- Opowiadanie: Fasoletti - To nie jest film (KOSMIKOMIKA 2011)

To nie jest film (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

To nie jest film (KOSMIKOMIKA 2011)

Tym razem krótka historyjka z gatunku sajens fikszon. Miłego czytania i proszę o komentarze :)

 

I

Głośne walenie w drzwi wyrwało generała Nowaka z zamyślenia.

– Wlazł! – mruknął i spojrzał pogardliwie na młodego mężczyznę, który pojawił się w progu.

Chłopak był ubrany w cuchnący nowością mundur. Na widok przełożonego wypiął dumnie pierś, postąpił kilka kroków naprzód i stając na baczność, zasalutował energicznie.

– Agent Jan Kowalski melduje się na rozkaz! – ryknął na całe gardło, aż zatrzęsły się szyby w oknach.

– Musicie drzeć tego ryja, Kowalski? – zapytał zirytowany generał. – Lubię ciszę i spokój, a wy wrzeszczycie mi tutaj nad uchem, jakbyście jacyś pierdolnięci byli.

Chłopak wyraźnie się speszył.

– I nie stójcie jakby wam ktoś kij w dupę wsadził – dodał Nowak i wskazał dłonią krzesło. – Siadajcie.

Agent Kowalski spoczął, po czym nieśmiało zerknął na pooraną zmarszczkami twarz dowódcy. Ten zajął się przeglądaniem jakichś raportów i w ogóle nie zwracał uwagi na podwładnego.

– A więc to wasza pierwsza misja? – zapytał znienacka, aż zaskoczonemu Kowalskiemu głos uwiązł w gardle. – No co, mowę wam odjęło? – burknął gniewnie, nie doczekawszy się odpowiedzi.

Agent głośno przełknął ślinę. Koledzy ostrzegali go, że generał jest trochę dziwnym człowiekiem, a swoją władczą postawą potrafi onieśmielić nawet największego kozaka. W końcu, kiedy Nowak zaczął nerwowo bębnić palcami po blacie biurka, co według ludzi mających z nim do czynienia na co dzień nie było dobrym znakiem, Kowalski zebrał się w sobie.

– TAK JEST!! – wrzasnął jeszcze głośniej niż poprzednio.

Generał zrobił się cały czerwony. Potem fioletowy, a na końcu blady. Z całej siły łupnął pięścią w oparcie skórzanego fotela na którym siedział i łypnął na podwładnego pełnym wściekłości wzrokiem.

– Kowalski, nie doprowadzajcie mnie kurwa do furii – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Agent nagle skurczył się w sobie. Dreszcz strachu przeszedł mu po plecach. Znajomi ostrzegali go, by czasem nie rozzłościł Nowaka, bo źle się to może skończyć.

– Ja… Ja… Przepraszam, panie generale – wydukał nieśmiało.

Poczuł ulgę, gdy przełożony uśmiechnął się łagodnie.

– Dobrze. A więc to wasza pierwsza misja, Kowalski? – zapytał ponownie.

Agent chciał znów odpowiedzieć tak, jak wpojono mu przez pięć lat szkolenia, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język i kiwnął tylko potakująco głową.

– Świetnie. A więc słuchajcie Kowalski uważnie. Przejrzałem sobie wasze akta. Dokładnie je sobie przejrzałem. I wyczytałem w nich, że jesteście miłośnikiem filmów z tym, no, Jamesem Bondem. Czy to prawda?

Kowalski cicho potwierdził.

– Rozumiem. W takim razie słuchajcie jeszcze uważniej, Kowalski, bo się nie będę powtarzał. – Nowak zaczął mówić powoli i flegmatycznie, dokładnie akcentując każdy wyraz. – Wy nie jesteście James Bond. Wy jesteście Jan Kowalski. A wasza misja, to nie jakiś pierdolony film, o przechuju w garniturze, rozszyfrowującym spiski w czasie jebanej, zimnej wojny! I wy, Kowalski, możecie kurwa stracić życie w czasie tego zadania! ZROZUMIELIŚCIE!!!

Kowalski aż podskoczył.

– Tak jest!! – odwrzasnął pod wpływem impulsu.

– No i czego się drzecie do cholery!? – ryknął doprowadzony do szewskiej pasji generał.

Wyciągnął z jednej z szafek biurka plik spiętych papierów i od niechcenia rzucił nim w zszokowanego młodzieńca.

– To są dyrektywy waszej misji! I od dzisiaj wasz pseudonim operacyjny to „Siusiumajtek”! Zrozumiano?!

Kowalski z niedowierzaniem wybałuszył oczy.

Nowak, rozbawiony własnym dowcipem, wybuchnął głośnym śmiechem i klepnął się otwartą dłonią w udo.

– Żartowałem Kowalski, wasz pseudonim operacyjny to „Żyleta”. A teraz spierdalajcie mi stąd, bo patrzeć na was nie mogę. I nie zapomnijcie zapoznać się z otrzymanymi dokumentami. Won!

Pobladły ze strachu chłopak wstał, zasalutował i chwiejnym krokiem opuścił gabinet. Skierował się do swojej kwatery, w dłoni ściskając plik papierów, zawierających szczegóły zadania, które zostało mu powierzone. Po drodze stwierdził, że koledzy kłamali. Nowak nie był dziwny. On był najnormalniej w świecie jebnięty.

 

II

Kowalski, ściskając w dłoni walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami osobistymi oraz niezbędnym sprzętem, podążał sterylnymi korytarzami orbitalnej bazy wojskowej „Czerepka”. W myślach odtwarzał zawartość dokumentów otrzymanych od generała Nowaka. Nie było w nich zbyt wiele informacji. Głównie relacje z sytuacji politycznej na Marsie, a także pseudonim kontaktu, z którym musiał się spotkać na owej planecie. Nie miał najmniejszej ochoty tam lecieć, ale rozkaz to rozkaz. Kiedy miesiąc temu kończył szkolenie, nie mógł się doczekać aż otrzyma pierwsze zadanie. Jednak po rozmowie z Nowakiem, odechciało mu się wszystkiego. Splunął gniewnie pod nogi i przyspieszył kroku, widząc obcinającą go nienawistnym wzrokiem sprzątaczkę. Poczuł przemożną chęć charknięcia po raz kolejny tylko po to, by zrobić jej na złość. Gdy był jeszcze zwykłym uczniem, nie raz przywaliła mu mopem po głowie, za chodzenie po korytarzach w rzekomo brudnym obuwiu. Teraz, kiedy miał mundur oraz stopień, mogłaby mu naskakać. Oczyma wyobraźni widział jej purpurową z wściekłości twarz i uśmiechnął się pod nosem. Postanowił jednak, że gra nie warta jest świeczki i szkoda babulinkę dodatkowo stresować. Franca bo franca, ale starsza i trochę szacunku trzeba mieć. Jeśli nie do niej, to do bądź co bądź ciężkiej pracy, jaką wykonywała. Minął kobietę udając, że jej nie widzi, po czym skierował się do biura odpraw. Pokazał sympatycznej, młodej dziewczynie przy bramce rozkaz wylotu, a gdy ta zweryfikowała go pod skanerem, wszedł do korytarza prowadzącego na prom. Pojazd był jednostką wojskową, jednak przemalowano go na cywilne barwy tak, by nie wzbudzał podejrzeń. Kowalski zajął wyznaczone miejsce, zapiął pasy bezpieczeństwa i natychmiast zasnął. Czekał go kilkugodzinny lot.

**

– Witamy na Marsie! – donośny kobiecy głos, dochodzący z wbudowanych w sufit głośników, wyrwał agenta ze snu.

Przetarł zaspane oczy, sprawdził czy wszystkie dokumenty są na swoim miejscu, chwycił walizkę i wysiadł ze statku. Zaraz podbiegło do niego trzech humadoidalnych kosmitów o zielonkawo zabarwionej skórze. Pobełkotali coś w języku którego nie znał i na odchodne wręczyli mu kilka cienkich książeczek. Przekartkował je pobieżnie, ale były napisane nieznanym mu językiem. Z ciekawości zeskanował okładkę translatorem. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Strażnica”. Nie wiedział co to może być i nie miał zamiaru wnikać. Wrzucił broszurki do kosza i niechętnie ruszył w kierunku baru „Egzema”, gdzie miał czekać na niego agent Marsjańskiego wywiadu.

**

Bar „Egzema” był prawdziwą speluną. Między stłoczonymi gośćmi przeciskali się pijani, obrzydliwie cuchnący kosmici, orkiestra grała beznadziejne kawałki, a pod stołami skąpo ubrane, skośnookie kelnerki obciągały klientom w zamian za skromny napiwek. Dosłownie co chwilę któraś z nich pędziła do utylizatora odpadków, ściskając w dłoni ufajdaną kosmiczną spermą chusteczkę. Kowalski, ubrany dla niepoznaki w skromny strój marsjańskiego chłopka, siedział przy ladzie i sączył najtańsze piwo. Miał co prawda firmową kartę kredytową ze sporym limitem, ale wieśniak zamawiający wyszukane drinki mógłby wzbudzić podejrzenia. Niespodziewanie podeszła do niego jedna z kelnerek i zaczęła obmacywać po kroczu. Odepchnął ją energicznym ruchem, ale nie dała za wygraną. Zbliżyła się jeszcze bardziej i polizała go namiętnie po uchu.

– W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle – usłyszał cichy szept.

Zaskoczony o mało nie spadł ze stołka. Tak brzmiało hasło, dzięki któremu miał rozpoznać kontakt. Nie wiedział czym były owe kasztany, ale w sumie nie obchodziło go to jakoś szczególnie.

– Zuzanna lubi je tylko jesienią – odparł półgłosem.

Dziewczyna chwyciła go za nadgarstek i uśmiechając się zalotnie, pociągnęła na zaplecze.

 

III

Agentka przekazała mu wszystko jasno i przejrzyście. Liczył po cichu, że jeszcze go zadowoli, ale już do niczego więcej poza wymianą informacji nie doszło. Dowiedział się, że podobno lokalny zarządca kopalni uranu, Szprychajaja Mucharata, postanowił z pomocą najlepszych genetyków we wszechświecie stworzyć niepokonaną armię mutantów, dzięki której mógłby obalić rząd i przejąć władzę na Marsie. Znajdowały się tutaj jedyne w promieniu milionów lat świetlnych złoża uranu, służącego do produkcji broni, więc mając monopol na jego wydobywanie, mógłby ustalić własną cenę tego strategicznego surowca i dorobić się kosztem Sojuszu Międzygalaktycznego. Ale nikt nie miał pewności, czy były to tylko pogłoski rozpuszczane przez podwładnych Szprychajajy, chcących wygryźć go ze stanowiska, czy też sprawdzone informacje. I tu do akcji wkraczał Kowalski, uzbrojony w miniaturowy aparat fotograficzny. Przebrany za jednego z pracowników kopalni, pod osłona nocy wędrował po obiekcie, szukając ukrytego laboratorium. Agentka „Zuzanna” przekazała mu czopek, zawierający wszczep z najdokładniejszymi planami terenu odkrywki, jakie udało jej się zdobyć. Kowalski nie cierpiał tego rodzaju wspomagaczy. Dwa razy wyławiał globulkę z kibla, bo jego układ pokarmowy stanowczo odmawiał wchłonięcia jej, na każdą próbę zaaplikowania reagując ostrą biegunką. Jednak w końcu, po zażyciu sporej dawki leków przeciw rozwolnieniu, zdołał przyswoić gadzinę. Teraz, uważając na grupki strażników podejrzanie często przechadzające się po terenie kopalni, krył się w cieniu ogromnych, stalowych szybów i przeskakiwał od jednego pojazdu wywożącego na powierzchnię urobek, do drugiego. W oddali, na tle jednego z księżyców Marsa, majaczyły niebosiężne uzdatniacze powietrza, dzięki którym na planecie atmosfera była identyczna jak na Ziemi.

**

Po kilku godzinach poszukiwań Kowalski w końcu coś znalazł. Niewielki właz, prowadzący do pomieszczenia, którego nie było na wyświetlanej w umyśle agenta mapie. Przyczaił się za pobliskim magazynem i poczekał, aż patrol lustrujący właśnie okolicę, pójdzie dalej. Gdy banda uzbrojonych w karabiny laserowe kosmitów zniknęła w mroku, podbiegł do wejścia i uniósł w górę żelazną płytę. Uruchomił przytwierdzony do kombinezonu rozpraszacz promieni świetlnych, dzięki któremu stał się całkowicie niewidzialny, pod warunkiem, że padało na niego jakiekolwiek światło i ostrożnie ruszył w głąb korytarza. Miał niewiele czasu. Urządzenie maskujące zużywało ogromne ilości energii i za około godzinę nie będzie już działać. Kowalski starał się iść szybko, a jednocześnie tak, by nie narobić hałasu. Za każdym razem, gdy mijała go grupka naukowców bądź strażników, miał duszę na ramieniu. Przywierał do ściany, wstrzymywał oddech i błagał wszystkie znane sobie bóstwa, by nie odkryto jego obecności. Myślał jednocześnie o Jamesie Bondzie. W filmach o nim trochę inaczej to wyglądało. No ale trudno. Jak mówił generał Nowak, to nie był film i Janek przez najmniejszy błąd mógł stracić życie.

**

Nie przypuszczał, że wpadnie tak szybko. I w tak głupi sposób. Już dotarł do tajnego laboratorium, już zrobił obciążające Mucharatę zdjęcia, już miał wracać na powierzchnię by przesłać zdobyte dowody do centrali… I wtedy stało się coś strasznego. Tabletki na sraczkę przestały działać. Takiego parcia w jelitach nie czuł nigdy w życiu. Zwarł odbyt i pocąc się jak mysz, ruszył szukać jakiegoś ustronnego pomieszczenia. Magazynku na narzędzia, starego schowka, nieużywanego już składu beczek… Jednym słowem miejsca, gdzie mógłby niezauważony przez strażników postawić klocka. Bez zastanowienia wpadł do pierwszego lepszego pokoju. Pech chciał, że trafił do jasno oświetlonej sali. Przy podłużnym stole siedziało kilku głośno rozmawiających kosmitów. Na ich widok puściły mu nerwy, a wraz z nimi, zwieracze. Jakież było zdziwienie obradujących, gdy drzwi otwarły się same, a po chwili na podłodze, przy akompaniamencie pierdów i bulgotania, pojawiła się brunatna rzeka fekaliów.

 

IV

Cios w szczękę, jaki otrzymał od Szprychajajy Mucharaty, niemal pozbawił go przytomności.

– A więc przysłano cię tutaj na przeszpiegi, tak? Nie musisz odpowiadać, wiem wszystko. Sprawdziliśmy cię dokładnie, agencie Kowalski. Bardzo dokładnie.

Przywiązany do stalowego stołka Kowalski wypluł kilka zębów. Wybałuszonymi z przerażenia oczyma spoglądał na swojego oprawcę. Kto by pomyślał, pierwsza misja i od razu taka wtopa. Ale przecież wiedział, na co się porywa. Już na początku szkolenia szkolenia ostrzegano go, że agent który przeżyje dziesięć misji, jest uważany za człowieka zasłużonego i emeryta. Większość nie wracała już z trzeciej, czwartej. On jednak miał nadzieję, że jak jego ukochany bohater, James Bond, będzie walczyć ze złem do późnej starości. Uderzenie w jądra sprowadziło go na ziemię. Jęknął cicho i zaczął coś bełkotać pod nosem. Szprychajaja chwycił nieszczęśnika za włosy.

– Co tam mamroczesz? – zapytał z satysfakcją.

Kochał patrzeć na pobitych, błagających o litość więźniów.

– Wyjaśnij mi swój plan… Dlaczego to robisz? – wysapał z trudem zmaltretowany Kowalski.

Szprychajaja Mucharata słysząc to, wybuchnął gromkim śmiechem.

– Co, kurwa, mam ci się tutaj jeszcze wyspowiadać jak pierdolonemu księdzu? A potem pewnie zostawić sam na sam z najgłupszym strażnikiem, żeby pozwolił ci nawiać? Chyba ochujałeś. Coś ty się, kurwa, filmów amerykańskich naoglądał? To nie jest film Kowalski, tutaj nie będzie happy endu! Rozumiesz? TO NIE JEST KURWA FILM!!!! – wrzasnął, po czym wyciągnął zza paska pistolet i strzelił agentowi w głowę.

 

Koniec

Komentarze

Ja tam sie uśmiałem :D

uzdatniacze powietrza
to jak następnym razem jak będę się wybierał na marsa, wezme ze sobą zapachy do samochodu. Tlen bedzie wtedy zbędny ;)

Co prawda stosując pewne kryterium, potocznie zwane brzytwą lema ;), to w ogóle nie jest fantastyka, no ale ja nie wyznaje tego kryterium.

Generalnie ja wiem, że ty tak lubisz, ale IMO jakbyś pozbył się z połowy kurew, to tekst by na tym zyskał ;), one czasem są naprawdę zbędne.

Pozdro,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Ja również się uśmiałem i to całkiem porządnie. "Strażnica" mnie rozjebała :)

Nie czytałem innych Twoich opowiadań, ale nie uważam, żebyś (przynajmniej w tym opku) przesadzał z "kurwami". To jest wojsko, wyszło bardzo naturalnie :)

Osobiście, zgłosiłbym tekst do Kosmikomiki, chyba, że masz w zanadrzu coś lepszego. Pozdrawiam

Wolimir, no to właśnie było takie badanie rynku. Na kosmikomikę mam inny pomysł i wydaje mi się, że lepszy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zresztą, ciort, dodałem do konkursowych. Co mi tam... Cholera wie, czy ten drugi bedzie mi się chciało w ogóle napisać :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mnie za to w ogóle nie rozśmieszyło (ale ja ponura kobieta jestem)... historyjka OK, napisana sprawnie, doceniam pomysł.
Przyznam jednak, że nie ubawiło mnie ani jedno zdanie, a zdarzało mi się czytać opowiadania na tym portalu (o ironio, wcale nie z Kosmikomiki), przy których trzymałam się za brzuch (np. Nie jeździj windą albo Twoja Ręka).

Gdyby opow nie było konkursowe, dostałbyś 4, skoro jednak miało być śmieszne (a dla mnie nie jest), to powstrzymam się od ocen:)

Wróciłam.
Doszłam do wniosku, że byłabym niesprawiedliwa wobec tych, którym wystawiłam już tróje, gdybyś nic nie dostał.
Daję 2 z zaznaczeniem, że tym razem oceniałam tylko śmieszność/nieśmieszność tekstu.
Ale bez obaw - przelecę wszystkie konkursowe, więc nie tylko Tobie się oberwie.

Bardzo udana parodia historyjek o słynnym agencie. Jest wszystko, co trzeba: panienka (zaskakujco nie-łatwa), gadżety (czopek! :D) i zakończenie z przytupem (choć nie takie, jakiego bohater się spodziewał). Ja tam lubię czarny humor i Twój tekst jak najbardziej przypadł mi do gustu. Stopień nasycenia "kurwami" też jest odpowiedni ;)

Tekst całkiem sprawnie poprowadzony, chociaż mam zastrzeżenia do kilku zdań (ot tak mi sie wyłowiło):
"Kiedy miesiąc temu kończył szkolenie, nie mógł się doczekać kiedy otrzyma pierwsze zadanie." [kiedy x 2]
"Tak przynajmniej pisało w papierach." [jakoś mnie to razi i dałbym "było napisane"]
"Agentka wyjaśniła mu wszystko jasno i przejrzyście." [przekazala albo wytłumaczyla]

Jeśli to były efekty zamierzone to nie dotarly do mnie ;)
Normalnie nie lubię fekaliów jako rozśmieszzacza ale Tobie chyba sie udało. Jeszcze nie było chyba w literaturze czy filmie agenta, który wpadł przez rozwolnienie :)) 

Selena, bo to brudny i prymitywny męski dowcip. Dlatego mi się podobało, a jak wiadomo w jury nie ma kobiet ;)

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Heh, jak dla mnie nic specialnego, ale porządnie napisane.

Ja tam się pod koniec poplułem. Brawo,Fas, jak wypocisz więcej Strażnic to zostane twoim fanem chyba.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Ibastro, poprawiłem wytknięte. Umknęły w łapance, dzięki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Lekkei, fajne, zabawne i soczyste. Podobało mi się.

Pozdrawiam.

mimo, że humor "męski" to parę razy się uśmiałam. Całkiem niezłe:)

pozdrawiam,

B

Ho ho, Fasoletti, nie za szybko? Nie za krótko? ;)

Dobra, nie gadam, wpierw biorę się za czytanie :p

Przeczytałem. Fasoletti to Fasoletti. Nabluzgać musi. Ale to nie jest film dla grzecznych dzieci, więc może być.

Ja tam nie mam nic przeciwko prymitywnemu męskiemu humorowi i bluzgom, ale będę brutalnie szczera - Fasoletti, to jedno z twoich gorszych opowiadań. Plus za Strażnicę, ale poza tym jakoś szczególnie mnie nie rozbawiło, ani nawet nie zapadło w pamięć. Szkoda.

Już na początku szkolenia szkolenia ostrzegano go - ;)

To nie jest film Kowalski - przecinek przed "Kowalski".

Tyle wyłapałem. Technicznie, stylistycznie wszystko sprawnie... Tylko trudno mi komentować ten tekst, bo mnie nie rozśmieszył - co innego jeśli chodzi o Twoje poprzednie opka... Jak dla mnie za mało wyraziste postaci, za szybko się akcja rozwiązuje, pointa - jeśli tak można nazwać ostatnie słowa - moim zdaniem nieciekawa... Do tego, prawie nie było tego sajens fikszon :p Gdyby skasować wątek z podróżami międzygwiezdnymi, kosmitami itd. Chyba, Fasoletti, jest jak napisałem wyżej... Nieco za szybko, i za krótko. Jakbyś poświęcił więcej czasu, wyszłoby napewno lepiej. Nie oceniam..

Ja też się pare razy zaśmiałam, dobrze napisane.
Pozdrawiam

O Błędach nie ma co pisać :) ,są lepsi. A i tak już nie można tego opowiadania edytować. Przyzwoita kompilacja scenariuszy, ale moim zdaniem za dużo „srania" i opisów przyrody. Więcej się mogłem pośmiać czytając dialogi, w tym uważam jest siła tego opowiadania. Pozdrawiam.

Znak charakterystczny autora - kurwa, dupa, sranie, chuj, fekalia, jaja. Kolejny raz czytam Twoje opowiadanie i kolejny raz główną rolę w kulminacyjnym momencie odgrywa gówno. Chyba na więcej Twoich opowiadań się nie skuszę. Nie podobało mi się, choć - żeby nie było - potrafię docenić prymitywny i sztubacki dowcip. Tylko jakoś nie w Twoim wydaniu. Z tego, co widzę na portalu, swoich fanów masz i dla nich chyba piszesz, więc moją opinią się nie przejmiesz:)

Cóż wilczek, nie każdemu moje prostackie żarty przypadną do gustu. No ale miło, że zajrzałeś :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Super opko! Sprawnie napisanie, z pomysłem, z bohaterem, i z jajami. Podobało mi się. Ale trochę sę innego zakończenia spodziwałem, ale ostatecznie - może być, bo Twoje opko przypadło mi dogustu (jak każde z Twoich opek). Gadżety, np. czopek z mapami i Szprychyjaja Mucharata - rozwaliły mnie. Dobre. Ode mnie 5. Pozdrawiam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Fasoletti taka luźna sugestia- myślałeś o jakieś zmianie tematyki? Bo wiesz, kto się nie rozwija, ten się cofa. Może spróbowałbyś walnąć następnym razem coś "głębokiego" (nawet jeśli nie wierzysz w takie pojęcie), albo jakaś klasyczną fantastykę, albo inny typ humoru... W każdym razie coś innego. Piszę to, ponieważ najzwyczajniej chciałbym poczytać "coś innego" w Twoim wykonaniu.

Postaram się Lassar. I niedługo pewnie wrzuce, bo mam zaczęte dwa teksty w klimatach klasycznego fantasy. A co z tego wylezie, to zobaczymy :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

OK, do konkursu.

Hm... To moje pierwsze opowiadanie Twojego autorstwa i na jego podstawie stwierdzam: Fasoletti w jego wersji light - super, Fasoletti rozhulany - już nie moje klimaty.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Nie lubię takiego humoru. Czułem wręcz ulgę, kiedy przeczytałem ostatnie zdania. Ale nie zrażaj się moim commentem.

Nowa Fantastyka