- Opowiadanie: Ryan_gno - Łowcy Błyskawic

Łowcy Błyskawic

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowcy Błyskawic

I

 

W kajucie panował półmrok, nikłe światło pochodzące z kominka rozpościerało się po pomieszczeniu, ukazując absorbującą grę cieni na ścianach.

Kabina była mikra, jednakże dostatecznie wszechstronna. Znaczną część zajmowała biblioteczka mieszcząca się w ogonie pomieszczenia – pomiędzy dwoma monstrualnymi oknami.

Środek gabinetu zajmowało ozdobne biurko rzeźbione z chabrowego drewna.

Nagle, z hukiem, otworzyły się mosiężne drzwi. Do pomieszczenia wpadł młody mężczyzna – runął na ziemie, brudząc krwią ozdobną lisią skórę, która znacznie zamortyzowała upadek. Po chwili do gabinetu weszło trzech, rosłych mężów. Ich szaty nosiły wyraźne ślady starości i brudu.

Nim pokiereszowany młokos zdołał przekląć otrzymał mocnego kopniaka wprost w potylice.

Do pomieszczania wszedł kolejny mężczyzna. Dystyngowany, ubrany modnie, wobec najnowszych wzorców. Szedł posuwiście, wytrawnie – postawa iście szlachecka. Jego lico zdradzało młody wiek. Był przystojny, nosił długie włosy spadające na ramiona. Twarz pokrywał zarost, był blady, oczy miał podkrążone.

Podniósł krzesło stojące przy ścianie, przysunął się do reszty. Oprawcy milczeli, dało się słyszeć jedynie rachityczny jęk wciąż leżącego młodzieńca.

-Jak mój penitencjariusz, zakomunikował coś wartego uwagi? – spytał flegmatycznie siedzący mężczyzna.

-Pana peniteriu… perite, ten, cholera, więzień nie powiedział nic nowego. Uparcie gada, że nic nie wie. – odpowiedział jeden z siepaczy.

-A kapitanie – podjął drugi - ten, no bałakał coś o rodzinie jeszcze i no…

-Ciii, to dobrze wiemy – przerwał wyraźnie znudzony kapitan – pytam o konkrety. Przestańcie więc bajdurzyć o rodzinach, powinowatych, psach i kotach.

Podmiot rozmowy drgnął nagle. Obrócił się na ramię, po czym splunął obficie.

-Jak śmiesz gównojadzie – ruszył w jego kierunku jeden z mężczyzn, tęgi i niski.

-Stój Albert! – upomniał kapitan, barczysty usłuchał momentalnie – dość go potłukliście. Perswazja fizyczna nie wystarcza, przejdźmy zatem do pertraktacji. Podaj miód oraz dwie szklanki Adamie – polecił milczącemu dotąd, wyraźnie oburzonemu, mężczyźnie – napijemy się.

-Tak jest kapitanie.

Adam podszedł do biurka. Wyciągnął z szafki nie otwartą jeszcze flaszeczkę miodu oraz dwie wyszczerbione szklanki. Błyskawicznie wrócił do kapitana oddając dzierżone przedmioty.

-Dziękuję. Albercie, Karolu przystawcie krzesło, posadźcie więźnia

Obaj, choć wyraźnie zdziwieni, nie protestowali. Uprzednio dostawiając krzesło posadzili więźnia. Usiadł ciężko, o mało nie zsuwając się ponownie na ziemie.

-Świetnie – oznajmił kapitan napełniając, a następnie podając młokosowi szklankę miodu – Proszę, częstuj się wyśmienity napiwek.

Posiniaczony więzień nie kontestował, odczuwał ogromne pragnienie. Wyrwał podawaną mu szklankę i chciwie pochłaniał zawartość.

-Dobrze – skomentował z uśmiechem kapitan, napełniając kolejną szklankę – Jak zapewne wiesz nazywają mnie Kapelusznikiem, niekiedy potworem, czasem przestępcą, rzadziej szlachcicem. – Adam uśmiechnął się nieznacznie, kapelusznik zauważył, nie skomentował, pociągnął ze szklanki – Ty, co już wiemy jesteś szpiegiem, na usługach Kosminu, prawda?

-Gardzę Tobą, rozumiesz, szlachcic, kurwa, samozwańczy szlachcic!

Kapelusznik nie słuchał, skinął głową w kierunku Alberta, ten zrozumiał. Doskoczył do szpiega, zamachnął się, uderzył pięścią w brzuch. Więzień zwymiotował.

-Obrażasz mnie, godzisz w mój honor…

-Milcz, nie masz honoru, jesteś…

Kapitan znów skinął, Albert wymierzył pięścią w twarz, szpieg zajęczał przenikliwie, wypluł wybity ząb.

-Dodatkowo mi przerywasz, nie godzi się synku. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Wypuszczę Cię, podpłyniemy nieopodal Kosminu, spuszczę szalupę, odpłyniesz. Przekażesz swojemu Panu pismo, które otrzymasz ode mnie nazajutrz. Dodatkowo opowiesz o naszych planach, które zapewne już poznałeś. Teraz, masz ochotę coś powiedzieć?

-Będziesz wisiał, Kapeluszniku, będziesz cierpiał, chędożony świrze!

-Śmiała teza, zwłaszcza dla człowieka w Twojej obecnej sytuacji. Dziękuję za rozmowę. Panowie odprowadźcie naszego „gościa” do celi.

Mężczyźni błyskawicznie wykonali dany im rozkaz.

 

II

Kapitan, od dłuższego już czasu, zajęty był pisaniem listu. Jednostajnie zamaczał pióro, poczym bazgrał na pożółkłym papierze. Obecnie, prócz kominka kajutę rozjaśniały dwie świece leżące na biurku.

Od godziny cichą noc zakłócała burza, raz po raz, rozświetlając niebo.

Do pomieszczenia wszedł oczekiwany przez Kapitana Adam. Teraz jednak niebywale odmieniony. Starą zniszczoną koszulę zastąpił aksamitny, zdobiony żupan. Umazane krwią, postrzępione portki ustąpiły miejsca szerokim hajdawerom. Nogi zaś zdobiły piękne wysokie kozaki.

Adam nie był szczególnie przystojny, jednakże nader męski. Wrażenie to potęgowała długa, zadbana broda. Krótkie włosy przysłaniał „trikorn”.

-Witaj Adamie! Usiądź proszę.

-Dziękuję kapitanie. – odpowiedział zimno.

-Bez niepotrzebnej rezerwy, to spotkanie kameralne. Zauważyłem Twoje zbulwersowanie moją decyzją, powiedz, masz zastrzeżenia?

-Tak Kapeluszniku, mam duże! Szpieg może wiedzieć zbyt dużo, tfu, mógł poznać namiary Traski, swoją elokwencją i apokryficzną kulturą, wszystkich nas zgubisz!

-Mógł, ale nie poznał – zripostował spokojnie Kapitan – Niejaki szpieg to Adalbert von Jark. Wysłannik cesarza Zimmermanna. Jego zadaniem było poznać współrzędne Traski i ulotnić się w Alskanie, odbiliśmy od niego, chwila – Kapelusznik spojrzał na zegarek wyciągnięty z kieszeni – hm, 4 godziny temu, więc, mówiąc prostolinijnie – mógł, ale gówno wie.

-Wiedziałeś? – wybełkotał zdumiony Albert – Ale? Ale dlaczego? Dlaczego nic nie powiedziałeś. Ten cyrk?!

-W Alskanie za pośrednictwem komunikatora magicznego rozmawiałem z jednym, z naszych zaufanych towarzyszy. Incognito sekretarzem Zimmermanna. Adalbert nie mógł wiedzieć…

-Więc wszystko przemilczałeś. Bravo!

Ciszę, która zapanowała w alkierzu przerwał głuchy grzmot, niebo rozbłysło. Burza była już bardzo blisko.

-Adamie, moja kultura…

-Przepraszam – przerwał szybko Adam – to com mówił, mówił w gniewie, afekcie.

-Prawda-li to, prawda. Pamiętaj jednak, nie pozwolę na podobną zniewagę przy załodze rozumiesz?

-Tak, kapitanie.

-Dobrze, za niecałą godzinę wejdziemy w centrum burzy. Poprowadzisz pracę, zarządź gotowość, przygotujcie maszynerie. Pora „złowić” garść piorunów. San Turn oferuje przystępne ceny.

-Naturalnie, coś jeszcze?

-Tak – odpowiedział z lekkim uśmiechem.

Kapelusznik wyjął z biurka, wspomnianą już butelkę miodu.

-Po robocie, żeby żaden nie wił, pijany w konwulsjach, jak piorun trzaśnie. W ładowni pod pokładem znajdziecie więcej. Skrzynie zakryte czarną płachtą.

-Dziękuję – Adam nie skrywał radości.

-Świetnie, do sypialni przyprowadźcie mi kur… panienkę, którą wzięliśmy w Alsanie. Nie przeszkadzajcie do rana.

-No co tak patrzycie, czas nagli – popędził Kapitan.

 

 

III

Sypialnia była wyraźnie mniejsza od gabinetu. W głównej mierze mieściła, stare i zdobne pianino oraz rozległych rozmiarów łóżko, tuż obok którego stał mały rzeźbiony stolik.

Mroki pomieszczenia rozjaśniał kandelabr wiszący pośrodku sufitu. Ściany przyozdabiały liczne obrazy.

Kapelusznik czekał zniecierpliwiony. Z pianina – niezmierzonego schowka – wyciągnął zakurzoną butelkę szampana, którą demonstracyjnie ustawił na stoliku.

Kieliszki, cholera – pomyślał. Bezzwłocznie ruszył, ku drzwiom, które otworzyły się jakby na rozkaz. Kapitan odruchowo poprawił włosy, po czym znieruchomiał.

Do sypialni wkroczyła piękna młoda dama. Kapelusznik przyglądał się bacznie. Oczy, które pierwsze przykuły jego uwagę były duże, brązowe, o głębokim i przenikliwym wyrazie. Zatrzepotała długimi rzęsami. Kapitan ocknął się, uraczył dziewczę perfekcyjnym, głębokim ukłonem.

-Nie bajali o twych manierach – zaśmiała się donna – Zwą mnie Marią.

Przemówiła po czym zaprezentowała, równie niespodziewany jak i sprawny „dyg”.

Kapelusznik, znów uważnie spozierał na dziewczę. Miała mały, kształtny nos; usta szerokie, pokryte gustowną czerwoną pomadką. Była opalona, policzki zdobił skromnie nałożony róż.

-Usiądź Mario – podjął Kapitan wskazując na łóżko.

Panna odpowiedziała uśmiechem, po czym posuwiście ruszyła w kierunku łóżka. Kapitan nie mógł oderwać oczu od jej zgrabnej tali, świdrował wzrokiem każdy jej krok – każdy ruch krótkiej, kremowej sukienki.

Maria usiadła okrakiem, ostentacyjnie unosząc kieckę. Przed Kapitanem odsłoniła wszystko czego oczekiwał. Hipnotyzowała długimi, pięknymi nogami, przyodzianymi w jedwabne pończochy, a przede wszystkim białą, koronkową bielizną.

-Napijesz się szampana Mario – spytał łamiącym głosem Kapelusznik.

-Później, później kochany…

Noc była długa, niespokojna na zewnątrz jak i w sypialni. Hulaszczym zabawą pod pokładem, akompaniowały wzajemnie uderzenia piorunów i jęków z alkowy.

Zaiste, była to długa noc.

 

IV

Dochodziła godzina piąta, słońce wschodziło opieszale. Kapelusznik przeciągnął się po czym spojrzał niemrawo przez ramię. Jednakże, ku własnemu zdziwieniu nie ujrzał już pięknych, falowanych włosów Marii. Kapitan przeciągnął się ponownie, poczym nierad ruszył w kierunku drzwi.

Ociężałym krokiem zmierzał ku schodom prowadzącym na pokład.

Praca na statku trwała od dawna. Osowiała załoga, leniwie wykonywała powierzone obowiązki. Kapelusznik, permanentnie gotowy do przynaglania i ubliżania podwładnym tym razem ograniczył się do forsownego kiwania głową.

Schody prowadzące na pokład jak zawsze skrzypiały, bosman jak zawsze klął, tym jednak razem Kapitan nie przyłączył się. Machnął zaledwie ręką ilustrując niechęć i wyczerpanie.

Pokład górny ewokował trud wczorajszej pracy. Drewniany parkiet naznaczały liczne ślady sadzy po wczorajszych wyładowaniach. Widać nawet bariera magiczna niepowstrzymana potężniejszych szlagów. Pieprzeni magicy – pomyślał Kapelusznik – wysławiają te swoje osłony, koziej rzyci warte. Wszystkie standardy Unii, cholera!

Mało konstruktywną kontemplacje przerwał bosman, podobnie zresztą konstruktywną wypowiedzią.

-Pięknie, pół pokładu zdewastowane, trzeci żagiel kompletnie roztrzaskany. Bariera, kurwa, a mówiłem kapitanie chędożyć magów skorzystać z sprawdzonych metod.

-Snadź reszta nie ruszona? – Odpowiedział beznamiętnie kapitan.

– Jak łono mniszki!

– Bez barwnych komparacji. Kontynuujemy kurs, na Kosmin. Stratami zajmiemy się później.

-Tak jest! – Odpowiedział obojętnie.

-Gdzie moi oficerowie?

-Poszli z nierządnicą do „mordowni” – bosman natychmiast zauważył zmieniający się wyraz twarzy Kapelusznika. Odczekał jednak chwilę. – Pofechtować pono, bladź wyzwała Alberta…

-Co wy mi cholera bajdurzycie – przerwał zirytowany kapitan – w te pędy wydać rozkazy, do załogi już!

Firmament był idealnie błękitny, zaledwie pojedyncze chmurki malowały się na niebie. Morze było spokojne, drobne fale leniwie rozbijały się o statek.

Kapelusznik kroczył wściekle, posługa usuwała się momentalnie z każdym popełnionym przezeń krokiem. Zstąpił po schodach, zanurkował w plątaninie korytarzy, zapalczywie otworzył drzwi. Widok, który ujrzał był zaiste niezwykły.

Dwie figury ścierały się w zajadłym pojedynku. Ku, zdziwieniu kapitana, zaprawdę była do Maria oraz Albert, Adam wraz z Karolem percypowali z równym podziwem.

Panna utrzymywała podręcznikową postawę szermierczą – idealnie zgięte nogi umożliwiały zeń równomierne rozłożenie ciężaru ciała. Kolana idealnie rozwarte na zewnątrz. urzeczywistniały – rzekłbyś – Frankego gromiącego Alsan pod Avars.

Maria wywiązała skrócony młyniec, prawą stopę wysunęła wprzód, natychmiast dostawiając lewą – wtenczas wyprężyła kolano nurkując w niespodziewanym wypadzie. Albert z miejsca wykonał zasłonę kierując klingę z góry w dół. Nie zdążył jednak, rapier Marii huknął go z impetem w pierś pozbawiając równowagi.

-Bravo! Bravissimo! – wykrzyknął Karol nie kryjąc podziwu – Tośmy trafili na kobitkę nie ma co!

-Kłaniam się nisko cni panowie – odpowiedziała Maria uśmiechając się ukradkowo – No, to który kuglarz staje następny?!

Maria swoje pytanie kierowała – co prawda – do wszystkich, jednakże Kapitan wiedział doskonale, że każdy właśnie od niego oczekiwał podjęcia, ów sztuki. Zaklął więc cicho, poczym dobywając rapiera z pochwy Adama stanął naprzeciw Marii.

-Pani pozwoli – zadrwił Kapelusznik, po czym zanurkował w pełnym ukłonie.

Maria nie odwzajemniła. Wywinęła szybki młyniec, ugięła przedramię wraz z rapierem do piersi, wróciła do pozycji wyjściowej poczym kilkakrotnie przecięła ostrzem powietrze.

Uśmiechnęła się szeroko i „wysłała” kapitanowi demonstracyjnego buziaka.

Oboje przybrali pozycję szermierczą. Kapelusznik odsłaniając się lekko wystawił broń w pozę zaczepną. Maria skróciła dystans, zasypując go gradem uderzeń. Odskoczył w tył, zatoczył rapierem pełne koło wstecz, w górę. Wnet wyrzucił nogę na odległość kilku kroków, pikując w szybkim rzucie. Maria zbiła rapier „primą”, lecz spóźniła kontrę. Kapitan wrócił z wypadu do postawy. Maria wyskoczyła płasko ponad ziemią, prawa stopa o ułamek sekundy przed lewą dotknęła ziemi, natychmiast wykonała płynny wypad celując w policzek. Kapelusznik zszedł z toru pchnięcia. Zawirował w piruecie, tnąc z impetem. Maria odskoczyła, Kapelusznik rznął powietrze, skoczył do wypadu, pchnął w pierś. Panna zawinęła w półobrocie, przeszła do napadu. Zaatakowała prostym pchnięciem z „pass”, Kapitan sparował podnosząc swój rapier niemalże do pionu. Wyczekał, aż jej głownia oprze się na koszu, wtenczas zmieniając nogę na lewą wykroczną. Wolną ręką pchnął w ramię wywracając Marię i opuszczając rapier do ostatecznego ciosu.

-Jakim talentem jeszcze mnie zaskoczysz? – spytał zdyszany kapelusznik.

-Dwa poznane nie wystarczą – odpowiedziała z szablonowym dla siebie uśmiechem.

Kapelusznik dopiero teraz zwrócił uwagę na zmianę w jej wyglądzie. Włosy spięła w kok, dodatkowo podkreślając swe piękne lico. Sukienkę zastąpiły obcisłe, skórzane spodnie. Tors pokrywała zaś biała koszula z bardzo… bardzo bogatym dekoltem.

Otwarcie drzwi przerwało chwilę zadumy, do sali wpadł bosman.

-No kapitanie i wart było tak się frasować? – Bosman naturalnie nie uzyskał odpowiedzi – Dwie godziny do portu! Proponuję wypuścić z klatki naszego ptaszka.

Kapelusznik wyciągnął rękę w kierunku Marii.

-Wstawaj kochana, zapoznasz drugiego „gościa”

 

 

V

Drzwi zaskrzypiały wpuszczając do środka sali smugi słonecznego światła. Adalbert von Jark przetarł oczy, podniósł się z ziemi i przestąpił z nogi na nogę.

-Dzień dobry Kosmińczyku, miarkuję, że nadeszła już optymalna pora – przemówił Karol – Kapitan czeka na pokładzie. Pójdziesz grzecznie, czy mam Cię zakuć?

Więzień nie odpowiedział. Ruszył w kierunku wyjścia zasłaniając oczy.

-Doskonale, zatem pospieszmy się.

Adalbert szedł posuwiście, śledząc badawczo każdy mijany centymetr. Najwidoczniej każda przekazana informacja mogła uratować mu życie – odgadł Karol. Nie popędzał go jednak. Wprost przeciwnie prowadził go manifestacyjnie, ukazując załodze co spotyka kolaborantów.

Karol złapał więźnia za ramię, zniżył twarz do ucha Adalberta po czy ostrzegł go półszeptem.

-Jesteśmy, bądź grzeczny i bacz na słowa.

Albert zrzucił rękę z barku i przyspieszył kroku.

-O! Długo kazałeś na siebie czekać Kosmińczyku. – zakomunikował ironicznie Kapelusznik – Co tak stoisz, gdzie ukłon przed damą, takie macie maniery?

-Toż to kurwa, nie dama – zripostował z przekąsem więzień

Albert nie czekał na skinienie Kapitana – kapnął szpiega tuż ponad łydką pozbawiając go równowagi.

-Teraz lepiej – skonstatował Kapelusznik – Czujesz zapach macierzystego chlewu?

Karol zaciągnął się powietrzem po czym zaklął obcesowo.

-Doskonale – kontynuował Kapitan, wyciągając list zza pasa. – proszę, przekażesz epistołę Zimmermannowi. Mam skrytą nadzieję, że doceniłeś naszą gościnę.

-Szalupa gotowa Kapitanie! – oznajmił jeden z marynarzy spuszczających łódkę.

-Pora na Ciebie. Cholera, tak nienawidzę pożegnań. Będę tęsknił Kosmińczyku!

-Wszyscy zawiśniecie, obiecuję! Kruki zeżrą was do kości, pieprzeni pomyleńcy!

-Cii, cichutko już, idź, bo poleję rzewnymi łzami! – zaskamlał Kapelusznik udając zrozpaczoną minę.

Albert łapiąc za kark cisnął więźniem o burtę.

-Au revoir! – wykrzyknęli chórem zebrani oficerowie.

Adalbert von Jark przeskoczył anemicznie burtę, po czym z trudem zszedł po linowej drabince.

-Powinien dogorywać na palu. – wyraził dezaprobatę Albert, spluwając na ziemię.

-Będzie, tylko nie naszej ręki – skontrował Kapelusznik uśmiechając się enigmatycznie.

 

 

VI

Osobiste biuro cesarza było stosunkowo niewielkie. Bogato zdobione meble i dekoracje, choć istotnie zwiększały prestiż były, po prostu, niepotrzebne i równie niepotrzebnie zajmowały przestrzeń.

Cesarz siedział przy biurku bawiąc się dużym skałkowym pistoletem. Był niski, lekko przygarbiony. Bladą twarz pokrywały zmarszczki i blizny, szczególny, których nijak nie można było dopatrzyć się na portretach. Kosmiński pan nie wyróżniał się niczym, gdyby zerwać dystyngowane ubrania i odebrać biżuterię nikt nie odróżniłby go od zwykłego chłopa.

Adalbert wszedł do pomieszczenia, starannie zamykając drzwi. Stanął pomiędzy dwoma strażnikami – osobistą ochroną Zimmermanna.

-Nareszcie jesteś, doniesiono mi, że zdekonspirowany musiałeś uciekać. Natychmiast mów co widziałeś, co wyniosłeś, wszelkie plany, wspominano coś o epistole.

Adalbert zdumiał się niezwykle. Nie wspominał nikomu o otrzymanym liście. Przecież nawet go nie otwarłem, myślał zaszokowany.

– Grymas masz jakoby kot srający, gdzie list?

Jark z niepokojem wyciągnął zza płaszcza ukryty list, uniósł go demonstracyjnie, wykonał pełny ukłon, po czym zerwał zabezpieczającą wstążkę.

-Pan pozwoli, że przeczytam…

-Pozwoli, pozwoli, bez błazenady, czytaj.

-Cny cesarzu, despotyczny… – Adalbert przełknął ślinę, ukradkiem spojrzał na cesarza.

-Dalej bałwanie, czytaj, czytaj!

-Despotyczny kretynie, niemiłościwy królu, zasrany – Jark spojrzał na zmieniający się wyraz twarzy Zimmermanna, odważył się kontynuować. – zasrany matkojebco…

-Dosyć! Szczegóły, szczegóły! Pomiń wstęp!

Adalbert wodził oczyma po kartce, nagle pobladł i niespodziewanie przedarł dzierżoną kartkę.

-Zabrać mu to, natychmiast – rozkazał Cesarz, ochrona usłuchała momentalnie obezwładniając szpiega – trzymać go, Hasman, daj list.

-To oszczerstwo…

-Zawrzyj gębę, zakneblować.

Zimmermann przyłożył do siebie kawałki rozerwanego papieru , po czym zaczął głośno czytać.

-Odsyłam Albercika, snadź znamienicie się bawił – Adalbert zaczął się wiercić, Hasman uciszył go momentalnie mocnym uderzeniem w kark – wszak nie widział zwady by zdradzić nazwisko, czy problem z którym do mnie przybył. Przykro mi zarazem, albowiem prośby spełnić nie mogłem, wybacz Casarzyku, Traska to piękny kraj, a piękny skutkiem tego, że nie położyłeś na nim swych brudnych łap. Mam jednak coś, czy też właściwie kogoś, kto akuratnie zrekompensuje zawód.

Pono szukasz Katharine, zaginionej córeczki. Szczęśliwym trafem znalazłem dziewczę i zapewniłem bezpieczny i iście przytulny kącik. Twoja krew – kocha morze. Zasmucę Cię jednak, Zimmermannowa zmieniła nazwisko. Wszak długie, niemodne, a i źle się kojarzy. A kojarzyć się nie powinno gdyż profesja nie pozwala. Maria – bo tak jej teraz imię została – przepraszam za prostolinijność – kurwą. Dobrą zresztą…

Nagle Cesarz skończył czytać, ciszę jaka zapanowała przerywał wyłącznie dźwięk modlitwy dochodzącej zza okna. Nieopodal Cesarskiego Pałacu mieścił się klasztor.

Nagle Zimmermann uniósł pistolet, wymierzył w Adalberta nie strzelił jednak.

-Wbić go na pal, na cholerny pal, niech skurwysyn czuje, że umiera!

Koniec

Komentarze

Bardzo mi się podobało. Trochę za dużo "ą" i "ę" jak na mój gust, ale to trochę wina elokwentnego Kapelusznika :) Znalazłem kilka błędów, jak "Hulaszczym zabawą pod pokładem, akompaniowały wzajemnie uderzenia piorunów i jęków z alkowy.", ale sam je popełniam, więc wymądrzać się nie będę. Dałbym 5. Pozdrawiam.

Kajuta — pomieszczenie mieszkalne na statku; kabina.

Alkierz — mały boczny pokój, służący zwykle za sypialnię.

Posługiwałeś się internetowym słownikiem synonimów, autorstwa magistra Anonymousa?

Dalej jest równie źle, a miejscami nawet gorzej.

AdamKB, akcja rozgrywa się na statku. Pierwsze wydarzenia mają miejsce w jednej z kajut statku - małej kajutki służącej jako gabinet - myślę więc, że określenie alkierz (jak sam przytoczyłeś, mały boczny pokój) użyte jest poprawnie i dobrze definiuje przedstawiane przeze mnie pomieszczenie. Mogę się mylić. 

No i się mylisz, bo opisałeś gabinet --- biurko, biblioteczka --- alkierz natomiast jest pomieszczeniem w budynkach, nie na jednostkach pływających.
A skoro na statku, to kabina też. Tak jak kajuta nie precyzuje sposobu użytkowania --- i masz problemy nazewnicze z głowy. Od biedy, jeśli to wielki ważniak, ten Kapitan --- dać mu możesz apartament.
Uważaj na sprzeczności. Akcja zaczyna się w małej kajutce --- tak w poscie wyżej --- i ta malutka kajutka ma monstrualne okna --- tak w tekście. Plus ten kominek...

Dziękuję za uwagę, przedstawiony błąd skorygowałem lekko ingerując w tekst.

Oj przebarwiłeś tymi słówkami i pozorną znajomością tematu. Ja też coś dorzucę:  kandelabr - duży świecznik stojący, a nie wiszący. "łóżko rozległych wymiarów" - no nie wiem, mi coś nie pasuje. I piszesz alkierz to, w alkierzu tamto. Jak nie pasuje to zamieniasz na kajutę, a nie bardziej po ludzku napisać "w pomieszczeniu zapadła cisza...". Tak raz, tak żeby nie denerwowało.

Jeszcze penitent i penitencjariusz. Zamienili Ci się miejscami. Sprawdź w dobrym słowniku, jeśli nie wierzysz.
P.S. Przy okazji gratuluję swoistego poczucia humoru. Przesłuchiwanego więźnia nazwać penitentem (bo tak być powinno) --- nie każdy na to wpadłby.

nikłe światło pochodzące z kominka rozpościerało się po pomieszczeniu

Światło się nie rozpościera (nawet w przenośni).

Środek gabinetu zajmowało ozdobne biurko rzeźbione z chabrowego drewna.
Nagle, z hukiem, otworzyły się mosiężne drzwi. Do pomieszczenia wpadł młody mężczyzna - runął na ziemie, brudząc krwią ozdobną lisią skórę, która znacznie zamortyzowała upadek.

Interesujące. Nie wiem, czy autor chce podkreślić fantastyczność, by nie rzec baśniowość świata (chabrowe drewno to drewno koloru intensywnie niebieskiego, albo... pochodzące z polnego kwiatka; lisia skóra ma powierzchnię maksymalnie dwóch kartek A4 stykających się krótszymi bokami oraz grubość niezbyt mocno ocieplanej kurtki, skoro zatem amortyzuje upadek mężczyzny, to może jest on krasnalem? No i na czym polega ozdobność lisiej skóry? Malowałam takową kiedyś w martwej naturze, nic ozdobnego nie miała - ot, kawałek miłego w dotyku rudawoburego futerka...) czy nie zastanawia się nad tym, co pisze?

Po chwili do gabinetu weszło trzech, rosłych mężów.

Jakie jest uzasadnienie przecinka w tym miejscu?

Ich szaty nosiły wyraźne ślady starości i brudu.

OMG, a po co tak cudować? Ich szaty były stare i brudne. Po prostu.

Nim pokiereszowany młokos zdołał przekląć otrzymał mocnego kopniaka wprost w potylice.

A tu brakuje przecinka, zgadnij, gdzie. No i nie "przekląć" tylko raczej "zakląć" (zadziwiająco częsty błąd). No i literówka...

Szedł posuwiście, wytrawnie

Poproszę o wyjaśnienie, co to znaczy chodzić wytrawnie. Można być wytrawnym szpiegiem, myśliwym, żeglarzem, whatever. Ale chodzicielem?

rachityczny jęk wciąż leżącego młodzieńca.

Rany boskie. Autorze, sprawdź, co to znaczy "rachityczny" i nie grzesz więcej.

-A kapitanie - podjął drugi - ten, no bałakał coś o rodzinie jeszcze i no...

O! Mało, że świat fantasy z chabrowymi drzewami i ozdobnymi lisami, to mają tam jeszcze lwowskich batiarów! Robi się interesująco.

Obrócił się na ramię, po czym splunął obficie.

Jak się obraca na ramię? Zrobił przewrót przez bark czy co?

Sugestia ogólna: czytać dużo klasyki. Naprawdę dużo. Wtedy człowiek nasiąka prawidłową interpunkcją oraz leksyką, dzięki czemu nie pisze o rachitycznych jękach, wytrawnym chodzeniu i tego typu rzeczach.

Czytać wszystko, nie tylko klasykę. S. King o tym mówił. Czytać tandetę, żeby wiedzieć jak nie pisać.

Gratuluję pomysłowości, ale język Ci się wymyka. Mylisz znaczenia słów, źle używasz konstrukcji gramatycznych (np. com mówił, mówił)i źle łączysz wyrazy (chodzić wytrawnie???). Kapeusznik raz piszesz małą, raz wielką literą. "Po czym" piszemy osobno. I cała masa błędów, których nie będę wyliczać, bo trwałoby to długo. Ale ubawiłam się, czytając, nie <tylko> dlatego, że robisz błędy, tylko dlatego, że co chwila zaskakiwałeś mnie jakąś puentą :D Bluzgi są wręcz urocze (o ile bluzgi mogą być urocze), kojarzyły mi się z "Kapitanem Alatriste" i jego "nie pierdolże, panie" ;) A zdanie "mówiłem kapitanie chędożyć magów skorzystać z sprawdzonych metod" po prostu mnie rozwaliło :D Nie jest to dobry tekst, ale mam nadzieję, że jest zwiastunem lepszych, bo wyobraźnię masz, brakuje tylko warsztatu.

Zgadzam się z przedmówcami. Warsztatowo jest raczej słabo, ale dostrzegam iskierkę w tym tekście.

Pozdrawiam.

Co do warsztatu. Poczytaj jakie są zasady wstawiania dialogów, ułatwi to czytanie. Przyda się też powtórka z interpunkcji - jeszcze bardziej ułatwi czytanie! Ponadto, przychylam się do uwag poprzedników - szczególnie Achiki.
Co do treści. Nie miałem tyle samozaparcia, żeby dotrwać do końca. Przepraszam, ale jednak dużo racji jest w stwierdzeniu, że często - mimo, iż fabuła może być dobra - forma zniechęca czytelnika. I to zniechęca na tyle skutecznie, że nie da rady przeczytać w całości.

Nowa Fantastyka