- Opowiadanie: Maciek295 - Clarisa

Clarisa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Clarisa

CLARISA

Nazywam się Edvinas Janulis, jestem Litwinem, czego można się domyślić po imieniu, choć niektórzy twierdzą, że brzmi ono trochę skandynawsko. Serce mam młode, dwudziestoletnie zaledwie, a mimo to obciążone niesamowitą tęsknotą, przez co czasami czuję się jak wiekowy starzec. Bywa tak, że targany nostalgią, nie mogę spać i wspominam lato tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku, kiedy to zdarzyło się coś, co zmieniło moje życie. Choć, szczerze mówiąc, niekiedy mam wrażenie, że wspominam coś, co nigdy nie miało miejsca. Chyba spadam w otchłań szaleństwa. A to wszystko przez nią. Clarisę. Kim jest? Dokładnie nie wiem. Kiedyś powiedziała mi, że korzenie ma hiszpańskie i myślę, że coś w tym jest, bo jej karnacja była nieco latynoska. Poznałem ją jako siedemnastolatek na stacji wileńskiego metra. W głowie wciąż mam ten moment, gdy pierwszy raz ją zobaczyłem. Ubrana była w kaszmirową bluzkę przewiązaną żółtobrązowym pasem ze srebrną klamerką po środku. Czasami sam nie mogę się nadziwić, dlaczego jestem w stanie odtworzyć dokładny przebieg naszego pierwszego spotkania. Pamiętam nawet, że na prawym nadgarstku miała przewiązane trzy rzemyki, a na szyi wisiał jeszcze jeden, z zawieszonym ornamentem w kształcie czarnego pióra. Nigdy nie spytałem jej, czy ma on jakieś znaczenie, ale los miał mi to wkrótce wyjaśnić.

Zobaczyłem ją, jak wychodziła z dworca. Zwróciła moją uwagę, bo co tu ukrywać, spodobała mi się. Tym większe było moje zdziwienie, gdy nagle podeszła do mnie i sprezentowała mi kartkę z adresem, jak wytłumaczyła, przyjaciela. Szybko skojarzyłem tą ulicę i totalnie rozkojarzony powiedziałem, aby udała się w kierunku kościoła św. Pawła i Piotra. O dziwo, całkiem dobrze mówiła po litewsku. Myślałem, że będę musiał sięgnąć po angielszczyznę, albo mój kulejący hiszpański. Na szczęście, nic takiego się nie stało.

– Serdecznie dziękuję – powiedziała niesamowicie melodyjnym głosem, który sprawił, że serce mocniej mi załomotało. – Dawno nie byłam w Wilnie, bo całe dziesięć lat i szczerze powiedziawszy, nie pamiętam nic z tego miasta. Sam rozumiesz, trudno żebym jako siedmiolatka spamiętała wszystkie ulice i place. – Nie rozumiałem, czemu była taka wylewna, ale w sumie spodobało mi się to. Lubię otwartych ludzi. Szybko przekalkulowałem w myślach to, co przed chwilą usłyszałem i ze zdumieniem stwierdziłem, że Clarisa, tak jak ja, ma siedemnaście lat. Wyglądała na trochę więcej, coś w okolicach dwudziestu dwóch, ale nigdy jej tego nie powiedziałem, bo nie chciałem jej sprawić zawodu.

– No… tak, jasne. Już mówię, jak trzeba iść – Zacząłem się jąkać. Clarisa uśmiechnęła się cichaczem. Od razu zrozumiałem, że musiała spostrzec moje rumieńce. Zrobiło mi się strasznie głupio. – To będzie dość spory kawałek. Najlepiej by było jakbyś poszła w prawo na drugim skrzyżowaniu… a może na pierwszym…

Nie wiem czemu, ale nagle cały plan Wilna umknął mi z głowy tak, jak to zwykle u mnie bywa z datami. Tym bardziej zrobiło mi się głupio. Clarisa musiała wyczuć moje zdenerwowanie.

– Może po prostu mnie tam zaprowadzisz? – zaproponowała.

Totalnie mnie wmurowało. Każdemu innemu zapewne bym odmówił, w końcu nie jestem po to, aby oprowadzać kogoś po Wilnie, ale tym razem, zupełnie nie wiem czemu, zgodziłem się, ku uciesze mojej nowej przyjaciółki.

 

Wkrótce znikł nam z oczu dworzec i zagłębiliśmy się w miasto. Przez długi czas nie rozmawialiśmy. Czułem się z tym mało komfortowo. Z jednej strony chciałem zagadać, ale z drugiej, nie chciałem palnąć niczego idiotycznego, co zdemaskowałoby moje skrępowanie. Za to Clarisa wydawała się być zachwycona. Rozglądała się po budynkach z wymalowanym na twarzy uśmiechem mówiącym: Jakie to miasto jest wspaniałe!

W końcu zdobyłem się na odwagę i zagadałem.

– Tak w ogóle, to jestem Edvinas.

– Clarisa. – Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie poznałem imię osoby, która zawładnie całym moim życiem.

– Więc, Clariso, pamiętasz coś z Wilna?

– A tak, pamiętam, na przykład, tą restaurację. Zawsze jadałam w niej z tatą niedzielne obiady. Tata mówił, że to miejsce ma niesamowitą atmosferę i zawsze mu się tam najlepiej pisało.

– Więc twój tata jest pisarzem?

Clarisa wpadła w zakłopotanie.

– Nie, nie. On pisał… pisał listy do mamy, bo moja mama Hiszpanka i sam rozumiesz….

Rozumiałem dwie rzeczy. To, że jej mama jest Hiszpanką, a jej ojciec bardzo za nią tęsknił, oraz to, że z jakichś względów Clarisa nie chcę mi powiedzieć, że ma tatę pisarza.

– A gdzie jest właściwie twój ojciec?

Pierwszy raz na jej twarzy pojawił się grymas, mówiący mi, że wkroczyłem na dość niepewny grunt.

– Nie ważne, nie twoja sprawa – ucięła prędko.

Nagle poczułem ochotę, aby wyrwać ulicznemu migowi kosę i trzasnąć się nią w głowę. Zachodziłem w głowę, jak mogłem po kwadransie znajomości zapytać o tak prywatną rzecz. To zaskakujące, ale już wtedy czułem się tak, jakbym znał Clarisę od wielu lat. Nie czułem do niej dystansu jako do obcej osoby, którą bądź, co bądź, była.

Nie wiedziałem czy palę się ze wstydu, czy z gorąca. Obie wersje wydawały się prawdopodobne, ale bliżej mi było do tej pierwszej. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez dobre pięć minut. Pięć minut, które zdawały się być wiecznością. Jednak w końcu zebrałem się ponownie na odwagę i zapytałem, jak mi się zdawało, całkowicie neutralne pytanie.

– Przyjechałaś tu na wakacje?

– Można tak powiedzieć. Wyjeżdżam z końcem lata, więc trochę tu pobędę.

Odetchnąłem z ulgą. Pomyślałem, że będę miał jakieś dwa miesiące, aby zawładnąć jej sercem. To głupie, wiem. Poznałem dziewczynę piętnaście minut temu i już chcę ją poderwać. A na dodatek ona wcale nie wygląda na zainteresowaną moją osobą.

– Mówiłaś coś, że przyjechałaś do przyjaciela, tak?

– Tak, tak – odpowiedziała prędko, choć jej ton głosu wydawał się być zatruty kapką kłamstwa. Mimo wszystko nie zadawałem dalszych pytań, które mogłyby zaspokoić moją ciekawość czy ugasić ewentualną zazdrość.

– Pamiętam też ten bar! Tata mówił, że serwują tu najlepsze drinki, jakie kiedykolwiek pił. Choć ja, jako pięciolatka, nie do końca wiedziałam, co znaczy słowo „drink”. – Uśmiechnęła się miło.

– Wiesz co, szczerze mówiąc, to napiłbym się czegoś. – Tak naprawdę w ogóle nie chciało mi się pić, ale nie wpadł mi do głowy żaden pomysł na przedłużenie pobytu z Clarisą.

– Drinka?

– Nie sprzedadzą nam. Ale co powiesz na czekoladowego szejka? Podobno tutaj są najlepsze. – Byłem z siebie niesamowicie dumny, wypowiadając te słowa. Mogłem pochwalić się znajomością miasta, a jednocześnie wywrzeć na Clarisie wrażenie.

Clarisa przytaknęła z entuzjazmem i razem poszliśmy do budki z napojami.

 

Zawsze wydawało mi się, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje. Myślałem, że to tylko wymysł, mający na celu podbicie oglądalności komedii romantycznych. Aż do tamtego dnia, w którym sam poczułem się jak bohater jakiegoś romansidła. Dokładnie wtedy, czternastego lipca, mniej więcej o dwunastej trzydzieści pięć cały mój dotychczasowy świat wywrócił się do góry nogami.

 

Postanowiłem grać na zwłokę. Namówiłem Clarisę na krótki postój. Usiedliśmy na ławce przy fontannie. Lubiłem to miejsce. Poczułem się niesamowicie swobodnie i wyzbywszy się ekscytujących emocji powiedziałem:

– Wiesz, mieszkam całkiem niedaleko stąd.

– Zazdroszczę ci, tez chciałabym mieszkać w takim pięknym mieście.

– Więc czemu przeprowadziłaś się do Hiszpanii?

– To przez ojca. Niestety nie mogę powiedzieć, o co chodzi, wybacz. Wystarczy ci informacja, że musieliśmy wyjechać. Nie pytaj o więcej.

– Mam nadzieję, że to nic poważnego.

– Pewnie zdziwiłbyś się, jak bardzo jest to poważne, ale nie będę ci o tym mówić. To taki nasz sekret rodzinny.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie rozmawiało się z miło. Nabrałem do niej pełnego zaufania i myślę, że ona do mnie też.

– Może mógłbym kiedyś do ciebie wpaść, jeśli, naturalnie, twój przyjaciel nie będzie miał nic przeciwko.

– Ejej, nie myśl sobie, że to mój chłopak, to nic z tych rzeczy. Nie będę miała nic przeciwko, jeśli zajrzysz kiedyś do mnie.

Czekałem na te słowa jak wysuszona ziemia na deszcz, choć gdybym wiedział, w co się pakuję, pewnie spiąłbym tyłek i uciekał stamtąd w podskokach.

– No, chyba będziemy się zbierać. Chciałabym jeszcze porobić parę rzeczy w domu.

– A tak, jasne. – Niemalże zapomniałem o tym, że miałem zaprowadzić ją pod kościół świętego Pawła i Piotra.

 

Dalsza droga nie zajęła nam dużo czasu, toteż rozstaliśmy się około trzynastej. Przed rozejściem, zapytałem ją, gdzie mieszka, oraz zapowiedziałem swoją jutrzejszą wizytę.

Odszedłem szczęśliwy, choć teraz, po wielu latach, wolałbym, aby ten dzień potoczył się zupełnie inaczej…

 

Ciąg dalszy nastąpi.

****

Długie teksty są nie dla mnie… ale krótkie też nie. Dlatego npiszę "Clarisę", opowiadanie, które ma nie być ani długie, ani krótkie. Co z tego wyjdzie, nie wiem. Proszę o ocenę i nie krzyczcie za bardzo ;)

 

Koniec

Komentarze

Ilość fantastyki uderza mnie z siłą kilkuset kiloton.

Trochę sztuczne dialogi. Całość nudna.

Ponieważ to początek, poproszę Cię, Maćku, o trochę żywszy ciąg dalszy. Jakieś to takieś za mało osobiste... Dwudziestolatek opowiadałby chyba z większą werwą, mimo iż o smętkach jakichś. I co krok zapowiadasz jakieś niesłychaności --- aż strach się bać...

Technicznie nie jest jakoś źle. Czasem zdanie złożone trochę nie brzmi:
Nie wiem czemu, ale nagle cały plan Wilna umknął mi z głowy tak, jak to zwykle u mnie bywa z datami, które zapominam po pięciu minutach.
Niby jest poprawne, ale to ostatnie można wywalić w całości. Skłonność do zapominania dat jest powszechna, więc wystarczy porównać to do tego, bez dodawania tych "pięciu minut".

W sumie drobiazgi.

Ale językowo...
Drętwe.
Przede wszystkim, opisujesz strasznie młodych ludzi, w dodatku w oprawie emocji, a brzmią jak dwóch starszych stoików, którzy wymieniają puste zdania.
Najboleśniejsze przykłady:
Więc powiadasz, że przyjechałaś do przyjaciela, tak? - sformułowania powiadasz nie spodziewałbym się z ust nastolatka, nawet w 1993 roku.
Może mógłbym cię odwiedzić kiedyś, jeśli, naturalnie, twój przyjaciel nie będzie miał nic przeciwko. - Rozumiem, że obchodzi się z nią jak z jajkiem, bo mu się podoba, ale tak nachalnie poprawna, grzecznościowa formułka... trochę nie przekonuje. Chociażby odwiedzić zamienić na wpaść do ciebie, już by trochę bardziej przekonująco wyszło.
Wiesz co, szczerze powiedziawszy, to napiłbym się czegoś. - to powiedziawszy tylko trochę bardziej realne od powiadasz. Nie można szczerze mówiąc
W narracji można to wybaczyć i zrzucić na perspektywę lat. Choć ogólnie mniej "wyrafinowane" słownictwo lepiej by grało, zwłaszcza w pierwszej osobie. Ale w dialogach powinno być życie. Z uwagi na wiek bohaterów i z uwagi na czytelnika, nie ukrywam.

Druga sprawa, komunały. Czasem się sprawdzają, czasem nie, ale tu wychodzi pełny zestaw. Może warto przysiąść, zastanowić się nad jakimś ciekawszym przekazaniem emocji niż pięć minut, które wydaje się wiecznością , spadanie w otchłań szaleństwa, zawładnie całym moim życiem . To nie jest tak, że takie sformułowania są złe, sam używam, ale w większej ilości i wraz z językiem, który jest używany, opowiadanie wydaję się napisane takim zaśniedziałym stylem. I ciężko się wczuć w jakąkolwiek emocjonalność bohatera.

Weźmy to:
Od zawsze wydawało mi się, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje. Do tamtego dnia, w którym cały mój dotychczasowy świat wywrócił się do góry nogami.
Zróbmy to tak:
Zawsze myślałem, że miłość od pierwszego wejrzenia to babskie bajki. Głupota. Ale myślałem źle. Tamten dzień dokładnie mi to uświadomił i już nie było tak samo.
Też jest dość banalne, ale wydaję mi się, że żywsze.

Trzecia uwaga, urywanie w momencie, kiedy nie zaczęło się jeszcze dziać absolutnie nic interesującego ani nadzwyczajnego (zwłaszcza, że wydaję się, że zostawiłeś elementy, które sugerują coś takiego, typu wzmianki o przeszłości dziewczyny), na pewno nie zachęci do kontynuowania lektury. Lepiej wstrzymać się z wrzuceniem, aż będzie więcej.

Zapowiada się całkiem ciekawie, ale brakuje w tym życia. Akcji, emocji, pożądania... czegokolwiek. Tekst jest pisany z perspektywy siedemnastoletniego mężczyzny, który właśnie spotkał dziewczynę swojego życia. Jak na mój gust, każde zdanie powinno wręcz buchać hormonami. Jest za sucho i tyle.

Jeżeli chodzi o styl, to na pierwszy rzut oka wydaje się w porządku. Ortografia ok, interpunkcja też pewnie lepiej niż u mnie ;)... ale... No właśnie. Jest sporo niezbyt trafnych, wręcz niezręcznych wyrażeń:

powiedziała niesamowicie melodycznym głosem - lepiej "melodyjnym"

Clarisa uśmiechnęła się cichaczem - lepiej "ukradkiem", "pod nosem" itp.

Totalnie mnie wmurowało - proponuję "zamurowało"

Z jednej strony chciałem zagadać, ale z drugiej, nie chciałem palnąć niczego idiotycznego - powtórzenie

Nie czułem do niej dystansu jako do obcej osoby, którą bądź, co bądź, była. - coś ogólnie jest nie teges  z tym zdaniem

Ale co powiesz na czekoladowego szejka. - znak zapytania na końcu

Przed rozejściem, zapytałem się, gdzie mieszka, oraz zapowiedziałem swoją jutrzejszą wizytę. - chyba ją a nie się

Masz 24h na korektę.

Dziękuję za tyle komentarzy ;) Trochę mi wstyd, że nie udało mi się przekazać emocji siedzących w młodym człowieku, zwłaszcza, że sam wiekiem od bohatera "Clarisy" nie odbiegam za wiele.

Ilość fantastyki uderza mnie z siłą kilkuset kiloton.
Będzie, będzie, ale trochę później ;)

I co krok zapowiadasz jakieś niesłychaności --- aż strach się bać...
Flaków, trupów, krwi i bijatyk nie będzie, chodzi o cierpienie innego rodzaju.

M.Bizzare, Ranferiel -> Dziękuję za solidną porcję wskazówek. Poprawię tekst ;)






Dla mnie też trochę za bardzo smętne i melancholijne:). Ale, chyba nawet przeczytam c.d- coś mnie w tym zainteresowało.

Kiedy przeczytałam parę pierwszych zdań w tym fragmencie, który widniał na stronie głównej, sądziłam, że to będzie tekst stylizowany na pamiętnik kogoś z czasów Mickiewicza... To tyle w kwestii języka narracji.

Nowa Fantastyka