- Opowiadanie: Dekster - Noc świstaka (KOSMIKOMIKA 2011)

Noc świstaka (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Noc świstaka (KOSMIKOMIKA 2011)

Noc świstaka

 

Timmy biegł ile sił w nogach. Przeskakiwał szczątki kości, zaściełające ziemię w tunelu. Czuł oddech kostuchy na karku. Z każdą chwilą wydawała się być coraz bliżej, ale chłopiec nie miał pewności; nie odwracał się w obawie, iż straszliwa zjawa faktycznie jest o krok za nim. Nagle Timmy potknął się o wyjątkowy sporych rozmiarów szkielet. Chłopak błyskawicznie stanął na nogi, ale było już za późno. Przed nim unosiła się zakapturzona zjawa w czarnej szacie. Timmy przełknął ślinę, zerkając nerwowo na kościstą dłoń, wyłaniającą się z rękawa, oraz trzymaną przez nią gigantyczną kosę. Ręka kostuchy uniosła się. Ostrze, jak na zwolnionym filmie, poczęło opadać ku swej ofierze. Już miało zetknąć się z jej szyją, gdy ta… obudziła się.

Koszmar powtarzał się co noc, od dłuższego czasu. Za każdym razem Timmy budził się i powtarzał te same słowa: „To tylko sen". Za każdym razem był przy tym cały zlany potem. Za każdym razem był wręcz zalany nie tylko nim. „Cholera! Jak ja wytłumaczę mamie, że moje prześcieradło jest znowu mokre?!" pomyslał zdenerwowany. „Może powiem, że to mój wspaniały młodszy braciszek przychodzi w nocy, bo się boi spać sam i zalewa mi wyro! To jest myśl!".

Wyraźnie zadowolony z siebie chłopak już miał położyć się, aby ponownie zasnąć, gdy poczuł nacisk na nogach. Spojrzał przed siebie, ale było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. Po krótkiej chwili świeca już oświetlała malutkie pomieszczenie zagracone przeróżnymi ksiązkami, których tak nienawidził właściciel izdebki. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto na jego nogach siedział sporawy, oczywiście jak na rozmiary przeciętnego gryzonia, świstak. Niespodziewany gość był na tyle duży, że bardziej przypominał bernardyna, o ile nie zwracało się uwagi na bardziej wydłużony pyszczek, długie wąsy, wystające przednie zęby i spiczaste uszy. Może jednak aż tak blisko do bernardyna mu nie było. W końcu żaden bernardyn nie nosił granatowego melonika, czerwonej marynarki, w której niemal się topił i przeciwsłonecznych okularów firmy „lans na dzielni". W każdym razie przybysz zdjął nakrycie głowy i wyciągnął z niego coś prostego i długiego.

– Kim jesteś i po co ci ten patyk? – zdziwił się Timmy.

Świstak spojrzał groźnie i wymierzył chłopcu cios „patykiem" prosto między oczy.

– Za co?!

Kolejny cios.

– Auu… powiem mamie, szczurze!

Jeszcze jeden.

– Dobra, dobra, żartowałem – wyjąkał chłopak, masując się po czole.

Świstak nałożył na głowę melonik i zbliżył się do Timmy'iego.

– Ubieraj się i wyskakuj z łóżka… albo odwrotnie. Zresztą nie wiem. Grrr… zrób to w jakiej kolejności chcesz, ale szykuj się do drogi.

– Jakiej drogi? – zapytał zaskoczony chłopiec.

– Jakiej drogi? Jakiej drogi? Dowiesz się w swoim czasie, a teraz szybko na nogi, bo nas zima przyszłego roku zastanie!

Chłopak wzruszył ramionami i szybko wrzucił na siebie worek z otworami na kończyny.

– No co?! To najlepsze odzienie, jakie mam.

 

*~*~*

Timmy zasłaniał twarz, broniąc się przed zimnymi podmuchami wiatru i małymi owadami, które niespodziewanie chętnie wpadały mu w oczy i między zęby. Przy okazji chronił też wzrok przed oślepiającymi promieniami słońca. Zazdrościł teraz innym pasażerom latającego dywanu. Co prawda było bezchmurnie i słonecznie, ale przelatywali nad rozciągającymi się w każdą stronę lasami, przez co robactwa spotykali naprawdę wiele. Tyle, że chłopak nie miał ani okularów z wielkimi wycieraczkami, jak świstak, ani też maski przygotowanej specjalnie na takie okazje, którą cieszył się ork, zasiadający wygodnie na tylnim siedzeniu dywanu.

– Więc powtórzę wam wszystko ostatni raz! – wrzasnął świstak, po czym kontynuował. – Lecimy do zamku na Kurzej Łapce, żeby pokonać Wielkich Zawsze Obecnych i na zawsze zniszczyć kiczowate czarne charaktery. Ja wchodzę do środkowego wejścia, żeby zmierzyć się z Tym Złym. Sigrog… – dodał, zwracająć się do orka. – Wejdziesz do lewego tunelu i spotkasz tam smoka, a Ty, mały chłopcze ze słabym pęcherzem, udasz się do wejścia po prawej, gdzie zmierzysz się z samą Śmiercią!

– Ale ja nic nie umiem! Nie mogę pokonać Śmierci – protestował Timmy. Popełnił błąd, bo po chwili oberwał laską w czoło.

– Nie wiem co umiesz i nie obchodzi mnie to! Masz tam iść i koniec. W mojej wspaniałej księdze przepowiedni napisano, że jesteś wybrańcem, więc nie marudź!

– Tak jest, psze pana – mruknął ze spuszczoną głową Timmy.

Nagle latający dywan zatrzymał się z piskiem… no właśnie: czego?… Oczywiście z pojazdu spadł świstak, czemu towarzyszył dziki wrzask, huk łamanych gałęzi i skrzek jakiegoś ptaka. Po chwili spośród drzew wylecieli spiczastousi elfowie na latających liściach. Jeden z nich podleciał do Timmy'ego i Sigroga i wrzucił na ich dywan sporych rozmiarów włochatą kulkę.

– To chyba wasze – rzekł.

Wtedy dołączył do innych elfów i spiczastousi zaczęli liściowe wyścigi. Ostatni leciał największy i najchudszy z nich, o niespotykanie garbatym nosie z białoczerwoną flagą przypiętą do „pojazdu".

– To było zamierzone – tłumaczył się świstak. – Spadłem, bo usłyszałem szum latających liści i musiałem sprawdzić co to! – krzyczał, wybierając z futra resztki pierza.

– Jesteśmy na miejscu – mruknął Sigrog, przerywając lawinę słów wydobywającą się z ust towarzysza.

Przed nimi znajdowała się wielka kurza noga.

– Idę pierwszy! – parsknął świstak i wskoczył na nogę.

Nagle ta zadrżała i oderwała się od ziemi, a gryzoń ponownie został pochłonięty przez drzewa, rozciągającego się pod nimi lasu.

– Zboczeńcy! – krzyknął ktoś z góry.

Sigrog i Timmy zadarli głowy i zobaczyli gigantyczną kaczkę z oburzoną miną.

– Czekajcie no wy! Powiem wszystko Jarkowi! – zakwakała i odbiegła, kiedy akurat świstak wspiął się na najwyższe drzewo i machał z niego rozpaczliwie.

 

*~*~*

– Mam nadzieję, że tym razem jesteśmy na miejscu – warknął ork, uśmiechając się na wspomnienie, spadającego z kaczej nogi świstaka.

– Na pewno! Tam na górze widać chatkę – krzyknął gryzoń.

Rzeczywiście na samym szczycie wielkiej kurzej łapki znajdowała się równie wielka słomiana chata. Podróżnicy podlecieli do niej na nieocenionym dywanie. Wtedy spostrzegli, że przy chatce ktoś już był. Stało przed nią pięciu maluchów, z czego czterech o kręconych włosach, a także trzech mężczyzn; jeden w dziwnej spiczastej czapie i brodzie sięgającej do ziemi oraz spiczastouchy elf. O coś się kłócili, ale kiedy tylko zobaczyli nowoprzybyłych uspokoili się.

– Hoł, hoł, hoł. Czego tu szukacie, nieznajomi?! – krzyknął ten z nietypowym kapeluszem.

Świstak i reszta podlecieli bliżej i zeszli z dywanu.

– Na zbyt ciasne pantalony mojej matuli! Co za zajemegazaczepisty melonik! – zawołał właściciel długaśnej brody, doskakując do świstaka.

– Prawda? Mój najlepszy – odprał dumny świstak. – Ale widzę, że ty też masz czapę niczego sobie.

– Kiedyś to był krzyk mody, teraz już mi się znudziła.

– Może się zamienimy – zaproponował gryzoń.

– To jest myśl!

Brodaty i świstak szybko wymienili się nakryciami głowy. Spiczasty kapelusz Brodatego był na tyle duży, że zasłonił gryzoniowi cały świat, ale ten wydawał się tym nie przejmować, chwaląc nowy element garderoby. Brodacz z kolei stanął przed swymi towarzyszami i rozłożył ręcę.

– Moi mili, zebraliśmy się tutaj, żeby zniszczyć Wielkich Zawsze Obecnych i wrzucić obrączkę do Rowu Zaśmiecenia! Jednak zdarzyło się coś, co zmieniło moje życie. Dziś Adolf Biały odnalazł właśnie właściwą drogę! – czterech maluchów ocierało łzy, ale Brodaty się tym nie przejmował. – Z tym oto melonikiem już wiem… wiem co jest dla mnie ważne. Zostanę akwizytorem! Zetnę włosy i zaplotę z brody warkoczyki! Nie będę już Adolfem Białym, od tej pory nazywajcie mnie Adi Spółka z o.o. Już wkrótce dzięki mnie wszyscy dostaną szansę poznania zapachowych mydełek, wszyscy dowiedzą się czym jest mata do masażu, wszyscy…

Nagle Brodaty oberwał kulką w łeb i spadł z kurzej łapki. Wtedy czterech małych ludków z wielkim płaczem rzuciło się w dół, krzycząc coś o przyjaźni. Za nimi, zjawiwszy się znikąd, poleciał dziwny szaroskóry garbus o wytrzeszczonych oczach, wołając: „Mój sssskarb!". Pozostali zebrani spojrzeli na elfa. Ten chował właśnie snajperkę do kołczanu.

– Wybaczcie, ale ma elficka cierpliwość okazała się zbyt mało elficka – rzekł, po czym zagwizdał i wskoczył na latający liśc.

– Skurwiel! Nienawidzę tych dzieci lasu! – warczał piąty z maluchów, który z bliska okazał się być krasnoludem. – Ci popitoleńcy zawsze tylko pieprzą coś o matce naturze, korzonkach i wypowiadają dziwne, łamiące język nazwy. A jak już któryś okaże się na tyle łaskway, że nic nie mówi, okazuje się, że ucieka, gdy jest najbardziej potrzebny. A miał mnie ten playboy podrzucić!

– Nie nadużywaj mej cierpliwości – rzekł spokojnie elf, z wycelowaną w krasnoluda snajperką.

– Och, jeszcze tu jesteś. Wybacz, już idę. Chciałem tylko im powiedzieć jak wspaniałym jesteś kompanem i krasno…. znaczy się elfem. Tak, że tego… Może lepiej już lećmy.

I zniknęli.

– Więc zostaliśmy sami – mruknął mężczyzna z tarczą na plecach do bruneta.

– To może pójdziemy do mnie? – zaproponował brunet. – W lodówce chłodzi się szampan, mam kurczaka z wczoraj i na pewno znajdę jeszcze jakieś świece.

– A Arłena?

– Powiedziałem jej o nas.

Mężczyzna z tarczą otarł oczy.

– Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy! – zawołał, rzucając się brunetowi w ramiona.

– Nie mogę na to patrzeć – mruknął Sigrog i ruszył do tuneli, a Timmy i wielki spiczasty kapelusz ( to znaczy świstak ) poszli za nim.

 

*~*~*

Świstak w wielkim dlań kapleuszu szedł ciemnym tunelem, nie widząc, co znajduje się przed nim. W końcu natrafił na jakąś lepką maź, gdy macał kamienne ściany, zewsząd go otaczające.

– Uuu, co to za świństwo? – zapytał z odrazą.

– Wybacz, to przez te przeziębienie.

– Fuuu, to smarki?! Gdzie jesteś?! – zawołał gryzoń, wciąż niewidomy przez zbyt dużą czapę. – Zaraz cię dopadnę! – krzyczał, młócąc w powietrzu łapami.

Wtem ktoś zdjął mu kapelusz. Przed świstakiem stał niewysoki człowieczek z turbanem na głowie, okryty płaszczem, wijącym się po ziemi. Miał niezwykle czerwony nos i krzaczaste brwi niemal zasłaniające paciorkowate oczy. To on trzymał własność świstaka.

– Ty złodzieju!

– Ależ proszę bez takich marnych insynuacji! Chciałem ci tylko pomóc, nieznajomy.

– Oddawaj! – wrzasnął gryzoń, wyrywając kapelusz z rąk człowieczka i ponownie narzucając go na głowę, tym samym odbierając sobie zdolność korzystania ze zmysłu wzroku.

– Apsik! – kichnął Ten Zły. – Wybacz, podróżniku. Dziś jestem trochę niedysponowany. Nie obrazisz się jak pójdę do łóżka? Wpadnij mnie pokonać innym razem.

Świstak zszokowany nie wiedział co powiedzieć.

– Czułem, że nie będziesz miał nic przeciwko. Tak więc do zobaczenia, podrózniku – rzekł zasmarkany człowieczek i ruszył w głąb tunelu.

Wtedy świstak ocknął się i pobiegł za Tym Złym.

– Czekaj! Muszę cię pokonać, a nie mam czasu czekać aż wyzdrowiejesz! Bądźże człowiekiem i daj mi szansę.

Zasmarkany przystanął. Niewidomy świstak zaś wpadł na niego z łoskotem.

– Ha, pokonałem cię!

– Niech ci będzie – mruknął człowieczek, otrzepując się z świstakowego włosia. – Z łaski swojej weź teraz ze skarbca jakąś błyskotkę i daj mi w spokoju chorować. Stoi?

– Stoi – warknął świstak i z dzikim rechotem uderzył laską Tego Złego między oczy, żeby już po chwili wychodzić z tunelu, niosąc wór solonych orzeszków.

 

*~*~*

Sigrog siedział, opierając się o brzuszysko smoczycy, popijając wino i patrząc w wesoło trzaskający ogień.

– Pieprzę to bycie zawszonym bohaterem. Miałaś rację, Sybillo, tu jest kozacko.

– A nie mówiłam, zielonku? Przy mnie niczego ci nie zabraknie. Dostaniesz wszystko. Najlepsze jadło, trunki, uciechy. Codzień sprowadzają też nową dziewicę, ale nie mam co z nimi robić; przejadły mi się. Jak chcesz mogą być twoje. Tylko nie baraszkuj z nimi za długo, żeby starczyło ci sił na twoją ukochaną – mruknęła smoczyca, uśmiechając się zalotnie. – Kupiłam nową bieliznę – dodała z lubieżnym uśmiechem.

Sigrog odgonił szybko myśl o cenie jaką mu pryjdzie zapłacić za prowadzenie tu sielskiego życia. Wyżerka, wszelkie wygody i roznegliżowane dziewice były tego warte.

 

*~*~*

Timmy szedł przed siebie i omijał szczątki kości, zaściełające ziemię w tunelu. Dziwne, ale wydawało mu się, że to miejsce gdzieś już widział. Zrobił jeszcze kilka kroków i ujrzał to, czego się obawiał. Lewitowała przed nim sama Śmierć; zakapturzona i zapłaszczona postać z gigantycznym scyzorykiem albo czymś w tym stylu.

– Hahahaha! Teraz cię dorwę, mały wybrańcze! Chłopcze, który ma kłopoty z pęcherzem, będziesz mój!

Timmy błyskawicznie odwrócił się. Biegł ile sił w nogach. Przeskakiwał szczątki kości, zaściełające ziemię w tunelu, myśląc, że skądś to wszystko zna. Czuł oddech kostuchy na karku. Zalatywało czosnkiem i bakłażanem. „Co też ona jadła?" – pomyślał. Z każdą chwilą wydawała się być coraz bliżej, ale chłopiec nie miał pewności; nie odwracał się w obawie, iż straszliwa zjawa faktycznie jest o krok za nim. Nagle Timmy potknął się o wąż strażacki. „Co tu robi wąż strażacki?!" Chłopak błyskawicznie stanął na nogi, ale było już za późno. Przed nim unosiła się zakapturzona zjawa w czarnej szacie. Chłopak przełknął ślinę, zerkając nerwowo na gumową dłoń, wyłaniającą się z rękawa, oraz trzymaną przez nią gigantyczną kosę, o dziwo przypominającą balon. Ręka kostuchy uniosła się. Kosa, jak na zwolnionym filmie, poczęła opadać ku swej ofierze. Już miała zetknąć się z szyją Timmy'iego…

Chłopiec obudził się. „Cholera! Jak ja wytłumaczę mamie, że moje prześcieradło jest znowu mokre?!" pomyslał zdenerwowany. Wtem poczuł ucisk na kolanach. Zapalił świecę. Ujrzał zadowolonego świstaka w dziwacznym stroju.

– Znowu to samo! Nieeeeeee!

Koniec

Komentarze

Witam, przyznam się, że to mój mały debiut tutaj.
Życzę przyjemnej lektury i mam nadzieję, że faktycznie choć w najmniejszym stopniu taka się okaże :D
Pozdrawiam.

Witamy, oj, witamy cię, nowy userze!
"Przeskakiwał szczątki kości, zaściełające ziemię w tunelu."- jak dla mnie kości to już są szczątki, więc nie ma potrzeby zaznaczać tego po raz drugi.
"Czuł oddech kostuchy na karku."- takie moje pytanie- Kostucha rzeczywiście oddychała czy to metafora?
"Już miało zetknąć się z jej szyją, gdy ta... obudziła się."- to zamierzony element humorystyczny?
"Za każdym razem był przy tym cały zlany potem. Za każdym razem był wręcz zalany nie tylko nim."- ja bym coś z tym zrobił.
"Po krótkiej chwili świeca już oświetlała malutkie pomieszczenie zagracone przeróżnymi ksiązkami, których tak nienawidził właściciel izdebki."- to po krótkiej chwili czy już?
Mnie się podobało, choć miejscami trochę trudne do zrozumienia. Całiem przyzwoita groteska. No, może fragmentarycznie zbyt groteskowa:).

Średnie, ale nie beznadziejne:)
Witamy na stronce:)!

Nudne, cholera, strasznie nudne... Technicznie nie jest najgorzej, ale nudne.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki za komentarze :)

"Czuł oddech kostuchy na karku." - metafora.

"Już miało zetknąć się z jej szyją, gdy ta... obudziła się." - nie :)

"Za każdym razem był przy tym cały zlany potem. Za każdym razem był wręcz zalany nie tylko nim." - to było celowe, najwyraźniej nie wyszło :D

"Po krótkiej chwili świeca już oświetlała malutkie pomieszczenie zagracone przeróżnymi książkami, których tak nienawidził właściciel izdebki." - faktycznie, nie zauważyłem tego po krótkiej chwili i już.

Jeszcze raz dzięki bardzo :D

OK, do konkursu.

Nie podeszło mi. Pies trącał styl i błędy, ale po prostu temat mi się nie spodobał. Posklejany jakby z różnych, niedopasowanych części. Wiem, że sny takie są, ale to również nie znaczy, że sny są dobre i łatwe do opowiadania. I humor jest dla mnie zbyt czerstwy.
Z jednym wyjątkiem: "Wybaczcie, ale ma elficka cierpliwość okazała się zbyt mało elficka"  - Ten tekst mnie zniszczył i naprawdę rozbawił.

Nienajgorzej. Jeśli się nie mylę, dopiero zaczynasz, więc zdecydowanie może być dobrze jak się poduczysz. Pisz, będzie lepiej.
Mocne 3.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Nowa Fantastyka