- Opowiadanie: wiedżmin - Czasem bywa inaczej.

Czasem bywa inaczej.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czasem bywa inaczej.

Było jeszcze ciemno gdy uderzony kamieniem w tył głowy poderwałem się z łóżka. Musiał wpaść przez otwarte okno ponieważ firanka zawinęła się wokół klamki. Nasze łóżko stoi tuż przy trójdzielnym oknie wychodzącym na podwórze. Marzena zniknęła a powinna leżeć obok mnie. Jednak nie to mnie teraz martwiło. Zaskoczył mnie ogromny ból głowy, odruchowo dotknąłem miejsca gdzie powinna znajdować się rana. Palce natrafiły na zlepione krwią włosy, poczułem jak ciepła strużka spływa mi po karku. Krew wydobywała się na zewnątrz, a palce penetrowały ranę. Szok wywołany nagłą pobudką przyćmił trzeźwość oceny sytuacji. Podniosłem pierwszą z brzegu poduszkę i przycisnąłem do głowy.

 

 

*

 

Wie pan, no nie a niby skąd ma pan wiedzieć. Zostały mu tylko trzy miesiące życia. Komu szanowna pani? Mojemu mężowi Jarkowi i wiedząc to nie umiem z nim leżeć w łóżku tak normalnie. Czuję każdy jego ruch, każde nawet delikatne przekręcenie i myślę, że to już, że za chwilę odejdzie bo lekarz się pomylił. A może wszystko się ułoży i jeszcze będzie dobrze, proszę myśleć pozytywnie. Tak mogłam myśleć rok temu, ale teraz kiedy wiem, że jest to nieuleczalna choroba nie mogę. Nie umiem, nie chcę. Proszę zabrać zakupy i iść do męża bo kiedy się obudzi i pani przy nim nie będzie, gotów pomyśleć coś najgorszego. Tak pomyśli i będzie mnie szukał jak zawsze przez komórkę. Widzi pani, więc jest mu pani jeszcze potrzebna. Ale nie dzwoni o proszę, żadnych nieodebranych połączeń, więc śpi. To tym bardziej niech pani idzie do ciepłego łóżeczka. Widać, że mnie pan nie słuchał, tak jak każdy facet, wam trzeba dziesięć razy powtarzać, nie ważne. Wyszła a samozamykacz domknął za nią drzwi. Obelg, które rzucił sklepikarz już nie usłyszała.

 

 

*

 

W łazience znalazłem apteczkę i zachowałem jak rasowa pielęgniarka. Zawinąłem głowę wkładając pod bandaż kawałek gazy. Ubrałem w skórzaną kurtkę i wyszedłem szukać Marzeny. Kiedy ja chowałem się za róg budynku ona wychodziła zza drugiego z opuszczoną głową i reklamówką zakupów. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, oprócz tego czegoś naprawdę, ale postanowiłem zacząć poszukiwania od starego bunkra w małym parku obok dawnego Archimedesu. Wrocławskiej fabryki produkującej a właściwie już nie produkującej maszyny dla górnictwa. Prawie cały teren przeznaczony został pod sklepy i hurtownie przeróżnej maści. Coś mnie tam prowadziło, a że ze starego domu to był tylko rzut beretem bardzo szybko stanąłem nad wejściem do wspomnianego obiektu. W środku prawie dwudziestometrowej długości wzniesienia ziała dziura. Gdy ktoś nieuważny tam wpadł to nie miał najmniejszych szans na wydostanie. Krawędzie szczeliny były zbyt strome. Nie było nic widać, ale w słabych odbiciach latarń ulicznych dostrzegłem zarys postaci. Obok leżącej sylwetki siedział olbrzymi owczarek niemiecki. Tylko gdy mnie zobaczył zaczął szczekać. Postanowiłem w ułamku sekundy skoczyć w dół nie zważając na rozwścieczone zwierzę. Działając automatycznie, zdjąłem skórzaną kurtkę i owinąłem nią rękę. Kiedy pies już na dole rzucił się na mnie gryząc przygotowane miejsce, usiadłem na nim okrakiem i zawiązałem kurtką pysk. Kiedy się trochę uspokoił podniosłem go i wyrzuciłem z wnętrza okopu by mi nie przeszkadzał. Jak się pozbierał stanął trochę zdezorientowany na krawędzi i z zawiązaną mordą i z góry przyglądał się sytuacji. Okazało się, że to dziewczyna, leżała nieprzytomna nie dając oznak życia. Spróbowałem delikatnie ją ocucić. Otworzyła oczy. Możesz wstać? Zapytałem, nie licząc na dobrą odpowiedź . Nie mogę się ruszyć. I to była odpowiedź, której nie chciałem usłyszeć, prawdopodobnie złamała kręgosłup wpadając tutaj. Chciałem ją przykryć kurtką, ale właśnie kończył ją rozszarpywać jej pies. Sięgnąłem do kieszeni spodni po komórkę i okazało się, że telefonu też nie ma, został w domu. Po cholerę tutaj skakałem, przecież najpierw mogłem sprowadzić pomoc, ale ze mnie idiota. A może ty masz komórkę? Cichutko odpowiedziała, że w tylnej kieszeni spodni. Byliśmy uratowani, chociaż bez komórki też bym dał radę najwyżej zdzierał bym gardło do rana wzywając pomocy. Najpierw policja a później pogotowie zjawili się błyskawicznie. Funkcjonariusze złapali psa i zamknęli w samochodzie, a lekarz unieruchomił dziewczynę na noszach. Musiałem pojechać z nimi opatrzyć ranę na głowie i podgryzioną rękę. W prezencie dostałem rozerwaną kurtkę a właściwie to co z niej zostało.

 

 

*

 

Po przyjściu do domu Marzena doznała szoku. Łóżko puste i na dodatek zakrwawione, bałagan w łazience i brak mojego ubrania. Przez chwilę nie mogła dojść do siebie. Ale kiedy już trochę ochłonęła, wykręciła numer na policję i drżącym głosem zapytała. Czy moglibyście znaleźć mojego męża, przysięgam już nigdy więcej nie zostawię go samego. Proszę się uspokoić i podać nazwisko. Jarosław Abramowicz Braniborska 19 przez 14, nie ma też jego skórzanej kurtki. A to ten pogryziony, dosłownie przed chwilą otrzymałem meldunek, że pani mąż jest opatrywany na ostrym dyżurze w szpitalu na Traugutta. Marzena aż usiadła z wrażenia opuszczając słuchawkę. Halo jest tam pani halo, proszę się odezwać. Podniosła się i odpowiedziała. Tak już w porządku, ale co się stało? Z tego co mam w raporcie wynika, że uratował nastolatkę i został pogryziony przez psa. Najlepiej pani zrobi jak do niego pojedzie. Tak oczywiście ma pan rację, już jadę. Odłożyła telefon. A krew skąd wzięła się w mieszkaniu? Już tylko sobie postawiła to pytanie, wiedziała, że policjant zadał by mnóstwo niepotrzebnych pytań, na które teraz nie miała czasu odpowiadać. Zabrała kluczyki do auta i teczkę z badaniami, zatrzasnęła drzwi i prawie zbiegła po schodach.

*

 

Ja tym czasem po opatrzeniu ręki i ogoleniu głowy czekałem na założenie szwów. Po pół godzinie zjawiła się Marzena kiedy czekałem już w poczekalni na pozwolenie powrotu do domu. Jezus Maria. Co się stało? Uratowałem dziewczynę, wpadła do bunkra. Nie o to pytam, co się stało tobie? Wiesz okno było otwarte i kamień walnął mnie w łeb. Jaki kamień i dlaczego wyszedłeś z domu? Nie wiem jaki, coś mnie uderzyło, a że ciebie nie było, postanowiłem cię znaleźć. I poszedłeś do bunkra? Gdybym się tam nie znalazł to dziecko by umarło, miała wewnętrzny krwotok, to była ostatnia chwila. Chodźmy już szczegóły opowiesz mi po drodze. Wyszliśmy, a od tamtej pory napisałem już trzy książki i jeszcze żyję moja choroba odeszła gdzieś w zapomnienie.

 

 

*

 

 

Koniec

Komentarze

 Palce natrafiły na zlepione krwią włosy, poczułem jak ciepła strużka spływa mi po karku.

Jako dziecko rozwaliłam sobie głowę o kant nogi krzesła (konieczne było zszywanie) i zaręczam, że krwawienie jest minimalne. Pod skórą głowy - nie licząc skroni - nie ma przecież żadnych ważnych naczyń.

Najwyraźniej jesteś zapobiegawczym człowiekiem i wszystkie ważne naczynia trzymasz w szafkach kuchennych. Poza tym eksperyment należy przeprowadzić kilkakrotnie, aby wyniki były wiarygodne.

Zapobiegawcze może być działanie, człowiek jest zapobiegliwy.

Ja pamiętam, jak jako dziecko walnąłem w kant szafki głową, wstając z łóżka. Zaraz potem znów położyłem się spać, a moje następne refleksje wyglądały mniej więcej tak:
Hmm... co to za czarne plamy na mojej poduszce?!  
Ciekawe... Jak przeczesę włosy ręką, to jest ich więcej.
Ożesz, kurwa mać!

Co do tekstu:
Gdzie są przecinki?
Trochę niezgrabnych sformułowań, jak np:
"palce penetrowały ranę."
"Kiedy ja chowałem się za róg budynku ona wychodziła zza drugiego z opuszczoną głową i reklamówką zakupów."- jak dla mnie "i" po prostu nie pasuje, ponieważ to nie są rzeczy równorzędne. Może po prostu "z opuszczoną głową, trzymając w ręce reklamówkę z zakupami" czy cos takiego?
"Kiedy pies już na dole rzucił się na mnie gryząc przygotowane miejsce, usiadłem na nim okrakiem i zawiązałem kurtką pysk.Kiedy się trochę uspokoił podniosłem go i wyrzuciłem z wnętrza okopu by mi nie przeszkadzał."- a teraz wyobraź sobie tą scenę. Z wściekłym, dużym i nerwowym owczarkiem niemieckim. Możesz? To masz lepszą wyobraźnię niż ja.
"Funkcjonariusze złapali psa i zamknęli w samochodzie"- że CO zrobili?:) Anioły, nie policianci.
Niezbyt rozumiem cel opowiadania. Ot, przypieprzył jakiś kamień, jakaś nastolatka, jakiś pies. I co z tego wynika? Cały morał jest właściwie wstawiony na siłę i w ogóle nie odnosi się dotekstu (IMO, oczywiście).

Kiepskie opowiadanie, mętne strasznie - nie wiadomo, o co chodzi.

Nowa Fantastyka