- Opowiadanie: A.M. - Demiurg

Demiurg

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Demiurg

Długo czekał na tę wystawę. Nareszcie pokaże swoje nowe dzieła. Nareszcie udowodni, że jest artystą. Doskonale pamiętał uczucie upokorzenia, gdy przed laty, jeden z Nich napisał na łamach ogólnokrajowej gazety, że jego prace są nic nie wartymi bohomazami.

Zacisnął szczęki, ściągnął brwi, zamknął oczy. Przez wiele tygodni chodził załamany. Tak zwani przyjaciele, próbowali go pocieszać. Mówili, żeby się nie przejmował, że powinien malować dalej…, tylko na wszelki wypadek niech poszuka pracy. Prawdziwej pracy. Wtedy zrozumiał, że jest sam, sam przeciw wszystkim. Wszyscy chcieli, aby przestał tworzyć. Nawet jego żona. Na wspomnienie tej zdrady zacisnął ręce na podpórkach fotela.

Głęboki wdech. Czoło wygładziło się, na usta wypełzł lekki uśmiech. Dziś udowodni wszystkim, że jest wybrańcem sztuki. Odchylił lekko głowę do tyłu i wypuścił powietrze z płuc.

Puk, puk.

Z zamyślenia wyrwało go pukanie. Otworzył oczy i spojrzał na otwierające się wolno drzwi.

– Jak tam? Nerwy? – Do pokoju wszedł niski, gruby mężczyzna w białej marynarce i czarnych spodniach, Marszand.

– Długo na to czekaliśmy. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Marszand usiadł na krześle stojącym pod ścianą. Nerwowo pocierał o spodnie spocone ręce. Małe oczka zwróciły się w stronę Artysty. Ten uśmiechnął się do rozmówcy, nie rozumiał zdenerwowania małego człowieka.

– Nie ma się czego bać. Będzie dobrze.

– Myślisz? – W głosie Marszanda pobrzmiewała nuta zwątpienia.

-Czy nasi specjalni goście już są?

Marszand pokiwał szybko głową. Artysta powoli wstał z fotela. Przy siedzącym Marszandzie wydawał się jeszcze wyższy niż był w rzeczywistości. Przygładził klapy czarnej marynarki, strzepał niewidoczny dla nikogo pyłek z czarnego golfa i przeczesał palcami, zaczesane do tyłu, jasne włosy. Spojrzał na rozmówcę.

– Bo się utopisz. – Artysta sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej chusteczkę. Podał ją Marszandowi i wyszedł z pokoju. Marszand otarł pot z czoła i ruszył w ślad za swym protegowanym. Nogi miał jak z galarety.

 

W galerii panował przyjemny gwar. Stojąc za słupem, Artysta mógł spokojnie obserwować ludzi przechodzących od obrazu do obrazu. Patrzył z satysfakcją jak przystawali przed każdym jego dziełem, a na ich twarzy pojawiał się zachwyt. Miał ochotę śmiać się w głos, gdy jeden ze znanych mu krytyków, jeden z niedowiarków, zatrzymał się przed nokturnem. Na jego twarzy malował się sceptycyzm. Trzymany w ręku ołówek zaczął kreślić w notesie pierwsze zdania recenzji, kiedy od niechcenia, krytyk rzucił okiem na obraz wiszący przed nim. Jedno spojrzenie, trwające nie więcej niż ułamek sekundy, by po chwili oczy same zwróciły się w stronę płótna. Odebrany bodziec dotarł do mózgu. Artysta przyłożył palec do ust chcąc ukryć uśmiech.

Ołówek w ręku krytyka przestał pisać. Jego nozdrza rozszerzyły się, usta załamały się w kącikach. Krytyk zrobił krok do tyłu. Mrugnął kilka razy, szybko rozejrzał się, czy nikt go nie widział, poczym nieco za szybko przeszedł w drugi koniec sali.

Artysta wyszedł ze swojej kryjówki. Podszedł do ciemnego płótna. Spojrzał za krytykiem, który teraz w pośpiechu wychylał lampkę szampana. Malarz zwrócił się w stronę swojego dzieła.

– No, no. Ciekawe.

 

Ciemny obraz przedstawiał pokój. Zwykły pokoik nocą. Okno, przez które wpada światło księżyca, łóżko, krzesło, szafa i stolik. Człowiek spojrzy raz i nie zobaczy nic ciekawego. Odwraca wzrok i wtedy… kątem oka dostrzega to, czego nie widać od razu. Jakiś dodatkowy cień, kształt. Wraca, zatem do malowidła. Przygląda mu się uważniej. Znowu nic, ale czuje, wie że coś się dzieje. Coś jest nie tak. Podchodzi bliżej. Zapomina gdzie jest, przestaje słyszeć życie toczące się naokoło. Niewiadomo, kiedy i jak – stoi w ciemnym pokoju. Sam. Jest już dorosły, za stary na to, żeby bać się ciemności. Patrzy mimowolnie na okno, przez które wpada do pokoju jedyne światło jakie teraz istnieje – zimne, metaliczne. Jakiś cichy szmer. Nadstawia ucho, wytęża zmysły. Słucha … Cisza, czeka chwilę. Czuje jak serce przyspiesza, bije coraz mocniej. Ramiona sztywnieją, dłonie same zaciskają się w pięści, paznokcie nieprzyjemnie wbijają się w skórę. Czuje obecność istoty krążącej na granicy światła i cienia. Nie może jej zobaczyć, ale wie, że ona go okrąża. Przesuwa się powoli, otacza go. Niesłyszalny oddech nieprzyjemnie owiewa kark. Ciało odpowiada gęsią skórką, mimowolnie drga. Przez chwilę przemyka przez głowę myśl, że to tylko wrażenie, może zły sen. Chce się obudzić, ale nie ma władzy nad sobą samym. Oddech staje się zbyt głośny, więc przestaje oddychać. To na nic. To coś, co teraz stoi za nim już wie. Drapieżnik i ofiara zdają sobie sprawę ze swojej obecności, oboje wiedzą, że za chwilę … Podłoga zaskrzypiała, coś zbliża się śmielej i pewniej, centymetr po centymetrze, krok po kroku. Znów oddech na karku. Wiedząc, że nie powinien nawet drgnąć, człowiek mimowolnie odwraca oczy. Ciało zamienia się w kamień, z ust wydobywa się cichy jęk…

Wszystko znika.

Człowiek stoi w galerii przed ciemnym obrazem. Ludzie prowadzą swobodne rozmowy. Nikt nawet nie zauważył, że przez chwilę jednemu z nich zabrakło powietrza, że zbladł, oblał się zimnym potem.

 

Artysta uniósł brwi. Tylko on, twórca dzieła mógł patrzeć na płótno bez konsekwencji, tylko on wiedział co się ukrywa w cieniu. Rozejrzał się po galerii. Wszystkie jego obrazy miały moc oddziaływania na widzów. Marszand wydawał się być zadowolony. Rozmawiał już z kolejną osobą, która chciała kupić jedno z dzieł. Artysta odwrócił się, by popatrzeć na tych, którzy byli teraz w jego mocy. Niespodziewanie jego uwagę przyciągnęła postać kobiety.

Stała do niego tyłem, miała na sobie długą zieloną suknię i włosy koloru miedzi upięte na karku. W ręku trzymała kieliszek szampana. Chociaż Artysta nie widział jej twarzy, wiedział że musi być piękna. Było w niej „coś", w tym jak stała, przechylała głowę. Nie czekając długo, Artysta podszedł do kobiety. Kiedy stanął obok niej poczuł zapach jej perfum. Pachniała jak wiosenny ogród skropiony poranną rosą. Kobieta patrzyła na przedstawienie morza. Przez chwilę stali tak w milczeniu.

– Co pani o tym myśli?

– Myślę, że jest niesamowity.– Kobieta odwróciła się w stronę Artysty. – To pana prace, prawda?

Dopiero teraz Artysta odważył się na nią spojrzeć. Nie mylił się. Jej proporcjonalna twarz pasowała do ciała. Regularne rysy, podkreślały duże, zielone oczy.

– Tak.

Kobieta jakby z niedowierzaniem potrząsała głową. Podziwiała obraz i namalowany na nim bezkres morza.

– Jak pan to robi?

Artysta lekko ściągnął brwi.

– Co, mianowicie?

– Te obrazy. – Kobieta zrobiła gest ręką, w której trzymała kieliszek szampana. – Każdy z nich ma niesamowitą siłę oddziaływania na widza. Są jak wir.

Artysta badał wzrokiem jej twarz. Rzadko widział tak harmonijne rysy, pozbawione jakichkolwiek śladów upływu czasu. Również ciało kobiety, ukryte pod zieloną suknią, wydawało się być doskonałe. Jakby to było, malować ją? Tacy ludzie są prawdziwym wyzwaniem. Nie jest łatwo oddać ich „gładkość". Spojrzenie Artysty ożywiło się, jak u dziecka, które widzi nową zabawkę.

– Jak ma pani na imię?

– Kasia.

Dziewczyna wyciągnęła dłoń. Jej uścisk był silny i pewny.

– Kasiu, mogę tak się do ciebie zwracać ? – Kasia delikatnie skinęła głową. – Zdradzę ci moją tajemnicę, ale pod jednym warunkiem.

Oczy kobiety zwęziły się, przechyliła głowę.

– Jakim?

– Pozwolisz mi ciebie namalować.

Kobieta uniosła brwi w zdziwieniu i lekko odchyliła się do tyłu. Artysta bacznie obserwował wyraz jej oczu. Po błysku, który się w nich pojawił, wiedział, że kobiecie spodobała się jego propozycja. Nie musiał jej namawiać, jedynie odczekać chwilę, zaprzeczyć kilka razy i kurtuazyjnie zapewnić, że to nic nieprzyzwoitego. Zwykle męczyły go te głupie gierki, sztuczne speszone uśmieszki, nieszczere wymienianie swoich wad – tylko po to, by usłyszeć, że to wymysły. Tym razem było inaczej, perspektywa obecności tej kobiety w jego pracowni sprawiała mu przyjemność, wzbudzała w nim dziwną ekscytację. Gdyby było trzeba, namawiałby ją nawet całą noc. Kiedy w końcu Kasia zgodziła się, Artysta poczuł smak zwycięstwa. Namaluje ją, to będzie jego wielkie arcydzieło, uchwyci jej niezmąconą doskonałość. Widział już oczami wyobraźni siebie stojącego przed kremowym płótnem, rozrabiającego farby. Ona stojąca przed nim, na podwyższeniu w białej, nie… nie białej – zielonej sukni, tak zielonej – tej którą ma na sobie. Widzi każde pociągnięcie pędzla. Jego dukt odbija się na licu obrazu…

– Sekret. – Z zamyślenia wyrwał go głos kobiety. Patrzyła na niego nieco rozbawiona.

– Przepraszam, mówiłaś coś?

Kobieta przewróciła oczami. Uśmiechnęła się odsłaniając białe zęby, cudownie kontrastujące z jej czerwoną szminką.

– Tak. Ja się zgodziłam, teraz pan musi zdradzić mi sekret tych obrazów. Mieliśmy umowę.

– Oczywiście. – Artysta odwrócił się do obrazu, który wisiał na ścianie.

– Oto moja tajemnica – talent.

Kasia przewróciła oczami i roześmiała się. Artysta odszedł. Nie rozmawiał już tego wieczoru z Kasią. Ograniczał się tylko do przyjmowania gratulacji i wyrazów uznania dla jego geniuszu. Kiedy wszyscy goście opuścili galerię, Marszand podszedł do malarza. Był odprężony i zadowolony. Artysta uśmiechnął się do Marszanda.

– Zadowolony?

Marszand usiadł na najbliższym krześle, wyszczerzył zęby, klepnął dłońmi w kolana z satysfakcją i zaśmiał się głośno.

– A tobie, jak się podobało?

– Znalazłem muzę.

W galerii rozległ się śmiech Marszanda.

 

Następnego dnia kobieta zjawiła się w jego pracowni. Początkowo Artysta był podekscytowany. Kasia przyszła ze swoją zieloną suknią, w którą szybko się przebrała, uczesała się jak poprzedniego wieczoru i umalowała. Stała teraz przed nim na podwyższeniu. Wszystko było gotowe, farby, pędzle, płótno. Nic nie stało na przeszkodzie, by Artysta mógł wykazać się swoim geniuszem. Nic, prócz niego samego.

– Nie! – Artysta wściekły rzucił paletę na podłogę. Kolejny raz nie mógł zmusić ręki, by wykonała odpowiedni ruch.

– Może to przełożymy?

– Niczego nie będziemy przekładać! – Artysta był wściekły. Kobieta głęboko odetchnęła.

Artysta przeczesał palcami włosy. Zacisnął szczęki, zamknął oczy. Wczoraj malowanie jej „portretu" wydawało się dziecinnie proste. Doskonale wiedział jak ma poruszać pędzlem, jak mieszać kolory. Dziś miał w głowie tylko mętlik. Przerażało go czyste płótno. Chcąc zapełnić nieprzyjemną pustkę zaczął szybko nakładać farby. Po chwili zorientował się, że nie o to mu chodziło. Musiał przemalować spore fragmenty, lecz znów źle zmieszał farby. Z każdym ruchem pojawiały się kolejne błędy. Popatrzył na pozującą mu modelkę. Wczoraj wydawała się taka piękna. Otaczała ją dziwna aura. Dziś nie. Choć bardzo się starał, Artysta nie mógł dostrzec w niej niczego co mogłoby go natchnąć. Zrezygnowany rozglądał się po pracowni. Była taka jasna, czysta. Ostre światło słońca wpadało przez duże okna, oświetlało szare ściany i czyste panele podłogowe. Smuga światła poprowadziła jego wzrok ku podestowi. Tylko tam podłoga była ciemniejsza. Widać było ślady ciemnej, zaschniętej substancji. Artysta nabrał powietrza i przeciągle je wypuścił. Zatrzymał wzrok na plamie. Był sposób na namalowanie obrazu. Wiedział jak może znów uchwycić to co dostrzegł wczoraj. Spojrzał beznamiętnie na siedzącą kobietę. Nie chciał tego robić. Jednak czy miał wybór? Męczył się już od kilku godzin. Była taka delikatna, przeniósł wzrok na płótno.

Puk, puk.

Nie czekając na odpowiedź, do pracowni wszedł Marszand. Ubrany w biały garnitur, powitał malarza i jego modelkę szerokim uśmiechem. Podszedł zadowolony do Artysty i spojrzał na płótno. Na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, położył dłoń na ramieniu Artysty.

– Co? Nie idzie?

Artysta skrzywił się na te słowa. Zniecierpliwiony i zdenerwowany popatrzył na dziewczynę. Marszand również przeniósł wzrok na stojącą na podeście.

– To będzie piękny portret. – Zaczerpnął tchu i zdjął marynarkę. – No, do roboty.

Artysta wyprostował się.

– Chcę ją namalować sam.

Marszand podniósł wzrok na podopiecznego. Znów uśmiechnął się i przyłożył dłoń do policzka Artysty. Poklepał go delikatnie.

-Oczywiście, że tak. Przynieś wszystko.

Kasia z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie, na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Nieświadomie zmieniła pozę. Artysta otworzył drzwi schowane za kotarą. Przez chwilę słychać było jak przekłada rzeczy z miejsca na miejsce, szukając tego, co było mu potrzebne. Po chwili wrócił z małą szkatułką.

– Co to? – Kasia przyglądała się uważnie jak Artysta wyjmuje ze szkatułki i kładzie na stole małą miseczkę, szpilkę oraz coś, co przypominało metalowy pędzel, który zamiast włosia miał szerokie ostrze. Artysta nie zwracał na nią uwagi. Podszedł do wielkich okien pracowni i jednym ruchem spuścił zasłony. W pokoju zapanował półmrok.

– Nie będziesz już malował? – Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi. Spojrzała w stronę drzwi wyjściowych.

Artysta przerwał na chwilę krzątaninę i podszedł do swojej modelki. Twarz miał ściągniętą. Kiedy wyciągnął ręce w stronę Kasi, dziewczyna cofnęła się o krok. Uśmiech malarza nie miał swego odbicia w oczach.

-Chyba się mnie nie boisz?

Dziewczyna zarumieniła się zakłopotana. Spojrzała na stojącego przy stoliku Marszanda i szybko spuściła wzrok. Artysta poczuł jak jego serce zaczyna przyspieszać, szum krwi przytępił słuch. Delikatnie chwycił ramię dziewczyny. Czuł jej ciepłą skórę pod swoimi zimnymi palcami. Delikatnie, jakby była z porcelany, ustawił ją w odpowiedniej pozie.

Nachylił się nad uchem modelki i szepnął :

– Nie ruszaj się.

Wolno zbliżył się do stolika, na którym stały przybory. Odwrócił się tyłem do kobiety i podał dłoń Marszandowi. Ten wziął szpilkę i wkłuł ją w palec malarza. Artysta zaczerpnął tchu. Ułkucie było nieprzyjemne, nacisnął palec, żeby kropla krwi oderwała się i skapnęła do małej miseczki. W tym czasie Marszand sięgnął do szkatułki, wyjął z niej flakonik oliwy, wlał kroplę do miseczki. Następnie wyjął ususzony liść z drzewa laurowego. Skruszył roślinę i wsypał do miseczki. Mieszając płyn, wymawiał po cichu dwa imiona. Dodawał do nich dawne, zapomniane tytuły. Powtarzał je powoli, żeby dobrze zaakcentować każde słowo. Kiedy wydawało się, że powtarzane sentencje zleją się w jedno, stojąca za nim dziewczyna cicho jęknęła. Artysta podniósł wzrok i odwrócił się.

 

Dwie postacie, widział je już nie raz, mimo to nie mógł nadziwić się ich potędze. Ona – wysoka, silna, spokojna. Jej oliwkowe ciało było doskonale podkreślone przez białe szaty. Ciemne włosy opadały na ramiona i sięgały do piersi. Na zgrabnej szyi wisiał złoty łańcuch, na którym zawieszono, jedyny w swoim rodzaju, wisior. Zielone, śmierdzące zgnilizną oblicze, z oczami wywróconymi w głąb czaszki. Obok niej stał On. Równie wysoki, nagi, o tym samym odcieniu skóry co jego towarzyszka. Ciało mężczyzny było nieskazitelne. Na młodzieńczej twarzy, otoczonej czarnymi puklami zagościł uśmiech.

Artysta padł na kolana.

Malarz nienawidził rytuału. Cieszył się, że to nie on musi go odprawiać.

Marszand, który był teraz kapłanem, schylił głowę w geście hołdu. Jego usta cały czas poruszały się, gdy bezgłośnie powtarzał swoją mantrę. Wysoka kobieta o oliwkowej skórze odwróciła się w stronę Kasi. Dziewczyna z krzykiem zeskoczyła z podestu i podbiegła do drzwi. Kilka razy szarpnęła za klamkę, drzwi były zamknięte. Odwrócona tyłem, nie zauważyła podchodzącego do niej Artysty. Mężczyzna chwycił mocno. Jego palce wbiły się w przedramiona kobiety. Gwałtownym ruchem odwrócił ją twarzą do stojących w pracowni bóstw. Bogini zgrabnym ruchem sięgnęła po swój łańcuch. Podniosła wisior na wysokość oczu dziewczyny. Wystarczyło jedno zerknięcie. Kasia zesztywniała. Artysta przeniósł ciało ofiary na podest – ołtarz ofiarny. Miedziane włosy rozsypały się wokół delikatnej twarzy.

 

Rytuał trwał niecałą godzinę. Rodzeństwo przyjęło ofiarę. Bogini pochwaliła piękno kobiety, spodobała się jej chęć artysty do złożenia ofiary sztuce. Młody bóg pochwalił delikatność skóry modelki. Bardzo ostrożnie oddzielał jej ciało od mięśni przy pomocy narzędzia podobnego do metalowego pędzla. Dziewczyna krzyczała głośniej niż można było się tego spodziewać. Jak dobrze, że rytuał był widzialny i słyszalny tylko dla Artysty i Kapłana – Marszanda. Gdy rodzeństwo odeszło, malarz spojrzał na kupę mięsa leżącego na podwyższeniu. Bóstwa zabrały należne im kości i tłuszcz, piękny bóg zabrał skórę.

– Powinieneś kupić sobie psa. – Artysta odwrócił się do Marszanda. Mężczyzna wycierał zakrwawione ręce w ręcznik. Podszedł do ścierwa i spojrzał na nie z obrzydzeniem. Mięśnie mieszały się z płynami ustrojowymi, wylaną zawartością żołądka i jelit. Strasznie śmierdziało.

-Znowu trzeba będzie wyjechać gdzieś za miasto żeby się tego pozbyć. – Odwrócił się i odłożył ręcznik, spojrzał na swoje ubranie. – Zajmę się tym, od razu pojadę się przebrać. Masz worki na śmiecie?

 

Artysta wyszedł spod prysznica. Przewiązał się w pasie ręcznikiem i wyszedł z łazienki. Był zmęczony. Malowanie obrazów zawsze go męczyło. Napije się tylko herbaty i położy spać. Idąc do kuchni przeszedł przez pracownię. Na jego twarzy pojawiła się satysfakcja.

Przed nim na sztalugach stał obraz. Poranne słońce oświetlało kolorowy, wiosenny ogród. Niebieskie niebo ozdabiały białe chmury. Trawy mieniły się niezliczonymi odcieniami zieleni. Kwiaty, dopiero co zbudzone z nocnego snu, przechylały kielichy w stronę słońca. Gdzieniegdzie, liście zdobiły lśniące krople rosy. Cudowna była harmonia kształtów i barw. Gdyby artysta mógł usłyszeć to co dzieje się w ogrodzie… Poranny śpiew ptaków, pracowite brzęczenie pszczół i trzmieli. Szum traw lekko odchylających się wraz z powiewem wiatru – wszystko zatrzymane – jakby czas przestał płynąć.

Dopełnieniem całości był zapach. Przyjemna woń wiosennego ogrodu skropionego poranną rosą. W dolnym prawym rogu widniał podpis autora i tytuł dzieła – „Kasia".

Koniec

Komentarze

Wciągające i świetnie napisane. Chociaż motyw artysty-mordercy nie jest szczególnie odkrywczy, subtelne detale nadają opowiadaniu charakter. Bardzo, bardzo fajne.

Ma coś w sobie. Świetnie napisane. Brakowało mi tylko trochę więcej emocji, zmieniające się sceny mają ciągle taki sam rytm, przydałoby się jakieś mocniejsze uderzenie, więcej dynamizmu, namiętności. A tak artysta-morderca, rytuał i ofiara nie robią na nas większego wrażenia. Ale to już takie ogólne wrażenie, bardzo subiektywne - bo do strony językowej nie można się przyczepić. Nie wiem, czy te oceny mają jeszcze sens, ale postawię 5 ;) Przemyślany, dopracowany, bardzo dobry tekst.

Klimatyczna i dobrze napisana opowieść o szalonym artyście. Podobało mi się.
Dobry tekst.

Pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za Wasze opinie.
Cieszę się, że się podobało.
Jedynie żałuję, że nie zdołałam wyraźniej zaznaczyć jednego wątku. Artysta musiał złożyć ofiarę ( nie z siebie, z Kasi) jeżeli chciał namalować wielkie dzieło.
Może następnym razem.
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam
A.M.

Nowa Fantastyka