- Opowiadanie: Aniol - Polowanie na elfa [edyt.]

Polowanie na elfa [edyt.]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Polowanie na elfa [edyt.]

Za wszystkie konstruktywne uwagi dotyczące pierwszej wersji tekstu dziękuję, rzeczywiście było w nim sporo powtórzeń i błędów stylistycznych. Trochę poprawiłem, ale pewnie nie wszystko. Mam nadzieję, że tym razem jest choć nieco lepiej. A z książką pana Kresa zapewne się zapoznam. :)

***

 

Z krzykiem poderwałem się do pozycji siedzącej. Na moim czole perlił się zimny pot, a serce waliło jak oszalałe. Mój przyspieszony oddech przerywał ciszę nocy.

 

Nie, to nie może być prawda – pomyślałem. – To tylko sen. Wspomnienie – szybko się poprawiłem.

 

Wstałem ociężale z łóżka i podszedłem do kominka. Dołożyłem drew do ognia i rozejrzałem się po izbie. Mój dom nie był nadzwyczajny – ot, łóżko, stół, dwa krzesła, kominek, szafka i duży kufer. Nie był to żaden luksus, ale mnie te podstawowe sprzęty dawały poczucie stabilizacji. Ziewnąłem potężnie i zawiesiłem nad ogniem kociołek wypełniony wodą.

 

Wyszedłem przed dom. Do wschodu zostały jeszcze dwie, może trzy godziny. Wziąłem głęboki oddech, rozkoszując się wonią pobliskiego lasu i chłodem nocy. Zdjąłem spodnie i położyłem na ławie, stojącej obok domu. Chwilę później kąpałem się w lodowatej wodzie ze studni.

 

Kiedy skończyłem, wróciłem do domu, zabierając ze sobą spodnie. Tutaj wytarłem się dokładnie i założyłem świeże ubranie. Rzuciłem przelotne spojrzenie na stojak, na którym wisiał mój ekwipunek. Zalałem sproszkowane liście herbaty wrzątkiem i usiadłem przed kominkiem. Zapatrzyłem się w ogień.

 

– To tylko wspomnienia – mruknąłem do siebie ochrypłym głosem.

 

Cień przeszłości tymczasem napłynął do mnie, jak gdyby z daleka.

 

*

 

Krzyknąłem głośno, próbując zachęcić moich towarzyszy do działania. Ale to nie było wcale takie proste. Sam byłem ledwie żywy ze zmęczenia, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać. Wiedziałem, że jeżeli ustąpię, to moje ciało zostanie tu do momentu, aż nie zjedzą go kruki.

 

– Elhorze! – Usłyszałem swoje imię, wykrzykiwane ponad zgiełkiem bitwy. – Elhorze!

 

Rozejrzałem się dokoła i dostrzegłem kapitana Arstina, jednego z moich towarzyszy, przez którego wylądowałem właśnie tutaj. Arstin był barczystym, szpakowatym mężczyzną, człowiekiem. Jego głowę ochraniał zamknięty hełm, pod którym czaiła się szczupła twarz z siwymi wąsami i krzaczastymi brwiami.

 

– Weź swoich ludzi i uderzcie od strony wzgórz! – krzyknął Arstin, zbliżając się do mnie. – To polecenie Gurlina – dodał, zobaczywszy, że zamierzam protestować.

 

Prychnąłem i zawołałem na ludzi z mojej grupy. Spojrzeli na mnie i podbiegli, gotowi wykonać każdy mój rozkaz.

 

– Za mną! – poleciłem krótko.

 

Zaczęliśmy się przeciskać między naszymi sprzymierzeńcami, aby dotrzeć do wzgórz, o których mówił Arstin.

 

– Elhorze! – zawołał zanim się oddaliłem. – Na razie to ty stawiasz!

 

Zaśmiał się ochryple, a ja machnąłem ręką na znak, że zrozumiałem aluzję. Naszym zwyczajem było prześciganie się w wyczynach na polach bitew. Ten, który zasłużył się mniej, stawiał piwo i wino przez kolejny tydzień. Jak dotąd stawiałem tylko raz.

 

– Elhorze, jak to widzisz? – zagadnął mnie Korhen, krasnolud, którego znałem parę ładnych lat.

 

– Mój wzrok znacznie się pogorszył – odpowiedziałem stłumionym głosem.

 

– Też mi dowódca – prychnął Alif, krępy, smagły człowiek bez hełmu i w samej tylko zbroi płytowej. – Zamiast nas zagrzać do walki, mówi, że mała szansa, żebyśmy wyszli z tej potyczki żywi – dorzucił, dobrze interpretując moje słowa.

 

– Przestańcie narzekać jak stare baby! – warknąłem. – Jesteśmy na miejscu.

 

Staliśmy ukryci za szczytem niskiego wzgórza. Spojrzałem w niebo – godzina do zachodu słońca.

 

Zdjąłem hełm, a w ślad za mną zrobiła to reszta grupy. Odpiąłem od paska metalową manierkę i podałem stojącemu obok mnie Korhenowi. On napił się i podał dalej. Gdy dotarła do mnie, został w niej jeden łyk, który wypiłem łapczywie. Płyn był słodko-kwaśny, orzeźwiający. Spojrzałem na swoich pięciu towarzyszy i jedną towarzyszkę.

 

– Panowie – powiedziałem umyślnie.

 

Rozległo się chrząknięcie.

 

– I pani – dodałem, z uśmiechem patrząc na Listrię. – Chodźmy tam i zróbmy to, co do nas należy.

 

– A co do nas należy? – zapytał Alif.

 

– Skopanie tyłków Zakhariańczykom – odpowiedziałem i założyłem hełm.

 

Odwróciłem się plecami do nich, wyjąłem z pochew długi miecz i dagę.

 

Przed nami rozpościerało się pole bitwy. Tysiące walczących trzymało w rękach różnego rodzaju broń. Wśród oddziałów widziałem różne sztandary i chorągwie. Niedaleko nas oddział Zakhariańskich trolli masakrował właśnie lekką najemną piechotę – ludzi, którzy myśleli że łatwo zarobią, a później wrócą do domów obładowani złotem Likaranu.

 

– Wiecie co robić – powiedziałem.

 

Potwierdzili cichymi pomrukami. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem zbiegać ze wzgórza z głośnym okrzykiem na ustach. Słyszałem jak za mną to samo robi sześcioro moich towarzyszy.

 

Pierwszy troll padł, kiedy przeciąłem mu jednocześnie ścięgna w obu nogach, przebiegając między nimi. Wielki, zwalisty, szaro-zielony, z ohydną twarzą, upadł na ziemię miażdżąc kilku konnych Zakhariańczyków. Schowałem dagę i zacisnąłem prawą, pustą już rękę, mobilizując się tym samym do dalszej walki.

 

– Korhenie, nastaw się! – zawołałem.

 

Krasnolud pochylił się i czekał na mój ruch. Nie tracąc ani chwili rozpędziłem się i odbiłem od jego pleców, wyskakując w górę. Troll, na którego rękę wskoczyłem, nie krył zaskoczenia. Podobnie jak wtedy, gdy zacząłem wbiegać po jego ramieniu na szyję. Był tak głupi, że jego zaskoczenie minęło dopiero wtedy, gdy wbiłem mu miecz w kark. Skurwiel był twardy, ale ostrze weszło w jego cielsko aż po rękojeść. Zaryczał potwornie i zwalił się na ziemię, ale ja byłem już na plecach następnego, tnąc szarą skórę.

 

– Naprzód! – zawołałem w kierunku najemników, kiedy powaliłem siódmego z rzędu trolla.

 

Odpowiedział mi ryk i obok mnie zaczęła przebiegać lekka piechota, nacierając na oddziały Zakhariańczyków. Trolle został wycięty w pień. Moi podwładni podeszli do mnie w tej samej chwili, w której podjechał Arstin.

 

– Znów ja stawiam – powiedział ponurym tonem, ale jakby zaprzeczając swoim słowom, uśmiechnął się promiennie. – Gurlin chce cię widzieć.

 

Zawrócił konia i odjechał w stronę, gdzie stały namioty dowództwa. Westchnąwszy cierpiętniczo udałem się w ślad za nim, a za mną ruszyli moi żołnierze.

 

*

 

– Wspaniałe zwycięstwo, wspaniałe! – zawołał Gurlin.

 

Był to niski, gruby człowiek o małych, wodnistych oczkach i żabich ustach. Jego cienki głos budził we mnie irytację.

 

– Za niedługo wyprzemy wojska Zakharu z tych okolic. Król będzie zadowolony, gdy przekażę mu te wieści. Elhorze, dlaczego tak długo zwlekaliście z atakiem od strony wzgórz? – zwrócił się do mnie z wyrzutem w głosie. – Gdybyście zrobili to szybciej, nie zginęłoby tylu najemników.

 

– Gdybyśmy zrobili to szybciej, trolle zmasakrowałyby i nas, i ich – odparował Korhen.

 

Alkif i Arstin otworzyli usta, żeby poprzeć krasnoluda, ale podniosłem rękę, żeby ich uciszyć.

 

– Zrobiliśmy to tak szybko, jak tylko mogliśmy, panie – przemówiłem zachowując spokój i kamienny wyraz twarzy. – Jak wiesz, moi żołnierze walczyli nieprzerwanie przez pół wczorajszego dnia, całą noc i cały dzień dzisiejszy. Nasza grupa ani na chwilę nie usunęła się na bok, aby odpocząć, panie. Teraz, jeśli pozwolisz, udamy się na spoczynek, aby jutro być gotowymi do podjęcia dalszych działań.

 

Gurlin łaskawie skinął ręką, a ja pokłoniłem się i odwróciłem w stronę wyjścia. Bez słowa machnąłem ręką na swoich i podeszliśmy do naszych kwater. Tutaj podbiegli do nas służący, aby pomóc nam zdjąć zbroje, opatrzyć niegroźne rany i przygotować do spoczynku.

 

Po kąpieli, gdy ubierałem się w świeże ubranie, odruchowo spojrzałem w zwierciadło stojące koło wyjścia z namiotu. Zobaczyłem w nim wysokiego, czarnowłosego mężczyznę, z włosami spiętymi w kucyk, zasłaniającymi szpiczaste uszy. Twarz miał młodą, ale w oczach było widać, że nie jedno przeszedł. Tak, to byłem ja.

 

– Ale się postarzałeś Elhorze – mruknąłem do swojego odbicia.

 

Wzruszyłem ramionami z cichym prychnięciem i wróciłem do ubierania się.

 

Niedługo później usiedliśmy przed moim namiotem, dokoła ogniska, grzejąc ręce i popijając wino.

 

– Ambasador – mruknęła siedząca obok mnie Listria – prawdziwy ambasador.

 

– Ten śmieć posłał nas na prawie pewną śmierć… – zaczął Tylker, wielki, łysy barbarzyńca z południa. – Klnę się na bogów, że kiedyś go zabiję, jeśli…

 

– Ćśśś… – uciszyłem go gniewnym sykiem. – Tutaj wszystko ma uszy – mruknąłem. – Nie rozmawiajmy o tym.

 

Tylker chciał protestować, ale Korhen dźgnął go łokciem w bok, nakazując posłuszeństwo. Spojrzałem na nich wszystkich. Alkif, Listria, Korhen, Tylker, Pabalt, Irgun – moi towarzysze, moja rodzina od blisko piętnastu lat. I Arstin – mój przyjaciel, z którym przeżyłem nie jedno i który zawsze pakował nas w kłopoty.

 

– To raczej nie potrwa długo – powiedziałem w końcu. – Kiedy dojdziemy do Orterharu, król zakończy kampanię i będziemy mogli wracać…

 

– Do domu? – przerwała mi z kpiącym uśmiechem Listria.

 

– Tak, do domu – potwierdziłem cicho.

 

Listria bez słowa oparła głowę na moim ramieniu i zamknęła oczy. Była to średniego wzrostu kobieta, szczupła, o kobiecych kształtach, z ciemnorudymi lokami opadającymi na szyję. Jej migdałowe oczy, w tej chwili zamknięte, miały kolor najczystszej szmaragdowej zieleni.

 

Ziewnąłem potężnie i upiłem kolejny łyk wina, zastanawiając się, co dalej. Listria, jakby odgadując moje myśli, powiedziała, nie otwierając oczu:

 

– Będziemy robić to, co zwykle – walczyć za Likaran.

 

Inni potwierdzili jej słowa pomrukami. Odpowiedziałem na ich gotowość skinieniem głowy, a później dopiłem wino i udałem się spać.

 

*

 

Intruz wrzasnął głośno, kiedy jego nadgarstek pękł. Zerwałem się z łóżka i uderzyłem go w twarz zasłoniętą czarną chustą. Był mojego wzrostu, szczupły, wiotki. Upadł na plecy, wypuszczając z ręki długi sztylet. Podskoczyłem do niego, ale zdążył się podnieść. Chciał mnie uderzyć w twarz, ale uchyliłem się w ostatniej chwili i trafiłem go w krtań. Upadł na ziemię i zaczął krztusić się własną krwią.

 

Chwyciłem za miecz, gdy do namiotu wpadła postać odziana w ciemną pelerynę z kapturem, pod którą nosiła kolczugę. Uniosłem broń, ale przybysz powstrzymał mnie, krzycząc:

 

– Spokojnie Elhorze, to ja, Arstin!

 

Arstin zdjął kaptur i ujrzałem zaniepokojoną twarz mojego przyjaciela. Rzuciłem mu pytające spojrzenie, wskazując leżące na ziemi zwłoki.

 

– Miałeś więcej szczęścia niż Irgun i Pabalt – oświadczył ponuro. – Zbieraj się, musimy wiać.

 

– Co się dzieje? – zapytałem, wciągając przez głowę przeszywanicę.

 

– Wkładaj kolczugę – ponaglił mnie. – Gurlin oskarżył was… tfu! Oskarżył nas o zdradę. Musimy uciekać.

 

Podał mi ciemną pelerynę i nakazał się ubrać.

 

– Co?!

 

– Nie czas na dyskusję, chodź.

 

Wybiegliśmy z namiotu i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z obozu. Żołnierze z różnych oddziałów biegali we wszystkie strony, jakby czegoś szukając, czegoś albo kogoś. Udało nam się minąć straże i wyjść z obozu niezauważonymi. Tutaj czekali na nas moi podwładni, ci którzy pozostali przy życiu.

 

– Ruszajmy, na północ – rzekł Arstin. – Musimy wydostać się stąd jak najszybciej, dopóki nie minie zamieszanie w obozie. Niedługo ugaszą pożar w namiocie Gurlina. No, idziemy.

 

*

 

– Dobra, zatrzymamy się tutaj – zakomenderował Arstin.

 

Byliśmy w górach. W ciągu jednej nocy i jednego dnia przeszliśmy pieszo ogromną odległość. Maszerowaliśmy cały czas, bez odpoczynku. W końcu Arstin znalazł jakąś małą grotę, w której mogliśmy spędzić noc. Kiedy usiedliśmy przy małym ognisku, zażądaliśmy wyjaśnień.

 

– Dowiedziałem się o tym wczoraj w nocy, tuż przed atakiem na was – powiedział Arstin, dzieląc ubogi prowiant. – Kiedy wyszliśmy z namiotu Gurlina, posłałem Khaliasa, żeby podsłuchał, co się tam dzieje. Chłopak świetnie się spisał. Obudził mnie w nocy, mówiąc, że szykują na nas zasadzkę. Gurlin miał nadzieję, że trolle nas wybiją, ale ponieważ się nie udało, musiał podjąć inne środki.

 

– Ale dlaczego? – zapytałem.

 

– Za dużo wiecie – odpowiedział z pełnymi ustami. – Widzieliście już nie jedno i Gurlin połapał się, że musicie w końcu skojarzyć pewne fakty. A ponieważ król ufa Elhorowi… – zawiesił znacząco głos, a dla mnie wszystko stało się jasne.

 

– Jakie fakty? – zapytał Tylker.

 

– Rusz głową – ofuknąłem go. – Przeszliśmy przez kilka siedzib Zakharu. Według naszego prawa wszystkie zdobycze wojenne powinny trafiać do króla, aby on mógł je sprawiedliwie rozdzielić, co zresztą czynił i nie znam nikogo, kto czułby się pokrzywdzony. Ale Gurlin stwierdził, że chyba jest za biedny, i że dostaje za małe wynagrodzenie za swoje wielkie zasługi wojenne. Wiedział dobrze, że my byliśmy odpowiedzialni za eskortowanie niektórych łupów, które trafiały…

 

– Do Ridestandu, do jego dworu – dokończyła za mnie pobladła Listria. – Bo był po drodze. Później jego ludzie zapewniali nas, że możemy wracać, bo oni oddadzą skarby królowi.

 

– Tak – rzuciłem. – A teraz całą winę za kradzież zrzucił na nas, bo byliśmy jednymi z najbardziej zasłużonych żołnierzy. Innych dowódców przekonał, że my jesteśmy winni zniknięciu łupów, a królowi przedstawił zapewne inną bajeczkę.

 

– Ale… król ci ufa! Znacie się od dawna – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

 

Skrzywiłem się i upiłem łyk wina. Tak, król mi ufał. I co z tego?

 

– Tak, ufa mi. Ale teraz nie dojdę do niego żywy, aby przedstawić swoją wersję wydarzeń. Musimy uciekać, rozejść się w różne strony i zapomnieć, że kiedykolwiek się znaliśmy.

 

– Ale… ale…

 

– Bez dyskusji – przerwał Arstin. – To koniec. Musimy podzielić to, co ukryliśmy… i znaleźć sposób na nowe życie.

 

Przyznałem mu rację, pozostali – choć niechętnie – także. Ułożyliśmy się do spania, ale żadne z nas nie potrafiło zasnąć. Od piętnastu lat byliśmy jak rodzina, a teraz nagle musieliśmy się rozstać i zapomnieć o swoim istnieniu.

 

*

 

Ogień lekko przygasł, więc dorzuciłem drew do kominka. Tak to było. Od tamtego czasu minęło pięć lat, a ja wreszcie znalazłem swoje miejsce – przynajmniej tak mi się wydawało. Ale nie byłem szczęśliwy, brakowało mi marszu, śmiechu moich towarzyszy, ich obecności.

 

Przez pierwsze dwa i pół roku musiałem uciekać po całym kraju, ścigany przez gwardię Gurlina – wyszkolonych zabójców. Wszyscy trafili tam, gdzie było ich miejsce – dwa metry pod ziemię. Później próbowałem swoich sił jako strażnik w karawanach kupieckich, ale to było zajęcie na krótko – kolejne dwa lata. W końcu udało mi się uciec aż tutaj, na pogranicze. Kupiłem tanio dom i osiadłem na miejscu. Wegetowałem w ten sposób przez pół roku, czekając aż ludzie Gurlina mnie odnajdą i osaczą, a później zabiją. I tak zakończy się polowanie. Polowanie na elfa.

 

Z zamyślenia wyrwał mnie ruch przed domem. Usłyszałem dwóch pieszych, w ciężkich butach i uzbrojonych. Skoczyłem szybko do stojaka na ekwipunek i zdążyłem chwycić za miecz.

 

Ruch przed domem ustał. Obcy stanęli i czekali. Podszedłem do ściany, a moje serce zaczęło przyspieszać. Odchyliłem lekko zasłonę i spojrzałem na zewnątrz. Przed domem stały dwie postacie. Jedna była nieco wyższa ode mnie, druga o półtorej głowy niższa. Żadna z nich nie trzymała broni, miały na sobie czarne płaszcze z kapturami.

 

Odetchnąłem głęboko, chwyciłem pewniej miecz w lewej ręce i wyszedłem na zewnątrz. Słońce powoli wschodziło, zalewając las czerwoną poświatą.

 

– Kim jesteście i czego tu chcecie? – zapytałem, stając przed domem.

 

– Mamy propozycję – powiedziała wyższa z postaci. – Udaj się z nami.

 

– Gdzie? I dlaczego mam się zgodzić?

 

Postacie zaśmiały się. Równocześnie zdjęły kaptury, a ja zdębiałem. Arstin i Listria popatrywali na mnie z uśmiechami.

 

– Co… co wy tu robicie? – wyjąkałem. – Jak mnie znaleźliście?

 

– Trochę nas to kosztowało, ale się udało – odpowiedziała Listria.

 

Zanim zdążyłem coś powiedzieć rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją, wtulając twarz w jej włosy. Po chwili odsunęła się ode mnie, a głos zabrał Arstin.

 

– Gurlin wpadł, zdradziła go chciwość. Zdążył jednak ujść, zanim ludzie króla go pojmali. Król mnie odnalazł i złożył propozycję nie do odrzucenia.

 

– To znaczy? – zapytałem podejrzliwie.

 

– Urządza polowanie – odpowiedziała Listria z uśmiechem. – Zwierzyną ma być Gurlin. Król chce, żebyś wziął udział w łowach. Powiedział też, że polowanie na elfa się zakończyło.

 

*

 

Słońce wschodzi, a ja patrzę na uśmiechniętych Arstina i Listrię, na moich przyjaciół. Czekają na moją decyzję, która o dziwo wcale nie jest taka łatwa. Przecież obiecałem sobie spokój i stabilizację. Obiecałem sobie, że osiądę w miejscu i będę już grzecznym elfem. A jednak, nie potrafię. Zgodzę się, muszę się zgodzić – wyruszę z nimi.

 

Najpierw upolujemy Gurlina, a później będziemy bronić naszych granic przed Zakhariańczykami. A może Listria… może w końcu zgodzi się na propozycję osiemdziesięcioletniego elfa.

 

– Zgoda – mówię w końcu. – Dajcie mi kwadrans i pojedziemy zapolować.

 

 

Koniec

Komentarze

Wstałem ociężale z łóżka i poszedłem do kominka. - zdanie brzmi nieco krematoryjnie

Zalałem sproszkowane liście herbaty wrzątkiem i usiadłem z kubkiem przed kominkiem.
- raczej trzymając kubek.

- To tylko wspomnienia - mruknąłem do siebie ochrypłym głosem. - Tylko wspomnienia.
Wspomnienia tymczasem napłynęły do mnie, jak gdyby z daleka.
- powtórzenia

Sam byłem ledwie żywy ze zmęczenia, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać zmęczeniu.
- powtórzenia

Wiedziałem, że jeżeli się mu poddam, to moje ciało zostanie tu do momentu, aż nie zjedzą go kruki.
- wykreśl słowo "nie". Poza tym z tekstu wynika, że kruki mają zjeść zmęczenie głównego bohatera. Chyba nie o to Ci chodziło?

Niedaleko nas oddział Zakhariańskich trolli masakrowało właśnie oddział (...) -
masakrował brzmi lepiej

- Urządza polowanie - odpowiedziała Listria z uśmiechem. - Zwierzyną ma być Gurlin. Król chce, żebyś wziął udział w polowaniu. Powiedział też, że polowanie na elfa się zakończyło, i że elf wraca do łask.  -  kolejne powtórzenia

Błędów w Twoim tekście jest znacznie więcej, niestety. Przede wszystkim wiele powtórzeń. Treść też nie rzuciła mnie na kolana. To oczywiście moja subiektywna opinia. Pozdrawiam.



Mastiff

Sam byłem ledwie żywy ze zmęczenia, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać zmęczeniu.

 

- Elhorze! - Usłyszałem swoje imię, wykrzykiwane ponad zgiełkiem bitwy. - Elhorze!

Rozejrzałem się dokoła i dostrzegłem kapitana Arstina, jednego z moich towarzyszy, przez którego wylądowałem w środku pola bitwy.

 

Staliśmy ukryci za szczytem niskiego wzgórza. Za wzgórzem rozpościerało się pole bitwy.

 

Odpiąłem od paska metalową manierkę i podałem stojącemu obok mnie Korhenowi. On upił łyk i podał manierkę dalej, w koło.

 

Tysiące walczących trzymało w swoich rękach różnego rodzaju broń. – Wiadomo, że nie trzymali w cudzych. Unikaj takich rzeczy.

 

Wśród oddziałów widziałem różne sztandary i chorągwie. Niedaleko nas oddział Zakhariańskich trolli masakrowało właśnie oddział lekkiej najemnej piechoty

 

Był tak głupi, że jego zaskoczenie minęło dopiero wtedy, gdy wbiłem miecz w jego kark. – Gdy wbiłem mu miecz w kark, na przykład.

 

Zaryczał potwornie i zwalił się na plecy, ale ja byłem już na plecach następnego, tnąc szarą skórę.

 

Zrobiliśmy to tak szybko, jak pozwalało nam na to zmęczenie i sytuacja na polu bitwy, panie – dziwne sformułowanie, konkretnie to jak pozwalało nam na to zmęczenie. Lepiej by brzmiało, np. Zrobiliśmy to tak szybko, jak to tylko było możliwe, czy coś w tym stylu.

 

Gurlin łaskawie skinął ręką, a ja pokłoniłem się i wyszedłem z namiotu. Bez słowa skinąłem na swoich towarzyszy i podeszliśmy do naszych namiotów.

Tutaj podbiegli do nas służący, aby pomóc nam zdjąć zbroje, opatrzyć niegroźne rany i pomóc przygotować się do spoczynku.

 

W końcu udało mi się uciec aż tutaj, na pogranicze. Tutaj kupiłem tanio dom i osiadłem.

 

Urządza polowanie - odpowiedziała Listria z uśmiechem. - Zwierzyną ma być Gurlin. Król chce, żebyś wziął udział w polowaniu. Powiedział też, że polowanie na elfa się zakończyło, i że elf wraca do łask.

 

Słaby tekst. Ciulowo opisujesz bohaterów. Tak jakoś typowo szkolnie. Duzo lepiej jest przemycić to w tekście. Technicznie też kuleje, trochę wyliczył Bohdan, ja dodaję cos od siebie. Jak masz jeszcze mozliwośc edycji, to popraw. Fabularnie też takie sobie. Gdyby byo lepiej napisane, to jeszcze by uszło, a tak, niestety. Słabiutko.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mogę wiedzieć co to jest "daga"?

(nic nie mówię)

Droga Nitrusiu, Daga to oczywiście zdrobnienie imienia Dagmara;). Tak na poważnie, jesli nie wkręcasz :
http://pl.wikipedia.org/wiki/Daga. Wikipedia prawdę Ci powie. Pozdrawiam.

Mastiff

Twarz, która czaiła się pod hełmem. Niezłe.

A tak poza tym: masakryczne, upiorne, przeraźliwe powtórzenia. W kolejnych zdaniach "ale" albo "było" plenią się jak pokrzywy pod płotem. Inne powtórzenia wyłapali już przedpiścy (niektóre na oko wyglądają jak próba naśladowania stylu Sapkowskiego, który lubi budować zdania na zasadzie "Wiedźmin odstawił kufel na stól. Kufel był wyszczerbiony. Wyszczerbiony w sposób jednoznacznie wskazujący na użycie go jako broni obuchowej w zupełnie niedawnej bójce."). Przez młócenie w kółko tych samych wyrazów tekst wyglada jak angielskie "easy reader" dla czytelników posługujących się zasobem trzystu czy czterystu słów.

Rada: przeczytać "Galerię złamanych piór" Feliksa W. Kresa.

Nie wkręcałam. Poprostu jestem nieprzesadnie obeznana z uzbrojeniem.

Nowa Fantastyka