- Opowiadanie: lbastro - Zdublowani (KOSMIKOMIKA 2011)

Zdublowani (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zdublowani (KOSMIKOMIKA 2011)

Zdublowani (KOSMIKOMIKA 2011)

Gwiazdolot Tango Nebula, smukły kliper dowodzony przez legendarnego, wywodzącego się z dumnej rasy Mongolejów, kapitana Pierra Del Dena, mknął na zmarszczce Alcubierra już od dwóch dni. Niczym wielki magiel, połykał przestrzeń i wypluwał ją za sobą mocą czterech wysłużonych, aczkolwiek wciąż sprawnych grawinduktorów. Na mostku przez cały czas czuwał humanoidalny cyborg XPL-2. Był troszkę niezrównoważony przez fakt upchnięcia w nim dwustu czterdziestu ośmiu wirtualnych osobowości, niekoniecznie lubiących się wzajemnie lecz odtworzonych z dużą dbałością o szczegóły. W czasie skoku FTL kapitan rzadko odwiedzał mostek, za to znacznie częściej używał Lololanty w swej obszernej i luksusowej kajucie. Lololanta, model 13.03 mimo, że stanowiła seryjny produkt, była wyjątkowa. Pierr Del Den zaimplementował jej bowiem intensyfikatory zapachowe, co niezbyt odpowiadało załogantom. Na szczęście kajuta kapitańska była szczelna. Pierr Del Den oddawał się zabawom, z krótkimi przerwami na doglądanie nielicznej załogi oraz dziwne rytuały, kiedy to klękał na dywaniku ustawianym precyzyjnie przy pomocy komputera nawigacyjnego i pochylał się rytmicznie, mamrocząc coś i wachlując pokrywającymi połowę twarzy nozdrzami.

 

W jednej z tych nielicznych chwil aktywności poza kajuta i mostkiem, kapitan przechodził obok bloku więziennego swego klipra, w którym dwie z ośmiu dostępnych, całkiem sporych wnęk, były zajęte. Zatrzymał się przy pierwszej. Zza bariery energetycznej patrzyły na niego czarne oczy osadzone w ciemnej, obrośniętej twarzy. Wysoki, mocno zbudowany Kazeh, pochodzący z planety Astana, wywodził się ze spokojnej nacji i sam chyba zbyt agresywny nie był. Kapitan nie wnikał, za co był poszukiwany. Może nadepnął komuś ważnemu na odcisk. Fakt, że nagrodę wyznaczono za niego wysoką. Warto więc było poświecić czas, zapolować i odstawić poszukiwanego do miejsca odosobnienia.

 

– Kapitanie! Ile razy mam tłumaczyć, że jestem niewinny – powiedział z naciskiem olbrzym patrząc na przechodzącego kapitana.

 

Pierr Del Den zatrzymał się i spoglądając na osadzonego rzekł:

 

– Jeszcze tylko kilka dni. Niedługo powitają cię w kolonii karnej na GTW27, a tam będzie prysznic i śliskie mydełko…

 

Chrząkając podszedł do kolejnej, zajętej wnęki z uwięzionym dziesięcionogim Alforianinem z układu Tryka. Był to przedstawiciel bardzo demonicznej, aczkolwiek trzymanej w ryzach rasy. Niezwykle inteligentne i sprytne głowonogi zazwyczaj wykorzystywały swójrozum dla dobra całej Unii Galaktycznej. O tym konkretnym, trudno było jednak powiedzieć cokolwiek innego, niż winny. Zasłynął napadami na fregaty handlowe, bazy wydobywcze, gdzie ze swą szajką kradł wszystko, co miało jakakolwiek wartość i sprzedawał za grube unikredyty. Podrabiał też waluty, programy, łamał kody, zmuszał do współpracy moduły AI. I był w tym mistrzem. Do czasu.

 

– Jak samopoczucie? – sarkastycznie spytał kapitan.

 

– A co ci do tego?

 

– Dbam o ciebie, w końcu to dzięki takim gnojkom mam pracę i zarabiam.

 

– Pracę – rzekł z przekąsem, po czym zerknął wielkimi jak spodki, bystrymi oczami i zaczął stałą śpiewkę – Gdybyś myślał, to wiedziałbyś, że mój przypadek jest ewidentnie polityczny.

 

– Jak to?

 

– Rządy okradając nie lubią konkurencji… Ponadto robiłem w swoich dziuplach lepsze unikredyty niż oficjalne mennice UG, a moje programy miały więcej opcji i były bardziej niezawodne od licencjonowanych oryginałów.

 

– Jednak za to posiedzisz, a jak wyjdziesz, będziesz przyzwoitym, praworządnym Alfworianinem.

 

– Raczej nie zapowiada się.

 

– Niby dlaczego?

 

– Jak nic wlepią mi dożywocie.

 

***

 

Tymczasem w innej części Tango Nebula, Anton Palmphlet leżał z niedbale rozrzuconymi kończynami, zaś przez uchylone drzwi wlewała się do jego kajuty Ihrha Zehr. Pochodziła z tajemniczej planety There, orbitującej na rubieżach strefy Donalda, wokół czerwonego karła. Stanowiła dosyć powszechny w galaktyce typ organizmu. Była kolektywem.

 

– W czymś pomóc? – zapytał z dbałością pasującą do zajmowanej akurat pozycji na niewygodnej, zbyt twardej koi.

 

– Obserwujemy was Anton Palmphlet. Intrygujecie nas. Zastanawiamy się, jak się z wami zaprzyjaźnić.

 

Anton, w swym czterdziestoletnim życiu widział i słyszał wiele. Dziesięć lat w doborowych oddziałach desantowych, potem kilka lat oddziałów specjalnych, a obecnie dorabiał jako konwojent na statkach handlowych i, nierzadko, na gwiazdolotach różnej maści łowców nagród czy działających na granicy prawa kurierów. Jednak przyjaźń z kolektywem nie zdarzyła mu się nigdy. Powód był dla niego oczywisty. Na Ihrhę Zehr składało bowiem się kilka tysięcy dziwnych, dwunastonogich stworzeń, z których każdy był samodzielnym bytem na poziomie funkcji życiowych. Świadomość zaś była kolektywna, a pamięć rozproszona.

 

– Wiesz, zastanawiam się, jak wydajecie dźwięki. – Dźwignął się z trudem. – Czy gęby macie jakoś zsynchronizowane?

 

– Nie zmieniajcie tematu – drażniła go liczba mnoga ale wiedział, że dla kolektywu trudno jest przejść do składni jednostkowej. – Wiecie dobrze, że porozumiewamy się w dialekcie zero dwa psionicznego, a sensory statku wychwytują i przesyłają w twoim języku wprost do tych organów, jakie tam masz…

 

– Do implantów w uszach.

 

– No właśnie – robaków w pokoju było już całkiem sporo. Rozlazły się po całej kajucie. – No wiecie, jest nas obecnie 2^11 +7

 

– Do rzeczy – ponaglił Anton.

 

Ihrha Zehr na poziomie psychiki kolektywnej zachowywała się jak typowa samica dwupłciowych humanoidów. Trudno było znieść taką osobowość, a pod postacią roju robaków, wyglądających jak skrzyżowanie stonogi z pająkiem, było to raczej awykonalne. Kilka robali powoli wspinało się na nogę Antona Palmphleta i kierowało w stronę kieszeni.

 

– Studiowaliśmy wasz gatunek i wiemy czego wam potrzeba. Potrafimy was zrelaksować. Widzieliśmy nagrania, gdy była w waszej kajucie Lololanta.

 

– Zabieraj ze mnie te swoje robale! – krzyknął, gdy zrozumiał w czym rzecz. – Bo zaraz zredukuję twoją biomasę. Niemżas! -zaklął jeszcze bardziej z nawyku niż w gniewie.

 

– Jeśli to pozwoli na zaprzyjaźnienie się z wami…

 

Kolektyw nie dokończyła, bo w tym momencie nadeszło wezwanie kapitana.

 

– Pojawił się jakiś dziwny statek – zakomunikowała.

 

– A ty skąd to wiesz?

 

– 2^8 -6 z nas jest teraz na mostku.

 

Anton poszedł spokojnym krokiem w stronę pomieszczenia dowodzenia Tango Nebula. Gdy tam dotarł, Pierr Del Den gapił się w wielki wirtualny ekran, przez który przebiegały szybko zmieniające się kolumny znaków, wykresy i wyraźnie widoczny, rozciągnięty w trzech wymiarach przestrzennych wizerunek gwiazdolotu. Do Antona dotarły słowa XPL:

 

– To zmodyfikowany kliper typu Cutty Space, dokładnie taki jak nasz.

 

– Taki sam?

 

– Niby tak, chociaż w całej galaktyce jest takich tylko kilkadziesiąt. Prawdopodobieństwo spotkania jest bardzo małe.

 

– Co się dzieje? – zapytał z chyba nazbyt udawanym zainteresowaniem Anton Palmphlet?

 

– Nagle zeszliśmy z fali Alcubierra na podświetlną i pojawił się ten statek – wyjaśnił kapitan.

 

– Kapitanie – zawołał majstrujący wciąż przy konsoli cyborg głosem Wolkanina, Pana Spocka. – To niemożliwe! On ma zainstalowane takie same tachiotransmitery jak my!

 

– A co w tym niemożliwego? – Zapytał Anton.

 

– Bo ja je zaprojektowałem i zainstalowałem – XPL odezwał się z dziwnym akcentem.

 

Wszyscy czekali milcząc i niedowierzając. Słychać było tylko delikatny szum urządzeń Tango Nebula.

 

– Właśnie od AI dotarły wyniki skanu widma energetycznego tego statku. – Zamilkł na chwilę. – Nie uwierzycie. Jego metryka jest taka sama jak Tango.

 

– Jeśli metryka jest taka sama, to znaczy, że statek jest ten sam! – W głowach głośno zahuczały wszystkim słowa Ihry Zehr.

 

– Ma rację – potwierdził XPL.

 

– Wyjaśnijcie mi to! – zażądał kapitan i zwracając się do XPL dodał: – Weźcie się w garść jajogłowi z tej puszki i dajcie mi jakieś wyjaśnienie!

 

XPL przez dobrych kilka minut milczał, po czym zaczął wydobywać się z niego jakiś dziwny bełkot.

 

– Co to ma być?

 

– Wypowiada się osobowość Hawking – podpowiedziało AI statku. – Mogę przekładać.

 

– Rób to!

 

– … najprawdopodobniej niedaleko stąd nastąpił wybuch supernowej albo zlały się dwie czarne dziury. – Słyszeli tłumaczenie gulgania XPL. – Wygenerowała się wtedy spora, naturalna fala grawitacyjna, zwana tsugrawi. Napęd Alcubierra także generuje fale grawitacyjną i, co nie jest niezwykłe, nastąpiła interferencja obu tych fal. Rzadkie za to jest zjawisko grawitacyjnego dublowania czasoprzestrzeni. To się nazywa w literaturze efektem Hawkinga – Gustawsona – Minca. Następuje w nim rozszczepienie, a raczej kreacja dwóch obszarów i całkowite energetyczne podwojenie. Wielkość obszarów zależy od wyzwolonej podczas interferencji energii. Mięliśmy pecha, bo akurat byliśmy w miejscu, które zostało zdublowane. Sęk w tym, że czasoprzestrzeń prawie natychmiast asymiluje z kontinuum, zaś energia, także w postaci materii, pozostaje w zdublowanej postaci.

 

– Czy to znaczy, że jest nas po dwóch – zauważył Anton.

 

– A niby o czym ja cały czas mówię -XPL jako Hawking wygulgał unosząc ton. – Na dodatek jest jeszcze jedno – tym razem XPL mówił wyraźnie i bardzo płynnie z ostrym akcentem. – Na moim poziomie… To znaczy na poziomie wartości Plancka, próżnia kwantowa jest spolaryzowana, a polaryzacja ta rzutuje na pole skalarne Higgsa. To z kolei nadaje materii oprócz masy, pewną właściwość, zwaną grawipolarnością.

 

– Co z tego wynika? – kapitan był już zniecierpliwiony.

 

– Tylko tyle, że każda cząstka w nas tworzy z odpowiadającą jej cząstką na tym drugim Tangu układ zwiany stanem grawitacyjnie poplątanym.

 

– Kminię! – zakrzyknął Anton. – Każdy robak Irhry ma swój odpowiednik na Tango 2, a na dodatek są jeszcze dziwnie powiązane ze sobą.

 

Irhra natychmiast ripostowała, widząc głupawy uśmiech Antona:

 

– I każdy z nielicznych zwojów waszego układu nerwowego też ma tam odpowiednik. Ale z tego nic nie wynika… Ani dla nas ani dla nich.

 

– Spokój! – Zakomenderował kapitan gładząc się po guzułowatej, pokrytej dwoma rzędami czerwonych kolców czaszce i poruszając naprzemiennie wszystkimi ośmioma płatami nozdrzy. Oznaczało to u niego zdenerwowanie i niepokój.

 

– Jakieś konsekwencje? – zapytał cyborga.

 

– Przy zetknięciu materii o różnych grawipolarnościach następuje kolaps i uwolnienie energii w próżni Higgsa.

 

– A dla kogoś bez 200 doktoratów?

 

– Zwyczajnie znikamy bez śladu przy zetknięciu… Kapitanie! – XPL przerwał wypowiedź.

 

– Co się dzieje?

 

– Sygnatura ich energii wskazuje na uruchomienie wytwornic i grawinduktorów w napędzie Alcubierra.

 

– Doszli do tego samego punktu i boją się nas – Pierr Del Den tym razem zachrząkał zdradzając wesołość.

 

– Istnieje mały problem – zauważyła kolektyw Irhra Zehr

 

– Niby jaki? Odlecieli i po sprawie. Wystarczy tylko ich unikać.

 

– Ostatnie dziesięć dni ganialiśmy tych dwóch bandziorów dla nagrody i teraz…

 

– Zaraz, zaraz – przerwał jej Pierr Del Den, zdradzając myślenie marszczeniem nozdrzy. – Jeśli oni dotrą z ładunkiem i oni ich oddadzą to w takim razie od nas już ich nie wezmą! Bo niby po co podwójnie więzić, a co za tym stoi podwójnie płacić za utrzymanie tych gnojków – skonstatował kapitan.

 

– A tak nawiasem – słowa Irhry znowu pojawiły się w głowie, – czy nie musi być tak, że to oni, ci z tego drugiego Tanga, są tymi normalnymi, a my wytworem defektu?

 

– Z pewnością nie są od nas lepsi – szybko dodał kapitan.

 

– Ani gorsi – wtrącił Anton. – Są zwyczajnie tacy sami. To dublet grawitacyjny.

 

– Nieprawda! – Pierr Del Den rzekł z dużą dozą pewności. – To my jesteśmy lepsi i sprytniejsi. I my szybciej dostarczymy tych dwóch palantów do kolonii, a jeśli nie, to coś się wymyśli. Cyborg! – skierował wzrok na XPL – Masz tam jakiegoś prawnika. Edvina Hubble'a może. A może jest w tobie jakiś inny? Wymyśl coś Einsteinie. – Zawsze śmiał się, gdy on albo ktoś inny wymawiał słowo Einstein, pochrząkując przy tym i tocząc śluz z nozdrzy. XPL wydał metaliczny dźwięk, a z głośnika wydobył się dźwięk:

 

– Cmoknij mnie w cewkę.

 

– Znowu całą pamięć zdominowała mu osobowość Nicoli Tesli – skomentował kolektyw Irhra.

 

– Musimy jak najszybciej udać się na GTW27, zdać jeńców, zainkasować unikredyty, a potem zobaczymy. – kapitan zwrócił się ponownie do XPL – Lećmy tam najszybciej jak się da.

 

– Ta jes… – odparł cyborg i zaczął manipulować kończynami przy konsoli sterowania Tango Nebula.

 

Gdy XPL wpisywał koordynaty i parametry skoku Alcubierra, kapitan wezwał Lololandę. Morfoid przybył w swej bazowej wersji, czyli pod postacią samicy z Zisseli, gdzie produkowane były te nanokolektywne istoty. Nanoboty tworzące taki organizm były zdolne do kolektywnego przybierania dowolnych kształtów i naśladowania istot rzeczywiście zasiedlających znany Kosmos, jak i wielu bytów wymyślonych przez fantastów. Potrafił być równie dobrze ponętną, blondwłosą Ziemianką z talią osy, jak i szkaradnym, oślizłym i podobnym do gigantycznego smarka Kilonem.

 

– Czekaj na mnie w mojej kajucie – oschle powitał Lololandę kapitan.

 

– Jaki program?

 

– Przygotuj się według kodu 231.12.

 

– Może mieć małe problemy lub lokalne deformacje – odrzekła. – Ma niekompletne mapowanie jaskiniowych karlic z układu Alfa Anusa. Ponadto efekty zapachowo-smakowe będą tylko przybliżone.

 

– Uzupełnij dane przez tachłącze.

 

– Zrozumiał.

 

Anton kierował się ku wyjściu, zanosząc sie śmiechem na wspomnienie karlic z Anusa. Większość ras zaopatrzonych w zmysł powonienia uciekała od nich ze względu na odór. Widząc to kolektyw Irhra Zehr, zbity w spory kłąb odezwał się do niego:

 

– Nagroda będzie spora. Co zrobisz ze swoja częścią?

 

– Połowę przehulam, spędzę na dziwki, używki, imprezy i różne przyjemności…

 

– A drugą połowę?

 

– Cóż, pewnie przemarnuje w jakiś bezsensowny sposób.

 

– Wy, ludzie jesteście jak pęk kwiatów w wazonie… Narwani!

 

– Dajcie Irhra spokój – Anton zaśmiał się. „Jednak coś te robale we mnie zasiały" – pomyślał naśladując słynny ruch Jacksona, legendarnego Ziemianina, który wieki temu wsławił się tym, że śpiewał. – „Kurcze, zastanawiam się jak by wyglądała przyjaźń z nimi."

 

***

 

Wreszcie dotarli do nieforemnej skały, orbitującej z dala od macierzystej gwiazdy. Układ był odosobniony, wysoko, ponad płaszczyzną galaktyki, a składały się na niego, oprócz karła F5V, cztery gorące Jowisze i sporo małych ciał krążących w pasie poza orbitą ostatniej z planet. GTW27 był jedynym obiektem w promieniu 3000 parseków, na którym egzystowało życie. Życie zasiane przez Unię Galaktyczną, w realizowanym dawno temu programie zasiedlania Kosmosu. To akurat życie miało najgorsza możliwą formę. GTW27 była jedną z przeszło stu asteroid więziennych UG.

 

W wydrążonej skale, liczącej 120 km średnicy, osadzonych było przeszło 10 tysięcy najgroźniejszych istnień w znanym Wszechświecie. Tango Nebula dostarczał właśnie dwóch następnych.

 

– Czego jeszcze chcecie? – niecierpliwy głos kontrolera zacharczał w systemach łączności gwiazdolotu.

 

– Tu kapitan Pierr Del Den na pokładzie Tango Nebula. Dostarczamy poszukiwanych ogłoszeniem Unii Galaktycznej nr 234CD5/89 kappa.

 

– Czy wy sobie w chuja tniecie, kapitanie?

 

– Jak to, o co chodzi? – Pierr Del Den był zdumiony ale domyślał się, w czym rzecz.

 

– Od dwóch cykli poszukiwani są już osadzeni w celach. – Kapitan ostatecznie zakąsał bryłkę wątpliwości.

 

– Massaraksz! – zaklął podle i pospiesznie rzekł do cyborga – Zabieraj nas stąd. Migiem!

 

***

 

Jakiś czas później kapitan razem z Antonem stali przed wnęką zajmowaną przez Alfworianina. Wszędzie też, na podłodze, suficie i ścianach, kręciły się części kolektywu Irhry Zehr. Alfworianin słuchając kapitana unosił pulsującą pastelowymi barwami głowę na swych mackowatych odnóżach i patrzył wzrokiem, który być może wyrażał zdumienie, a być może nie wyrażał nic.

 

– Jesteś łebski, wymyśl coś – rzekł na koniec opowieści Pierr Del Den.

 

– Bardzo łebski – dodał Anton Palmphlet.

 

– Nie na tyle łebski, żeby dać się wam złapać. Ale dość łebski, by teraz wyczuć drwinę – rzekł Alfworiański głowonóg. – A tak poważnie kapitanie. Dam ci radę, najlepszą z możliwych. Wyrzuć mnie w przestrzeń. – Gdy oczy kapitana i Antona zrobiły się prawie tak wielkie jak u Alfworianina, ten dodał pospiesznie: – Oczywiście w kapsule z modułem łączności tachionowej. Będziesz miał wtedy cześć problemu, że tak powiem, z głowy.

 

– Jak to?

 

– Wyobraź sobie, że według przepisów Unii Galaktycznej, to twój gwiazdolot jest bytem wtórnym, bo ten drugi został zarejestrowany przez systemy detekcji jako pierwszy. Jeśli mnie wyrzucisz, to nie da się udowodnić, kto jest kim…

 

– Ale tamci zainkasowali za tego drugiego ciebie i za Kazeha sporo unikredytów.

 

Alfworianin uniósł w górę kilka macek i rzekł potrząsając nimi:

 

– Potrafię się odwdzięczyć i zrobić tak, byście byli do przodu i nawet bardziej. Dużo bardziej…

 

Chwilę później Alfworianin, razem z Antonem i kapitanem trzymającymi w rekach broń, znaleźli się na mostku.

 

– Będą unikredyty, będzie wolność – rzekł kapitan.

 

Alfworianin podszedł do głównej konsoli łączności gwiazdolotu, i oparty na trzech mackach zaczął pozostałymi szybko manipulować przy setkach przycisków na rzeczywistych ekranach i tych wyświetlanych na błyszczących ponad konsolą, półprzejrzystych wirtualnych taflach.

 

– Popracujcie troszkę nad zabezpieczeniami, bo byle łajza namierzy was tachłączem i nagrzebie w systemach. Mógłbym na ten przykład zaimplementować temu waszemu XPL moją AI, która zhakowałaby go i zdominowała wszystkie osobowości w pikosekundę. Wtedy lecielibyście tam, gdzie ja bym chciał.

 

– Do rzeczy kolego, bez przechwałek! – uciął ten wywód Anton. – Pewnie do zasilenia konta w banku galaktycznym potrzebne są ci nasze biometryki?

 

– Już je znalazłem – głowa Alfworianina stała się czerwona, co oznacza zarówno wesołość, jak i złość. – Już jest. Gotowe – dodał po chwili. – A teraz liczę na wasz honor i rozum.

 

– Sporo unikredytów – odezwały się Irhra, której części były wszędzie i wszystko widziały. Siedziały także na konsoli, gdy Alfworianin dokonywał przelewów.

 

Chwile później głowonóg wraz z towarzyszącym mu i wciąż milczącym Kazehem odpływali z wolna od burty Tango Nebula. Byli już na granicy widoczności, gdy z błyskiem, zwanym efektem Pankratza, towarzyszącym wyjściu gwiazdolotu z wormhola, zmaterializowała się obok kapsuły ratunkowej arkturianska fregata. Podjęła kapsułę i rozpłynęła się w czerni Kosmosu.

 

– Wilk syty i owca w ciąży – skwitował to kapitan i nakazał kurs na Eden 13, gdzie mieszkał Anton Pamphlet. Konwojent był mu już zupełnie zbędny.

 

***

 

Po dwóch godzinach spędzonych w autolocie, wynajętym nieopodal portu kosmicznego, Anton wreszcie stał przed swym domem. Cieszyła go wizja uroczej Alicji vel Lony, z którą łączył go kontrakt partnerski. Rozmyślał teraz, w swej nowej sytuacji o tym, że mógłby podpisać z nią kontrakt bezterminowy. Alicja przywitała go w drzwiach ubrana skromnie, w bezwstydnie uwidaczniającej pełne piersi i rozłożyste biodra półprzejrzystej halce. W czasie gdy on patrzył z uśmiechem na te wywołujące ślinotok krągłości ciała, mina Alicji wyrażała osłupienie. Wreszcie otaksowawszy Antona dokładnie odprężyła się i powiedziała:

 

– Coś się stało? Czyżbyś jednak wrócił po więcej, mój ty rycerzu – złapała się za piersi i ścisnęła je krzyżując nogi.

 

Anton pojął powagę sytuacji. Podniecenie, a razem z nim wszystkie plany związane z wykorzystaniem Alicji vel Lony, odpłynęły gdzieś poza Wielki Atraktor.

 

– Coś mi się przypomniało ale to chyba nieistotne… – plątał mu się język, gdy próbował wybrnąć z sytuacji. – Przypomnij mi kotku, kiedy wyszedłem?

 

– Czy ty zidiociałeś do końca, a może cię jakaś osobliwość zassała? No przecież wyszedłeś nie dalej jak kwadrans temu. – Zaśmiała się zalotnie. – Wiem! Tak cię wycisnęłam, że straciłeś orientację, ogierze. – Podkreśliła ostatnie słowo.

 

„Trudno" – pomyślał Anton zrezygnowany. – „Konkurencja doskonała. Mam jednak tyle unikredytów, że znajdę sobie gdzieś na drugim krańcu galaktyki młodszą, ładniejszą, łatwiejszą… Może kolektyw."

 

W tym momencie zdał sobie jednak sprawę z jeszcze jednego aspektu niedawnej przygody. Jego twarz stężała.

 

– Massaraksz!! – zaklął wściekle, co strasznie zaskoczyło Alicję vel Lona, po czym pędem rzucił się do zaparkowanemu przez domem autolotu i mając głęboko w odwłoku wszystkie przepisy ruszył w stronę najbliższej delegatury banku galaktycznego.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu.

Nie rozśmieszyło mnie ani razu. Przeczytałem bez szczególnego zainteresowania. Zakończenie też nie zaskoczyło. 
Gdzieś tam zauważyłem jakieś niewielkie błędy, ale nie zanotowałem, a nie chce mi się teraz szukać. 
W sumie - napisane jest przyzwoicie, można przeczytać, ale bez rewelacji. 

"Niezwykle inteligentne i sprytne głowonogi zazwyczaj wykorzystywały swój intelekt dla dobra całej Unii Galaktycznej. O tym konkretnym, trudno było jednak powiedzieć cokolwiek innego, niż winy."
"- Pracę - rzekł z przekąsem, po czym zerknął wielkimi jak spodki, bystrymi oczami i zaczął swą stałą śpiewkę - Gdybyś myślał, to wiedziałbyś, że mój przypadek jest ewidentnie polityczny.
- Jak to? - zdziwił się kapitan."
A mnie kilka razy tak. Zwłaszcza grupowe porno:). Chociaż motyw wyścigu według mnie jest niewykorzystany.

Masz umiejętność posługiwania się przyjemnymi dla mojego ucha określeniami (np. napęd Alcubierra). Łatwo Ci to przychodzi.
Czytało się ekspresowo.
Zabawne było
Tylko się zastanawiam, czy nie można potraktować tematu zdublowania na poważnie? Może coś dobrego z tego by się "urodziło"?
Pozdrawiam
Zdradzisz mi swoją profesję?

Dziekuję za przeczytanie i opinie.
@exturio - tak już bywa... liczyłem sie z tym, że nie każdy bedzie ubawiony (mnie też nie wszystko co smieszne dla innych rozsmiesza :D
@Lassar - Dzięki za uwagi, starałem się coś z tym zrobić. Jesli chodzi o motyw wyscigu... nie dało sie już nic upchnąć w konkursowej objetości :(
@zkarpiński - ok, zdradzam ;) jestem astronomem, a w zasadzie, by być szczegółowym  radioastrofizykiem. 

A ja fizykiem. Mam wrażenie, że czasami nadajemy na podobnych częstotliwościach :)
Pozdrawam i życzę sukcesów w obserwacjach...

Bardzo lekko i przyjemnie napisane. W mój humor trafiłeś i przyznam, że nieźle się ubawiłem podczas lektury. Bardzo mi się podobało.

Co do kwestii astrofizycznych, to wierzę na słowo. ;)


Pozdrawiam.

Ale fajne :) Rzeczywiście, fajnie by było to wszystko rozwinąć, ale tak jak jest, jest bardzo dobrze. Czytało się bardzo szybko i naprawdę się wciągnąłem. Tylko chciałoby się, żeby pointa była bardziej wyrazista, ta (dla mnie) pozostawia pewien niedosyt.
Ale mimo tego wszystkiego, nie jestem pewien, czy to "kosmikomika"... Bo jest lekkie, szybkie i przyjemne, ale czy specjalnie komiczne? Hm... A tam, niech sobie jury myśli. Mnie się w każdym razie opowiadanie samo w sobie podobało :)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Bardzo mi się podobało i mam szczerą nadzieję, że to opowiadanie będzie miało swoją kontynuację. Świetny pomysł na całość i świetne pomysły na zwroty akcji. Przyjemnie mi się czytało.

Jak na kosmikomikę trochę za mało komiczne, ale bez wątpienia to coś jest bardzo dobre. Co akapit, to świetny pomysł, a pomysły tak wykręcone, że aż szkoda je tak zostawić, zgadzam się z Lassarem, że pomysł nie do końca wykorzystany - chętnie bym przeczytała coś więcej o tej porypanej załodze :D

Nowa Fantastyka