają je i gdzieś w środku zmieniają we własny blask, podobny gwiazdom.

Do tego, uratowały mi życie.

Wspinam się rękami mokrymi od potu, zmęczony jak grecki wojak śpieszący przekazać swoim wieści o victorii. Cel dodaje sił, przez piekło przeszedłbym dla ciebie niczym Dante, wyrwałbym zęby samemu staremu Mefistowi, czemu zatrzymać ma mnie zwykła grawitacja?

Słyszysz muzykę. To nie ja śpiewam. To świat nuci serenady, pisane na wiatr brzęczący w ułomkach butelek, szum strumyka przelewającego się na lichym uskoku, trąbki klaksonów, elektroniczny klekot kineskopów, wreszcie trel ptaków i sapnięcia ludzi, wracających z pracy do ciepłego domu. By dodać mi otuchy.

Ostatnie podciągnięcie kosztuje tyle, co wszystkie poprzednie razem wzięte. Płuca rozrywają się pod ciśnieniem jak miech kowalski, kowalskiej siły potrzebują ręce. Udaje się.

Spadam…

 

 

Spadam w głąb ciebie.

Działasz jak czarna dziura na cząstki światła. I przez moment, przez chwile trwającą mniej, niż żywot najcięższych pierwiastków chemicznych, a może przez wieczność, stajemy się jednością.

Jestem tobą. Jesteś mną.

Twoje serce pompuje moją krew, grupa AB Rh-, pamiętasz, baliśmy się konfliktu serologicznego. Niepotrzebnie.

Moje płuca oddychają powietrzem, które przed chwilą wciągnęły twoje usta. Powietrze pachnie rozmarynem i konwalią.

Uczucie jedności znika szybciej, niż się pojawiło. Nigdy nie pozbędę się głodu, które wywołało. To jak z nikotyną, można przestać palić, ale palce i usta zawsze będą szukały papierosa. A mój umysł obrazu, który ty widzisz przed ślicznymi, lazurowymi oczętami.

Zostałem sam.

Sam w pozornym porządku chaosu twojego jestestwa.

Jest zimno, zimnem syberyjskich tajg przemierzanych przez pierwszych osadników. I równie niebezpiecznie.

Nie słyszę już kojącej muzyki.

Boje się…

I w tym strachu zmierzam w siódmy krąg. Krąg twojej duszy.

 

 

Przedzieram się przez lodową pustynie uczuć. Nie mam rakiet śnieżnych, co krok zapadam się po kolana w zaspach.

Wyjałowiłem cię.

Po kilkunastu minutach marszu natrafiam na kanion wzajemnych oskarżeń, wiecznego niezrozumienia. Jest głęboki głębokością oceanów łez, wylanych nad wspólnym życiem, łez bólu i zdrady, kłamstw i niedomówień.

Wiem jak przejść na drugą stronę. Szukam mostu wspólnych wspomnień, radości, wsparcia.

Znajduję tylko chybotliwą kładkę.

Z drugiej strony mróz jest ostry jak stal błyszcząca damasceńskich szabel. Wtarga do płuc z siłą czołgu i zatrzymuje się tam na stałe. Nie ma już prawie miejsca dla tlenu. Jest tylko lód. Lód jest powietrzem, lód jest światłem, lód jest niebem i ziemią, jest wszystkim.

Upadam.

Pode mną coś pulsuje, wyczuwalne jak tętno wyciągniętego po kilkunastu minutach z wody pływaka.

Resztką sił kopię, paznokcie zrywają się i odpadają od palców. Biel śniegu miesza się ze szkarłatem krwi niczym w godle, lecz nie symbolizuje czystości i majestatu, a jedynie obojętność i ból. Kopię, bo wiem, że znajdę tam myśl o mnie, jedną, ostatnią ciepłą myśl. Rozdmucham ją i znów zapanuje w tobie wiosna. Prawdziwe życie.

Odkopuję złoty, promieniujący krąg i wpijam się w niego z łapczywością pustynnego rozbitka.

Miast ciepła, na ustach zostaje tylko jeden posmak.

Posmak słowa „dupek".

 

 

***

 

 

Budzi mnie zimny język wieczornej rosy. Plecy bolą od leżenia na zimnym podłożu. Nie żegnam się z Łąką. Nie usłyszałaby mnie. Śpi snem sprawiedliwych.

Wracam powoli do domu.

A Ziemia toczy się dalej w nieustającym biegu wokół najbliższej z gwiazd.

 

 

 

 

luty 2011

 

Koniec

Komentarze

Tak mdłe i poetyckie, że chyba spełnia założenia przyjęte przez autora ;)
Z tego tekstu nie wynika nic poza tym, że jest poetycki :P Ale ładnie napisane, nie ma błędów, liryczna proza pełną gębą. W sam raz na kicz.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Z dużymi podziękowaniami dla beryla i Bellatrix. Taka malutka dedykacja :P

Miast ciepła, na ustach zostaje tylko jeden posmak.
Posmak słowa „dupek".
Nic nie zrozumiałam, ale może tak miało być... :P

OK, do konkursu.

Podczas czytania:

a) miałam wrażenie, że to kawałek twórczości Ajwenhoła.

b) zastanawiałam się, gdzie tu kicz. Może mamy różne definicje tego słowa, ale ja tu kiczu nie wyczuwam.

To właśnie poetyka nadaje temu tekstowi wartość, co przekreśla z góry założoną przez kiczowatość bezwartościowość. Dodatkowo kicz kojarzy mi się z masówką, z tandetnymi tekstami, z powielaniem schematów, z czymś co zaspokaja tanie gust ludu. Czyli nic nie pasuje.

Kontra:

Kłócili się, nie pierwszy raz. Ale wyglądało na to, że ostatni. Wybiegła ze łzami w oczach, wykrzykując:

- Nie chcę Cię więcej znać!

Po kilku krokach stanęła, odwróciła się i podeszła do niego. Nadzieja przepełniła chłopaka.

- I nie pisz do mnie. I nie waż się przychodzić! – wykrzyczała mu w twarz. To było jak sztyletu wbity w plecy.

Gdy patrzył w jej oddalające się plecy, zrozumiał swój błąd. Nie mógł jej stracić! Była dla niego wszystkim.

- Wróć! Przecież ja cię kocham! – zawołał rozpaczliwie za nią, ale nie usłyszała. W sercu mężczyzny zagościła czarna rozpacz. Zacisnął pięści. Nie podda się. Pobiegł za nią.

Szybko ją dogonił. Położył jej rękę na ramieniu, a ona odwróciła się i ich spojrzenia spotkały się. Nie płakała już. Jej twarz przykryła się maską obojętności, ale jej oczy! Widział w nich tlącą się miłość do niego. A więc nie wszystko jeszcze stracone!

- Wiem, zraniłem cię, przepraszam! Musisz mi dać szansę. Pamiętasz jak spacerowaliśmy po tym parku? Pamiętasz jak cieszyłaś się, kiedy podarowałem ci te kolczyki? – spytał, czułym gestem odgarniając pukiel włosów i opuszkami głaszcząc jej ucho.

- Pamiętasz jak było nam razem dobrze? Jak się kochaliśmy? – powoli zniżał głos do szeptu, zbliżał swoje wargi do jej słodkich ust. – Tamta nic dla mnie nie znaczyła. Ja wciąż cię kocham. I ty też mnie kochasz… - Ich wargi spotkały się.

- Dupek. – Słowu temu towarzyszyło głośne plaśnięcie.

Odwróciła się i odeszła od niego dumnym krokiem.

Mężczyzna odprowadzał ją wzrokiem skarconego szczeniaka, a palący policzek bolał równie mocno co złamane serce.

To jest wg mnie kicz ;P

PS: "Cisza przeszywa świat niczym bełt z kuszy wystrzelony _ jabłko na głowie niewinnego chłopca" - brakuje "w"

ależ ten tekst jest cudownie kiczowaty - kompletnie o niczym i z grubsza da się go streścić tak jak wyżej :p

Kicz pełną gębą. Kiczowata "poetycka proza".
Przecież ten tekst jest tak przeslodzony i tak bardzo NIC z niego nie wynika, że to nie może nie być traktowane jak kicz.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ooo Jezuusie, jak ja takich rzeczy nienawidzę czytać! Ja wiem, że konwencja kiczu, ale... nienawidzę pseudoartystycznych pseudopoetów, którzy na blogach uzewnętrzniają swoje emocje - mam na to alergię, z przeżutami na mózg. Dlategoż nie podobało mi się.

akj uśmiecha się szelmowsko

Nowa Fantastyka