- Opowiadanie: Rastaman - Młot Boga - Syn Adama

Młot Boga - Syn Adama

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Młot Boga - Syn Adama

– Nadal nie bardzo rozumiem. O co ci chodzi? – Zuza patrzyła na brata ze zdziwieniem . Gabriel jedynie się uśmiechał, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z siostry.

– Jak to, o co mi chodzi? – spytał wyraźnie rozweselony. – Dom stoi pusty. Przez większość czasu nikt już nawet w nim nie sprząta. Gdybyś się uparła, to mogłabyś zmierzyć grubość warstwy kurzu. Rodzice odeszli, zostawiając wszystko mnie. Co za tym idzie, nie muszę martwić się o pieniądze. Za to ty ich potrzebujesz, prawda?

Zuzanna uderzyła otwartą dłonią w blat stołu. Gabriel, aż podskoczył. Spojrzał niepewnie w kierunku siostry. Na twarzy dziewczyny malowało się oburzenie i gniew. Dopiero po chwili opanowała się nieco. Poprawiła machinalnie obrus i ciężko westchnęła.

– Czy uważasz, że potrzebuję jałmużny?! – krzyknęła tak głośno, że Gabriel wcisnął się głębiej w swój fotel. – Nie potrzebuję twoich pieniędzy! Nie chcę…

Urwała widząc, że Gabriel podnosi się z fotela i podchodzi powoli do stołu. Stanął naprzeciw niej i tak jak ona, oparł się rękoma o blat.

– Ale ja nie chcę ci ich dać za darmo skoro to uraziło twoją dumę – Na jego twarzy nie pozostał nawet cień dawnego uśmiechu. – Nie chcesz jałmużny, dobrze. Wcale ci jej nie zamierzam ofiarować. Odpracujesz te pieniądze.

Chciała już coś powiedzieć, ale przerwał jej, unosząc dłoń. Nie była już zdenerwowana. Patrzyła na brata bardziej ze strachem i troską. Wyprostowała się automatycznie czekając na jego dalsze słowa.

– Tak jak powiedziałem, odpracujesz je. – ciągnął dalej Gabriel – Potrzebujesz pokoju, by móc się uczyć na studiach dziennych. Daję ci go. To już mieliśmy ustalone. Potrzebujesz też pieniędzy, by mieć na swoje potrzeby, a wiesz doskonale o tym, że od swoich rodziców nie możesz spodziewać się zbyt wiele. Dlatego zarobisz je u mnie. Dostaniesz pieniądze z wynajmu moich pokoi, a w zamian będziesz gotować i sprzątać.

– I to wszystko?

– W razie potrzeb coś się jeszcze wymyśli – Gabriel uśmiechnął się i wyszedł na dwór.

 

Boska Pochodnia spędzał ostatnie chwile przed opuszczeniem Nieba w zbrojowni. Siedział na jedynym w komnacie stołku i polerował miecz końcem nieskazitelnie białej szaty. Długie blond włosy spiął z tyłu w koński ogon, odkrywając w ten sposób cały tatuaż. Znamię nadane przez Boga, kiedy powoływał go do służby wśród Serafinów. Wśród największych do czasów Upadku. Najwięksi, najpotężniejsi, najwierniejsi, nieskalani. Serafini, aniołowie ognia. Śpiew niesie śmierć i ukojenie, skrzydła gorące powietrze, ramiona płomienie miłości. Serafini. Najwięksi z największych. Najstarsi. Aniołowie Adama…

Michał niespokojnie poruszył się na stołku i wsunął miecz do pochwy zawieszonej między skrzydłami. Wstał powoli, po czym wyprostował się i rozpostarł skrzydła.

– Nie mam zamiaru znowu sobie tego przypominać – mruknął i wyszedł ze zbrojowni. Korytarz Pałacu Boga był zupełnie pusty. Rzadko którykolwiek z aniołów trudził się spacerem. Chyba, że potrzebował samotności. Michał oparł się plecami o najbliższy parapet. Zza rogu wyszli Cherubini Gabriel i Rafał. Nie spojrzał na nich. Doskonale wiedział, że już wiedzą o jego wspomnieniach. Przeklęty Rafał!

– Ach, Michale… – westchnął Boska Pochodnia pod nosem – Winieneś się cieszyć, że Rafał jest twym bratem, a nie przeciwnikiem.

– Złote słowa, bracie – głos Gabriela był jak zwykle czysty i dźwięczny. Anioł Śmierci położył dłoń na ramieniu Serafina – Rafał obawia się o ciebie, bracie. Nie powinieneś obwiniać się Upadkiem…

– Niech czcigodny brat Strażnik nie interesuje się cudzą duszą! – Michał natychmiast wskazał palcem na twarz Rafała. Ogień pochłonął wyciągniętą rękę liżąc płomieniami twarz Cherubina. Anioł nie spuścił wzroku i uśmiechnął się serdecznie. Zręcznym ruchem odgarnął długie, kręcone kasztanowe włosy. Czerń oczu Cherubina odbiła blask płomieni, które natychmiast zastygły i już jako sople upadły na posadzkę, roztrzaskując się. Michał nie spuszczał wzroku z uśmiechniętej twarzy Rafała. Tatuaż płonął pokrywając całą lewą część twarzy. Iskry skakały po brwiach.

– Gdzie? – z ust i oczu Serafina biły malutkie płomyczki. Rafał uśmiechnął się, wskazując palcem na posadzkę.

 

 

Widok z tarasu Lucyfera rozciągał się na wszystkie Bramy Międzybramia. Odkupiony siedział w potężnym fotelu obserwując od niechcenia całą okolicę. Nie spodziewał się na razie żadnych ruchów po którejkolwiek ze stron. Zadawał sobie sprawę z tego, że Sammael ma własny plan i nie zawaha się przed wprowadzeniem go w życie. Pan Piekieł jednak zdawał się nie przejmować wielkością Boga, bądź co bądź swojego ojca. Odkąd tylko sprzeciwił się Jemu ten jeden jedyny raz przestał zupełnie zauważać Jego obecność we Wszechświecie. Prawda to, że Stwórca nie lubił ujawniać się bez potrzeby. Zdawał się również nie interesować poczynaniami własnych aniołów. Nie wiadomo tylko dlaczego. Chciał, aby poczuli się równie wolni co ludzie, czy po prostu byli zbyt nudni. Jednak kiedy Pan wie, że potrzebna jest Jego dłoń, ukazuje ją w sposób tak znaczący i dobitny, że grzechem byłoby dopuszczenie myśli, że nie czuwa i nie dba o swoje królestwo.

Lucyfer zrozumiał to podczas Pierwszej Wojny Królestw. Wielu z aniołów poszło za Sammaelem. Zgodzili się, zwabieni wizją własnego udziału w Akcie Tworzenia. Lucyfer był wtedy z nimi. Widząc jednak jak niedoskonały był twór Sammaela zrozumiał czemu Pan zabronił im tworzenia. Odwrócił się wtedy od Pana Piekieł. Ten jednak posłał swoje zastępy do walki z aniołami. Dwaj bracia i ślepo oddane im wojska toczyły zacięte boje. Otchłań napełniła się wtedy po brzegi. Pan jednak nie chciał patrzeć na bezsensownie odbierane życia podarowane z jego łaski. Stworzył Abaddona. Jedynego anioła powołanego do niszczenia zła. Abaddon, Niszczyciel, Zagłada i Pierwszy z Siedmiu to jego imiona. To on zapoczątkował Zwierzchności. Najpotężniejszy zaraz po Bogu. Strącił Sammaela i jego popleczników głęboko poza granicę wzroku Pana, by ten nie musiał patrzeć swoimi czystymi oczyma na plugastwo. Zniszczył większość z nich i zyskał straszliwą moc.

Pamiętam – myślał Lucyfer – jak Michał struchlał, widząc Abaddona po raz pierwszy. Nie wyglądał na mocarza. W niczym nie przypominał żołnierzy Michała, umięśnionych Stróżów wyćwiczonych w walce. Abaddon sprawiał wrażenie cienia. Szczupły, wysoki, z długimi czarnymi włosami i bystrymi niebieskimi oczyma. Pojawił się bez skrzydeł. Przecisnął się pomiędzy zwartymi szeregami wojsk Michała i stanął obok wielkiego dowódcy. Serafin chciał obrzucić go wyzwiskami, ale utknęły mu w gardle. Odsunął się od niego. Abaddon podszedł do Upadłych i z dzikim uśmiechem na ustach uderzył pięścią pierwszego z nich. Wyrzuciło go w powietrze. Ten nawet za nim nie popatrzył, zwyczajnie przeniósł wzrok na resztę legionów. Uniósł się w powietrze i dopiero tam rozpostarł siedem par metalicznych skrzydeł. W obydwu dłoniach trzymał potężne miecze, których ostrza płonęły czarnym ogniem.

Niczym błyskawica uderzył na pierwszą linię. Szyki momentalnie się załamały. Upadli nie wiedzieli, co mają robić. Sam Sammael był zaskoczony. Niszczyciel siekł na prawo i lewo posyłając w otchłań kolejne niewierne dusze. Członki fruwały w powietrzu. Nie zniszczył wszystkich. Przebił się jedynie do samego Sammaela. To na nim mu zależało. Chwycił Pana Piekieł za głowę i poderwał go ze sobą w powietrze. Nie walczyli. Czarny Serafin tkwił w żelaznym uścisku Abaddona, szarpiąc się we wszystkie strony. Niszczyciel zapikował. I w połowie drogi do ziemi rzucił Sammaelem, który pomknął ku zgubie niczym czarny pocisk. Kiedy uderzył o ziemię zaczął się w niej zagłębiać. Szybko i skutecznie ciągnąc za sobą wielu popleczników. Po jakimś czasie dziura w ziemi zasklepiła się, a na jej miejscu stanęła potężna brama. Abaddon wylądował przed Serafinem Michałem, klepnął go w ramię i odszedł w kierunku boskiego pałacu. Od tamtej pory nikt go nie widział, aż do ostatniej plagi egipskiej. Po stworzeniu Międzybramia Lucyfer usłyszał, że Pan uśpił Abaddona. Teoretycznie z powodu niesubordynacji.

– Na pewno… – prychnął Lucyfer i podniósł się z fotela. Brama Niebios otwierała się.

 

 

Na zalanym deszczem chodniku wylądowali trzej aniołowie. Ściągnęli kaptury z głów. Każdy rozglądał się podejrzliwie wokoło. Jak na rozkaz stanęli do siebie plecami. Tatuaż na twarzy jednego z nich zajął się ogniem, sycząc od kropel deszczu.

– Czujecie? – spytał cicho Michał sięgając ręką po miecz – Czujecie ten smród?

– Tak, bracie… – szepnął stojący po jego prawej stronie Gabriel. Jego oczy szybko przeskakiwały z punktu w punkt. Dłoń miał opartą o złotą laskę – Zgnilizna, siarka i czad…

– Zupełnie nie rozumiem! – krzyknął poirytowany Serafin. Spojrzał na Rafała. Cherubin tylko pokiwał głową na znak, że zgadza się z Michałem. Gdzieś na granicy wzroku trójki Archaniołów przemknął niewyraźny kształt. Michał nie zwlekał ani chwili. Odbił się od ziemi i pomknął wprost ku przeciwnikowi. Jego włosy zapłonęły świętym ogniem.

– Jest mój! – krzyknął i pochylając się zamachał potężnymi skrzydłami. Puścił się w pościg za szybkim, ciemnym kształtem. Był tuż za nim kiedy kształt rozwiał się w powietrzu niczym mgła. Michał odchylił się do tyłu machając mocno skrzydłami. Zatrzymał się w powietrzu.

– Gdzie jesteś? – mruknął do siebie i rozejrzał się uważnie. Po chwili zauważył ruch tuż nad sobą. Nie czekał. Wzbił się jeszcze wyżej, by podjąć przerwany pościg. Ogień zaczął otaczać jego ciało. Boska pochodnia nie zwracał na to uwagi. Był całkowicie pochłonięty ściganiem nieznanego. Ponownie był tuż za nim. Nieznajomy odkręcił się nie przestając biec. Michał zauważył przerażony wzrok. Brązowe oczy młodego chłopca. Twarz na wskroś ludzka. Bez najmniejszej nawet demonicznej skazy. Iskra boskości w oczach. Wolna dusza. Michał zawahał się. Zgasił płomienie i szybko chwycił chłopca za gardło. Twarz zniknęła sprzed oczu Michała. W jego dłoni spoczywało gardło sługi Lucyfera. Mitycznego bożka Hermesa.

– Co?! Na Zwierzchność! – Serafin nie mógł pojąć, co się stało. Bożek delikatnie ujął swoimi dłońmi palce anioła i zaczął rozluźniać uścisk.

– Też się cieszę, że cię widzę, o wspaniały Serafinie Michale – powiedział chrapliwie Hermes i spróbował się uśmiechnąć. Boska Pochodnia puścił go. Przez chwilę obserwował, po czym chwycił ponownie za szaty i schował miecz. Gwałtownie przyciągnął do siebie Hermesa. W oczach skrzył się ogień.

– Kodeks Stworzeń Międzybramia, zwój czternasty, linia piąta – wyrecytował ze złością Michał – Istoty Międzybramia mają absolutny zakaz, nałożony przez Radę Zwierzchności, a zaakceptowany przez Boga Najwyższego i Pana naszego, przestępowania Bram, których pilnują w obrębie swojego terenu, na strony do nich nie należące. Wyklucza się tutaj Bramę Czyśćca. Dokument zatwierdzony na dwa boskie tchnienia przed Zesłaniem Mesjasza, Syna Bożego. Wiesz czym grozi złamanie tego przepisu?! – Boska Pochodnia potrząsnął cherlawym ciałem Hermesa. Obok nich pojawili się Gabriel i Rafał.

 

 

Białe Mitsubishi zatrzymało się na podjeździe do garażu. Brama wjazdowa zaczęła się powoli zamykać. Drzwi samochodu otworzyły się. Gabriel wysiadłszy przeciągnął się i zatrzasnął je za sobą. Po drugiej stronie samochodu Zuzanna także zamknęła drzwi. Rozejrzała się po całym podwórzu.

– Zapomniałam już jak duży masz dom – powiedziała, wyciągając torbę podróżną z tylnego siedzenia. Gabriel uśmiechnął się smutno. Wziął od siostry torbę i ruszył w kierunku domu. Wymacał klucze w kieszeni i otworzył drzwi. Wszedł do środka i rzucił torbę pod szafkę z butami. Obejrzał się do tyłu. Zuzanna stała przed drzwiami wpatrzona w malutki domek pomiędzy drzewami. Wywoływał w niej skojarzenia z japońskim dojo.

– Nigdy tego u ciebie nie widziałam – powiedziała, kiedy Gabriel stanął obok niej.

– Bo dawno u mnie nie byłaś – odparł i wszedł ponownie do domu. Skwar na dworze był nie do wytrzymania. Wolał schować się do środka, gdzie pomieszczenia były w pełni klimatyzowane. Zuzanna jednak nie dawała za wygraną.

– Co to jest?

– To jest moje hobby! – odkrzyknął Gabriel z kuchni. Coś trzasnęło, zachrobotało i znowu trzasnęło. Chłopak wyszedł z kuchni z dwiema szklankami w dłoniach. Podszedł do otwartych drzwi i wręczył jedną siostrze. – Byłem swego czasu tak zafascynowany Japonią, że kazałem sobie zbudować małe dojo, żeby móc spokojnie ćwiczyć. To było rok przed śmiercią rodziców. Od ich pogrzebu nawet tam nie zajrzałem. Gdyby ktoś wiedział, co tam jest, już dawno zostałoby to splądrowane. Czemu o to pytasz?

– Podoba mi się – odparła Zuzanna i uśmiechnęła się. Upiła łyk napoju i weszła do domu. Zamykając drzwi zwróciła wzrok na brata – Zamykasz to jakoś? Czy stoi sobie otwarte?

– To jest cały czas otwarte. Nie mam czasu i ochoty zaprzątać sobie tym głowę. – Gabriel rzucił się na sofę w salonie. Szklankę postawił na stoliku. – Pokój możesz sobie wybrać, który tylko chcesz. Ja zająłem dawną sypialnię rodziców i przyległy do niej gabinet ojca. Reszta domu jest do twojej dyspozycji. Rozgość się. Czuj się jak u siebie…

– A ty?! – Gabriel spojrzał na siostrę zdezorientowany. Zuza uśmiechnęła się do niego – Co będziesz robił? Żebym ci nie przeszkadzała…

– Nie będziesz mi przeszkadzać. Położę się dzisiaj wcześniej. Muszę jutro jechać do firmy ojca. Przejąć pełnomocnictwa i takie tam śmieszne rzeczy. Dom zamyka się automatycznie o północy.

– Aha… – Zuza mruknęła pod nosem, upiła łyk napoju i uśmiechnęła się nieznacznie – W takim razie wiem co będę robić jutro…

 

Michał sam nie wiedział co w niego wstąpiło. Płonął gniewem tak niewyobrażalnym, że nawet jego to niepokoiło. Starał się panować nad sobą. Wiedział doskonale, że nie ukryje tego przed Gabrielem i Rafałem. O Hermesa nie dbał. Kodeks Anielski pozwalał mu bezkarnie pozbawić bożka jego Iskry. Patron starożytnych posłańców był mu jednak potrzebny. Chciał wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji. Metatron w sumie nie udzielił im ich zbyt wielu. Nie powiedział im gdzie zaczął działać Abaddon. Czego ma szukać. Z jakim zadaniem został wysłany. I jaki był wyższy cel Niszczyciela. Pan nigdy nie zleca zadań, nawet najprostszych, gdyby nie kryło się za tym coś wyższego.

Abaddon, jeden z najpotężniejszych aniołów, nie mógł być zesłany na ziemię tylko w celu niszczenia demonów. Od tego są stróżowie i archaniołowie. Od biedy może się tym zająć Legion Śmierci Gabriela.

– W tym musi być coś więcej… – mruknął pod nosem Michał patrząc na Hermesa. Bożek poruszył się przestraszony. Wyraźnie zbladł na twarzy.

– Wybacz, o wielki wodzu – Hermesowi głos wyraźnie drżał. – Tylko tyle miałem do zrobienia. Zgubiłem go niestety. Nie dowiedziałem się niczego. Błagam, wodzu, przymknij łaskawie oko na mój występek.

– Że co?! – Serafin wyrwał się z transu. Popatrzył na Hermesa. Bożek był przerażony.

– Ekhm… – Gabriel odchrząknął i stuknął Michała w ramię. Serafin odwrócił się do niego. Włosy, przedramiona, tatuaż i oczy anioła płonęły. Twarz miał zagniewaną – Płoniesz bracie. Hermes jednak nie zrobił nic złego.

Michał spojrzał na Gabriela, Hermesa i w końcu na Rafała. Cherubin pokiwał tylko głową. Michał spuścił głowę i rozpostarł skrzydła. Sześć potężnych par stało w ogniu.

– Uspokój się, bracie! – krzyknął Gabriel wskazując na niebo palcem – Spójrz, co się przez ciebie dzieje!

Choć niebo zdążyło już się pokryć chmurami, a coraz mocniejszy wiatr podrywał z ziemi chmury pyłu, Michał nie zwrócił na to uwagi. Spojrzał jeszcze raz na Hermesa. Twarz anioła stała w płomieniach.

– Gdzie on jest, cwaniaku! – warknął prosto w twarz bożka. Płomienie liznęły jego policzki. – Szybko!

Hermes już otwierał usta. Zagrzmiało. Nienaturalnie. Błyskawica uderzyła obok aniołów. Rafał uderzył plecami w latarnię łamiąc ją w pół. Gabriel chwycił za pałkę zatkniętą za pas. Nie zdążył. Podzielił los Rafała przelatując przez całą szerokość ulicy i uderzając w latarnię obok Rafała, także łamiąc ją w pół.

Michał w mgnieniu oka wyszarpnął miecz spomiędzy skrzydeł. Odskoczył w tył i sparował niewidoczne cięcie na piersi. Posypały się iskry. Serafin wydał z siebie lwi ryk. Zaatakował odruchowo. Zazgrzytało. Czarna posoka strzeliła na metr w górę. Ciało demona zwaliło się na asfalt i spopieliło. Serafin rozejrzał się. Rafał i Gabriel także posłali swoich przeciwników w niebyt. Obaj dołączyli natychmiast do Michała. Serafin zgasił płomienie i rozejrzał się uważniej nadal trzymając miecz w pogotowiu.

– Od kiedy demony atakują kiedy nie mają przewagi liczebnej? – Gabriel spojrzał na Serafina. Michał nie odpowiedział. Oczy mu płonęły.

– Przeklęci! – warknął i wskazał palcem miejsce, gdzie zostawili Hermesa w pętach – O to im chodziło! Zabrali nam bożka!

Błyskawica przecięła niebo. Deszcz nadal padał. Aniołowie nie zauważyli kiedy na złamanej latarni przysiadł kruk.

 

Abaddon szedł na ślepo. Nie wiedział kogo i gdzie ma szukać. Wiódł go instynkt, słowa Ojca i zapach. Zapach człowieka. Mężczyzny. Młodego mężczyzny. Niebo zdążyło już pociemnieć. Dzień ustępował powoli nocy. Abaddon zatrzymał się i rozejrzał wokoło. Ciemność nadchodzącej nocy w niczym mu nie przeszkadzała. Widział wszystko tak samo dokładnie jak za dnia. Zaczął węszyć. Tysiące zapachów drażniło jego receptory. Skupił się na tym jednym. Tutaj jednak stawał się zanieczyszczony. Obok niego wyczuwał zapach zupełnie mu przeciwny. Pozbawiony takiej ostrości. Delikatny, ale zarazem stanowczy.

– Kobieta… – mruknął Niszczyciel. Przyklęknął. Przejechał dłonią po powierzchni asfaltu zbierając z niego kurz. Podnosząc się rozrzucił go przed sobą. Oblizał usta. Uśmiechnął się. – Dobrze. Niech zatem tak będzie…

Abaddon rozpostarł ręce na boki. Zerwał się potężny wiatr. Anioł rozłożył skrzydła i uniósł się w powietrze. Przeleciał nad ogrodzeniami i usiadł na dachu niskiego, rozłożystego budynku.

– Poczekam… – szepnął i otulił się skrzydłami. Zasnął. Po raz pierwszy od tysiącleci z własnej woli.

 

cdn

Koniec

Komentarze

Tekst mnie zainteresował, muszę przyznać. To dobrze. Widać, że się przyłożyłeś do całości, nie pisałeś bez przygotowania. To też dobrze.
W samym tekście (w założeniach świata i fabule), wydaje mi się, czuć Kossakowską. Ale to tylko moje wrażenie.
Co do technicznych spraw: miejscami szwankuje interpunkcja. W opisach też coś czasami zgrzytało (na przykład: Przez chwilę obserwował, po czym chwycił ponownie za szaty i schował miecz - ja bym najpierw schował miecz, później chwytał).
Jedna maniera nie za bardzo przypadła mi do gustu: bardzo rzadko stosujesz zdania złożone. Dla mnie taki opis wygląda na poszatkowany i średnio atrakcyjny, aż się czytać odechciewa. To ma też jeden poważny skutek uboczny: kiedy niemal wszystko opisujesz dość krótkimi zdaniami prostymi, nie masz narzędzi do stworzenia dynamicznego opisu pościgu. Czytelnik nie czuje tej nerwowości ścigania, bo przez cały tekst przyzwyczajany jest do krótkich, prostych zdań.

Pozdrawiam 

O, też chciałam napisać, że czuć tu Kossakowską... nieważne

Nowa Fantastyka