- Opowiadanie: Lassar - Pytanie o sens cz.1

Pytanie o sens cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pytanie o sens cz.1

Być może publikuje w trochę zbyt małych fragmentach, ale po raz pierwszy zmagam się z dłuższym opowiadaniem i chciałbym się zapoznać z fachową (lub mniej fachową) opinią. Rzecz jest dość luźno oparta na universum Starcrafta, lecz nie powinno to sprawiać kłopotów nawet tym ludziom, którzy teraz sobie myślą "co to jest, do jasnej cholery!?":).

 

Każdy z marines, zanim rozpocznie służbę w tak zapalnym rejonie jak Mar Sara, zostaje poddany gruntownej agitacji, zarówno jawnej, jak i skrytej. „Uważaj!"– grzmią lub szepczą rozliczne głośniki, tak, że jak twierdzą osoby obdarzone szczególnie czułym słuchem, nawet wysrać się w spokoju nie można. „Uważaj! Sam podejmiesz odpowiedzialność za swoje czyny. Nieopatrzny gest może wywołać krwawe zamieszki. Bezmyślne słowo może doprowadzić do krwawej wendety. Nieprzemyślany strzał może wbić w śliczną, rumianą twarz niewinnego dziecka dwunastomilimetrowy pocisk…". I tak w kółko, niczym jakaś obłąkańcza mantra są powtarzane ostrzeżenia, rady, sugestie.

Jest to… piękne. Światłe. Humanitarne.

Oraz całkowicie bezsensowne.

* * *

 

Tik-tak. Tik-tak. Ostry i monotonny dźwięk, dobywający się z przyściennego zegara szarpie już i tak napięte nerwy. I przypomina. Przypomina o straconym czasie, widzianym z perspektywy kałuży krwi, pulsującej zgodnie z rytmem serca. Z perspektywy bladej, coraz bledszej, coraz bardziej stężałej twarzy.

Tik-tak. Tik-tak. Tępo patrzę na pokrytą zaciekami ścianę w kolorze brudnej bieli. W pomieszczeniu obok ktoś próbuje go ratować. Zszywa przerwane naczynia, zastępuje stracony płyn. Ten płyn, który skrzepł na moich palcach, który wsiąkł w mój podkoszulek.

Tik-tak. Tik-tak. Siedząca obok mnie Diana jest blada niemal tak, jak on w ostatnich chwilach. W ostatnich chwilach? Jak mogłem tak pomyśleć. Z zdziwieniem obserwuję, jak po jej policzku spływa jedna, samotna łza. W swoim życiu widziałem niewiele łez.

Za to widziałem wiele rzeczy, nad którymi warto było zapłakać.

Tik-tak.

 

* * *

 

Wyznaczono mnie do nocnego patrolu. Nie byłem z tego powodu szczególnie zadowolony. Większość żołnierzy podzielałaby moje odczucie. Owszem, w gruncie rzeczy wypady po zachodzie słońca w miasto mogły być zabawne, zwłaszcza jeśli miało się odpowiedniego kompana. Okazjonalne burdy czy bijatyki nie powinny sprawić kłopotu uzbrojonemu po zęby gwardziście. Zresztą, koloniści byli w gruncie rzeczy sympatyczni, tyle że tak naprawdę nikt nie miał zamiaru zostać zabitym przez w gruncie rzeczy sympatycznego cywila. Coś między nami powstało, jakiś mur, jakieś nieprzepuszczająca światła granica, zza której widzieli tylko wojskowe insygnia oraz lufy karabinów.

To my, II Armia Desantowa, odzyskaliśmy dla nich Mar Sarę. Wzgórze po wzgórzu, gniazdo po gnieździe wypieraliśmy Zerga z pieprzonej pustyni, aby odzyskać kilka miejsc, które nadają się na założenie kolonii. Traciliśmy w piachu sprzęt, złudzenia, kolegów. Kiedy przebrnąłem już przez całe to piekło, jako jeden z niewielu zgłosiłem się na ochotnika, by zostać w garnizonie planety. Byłem zmęczony i zniechęcony.

Arcturus Mengsk sprowadził ekspatriantów z powrotem na rodzimą ziemię, już jako obywateli Dominium. Być może na zbyt twardych warunkach. Nie znam się na tym, jestem żołnierzem, nie politykiem. Po jakimś czasie, kiedy zapomniano już o zagrożeniu ze strony Zerga, znów staliśmy się pijawkami, żerującymi na zdrowym ciele narodu. Co prawda, koloniści od samego początku ostentacyjnie nas ignorowali, traktując jako zło konieczne. Lecz jeszcze kilka lat temu nie czułem się jak dozorca niewolników, bijący przy każdej próbie oporu batem. Nie musiałem znosić ukradkowych, pogardliwych spojrzeń, rewidować domów w poszukiwaniu wrogiej propagandy czy ścigać szczeniaków, wypisujących na ścianach obelżywe hasła.

I nie musiałem przemykać się podczas patrolu jak złodziej, grzęznąć w lepkim mroku mimo sprawnych reflektorów pancerza bojowego. Wiadomo, na prawo i na lewo okna, balustrady, balkony, zaułki, zapewne jakieś tajne przejścia– głupio by się było w takiej sytuacji wystawiać na strzał. Obok mnie zamaszystym krokiem szedł mój towarzysz, Thomas Carter, przez kolegów z odziału zwany Tommy'm. Łupu-tupu,łupu-tupu. Szczerze mówiąc, trochę zazdrościłem mu pewności siebie. Ja nie potrafiłbym się nią tak afiszować. Odwrócił się w moją stronę i podniósł w górę opancerzony kciuk.

– Wyluzuj, Henry – usłyszałem w wewnętrznym radiu kombinezonu jego spokojny, nonszalancki głos– bo wyglądasz jak bardzo spięta kupa żelastwa.

– Za to ty tak, jakbyś przed chwilą nakopał samej Kerrigan do dupy– parsknąłem w stronę mikrofonu– jak dla mnie złapałeś zajawkę.

„Zajawka" w slangu marines oznaczała irracjonalną, podświadomą wiarę we własną wszechmoc. Dotykało to zwykle rekrutów albo zawodowych żołnierzy po dłuższym okresie spokoju. W oporządzeniu bojowym wszystko wydawało się prostsze. Ludzie byli karłowaci, przestrzenie mniejsze, rzeczy kruchsze. Tylko że brawura szeregowców zwykle prowadziła prosto do kostnicy– ponieważ wybiegli z bunkra, ponieważ wylecieli prosto pod ostrzał, ponieważ obrazili dowódcę.

– Eee… tam, przesadzasz. Po prostu nie sądzę, by było się czego obawiać. W końcu my tu jesteśmy od wzbudzania lęku. Zobaczysz… nagle przerwał, podnosząc do góry otwartą dłoń. Wiedziony silnym, wojskowym odruchem natychmiast zamilkłem, skupiając się na otoczeniu. Wkrótce usłyszałem to samo co on– z ciemności wydobywały się ciche jęki, poprzedzane odgłosami tępych uderzeń.

Zaczęliśmy się skradać, poruszając się w kombinezonach z wprawą wieloletnich żołnierzy. Dla większości cywilów jest faktem nieodgadnionym, jak można nie zwracać na siebie uwagi, będąc zamkniętym w ponad dwumetrowym, obszernym pancerzu. Jednak, jest to możliwe, pod warunkiem posiadania długiej i ryzykownej praktyki. Odpowiednie zrównoważenie siły powoduje, że metalowe podeszwy bezdźwięcznie stąpają po gruncie, a dobre wyczucie przestrzeni pozwala zlać się z tłem lub odnaleźć odpowiednią kryjówkę.

W miarę, jak się zbliżaliśmy, hałas stawał się coraz wyraźniejszy. Tommy ostrożnie doszedł do końca ulicy i zerknął zza węgła. Machnął ręką. Niewiele myśląc, popatrzyłem zza niego.

Trzech młodych, umięśnionych ludzi z zapałem kopało leżącą na ziemi postać. Każdemu głośnemu „łup" sekundował krzyk maltretowanej, wijącej się po ziemi ofiary. Już podniosłem karabin, pragnąc zakończyć tą wspaniałą rozrywkę serią ostrzegawczą, kiedy Thomas chwycił go za lufę i odwrócił się do mnie przeźroczystym wizjerem hełmu. Lekko pomarszczona, drobna twarz ze szpakowatymi włosami łobuzersko mrugnęła. Uśmiechnął się kącikiem ust, w których trzymał palące się cygaro– atrybut każdego stereotypowego marines. Widać słynny żartowniś chciał się zabawić po raz kolejny. No cóż, ciekawe, co tym razem wymyślił.

Nie spiesząc się, Tommy swobodnym, luźnym krokiem zaszedł od tyłu zajętych mięśniaków i cicho chrząknął. Musiał zrobić to drugi raz, tym razem głośniej, by zapamiętali w swym dziele pasjonaci go usłyszeli.

Trzech drabów odwróciło się i zastygło w przerażeniu, z komicznym zaskoczeniem patrząc na żołnierza. Wyglądali niczym dzieci, które przyłapano na kradzieży cukierków. Tymczasem Carter skurczył się, założył ręce do tyłu i grzebał pancerną stopą w ziemi, starając się za wszech miar wyglądać na speszonego.

– Chłopcy – powiedział, doskonale panując nad swoim głosem, tak, by brzmiał on odpowiednio pokornie i pojednawczo.-Wiecie, w zasadzie nie mam nic przeciwko fizycznemu rozwojowi młodzieży, ale ogólnie robienie tego w taki sposób jest uważane za dowód społecznego nieobycia. Trudno, żebym był aż tak tolerancyjny w moim rewirze. No dobra,– ciągnął dalej, podczas gdy twarze delikwentów zdradzały coraz to nowe stopnie szoku, od lekkiego zaskoczenia do kompletnego zdezorientowania– rozstańmy się jak przyjaciele. Bez niepotrzebnej urazy.

Klepnął jednego w plecy, tak, że dryblas aż się zatoczył. Po krótkiej chwili konsternacji napastnicy wręcz ze świstem powietrza wystartowali w stronę przeciwną od nas, ścigani przez mój tubalny śmiech.

– No, stary– powiedziałem, wciąż chichocąc wesoło.– Szkoda, że nie zostałeś zawodowym aktorem. I tak sam jeden jesteś lepszy od tego całego chłamu, który ostatnio puszczają. Ale, ciekawe co z nim.– Wskazałem na ofiarę, korpulentnego mężczyznę w średnim wieku.– Wydaje się, że nieźle oberwał. Truposz?

– Nie sądzę.– Mój towarzysz skrzywił usta.– Wydaje mi się, że chodzi jednak o tożsamość szlachetnych wybawców.

Po czym wziął niedopałek do ręki i strzelił palcami, z cyrkową zręcznością zrzucając go wprost na czoło nieszczęśnika. Przypalona niedoszła ofiara morderstwa cicho jęknęła, otworzyła oczy i strzepnęła peta szybkim ruchem ręki. Mężczyzna zaczął się niezdarnie podnosić na kolana. Nie było wątpliwości– chociaż krew rozbryzgnięta na twarzy oraz potargane ubranie wyglądało niezwykle efektownie, nie odniósł w gruncie rzeczy poważnych obrażeń. Trochę głupio, cała dramatyka w łeb wzięła.

– Mam nadzieję– powiedział mój kompan, podając mu rękę do podparcia– że nie gniewa się pan za tak niekonwencjonalny sposób ratunku. W zasadzie, powinniśmy odprowadzić łobuzów do aresztu.

Mężczyzna wstał, krzywiąc się z bólu otrzepał ubranie i mruknął coś, co zapewne był potwierdzeniem.

-Przepraszam, ma pan ogień?

-Że co?

-Pytałem, czy ma pan ogień– powtórzył Thomas, podstawiając nieznajomemu pod nos cygaro.

Mężczyzna popatrzył z twarzą, na której gniew walczył o prymat ze strachem, po czym lekko drżącymi palcami wyciągnął tandetną zapalniczkę z przedniej kieszeni bluzy i pstryknął przełącznikiem. Carter z namaszczeniem zanurzył końcówkę cygara w ogniku, by następnie zaciągnąć się z wyraźną przyjemnością.

– Widzisz, niewątpliwie najsłuszniej byłoby zamknąć drani. Prawo, ład i sprawiedliwość. Tyle, że nie wyobrażasz sobie ile z tym papierkowej roboty, zamętu, problemów i ambarasu. Ja zaś– tutaj dmuchnął cywilowi dymem prosto w twarz– nie cierpię tych rzeczy. Po prostu nienawidzę. Najchętniej żyłbym gdzieś w oddaleniu od świata, na jakieś cudownej, malowniczej planecie…– Odchylił głowę do tyłu i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń z rozmarzonym wyrazem twarzy, po raz kolejny ujawniając niespotykane aktorskie zdolności.

– Reasumując– nagle twardo popatrzył na poszkodowanego– z pewnością wściekłbym się, gdyby ktoś kazałby mi dodatkowo pracować, na przykład składając jakieś bzdurne doniesienie. A w złości potrafię robić rzeczy, który potem wszyscy żałują. Mój kolega coś o tym wie, co?

Już wcześniej pojąłem, w co on gra.

– Taa… nieźle wtedy dojebałeś Mayson'owi– rzekłem z powagą.– Niełatwo było cię odciągnąć. Ale wyszedł z tego, po miesiącu… czy też półtora. Nadal co prawda trochę utyka, ale ogólnie jest już w porządku.

– No właśnie. Jeden głupi krok w niewłaściwą stronę i już gotowa tragedia. Ale nie mówmy o tym. Jako ludzie rozsądni, z pewnością nie będziemy sobie deptać po odciskach. Możesz chodzić?

Dopiero po chwili dotarło do niego, o co jest pytany.

– Chyba… tak, tak!

– Do dobrze.– Uśmiechnąłem się– Nie będziemy musieli podążać za tobą.

Nieznajomy odwrócił się na pięcie, trzymając się za potłuczone żebra pokuśtykał w ciemność. Element humorystyczny– dokładnie w tą samą stronę, co jego prześladowczy.

– Heh, wygląda na to, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty.

– Tak.– przytaknął, zadowolony.– Nie ma ciała, nie ma napaści. Przestępczość zmniejszona o jeden incydent.

– Wiesz co?– spytałem, uderzając ręką w jego plecy. Stal zabrzęczała o stal.– Urwijmy się wcześniej, bar jeszcze czynny. Ja stawiam.

– No, skoro nalegasz. In vino veritas, jak mówili starożytni Rzymianie.

– Co? Kto?

– Nieważne. Ważne, ile masz pieniędzy ze sobą.

– Co za różnica. I tak uśniesz po jednym drinku, cieniasie.

– Pożyjemy, zobaczymy.

Podążyliśmy w kierunku baru, wciąż żartując między sobą, niczym dufne, aroganckie szczeniaki.

 

c.d.n.

 

 

Koniec

Komentarze

PS: okazjonalnie zmieniłem avatar.

(...) zostaje poddany gruntownej agitacji, zarówno jawnej, jak i skrytej.
Nie sugeruję tego zbyt mocno, lecz zmieniłbym agitację na jakąś "łagodniejszą" w swym wyrazie indoktrynację. Takie uporczywe powtarzanie haseł, zasad, itp. bliższe wydaje mi się właśnie indoktrynacji niż agitacji.
(...) dwunasto-milimetrowy (...).
Bez łącznika, razem. Poprzedzające "wbicie w rumianą twarz" też mi jakoś nie gra, ale konkretnego pomysłu nie mam.
Ogólnie, bez cytatu. II Desantowa odzyskała, został garnizon, cywile nie lubią żołnierzy, żołnierze (przynajmniej tak mówi bohater) czują się nadzorcami niewolników. Jak dla mnie --- w tej chwili --- niezrozumiałe. Tzn. za wiele domysłów budzi... Może dalszy ciąg to "wygładzi" --- ale w tej chwili, daruj, kupy się to nie chce trzymać. Garnizon, pełniący funkcje policyjne jak w treści? Koloniści sami nie moga o to zadbać?
"Czuję" w tym Irak, bo Starcrafta nie znam, a jeśli to on, Starcraft tak się "odbija i wybija", no to jedyną radą jest odejscie od jego prymitywizujących założeń fabularnych.

Praca zmilitaryzowana bardziej od mojej... i nawet mi się podobało - lubię te klimaty: ''Go, go, go, Rock 'n' Roll'', ''You must construct additional pylons''... Czytało sie bardzo przyjemnie. Fajna narracja!

Ten płyn, która skrzepł na moich palcach, która wsiąkł w mój podkoszulek.
resztą, koloniście byli w gruncie rzeczy sympatyczni,
Nie znam się na tym, jestem żołnierzem, a nie politykiem.
-> ja bym wyrzuciła to "a". chyba lepiej by brzmiało (ew. wyrzuc przecinek)
Co prawda, koloniści od samego początku ostentacyjnie nasz ignorowali,
samej Kerrigan do dupy- parsknąłem w stronę mikrofonu- jak dla mnie złapałeś zajawkę. -> ...w stronę mikrofonu. - Jak dla...
wiarę w własną wszechmoc. - we własną (chyba, bo może i tak jest poprawnie)
w średnim wieku- wydaje się, że nieźle oberwał.  -> ...wieku. - Wydaje się...
- Nie sądzę- mój towarzysz skrzywił usta- wydaje mi się,  -> Nie sądzę. - Mój [..] usta. - Wydaje mi się...
Mężczyzna popatrzył z twarzą  - nie wiem, ale mi to brzmi nienajlpiej
Dopiero po chwili dotarło do niego, o co jest pytany. -> tu jest raczej potrzebny konkretny podmiot. "mężczyzna" "niedoszła ofiara". Wiadomo o kogo chodzi, kwestia płynności i estetyki.
za potłuczone zebra
plus dialogi. Tam gdzie dobrze wstawiłeś kropkę przed myslnikiem, po tymże myślniku, wstaw wielką literę :)

Mi się podobało, fajna narracja i samo spojrzenie głównego bohatera. Zobaczymy co dalej ;)

@RheiDaoVan- Dzięki. Sam bym nigdy nie wyłapał tych fleksoidów. Tak to jest, że autor czyta tekst tak jak powinien on brzmieć, a taka dziwna istota jak czytelnik- tak jak on brzmi:).
@AdamKB- nie wiem, indoktrynacja kojarzy mi się za bardzo z propagandą polityczną, ale może to ja jestem w jakiś sposób skrzywiony.
"Garnizon, pełniący funkcje policyjne jak w treści?"- heh, rzecz w tym, że cywilom właściwie nikt nie ufa. Niby wszystko w porządku, buzi-buzi, za wolność naszą i waszą, tyle że Mar Sarczycy (?) to był zawsze rogaty ludek, podejrzany ideowo, zwłaszcza od czasów infekcji Mar Sary (nie będę się teraz rozpisywał o tym). Co prawda za czasów Konfederacji były tam jeszcze siły wewnętrzne, ale założyłem, że Mengsk odebrał im prawa nawet do pistoletów na kapiszony- i wszelkie oddziały niezależne od niego zostały zlikwidowane, co było na tyle sensowne, że w tak niebezpiecznych rejonach byle frajerzy bez techniki wojskowej nie poradzą.

Mar-Sarianie też.
A o co była ta wojna? Co takiego istotnego dla Konfederacji tam było, że odbijali Mar Sar?
Odebrać prawa do posiadania broni to jedno, wyegzekwować --- inna sprawa. Z Twojej odpowiedzi wynika, że mogły pozostać oddziały zależne od Mengska. Co one miały do roboty poza samym istnieniem?
A to, co im wmóżdżano, to nie ma nic wspólnego z polityką?
Wizja do uspójnienia, wydaje mi się.

"Co one miały do roboty poza samym istnieniem?"
A co mają jakiekolwiek odziały wojskowe poza samym istnieniem? Nasi chłopcy (nie licząc tych, którzy są na misjach) też zdaje się nie latają po ulicach i nie strzelają w co popadnie, a nikt nie kwestionuje racji ich istnienia. Poza tym, jak pisałem:
"rewidować domów w poszukiwaniu wrogiej propagandy czy ścigać szczeniaków, wypisujących na ścianach obelżywe hasła." pilnowali, by wszyscy myśleli tak, jak myśleć powinni. Znaczy- tworzyli równoczesnie policje polityczną (i nie tylko polityczną, jak widać).
Gwoli ścisłości, to nie konfederacja odbijała Mar Sarę, ale Dominium. Z drugiej strony to kwestia raczej bez znaczenia, jesli się ktoś nie interesuje SC. Aha, niektórzy mogą twierdzić że to Protoss wyplenił Zerga z planety, ale dlatego, że nie jest już potem nic powiedziane, mija trochę czasu i jeszcze z jednej przesłanki z SC2 założyłem, że została zajęta po raz drugi i odbita przez Dominium. Czemu? Zapewne kwestie imperialistyczne. Dobra, jak to brzmi ostatna wypowiedź "Pożyjemy, zobaczymy" co mi z tego wyjdzie. W gruncie rzeczy, co do niespójności wizji możesz mieć sporo racji.
 

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Bardzo lubie uniwersum Starcrafta, w pierwszą częśc jeszcze teraz ponad dekade od premiery zdarzy mi się przyciąc. Na dwójkę niestety nie ma funduszy

Świat StarCraft kojarzę z gry... planszowej ;) Wiem mniej więcej o co chodzi, kim jest Kerrigan itp. ale bez szczegółów. Niestety, klimatu jakoś nie poczułam. Już tłumaczę dlaczego. Kiedy przeczytałam wstęp, pomyślałam: "SC, super! Będzie rozruba!". A tu... nic. Rozumiem, że jest to fragment i później pewnie będzie bitwa, ale zabrakło mi jakiegoś mocnego akcentu na początek. Wiadomo, że ktoś zginie, ale dla mnie to jakby za mało. Myślę, że strzelanina w pierwszej scenie na pewno by nie zaszkodziła :) Mimo to, chętnie przeczytam ciąg dalszy.

Mam jeszcze kilka uwag technicznych:
Nieopatrzny gest może wywołać krwawe zamieszki. Bezmyślne słowo może doprowadzić do krwawej wendety - powtórzenie - powtórzenie
Zresztą, koloniści byli w gruncie rzeczy sympatyczni, tyle że tak naprawdę nikt nie miał zamiaru zostać zabitym przez w gruncie rzeczy sympatycznego cywila. - j.w.
Ludzie byli karłowaci, przestrzenie mniejsze, rzeczy kruchsze. - moim zdaniem "bardziej kruche" brzmi lepiej

Drugie powtórzenie było zamierzone. Za reszte thx. Rozróba będzie, ale nieco później, zresztą, to nie jest tekst w konwencji klasycznej dla SC.

I całkowicie słusznie z tym drugim powtórzeniem, Lassarze.
Tak to jest, gdy ma się alergię na powtórzenia. Można reagowac mechanicznie...

Mae culpa. Kajam się za nadgorliwość. Tym samym wyszło, że (parafrazując Sapka), jaki ze mnie korektor, jak z koziej d... waltornia ;)

Mea mało być... ja powinnam więcej spać ;)

Nie rozpaczaj. Zdarza się...

Taa... z drugiej strony ja też mogłem lepiej dopracować tekst, to nikt nie miałby alergicznych reakcji:).

To ja ''Shilla''. To jest moje nowe konto, zachęcam do przeczytania mojego nowego opowiadania - tym razem to nie, Adrianne Walker ;p

Ciężko coś stwierdzić po tym fragmencie. Na razie Starcraft gdzieś tam sobie delikatnie pobrzmiewa w tle. Zobaczymy co dalej.

Dwie uwagi techniczne:
- wprawdzie dawno grałem w starcrafta, ale wydaje mi sie, że używanie przez ciebie słowa "Zerga" w liczbie pojedynczej nie jest poprawne. Zakładam, że chodziło ci o "Zregów" jako rasę.
-" Trochę głupio, cała dramatyka w łeb wzięła." - nie ma takiego słowa jak "dramatyka". Chodziło ci o "dramatyzm".

Pozdrawiam.

1) Jest. Tak się składa, że trochę grałem w tą grę i mówi się o "strategiach Zerga", "wypieraniu Zerga", "Roju Zerga". Podkresla to bezosobowość potworków.
2) Szczerze mówiąc, wiedziałem o tym:). Ale jest używane kolokwialnie (nieoficjalnie?), a jakoś dramatyzm brzmi dla mnie gorzej w tym zdaniu.

W sumie są kontrolowane przez overmind (chyba... jakoś tak). Najlepiej byłoby dopaśc jakąś książke w universum starcrafta i sprawdzić, czy taka forma sie pojawia. Spawn more overlords! ;p

Jak zwykle ciekawe opowiadanie. Czekam na następną część.

Nowa Fantastyka