- Opowiadanie: Maciek295 - Deszcz nad Utopią

Deszcz nad Utopią

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Deszcz nad Utopią

Deszcz nad Utopią

 

 

 

Dzisiaj moja siostra zapytała mnie, czy wierzę w Boga. Nad odpowiedzią nie zastanawiałem się długo. Odparłem, że nie. Dziwne, ale ona nie zaserwowała mi natychmiast wywodu na temat korzyści płynących z chrześcijaństwa, tylko pogłaskała mnie po głowie i poprawiła poduszkę.

– Może warto byłoby zacząć? – powiedziała.

– Wierzyć w Boga?

Przytaknęła.

– Chrześcijaństwo to bzdura – rzekłem.

– Wcale nie.

– Ależ oczywiście, że tak. Boga nie ma i nigdy nie było. Gdyby naprawdę był, to nie leżałbym tu teraz przykuty do łóżka i nie faszerowaliby mnie co chwilę lekami. Jeśli jest taki najcudowniejszy i najlepszy to, czemu na to pozwala, co?

– Może po prostu jest zajęty?

– Taki kit to możesz wciskać pięciolatkom, nie mi.

– Przestań być taki złośliwy.

Chyba moje argumenty ją przygniotły, nie wiedziała co powiedzieć.

– A nie przyszło ci do głowy, że to jest próba? – spytała.

– Próba? Jaka znowu próba?

– Bóg chce sprawdzić, czy mimo cierpienia w niego wierzysz.

Gadasz jak jakaś nawiedzona katechetka, pomyślałem. Przewróciłem oczami i westchnąłem, szukając trafnej odpowiedzi, która skróciłaby mojej siostrze język.

– Nie może znaleźć innego sposobu? Jak dla mnie ten jest zbyt brutalny.

– Tak? A jaki niby inny sposób proponujesz?

– Nie wiem, to już sprawa Boga. Jeśli jest taki wspaniałomyślny, to niech wymyśli coś lepszego.

– Wiesz, że w tej chwili go obrażasz?

– Myślisz, że się na mnie gniewa? Na biednego, chorego czternastolatka, który nie wiadomo, czy dożyje następnego dnia.

– Nie wolno ci tak mówić!

– Ale tak jest.

– Skoro uważasz, że tak jest, to tym bardziej powinieneś uwierzyć – odparła i wyszła z sali.

Nie spodziewałem się tego po niej. Nie wiedziałem, że będzie w stanie się ze mną pokłócić. To chyba trochę nie fair dodawać jeszcze jeden problem śmiertelnie choremu człowiekowi. Mimo wszystko, rozmowa z nią wywarła na mnie ogromny wpływ. Przez całe popołudnie zastanawiałem się nad tym, czy warto wierzyć w Boga, czy nie.

Chyba nie mam nic do stracenia, pomyślałem. Złożyłem ręce i zacząłem odmawiać modlitwę, choć nawet nie wiedziałem jak powinna wyglądać.

– Panie Boże, jeśli jesteś i mnie słuchasz to jest mi bardzo miło. Jeśli tylko jesteś, ale mnie nie słuchasz, to nie mam Ci tego za złe, bo kto by chciał słuchać takiego nudziarza jak ja. Ale jeśli ani mnie nie słuchasz, ani Ciebie nie ma, to znak, że od zawsze miałem rację. Nie wiem, jak trzeba się modlić, ale najpierw chyba trzeba zrobić ten znak krzyża, tak? – Tu się przeżegnałem, choć nieco niezdarnie. – Chyba coś pokręciłem, ale to nie ważne. Chcę Ci tylko przypomnieć o sobie, bo mam wrażenie, że o mnie zapomniałeś. Więc mówię: jestem tutaj! W szpitalu imienia Mikołaja Kopernika w Warszawie, sala numer czternaście, łóżko od okna. Wybacz mi też tą kłótnię z siostrą, naprawdę nie chciałem jej zezłościć. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. O zdrowie nie proszę, bo pewnie byłoby to zbyt wygórowane życzenie, ale jeśli możesz, to spraw, żeby nikt nie musiał przeżywać tego samego, co ja. Jak chcesz sprawdzić naszą wiarę, to naprawdę, są lepsze sposoby. To wszystko, co chciałem powiedzieć. Co się mówi na koniec modlitwy? Zaraz, zaraz… O, właśnie! Amen!

 

Moja modlitwa okazała się bardzo przydatna.

 

Umarłem w nocy. Naturalnie, z początku o tym nie wiedziałem. Zaczęło się dość niepozornie. Otworzyłem oczy, gdy – jak się później okazało – byłem już trupem. Rozejrzałem się po pokoju, w którym, mimo, że panowały dantejskie ciemności, mogłem dostrzec każdy szczegół, nawet ten wielkości główki szpilki. Zignorowałem to jednak i zamknąłem oczy, czekając aż sen wróci na moje powieki. Nagle z korytarza dobiegł mnie głos:

– Łukasz!

Natychmiast się ocknąłem. Głos powtórzył jeszcze parę razy moje imię, dlatego byłem pewien, że to nie omam. Podniosłem się i usiadłem na łóżku, wyglądając przez szybę. Już miałem wstać, gdy nagle zobaczyłem, że tak naprawdę nie obudziłem się. Wciąż leżałem na łóżku z zamkniętymi oczami i nienaturalnie bladą twarzą bez żadnego wyrazu. Zerwałem się jak poparzony i wrzasnąłem na całe gardło. Nikt nie przybiegł, nikt mi nie pomógł. Patrzyłem na swoje ciało, leżące bezwładnie na łóżku. Wyglądałem, jakbym spał. W gruncie rzeczy to spałem, tylko że z tego snu miałem się już nigdy nie obudzić. Gdy zorientowałem się, że moje wrzaski nie przynoszą żadnego efektu, cofnąłem się do drzwi. Przylgnąłem do nich. Z daleka widok martwego mnie wydawał się być jeszcze bardziej przerażający. Obleciał mnie strach. Otworzyłem drzwi i wybiegłem na korytarz.

– Pomocy! – wrzasnąłem, ale mój głos zdawał się gubić gdzieś w korytarzach szpitala. Ruszyłem prosto przed siebie, mając nadzieję natrafić na jakąś pielęgniarkę, czy lekarza. Ale spostrzegłem tylko kobietę stojącą w blasku świetlówki uśmiechającą się do mnie ciepło. Nie przestraszył mnie jej widok. Ubrana była w jasną suknię, sięgającą niemalże podłogi i, jak zauważyłem, była bosa.

– Jesteś lekarką? – rzuciłem.

– Nie – odpowiedziała, a po jej głosie zorientowałem się, że to ona mnie wcześniej wołała.

– To nic, to nic. Musisz mi pomóc. Obudziłem się przed chwilą i spostrzegłem, że tak naprawdę cały czas śpię. Nie wiem, co się dzieję, ale to tak jakbym się rozdwoił – powiedziałem, jednocześnie łapiąc ją za rękę z chęcią zaprowadzenia jej do sali numer czternaście. Mimo tego, że ciągnąłem ją dość mocno, ona nawet nie drgnęła.

– No rusz się! Szybko!

– Nigdzie nie pójdę – odpowiedziała spokojnym głosem. – Przyszłam tu po ciebie.

– Po mnie?

Zwolniłem uścisk.

– Przede wszystkim, uspokój się.

Postanowiłem działać zgodnie z jej poleceniami. Odetchnąłem głęboko, choć miałem wrażenie, że powietrze wcale nie wpada do płuc.

– Jestem Susanne. Przyszłam cię zabrać.

– Zabrać? A że dokąd niby?

– Eh, ci nowi. Czy wy musicie być tacy nadpobudliwi? Naprawdę, nikt was nie popędza.

Puściłem tę uwagę mimo uszu, choć kompletnie nie wiedziałem, o co jej chodzi.

– Dzisiaj nadszedł twój dzień, Łukaszu. To już wszystko. Koniec.

– Koniec? Jaki znowu koniec? A tak w ogóle to jak nie chcesz mi pomóc, to pozwolisz, że znajdę kogoś…

– Uspokój się, nigdzie nie pójdziesz. A teraz lepiej słuchaj mnie uważnie. Słuchasz?

Przytaknąłem.

– To dobrze, bo nie będę się powtarzać. Dzisiaj, Łukaszu, kopnąłeś w kalendarz – powiedziała dumnie, uśmiechając się przy tym, jakby opowiadała właśnie świetny żart.

– Kopnąłem w co? W kalendarz? Ale jak to? To znaczy… to znaczy, że umarłem? Przecież ja tu jestem, stoję cały czas.

– O nie, nie, nie. Tak naprawdę jesteś w sali numer czternaście, zimny jak kostka lodu. Teraz, jesteś duszą.

Patrzyłem Susanne prosto w oczy, jakby szukając w nich odpowiedzi. A możliwości były dwie: albo ta kobieta zwariowała, albo mówi prawdę. Nie potrafiłem tego wszystkiego ogarnąć myślami. Przekląłem.

– Hej, hej, skąd te bluzgi? Z tego, co słyszałam, potrafisz ładniej mówić.

– Co masz na myśli?

– Czekaj, czekaj, jak to było? A tak… spraw, żeby nikt nie musiał przeżywać tego samego, co ja. To takie szlachetne, doprawdy.

– Słyszałaś moją modlitwę?

– Żeby tylko to, kochaniutki, żeby tylko.

– Nie, dość tego – rzuciłem i odszedłem od niej, szukając wzrokiem toalety. Znalazłem ją prędko. Zmierzałem ku niej dość szybkim krokiem, jednocześnie spoglądając dyskretnie za siebie, by upewnić się, że Susanne nie idzie za mną. Wpadłem do pomieszczenia i podszedłem do lustra. Spoglądałem na siebie jako na duszę, choć nie byłem pewny, czy aby Susanne rzeczywiście nie zwariowała, bo wyglądałem zupełnie normalnie. Nie byłem przezroczysty, czy coś w tym stylu. Jednak, gdy chciałem odkręcić kurek ręka przeszła przez jego metaliczną powierzchnię i wydostała się z drugiej strony. Wybałuszyłem oczy ze zdumienia i dla pewności zrobiłem to jeszcze raz. Sapałem głośno, choć sam nie wiedziałem, czy ze zdumienia czy strachu. A gdy spojrzałem ponownie w lustro, zobaczyłem ją. Susanne zjawiła się obok mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłem kiedy.

– Nie uciekniesz od tego. Musisz iść ze mną.

– Nic nie muszę.

– No fakt, nie musisz. Zaraz, zaraz, przeanalizujmy to. Możesz pójść ze mną i żyć w absolutnym dostatku, albo zostać tutaj i pałętać się po świecie sam jak palec, patrząc na cierpienia bliskich. Kusząca propozycja, nieprawdaż?

Miałem jej absolutnie dosyć. Najchętniej wyrzuciłbym ją stamtąd z hukiem.

– Ale moi rodzice…

– Tak, twoi rodzice jutro dowiedzą się, że umarłeś. Potem ciach, prach wrzucą cię do piachu, parę lat minie i koniec historii.

Milczałem jak zaklęty. Zupełnie nie trafiało do mnie to, co Susanne do mnie mówi.

– Złap mnie za rękę – powiedziała, wyciągając ku mnie prawą dłoń.

– Po co?

– Złap po prostu. Ech, ci nowi… Czy oni muszą zadawać tyle pytań?

Zawahałem się przez chwilę.

– Musisz się przyzwyczaić – odparłem i złapałem ją za rękę.

Potem otoczył mnie oślepiający blask, podłoga uciekła mi spod nóg i poczułem, że lecę.

 

Ciąg dalszy nastąpi…

Koniec

Komentarze

No to zacznę tak.

Drogi Maćku295 nie przekonałeś mnie tym tekstem. Sam temat jest już bardzo oklepany, więc rewelacji się nie spodziewałem.

teraz błędy, które niestety rzucają się w oczy:

- "Zignorowałem to jednak i zamknąłem oczy, czekając aż sen wróci na moje powieki." - sen jeśli już, to pod powiekami. choć i tak to zdanie jakieś takie nijakie.

- "Już miałem wstać, gdy nagle zobaczyłem, że tak naprawdę nie obudziłem się." - hmmm? Jak zobaczył skoro nie wstał?

- "Wyglądałem, jakbym spał." - dziwnie to brzmi Kolego. Ciało wyglądało na pogrążone we śnie.

- "Z daleka widok martwego mnie wydawał się być jeszcze bardziej przerażający." - znów ten koszmarek "widok martwego mnie"... Poza tym bohater nie wiedział jeszcze, że jest martwy...Prawda?

- "Obudziłem się przed chwilą i spostrzegłem, że tak naprawdę cały czas śpię." - nad tym sam się zastanów:D

- "odkręcić kran" - raczej kurek, kran można odkręcić ale to raczej wtedy gdy go wymieniasz:)

- "– Eh, ci nowi. Czy wy musicie być tacy nadpobudliwi? Naprawdę, nikt was nie popędza. " - dwa razy w tekście używasz zwrotu "nowi". I nie rozumiem jednego. Czy są jacyś "starzy"? Bo umiera się raczej raz.

- "Wyłupiłem oczy ze zdumienia" - zdarza mi się być zdumionym. I nie daj Boże, żebym sobie oczy wyłupywał:D Może wybałuszyłem?

znajdzie się jeszcze tego trochę niestety...

a sam tekst(podkreślam, że jest to tylko i wyłącznie moja prywatna ocena) jest mizerny... wiara w Boga to nie to samo co chrześcijaństwo... to po pierwsze... nie wiem co miałeś na myśli pisząc że "modlitwa mu się przydała"... do czego niby? Nie wiem... scena kiedy bohater się modli jest przedstawiona bardzo sztucznie... chodzi mi o to przypominanie sobie jak się przeżegnać, co powiedzieć na końcu... mam nadzieję, że rozumiesz...

Imię tej Pani, co to na bosaka przychodzi po trupy, też jakoś niespecjalnie pasuje...

Podejrzewam(choć tak nie musi być), że jesteś młodym twórcą, więc jeszcze wszystko przed Tobą... Wydaje mi się, że z wiekiem nabierzesz pewnej ogłady pisarskiej... Będę śledził Twoje poczynania na NF...

Mam nadzieję, że moje uwagi nie zniechęcą Cię do pisania a wręcz przeciwnie...

Pisz Kolego...

Pozdrawiam:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Zobaczymy, co też będzie dalej:)

A ja tam jestem ciekawa, jaki to ciąg dalszy nastąpi.

prach wrzucą się do piachu, - cię
@meksico - ci "nowi" to raczej od nowo przybyłych, mi się wydaje takie nazywanie ich logicznym :)
Sam tekst nie jest źle napisany, ale dla mnie nieco mało ciekawy (choć może zerknę w którą stronę będzie zmierzał)

I zmień te dantejskie ciemności na egipskie (jak już masz ochotę na oklepane memy słowne w stylu "lało jak z cebra" ) - dantejskie mogą być sceny. A najlepiej użyj całkiem innego słowa.

Hej, hej, skąd te bluźnierstwa? - wczytywałem się dość dokładnie, ale nie znalazłem niczego, czego mogłoby dotyczyć słowo "bluźnierstwa".
Styl raczej w porządku. Ale rozmowa z siostrą nieprzekonująca, w bohatera ciężko mi się wczuć.  Wszedłem, bo zaintrygowałeś mnie tytułem - zobaczymy, co z tego wyniknie.

Meksico - dzięki za wytknięcia błędów. Poprawię ;)

Podejrzewam(choć tak nie musi być), że jesteś młodym twórcą, więc jeszcze wszystko przed Tobą...
Skąd wiedziałeś? ;)

Hej, hej, skąd te bluźnierstwa? - wczytywałem się dość dokładnie, ale nie znalazłem niczego, czego mogłoby dotyczyć słowo "bluźnierstwa".
Racja, pomyliło mi się z "bluzgami" ;D

Dziękuję za komentarze ;)

RheiDaoVan - No ja rozumiem, czemu został określony jako "nowy"... Z tekstu wynika, że ta pani przychodzi gdy ktoś umrze, więc nie może być podziału na nowych i starych. To nie logiczne. Drugi raz ta niewiasta po kogoś nie przyjdzie. Zatem nikogo nie może określić słowem "stary". Nie wiem czy wyraziłem się odpowiednio jasno?:D

Maciek295 - No jakimś sposobem się domyśliłem:D Kolejne części przeczytam. Może wtedy przekonam się do tego tekstu. Mam taką nadzieję.
Pozdrawiam serdecznie i nie przejmuj się moim gderaniem:D innym się podobało:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Dość ciekawe.

Nowa Fantastyka