- Opowiadanie: endy - Na ratunek księżniczce (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Na ratunek księżniczce (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na ratunek księżniczce (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Nad płaską prostokątną równiną o wymiarach dwadzieścia dwa na czterdzieści siedem kilometrów, wschodziło słońce. Życiodajne źródło błogosławionego światła spowijało w jaskrawym blasku wysoką zieloną trawę i stojące obok krzaki. Wielkouche zające, weseli mieszkańcy doliny, biegały tu i ówdzie, spijając poranną rosę z naturalnych roślinnych kielichów. Wszędzie rosły szkarłatnoczerwone maki, amarantowe maciejki, złocistożółte rumianki o białych płatkach, bladobłękitne bławatki, ostrofioletowe fiołki i zielsko. Pszczoły, bzyczący posłańcy słońca, nieustannie zbierały życiodajny nektar tworząc wraz z latającymi wysoko ponad trawą ptakami cudowną kakofonię dźwięków.

Niedaleko tej równiny był las, którym podróżowała trójka bohaterów.

Pierwszy z nich miał dwadzieścia siedem lat i metr osiemdziesiąt trzy wzrostu. Na nogach miał czarne buty, a na głowie blond włosy. W jednej dłoni dzierżył stalową tarczę, podzieloną na cztery pola. Na pierwszym z nich widniał wizerunek białego jednorożca z uniesionymi do góry kopytami, na drugim dwie skrzyżowane strzały, na trzecim głowa byka z ostrymi rogami, a czwarte było w niebieskie paski. W drugiej ręce trzymał miecz. Jego czterokopytny środek transportu był niezwykle piękny, długa gładka sierść i bujna grzywa wywoływały w każdym uczucie zazdrości.

Drugi z bohaterów, który także siedział na swoim koniu, był niższy od pierwszego. Posiadał czarne włosy koloru węgla i smukłe dłonie artysty, ale tak naprawdę nim nie był. Pochodził z rodu wysokich elfów i na plecach nosił drewniany łuk. Miał także skórzany kołczan ze strzałami, zaś jego spodnie zdobiły indiańskie frędzle. Z pasa zwisało mu długie i wąskie ostrze śmierci, złowrogo połyskujące blaskiem metalu. Miecz osadzony był w pochwie zdobionej rytualnymi znakami przedstawiającymi panoramę starożytnego miasta i składanej w ofierze kobiety.

Trzecim z bohaterów był niski brodaty krasnolud, poruszający się na brązowym wierzchowcu w białe łaty. Krasnolud miał bardzo wysokie buty z cholewami i grube spodnie z czarnej wełny. Przez plecy przewiesił ogromnych rozmiarów topór, broń którą posługiwał się z chirurgiczną precyzją. Miał także spory hełm i kolczugę.

– Dojeżdżamy do miasta – oznajmił nagle pierwszy z bohaterów, którego imię brzmiało Roderyk z Avinion.

– To dobrze – odparł ze swadą jego kompan Agrevein.

– Tak, bardzo dobrze – dorzucił krasnolud Hrogh, kiwając ze zrozumieniem głową.

Razem wjechali do niewielkiej wioski położonej niedaleko królewskiego zamku. Swoje kroki od razu skierowali ku gospodzie, która już z daleka powitała ich zapachem kwaśnego wina i piwnych wymiocin.

Kiedy weszli do środka, wzrok wszystkich obecnych utkwił w przybyszach.

– Czego tu chcecie! – warknął zły osiłek z wytatuowaną na ramieniu złotą mantikorą.

– Szukamy pracy – odpowiedział uprzejmie Roderyk, przysuwając sobie czworokątne drewniane siedzisko.

– Wynocha! – wysyczał inny osiłek.

Krasnolud Hrogh stanął naprzeciw niego i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Sam się wynoś – powiedział grożąco.

Mieszkańcy karczmy nie czekali dłużej. Wściekle chwycili za kufle i rzucili się na bohaterów.

Roderyk podniósł drewniany stołek i sprytnym dexterem wymierzył go w głowę jednego ze zbirów. Następnie zrobił fintę i zasłaniając się wysoką kwartą przed nadlatującym kuflem, odskoczył w bok. Czworonogim siewcą spustoszenia wykonał nad głową młyniec, a potem przeszedł do wysokiej sekundy. W mgnieniu oka jego przeciwnicy zostali pokonani.

Ciężka rękawica pancerna krasnoluda już na samym początku walki, wraz z jego pięścią, wylądowała na głowie osiłka i pozbawiła go przytomności. Nieludzko potworna siła tego ciosu zwaliłaby z nóg każdego, kto by stał. Inni widząc upadającego kompana cofnęli się w głąb gospody, odkładając kuflową broń.

Osiłek z wytatuowaną mantikorą rzucił się na Agreveina z ławą w dłoni. Elf zgrabnie uskoczył i wraził ostrze swego miecza między trzecie i czwarte żebro przeciwnika, tuż pod niesłychanie mocno bijącym sercem.

Nagle do karczmy wbiegli gwardziści i wymachując na boki ostrymi halabardami aresztowali trójkę bohaterów.

Roderyk, Agrevein i Hrogh zostali zaprowadzeni do zamku przed oblicze panującego w wiosce króla.

Władca był starym człowiekiem z siwą brodą, siwymi włosami i siwymi krzaczastymi brwiami. Niesamowicie głębokie zmarszczki na jego czole świadczyły o zmartwieniach jakie trapiły jego mądrą i szlachetną duszę.

– Witajcie w moich progach bohaterowie – zagadnął wesoło. – Jakże się cieszę, że los was do mnie sprowadził.

– My również się cieszymy – odrzekł Agrevein wycierając ukradkiem skąpany we krwi miecz. – Czy możemy w czymś pomóc waszej królewskiej mości?

– Tak – odrzekł król. – Zły czarownik Morgor porwał moją córkę, Adelę. Czy możecie ją odzyskać?

– Bardzo chętnie – stwierdził Roderyk. – Gdzie znajduje się mroczna siedziba tego Morgora?

– Niedaleko stąd, tuż za Nieprzebytymi Bagnami i ponurym Lasem Jęków, skąd nikt nigdy jeszcze nie powrócił.

– Nie martw się, odnajdziemy twoją córkę i sprowadzimy ją z powrotem. A zły czarownik otrzyma nauczkę.

– Słono was wynagrodzę, jeśli go pokonacie – rzucił na pożegnanie król.

Bohaterowie wyjechali z zamku i od razu skierowali się w stronę Lasu Jęków. W milczeniu mijali posępne konary liściastych olbrzymów, wyciągających sękate drewniane gałęzie, niczym palce skąpane w obrzydliwości. Gdzieś w oddali rozległo się złowrogie wycie futrzastego wilka i mieszając się z jękami wypełniającymi las, napełniły serca wędrowców poczuciem grozy. Księżyc nad lasem świecił w pełni, ale nocny kuzyn życiodajnego słońca nie był w stanie zapewnić odpowiedniego światła. Ciemność wkrótce stała się nieprzenikniona, więc znaleźli polankę, na której rozbili biwak.

Nad ranem obudziło ich krakanie kruków. Czarne zwiastuny nieszczęścia krążyły nad obozowiskiem, głośno informując o swojej obecności. Bohaterowie wstali i od razu musieli zmierzyć się z wybiegającymi z lasu potworami.

Wielkie trolle o kolosalnych rozmiarach zaatakowały trzymanymi w dłoniach maczugami z nabitymi metalowymi kolcami. Były jednak powolne, ciężkie i niezgrabne. Hrogh bez problemu odrąbał jeden paskudny łeb swoim ogromnym toporem i uchylił się przed spadającym ciosem. Zaraz potem wbił swe ostrze nienawiści w potworne cielsko olbrzyma.

Roderyk i Agrevein, dwaj najlepsi przyjaciele, walczyli ramię w ramię. Ich miecze raz po raz parowały ciosy maczug, wywołując na twarzach trolli uśmiech niezadowolenia. Potwory zaatakowały wściekle, lecz nie mogły mierzyć się z wyszkolonymi wojownikami. Błękitne ostrze śmierci Roderyka pozbawiło tchu dwoje najbliżej stojących przeciwników, zaś Agrevein zakończył doczesny żywot kolejnych czterech.

Jęki ucichły. Drzewna ostoja natury została uwolniona od zła.

Nieprzebyte Bagna zaczęły się tuż za lasem i ciągnęły się aż po horyzont. Wjechali na wąską ścieżkę, która przez nie prowadziła i stąpając uważnie, by kopytami nie zagłębić się w obrzydliwym trzęsawisku, powoli posuwali się do przodu.

Wtem z bajora wyprysnęły długie ramiona wciągając bohaterów pod wodę. Szamocząc się z długimi gałęziami owijającymi się wokół tułowia, Agrevein sięgnął po swój miecz. Podobnie postąpił Roderyk, zaś Hrogh, który umiał lepiej pływać, wypłynął na zewnątrz.

Bagno zakotłowało się. Przez chwilę widać było jedynie pianę i bańki na powierzchni.

Nagle wynurzył się elf, a zaraz potem jego przyjaciel. Wykaraskali się na ścieżkę i ruszyli w dalszą drogę, susząc się na wierzchowcach. Byli z siebie niezwykle dumni – jako pierwsi pokonali błotne siedlisko okrucieństwa i jego niebezpieczeństwa.

Stanęli u wrót doliny i od razu zauważyli potężnych rozmiarów zamczysko wznoszące się na stromej skale. Ruszyli drogą ciągnącą się od siedziby złych mocy, aż do ponurych trzęsawisk, skąpani w jaskrawym blasku słońca.

Gdy podjechali bliżej, zobaczyli wysoką wieżę, która w świetle rozdzierających niebo błyskawic sprawiała upiorne wrażenie. Miała dziesięć pięter i w malutkim okienku na najwyższym poziomie dostrzegli zwiewną kobiecą sylwetkę. Domyślili się, że to właśnie tam zły czarownik uwięził Adelę, córkę króla.

Najpierw jednak musieli pokonać mury zamczyska, które zewsząd je otaczały. W tym celu Agrevein rozwinął linę i zarzucił ją na położoną wysoko blankę. Sznur uwiązł głęboko, więc poczęli się po kolei wspinać. Cegły były równo położone, przez co ściana była gładka i trudna do pokonania. Jednakże po jakimś czasie dotarli na wierzch murów. Ześlizgnęli się z nich i weszli do warowni, nie niepokojeni przez nikogo.

Znaleźli się w środku, w wielkich rozmiarów izbie. Na jej ścianach wisiały liczne trofea myśliwskie i okna.

Nagle zobaczyli ich stojący nieopodal strażnicy i groźnie wymachując mieczami rzucili się na nowoprzybyłych bohaterów. Wymienili kilka krótkich uderzeń i parad, po czym przeszli do kontrofensywy. Hrogh zamachnął się toporzyskiem, ucinając nogi na wysokości kolan. Strażnik upadł na ziemię głośno stękając. Agrevein wykonał kwartę, a potem tercję, po to tylko, żeby wepchnąć ostrze swego orędownika śmierci w szeroką pierś napastnika. Roderyk zaklął szpetnie, kiedy miecz strażnika ledwie o cal musnął jego nadgarstek.

Nagle pojawił się ktoś nowy. Był to czarownik, który wyszedł ze swej kryjówki, by włączyć się do walki. Jego powiewająca na wietrze peleryna i czarna broda nadawały mu złowrogi wygląd.

– Uwaga! – krzyknął krasnolud, kiedy błyskawica wystrzelona z rąk Morgora trafiła go w ramię.

Agrevein i Roderyk skoczyli do przodu i pognali co tchu do wieży. Hrogh złapał się za ranną rękę, lecz w drugiej wciąż dzierżył topór. Wściekle podszedł do czarownika, z chęcią wymierzania mu sprawiedliwości. Nie zdążył. Morgor wypowiedział straszne zaklęcie zabijające i krasnolud legł na ziemi wijąc się w przedśmiertnych konwulsjach.

W tym czasie Agrevein i Roderyk pokonywali schody wieży, pnąc się coraz wyżej i kończąc po drodze żywot stojących im na drodze strażników. Wreszcie dotarli do celu. Na najwyższym poziomie wieży, tuż za uklamkowanymi wrotami szczęścia, czekała na nich księżniczka.

Roderyk otworzył drzwi i wszedł do środka.

W rozległej komnacie, na zamszowym łożu, spoczywała przecudnej urody dziewczyna. Jej szczupła, piękna i młoda twarz oraz połyskujące lazurowym błękitem oczy, sprawiły że Roderyk z miejsca się zakochał i to z wzajemnością.

Nie był to jednak koniec jego kłopotów, gdyż na dole czekała niespodzianka.

Czarownik stał nad ciałem Hrogha i mierzył w ich stronę rękami.

– Nie pozwolę wam uciec! – zawołał, wypuszczając piorun.

Elf w ostatniej chwili odepchnął najlepszego przyjaciela i przyjął na siebie uderzenie. Zginął w oślepiającym blasku błyskawicy.

– Śmierć Agreveina drogo cię będzie kosztować! – wściekł się Roderyk, dobywając miecz i rzucając go w czarownika.

Jego błękitne ostrze śmierci koziołkując zmierzało pewnie do celu, jakim był Morgor. Tymczasem czarownik nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia. Zdziwił się widząc nadlatujący miecz, który ugodził go między oczy i wyszedł z tyłu czaszki. Umarł, ale zdążył jeszcze wyszarpnąć zza pasa sztylet.

– Hahahaha! – zaśmiał się ostatkiem sił. – To moja zemsta!

Złowrogie ostrze rzucone jego sękatymi palcami powędrowało ponad podłogą komnaty i ugodziło w serce księżniczkę Adelę.

Zrozpaczony Roderyk chwycił ją w ramiona.

– Nie możesz umrzeć, nie! – wołał. – Kocham cię!

– Ja też cię kocham – wyznała Adela konając.

Nagle komnatę wypełniło oślepiające światło. Roderyk, mrużąc oczy, zasłonił je dłonią. W sali pojawiła się kruczoczarnowłosa kobieta, nosząca u pasa małą butelczynę.

– Jestem bogini Deusmachina – powiedziała. – Wasza cudowna miłość poruszyła me serce, dlatego chcę ci podarować ten oto flakonik z wodą wskrzeszenia. Dzięki niej możesz przywrócić do życia swoją ukochaną.

– Dziękuję ci, o pani – rzekł Roderyk, odbierając prezent.

Bogini znikła jeszcze naglej niż się pojawiła.

Roderyk wlał kilka kropel płynu w usta księżniczki, czekając na efekty. Adela prychnęła i wodząc nieprzytomnymi oczami po sali, spytała:

– Co się stało? Gdzie ja jestem?

– Nie pamiętasz? Zabił cię zły czarownik, ale moc tej oto wody przywróciła cię do życia.

– Tak, pamiętam, mój ukochany. Teraz już zawsze będziemy razem.

– Och, cóż za szczęśliwy dzień! – zawołał Roderyk, przechodząc obok martwych ciał Hrogha i Agreveina.

Wyszli na zewnątrz i wsiedli na swe włochate pojazdy. Po chwili odjechali w rytmicznym stukocie końskich kopyt, ku zachodzącej kuli płonącego gazu…

 

Koniec

Komentarze

Trochę zbyt grubymi nićmi szyte, jak dla mnie. Kiczowate, owszem, ale kicz nie musi być nudny - tymczasem Ty, chcą wywołać efekt kiczu, bardziej mnie znużyłeś niż zaintrygowałeś. Ale co tam - ostatnie zdanie Po chwili odjechali w rytmicznym stukocie końskich kopyt, ku zachodzącej kuli płonącego gazu... - jest urzekające wręcz :P

"... i zielsko." - Rozwaliło mnie to konkretnie.

Tekst bardzo dobry = tandetny, ale śmieszny... I jak tu ten kicz postrzegać teraz... 

Ech, a byłam święcie przekonana, że jak już dostał tę wodę podbiegnie do elfa. :D

A co do tekstu - na pewno jest słaby (wiem, celowo). Jest tandetny, coś jak pierwsza sesja D&D grupki trzynastolatków. Jest miejscami przesadzony, miejscami niedopracowany... tylko czy wszystko co słabe jest kiczem?

Tekst słaby w sumie łatwo napisać. Wybitnie słaby - no, tu już niekoniecznie. Ale słaby spokojnie - tu użyjemy złego słowa, tam dodamy trzecią rękę, gdzieś się uciekniemy do groteski... i jest. Ale żeby wygrać konkurs, trzeba (według mnie) czegoś więcej. Chciałabym zobaczyć kicz zaskakujący, kicz wybitny, jedyny w swoim rodzaju. Taki, który na swój sposób mi się spodoba, wywołując we mnie przy tym zażenowanie moją własną osobą. Taki "cholera jasna, coś w tym jest (chyba nie spojrzę przez rok w lustro)".

A tak bardziej obrazowo - wolę kicz zahaczający o estetykę baroku niż ten w stronę Warhola...

OK, do konkursu.

Jest w tekście sporo zdań, ktore miały podkreslać kiczowatość ale według mnie nie nie zrobiły tego należycie, a tylko spowodowały rozśmieszenie. Czuć tu próbę wymuszenia kiczowatości formą, udaną według mnie tylko połowicznie.
Ale, żeby nie było niejasności, podobało mi się i niektóre zdania rzeczywiscie powalające :)
 

Moim zdaniem kicz nie powinien być spokojny, nawet jeśli to spowoduje skręt w stronę groteski. Jak uczą nas współcześni mistrzowie tandety, nie należy się ograniczać. Czy Lady Gaga zastanawiała się nad przesadnym kiczem kiedy wręczała nagrodę MTV? Nie, wyszła w sukience uszytej z mięsa, chociaż równie dobrze mogła poprzestać na zwyczajnym szaliku z podsuszanej podwawelskiej. Jak się bawić, to na całego :)

Kolejny tekst na granicy kiczu i komedii :) Ale w tym wypadku, konkurs chyba został dobrze dobrany. Opisy przyrody to po prostu majstersztyk. I przyjaśń dwóch bohaterów też, zwłaszcza w kontekście przesłodkiego finału :)

Kolejne opowiadanie, które zamiast w stronę kiczu skręciło w kierunku kiepskiej parodii. Moim zdaniem nie tędy droga. Takie sobie.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka