- Opowiadanie: Erag - Cogito ergo sum

Cogito ergo sum

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cogito ergo sum

Czerwone. Żółte. Zielone.

Gaz.

Jak do tego mogło dojść? Kurwa!

Skręt w prawo, w lewo. Już widać bramkę wyjazdową z miasta.

I co ja powiem? Uciekam przed Nim? O nie, na pewno nie. Od razu skierują mnie do zakładu.

Puszcza gaz. Hamulec. Szyba opada w dół.

Dobry wieczór, młodszy aspirant Nowak, miejska kontrola wyjazdów. Proszę wystawić nadgarstek.

Czytnik przesuwa się nad wyciągniętą dłonią. Pik, pik, pik.

Dokąd pan wyjeżdża panie Sośnicki Feliksie lat trzydzieści jeden?

­Poza miasto, chcę odpocząć od tego zgiełku i od pracy. W końcu każdemu należy się chwila relaksu, a zmiana widoku z okna na pewno na złe nie wychodzi.

Sztuczny uśmiech. Taka sama odpowiedź. Krótkie pozdrowienie głową i szyba unosi się do góry. Szlaban tak samo. Samochód unosi się. Jedynka. Gaz. Dwójka.

Łatwo poszło. Inaczej nie mogło. Jestem szanowanym obywatelem, nie mogli mnie zatrzymać. Ale Jego tak. Jego by zatrzymali. Czego On chce?

Zakręt. Wjazd na autostradę. Tablice, pełno tablic.

Zakopane? Nie, za dużo ludzi. Może coś na byłej Słowacji? Albo Ukrainie? Tak. To jest to. Dawna Ukraina z jej zacofaniem z początku XXI wieku.

Zmiana pasa. Przycisk włączenia samochodowego pilota.

Komputer, wyświetl małe miejscowości na terenie dawnej Ukrainy.

­– Kovyl, Sambir, Boryslav…

Potwierdzenie.

­- Czas podróży cztery godziny. Życzę miłego wypoczynku.

Odchylenie fotela. Wdech i wydech.

Co się ze mną dzieje? Jestem taki roztrzęsiony. Nigdy mi się to nie zdarzało. NIGDY! Ale odkąd On się pojawił… Skąd się wziął? Skąd on się kurwa wziął! Ma czelność grzebać w moim życiu, wywracać do góry wszystko co stworzyłem. Nie dam mu tej satysfakcji. Lata pracy obrócone w pył? Mojej ciężkiej pracy? Nie! Ciekawe co zrobi jak odkryje, że jestem na pustkowiu, z dala od wszystkiego co może spieprzyć.

Deszcz. Bębnienie w dach.

Szyba cała mokra, nic przez nią nie widać. Nie warto czyścić, wolę nie wiedzieć co jest przede mną. Ale skąd On ją znał? Mniejsza o to skąd, jak ją zaciągnął do łóżka? I jeszcze to imię… Przecież to kurwa córa prezesa! Jak się dowie, to koniec. Posadka dyrektora? Żegnaj! Pękate konto w banku? Żegnaj! Nie, dość. Nie wolno się denerwować, trzeba myśleć o czymś przyjemnym.

Jeszcze dwie godziny. Komputer wyświetla trasę i pyta o jej ewentualną zmianę. Akceptacja.

Coś przyjemnego… Wiem. Odebranie dyplomu z wyróżnieniem. Wszyscy imprezowicze patrzą na mnie jak banda wygłodniałych wilków na owcę, a ja uśmiecham się i ściskam dłoń Rektora. Najlepszy. Jedyny! Ha! W końcu ja się starałem, uczyłem. Tak jak powinno się robić. Nie imprezować do białego rana, nie pić wódki każdego wieczoru. Nie chodzić na piwo po każdych zajęciach. Porządek i ład. Nie chadzać na imprezy.

Uderzenie o fotel obok.

Skąd On kurwa wiedział, że tam jest impreza! Jak mógł mnie tam zabrać! Co za gnój, pedał. Nie daruję. Zabiłbym gdybym mógł. Jeszcze to imię. Aleks. Aleks!

Deszcz przestaje padać. Samochód zjeżdża z autostrady.

Mam nadzieję, że podróż była udana. Życzę miłego dnia.

– Dziękuję, wyłącz się.

Mignięcie. Znów gaz. Skręt. Rozjazd.

Lewo? Prawo? Lewo. On na pewno uważa, że wybrałbym prawo.

Kolejny skręt. Jakieś domy, sklepy, bary. Czerwone światła, burdel. Skręt. Motel.

O tutaj. Tak, pokój na kilka godzin, tylko do rana. Tu na pewno nie przyjdzie. Będę tylko ja sam, nareszcie.

Zjazd na parking. Redukcja biegów.

Lubię te stare auta. A raczej ten drążek z biegami. Taki styl. Aleks na pewno takich nie lubi. Niech się wynosi! Pedał, gbur!

Otwarcie drzwi. Wyszedł. Zamknięcie samochodu. Szybki, równy marsz chodnikiem. Drzwi motelu nie skrzypią. Hol jasno oświetlony. Ogień w kominku, po drugiej stronie kontuar, za nim ściana pełna haków i kluczy. Dzwonek. Uderzenie. Dryń, dryń.

Idę! Chwileczkę.

­Młody chłopak, około 25lat. Włosy czarne jak smoła, cera typowa dla tego regionu. Uśmiecha się.

Serdecznie witam w Motelu Rozgwiazda. Wprawdzie nie mamy tu morza, ale nazwę żona szefa wymyśliła. Chce pan pokój?

– Tak, poproszę. Jednoosobowy.

Chłopak odwraca się. Zdejmuje klucz z haka.

Pokój osiem, pierwsze piętro. Do której pan chce zostać?

– Do ósmej.

– Zatem dziesięć euro. Śniadań nie oferujemy, ale niedaleko jest niezła knajpa. Wystrój żaden, ale pyszne jedzenie. Jeszcze poproszę pana nazwisko i imię.

– Feliks Sośnicki. Mam swoje kanapki, to nie skorzystam z oferty tamtej… restauracji. Dziękuję.

– Miłej nocy życzę. Dobranoc.

Głupawy uśmiech. Schody coraz bliżej. Stare. Dywan brzydki, pełen kurzu.

Oby łóżka tak samo nie wyglądały. Chlew.

Po lewej pokój jeden. Po prawej dwa.

Tu go nie będzie. Taki tani motel, On by tu nie przyszedł. Wszędzie, ale nie tu.

Numer cztery.

Ale by się zdziwił. A ja odpocznę. Trochę spokoju…

Sześć.

Od tego…

Osiem.

Chama…

Włożenie klucza w zamek.

Mam go dość!

Przekręcenie.

Kurwa. Co On sobie nie myśli!

Naciśnięcie klamki.

Nie mam zamiaru Go znosić.

Drzwi skrzypią cicho. Ciche łupnięcie gdzieś w głowie. Ciemność.

 

 

 

Dziwne. Nie przypominam sobie, żebym się kładł. I to jeszcze nago.

Ktoś leży obok. Naga kobieta, około dwudziestki. Ruda, o bladej skórze i nietuzinkowych kształtach.

Szlag! Znowu! Co On sobie wyobraża! Skąd wiedział. Skąd się wziął. Tak szybko, nagle. Fuck!

Wstaje. Ubiera się nie patrząc na nieznajomą piękność. Bokserki, spodnie, koszula. Portfel, komórka. Torba.

Kasa jest, chyba cała. Widocznie dużo nie wydał. Chociaż tyle.

Zakłada skarpetki, buty. Cicho wymyka się z pokoju. Znów te same schody, zakurzone. Ten sam chłopak w recepcji.

- Dzień dobry! Jak tam noc? Mam nadzieję, że się pan wyspał. Choć śmiem wątpić.

Ironiczny uśmieszek. Krótki śmiech. Szybkie spojrzenie na zegar. Dwunasta.

– Dobry. Nie pana interes. Ile muszę dopłacić?

Nic. Przecież zapłacił pan wczoraj. Nie pamięta pan? Gdy przyszedł z towarzyszką kazał przedłużyć pobyt do trzynastej.

­Znów uśmieszek. Jakaś krótka aluzja o rzeczach wybijających mniej ważne z głowy.

Przedłużył pobyt. Chyba chciał żebym zabawił tu na dłużej. Jeszcze sobie jakąś zdzirę sprowadził. Prezerwatywy. Kurwa, nie sprawdziłem! Jak się jeszcze okaże, że zrobiłem w nocy dziecko…

Słońce. Lekki wiatr. Drzwi samochodu otwierają się. Wsiada. Cofanie.

Nie mogę się denerwować, to nie moja wina. Jaki On jest nieodpowiedzialny. Jaki z Niego głąb! Dobra, to już się więcej nie powtórzy. Nie zmarnuje mi życia z powodu przypadkowo napotkanych dziewczyn.

Skrzyżowanie. Skręt. Przycisk pilota.

Komputer, wybierz inne miasto. Większe.

– Lwów, czas podróży dwadzieścia minut. Życzę miłego wypoczynku.

– Świetnie.

Na ulicach pusto. Co jakiś czas pojawia się człowiek. Każdy odwraca głowę.

To za pewne samochód. W końcu drogi, a tu na pewno takich nie mają. We Lwowie na pewno tak nie będzie rzucał się w oczy. Byle dobrze przemyśleć następny ruch. Skoro On tu jest trzeba grać inaczej.

Dziecko przebiega jezdnię. Pojazd zmienia pas. Wraca na własny.

Jak On to robi? Skąd wie? Kurwa!

Tabliczka Lwów. Większy ruch. Parking pod centrum handlowym.

Muszę pomyśleć. Teraz byłbym w pracy, albo szedł na lunch. I to jest wyjście.

Drzwi. Winda. Parter. Kilkanaście sklepów, butików. Informacja.

Komputer, gdzie można coś zjeść?

– Witam serdecznie w Centrum Albertus. Jedzenie, poziom drugi. Życzę udanych zakupów.

Ruchome schody. Kolejne. McDonald.

Co by tu kupić. Może kilka cheeseburgerów wystarczy.

Kilka uderzeń w tablicę zamówień. Szufladka na pieniądze. Prośba o oczekiwanie.

Ile można czekać! Tu naprawdę mają zacofaną technologię.

Dziesięć sekund. Dwadzieścia. Czterdzieści. Szufladka z zamówieniem otwiera się.

No.

Wszystkie stoliki zajęte. Ktoś opuszcza miejsce. Konsumpcja. Po lewej telewizor, program sportowy, mecz siatkarski.

Jak oni tak mogą grać? Przecież w tym nie ma żadnego porządku. Ani nawet pożytku! W końcu wszystkie wygrane pieniądze są przeznaczane na domy dziecka lub renowację dróg. Bezsens.

Nie czuję głodu, ale ciągle nie wiem co teraz zrobić. Co z Nim zrobić.

Winda. Samochód. Przycisk pilota.

– Komputer, do najbliższego hotelu.

Wyjazd z parkingu. Kilka skrzyżowań. Parkingowy przed hotelem.

Komputer, automatyczne parkowanie, zamknięcie pojazdu i systemu.

Wyjście z auta. Wiatr mocno wieje. Ryk syreny policyjnej.

Witam serdecznie, pozwoli pan, że zaparkuję samochód.

– Nie ma potrzeby, ma autopilota.

– Rozumiem, zatem zapraszam do środka. Recepcja znajduje się po prawej, bufet po lewej.

– Dziękuję.

Schody. O wiele za dużo schodów. Kolejne biurko recepcji. Tym razem nie ma potrzeby dzwonić.

– Witam serdecznie, czy życzy pan sobie pokój?

– Tak, dla jednej osoby.

– Nazwisko? Długość pobytu?

– Sośnicki, nie wiem ile zostanę.

– Pokój dwieście piętnaście. Oto karta, życzę miłego dnia.

Karta dostępu wysuwa się z otworu. Ląduje w kieszeni spodni. Winda. Drugie piętro. Czysty korytarz, jasno oświetlony. Na ścianach drogie obrazy. Pokój dwieście dziesięć po lewej, dwieście czterdzieści po prawej.

Co za bałwan numerował tu pokoje. Ale nic, przynajmniej czyściej niż ostatnio.

Dwieście piętnaście. Prośba o okazanie karty. Potwierdzenie dostępu. Pokój mały, łóżko, telewizor, szafa. W łazience prysznic.

Jakoś będzie. Widocznie jedynki mają tylko takie małe.

Pukanie.

Czy życzy pan sobie coś do picia?

Nie, dziękuję.

­Słychać kroki odchodzącego.

Dopiero czternasta a już jestem zmęczony. Chyba pozostaje mi tylko telewizja.

Pilot. Klik, klik, klik. Szesnasta. Klik, klik, klik. Dwudziesta. Sen.

 

 

 

O kurwa! Moja głowa.

Ranek. Telewizor wyłączony. Butelka z wodą obok łóżka.

Pić. O cholera, co jest? Przecież nie zamawiałem alkoholu. Patrzyłem na T V, a później musiałem zasnąć. Ale nie Aleks. Skurwiel! Co On sobie nie myśli! On się bawi, a ja mam cierpieć?

Uderzenie. Lampka nocna spada. Trzask.

Teraz jeszcze przyjdzie mi za lampkę płacić. Ech, trzeba wziąć prysznic i znikać.

Wstaje, przechodzi przez pokój. Łazienka czysta. Prysznic.

Och, jak miło. Tego mi brakowało, a jeszcze bardziej wanny z hydromasażem. U siebie bym cały wieczór w niej przeleżał. Skąd ten pedał się wziął! Jak mógł mnie upić.

Szok. Blizna na nadgarstku. Ledwo widoczna.

Co to? Chyba nie cięcie? Nie, może się przewróciłem. Na pewno. Po pijaku człowiek różne rzeczy robi. Tak. Ale skąd ten ciula wziął alkohol! Ach, no tak. Z bufetu. Jeszcze rachunek przyjdzie mi zapłacić.

Ręcznik. Znów pokój.

Trzeba się pakować. Mam dość życia po hotelach. Gdzie ten portfel.

Torba. Grzebanie.

Gdzie to jest? Przecież musi… A tu. Kurwa! Co za chuj! Prawie wszystko wydał! Pedał jeden! Zajebie go. Zabiję. Hotel trzeba zapłacić. Nie będzie z czego. Dwa dni i alkohol… Raczej nie braknie. Jeszcze sporo zostanie.

Drzwi. Z innego pokoju ktoś wychodzi. Krótkie kiwnięcie głową. Winda. Parter. Recepcja. Kobieta, młoda, ładna.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

– Chcę się wymeldować. Ile płacę?

– Chwileczkę.

Klik, klik w monitor.

Cztery dni pobytu i alkohol. Sto pięćdziesiąt euro.

Cisza.

Cztery… Cztery? Nie. Nie.

Płaci.

- Życzę miłego dnia.

Kiwa głową. Odchodzi. Drzwi. Schody. Parkingowy.

- Pański samochód?

– Sam.

Parking. Pierwsze piętro. Jest auto.

Komputer, wracamy do domu.

– Dom, czas podróży cztery godziny. Życzę miłego wypoczynku.

Wyjazd z parkingu. Ulice zatłoczone.

To niemożliwe. Nie mogłem być nieświadomy przez dwa dni. Ale teraz będzie lepiej. Musi. W domu wrócę do normalnego życia. Mam jeszcze urlop, nie trzeba się śpieszyć. Spokojnie.

Co za skurwiel! Nie może sobie mną rządzić jak mu się podoba! Nie pozwalam. Nie pozwalam, kurwa!

Znów deszcz. Burza.

– Komputer, wyświetl pasjansa.

Interaktywny hologram. Kilka ruchów. Podpowiedź. Kolejny ruch.

Dam sobie radę. Jestem znanym dyrektorem. Nikt mi nie będzie podskakiwał. Jestem sobie panem, królem. Tak, tak muszę mówić. To pomaga. Dam radę. Zawsze daję.

Szlag z nim!

 

 

Widać bramę wjazdową. Wyłączenie pilota.

Dobry wieczór, starszy aspirant Drozd, miejska kontrola przyjazdów. Proszę wystawić nadgarstek.

Czytnik przesuwa się nad wyciągniętą dłonią. Pik, pik, pik.

– Witam panie Aleks, życzę miłego dnia.

Jedynka. Gaz.

Co?

Dwójka.

Jak on powiedział?

Trójka.

Aleks? Aleks?

Skręt. Sygnalizacja. Zielone.

Nie kurwa. Przeszczepił chip.

Nadgarstek. Czysty, bez blizny.

Co za skurwiel! Nie! Skasował mnie!

Hamowanie. Chodnik pod domem.

Nie zostawię tak tego. Nie dam się. Zadzwonię. Już!

Schody. Drzwi. Szuka klucza.

Nie dam się zrobić w ciula. Co to, to nie. To moje życie!

Klucze spadają. Uderzenie. Ciemność.

 

 

 

Ranek. Łóżko, bardzo wygodne.

Mmm… Jak miło się leży. Czyżbym wszedł jednak do domu? Nie pamiętam. Byłem taki zdenerwowany, że musiało mi to wylecieć z głowy.

Otwiera oczy. Ktoś leży obok.

Nie.

Kobieta odwraca się. Ruda, bladoskóra.

To ona. Już ją widziałem. Wtedy.

Uśmiecha się.

– Dzień dobry kochanie. Co jest? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Przecież to tylko ja.

Śmiech. Otwarcie drzwi. Wbiega dziewczynka. Około sześć lat.

– Cześć! ­

Podbiega. Ciągnie za rękaw.

Tato, zrób mi jajecznicę. Proszę!

Zabiera rękę.

- Nie. Nie. Kim ty kurwa jesteś? Kim wy jesteście?

­Cisza. Kobieta przysuwa się.

- Aleks, co jest? Uderzyłeś się w głowę?

– Jestem Feliks. Czego Ty chcesz? Gdzie ja jestem!

Dziewczynka wybiega z pokoju.

Co? Nie, Aleks. Wydaje Ci się. Maciek! Maciek! Przynieś tabletki!

Ktoś biegnie. Głuchy huk.

Nic się nie martw. Lekarz mówił, że tak może być.

Chłopiec otwiera drzwi i wchodzi. Ma około dwanaście lat.

Masz.

Pudełko. Małe. Wyjmuje tabletkę. Daje kobiecie.

Jedz. Dam Ci popić wodą.

– Nic nie chcę. Zabieraj się ode mnie!

– Musisz Aleks. To leki.

– Spierdalaj!

Chłopak podchodzi. Łapie za ramiona. Szarpanie. Kobieta siłą wciska tabletkę. Zatyka usta i nos.

– No przełknij. Zaraz będzie dobrze. Zaraz będzie dobrze. A potem zadzwonimy do Twojego psychiatry.

Przełknięcie.

Psychiatry? Jakiego kurwa…

Suchość.

Psychiatry?

Metaliczny smak. Uderzenie. Ciemność

 

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawa konwencja. Przyznam, że podoba mi się ten styl pisania. Z jednej strony suchy minimalizm i prosta narracja, jak w jakimś oficjalnym sprawozdaniu, a mimo to czuć emocje głównego bohatera. No i generalnie całkiem zacna opowieść. Podobało mi się :)

witam
 lubie fizofozie dlatego po przeczytaniu tytułu przeczytałem twoje opowiadanie. nierozumiem czemu jako tutuł użyłeś akurat tego cytatu. Wiem że schizofremicy popadają w ta chorobę przez swój umył, ale dlatego że ich umysł nie pracuje nie narmalnie (depresja, nieradzenie sobie z emocjamii wiele innych czynników może by przyczyną tej choroby) . są to wszytko myśli nieracjonalne, a Kartuzjusz miał na myśli, myślących racjonalnie i tu widze sprzecznośc.
to tak nawiasem.
po za tym opowiadanie bardzo fajne i ciekawie sie czytało.
pozdrawiam serdecznie

Dziękuję za komentarze. Miło mi, że się podobało.

Masztalski, już tłumaczę dlaczego taki, a nie inny tytuł :) Można powiedzieć, że bohater jest schizofrenikiem, ale tylko w tym kontekście, iż ma osobowość mnogą. Nie jest ani katatonikiem, ani nie ma schizofrenii paranoidalnej. Nie ma omamów itd. Nawet tę rozdwojoną osobowość trochę przerysowałem... O ile się nie mylę, to z reguły takie osoby są nieświadome "tej drugiej" i nie tracą świadomości, gdy "ta druga osoba" nadaje prym ciału (zachowaniu).
Właśnie z tego powodu zacytowałem Descartesa. Feliks "jest" tylko wtedy, gdy "myśli" - jest świadomy. Gdy Aleks zajmuje jego ciało Feliksa nie ma. Nie istnieje. W dodatku Aleks dokonuje przeszczepu chipa Feliksa wszczepiając fałszywy implant. Krótko mówiąc kasuje istnienie Feliksa (w opowiadaniu tego nie ma, ale możemy sobie wyobrazić jak Aleks odnajduje w Lwowie fałszerzy, którzy to łamią zabezpieczenia bazy danych i podmieniają pliki). Jedynym więc dowodem na istnienie Feliksa jest czas, gdy jest on świadomy. Prawnie taki człowiek nie figuruje, to zaburzenie psychiczne.
Stąd właśnie "myślę, więc jestem", gdy Feliks nie myśli - nie istnieje.

dzięki za odpowiedź. nie jest moją intencją krytyka, ale nie możesz powiedzieć że Feliks nie myśli (musiał pomyśleć aby zaplanowac podmienienie Chipa) nie miałem na myśli że schizofremik nie myśli. Kartezjusz lub jak to ładnie napisałeś po Francusku Descartes uchodzi za jednego z tych filozofów którzy uważali że rozum jest źródłem poznania. Nasza rozbieżność polega na tym ,że mi osobiście nie pasuje użycie tego cytatu do opisu umysłu osoby chorej. Kartezjusz kojarzy mi się z zapoczątkowanym przez niego samego racjonalizmem. dlatego to mi nie pasuje.
Po za tym twoje opowiadanie jest naprawdę fajne, a gdybyś je rozbudował i opisałw nim to o czym pisałeś w komentarzu, to myślę że bardzo mocno zyskało by na wartości.
a tak na koniec to tylko moje subiektywne odczucia, i masz prawo do innego zdania. 
  

Ależ ja nie widzę nic złego w Twojej wypowiedzi i nie odczytałem jej jako krytykę, a zwykłe wyrażenie własnej opinii :) Mój post tylko był... wyrażeniem tego, co mną kierowało.
Wręcz cieszy mnie, że ktoś poświęca czas by wskazać rzecz, która jego zdaniem nie pasuje =]
Widocznie każdy z nas chciał tylko przedstawić swoją opinię :)

a ja przyznam, że już po tytule zabierałem się za opowiadanie ze strachem... i strach mój szybko (gdzieś w okolicy byłej Ukrainy) zaczął się krystalizować w jeden całkiem klarowny termin - powierzchownie.
zarówno względem stylu (brak wyrazistości i to nadużywane "kurwa"), świata przedstawionego jak i fabuły.
Przy zbyt wyraźnym koncepcie, sam koncept pada... niestety.
Choć nie mówię, że szkoda...

Ciekawy eksperyment, mnie się podobał. Dobry tekst.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka