- Opowiadanie: Lord Sidious - Gniazdo feniksa

Gniazdo feniksa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gniazdo feniksa

I.

 

Dwóch mężczyzn, szlachciców z Irlenii, i towarzyszący im złotołuski smok, wyszło z lasu wprost w okolicę usłaną polami. Zaczęli rozglądać się po tej pięknej i zagospodarowanej łące, wdychać wiejskie powietrze, gdy nagle usłyszeli jakieś krzyki, a chwilę potem ujrzeli zdenerwowanego mężczyznę, który biegł w ich kierunku.

– O szubrawcy! – Ryczał wieśniak Klaus wymachując widłami. – Mam was szubrawcy, obdartusy!

– Ależ co się stało? – Zapytał zdziwiony, rudowłosy Sir Robson.

– Szubrawcy! Bandyci! Rozbójnicy! Psotnicy! Ja wam kota pogonię! – Wydzierał się jeszcze bardziej. – Zabaw się wam zachciało? Tak? Moim kosztem! O ja wam dam… – Widłami rzucał tak, że niewiele brakowało, a zrobiłby komuś krzywdę.

– No bez przesady, koleś to ty się na razie bawisz naszym kosztem… – Stwierdził smok Bazyleusz. – My sobie tylko przechodzimy, a ty wyskakujesz i odstawiasz widłowy teatrzyk!

– Widłowy teatrzyk! – Oburzył się Klaus. – Ty szubrawco jeden, ty! Ja ci tymi widłami psyk przekłuję! Ani mi się waż wracać na moje pola! Ani mi się waż!

– O co dziadkowi chodzi? – Zirytował się smok. – Posiał ziarno na ścieżce i mu nie wzeszło? Może ptaki wydziobały, albo ludzie zadeptali?

– Drogi panie, może odłoży pan te widły i porozmawiamy. W czym tkwi problem? – Spróbował zagadnąć ciemnowłosy Sir Lackley.

– Smoka nie widział… Ot, co. Naczytał się romansów i teraz bohatera zgrywa. – Ironizował Bazyleusz. – Oni tak zawsze.

– Smok wyrządził mi krzywdę… – Stwierdził wieśniak.

– Nie może być! – Drwił jaszczur. – Znam takiego jednego, który mógł to zrobić!

– Zapłacisz mi za to szubrawco! Zapłacisz! Nie dam się tak traktować! – Widły znów poszły w ruch, tym razem celowały bezpośrednio w głowę jaszczura.

– Przepraszam, ale co dokładnie panu smok zrobił? – Zapytał Robin Lackley.

– Jak to co!? – Zdenerwował się Klaus. – Zbezcześcił moje zasiewy! Zniszczył moje plony! Szkodnik!

– A co pan uprawia? – Wtrącił się Alec Robson.

– Owies! I żyto!

– I smok zniszczył panu ziarno? Może to wróbelek był? Nie wystarczy jednego stracha postawić i po kłopocie? Ale nie, lepiej od razu zrzucić winę na smoka… Ot teoria spiskowa, coś się nie udało, na pewno smok zawinił. – Marudził Bazyleusz. – Deszczu nie ma, smok chmury przegonił, deszczu za dużo, smok wody naznosił… Śpiewka stara jak świat.

– Wróble mogłyby co najwyżej coś wydziobać, ale na pewno nie wypalić! – Zirytował się Klaus. – Kto mógłby wypalić? Są dwie możliwości, albo był to jakiś huncwot, złośliwe bydlę, albo smok, okrutna bestia z wredną głową na pomarszczonej szyjce…

– Kolekcjoner zmarszczek i kurzych stóp się odezwał! – Odgryzł się gad.

– Psubracie! Wypaliłeś mi znaki na polu! – Klaus mocno gestykulował i wymachiwał przy tym widłami.

– Jakie znaki? – Zapytał Robin.

– Znakowate. Smok musiał lecieć, zawisnąć mi nad polem i chuchał swoim ogniem, wypalając dziury i znaki!

– Nie wiem tylko, po co jakiś smok miałby coś takiego robić? – Zdziwił się Bazyleusz. – Chyba, żeś panie masz konflikt ze smokami, ale wtedy pogadamy inaczej…

– Zaraz, zaraz! – Przerwał im Lackley. – Wszystko da się załatwić polubownie. Panie…

– Klaus. – Przedstawił się chłop.

– Jestem sir Robin Lackley, a to moi przyjaciele sir Alec Robson oraz smok Bazyleusz. Dopiero co przybyliśmy do tych zacnych okolic, wdychaliśmy sobie zapach świeżej świerkowej żywicy, który tak doskonale czuć przy leśnej ścieżce, wyszliśmy stamtąd wprost na to pole i dopiero pana zauważyliśmy. Nie robiliśmy nic na pańskim polu, a mój przyjaciel, ten smok, to niestety jest na tyle leniwy, że wątpię by mu się chciało latać i wypalać panu znaki na polu. Jak już, spaliłby wszystko.

– Nie jestem minimalistą. – Dodał jaszczur.

– Dlatego – kontynuował Irleńczyk – proponuję, byśmy przyjrzeli się sprawie. Sprawdzimy, co panu wypaliło te znaki, mam nadzieję, że rozwiążemy tę palącą kwestię, a przede wszystkim oczyścimy imię naszego przyjaciela, jak i innych smoków, o ile któryś z nich nie jest winien, z tych niecnych i jakże absurdalnych zarzutów.

– Apsu jakich? – Powtórzył chłop.

– Absurdalnych. Bzdurnych. – Dodał Robson.

– Bzdurnych?! Ale przecież są na polu znaki! Jakie bzdurne zarzuty! – Irytował się Klaus.

– Owszem znaki są, ale kto je stworzył i po co, to sprawdzimy. – Westchnął Lackley. – A potem porozmawiamy o tym.

– Niech będzie. Ale jak spalicie pole, to psami poszczuję!

– Piesek? – Zapytał jaszczur. – A jaka rasa?

Wieśniak jednak nic nie odpowiedział. Mam nadzieję, że ta bestia nie żywi się psami.

 

II.

Na pierwszy rzut oka pole niczym się nie wyróżniało. Owies i żyto po jednej mordze zasianej na przemian, gdzieś tam po bokach poletka pszenicy. Przy drodze wszystko wyglądało wspaniale, zboże dojrzewało i oczekiwało na zbiory. Dorodne kłosy, pełne ziaren, złociste, wysuszone, tyle że jak się weszło głębiej w pole, widać było nań wypalone fragmenty, jakby ktoś próbował wzniecić małe ogniska w kilku różnych miejscach.

– Dziwne. – Westchnął Bazyleusz. – Bardzo dziwne.

– Brak śladów wydeptania wokół większości z tych dziur. – Stwierdził Robson. – Zatem raczej nikt się nie skradał i nie wypalał.

– Więc musiał to zrobić ktoś albo z powietrza, albo w sposób magiczny. – Wyciągnął wnioski Lackley. – Tyle że niewiele nam to daje.

– Po co w ogóle ktoś miałby coś takiego zrobić? To bez sensu. Jakby mi taki chłop podpadł, to nie wypaliłbym mu znaków na polu, a raczej albo zniszczył wszystko, albo jakoś inaczej się zemścił, a nie tak.

– Zemsta to nie jest dobre rozwiązanie. – Pouczył go Robin. – Zresztą konflikty należy rozwiązywać i wyjaśniać, a nie czekać na swój czas, by komuś dokopać.

– Dobra, źle to ująłem. Chciałem tylko powiedzieć, że gdybym już miał się zemścić na takim kmiotku, to albo sprawiłbym, by mój uczynek był bardziej bolesny, na przykład pozbawiający go całkowicie zbiorów – mówił jaszczur – albo raczej bardziej dotkliwy, czyli taki, który by mu niewiele zniszczył, ale chłop by go poczuł. Natomiast to jest bzdura, nie wiem, po co ktoś miałby wypalać takie rzeczy na polu.

– Może właśnie w tym rzecz, że to wcale nie jest czyjeś dzieło, a jakiś naturalny fenomen? – Zastanawiał się Robson. – Nie wiem, jakieś gejzery, małe wulkany, nie wiem…

– Pewnie nie podlewał, sucho było no i się podpaliło. – Stwierdził smok. – Faktycznie, sucha ta ziemia. – Pomacał trochę w miejscu, gdzie było wypalone. – Mnóstwo popiołu.

– Skoro spalone, to nie powinno dziwić, że jest popiół. – Powiedział Lackley.

Jaszczur jednak zaczął grzebać głębiej w tym popiele, jakby czegoś szukał.

– Może są ślady podpalenia? – Sugerował.

I szukał dalej, wysypując popiół na lewo i prawo. Robson zaczął kichać, a Lackley odsunął się, choć i tak był już cały brudny.

– O, zobaczcie, co znalazłem! Jajko! I kolejne! Ale będzie niezła jajecznica… Na boczku…

– Dziękuję za taką jajecznicę. – Westchnął Robin.

– Pokaż te jajka? – Zainteresował się Alec.

Chwycił jedno z nich, niestety wypadło mu z rąk, ale się nie stłukło. Miało dość wytrzymałą skorupę i było dziwnie ciepłe w środku.

– Gotowane jajka! – Cieszył się smok. – Mniam! – Zaczął się oblizywać. – Ktoś u tego chłopa sobie na polu kuchnię polową zrobił, ale numer! Ale numer!

– Chyba jednak nie. Te jajka nie są gotowane, bo bez wody. – Stwierdził Robson. – Co najwyżej mogłyby być zapiekane, ale chyba nie są.

– Surowe? – Dziwił się Lackley.

– Owszem. I gorące, żeby nie powiedzieć płonące. One będą coraz cieplejsze, aż skorupka pęknie.

– Jak się ta potrawa nazywa? – Zapytał gad.

– To nie potrawa. – Westchnął Alec. – To są jaja feniksa.

– Jajecznica z feniksa, czegoś takiego jeszcze nie jadłem.

– Nie, to nie jest żadna potrawa. – Zapierał się rudowłosy Irleńczyk. – Tu się feniksy zalęgły i znoszą jaja. One mają tak twarde skorupki, że młode nie mogą ich rozdziobać, muszą wypalić sobie wyjście od środka. Ot taki naturalny fenomen.

 

III.

– Takiej bzdury to jeszcze w życiu nie słyszałem! – Oburzał się Klaus. – Że co, ptok mi na polu jajka składa? I się przy tym spala? To może jeszcze byk jak mi jałówkę pokryje, to powódź wywoła? Nie, to bzdura! Bzdura! I jeszcze raz bzdura! Nie ma takich ptoków, co by się spalały… No chyba, że ze wstydu, albo na ognichu.

– To mogę sobie zjeść te jajka? Smacznie wyglądały… – Zapytał Bazyleusz.

– Jakie jajka? – Dopytywał się chłop.

– W tych dziurach na pańskim polu znaleźliśmy jaja feniksów. – Stwierdził Robson. – Jest jeszcze jeden pomysł, który można zrobić. Przyczaić się i nocą obserwować pańskie zboże, powinniśmy ujrzeć wtedy jakiegoś feniksa.

– I będziemy mogli zjeść wtedy jaja? – Pytał gad.

– Ile warte są te jaja? – Zapytał wieśniak.

– Kto może wiedzieć, ale feniksy nie oswajają się zbyt łatwo, są trudne w utrzymaniu i hodowli, a o walorach smakowych nie wiem nic. – Mówił Alec. – Zwłaszcza, że trudno zbić skorupkę.

– Ja z chęcią spróbuję. Takie gorące ptaszki, chrupać można, mniam. – Oblizał się jaszczur. – Skrzydełko czy nóżka? Co może być smaczniejsze? – Po tych słowach oblizał się.

Dopiero wtedy Klaus zorientował się z jak potężnym stworzeniem ma do czynienia. Przeląkł się gada i stał wystraszony.

– Więc proponujemy – wtrącił się Lackley – by udać się wieczorem na pole i poobserwować feniksy.

– Jasne. – Odrzekł cicho wieśniak. Mam nadzieję, że smok się nie wnerwi na mnie za te widły, zwłaszcza jeśli to nie on.

Zrobili jak uzgodnili. Wpierw odpoczywali czekając aż się ściemni, oczywiście Klaus w tym czasie pracował, ale to już inna kwestia, która nie dotyczyła trójki przyjaciół. Dopiero pod wieczór do nich dołączył. Zakradli się na skraj pola, właściwie ukrywając w lesie i wyczekiwali. Głównym problemem było uciszenie Bazyleusza, który wpierw gadał, jak to miał w zwyczaju, tyle, że smoczy głos jest dość doniosły, zwłaszcza gdy wokół panuje cisza. Potem jaszczur już nic nie mówił, ale bardzo szybko zasnął, no i chrapał. A że nie spał w pozycji leżącej, tylko na stojąco, to chrapanie nie tylko było głośnie i uciążliwe, ale przede wszystkim płoszyło wszystkie żywe stworzenia. Rolnik bał się cokolwiek powiedzieć, nie chciał, by rozbudzony jaszczur się wściekł na kogoś, więc protestował trochę, gdy Robson i Lackley próbowali budzić gada. Później znów smok zaczął marudzić. A to, że feniksów nie ma, albo że zdechły, a to, że odleciały do ciepłych krajów. I tak przez godzinę, wymyślał kolejne pytania będące powodami absencji płonących ptaków. Wyglądało to mniej więcej tak; gdy już wszystkim zdawało się, że panuje cisza, że gad zrozumiał intencję czekania, a każdy jedynie szukał jakiegoś jaśniejącego punktu nad polem, nagle spokój przerywał Bazyleusz.

– A czy jest możliwe, żeby taki feniks miał uczulenie na smoka? – Zapytał.

– Nie. – Odrzekł Lackley.

– Ale w sumie gdyby wyczuwał smoka i odlatywał od razu do ciepłych krajów? Jest to możliwe?

– Nie. – Dodał Robson ziewając.

– A może na smoczą sierść są uczulone? – Dopytywał Bazyleusz.

– Smoki nie mają sierści. – Poprawił go Alec.

– Znaczy o łuski mi chodziło.

– Nie. – Dodał Robin. – Feniksy nie są uczulone ani na smoki, ani na nic, co jest z nimi związane.

Taka odpowiedź wystarczała jaszczurowi, przynajmniej na kilka chwil. Potem zadawał kolejne pytanie. I tak w kółko. W końcu Robin wpadł na pomysł, by mu związać pysk. Gad trochę protestował, ale rozwiązanie to odniosło skutek. Siedział cicho i jednocześnie nie mógł zasnąć, więc nie chrapał.

Tyle, że nie sprowadziło to feniksów. Czekali dalej, godziny mijały i nic. W końcu stracili już wszelką nadzieję. Klaus podsypiał, Robson również, Bazyleusz próbował ściągnąć sznur z pyska, a Robin próbował jakoś pilnować pozostałą trójkę. Gdy już tracił cierpliwość, ujrzał na niebie jaśniejący punkt, który niczym spadająca gwiazda zmierzał ku polu. Obudził pozostałych. Wszyscy zrobili jedynie wielkie oczy, widok był przecudny. Ptak o wspaniałym upierzeniu, z wielkim ogonem, który pomimo nocy mienił się mnóstwem kolorów, acz z przewagą ciepłych ognistych barw, szybował po niebie między gwiazdami niczym poranna zorza. Robił się coraz cieplejszy i gorętszy, pióra zajmowały się ogniem. Spalał się. Wylądował na polu, tu już ludzie stracili go z oczu, Bazyleusz jednak wzbił się w powietrze, by obserwować. Feniks krzątał się na ziemi szybko budując gniazdo, a okoliczne łany zaczynały się palić. Potem ptak złożył jaja. Zakopał je, wokół niego wszystko płonęło, a on stawał się coraz gorętszy i gorętszy. Płomień, który żarzył się w jego piórach powoli rósł w siłę i spalał ptaka. Spopielał go. Kolory już wyblakły. Pozostał jedynie język ognia. W końcu z feniksa, poza gniazdem i wypalonym znakiem wokół pozostał jedynie popiół. Nic więcej.

Jaszczur wylądował. Klaus, Robson i Lackley już spali. Nie było sensu ich budzić. Gad ściągnął jedynie sznur z pyska, pokłapał nim parę razy, by się rozruszać i poszedł spać.

 

IV.

– Mieliście rację panowie. – Westchnął nad ranem Klaus. – To feniksy mi na polu psocą i co ja teraz z nimi zrobię? Jak to wywalić? Jakiś strach zbudować?

– Myślę, że mógłby pan zbudować ambonę w lesie i ściągać ciekawskich i na tym zarabiać. W końcu nie wszędzie można obserwować takie cudo jak feniksy składające jajka. – Powiedział Lackley. – Na pewno znajdzie się wielu chętnych. One będą miały miejsce lęgowe, a pan będzie miał zrekompensowane straty, myślę, że to dobry układ.

– No cóż, o tym nie pomyślałem. Ale serio, ktoś będzie chciał płonące ptoki oglądać? Może być ciekawie.

Tę rozmowę przerwał im Bazyleusz.

– Zobaczcie! Ale śliczne! Zobaczcie!

Wydzierał się. Trzej mężczyźni pobiegli do smoka, który buszował w polu. W jednym z gniazd, z popiołów wygrzebywały się małe feniksy. W przeciwieństwie do większości innych ptaków, te gdy wyklują się z jaj, są już nie tylko upierzone, ale przede wszystkim nie mają ubarwienia pisklęcia. Są miniaturową wersją dorosłych osobników, z tym że nie mogą się jeszcze rozmnażać. Za to mienią się kolorami, w pewien sposób jest już w nich ogień. Młode nie rozbijają skorupek dziobem, raczej dokonują pierwszego spalenia. Skorupka pęka pod wpływem temperatury, a ptak wygrzebuje się na zewnątrz, wychodząc z popiołów. Potem patrzy po okolicy i wzbija w powietrze.

Chłop, dwóch szlachciców i smok nie mogli wyjść z podziwu patrząc, jak kilka młodych feniksów szybuje nad polem i leci gdzieś w siną dal. Wspaniały widok, kto wie czy nie ładniejszy niż składanie jaj. I wrócą tu za parę lat, by złożyć jaja i się spalić.

Koniec

Komentarze

"Dwóch mężczyzn, szlachciców z Irlenii, i towarzyszący im złotołuski smok, wyszło z lasu wprost w okolicę usłaną polami. Zaczęli rozglądać się po tej pięknej i zagospodarowanej łące, wdychać wiejskie powietrze, gdy nagle usłyszeli jakieś krzyki, a chwilę potem ujrzeli zdenerwowanego mężczyznę, który biegł w ich kierunku."

Wytęż umysł i znajdz 20 błędów, jakie kryją się już w pierwszym zdaniu (dla opornych: nie chodzi o ortografię).

Nowa Fantastyka