- Opowiadanie: Piotr Damian - Żegnaj Stary Świecie

Żegnaj Stary Świecie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żegnaj Stary Świecie

Szum opadających liści z marnych, ocalałych drzew, pisk szczurów walczących o walające się resztki ludzkiego ścierwa, pianie koguta i gdakanie kur. To wszystko, wraz z Trade Tower należało do Igi i Dory. I to wszystko mogły stracić, teraz, natychmiast w zamian za kilka kulek w swoich czerepach.

 

Niebo zwiastowało śmierć, Dora była tego pewna. Ciemne, gęste chmury wyrażały ból i boską złość za to co ludzie uczynili ze światem. Wiatr rozwiewał dziewczynie jasne włosy kiedy ustawiała na balkonie trzeciego piętra karabin wyborowy. Ocalały w czwartej części urbanistyczny moloch wzbijał się potężnie do nieba, pozostawiając u swych stóp ruiny budynków, które nie miały tyle szczęścia. Cztery piętra opalonych, betonowych ścian stanowiło nie lada fortecę, której przeznaczeniem było wieczne oblężenie. Iga pociągnęła szminką po bladych ustach gdy w oddali spostrzegła gang motocyklowy. Piętnastolatka stała na szczycie ułamanego budynku. Szczęk przeładowywanego M16 wystraszył gołębie siedzące na potarganych bombą ścianach, jakby wiedziały, że zaraz zacznie się piekło. Wiatr zerwał się potężnie, zagłuszając warczenie wściekłych silników oraz heavy metal pochłaniający spokój. Gabi – kotka nastolatek uciekła gdzieś jeszcze poprzedniego wieczora razem z różańcem, który chronił pobojowisko. – Wszyscy nas opuścili. – Iga splunęła na zimny beton i odbezpieczyła broń, której ogień zaczął razić wrogów. Wrony wirowały w tornadzie nad miejscem bitwy, czyhając na jej koniec obfitujący w padlinę. Pierwsze truchło runęło z motocykla od razu. Dora posłała serię kul, której ofiarą padła wymalowana grubaska z zaszytą powieką straconego oka.

 

– Jazda! Jazda! Jazda! – krzyczała Helena, próbując się przebić przez dźwięk wystrzałów i ciężkiej muzyki, jednocześnie omijając promień rażenia strzelających siks. Starsza kobieta o fioletowych włosach, obecna przełożona gangu i była zarządczyni domu publicznego ledwo unikała kąśliwych kul, które tylko czekały, aby wbić się w jej tłuste ciało lub motocykl. Wysłużona, lecz potężna Yamaha wciąż przyśpieszała i zwalniała, mijając kule, które niszczyły cały oddział niczym huragan zmiata z powierzchni ziemi wszystko co stoi mu na drodze. Kobieta już stawała się poza zasięgiem rażenia, gdy i ona poznała moc wyborowego karabinu Dory. Pocisk rozerwał tylną oponę motocyklu, który nagle przechylił się do poziomu i z impetem wyrzucił kobietę na środek ulicy, uderzając o blok gruzu.

 

Helena z potarganym policzkiem i głęboką raną w udzie podniosła się, patrząc załzawionymi i pełnymi nienawiści ślepiami. Dziewczyny padały jak kaczki, a ciężka muzyka milkła wraz z roztrzaskiwanymi odtwarzaczami, wiezionymi na bagażnikach pojazdów.

 

– Ile zostało? – wyszeptała zdyszana Iga, zbiegając z dachu, gdy straciła pozostałe kobiety z oczu.

 

– Koło sześciu – odparła Dora, zakładając szarą, poliestrową kamizelkę i zabierając karabin maszynowy oparty o ścianę.

 

– Jeszcze dziś wieczorem pomaluje ci paznokcie mała – dodała z uśmiechem na pożegnane i skoczyła na metalową rurę, zjeżdżającą w dół dziurą w podłodze.

 

Iga podniosła mniejszą berettę, wyrzuciła przez wyjście na balkon sznur, przywiązany do rury, którą zjechała jej siostra i równie szybko wydostała się po nim z budynku. Obraz zabitych kobiet przygniótł dziewczynę. Iga widziała dużo w swoim życiu, ale kilkanaście podziurawionych ciał, przyprawiało ją o mdłości. Wrony zaczęły opadać na ścierwa i wyszarpywać najlepsze kąski padliny. Deszcz lunął z rozgniewanego nieba. Dziewczyna ruszyła po chwili, żeby toksyczne opady nie poraniły jej ciała. Usłyszała pierwsze strzały i porwała biegiem do wejścia.

 

Dora zaraz po wylądowaniu na pierwszym piętrze budynku rozłupała głowę jednej z kobiet krótką serią z karabinu. Wychodząca właśnie po schodach nie miała najmniejszych szans nawet by pomyśleć o uniesieniu broni, a co dopiero o wystrzale. Dora zatrzymała się na chwile, ale gdy usłyszała kobiece krzyki uciekła do najbliższego pomieszczenia ścigana strzałami w odwecie. Za sobą pozostawiła odbezpieczony granat gazowy i wbiegła do małej klitki, która niegdyś służyła za ubikację. Wszystko było, jak przygotowała. Drabina oparta o ścianę wznosiła się ku niewielkiej dziurze w suficie, przez którą można było się dostać na drugie piętro. Grubaski nie miały szans się przecisnąć. Dora od razu zaczęła wychodzić ku niej, słysząc za sobą krztuszące się kobiety. Pełna strachu wychyliła kawałek małej niczym kalarepa głowy przez otwór i pierwszy raz tego dnia wpadła w panikę. Padł kolejny strzał.

 

Iga w ostatniej chwili wskoczyła za kupę gruzu, unikając kuli, która trafiła w bak jednego z leżących motocykli. Maszyna wybuchła na tyle daleko, że do dziewczyny doleciały tylko najmniejsze odłamki, które nie wyrządziły jej krzywdy. Sama jednak wpadła w panikę, dostrzegając widmo śmierci, które z każdą kulą było jej bliższe. Wystrzały z broni pokrywały się co pewien czas z biciem jej malutkiego, jakby zajęczego serca. Górę wziął instynkt nie chcący pozwolić, żeby skończyła podobnie jak ojciec i matka. Dziewczyna zagryzła wargi i zaczęła uciekać na gruzowisko naprzeciw wejścia do swojego domu. Łzy zmieszane z kroplami deszczu parzyły jej policzki a nad głową świszczały kule wystrzeliwane przez jedną z członkiń gangu, która ją ścigała. Nie miała już sił. Rzuciła się na jedyną ocalałą ścianę zniszczonej kamienicy i ścisnęła broń obiema rękami, niczym najważniejszą rzecz jaką w życiu posiada. Strzały na chwilę ucichły. – Zgubiłam ją. – pomyślała, lecz była zbyt sparaliżowana strachem by się rozejrzeć. Po kilku wdechach zdecydowała. Ponad jej głową ziała w obszarpanej ścianie dziura po oknie, przez którą mogła się wychylić. Wstała i wystawiła głowę. Stara harlejówa ubrana w lateks i sztuczne futro odchodziła po cichu w stronę wejścia Trade Tower. Iga wyciągnęła rękę i wymierzyła dokładnie w głowę kobiety. Wystrzał z jej broni był przez chwilę jedynym dźwiękiem w okolicy. Różowo-fioletowa głowa kobiety eksplodowała niczym arbuz, do którego ktoś włożył petardę.

 

Dora wyskoczyła z dziury jak z procy, ale nie zdążyła się całkowicie uchronić przed strzałem. Kula trafiła jej lewe ramię, a ona sama poturlała się kawałek po podłodze, oddając w szoku serię z karabinu. Udało jej się trafić w atakującą ją grubaskę z tatuażami na wygolonym czerepie. Kobieta padła trafiona w brzuch, wrzeszcząc chwilę i trzymając się pod piersiami. Gdy całkowicie ucichła Dora odetchnęła, ale zaraz otrząsnęła się, przypominając sobie o pozostałych. Z dołu dobiegały ciche odgłosy. – Wychodzą po drabinie – pomyślała i wyciągnęła z kamizelki mały granat zaczepny, który odbezpieczyła i wrzuciła do dziury. Gdy nastąpił wybuch popędziła do góry schodami, zostawiając karabin, którego nie mogła dłużej nieść.

 

Iga zaczęła płakać. Nie chciała zabijać, ale tylko tak mogła przeżyć. W spustoszonej po światowej katastrofie Polsce przeżywali tylko ci, którzy mordowali. Dziewczyna oparła się o ścianę, pozwalając płynąć swoim łzom. I wtedy z tyłu głowy poczuła zimną lufę dubeltówki.

 

– Rzuć na ziemię broń ty mała suko. – Usłyszała piskliwy, oślizgły kobiecy głos. Wolała nie dyskutować z poleceniem.

 

Dorze drżała lewa ręka. Jej ramie krwawiło i sprawiało nieopisany ból. Gdy dotarła na trzecie piętro nie miała już sił na dalszą ucieczkę. Wyjęła z kamizelki niewielki rewolwer i czekała. Dwie Kobiety biegły po schodach. Dziewczyna zaś miała tylko sześć naboi. Zanim znalazła się w ich zasięgu ukryła się za przewróconym, metalowym stołem laboratoryjnym i otworzyła ogień wyglądając zza niego. Chybiła i sama ledwo uchyliła się przed kulą, która wyszarpała dziurę w betonowej ścianie o średnicy piłki do tenisa.

 

Nos Igi trzasnął boleśnie, wyrzucając na ścianę w akcie rozpaczy porcję rzadkiej krwi, która utworzyła czerwony kleks. Szarpnięta za włosy i puszczona uderzyła kolanem o szorstki gruz. Jej pęcherz nie wytrzymał, wydalając całą swoją zawartość po kilku glanach, które wylądowały na jej brzuchu. Gdy już była pewna śmierci poczuła nieopisany żal. Nie potrafiła go zdefiniować w żaden ludzki sposób. Majaczył gdzieś w jej wnętrzu, przywołując twarze swoich bliskich, spojrzenia, uśmiechy i wspomnienia. To przeszłość bolała ją najbardziej, zdominowana przez liczne tragedie i bezsilność. Nie potrafiła im pomóc, umierającemu ojcu i zagubionej nie tylko fizycznie matce. Dziewczyna zaczęła wyć niczym wilk i przewracać się po ziemi jak opętana. Jej oprawczyni zaprzestała na chwilę tortur i patrzyła ze zdziwieniem na zakrwawioną dziewczynę, skupiając uwagę jedynie na niej.

 

Za wszystko trzeba zapłacić, a Kara Angelina znała tylko jedną walutę. Była jak bankier, pilnowała żeby każdy otrzymał co do grosza swoją należność. Jeden łeb jedna kulka. Czasem nawet i to za dużo. Wycelowała którąś ze swoich srebrnych berett w głowę paskudnej kobiety, która maltretowała Igę i nacisnęła spust. Kula przeszyła powietrze w mgnieniu oka, nie pozwalając tej nawet zobaczyć facjaty morderczyni. Kara zdmuchnęła dym z pistoletu i włożyła go do kabury na ćwiekowanym pasie. Z jej czarnego kapelusza kapała żółtawa deszczówka wprost na skórzane glany w kolorze grafitu. Ubrana w płaszcz blondynka wyglądała przerażająco. Na nosie miała idealnie okrągłe ciemne okulary o średnicy nie większej niż cztery centymetry, a na szyi nosiła drewniany różaniec. Jej twarz ozdabiał blado-czarny makijaż. Kobieta podniosła Igę i zostawiła ją w pobliskim domu, którego sufit się nie zawalił. Dziewczyna nie wyglądała zbyt dobrze, ale żyła, oddychała. – Ratuj Dorę – powiedziała dosyć wyraźnie. Jej twarz przypominała czerwoną gąbkę a na ciele nie było niezakrwawionego miejsca. Kara ściągnęła z niej przemokłe ubranie, które parzyło jej rany i zostawiła dziewczynę w samej bieliźnie, a sama wyruszyła do Trade Tower.

 

Budynek stał niewzruszony pośrodku miasta i burzy. Grzmoty zagłuszały wściekłe wystrzały z pistoletu. Kara wbiegła do środka, zrzucając za progiem ciężki, czarny płaszcz i kapelusz. Jej słomiano-złote włosy rozsypały się w powietrzu, a wraz z nimi falowała kraciasta, szaro-biała, lekko przyduża flanelowa koszula. Pod spodem zaś wirowały okrągłe piersi schowane pod stylowym, jasno-szarym gorsetem-sukienką długim do połowy kuszących czarnymi pończochami ud. Kobieta biegła do góry, najszybciej i najciszej jak tylko potrafiła. Jej kocia zwinność pozwalała na przeskakiwanie kilku schodów na raz. Wraz z kolejnymi stopniami strzały stawały się coraz głośniejsze. Gdy minęła jednak truchło wygolonej grubaski na drugim piętrze wszystko nagle ucichło, po czym nastał śmiech. Znała go i nienawidziła, tak bardzo, że nie zdołała się powstrzymać by nie dopaść kobiety do której należy i nie wyrwać jej serca. Skoczyła na schody i pokonując kilkadziesiąt stopni w paru susach wpadła na piętro i odbijając się od ściany wykonała salto, strzelając do pierwszej sylwetki, którą zauważyła. Grube cielsko młodej kobiety w dżinsowej, obcisłej spódnicy i fioletowym swetrze opadło na ziemię wraz z utkwioną w mózgu kulą. Kara Angelina wylądowała na dwie nogi i po chwili zrozumiała, że nie ją chciała zabić. Zza metalowego stołu, leżącego przy ścianie naprzeciw klatki schodowej wychyliły się dwie głowy. Obie znała doskonale. Helena celowała w czoło zapłakanej Dory, szczerząc swoje żółte, podziurawione zęby.

 

– Ja pierdolę, to ty – wydusiła z siebie Helena na widok kobiety, która właśnie zdjęła okrągłe okulary. Jej wielkie, zielone oczy patrzyły z pogardą i lekką drwiną. – Ale jakim cudem… Myślałam, że nie żyjesz, przecież widziałam jak Dima daje ci w łeb.

 

– Jestem jak kot. – powiedziała Karin wyjmując spluwę z kabury i mierząc nią prosto w czoło kobiety. – Nigdy nie zapominam krzywd, które mi wyrządzono i mam dziewięć żyć.

 

Helena zaczęła drżeć. Na jej wysokim czole pojawiły się kropelki potu, które powolutku spływały po twarzy, rozmazując jej makijaż.

 

– Nie zbliżaj się! – krzyknęła niepewna. – Bo zabiję tego potwora. Zależy ci na nim co? Te małe suki zabiły mój cały gang.

 

– Gówno, nie zależy – uśmiechnęła się Kara, ukazując białe, dorodne uzębienie z mocno zarysowanymi kłami. – Heleno, odkąd tylko usłyszałam twój głos w tym budynku zaczęła liczyć się już dla mnie tylko jedna rzecz, twoja śmierć. Zawsze wyobrażałam sobie jak to będzie, gdy cię znajdę. Widziałam, jak cię patroszę i wyrywam ci serce.

 

Helena wycelowała nagle w Karę i nacisnęła spust. Kobieta rzuciła się w bok i błyskawicznie wyprowadziła kontrę. Unikając kuli postrzeliła Helenę centralnie w dłoń. Dora ugryzła swoją stręczycielkę w drugą rękę i odskoczyła na bok, gdy ta wypuściła ją razem z bronią.

 

– Spadaj mała – rzuciła do dziewczyny, podbiegając do Heleny i mierząc do niej z pistoletu. – Twoja siostra leży w budynku przed wejściem i potrzebuje pomocy.

 

Dora wybiegła ze łzami w oczach, trzymając się za zranione ramię. Kara zaś uderzyła kolanem schyloną kobietę, łamiąc jej nos po czym okręciła sobie jej fioletowe włosy na dłoni i przyciągnęła jej zakrwawione lico do swojego.

 

– Widzisz to? – zaczęła sycząc. – To twarz dziewczyny, która musiała dawać dupy, żebyś mogła się nażreć – wybuchła po chwili żółcią. – Miałam szesnaście lat. Ubierałaś mnie w dziecięce ciuchy, żebym się nadała dla pedofilów. Ty stara szmato.

 

Twarz Heleny uderzyła o ścianę z hukiem. Jej ciało upadło na podłogę, lecz nadal żywe i wciąż pełne agresji. Podniosła się na rękach, jak do robienia pompek, wypluła dwa zęby i coś wysyczała.

 

– Dima Karbanow żyje. – jej słowa brzmiały jak kwik świni. Kara zmierzyła ją wzrokiem i podeszła bliżej.

 

– Co powiedziałaś? – zapytała zszokowana.

 

– Fffiem gfie się ukffyfa. – zaczęła seplenić. Utrata dwóch zębów prócz niewyobrażalnego bólu miała jeszcze inne konsekwencje.

 

– Gadaj suko. – Kara złapała ją ponownie za włosy.

 

– Liffosci – jęknęła, przyjmując minę wyrażającą głęboki ból.

 

– Gadaj, to szybo to załatwię. – Ręka kobiety zacisnęła się jeszcze mocniej na włosach Heleny, a oczy zapłonęły furią. – Karbanow żyje? Gdzie jest? Skąd ma negatazol? Kim on do cholery jest?

 

– Znalaffsl pofsiadffosc w pusfcy kampffinoskiej. Nie ffiem jak sie leffcy – wysapała Helena ze strachem w głosie.

 

– W puszczy ocalało niewiele domów – stwierdziła zimnym głosem Kara. – Skurwysyn się ukrywa, jak zawsze. Wszyscy faceci zdychają, a on ma czelność się leczyć. Tylko skąd ma negatazol. Myślałam, że nie ma go w Polsce.

 

Helena milczała, błagając w myślach o szybką śmierć. Przez głowę przelatywały jej obrazy z całego życia. Widziała ojca, który bił ją i matkę, widziała siebie młodą, wsiadającą do pociągu, jadącego do stolicy i późniejsze błąkanie się po jej zakamarkach. W końcu przypomniała sobie swój pierwszy raz z dilerem, który ją nakarmił i pozwolił jej się wykąpać. Twarz pierwszego klienta, która nawiedzała ją przez cale życie znów zaczęła dręczyć jej umysł. – Tak mało dokonałam . – Przemknęła jej przez głowę szybka myśl, ostatnia jaką miała w życiu, wraz z kulą rozrywającą potylicę jej czaszki.

 

Kara wstała powoli, chowając broń i zasłaniając szmaragdowe oczy okularami. Na zewnątrz ulewa znacznie osłabła i co odważniejsze wrony znów zaczęły dopadać padlinę. Niektóre wlatywały do Trade Tower i zabierały się za zwłoki w jej wnętrzu. Kara spojrzała na nieżywą Helenę bez emocji. – Ona zastąpiła mi matkę – pomyślała z obrzydzeniem. – Kazała mi dawać dupy, ale o mnie dbała i poniekąd wychowała. – Kobieta przypomniała sobie prezenty na gwiazdkę, wspólne czesanie i gotowanie. Zaraz potem jednak powróciło to wszystko co nie pozwalało jej kiedyś funkcjonować. Gdy trafiła do domu publicznego codziennie Helena spuszczała jej manto grubym kablem dopóki nie zgodziła się na współpracę. Niektórzy klienci lubili zadziorne dziwki i gwałcili ją, powodując bolesne obrażenia, a nawet zagrażając jej zdrowiu.

 

Dziewczyny wróciły do budynku, zastając Karę w ich pokoju. Kobieta rozpaliła ogień w małym, metalowym piecu, którego wąski komin nikł w dziurze wybitej w suficie. Jesień zbliżała się coraz szybciej i coraz zimniejsze dni wymagały ciepłego kąta. Pokoik był mały, znajdował się pośrodku czwartego piętra między dwoma pomieszczeniami służącymi niegdyś jako sale konferencyjne. Był oddzielony od nich mocną ścianą, chroniącą niegdyś urzędujących w nim pracowników przed nadmiernym hałasem. Od strony północnej, naprzeciw prowizorycznych, zbitych z desek drzwi znajdowało się równie umowne okno, stanowiące ramę obciągniętą folią z worków po saletrze. Oprócz pieca na wyposażeniu pomieszczenia był stos porąbanych mebli, zielona wersalka i mała komoda.

 

Kara spojrzała na kulejącą Igę prowadzoną przez swoją siostrę. Dziewczyna położyła się na wersalce w samej bieliźnie, pojękując co chwilę.

 

– Zagotowałam wody – stwierdziła kara pokazując na wysokie wiadro stojące przy piecu. – Trzeba obmyć rany małej i twoje z resztą też. – Dodała po chwili i zabrała się do delikatnej czynności. Gdy było po wszystkim, a Iga miała na sobie świeże ubranie Kara Angelina wyjęła ze swojego płaszcza, leżącego na komodzie małą buteleczkę, którą wręczyła starszej o rok od swojej siostry, szesnastoletniej Dorze.

 

– Zgodnie z obietnicą – wycedziła powoli i beznamiętnie.

 

– Widzisz mała, mówiłam, że jeszcze dziś będziemy malować paznokcie. – Obie dziewczyny uśmiechnęły się szeroko, co w przypadku Igi i jej zniszczonej twarzy ze złamanym nosem było niemałym wyczynem.

 

– Musicie się stąd wynosić i to jak najszybciej. – Kara przerwała krótką chwilę radości twardym głosem, zdejmując okulary, co oznaczało, że mówiła śmiertelnie poważnie. – Drugiego takiego najazdu już nie przeżyjecie.

 

– Wcale nie! – Ostro zaprzeczyła Dora. – Poradzimy sobie z każdym motocyklowym gangiem i wszystkimi, które nas zaatakują. Mamy przewagę jaką jest ten budynek i…

 

– Widziałam piwnicę. – Przerwała groźnym tonem Kara. – Nie wiem czy gdzieś Wawie jest równie wielki skład broni. Skąd on się tam wziął do cholery?

 

– Wiedziałam, że jest z tobą coś nie tak. Nie powinnyśmy ci ufać. Najpierw okręciłaś sobie nas wokół palca a teraz węszysz po każdym koncie jak kundel. Nie twoja sprawa głupia blondi! – odpyskowała starsza z dziewcząt, przybierając na twarzy wszystkie odcienie purpury.

 

– Posłuchaj dziecko. Uratowałam wam tyłek i gdyby nie ja, wrony właśnie wydziobywałyby ci oczy – wycedziła Kara ze spokojem. – Róbcie co chcecie, ale nie jesteście teraz nawet wstanie unieść broni, a co dopiero zachować budynek dla siebie. Atak nie musi nadejść z ziemi. Bardziej zorganizowane grupy mogą przylecieć helikopterami. I powiem wam więcej, tym miejscem interesuje się bardzo dużo kobiet i jakieś dziewczynki na dachu ich nie powstrzymają. Ale róbcie jak chcecie, taki nastał czas. Każdy dba o swój tyłek. Bywajcie. – Kara wstała, odsuwając się od ciepłego piecyka.

 

– Czekaj. – Iga powstrzymała ją od wyjścia. Jej siostra nie protestowała. – Gdy znalazłyśmy ten budynek, to było jakiś tydzień po fali i kilka dni po bombardowaniach, przed nim stała porzucona ciężarówka. Nie miałyśmy siły uciekać za miasto jak inni, poza tym szukałyśmy naszej mamy. Eh… – Dziewczyna zaczęła się krztusić.

 

– Postanowiłyśmy, że zatrzymamy się tu, że będzie to nasza baza. – Kontynuowała obrażonym tonem Dora. – W tej ciężarówce znalazłyśmy masę broni i amunicji. Musieli ją zostawić ludzie, do których choroba mężczyzn jeszcze nie dotarła i wierzyli, że gdy zrównają z powierzchnią ziemi skupiska ludzkie powstrzymają epidemię. Niestety nie doczekali się sukcesu i po pierwszym bombardowaniu nie było kolejnych, ale to wszystko doskonale wiesz. W pewnym momencie zostałyśmy w Wawie praktycznie same. Rozładowałyśmy tą ciężarówkę i szukałyśmy mamy. Nie znalazłyśmy jej. Przynajmniej było gdzie mieszkać.

 

– Musicie się stąd wynosić – rzekła Kara, opierając swoje plecy i prawą nogę o ścianę.

 

– Chyba masz rację – przyznała wreszcie Dora. – Znamy jedną miejscówkę, całkiem spokojną i niedaleko. Jest nawet piec kaflowy.

 

– Za kilka dni sprawdzę – ostrzegła Kara, zakładając swój płaszcz i kapelusz. – Lepiej, żeby was tu nie było.

 

– Dobra, załatwione. – Dora uśmiechnęła się, lekko unosząc kąciki umalowanych warg.

 

– A i jeszcze coś… Macie łopatę?

 

Gabi wróciła. Kocica z wysmarowanym krwią pyskiem przybiegła z powrotem, ściskając w ostrych zębach różaniec o bursztynowych paciorkach. Czarne zwierze obserwowało w oddali kopiącą dół kobietę, pomrukując wesoło. Ciało leżące pod jego nogami drgnęło w pośmiertnym spazmie. Głowa kocicy przytuliła się do rozbitej i zdziwionej na wieki twarzy ofiary bitwy. Zwierze narobiło do otwartych ust na pożegnanie i podążyło w kierunku wejścia do obecnego domu.

 

Niebo powoli się rozjaśniało, ukazując swoje bielsze oblicze. Kara Angelina wykopała głęboki dół tuż pod osławionym balkonem. Jej glany przybrudziły się błotem a czarne pończochy umoczyły u samego dołu. Dora obserwowała ją z okna swojego pokoju, z zaciekawieniem. Kobieta w pewnym momencie zniknęła, podążając ku frontowi budynku. Kilka chwil później znajdowała się już na balkonie trzeciego piętra, rozglądając się dookoła. – Piękny dzień na pożegnania – pomyślała, przeciągając się energicznie. Jej złote włosy rozwiewał wiatr, ukazując platynowe kolczyki w kształcie pentagramów w jej uszach. Kobieta podeszła do zwłok Heleny i kopiąc jej ciało przesunęła je na skraj balkonu.

 

– Żegnaj Heleno, moja matko. To ty zaczęłaś moje życie na nowo, po raz drugi z resztą. Byłaś wyjątkową suką, wiesz… Ale ci wybaczam i odpuszczam grzechy, znaj moje serce i żegnaj. Żegnaj stary świecie, nie ma tu już dla ciebie miejsca.

 

Ciało potężnej kobiety zleciało w dół jak kamień, trafiając dokładnie do wykopanej dziury. Kara szybko zasypała grób, wbijając weń drewniany krzyż, który zbiła na poczekaniu, po czym wybrała jeden z ocalałych motocykli i odjechała, zostawiając za sobą przeszłość, zostawiając stary świat.

 

Koniec

Komentarze

"Cztery piętra opalonych, betonowych ścian stanowiło nie lada fortecę, której przeznaczeniem było wieczne oblężenie."- WTF? Opalony beton?
"Piętnastolatka stała na szczycie ułamanego budynku."- bez komentarza...
"Szczęk przeładowywanego M16 wystraszył gołębie siedzące na potarganych bombą ścianach, jakby wiedziały, że zaraz zacznie się piekło."- mądre ściany. Nie ma co.
"Iga splunęła na zimny beton i odbezpieczyła broń, której ogień zaczął razić wrogów."- nie powiem jak to brzmi.
"Dora posłała serię kul"- to czasami nie był strzelec wyborowy?
"ledwo unikała kąśliwych kul, które tylko czekały, aby wbić się w jej tłuste ciało lub motocykl."- brzmi to, jakby omijała je w locie. Matrix.
Mała uwaga. Walka jest przedstawiona w sposób wyjątkowo nierealistyczny. Karabin maszynowy obsługiwała jedna osoba. Pytanie- kto odciągał tasmę?
"Deszcz lunął z rozgniewanego nieba. Dziewczyna ruszyła po chwili, żeby toksyczne opady nie poraniły jej ciała."- myślę, myślę, i zrozumieć nie mogę.
"Różowo-fioletowa głowa kobiety eksplodowała niczym arbuz"- mało prawdopodne. O ile dobrze pamiętam, posiadała Berette. Broń na amunicje pistoletową powinna co najwyżej przedziurawić głowę. Efekt, który ty opisujesz, to postrzał snajperski z dużej odległości lub użycie amunicji dum-dum, względnie czegoś innego przeciwpiechotnego.
"Kula trafiła jej lewe ramię, a ona sama poturlała się kawałek po podłodze, oddając w szoku serię z karabinu."- sądzę, że postrzał otrzymała z przodu. Efekt- upadła na dupę, o przeturlaniu zaś nie ma mowy. Nie mówiąc o tym, że serię musiałaby oddać z jednej ręki. Jak dla mnie bardziej prawdopodobne byłoby, gdyby zastrzeliła ją z broni zapasowej.
"Chybiła i sama ledwo uchyliła się przed kulą,"- kocham takie określenia:).
"Pod spodem zaś wirowały okrągłe piersi schowane pod stylowym, jasno-szarym gorsetem-sukienką długim do połowy kuszących czarnymi pończochami ud."-jezu...
"Unikając kuli postrzeliła Helenę centralnie w dłoń."- jezu... tobie się wydaje, że pociski (nie cierpię określenia kula) to jakieś ślimaki są?
Więc dziewczynki ot, tak sobie nauczyły się walczyć? Bo broń była? Szczerze mówiąc, jedno z najbardziej bezsensownych opowiadań jakie czytałem.

Mam dokładnie to samo jeśli chodzi o komentarz. Jeden z najbardziej bezsensownych.

Chociaż oczywiście nie jesteś w stanie podać powodów. Sprytnie.

Piotr Damian: opowiadanie nie jest bezsensowne, lecz Lassar ma sporo racji - z tekście jest dużo nieścisłości, "dziwnych udziwnień" i rozwiązań prosto z kosmosu, ale w większości jest to wynik a) źle uformułowanych pod względem stylistycznym zdań bądź b) nieprzemyśanych sformułowań - na przykład wyżej wspomniane przez Lesara myslące ściany. Opis walki jest trochę przesadzony, nierealny (proszę, przecież to były dziewczyny, w dodatku nieobyte z takim sprzętem ;-P). Uważam, że po prostu powinieneś po napisaniu tekstu odczekać jeden dzień, potem usiąść i przeczytać wszystko na głos (wiele osób tak robi). Wtedy sam zauważysz, ze niektóre zdania dla Ciebie samego będą brzmiec głupio, że przecinek nie tam gdzie trzeba, że słowa trzeba przestawić itp. Nie obrażaj się, proszę, bo po to są te komentarze, żebyś wiedział, na co zwracać uwagę i w konsekwencji był lepszy w pisaniu :D Życzę powodzenia i czekam na następny tekst ;)

No dobra, przyznaję- jeżeli chodzi o kwestie militarne to jestem trochę przewrażliwiony. Stąd pewnie ta ocena.

Pod względem technicznym rzeczywiście trzeba to torchę poprawić, ale ogólnie nie jest źle. Akcja toczy się wartko i nawet wciąga. Postapokaliptyczne klimaty w znajomym środowisku jak najbardziej przypadły mi do gustu. Niestety, niektóre sytuacje są trochę przegięte, a główna bohaterka zalatuje Mary Sue. Mimo wszystko przeczytałam i całkiem nieźle się przy tym bawiłam.

A mnie tam w sumie to, że panienki były przesadzone ze swoimi umiejętnościami nie przeszkadzało. Akcja była wartka, nieco chaotyczna, ale dało się to przeżyć, klimat zrujnowanej Warszawy też nawet spoko, prawie cały czas sieczka... Ja tam lubię takie teksty. Jedyne co raziło, te niefortunne sformułowania. Z jednego wynikało, że ściana miała średnicę piłki tenisowej, czy coś takiego :P Ale jak by je poprawić, to byłby z tego naprawdę niezły tekst. Takie postapokaliptyczne heroic fantasy :) Jak dla mnie, w porządku.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Tez uważam, że ostatecznie nie jest to najgorszy tekst. Mimo kilku rażących nieco zdań, czytał się dobrze.
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka