- Opowiadanie: HarryAngel - Srebrniki

Srebrniki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Srebrniki

Wsiadłem do powozu i zająłem wygodnie miejsce. Widok szklanej butelki wypełnionej zielonym napojem nie mógł ujść mej uwadze. Zielona wróżka od początku naszego spotkania próbowała ze mną flirtować. Ja, jak przystało na dobrze wychowanego młodzieńca, nie mogłem pozostać obojętny wobec tych wyraźnych zalotów. Kiedy pierwsze krople wznieciły moje nieokiełznane pożądanie, poczułem przyjemne ciepło wypełniające moją duszę i ciało. Nie minął jeszcze kwadrans, a będąc już w jej objęciach patrzyłem na świat z innej perspektywy. Wydawał się teraz jakby weselszy, bardziej przyjazny.

Za oknem panował mrok, który swym płaszczem okrył już wszystko, nie oszczędzając nawet delikatnego blasku księżyca, który nieskutecznie próbował wyrwać się ze szponów czarnych jeźdźców.

Usłyszałem jak stangret potraktował konie biczem, nie mając przy tym litości. Biedne zwierzęta posłusznie przebierały swymi kopytami coraz szybciej. Przed wyjazdem uprzedziłem Laurenta, że mamy bardzo mało czasu.

 

A wszystko rozpoczęło się, kiedy w południe otrzymałem list, który zawierał tragiczną informację o śmierci mego ojca. Uroniłem kilka żałobnych łez, jednak nie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, aby przepełniał mnie straszliwy ból. Może mieszkając samotnie od kilku lat zatraciłem już wszelkie ludzkie odruchy, a może moja więź z ojcem nie była na tyle silna, abym odczuwał teraz jej brak.

 

Prawdopodobnie nigdy nie doszłoby do tej podróży, gdyby nie mały, aczkolwiek charakterystyczny podpis, który zdobił kartkę papieru. Należał on do mojej matki. Kobiety o anielskim uśmiechu, którego nie straciła pomimo licznych cierpień, mogących nie jednego człowieka zaprowadzić do ciemnych lochów ludzkiej egzystencji.

Jako syn postanowiłem spełnić swój obowiązek wobec niej, będąc oparciem w sensie psychicznym jak i fizycznym, podczas uroczystości pogrzebowych. Jednak aby to uczynić musiałem wpierw dotrzeć do Bordeaux, gdzie mój ojciec ( a raczej jego ciało) miał udać się w swą ostatnią podróż.

 

Droga była jednak długa i bardzo nużąca, toteż postanowiłem zakpić sobie z mojego wroga jakim był czas, uciekając w krainę snu i fantazji. Za ten pełen pychy i pogardy plan, zostałem ukarany już owego wieczoru, o którym byłem łaskaw wspomnieć na początku.

Kiedy opróżniłem cała zawartość jedynej butelki z alkoholem, obserwując ciemny las, przez który mknęliśmy niczym diabelski rydwan, odczułem nagłą i bardzo silną potrzebę snu. Jako że wypiwszy cały dostępny trunek wyczerpałem limit uciech, przewidzianych na czas podróży, po krótkiej naradzie jaką przeprowadziłem sam ze sobą, uznałem, że jest to propozycja nie najgorsza, zważywszy na brak innych.

 

Opisywać nie będę, jakież to historie działy się w mej głowie po zamknięciu powiek, gdyż dostęp do tego opowiadania mogą mieć również i młodsze umysły, których czystość i niewinność mogłaby zostać poważnie naruszona, czego nikt z nas by nie chciał. Lecz nie smućcie się młodzieży, gdyż mogę was zapewnić, iż wydarzenia późniejsze były wcale nie gorsze. Na dowód tego, kontynuując nurt wspomnieniowy, muszę wyjawić, że sen przyjemny, chociaż krótki-został w brutalny sposób przerwany. Nie wiedziałem jak i dlaczego, ale nagle znalazłem się w dość niezręcznej sytuacji. Dwóch, prawdopodobnie miejscowych oprychów, postanowiło zadrwić sobie z obowiązującego prawa i nasycić swe puste, plebejskie żołądki, w czym miały im pomóc nasze sakiewki. Owszem, w młodości pobierałem lekcje, które miały mi pomóc właśnie w takich sytuacjach, jednak przyznaję, że pilnym uczniem nie byłem, a zamiast szpady i broni palnej, wolałem przechadzać się po parku z tomikiem poezji, co znacznie ułatwiało mi nawiązywanie bliższych kontaktów z młodymi panienkami.

 

Początkowo chciałem uciec się do swych zdolności negocjacyjnych, wyniesionych z czasów, gdy utrzymywałem się z drobnego handlu. Jednak druga strona, wykorzystując lśniące ostrze noża, które czule witało się z moim gardłem, dała mi delikatnie do zrozumienia , że nie jest zainteresowana jakimkolwiek, polubownym załatwieniem sprawy.

Chwilę później usłyszałem jakieś niewyraźne, stłumione dźwięki. Ich autorem był mój woźnica, Laurent. Ze związanymi rękoma i zakneblowanymi ustami wpadł do środka, pchnięty przez drugiego zbira, wielce ucieszonego zaistniałą sytuacją. Po chwili krótkiej ciszy, jeden z owych "dżentelmenów", którego wyraz twarzy potwierdzał moje obawy dotyczące jego inteligencji, zadał banalne pytanie, powszechne i niemalże zużyte już w środowisku ludzi z jego profesji.

 

– Gdzie macie pieniądze?

 

W tym momencie, na moje nieszczęście doleciał do mnie zapach, przy którym odór unoszący się w okolicach publicznych toalet, z czystym sumieniem można by nazwać najwyższej jakości perfumami. I chociaż byłem świadom, iż dłuższa wymiana zdań z tym człowiekiem, może skończyć się dla mnie utratą przytomności, nie mogłem się pozbyć ochoty, by wbrew temu, co wyniosłem z lekcji dobrego manier, odpowiedzieć pytaniem na pytanie.

 

– A skąd panowie wiedzą, że w ogóle je ze sobą mamy ?

 

Po wypowiedzeniu tych, poniekąd uszczypliwych słów, poczułem ostry ból w okolicach potylicy, na tyle silny, iż po raz kolejny tamtego wieczoru straciłem kontakt z rzeczywistością.

Do dzisiaj nie mogę ustalić, który ze zbirów uderzył mnie w głowę, ani jakim narzędziem się posłużył, wiem natomiast dzięki komu żyję i mogę spokojnie ( przynajmniej przy niektórych fragmentach), dzielić się swoimi wspomnieniami, zapisując kolejne strony tej przedziwnej historii.

Tym człowiekiem był … no właśnie. Sam nie dostąpiłem tego zaszczytu, ażeby zobaczyć twarz mojego wybawcy, gdyż z nie-własnej woli znajdowałem się w stanie, który mi to uniemożliwił. Na szczęście mogłem liczyć na Laurenta, który pomimo tego, iż swoją przygodę z edukacją zakończył bardzo szybko, potrafił o dziwo w miarę jasno i zrozumiale posługiwać się słowem mówionym. Zawsze podejrzewałem go o to, że nocą– kiedy śpię, zagląda do mojej biblioteki i korzysta z jej dobrodziejstw. A tego, gdzie posiadł umiejętność czytania, dotąd się nie dowiedziałem. No cóż, każdy ma swoje tajemnice, nawet taki prosty, acz poczciwy chłopak jak Laurent.

 

Wracając jednak do tajemniczego człowieka, dzięki któremu uniknęliśmy śmierci z rąk parszywych łajdaków, co niewątpliwie dręczyło by moją duszę w zaświatach. Powołując się na relacje Laurenta, chwilę po tym jak straciłem przytomność ktoś wystrzelił z broni, a echo niosło się po całym lesie. Usłyszawszy to, jeden z oprychów wyszedł z powozu, aby sprawdzić czy przypadkiem nie pojawił się ktoś, kto chętnie dołączyłby do podziału łupu. Jednak ledwo zdążył wychylić głowę zza drzwi powozu, padł kolejny strzał, a kula trafiła go prosto w głowę. Widząc to, drugi łotr wyraźnie przestraszony rzucił się do ucieczki ale i jego dosięgła kula sprawiedliwości, tym razem przebijając klatkę piersiową. W powozie pozostał tylko Laurent, który nie wiedząc co go czeka, zaczął odmawiać modlitwę– na wypadek, gdyby przedwcześnie został wezwany do Stwórcy. Jednak jak pokazała przyszłość, obawy jego były bezpodstawne. Jak już wiecie, nic złego nie stało się ani mnie, ani mojemu woźnicy. I w tym momencie mógłbym już skończyć opowiadanie, gdyby nie pewien, dość istotny szczegół. Otóż "nieznajomy" w czasie, gdy wciąż odczuwałem skutki mocnego uderzenia, poprosił Laurenta, aby w zamian za uratowanie życia dostarczyć list do hrabiego Serville'a. Nie było powodu, aby mu odmówić, tym bardziej, że akurat tak się składało, że pan Serville mieszkał w okolicach Bordeaux, w mieście pod którego ziemią miały spocząć kości mego ojca.

Kiedy wróciłem do świata żywych, po wysłuchaniu powyższej historii, która miała miejsce podczas mojej "nieobecności", schowałem biała kopertę do kieszeni i nakazałem Laurentowi ruszać dalej.

 

Ciemność nadal niepodzielnie panowała na niebie, kiedy podjąłem decyzję na którą czekał zapewne z niecierpliwością Laurent. Sam nie ukrywałem radości, kiedy wśród wszechogarniającego mroku ujrzałem jasny promyk, będący-jak się później okazało– światłem bijącym z okien gospody „Wesoły byk". Podążając do drzwi wejściowych spostrzegłem dziwny przedmiot, który przekrzywiony, wbity w ziemię stał na straży. Zaintrygowany podszedłem bliżej, aby zaspokoić swoją ciekawską naturę. Jednak widok nie napełnił mnie uczuciem satysfakcji, ani nawet niczym zbliżonym. Zimny dreszcz przepełnił moje ciało, kiedym ujrzał dwa drewniane patyki, które posłużyły do wykonania symbolicznego krzyża. Dodatkowo, przybita została również do niego mała tabliczka, na której widniał niegdyś napis, a teraz tylko zamazane, niezgrabne litery. Widząc je, w głowie mej zrodziła się myśl, jakoby nie tylko uległy pod naporem czasu, ale również skrywały skrzętnie jakąś tajemnicę, o wydarzeniach mogących mieć charakter tragedii.

Choć początkowo nabrałem pewnych podejrzeń, dotyczących owej zacnej gospody, zaraz się ich wyzbyłem, gdy na przedzie moich myśli stanął głód, którego zaspokojenie było moim głównym celem.

Opisywać nie będę, to już mówię na wstępie, jak wyglądała owa gospoda, gdyż ani jej urok nie był na tyle silny, aby zostawić trwały ślad w mej ciężko naruszonej pamięci, ani opowiadanie nie zyska na tym nic, co wyrwałoby czytelnika ze szponów znudzenia.

 

Mogę natomiast powiedzieć, że gospodarz udzielił nam schronienia przed wszelkimi niebezpieczeństwami, które wyszły ze swych nor pod osłoną nocy, a za skromną opłatą, przyrządził iście królewski posiłek, choć do dziś się zastanawiam czy jego wyborny smak był zasługą kucharza, czy może najlepszej przyprawy jaką ludzkość zna– głodu.

W czasie wieczerzy, uciąłem z owym mężczyzną luźną pogawędkę na tematy wszelakie. Opowiedziałem o celu naszej podróży, a na wydarzenia wcześniejsze spuściłem zasłonę milczenia. I choć mój rozmówca wydawał się człowiekiem radosnym, to jednak uważny obserwator, a za takiego wówczas się uważałem, mógł dostrzec w jego oczach, będących niczym odzwierciedlenie duszy– wyraźny smutek, który domagał się uwolnienia, przyduszony pod maską uśmiechu. Opamiętawszy się w ostatniej chwili, kiedy już miałem zapytać się o stojący przy drodze krzyż, ugryzłem się w język i udałem się na spoczynek, by odbudować siły przed porannym wyjazdem. Podczas snu nawiedziły mnie przerażające wizje, których realne kształty wywołały u mnie stan bliski agonii. Instynkt podpowiadał mi, że istnieją silny związek między serdecznym gospodarzem, a krzyżem zapomnienia, który stał przed „Wesołym bykiem". Odkąd postanowiłem, że wyjaśnię tą sprawę dnia następnego, czarne widma opuściły krainę moich snów i całą noc mogłem rozkoszować się ciepłem i wygodą łózka.

 

Nazajutrz, po pożegnalnym śniadaniu, pośpiesznie zacząłem szykować się do wyjazdu, gdyż cel naszej podróży był jeszcze bardzo odległy, a czas płyną nieubłaganie. Laurent, nucąc wesołą melodię– jak gdyby zapomniał o wszystkim– czekał na mnie na zewnątrz. W tym pośpiechu, zapomniałbym prawie o nocnej przysiędze, którą złożyłem sobie, tudzież mrocznym zmorom. Stojąc w drzwiach i dziękując gospodarzowi za gościnę, chciałem sprytnie wpleść w potok słów– pytanie o krzyż– który budził we mnie coraz większy lęk. Jakże byłem naiwny myśląc, iż zdołam uzyskać odpowiedź, bez wywołania u tego człowieka zmiany nastroju. Kiedy usłyszał on moje pytanie, jego twarz nagle posmutniała, obnażając swoją prawdziwą naturę. Mężczyzna stał dłuższą chwilę w bezruchu, patrząc na mnie jak na wysłannika piekieł. Po chwili jednak, zaczął uśmiechać się nerwowo i wskazał drżącą ręką na dwa krzesła, lśniące na tle rozpalonego kominka, dając mi tym samym do zrozumienia, abym przygotował się na wysłuchanie dłuższej historii. Odwróciłem się w stronę Laurenta, która natychmiast zrozumiał zaistniałą sytuację, potwierdzając to skinieniem głowy.

Wciąż panowała niezręczna cisza, którą co raz zakłócał trzask palącego się drewna. Wreszcie gospodarz wybudził się ze swojego dziwnego stanu, który łagodnie można by nazwać oszołomieniem i zająwszy wygodnie miejsce rzekł:

 

– Przyznam, że w duchu modliłem się, aby nie pytał pan o ten krzyż. Chociaż płonne były to nadzieje, gdyż wyróżnia się on na tle mojej gospody i trudno, aby przejść koło niego obojętnie. Widok to powszechny na cmentarnej ścieżce, lecz tu … . Wciąż nie mogę zapanować na swoimi emocjami, gdy przed oczami widzę obraz tragedii, która dotknęła tę okolicę i jej mieszkańców, włączając moją skromna osobę. Nadal jest tak żywy, jak gdyby nieszczęście to zawitało do nas dnia wczorajszego, chociaż minęło już tyle czasu… . Milcząc, chciałem uchronić pana i pańskiego towarzysza przed niebezpiecznym kontaktem z losem, który bywa często okrutny dla tego, kto zbudzi go niepotrzebnie ze snu. Jednak widocznie taka jest wola nieba, aby i pan dowiedział się o wydarzeniach, które na zawsze zmieniły naszą wioskę, niegdyś tak wesołą i tętniącą życiem, a dziś opustoszałą.

 

Był ponury, listopadowy wieczór. Rozszalała wichura wraz z obfitym deszczem sprawiły, że gospoda wypełniła się po brzegi. Ciepło, śpiewy i głośne rozmowy kontrastowały z ponurym widokiem, który można było zaobserwować za oknem. Wraz z pierwszymi błyskawicami, pojawił się u nas ten nieszczęśnik. Nazywał się Piotr Buval. Wesoły był to człowiek, rzekłbym nazbyt wesoły jak na te mroczne czasy. Lubił wypić i przy tym miał wiele ciekawych historii do opowiedzenia. Toteż nie zdziwiłem się, gdy w dość krótkim czasie zgromadził wokół siebie liczną gromadę, amatorów opowiadań i miodów pitnych.

 

Mimo, że roboty miałem za trzech, zdążyłem usłyszeć iż był on posłańcem pewnego możnego hrabiego, który powierzył mu bardzo ważne, a przy tym niebezpieczne zadanie. Z początku Piotr Buval nie chciał wyjawić, jakaż była to misja, jednak po chwili uległ namową zaciekawionych słuchaczy, którzy zgodzili się nawet uszczuplić swoje i tak skromne sakiewki, by zwilżyć podniebienie nowo poznanego przyjaciela– szlachetnym trunkiem. Jak się okazało, jego pan, dysponujący ogromnym majątkiem, znalazł zamiłowanie w kolekcjonowaniu wszelakich, drogocennych przedmiotów. Tym razem, po przestudiowaniu jakiś średniowiecznych zwojów, postanowił wejść w posiadanie srebrników, które rzekomo otrzymał Judasz Iskariota za zdradę Jezusa Chrystusa. Korzystając z dobrodziejstw kolejnych ksiąg, znalazł on informację, że do naszych czasów uchowały się tylko trzy takie monety, a nazwiska ich posiadaczy są zagadką i wielką tajemnicą. Odgrzebując stare znajomości i otwierając nader często drzwi do swojego skarbca, hrabia pokonał i tą barierę.

Przeszło rok czasu zajęło Buvalowi odnalezienie owych ludzi. Nie byli oni chętni, by pozbywać się swoich srebrników, jednak zaślepieni złotem, które Buval wysypywał u progów ich domów, zmieniali natychmiastowo zdanie. Nasz nieszczęśnik, po wykonaniu zadania, wracał pospiesznie do swojego pana. Będąc blisko celu, zatrzymany przez siły natury, wstąpił do naszej gospody.

 

Po wysłuchaniu tej historii, czułem podświadomie, iż jego gadulstwo może skończyć się dla niego bardzo źle. Nazajutrz, tak jak prosił mnie Buval, przyszedłem do jego pokoju wczesnym rankiem, by zbudzić go ze snu i podać gorący posiłek. Pukałem do drzwi, jednak w odpowiedzi usłyszałem głuchą, niepokojąca ciszę. Kiedy spostrzegłem, że drzwi są uchylone, postanowiłem je otworzyć. Obraz, który ujrzałem, do końca życia będzie mnie prześladować jak cień. Z łózka przesiąkniętego krwią, zwisała ludzka ręka. Kiedy pokonawszy strach podszedłem bliżej, ujrzałem martwą twarz Buvala, z której wraz życiem zniknął charakterystyczny uśmiech.

Policja prowadząca śledztwo ustaliła, iż było to morderstwo na tle rabunkowym, czego dowodem miała być pusta i rozszarpana sakiewka, znaleziona przy nieboszczyku. Sprawców nie znaleziono, przynajmniej żywych. W jakiś czas później odbył się pogrzeb Buvala na pobliski cmentarzu. Uroczystość odbyła się w obecności mojej, kilku mieszkańców oraz miejscowego proboszcza, księdza Piroux.

 

Trzy dni po pogrzebie doszło do kolejnego morderstwa. Tym razem znaleziono zwłoki trzech mężczyzn, którzy owej, feralnej nocy w gospodzie, słuchali namiętnie opowieści Buvala. Policja podejrzewała, iż były to ciała jego morderców, a ich śmierć odczytywano jako akt zemsty. We wsi zaczęły krążyć zabobonne teorie, mówiące o duchach, które można jedynie tłumaczyć prostotą umysłów.

W jakiś czas później odwiedziłem naszego proboszcza, który podjął decyzję o zmianie parafii. Chciałem się z nim pożegnać i podziękować za dotychczasową posługę. Nie ukrywam, że pragnąłem również dowiedzieć się, czy ostatnie, tragiczne wydarzenia miały decydujący wpływ na jego decyzję. Duchowny wzbraniał się bardzo, by wyjawić mi prawdę, tłumacząc się decyzjami wyżej hierarchii kościelnej. Jednak pod naporem sumienia, wyjawił mi, iż był świadkiem zmartwychwstania. Proboszcz jak to często miewał w zwyczaju, tuż przed snem przechadzał się po cmentarzu, kiedy ujrzał rozkopany grób Buvala. W otwartej trumnie brakowało jednak ciała. Biedak nie zdążył jeszcze pozbierać myśli, gdy następnego dnia znaleziono martwe ciała mężczyzn, którzy prawdopodobnie zamordowali posłańca i obrabowali go ze srebrników. Na koniec, ksiądz Piroux uczynił znak krzyża, poklepał mnie po ramieniu. Nie wiedziałem wtedy nawet, iż widzę go po raz ostatni.

Kiedy we wsi rozpowszechniła się plotka, jakoby duch zmarłego Buvala przechadzał się po okolicy, za proboszczem podążyli kolejni mieszkańcy.

Jak pan zdołał zauważyć, gospoda świeci dziś pustkami, chyba, że zjawi się jakiś nieświadomy podróżnik, pragnący znaleźć schronienie, w tym– jak to mówią– przeklętym miejscu".

 

Po wypowiedzeniu ostatnich słów, gospodarz popadł w stan melancholijnej zadumy. Jego wzrok utkwił w blasku rozgrzanego kominka, jak gdyby chciał spalić w nim swoje wspomnienia. Uznałem, że nie będę się już pastwił nad tym zbolałym człowiekiem i szanując jego prywatność, wyszedłem bez słowa na zewnątrz, gdzie czekał na mnie zmarznięty Laurent.

 

Kiedy odjeżdżaliśmy, zapragnąłem ostatni raz rzucić spojrzenie na „Wesołego Byka". Pchnięty jakąś niewytłumaczalną mocą, wzrok mój skierowałem na posępny krzyż. Ujrzałem obok niego mężczyznę, który z delikatnym uśmiechem na twarzy machał nam na pożegnanie. Z każdym kolejnym stukotem kopyt, jego postać powoli nikła, aż w końcu całkowicie się rozpłynęła. Uznałem to za przewidzenie, które mogło wynikać z silnych przeżyć, jakich doświadczyłem w ostatnim czasie. Chcąc znaleźć ukojenie w oparach tytoniu, którego szukałem po kieszeniach, przypadkiem trafiłem, a zarazem przypomniałem sobie o białej kopercie dla hrabiego Serville'a. Wyjąłem ją na tyle niezgrabnie, iż cała jej zawartość wypadła na podłogę. I nim zdążyłem się schylić, przeszył mnie dreszcz, gdy do mych uszu dotarł dźwięk monet…

Koniec

Komentarze

Sposób narracji opowiadania, jak i sam jego styl, kojarzy mi się z tekstami Sir Arthura Conan Doyle'a. Operujesz językiem dość specyficznym i robisz to sprawnie. Nie przyuważyłem większych błędów, po za nielicznymi literówkami. Dość ciekawie poprowadziłeś tekst w stronę delikatnej sugestii opowieści o duchach, nie na tyle mocnej by wiało kiczem i nie na tyle słabej by wiało nudą. Czyta się gładko. Podobało mi się.

Pozdrawiam.

Ciekawe opowiadanie, podobało mi się. Masz interesujący styl, piszesz porządnie. Czekam na kolejne historie!

Styl faktycznie ciekawy, choć powiem szczerze, że mi trochę przeszkadzał. Ale przeczytałem, bo opowiadanko ciekawe.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobra historia o duchach opowiedziana w starym, klasycznym stylu. Tekst wciąga i zachwyca oryginalną, niespotykaną formą. Bardzo mi się podobało :)

Ogólnie OK, za wyjątkiem tego stangreta, który był "autorem" dźwięków.

Faktycznie lepsze z dwóch zamieszczonych przec Ciebie opowiadań. Dobrze się czytająca opowieść niesamowita, podobna do romansów z przełomu XVIII/XIX w. - także pod względem rozwlekłości;) Czytałeś "Mnicha" M.G. Lewisa?
Jedna uwaga - jeśli umieszczasz akcję w królewskiej Francji dbaj, by nie używać, nawet żartobliwie, takich słów jak "dżentelmen" (a nie sądzę, by zbiry byli Anglikami), wprowadzasz w ten sposób dysonans zwłaszcza w narracji pierwszoosobowej.
Mnie całkiem się sposobało, ale ze względu na dziewiętnastowieczny charakter pisania możesz mieć problem z dotarciem do innego odbiorcy.

Przyjemne opowiadanko, napisane ciekawym stylem.

Wkradło się parę błędów (powtórzenia na początku i momentami lekka zaimkoza), ale ogólnie sprawnie napisane.
Nie podobała mi się tylko ta "Policja" - jaka Policja? W tamtym okresie?

Pozdrawiam.

Ciekawe opowiadanie, sprawnie napisane, interesującym stylem. Podobało mi się szczególnie zakończenie. Ogółem in plus. :)

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka