- Opowiadanie: Ewelina - Papier niecierpliwy (KOSMIKOMIKA 2011)

Papier niecierpliwy (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Papier niecierpliwy (KOSMIKOMIKA 2011)

Papier niecierpliwy

na faktach autentycznych

 

 

Pośliniłem ołówek i nachyliłem się nad kartką, aby pokryć ją równymi rzędami starannego pisma.

Wszystko zaczęło się rankiem, kiedy zbudziłem się ze snu. Sen uleciał już z pamięci, a może wcale go nie zapamiętałem. Pozostało jedynie to uczucie, wzniosłe i obezwładniające, które poczęło rosnąć i rosnąć. I w końcu zrozumiałem, że jeżeli nie zrobię nic z tą narastającą falą gorąca, wkrótce pochłonie mnie bez reszty i spłonę. Następnym rankiem zbudzę się w pokoju o zielonych, mięciutkich ścianach – pokoju, w którym jedno malutkie okienko znajdować się będzie na tyle wysoko, bym nie mógł wcisnąć głowy w kratę i skręcić sobie karku.

Ja, Witold Czarnecki, obudziłem się i poczułem, że płonę.

Zerwałem się z łóżka, zbiegłem schodkami, omal nie łamiąc obu nóg, wyrżnąłem na środku holu, zebrałem się i w końcu wybiegłem przez frontowe drzwi w duchotę sierpniowego poranka. Na ulicy okręciłem się na pięcie i ruszyłem z powrotem do domu, żeby się ubrać.

Kilka obłąkańczych chwil później stałem otoczony regałami sklepu papierniczego i marudziłem, a sprzedawca, garbaty dziadziuś w okularach na złotym łańcuszku, dreptał wokół mnie i robił wszystko, żeby mi pomóc.

– Może ten? – zaskrzeczał w końcu, gwałtownie unosząc dłoń.

Z nadzieją spojrzałem w stronę, którą wskazywał. Musiałem przy tym odchylić głowę tak bardzo, że coś niebezpiecznie zatrzeszczało mi w karku. Na najwyższej półce, tuż pod sufitem, leżało pięknie zdobione pudełko. Czułem, że w jego środku znajduje się coś równie pięknego i już wiedziałem, że muszę to mieć.

– Muszę to mieć – powiedziałem z namaszczeniem.

– Tak. Ten jest najdroższy – oznajmił dziadek. Skinął głową, zagryzł wargi i podrapał się za uchem. Z niepokojem zerknął na przytwierdzoną do regału drabinkę, a potem z jeszcze większym niepokojem na mnie. Wytrzeszczył oczy. – Ale chyba nie zamierza pan tego kupić?

Westchnąłem, przewróciłem oczami i mozolnie począłem się wspinać po skarb, a monety – wszystkie pieniądze jakie miałem – radośnie brzęczały mi po kieszeniach.

Dwadzieścia minut później spocony, zziajany, lżejszy o ciężar bilonu, lecz wcale nie zniechęcony, pochylałem się nad kartką najlepszego papieru. Śliniłem ołówek, wzdychałem i raz po raz przykładałem dłoń do piersi, żeby uspokoić rozedrgane serce. W końcu zaczerpnąłem tchu, że ledwo starczyło miejsca w płucach i u góry strony z namaszczeniem naniosłem tytuł:

 

Dziełło.

Przyjrzałem się kartce. Opadło mnie wzniosłe uczucie, jakiego dotąd nie znałem i poczułem wokół atmosferę świętości. Raz jeszcze nabrałem tchu, zgarbiłem się nad papierem, nieomal dotykając go nosem. Wysunąłem język i drżącą z bezrozumnego podniecenia dłonią rozpocząłem pisanie selera:

 

Dawno, dawno temu, a nawet jeszcze dawniej, żył sobie pełnią życia pewien stary staruszek. Żył jakby we śnie przez czas ten cały, a śniła się mu jawa i sen mu się śnił. W snach zaś tych owych widział coś tak cudnego, że cudem tylko przy zdrowych zmysłach byłby pozostał, gdyby nie faktem był fakt, że zwariował. Wariacje te jego tedy zaś były niewinne i mgliste jak sam sen, który się śnił mu natenczas. Lecz jeno tylko podówczas, gdy spał…

 

Wiele, wiele godzin później, oderwałem nareszcie wzrok od kartki i westchnąłem wzruszony. Obok, w idealnie równym stosiku, leżało jeszcze dwadzieścia – już nie śnieżnobiałych, lecz pokrytych grafitem z ołówka, którego tylko ogryzek pozostał mi w dłoni. Wyprostowałem się i na wpół żywy, lecz mimo to szczęśliwy niczym dziecko, ckliwym wzrokiem ogarnąłem swe Dziełło. Za oknem panowała ciemność. Na biurku paliła się lampka, a obok tykał zegarek, wskazując godzinę drugą w nocy.

Patrzyłem na stosik kartek, a duma rosła we mnie ogromna i w takim tempie, iż nie tylko zdołałem usiąść na krześle zupełnie prosto, ale też zdawało mi się, że lada moment oderwę się od niego i odfrunę.

Byłem szczęśliwy. Szczęśliwy i zmęczony. Przeciągnąłem się przy wtórze głośnego chrupotu w krzyżu… a potem zamarłem z ramionami uniesionymi nad głową. Uśmiech w jednej chwili spełzł mi z ust, a z gardła wydobył się jęk zdumienia.

Wytrzeszczonymi oczami wpatrywałem się w kartkę… coś było z nią nie w porządku, choć nie od razu pojąłem, co to było takiego. Najpierw widziałem tylko jakby jej drżenie, a potem coś nagle naprawdę zaczęło się dziać. Litery zadygotały i poruszyły się. Były żywe i naraz poczęły pełznąć i wić się po ostatniej stronie, kierując ku jej środkowi.

Przetarłem oczy. To ze zmęczenia… ze zmęczenia! Natchnienie czasami tak działa! – powtarzałem w myśli, a literki przede mną toczyły się i kuśtykały – O toczyło się bardzo płynnie i gładko, A przebierało nóżkami, I podskakiwało jak pchełka. Po chwili kartka na powrót była niemal zupełnie czysta i tylko po jej środku czernił się jakiś placuszek

Krzyknąłem i rzuciłem się do stosiku leżącego obok. Chciałem go zabrać, przycisnąć me dziecko do piersi w obronnym geście, ale zrobiłem to niezdarnie i kartki zjechały po kolei, rozpłaszczając się na biurku. Wszystkie podrygiwały leciutko i jakby pulsowały ciepłem, a ja siedziałem, szarpałem włosy na głowie i tylko jakaś niewidzialna siła powstrzymywała mnie od nieludzkiego wrzasku.

Z jękiem rozpaczy osunąłem się w końcu na oparcie krzesła, gdzie z wolna począłem dygotać, przewracać oczami i mdleć. Bezbronnie mogłem już tylko patrzeć jak litery – te wszystkie maleńkie znaczki, które z takim mozołem, namaszczeniem i pasją, przez dzień cały i połowę nocy nanosiłem na papier – zbijają się w jedną wielką kupkę i zaczynają wydzielać woń, która od razu mi się nie spodobała. Prychnąłem i zatkałem nos. Ciepła kulka zlepionych literek leżała przede mną na biurku i śmierdziała.

Zdjęty obrzydzeniem i niewypowiedzianą trwogą pognałem do kuchni, gdzie w szafce pod zlewem leżały szufelka i zmiotka. Chwyciłem je obie i rzuciłem się z powrotem. Wstrzymując oddech, zmiotłem cuchnącą szambem kulkę i podreptałem do okna. Na całe szczęście okno było otwarte.

Odsunąłem firankę i z nonszalancją posłałem gówno w noc.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie sądziłem, że pierwsza praca konkursowa pojawi się tak szybko, dlatego z chęcią się jej przyjrzałem.
Lekkie, przyjemne opowiadanko z końcówką, która leciutko mnie rozbawiła, ale i wzbudziła we mnie współczucie dla bohatera, który z takim zapałem, wrażliwością tworzył swoje Dziełło. Choć nie jestem przekonany, czy śmiałbym się na jego miejscu :)  

"Aha, że niby on napisał jakieś gówno, tak? (początek czerstwego śmiechu) Haha ha haha ha (koniec czerstwego śmiechu). Dalej nie rozumiem."
A tak na serio, to całkiem fajne, chociaż osobiście nie lubię opowiadań, opowiadających, o pisaniu opowiadań. Nie mówiąc już o opowiadaniach, w których opowiadający, opowiada, o opowiadaniu opowiadań. Takie masło maślane.
Stylistycznie ładnie. Nie dostrzegam błędów. Język też nienaganny, jednak to nie jest to, czego oczekiwałem po Kosmikoma... Kosma... No po tym konkursie.
Pozdrawiam.
UWAGA Fragmenty pisane kursywą, powodują bolesne skręcanie się wnętrzności oraz palpitację serca. Przed przeczytaniem ich, należy skonsultować się z lekarzem... albo po prostu je ominąć.

Moim zdaniem zmarnowałas tekst, zważywszy, że można opublikować tylko jeden. Czywiście opowiadanko jest fajne, bo przeczytałem z czystą przyjemnością i podobało mi się, ale nie powiem, żebym skręcał się przy nim ze śmiechu. Tylko ostatnie zdanie wywołało lekki uśmiech. Czasu jest mnóstwo i można było napisać coś naprawdę powalającego, a tak jest tylko króciutka historyjka wywołująca delikatny uśmieszek pod koniec. Szkoda.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie rozśmieszyło mnie.
Całkiem przyzwoicie napisane, ale bez rewelacji.

"UWAGA Fragmenty pisane kursywą, powodują bolesne skręcanie się wnętrzności oraz palpitację serca. Przed przeczytaniem ich, należy skonsultować się z lekarzem... albo po prostu je ominąć."

Hłe, hłe, hłe, jedno wyszło jak należy :D

A tak serio, opowiadanie powstało pod wpływem szoku, jakiego doznałam, kiedy wpadło mi w ręce Moje Pierwsze Opowiadanie (hyh) :P A był to szok... nie, nie ma takiego słowa, żeby go określić :)

Dzięki i również pozdrawiam.

Nie powiem, milusie ^^ Inaczej niż u Kolegi piętro wyżej, to co kursywą podobało mi się najbardziej. Ale całość i tak nie rozbawiła mnie aż tak, jakbym tego oczekiwał po tekście kosmikomicznym.

No dobra, kilka pięter wyżej ;roll:

 

Dołączam się do chóru. Opowiadanko lekkie i przyjemne, natomiast nie jest śmieszne. Ale rozśmieszanie nie jest łatwą sztuką, więc się nie martw:)

Powiem tak: lekkie i krótkie to opowianie jest, faktycznie, ale nie wiem czy przyjemne. Zwłaszcza, że w tak krótkim tekście masz trochę powtórzeń i dziwacznych sformułowań, np:

"stary staruszek" - a widziałaś kiedyś młodego staruszka? Akurat ten przymiotnik 'stary" nie pasuję tutaj ni w ząb.
"dawno, dawno temu"; "wiele, wiele godzin"; - lepiej uniakać czegoś takiego, nie jest to ładne i miłe dla oka czytelnika.

No i jeszcze jedno. Na samym początku tekstu, pod tytułem walnęłaś byka - "fakt autentyczny" ! Po prostu napisz tak: Opowiadanie na faktach (historycznych). Opowiadanie oparte na autentycznych wydarzeniach.

Również powtórzę za chórem: nie było śmieszne.

Nie poddawaj się i ćwicz dalej.
Pozdrawiam,

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@mkmorgoth

Akurat byki, które wymieniłeś, były zupełnie celowe. Że nie śmieszne - rozumiem i przyjmuję bez marudzenia, ale celowe :)

Czemu wszyscy doszukujecie się takiej podanej na tacy śmieszności? Przecież to czystej wody diamencik! Ten fragment kursywą, cytat z "Dziełła"... --- a reszta to komentarz.
Ewelino, u mnie masz siódemkę. Byłaby ósemka, gdyby nie protagonista, lecz ktoś w jego zastępstwie szmajsnął g***m przez okno.

Łiiiii! :D Dziękuję! Chociaż zdążyłam się przyzwyczaić, że pod względem poczucia humoru jestem kosmitą :P

Miałaś pecha, że dałaś to do kosmikomiki. Opowiadanie przyjęło by się dużo lepiej gdyby ludzie nie czytali go już z określonymi oczekiwaniami.

Mi się tam podobało. Nie ryczałem ze śmiechu, ale podejrzewam, że nie o to autorowi chodziło. Opowiadanko krótkie, zgrabne, przytulne, jak azjatycka nastolatka.

mkmorgoth, marudzisz.

 

Wymieniłeś oczywiste błędy, które są elementem czyjejś wypowiedzi, a ta, dokładnie tak samo jak w przypadku dialogów rządzi się innymi prawami, niż element narracyjny. Autor z opowiadania oraz narrator to ta sama osoba, ale inaczej prowadzi narrację a inaczej buduje sw "Dziełło". Jedyne, do czego móglbym się przyczepić i pomarudzić to monotonia narracji. Absolutnie nie miałbym nic przeciwko większemu zagęszczeniu imiesłowów.

 

Ot, choćby ten akapit:

Zerwałem się z łóżka, zbiegłem schodkami, omal nie (ŁAMIĄC) obu nóg, wyrżnąłem na środku holu, zebrałem się i w końcu wybiegłem przez frontowe drzwi w duchotę sierpniowego poranka. Na ulicy okręciłem się na pięcie i ruszyłem z powrotem do domu, żeby się ubrać. 
Kilka obłąkańczych chwil później stałem otoczony regałami sklepu papierniczego i marudziłem, a sprzedawca, garbaty dziadziuś w okularach na złotym łańcuszku, dreptał wokół mnie i robił wszystko, żeby mi pomóc.

Kupa tekstu i tylko jeden rzucający się w oczy imiesłów, łamiący monotonię.

"Miałaś pecha, że dałaś to do kosmikomiki" - Tak, to ja :/ Pech i wypadki. W szkole mówili na mnie Katastrofa, heh.

@Terebka, dziękuję :) Mnie także wydawało się to mdłe, tylko w odróżnieniu od Ciebie nie wiedziałam dlaczego :)

Dzięki śliczne wszystkim.

Ewelina, masz jeszcze mozliwość edycji chyba. Więc jakby co, to zawsze możesz dopisek konkursowy  usunąć. Ale nie namawiam, coby potem na mnie nie było.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dopisek zostawię. Poszło -- mówi się trudno :) Przynajmniej nie będzie wątpliwości, że swoją szansę już wykorzystałam :)

Ech... Co by tu... To może tak... Fragment opowiadania w opowiadniu, tj. ten pisany kursywą mi się spodobał. Lubię jak ktoś z głową tak pleonaźmi. A jak przeczytałem w komentarzach, że powinnaś te "błędy" poprawić to był jedyny moment, kiedy coś związanego z tym opowiadaniem wywołało u mnie śmiech :)
Ogólnie rzecz biorąc to raczej nie jest śmieszne. A nawet nie raczej, a na pewno. Wystawiłbym 3, i chyba tak zrobię.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

OK, do konkursu.

Opowiadanie średnio zabawne (oczywiście dla mnie), ale - nie licząc końcowego motywu z tańczacymi i cuchnacymi literami, którego przyczyn niefantastycznych może być wiele - nie widzę w tym tekście nic z KOSMI...

Hmm. Mnie się podobało. A od tego akapitu  "Przetarłem oczy" moje usta przestały mnie sluchać. :D
Ewelino. Kurczę. Podoba mi się "taki typ żartów". I powiem Ci, że na końcu śmiałam się głośno, przy okazji przypominając sobie moje "dziełło" z 38 (o ile dobrze pamiętam) zaimkami "jej" :DDDD. Naprawdę zrobiłaś niesamowite podsumowanie pewnych zachowań wynikających z "ekstazy twórcy". Cenię ludzi podchodzących do życia z dystansem. Brawo!
Jeśli chodzi o styl to nie ma się co rozgadywać - jego jakość potwierdzają Twoje teksty(przynajmniej te, które tu czytałam).
Pzdr

Momentami pogmatwane zdania... i muszę przyznać, że w tym Witoldzie Czarneckim, choćby po sposobie wysławiania się (jak np. "przycisnąć do piersi") mocno czuć kobietę ;) Ale spodobało mi się, takie lekkie, przyjemne, jak pisano wyżej, ale też z pomysłem i z dystansem (jak wspomniała Agazgaga). Zakończenie mnie zbytnio nie rozśmieszyło, ale mimo tego daję czwóreczkę. 

Lekkich i przyjemnych opowiadań w tonie humorystycznym są dziesiątki, ale prawdziwie zabawnych, wywołujących salwy śmiechu, jest jak na lekarstwo.
Powyższy tekst należy niestety do pierwszej grupy. Jakoś szczególnie zabawny nie jest, ale lekki i do poczytania bez bólu jak najbardziej.

Pozdrawiam.

Dobre+ :) Choć jak napisał lbastro, opowiadanie jest mało fantastyczne, a wręcz bardzo realne. Nam po grzybach uciekały literki z rozkładu jazdy na przystanku, a później zbieraliśmy plamki z podłogi do portfela :) Mi tam to jednak nie przeszkadza, śmiesznie jest :)

Dziękuję za komentarze :)

Wróciłem po jakimś czasie to tego opowiadania i przeczytałem jeszcze raz. No, przyjemne, bo dobrze piszesz. Fajne, ale nie jest śmieszne, jest lekko zabawne. Generalnie - Podobało mi się. Sorki, że tak ostatnio ostro poleciałem z krytyką, ale wtedy miałeś jakiś taki ponury dzień.

Pozdrawiam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Cieszę się, że nie było takie złe :) Chociaż - zły humor czy dobry - ma prawo się nie podobać :)
Pozdrawiam.

Heh, cóż za symbolika :D Podobało, podobało mi się i kropka.

Nowa Fantastyka