- Opowiadanie: oruen - Anomalia (KOSMIKOMIKA 2011)

Anomalia (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anomalia (KOSMIKOMIKA 2011)

Jeśli wybierasz się na studia, musisz pamiętać, że czas dla studenta to pojęcie względne. Zdaje się rozciągać i skracać dokładnie odwrotnie do Twoich potrzeb. Pomożemy Ci się z tym uporać. Przyjdź na spotkanie! Odpowiednio wyszkolony wykładowca nauczy Cię zarządzania własnym czasem. Spotkanie organizacyjne odbędzie się dokładnie dwa tygodnie temu w sali 606A. Zapraszamy!

Ogłoszenie dla kandydatów na studia

– Wybiła Dziesiąta! Wybiła Dziesiąta! Wybiła Dziesiąta!

Spanikowany głos niósł się po korytarzu, nic nie robiąc sobie z jego właściciela, który stał nieopodal oparty o ścianę i dyszał tak, jakby mogła dyszeć lokomotywa parowa, gdyby tylko dano jej płuca. Po chwili pracownik fabryki (na fakt, że jest pracownikiem fabryki niewyraźnie wskazywał znoszony uniform, za to obłęd w oczach pozwalał sklasyfikować go bezbłędnie) odkleił się od ściany i ruszył śladem swojego głosu.

– Wybiła Dziesiąta! Wybiła Dziesiąta! Wybiła Dziesiąta! – darł się głos pod gabinetem dyrektora fabryki, nerwowo obracając się w powietrzu i szukając kogoś, kto mógłby za niego zapukać.

Po chwili wyczuł swojego właściciela, który ciężko dysząc dotarł w końcu na miejsce. Obrzucił go obrażonym spojrzeniem i wrócił na swoje miejsce. Pracownik wykonał kilka prób głosowych, po czym gwałtownie zapukał w drzwi gabinetu dyrektora. Klamka się poruszyła i w szparze pojawiła się wąsata twarz dyrektora.

– Na litość boską, Wpół Do Siódmej, nieznośny się stałes od kiedy zacząłeś pracować na jednej zmianie z Poniedziałkiem – mruknął pod wąsem dyrektor. – Mam nadzieję że to coś ważnego, bo jak nie, to będziesz karnie oliwić trybiki. – powiedział już głośno.

– Wybiła Dziesiąta, Dyrektorze, zgłaszam poważną awarię – powiedział jednym tchem Wpół Do Siódmej.

– Znowu komuś spadła wskazówka na głowę?

– Czas…mamy wrażenie że się psuje.

– Dostajecie nieświeży? – zafrasował się dyrektor. – Co spowodowało awarię?

– Mamy wrażenie że to coś z drugiej strony, nasze maszyny są sprawne – wyjąkał pracownik.

– Niedobrze… Jakie mamy rezerwy czasowe?

– Dla całej ludzkości już tylko na trzy do czterech godzin. Dla nas – maksymalnie jedną dobę.

– Rozumiem. Powiadom resztę i próbuj uzyskać czysty Czas. Musimy podjąć radykalne kroki. – zdecydował dyrektor.

– To znaczy?

– Jakim ludziom najbardziej na świecie brakuje czasu?

– Eeeeeeeeeeeee…Studentom podczas sesji? – spróbował Wpół Do Siódmej.

– Zgadza się! Zrobią wszystko za dodatkowe godziny, w których będą mogli się uczyć, spać lub imprezować!

– Czy to przypadkiem nie jest wbrew regulaminowi? – zapytał nieśmiało pracownik.

– Nie ucz dyrektora regulaminu – burknął Wybiła Dziesiąta. – Przynieś mi trzy Rezerwuary, migiem!

– Już lecę! – krzyknął pracownik, a dyrektor zaczął ustawiać przypadkowe koordynaty na swoim biurku. Chwilę później przybył pracownik, uginając się pod ciężarem Rezerwuarów.

– Powodzenia, dyrektorze – powiedział, wręczając mu urządzenia.

– Damy radę – mruknął dyrektor, przyciskając wielki, czerwony przycisk.

Silny błysk oświetlił gabinet i z cichym pyknięciem Wybiła Dziesiąta przeniósł się do rzeczywistości.

 

– Polon, sesja jest, byś się wziął trochę do roboty i zdał co masz do zdania – mruknął Radek. – Ja nie wiem, jak to jest że ja zawsze zdaję ledwo ledwo, a zakuwam tygodniami, a tobie nawet nie chce się usiąść do książek przed egzaminem i masz wszystko zdane.

Polon uśmiechnął się tylko tajemniczo i uruchomił laptopa.

– Radek, wyluzuj trochę i nie myśl o sesji, bo cię to zatruje. Masz czas gotować? – zainteresował się.

– Powaliło cię ze szczętem? – oburzył się Radek. – Kto gotuje w czasie sesji? Wszyscy wpierniczamy zupki chińskie przecież.

– Ej, a może przeszedłbyś się do baru mlecznego?

– Gdybym miał kasę…

– Zobacz, otworzyli jakiś nowy bar mleczny w centrum i wydają obiad studentom za darmo – powiedział wskazując na ekran komputera.

– Jesteś pewny, że napisali "studentom", a nie "bezdomnym"? – zapytał Radek.

– W sumie wszystko jedno, przez sesję nie goliłeś się z tydzień, prania też nie robiliśmy, świeżych rzeczy nie mamy, wpasujemy się w jedną albo drugą rolę bezproblemowo – powiedział Polon.

– Za to myłem się codziennie.

Polon spojrzał krytycznie na Radka.

– Eeeeee, nie zauważą. Ubieraj buty i wychodzimy.

Poważna rozmowę przerwał huk. Studenci obejrzeli się na jego źródło, którym okazał się być elegancki, wąsaty pan o jowialnym uśmiechu trzymający coś, co skołatanym studenckim umysłom automatycznie przywiodło na myśl butelki.

– Coś ty za jeden i co robisz na moim dywanie? – zapytał Polon uprzejmie.

– Nazywam sie Wybiła Dziesiąta i chciałem poprosić was o pomoc – odpowiedział tamten nieśmiało.

– Jesteśmy studentami w czasie sesji. Gorszego czasu nie mogłeś sobie wybrać – mruknął Radek.

– A, właśnie… Czas… Łapcie! – powiedział Wybiła Dziesiąta rzucając im Rezerwuary.

– I niby co to jest? – zapytał nieufnie Polon.

Od niedawna nabrał dystansu do tego, co zwykło zdarzać się wokół jego osoby, szczególnie po tym, jak obejrzał pewną kasetę, która miała go zabić po siedmiu dniach. Na początku oglądał ją codziennie, żeby wciąż mieć siedem dni, ale potem kaseta mu się znudziła i postanowił poszukać innego rozwiązania. W końcu, czując przemożną niechęć do myślenia, postawił telewizor na sedesie ekranem do dołu. Gdy tylko coś zaczęło z niego wychodzić, spuścił wodę i w ten sposób stał się właścicielem jedynej na świecie nawiedzonej kanalizacji. Szósty zmysł podpowiadał mu, że teraz też będzie musiał myśleć, więc delikatnie odstawił coś, co przypominało mu butelkę na biurko i ostrożnie otrzepał ręce.

– E, nie, dziękujemy, akwizytorom wstęp wzbroniony – spróbował.

Wybiła Dziesiąta był zbity z tropu. Nie tak wyobrażał sobie studentów.

– Hm, no dobrze, to ja już pójdę – powiedział niewyraźnie.

– Fajno, bo chcieliśmy iść coś zjeść do baru mlecznego.

– Czy możecie mi pokazać panowie którędy do wyjścia?

– Właśnie wychodzimy, może pan wyjść z nami – odpowiedział uprzejmie Radek.

– Z chęcią.

Studenci przepuścili dyrektora przodem i zamknęli za sobą drzwi. Pożegnali się z Wybiła Dziesiątą i weszli do windy.

– Do baru mlecznego – mruknął pod nosem dyrektor. – To znacznie ułatwia sprawę.

Z kieszeni wyciągnął telefon i szybko zadzwonił do kilku znajomych w tym wymiarze.

 

– Co to w ogóle za bar mleczny? – zapytał Radek. – Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem.

– Ja też nie, pewno jakiś nowy, skoro chcą studentom za darmo posiłki wydawać.

Weszli do środka. Pani za ladą od razu obrzuciła ich nieprzyjaznym spojrzeniem, splunęła na ścierkę i przetarła dokładnie blat. Studenci rozejrzeli się uważnie. Większość miejsc okupowanych było przez mężczyzn, których równie dobrze można byłoby przebrać w skóry i wysłać do czasów epoki lodowcowej. Wszyscy przez chwilę spoglądali na studentów z wyraźnym zdziwieniem, po czym wrócili do przerwanych rozmów. Radek zajął miejsce przy jedynym wolnym stoliku, a Polon poszedł zamówić dwie porcje pierogów.

– I co? – zapytał Radek jak Polon usiadł przy stoliku. – Rzeczywiście za darmo?

– Żebyś wiedział! – rozpromienił się Polon. – Tylko, niestety, będziemy musieli trochę poczekać.

– Ile?

– Tak z pół godzinki.

– Co oni będą przez ten czas robić?

– No, muszą najpierw złapać te pierogi, zabić, oporządzić… I tak uwiną się w miarę szybko.

Drzwi do lokalu otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł elegancko ubrany jegomość, a atmosfera momentalnie stała się tak gęsta, że można by zawiesić w powietrzu widelec, co jest całkiem normalnym zjawiskiem na kuchni w barze mlecznym, jednak w części dla klientów zdarza się niezwykle rzadko. Wrogie spojrzenia odprowadzały go aż do stolika, przy którym siedzieli studenci.

– No no – zacmokał z dezaprobatą elegant. – Panowie się chyba pomylili, to jest mój stolik. Ale nie szkodzi, zmieszczę się przecież. Przedstawię się. Nazywam się Sacytnaz. Łyka? – zapytał, wyciągając zza pazuchy pokaźnego rozmiaru butelkę.

– W sumie, nie zaszkodzi – odpowiedział z uśmiechem Polon.

– Oczywiście że nie – powiedział elegant uśmiechając się złowieszczo i rozlewając napój do kubków.

Studenci wychylili wszystko na raz i, jak jeden mąż, zwalili się pod stół. Sacytnaz wstał, przelał swoją porcję z powrotem do butelki i opuścił lokal, odprowadzany przez nienawistne spojrzenia. Jednak mimo tego, że elegant ulotnił się jak kamfora, atmosfera pozostała gęsta. Siedzący przy stolikach z niepokojem zauważyli, że staje się coraz gęstsza i gęstsza. Kubek zrzucony kontrolnie przez jednego na podłogę zawisł w powietrzu. Wtedy w lokalu wybuchło zamieszanie. Studentów chwycono za ręce i nogi i zataszczono do kuchni. Wspólnym wysiłkiem, czując na karkach presję czasu, wciśnięto ich do komory i naduszono przycisk. Błysnęło, huknęło, i studenci zniknęli. Wszyscy, poza Wybiła Dziesiątą, który obserwował tę scenę przez okno, zastygli bez ruchu. Dyrektor przypiął się mocniej do Rezerwuaru i dziarsko ruszył chodnikiem.

Z nieba zaczęły spadać ptaki.

 

Polon leniwie otworzył jedno oko. Przez chwilę zastanawiał się, co się stało, po czym uświadomił sobie, że obudziło go gwałtowne burczenie dobywające się z brzucha Radka. Rozejrzał się uważnie. Znajdowali się na jakiejś polnej drodze w środku lasu. Student próbował wrócić pamięcią do poprzedniego wieczoru, jednak czarna dziura, która ziała między wczorajszym dniem a dzisiejszym porankiem, nijak nie chciała się wypełnić. Wstał i od razu zauważył coś dziwnego: wokół miejsca, gdzie spał znajdował się równy krąg wypalonej trawy. Podszedł do Radka. Również w tym przypadku miejsce snu otaczał czarny okrąg.

– Cholera, piłem już wiele razy, ale tak żeby trawa wokół mnie spłonęła od oparów to jeszcze nigdy – mruknął pod nosem.

Tymczasem Radek, którego również obudziło burczenie w brzuchu, podniósł głowę z ziemi.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał słabym głosem.

– Wstawaj, zaraz kogoś zapytamy – odpowiedział Polon. – Założę się że znów nas ktoś wsadził po pijaku do pociągu. No, dalej, ruszaj się, słyszę jakiś ruch na drodze.

Po chwili zza zakrętu wyłonił się wóz, do którego zaprzęgnięto parę koni. Woźnica kiwał się sennie na koźle, nie zwracając uwagi na gwałtownie wymachujących rękami studentów. Dopiero gdy zaczęli krzyczeć, ocknął się i zatrzymał pojazd.

– Halo, przepraszam – powiedział Radek. – Czy może nam pan powiedzieć gdzie jesteśmy?

Woźnica rozdziawił zarośniętą gębę i zaczął wodzić wzrokiem od Radka do Polona, wyraźnie nie pojmując, o co chodzi.

– Czekaj, ja spróbuję – powiedział Polon i sarkastycznym tonem zaczął:

– Azaliż, dobry człowieku, czy mógłbyśże rzec nam z łaski swojej gdzie się z przyjacielem znaleźliśmy?

Na twarzy woźnicy, o dziwo, pojawił się grymas zrozumienia.

– Oj panocki, tuż pod Poznaniem zbłądzić? Toć trakt równy jak stół i prosto do sioła prowadzi.

– Co on powiedział? – zapytał skonsternowany Radek.

– Że gdzieś pod Poznaniem jesteśmy – odpowiedział Polon, tknięty złym przeczuciem. – A jakiż to dzień dzisiaj mamy? Błądzimy od tak dawna, żeśmy poczucie czasu stracili.

– Uch, dziś mamy ósmy lipca Roku Pańskiego 1360.

– Jaja sobie z nas robi czy co? – zdumiał się Radek. – Nosz do kurwy nędzy, piłem już tak, że budziłem się dzień, dwa dni później, ale w średniowieczu? Co my wczoraj piliśmy?

– Zamknij się – powiedział Polon, patrząc, jak woźnica przysłuchuje się uważnie. – Dobry człowieku, czy podwiózłbyś nas do najbliższego sioła?

– Wejdźcie panocki na wóz, bo tu koło mnie ciasno by było – powiedział woźnica pokazując im palcem, gdzie mają usiąść. – Coście panocki za jedni?

– On muzyk – Polon wskazał na Radka – a ja śpiewak.

– Trubadurzy? A już się dziwiłem, żeśta tak ubrani dziwnie. A instrumenta gdzie?

– Popiliśmy i pogubiliśmy – powiedział Radek.

To akurat zostało zrozumiane w lot. Woźnica uśmiechnął się pod wąsem i zaciął konie. Wóz ruszył i kilkanaście minut później, trzęsąc się i podskakując na wybojach, wjechał do miasta.

– Kiedy oni wreszcie zrobią te drogi… – mruknął z niezadowoleniem woźnica.

– Którędy do karczmy? – zapytał Polon, słysząc stek przekleństw przy każdym mocniejszym wstrząśnięciu.

– Ano jadę akurat, to i wam trefnisiom rychtyk po drodze będzie – odpowiedział woźnica. – Do Kulawego Jelenia niedaleko, więc rychło będziemy.

Zatrzymał konie przy nowiutkiej karczmie przy Warcie i razem ze studentami wszedł do środka.

– Na tych uważaj – zwrócił się do karczmistrza. – Tajemnym językiem gadajo, trubadurami się mienią, ale niepewnym co to za jedni. Sprawdź ich jakoś.

– Myślisz, że coś nam dadzą do jedzenia? – zapytał Radek, czując unoszący się w powietrzu zapach świeżego pieczywa i mięsa.

– Myślę, że będziemy musieli na to jakoś zarobić.

– Niby jak?

– No nie wiem, pożyczymy jakąś lutnię i zagramy… Myślisz, że dałbyś radę zagrać na czymś takim?

– Mogę spróbować – powiedział niepewnie Radek.

– Dobra, jakie znasz piosenki?

Radek szybko wymienił długą listę piosenek na gitarę.

– No dobra, spróbujemy z tą ostatnią – zadecydował Polon. – Chyba dam radę przełożyć ją na szybko na ich język.

Uzgodniwszy niezbędne szczegóły, podeszli do karczmistrza.

– My głodni, ale zapłacić jak nie mamy – zwrócił się do niego Polon. – Czy lutnię tą pożyczyć możem, coby na strawę zarobić?

Karczmistrz tylko wzruszył ramionami i podał im instrument, a Radek natychmiast zaczął przy nim grzebać.

– Nie no, jak to w ogóle nastrojone jest, obstawiam G-c-f-c-e… Beznadzieja… Zajmie mi to chwilę, przygotuj nam jakieś miejsce do grania.

– Pospiesz się, bo zamiast pozwolić nam się najeść to nas tu zjedzą – wycedził przez zęby Polon uśmiechając się radośnie do zgromadzonych w izbie. Większość z nich łypała nieprzyjaźnie w ich stronę, ponurzy zbrojni wychylający kolejny kufel, kupcy liczący swoje zyski przy stole oraz lokalne Koło Gospodyń Miejskich, dowodzące swoją obecnością ponadczasowości tej szacownej instytucji.

– Dobra, jestem gotowy – powiedział Radek, szarpiąc za wszystkie struny po kolei. – Śpiewamy?

– Dobra, to na trzy… raz i dwa i trzy!

Radek zaczął grać skoczną, wesołą melodię, a na twarzach gości pojawił się uśmiech. Student dał znać Polonowi, że czas już zaczynać, więc ten nabrał powietrza w płuca i zaśpiewał:

Zaiste szalona jesteś dziewojo

Powiadam ci

Azaliż byłaśże nią zawsze,

Zatem zakończże czcze mrzonki senne swe

Tyś pani nie janioł

Powiadam ci

Zaiste szalona!

Na zaimprowizowaną scenę posypały się gorsety.

Późnym wieczorem studenci siedzieli na krzesłach i podliczali, ile udało im się zarobić.

– Stary! Za taką sumę można kupić tutaj wszystko! – zapalił się Polon.

– Jasne, rozumiem, dobrze nam się powodzi i tak dalej, ale jak wrócimy do domu?

– Czekaj… Pamiętasz tego śmiesznego akwizytora, co się znikąd nam na dywanie pojawił?

– No pamiętam, pojawił się i co z tego?

– Przecież dał nam jakieś butelki wspominając coś o czasie. Ja swoją na biurko odstawiłem, a ty ze swoją co zrobiłeś?

– Nie pamiętam, chyba do kieszeni wsadziłem i zapomniałem… O, mam! – Krzyknął radośnie, wyciągając z bocznej kieszeni spodni urządzono, w którym chlupotała bliżej niezidentyfikowana ciecz. Po dokładniejszych oględzinach studenci odnaleźli przycisk, na którym widniał napis „POWRÓT"

– Jak myślisz, gdzie wrócimy? – zapytał Polon.

– Nie mam pojęcia. Ale zawsze to jakaś nadzieja na powrót do naszych czasów.

– Dobra, wciskaj.

Błysnęło, huknęło i studenci, ku wielkiemu smutkowi szacownego gremium Koła Gospodyń Miejskich czatujących pod ich oknem, rozpłynęli się w powietrzu.

 

Huk dochodzący z gabinetu dyrektora postawił wszystkich na nogi. Robotnicy ruszyli zobaczyć, co się dzieje. Pięć Po Ósmej nieśmiało zapukała do drzwi.

– Halo, dyrektorze… Wszystko w porządku?

– W porządku, w porządku! – powiedział głos dyrektora, wylatując za drzwi. W tonie, którym to powiedział, słychać było wyraźną ulgę. – Rozejść się! – krzyknął władczo i wrócił do swojego właściciela.

– Hej! – krzyknął zaskoczony Polon. – Ciebie już widziałem! Wylądowałeś na moim dywanie bez uprzedzenia!

– No to mamy remis, kolego – powiedział Wybiła Dziesiąta radośnie. – Uciekliście mi, a potrzebuje waszej pomocy.

– Gdzie my w ogóle jesteśmy?

– Jesteście w Fabryce Czasu. Nazywam się, jak już wiecie, Wybiła Dziesiąta i jestem dyrektorem fabryki.

– Pamiętam, mówiłeś, że potrzebujesz pomocy czy coś – przypomniał sobie Radek. – Polon, w sumie skoro już tutaj jesteśmy, to zobaczymy co się da zrobić?

– Ale zwrócicie nam czas, który przeznaczymy na pomoc?

– Nawet z dużym procentem – obiecał dyrektor.

– No dobra, to w czym tkwi kłopot? – zapytał Polon.

– Nie możemy uzyskać czystego Czasu – wyjaśnił Wybiła Dziesiąta. – Mamy dostęp do kopalin, ale niestety nie mają odpowiedniego stężenia…

– Dobra, myślę że z Radkiem damy radę. Ile mamy czasu?

– Około dwudziestu minut – powiedział posępnie dyrektor.

– No to się zabieramy. Radek, daj im listę potrzebnych rzeczy, niech przyniosą próbki kopalin.

Robotnicy błyskawicznie dostarczyli niezbędne rzeczy, nie pytając o ich przeznaczenie.

– Dobra Radek,zbieramy dupy w troki. Skup się, wiesz jak, i do roboty.

Studenci zamknęli oczy. Delikatna poświata wypłynęła z ucha każdego z nich, otulając ich szczelnym, przezroczystym kokonem. Robotnicy cofnęli się trwożliwie, patrząc, jak studenci ruszają się coraz szybciej i szybciej, aż widać ich było tylko jako rozmazane plamy.

– Panie dyrektorze, co oni robią? – zapytał Wpół Do Siódmej.

– Czysta formacja czasu… – westchnął Wybiła Dziesiąta. – Ale… Jak?

Chciał podejść do nich i zapytać, ale nie zdążył. Rezerwy fabryki ostatecznie się skończyły i tylko dwie rozmazane plamy poruszały się między zastygłym w bezruchu personelu fabryki.

 

Czas ruszył na nowo. Zdumiony dyrektor patrzył na kompletnie przebudowany Ekstraktor, który, błyszcząc nowością, produkował duże ilości świeżutkiego, pachnącego płynu.

– Jak? Jak wy to zrobiliście? – zapytał zdumiony studentów.

– Zna pan pierwsze prawo wykładu?

– Nie znam…

– Pierwsze prawo wykładu brzmi: czas na wykładzie jest jak guma – im bardziej się nudzisz, tym dłużej się wykład ciągnie. Każdy kto był na wykładzie z teorii literatury wie o tym doskonale – wyjaśniał Polon. – Potem wystarczy sobie wyobrazić usypiający głos wykładowcy, nudę i temat – i można swobodnie manipulować czasem. Niech pan dyrektor wpadnie kiedyś z pracownikami, może się to wam przydać.

– Nie omieszkam – powiedział z uśmiechem dyrektor.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Poon
'l' gdzieś się zapodziało

No, pierwsza humoreska i przyznam, ze było dość zabawnie. Choć jak dla mnie trochę przekombinowane, najmniej podobała mi się scena z baru mlecznego, IMO jakoś tak nie wpasowuje się w resztę.

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

@Snow: Dzięki za wyłapanie babola:)

Pewnie to Twój taki celowy zabieg, ale słowo "czas" występuję w niebezpiecznym zagęszczeniu. "Czasem" to drażni.

A mnie się bardzo podobało, a najbardziej scena w średniowieczu. Szkoda, że tylko ten jeden motyw z karczma opisałeś, no ale limit zapewne nie pozwolił na więcej.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Tekst calkiem fajny i kilka kwestii naprawde mnie rozbawiło. Chociazby:
"Na zaimprowizowaną scenę posypały się gorsety" :)

Ale sa też zdania zupełnie nieśmieszne, jak chociażby:
"Z kieszeni wyciągnął telefon i szybko wykonał kilka telefonów."

Ogólnie wrażenie pozytywne.

OK, do konkursu.

lbastro, przecież zdanie  "Z kieszeni wyciągnął telefon i szybko wykonał kilka telefonów." jest super. Rechotałem kilka minut. ;)

@ Rigante: Rację masz, stężenie słowa "czas" jest zdecydowanie za duże. Rozrzedziłem ;)

@Fasoletti: Dzięki :)

@lbastro: No masz, teraz mi wstyd że coś takiego wypuściłem. Nawet nie wiem jak się to-to uchowało. Uszy czerwienieją, aż para z nich bucha. Zmieniam ten fragment zanim więcej osób to przeczyta :P 

ouren, ale sam widzisz, że to walor artystyczny tekstu. Czemu ma śmieszyc tylko gagami? Błędami też może! I tu mamy świetny przykład.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Podobało mi się, godne konkursu. Świetna scena ze średniowieczną wersją "Jesteś szalona"! No i oczywiście główni bohaterowie: Radek i Polon - dobrze dobrane imiona:)

@Fasoletti: bezpieczniej jest chyba śmieszyć treścią niż formą.

@wilczek: Dzięki:) 

Zdanie o wyczekiwaniu na porządne drogi też niepokojąco zabawne;)

Nie rozśmieszyło mnie.
Najlepsze było nawiązanie do Ringu. Ogólnie całkiem przyzwoity, wariacki tekst.

Motyw z Ringiem i karczmą - super. Wiedziałam, że dasz coś z Polonem i Radkiem, no wiedziałam :D

- Mamy wrażenie że to coś z drugiej strony - brakujący przecinek przed "że".

- Polon, sesja jest, byś się wziął trochę do roboty i zdał co masz do zdania - tutaj przed "co".

Ja nie wiem, jak to jest że ja zawsze zdaję ledwo ledwo, a zakuwam tygodniami - i znów "że, że, że"...

Poważna rozmowę - niby nic, ale drugi raz widzę tego typu literówkę :P

 powiedział Wybiła Dziesiąta rzucając im Rezerwuary. - przecinek przed imiesłowem "rzucając".

Wszyscy przez chwilę spoglądali na studentów z wyraźnym zdziwieniem, po czym wrócili do przerwanych rozmów. - trochę oklepane... ale to humoreska ;)

- I co? - zapytał Radek jak Polon usiadł przy stoliku. - przecinek przed "jak".

- Popiliśmy i pogubiliśmy - powiedział Radek.
To akurat zostało zrozumiane w lot. Woźnica uśmiechnął się pod wąsem i zaciął konie. - 
dobre:D

Tekst przeczytałem od razu, jak tylko zobaczyłem, że to kolejne przygody Radka i Polona :P Bardzo dobry warsztat, chociaż interpunkcja momentami razi. Niekiedy bardzo śmieszne, parę pomysłowych zdań i nawiązań jak ta z budowaniem dróg. Ogólnie pozytywnie :) Daję 4 z plusem, czyli piąteczkę. Pozdrawiam!

 

Volthar, ja chcę takich wykładowców: " Daję 4 z plusem, czyli piąteczkę."' :D

Volthar, zostań moim wykładowcą! <prosi>

Opowiadanie lekkie, przyjemne, miejscami naprawdę zabawne. Poprawiłeś mi humor :) Mam już ikonki z ocenami i nie zawaham się ich użyć. Piąteczka :)

Mnie rozwaliła przeróbka "Jesteś szalona" :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ale ocenię na 4/6, bo jednak styl jest taki "toporniasto erpegowy" jak to na własny użytek określam.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Lekkie i przyjemne, nawet zabawne, ale czuję niedosyt. Myślę, że mogłeś jeszcze trochę wycisnąć z pary znanych i lubianych studentów.

Pozdrawiam.

No, muszą najpierw złapać te pierogi, zabić, oporządzić...  :D

Poza powyższym (aaa, i przeróbką szalonej dziewoji) niewiele mnie rozbawiło.
Tekścik jest w porządku, nienudny i z pomysłem. Fajnie dobrałeś imiona.
Normalnie dałabym 4+, ale ponieważ to konkursowe i miało mnie rozbawić, będzie 3.

Podobało mi się, bardzo. Nawet nie rozumiem, czemu tak słabo oceniacie. Dla mnie humor był i klimat studencki był i kłopoty czasoprzestrzenne były - i z tego jest świetne opowiadanie.

Fajny, studencki klimat, każdy kto studentem jest lub był, dobrze zna te problemy z czasem i budzeniem się w jakimś dziwnym miejscu, w czarnym kręgu... ;) Podobała mi się też staropolska wersja "Jesteś szalona" i motyw z kasetą zabijającą po 7 dniach - to przecież takie proste.

Kurde, mam problem z tym opowiadaniem. Na początku strasznie mi się podobało, za to cała scena w średniowieczu ani trochę. Okropnie naciągane zachowanie studentów, kupy się nie klei... To bym właśnie określił tym DJowym hasłem "toporniasto erpegowe". Może to przez to, że nic o Radku i Polonie jeszcze nie czytałem (i nie wiedziałem, że jest co innego niż to).
No i mam problem, bo do sceny z barem mlecznym chciałem to wrzucać w nominacje, a teraz już sam nie wiem.
Daję 4.

Ach, jeszcze jedno.
"- Eeeeeeeeeeeee...Studentom" - nie wiem jak inni, ale ja taki zapis odbieram jako strasznie niechlujny. Naprawdę starczą trzy "e" i też będę wiedział, o co chodzi. I spacją przed studentami też bym nie pogardził.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Nowa Fantastyka