- Opowiadanie: hase - Pan lasu

Pan lasu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pan lasu

Ogarnięty dzikim pradawnym wołaniem, ciało samo rwie się do biegu. Kierowany żądzą krwi gnam przez mroki nocy szukając ofiary. Czuję ją, słodki zapach krwi drażni, podnieca, budzi zapomniane instynkty. Kłusuję przez knieje, skąpany w srebrnych promieniach księżyca, ogarnięty szaleństwem, pragnieniem mordu. Prowadzony zapachem, jak po sznurku, docieram do leśnej ścieżki. Woń jest coraz silniejsza, bliższa, słodsza.

Z mroku wyłania się ludzka sylwetka. Odwraca się, spogląda na mnie, zaczyna krzyczeć, uciekać. Nogi rwą się do biegu, kły żądają krwi. Człowiek potyka się, ciało bezwładnie upada na ziemię. Ostatkiem sił, próbuje się rozpaczliwie bronić, wierzgać, kopać. Cudowne uczucie – strach wibrujący w powietrzu. Krzyki, wycie, płacz są jak muzyka.

Przygniatam moją ofiarę do ziemi, kłami rozszarpuję szyję. Ciepła posoka niczym nektar płynie przez gardło. Człowiek przestał szarpać się, wyć. Jego ciało drżało wciąż w agonii, lecz serce już nie biło, mózg umierał.

Stoję i patrzę na srebrną tarczę księżyca. Ciało rozrywa potworny ból. Łzy, jedna po drugiej, spływają w kałużę krwi.

 

 

 

Obcy pojawił się w mieście wieczorem. Zapadał zmierzch, gdy przekroczył próg oberży. Mimo iż ciało miał wątłej budowy, budził w ludziach strach. Twarz miał niczym kamienna maska, nienaznaczoną uczuciami. Oczy czarne niczym noc, puste i beznamiętne. Poruszał się dziwnie, przypominał kota skradającego się za zdobyczą. Odziany był skromnie, w lnianą koszulę i spodnie przepasane skórzanym paskiem. Jedynie buty miał porządne, skórzane. Za pas zatknięty miał ogniomiot oraz długi zakrzywiony sztylet, zaś na szyi zawieszony wisiorek. Srebrny miecz, na którym wisiał ukrzyżowany Jezus Chrystus. Niewielu rozpoznawało ten symbol, a ci, którzy znali jego znaczenie z trwogą patrzyli na przybysza.

Usiadł przy jednym z niewielu pustych stolików, wciśniętym w ciemny kąt. Karczmarza odprawił wzgardliwym machnięciem ręki, nie wdawał się z nikim w rozmowy. Tylko siedział, jakby kogoś wyczekiwał. Ludzie szybko zapomnieli o jego osobie i zajęli się własnymi sprawami, głównie kuflami miodu i piwa, które domagały się szybkiego opróżnienia. Było mu to bardzo na rękę, wolał nie być zaczepianym.

Czas powoli płynął, srebrna, idealnie okrągła moneta księżyca ustąpiła miejsca blademu świtu. Oberża opustoszała, pozostał w niej tylko obcy. Układał w głowie wszystkie wiadomości, jakie zasłyszał w tawernie. Wszystkie fakty się zgadzały. Wyjrzał przez okno. Słońce leniwie wygrzebywało się zza horyzontu rozlewając jasne światło. Miał jeszcze kilka godzin, nim wszystko się potwierdzi. Wyszedł z oberży i ruszył do kościoła.

Świątynia nie była duża, ale murowana. Z tyłu rozciągał się spory cmentarz. Przechadzał się między grobami godzinę, może dwie. Większość grobów była stara, zniszczona i zapuszczona, były jednak również świeże. Jeden zaledwie sprzed miesiąca. Trop, który go tu przywiódł zdawał się być prawdziwy. Wszedł do kościółka. Dostrzegł tylko młodego chłopaka pogrążonego w modlitwie. Usiadł przy jednej z drewnianych ław i oddal się medytacji. Ukrzyżowany Jezus spoglądał na niego z bólem i zawodem. Po długich godzinach oczekiwania do kościoła wpadła grupa ludzi. Wszyscy byli śmiertelnie przerażeni. Dźwigali ludzkie ciało okryte białym całunem. Materia cała była we krwi, która kapała również na podłogę. Za nimi do świątyni wszedł kapłan w białej sukni prowadząc trzęsącego się jak osika dziadka. Starzec szlochał strasznie i wył. Zapewne należał do rodziny zmarłego.

Tragarze złożyli ciało na ołtarzu i szybko wyszli. Po kościele rozniosła się nieprzyjemna woń gnijącego mięsa. Młodzian dostrzegłszy to podbiegł do ołtarza, po chwili zawył przeraźliwie, nieludzko, porwał zwłoki i uciekł. Wyrwany z modlitwy, obcy spokojnym krokiem podszedł do księdza. Kapłan trząsł się przerażony reakcją chłopaka, gdy dostrzegł wisior na szyi przybysza, przestraszył się jeszcze bardziej. Zdawało się, że chce uciekać, jednak nogi wrosły w ziemię. Obcy rozmawiał z nim krótko. Ksiądz wyraźnie odetchnął z ulgą i wybiegł razem ze starcem z kościoła. Nieznajomy zbliżył się do zakrwawionego ołtarza, rzucił nań okiem, uśmiechnął się lekko i odszedł.

 

 

Sen nagle się urwał. Ciemności przerodziły się w oślepiające światło. Kaar otworzył oczy. Ujrzał ciemne krokwie i deski, doskonale mu znane, służące za sufit w jego izdebce. Bolały go wszystkie mięśnie, jak po wielo godzinnej pracy, a głowę rozsadzał mu straszny ból, podobny do tego, jaki odczuwał, gdy przesadził z alkoholem. Nie był jednak spowodowany piwem, a czymś o wiele gorszym, od czego nie był zdolny się uwolnić. Dobiegające z głębi umysłu, czające się gdzieś na granicy słyszalności szepty stale mu o tym przypominały.

Zrzucił z siebie brudne łachy, całe zachlapane błotem i posoką. Wolał nie wiedzieć czyją. Założył czystą koszulę, wciągnął spodnie i zszedł do izby jadalnej. W pomieszczeniu stał drewniany stół, suto zastawiony półmiskami pełnymi pieczonego mięsa i wazami z zupą. Nie był głodny, wręcz przeciwnie, poczuł, że zbiera go na wymioty, więc szybko wyszedł do sieni, naciągnął sandały i poszedł do kościoła. Przez całą drogę czuł jak istota zamknięta za zasłoną jego świadomości szarpie się, próbuje wydostać na wolność. Sprawiało mu to potworny ból, jakby ktoś szarpał wnętrzności. Gdy przestępował próg świątyni zahuczało mu w głowie od fali bólu i potwornego ryku. O mało, co nie upadał. W następnej chwili wszystko ustało, głos ucichł, potwór ukrył się gdzieś głęboko w mrocznych zakamarkach duszy Kaar’a.

Kościół był pusty i cichy. Przez wysokie, wąskie okna wpadały strumienie światła rozganiając cień z zakamarków i kątów. Światło jasnymi smugami spływało na wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, przez co wyglądał jakby biła od niego świetlista poświata. Boski blask.

Usiadł w ławie i próbował się modlić. Słowa modlitw wyuczone dawno temu płynęły z ust, ale były puste. Nie umiał tchnąć w nie wiary. Nie potrafił wierzyć w tego boga, co inni. Kaar boskość widział w naturze, w gwiazdach, drzewach, kwiatach, nawet w zwykłym kamieniu niesionym nurtem strumienia widział odbicie boskiej mocy, a nie potrafił jej dostrzec w obrazie Chrystusa, Boga prawdziwego. Może za to spotkała go kara. Mimo to często przesiadywał w świątyni Jezusa. Nie wiedzieć, czemu tutaj potwór cichł i jakby się bał.

Ciężkie dębowe drzwi otworzyły się i do kościoła wszedł człowiek. Kaar odwrócił się by spojrzeć, kto o tak wczesnej porze przychodzi się modlić. Nie znał jednak człowieka, którego zobaczył. Musiał to być jakiś nowy osadnik lub przejezdny. Pochodził pewnie z odległych stron, bo budowę ciała miał odmienną niż tutejsi ludzie. Obcy był niski, krępy, twarz miał śniadą, ogorzałą od wiatru z bujną czarną czupryną, zaś ludzie pochodzący z tych stron byli przeważnie wysocy, szerocy w barach z jasnymi włosami. Przybysz usiadł przy jednej z ław i pogrążył się w modlitwie.

Serce chłopaka biło jak młot. Zeszłej nocy znów zabił. Niedługo do świątyni wniosą ciało jego kolejnej ofiary. Tak jak dzieje się to już od czterech miesięcy, od czasu gdy cztery miesiące temu wpadł we wnyki zastawione w lesie na jelenie i niechybnie sczezł by tam gdyż nogę miał zmiażdżoną i nie mógł chodzić. Od niechybnej śmierci uratował go starzec, który przypadkiem usłyszał jego jęki i szloch. Stary uwolnił go z pułapki i zaprowadził do ukrytej głęboko w lesie chaty. Chociaż chata to złe określenie, gdyż tak naprawdę był to ogromna dziupla w dębie tak starym, że chyba oglądał początek świata i wielkim jak kościół. Wejście do dziupli leżało dość wysoko, na wysokości 15 stóp, ale można było się do niego łatwo dostać po opinających pień drzewa grubych pnączach. Gdy Kaar zobaczył ten przedziwny obraz wzdrygnął się z przerażeniem. Ludzie nie mieszkają w takich miejscach. Wnet przypomniały mu się wszystkie opowieści o leśnych czortach porywających ludzi i zamieniających w podobne sobie demony. Chłopak wyszarpnął się z uścisku starego i upadł na miękką trawę. – Kim jesteś? Czego chcesz ode mnie? – wyjęczał przerażony. Na ustach starca rozkwitł łagodny uśmiech. – Jestem panem i sługą tego lasu. Chcę Ci pomóc oczywiście – odrzekł starzec. Jego głos brzmiał jak wiatr szumiący w koronach drzew.

– Nie wierzę. Jesteś demonem, który chce mnie zmienić w potwora. Starzec wybuchł tubalnym śmiechem. Chłopak miał wrażenie jakby z nim śmiał się cały las. – Więc czemuż jeszczem tego nie zrobił. Czemu nie zamieniłem cię w potwora gdym znalazł cię bezbronnego, uwięzionego przez pułapkę zastawioną przez twych braci?

– Czego więc chcesz? Po coś mnie tu przywlókł.

– Już rzekłem, chcę ci pomóc, wyleczyć twą nogę byś mógł powrócić do swoich.

– Bestia, diabeł, a pomagać chce – chłopka splunął na ziemię, pod nogi starca, które, jak zauważył ku swojemu przerażeniu, nie kończą się stopami a kopytami. -Przyznaj, że chcesz porwać moją duszę do piekła.

W odpowiedzi starzec znów wybuchł śmiechem, od którego zatrząsł się cały las. Jego postać nagle się zmieniła, stał się wielki niczym niedźwiedź, ubranie przeistoczyło się w gęstą sierść, z głowy wyrosły koźle rogi, a z ust kły wielkie niczym szable dzika, oczy straciły źrenice, tęczówki stały się szare i mętne, a z nozdrzy buchała para. Chłopak z trwogą patrzył na potwora, który mu się objawił. Nie wiedział czy ma wierzyć własnym oczom, czy to śni mu się jakiś koszmar. Bestia zaryczała niczym niedźwiedź:

– Nie mam nic wspólnego ani z twoimi demonami ani z twoim bogiem. Nie jestem sługą dobra czy zła. Jestem Boruta, strażnik lasu. Chce ci pomóc nędzny ludzki pomiocie, bo jesteś inny niż reszta twego nędznego gatunku. W twoim plugawym sercu czuje miłość i szacunek dla życia niespotykany w twoim gatunku. Dlatego ci pomogę i nie chcę w zamian twojej duszy, głupi, na co mi ona, ale moja pomoc będzie miała swoją cenę…

Wrota kościoła otwarły się gwałtownie. Do świątyni szybkim nerwowym krokiem wkroczyło czterech mężczyzn dźwigając ciało owinięte w przesiąknięty krwią całun. Za nimi wszedł kapłan z obrzydzeniem spoglądający na krwawe ślady znaczące kamienną posadzkę oraz przeraźliwie szlochający starzec, którego ksiądz musiał podtrzymywać, bo nogi się pod nim uginały. Kaar rozpoznał go i wtedy żołądek podskoczył mu do gardła. Zerwał się na równe nogi i podbiegł do ołtarza, na którym złożone zostało ciało. Przepchnął się między chłopami pośpiesznie starającym się opuścić budynek. Delikatnym ruchem pociągnął tkaninę. Prze chwilę nie chciała puścić przyklejona przez zaschniętą krew. Szarpnął gwałtowniej, tkanina puściła odsłaniając zwłoki. Mimo iż twarz była niemal rozszarpana na strzępy, przykryta skorupą zakrzepłej posoki, rozpoznał ją bez trudu. Leżało przed nim ciało Viffien, ostatnie ogniwo łańcucha skuwającego jego duszę. Czuł jak bestia szaleńczo wyrywa się na wolność. Z głębi jego trzewi wydobyło się szaleńcze wycie. Gwałtownie porwał jej ciało z ołtarza i przycisnął do twarzy jej zakrwawione lico. Strużki jej krwi pociekły mu do ust. Bestia czując smak ciepłej posoki ryknęła zadowolona mu prosto do ucha. Odwrócił się i wybiegł z kościoła i dźwigając ciało dziewczyny pobiegł w stronę lasu. Ciałem Kaar’a wstrząsały gwałtowne dreszcze, potwór szalał w jego głowie mącąc myśli, a żołądek gwałtownie podchodził do gardła, mimo to chłopak wciąż ściskał kurczowo miękkie, gnijące ciało dziewczyny. Minął ostatnie zabudowania wsi, bór był już niedaleko. Kilka minut później, gdy przekroczył ścianę lasu, już nie biegł, a wlókł się powoli, nogi mu się plątały, potykał się raz po raz, płuca odmawiały posłuszeństwa, worek kości i mięsa, którym stało się ciało jego ukochanej, a który wciąż dźwigał na plecach dał mu się mocno we znaki odbierając resztkę sił. Powoli brnął między drzewami starając się uważać na zdradzieckie korzenie, złośliwe próbujące splątać nogi. Jednak pracujący resztkami sił umysł rejestrował tylko niewielką część bodźców docierających doń. Kaar poczuł, że nogą zahacza o coś twardego i runął na ziemię. Zwłoki Viffien z głuchym plaśnięciem uderzyły o grunt. Głowa oderwała się od resztek tkanki łączącej ją z resztą ciała i potoczyła się po ziemi. Chłopak dźwignął się na czworaka, całe ciało zapulsowało bólem, on jednak nie zwracał uwagi, podpełzł do ciała i przerażony spostrzegł, że głowa został oddzielona od korpusu. Zaszlochał głucho i rozpaczliwe przeszukiwał pobliskie krzaki. W końcu ją znalazł. Kula włosów i krwi w spróchniałym pniu. Podniósł gnijącą głowę możliwie najostrożniej, delikatnie otrzepał ze wszelkiego robactwa, które postanowiło skorzystać z możliwości i urządzić sobie ucztę i pocałował czule w trupie usta – Jestem przy tobie najmilsza – wychrypiał jęcząc i łkając – Uratuję Cię.

Olbrzymim wysiłkiem dźwignął się z ziemi i ruszył dalej zapominając o reszcie ciała Viffien. Na wpół idąc, na wpół pełznąc dotarł na niewielką polanę z gigantycznym dębem w centrum. Podpełzł jak najbliżej, wypuścił głowę z rąk, wziął głęboki oddech i pozwolił, by ryk bestii wyrwał się z jego gardła. Całą polana zatrzęsła się w posadach. Z wielkiej dziupli w pniu drzewa wyłonił się starzec. Lekko zeskoczył na ziemię i podszedł do Kaar’a. Chłopak klęczał, ze spuszczoną nisko głową i szlochał żałośnie. Tulił coś do piersi, ale starzec nie był w stanie dostrzec, co.

– Oszukałeś mnie Boruto, zmieniłeś mnie w potwora, W bezmyślnego mordercę, zabijającego dla czystej przyjemności. Doprowadziłeś do tego, że zabiłem Viffien. – wyrzucił z siebie Kaar głosem zimnym i ostrym niczym stal. Znikły dźwięki strachu i rozpaczy, pozostała zimna nienawiść. Wypuścił głowę trzymaną w rękach i podniósł się z klęczek. Jego oczy płonęły, gniew dodawał mu sił – Oszukałeś mnie, ale zemszczę się. Bestia w którą mnie zmieniłeś tym razem upije się twoją krwią.

Podniósł się i wypuścił z rąk trupią głowę, która z trzaskiem upadła na kamień i potoczyła się po ziemi zostawiając po sobie szkarłatny ślad. Potwór w jego głowie wyrywał się na wolność i tym razem nie miał zamiaru z nim walczyć. Jego dusza połączy się z demonem w nierozerwalnym węźle. Ciałem Kaar’a wstrząsnęły spazmatyczne skurcze, ból szarpał nim jak szmacianą lalką, wył niczym zarzynane zwierze nie mogąc już znieść cierpienia, kości i mięśnie zaczęły się przekształcać i zmieniać położenie, skóra pokryła się gęstą sierścią, paznokcie wydłużyły się i przeistoczyły w twarde pazury, kły wysunęły się z dziąseł gotowe gryźć i kąsać, ze zdeformowanej, zmieniającej się twarzy ciekła mu wymieszana z krwią ślina. Ból szarpał nim jak szmacianą lalką, wył niczym zarzynane zwierze nie mogąc już znieść cierpienia. W końcu ból ustał. Gasł powoli, kolejno odpływając z każdej komórki ciała. Kaar podniósł się i poczuł świat swoim nowym ciałem. Oczy widziały podobnie, tak jak ludzkie, lecz zapachy i dźwięki, których doświadczał jako człowiek nie były nawet dziesiątą częścią bodźców, które docierały do niego teraz. Jego umysł również pracował inaczej, kierowały nim inne niż ludzkie instynkty, obca istota, z którą się połączył wypełniała jego myśli agresją i nienawiścią. Obrócił się w stronę starca i obnażył kły. Boruta stał niewzruszenie, na twarzy miał wyraz niczym niezmąconego spokoju.

I wtem, gdy już miał się rzucić na leśnego boga, by gryźć, szarpać i rozdzierać, by zdusić w nim życie, a jego krwią splamić całą polanę poczuł, że jego nienawiść wobec Boruty topnieje niczym śnieg na wiosnę, że wcale nie jego obarcza winą za śmierć Viffien. Że ta śmierć w ogóle go nie obchodzi. Teraz, gdy po raz pierwszy to nie bestia przejęła nad nim kontrolę, to on był bestią, dotarło do niego, że ta śmierć była tylko środkiem, by zrozumiał, że ofiarowana mu została szansa by służył temu, co naprawdę kocha, tak jak ten, który mu tę szansę ofiarował. I że tak naprawdę nienawidzi ludzi, tych niszczycielskich istot niepotrafiących okazać szacunku naturze, która ich karmi i zapewnia byt.

– Dobrze – powiedział las szumem drzew, szmerem strumieni i rykiem zwierząt – Tu jest twoje miejsce, sanktuarium, którego musisz strzec.

Nastała nienaturalna cisza. Ustał wiatr, zamilkły ptaki i zwierzęta. Potężny, biały niczym śnieg basior podszedł do Pana Lasu i skłonił nisko łeb.

– Co za piękna, wiernopoddańcza scena, niby z ballady jakiegoś nawiedzonego wierszoklety – głos nadszedł nagle, niespodziewanie mącąc ciszę. Od strony, z której przybył Kaar na polanę wszedł człowiek. Ogarnął wzrokiem całą polanę i wybuchł histerycznym śmiechem – Przykro mi, ale niestety muszę ją przerwać.

Wilk powoli obrócił łeb, a następnie całe cielsko. W obcym rozpoznał człowieka, którego z rana, jeszcze jako Kaar, widział w kościele. Obnażył ostre niczym sztylety kły i zawarczał głucho.

– Spokojnie piesku, spokojnie – obcy zachichotał drwiąco – na ciebie też przyjdzie pora, ale najpierw twój pan. Na mocy udzielonej przez Pana Świętemu Oficjum skazuję cię na niebyt demonie.

Drwiący uśmieszek nie spełzał z jego ust, wolnym spokojnym ruchem sięgnął do ogniomiota zatkniętego za pas. Boruta nawet nie drgnął, natomiast Kaar z rykiem rzucił się na przybysza. Druga ręka obcego rozmazała się w niewiarygodnie szybkim ruchu, szarpnęła za sztylet i jednym płynnym ruchem wyrzuciła w wilka. Gdyby Kaar wciąż był człowiekiem skończyłby z ostrzem w sercu, lecz jako zwierzę jego zmysły były znacznie bardziej wyczulone a mięsnie mocniejsze i szybsze. Miękko wylądował na ugiętych łapach i natychmiast odbił się w bok. Zakrzywione ostrze sztyletu zamiast w serce wbiło się w przednią łapę wilka rwąc mięsnie, nerwy, naczynia krwionośne i gruchocząc kość. Szarpnęło nim do tyłu i ciężko rzuciło na ziemie. Ryknął rozdzierająco. Spróbował się podnieść, lecz łapa odmówiła posłuszeństwa i znowu zwalił się na trawę. Poruszony sztylet przesunął się w ranie, z której buchnęła jasna krew. Kaar poczuł jak ucieka z niego życie. Obcy podszedł do niego, spojrzał w odsłonięte oko, a następnie splunął w nie. Przestąpił nad jego ciałem, zbliżył się jeszcze na kilka kroków do Boruty, po czym zatrzymał się stając pewnie na rozstawionych nogach. Wyszarpnął ogniomiot zza pasa i wycelował w diabła.

– Jak zwykle – rzekł Pan Lasu – przychodzicie po to by niszczyć i zabijać. Na piersi masz wizerunek swojego Boga, czy On właśnie to wam nakazuje? Niszczyć wszystko co napotkacie? Nawet to, co zapewnia wam byt?

– Ja wierzę w człowieka, a moja wiara każe mi zapewnić człowiekowi władzę. Ty stoisz na przeszkodzie tej władzy. Twoje monstra zabijają drwali, myśliwych, rybaków, zwykłych ludzi! To nazywasz opieką? – tym razem w głosie obcego nie pobrzmiewała drwina, ale fanatyzm.

– My zabijamy tylko wtedy gdy las jest zagrożony, wy niszczycie dopóki, dopóty jest coś do zniszczenia. Nie dostrzegasz różnicy głupcze, ale dla ciebie liczy się tylko twoja ślepa rządza…

– Dosyć tych pseudofilozoficznych dysput – na usta człowieka powrócił drwiący grymas. Odciągnął kurek na ogniomiocie. Boruta uśmiechnął się leciutko. Obcy nie zwrócił uwagi na delikatny szelest trawy, gdy Kaar dźwigał się z ziemi, a jęki pomylił odgłosami dogorywającego zwierzęcia. Wilk stał chwiejnie na trzech łapach, dyszał ciężko. Diabeł dostrzegł w jego oczach obłęd i szał. Uśmiechnął się. Obcy nacisnął cyngiel, ogniomiot huknął ogłuszająco, a głowa Boruty wybuchła w fontannie krwi. W tym samym momencie wilk rzucił się na człowieka, zacisnął paszczę pełną potężnych zębisk na szyi obcego. Kręgosłup chrupnął, głowa oddzieliła się od tułowia i potoczyła po ziemi znacząc trawę czerwienią. Martwe ciało upadło na ziemię. A Kaar wraz z nim. Podniósł się ciężko uważając żeby nie oprzeć ciężaru na zdruzgotanej łapie. Popatrzył z odrazą na sikające krwią ścierwo. Nawet jego wilczej duszy wydał się odrażający. Kulejąc dotarł do ciała Boruty. Leżało w kałuży krwi, a jego głowa przypominała krwawy ochłap. Już nie przypominał pełnego majestatu władcy lasu. Widać bogowie też są śmiertelni. Kaar zawył rozdzierająco a wraz z nim zapłakał cały las. Potem zrozumiał, że musi zrobić jeszcze jedno i zjadł ciało swego pana pozostawiając tylko gołe kości. Wtedy sztylet wysunął się z jego rany, a krew przestała płynąć. Poczuł jak kość się zrasta, a krew znów zaczyna krążyć. Wstał, znów w pełni sił, potężny basior, władca lasu i zniknął w kniei.

Koniec

Komentarze

Bajką zapachaniało...

Nowa Fantastyka