- Opowiadanie: Szesana - Rzeczywistość (MASAKRA 2010)

Rzeczywistość (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rzeczywistość (MASAKRA 2010)

Od kilku tygodni budzę się zlana potem, goniona przez nie do końca zatarte mary ze snu. Nie zrywam się z łóżka niczym paranoiczka z filmów klasy D, nie krzyczę, nie łapię haustów powietrza. Tulę się do śpiącego męża i usiłuję zapomnieć.

 

Mam dziwne sny. Bardzo rzeczywiste. Za pierwszym razem wróciłam do czasów studenckich. Poznałam chłopaka na imprezie w akademiku. Odprowadził mnie do mieszkania i niby nic się nie wydarzyło, ale całą drogę się go obawiałam. Całe miasto wydawało mi się bardziej przyjazne niż on. Ale uparł się jak głupi i lazł za mną przez całą drogę, chociaż usiłowałam go spławić. Pewnie nie pamiętałabym tego snu, gdyby od tamtej pory ten uparciuch nie śnił mi się od czasu do czasu, powoli powodując bezsenność.

 

– Znowu miałaś zły sen? – Krzysio mamrocze mi we włosy w półśnie.

 

– Ano…

 

Przytula mnie tak jak to tylko on potrafi: na kokoni sposób. Odprężona zasypiam i na całe szczęście nic mnie już tej nocy nie dopada.

 

***

 

– Idź do lekarza. – słyszę kolejny już raz, gdy siorbiemy poranną kawę. I powoli zaczynam dojrzewać do tego pomysłu.

 

– Nie pójdę do psychiatry – burczę niczym mała dziewczynka. Brakuje mi tylko przytupu dla lepszego efektu. Gdy byłam dzieckiem, matka ciągała mnie po psychologach i innych „specjalistach od głowy". Wystarczy mi tych wizyt na całe życie…

 

– Nie tylko psychiatrzy przepisują leki nasenne. – odpowiada, jakby czytał mi w myślach – Za długo cię to męczy.

 

Nie skomentowałam tego. Bo i po co? Krzysio pracuje zdalnie: pisze programy w PHP-ie i C++, no i pewnie w wielu innych językach których nazw nie znam, dla firm z całej Polski. Jeśli nie wyśpi się w nocy, zrobi to w ciągu dnia. Gorzej ze mną. Już i tak ścigają mnie w pracy za spóźnienia. Nauczyciel ma być w końcu wzorem cnót wszelakich, a jak wiadomo spóźnienia do nich nie należą…

 

Po pracy odebrałam z przedszkola moją rezolutną pociechę. Wracałyśmy zamaszystym krokiem czterolatki i smętnym człapaniem zmęczonej trzydziestolatki. Patrzyłam jak Ania radośnie reaguje na wszystko, co było dookoła niej i czerpałam nieco z tej jej dziecięcej radości. Czasem była moją baterią… Zdążyłam wyjaśnić, kto to jest ksenofob, ksylofon, saksofon i odźwierny. Nie wnikałam. Zapytam nauczycielkę o czym były zajęcia… W pewnym momencie spojrzałam na wystawę jakiejś drogerii i przypomniał mi się jeden ze snów. Wspomniany chłopak – Adam? – przyjechał do mojego domu. Matce wręczył bukiet kwiatów, mnie obdarowawszy perfumami, których nie znoszę, nawiasem mówiąc. Przez cały obiad, na który zaprosiła go moja matka, wpatrywał się we mnie głodnym wzrokiem. Chciałam uciec, ale nie mogłam zrobić jej przykrości. Od jakiegoś już czasu marudzi, że wciąż jestem sama. „Zosie – samosie są nieszczęśliwe, dziecko." – to jej najczęstszy tekst, który ma mnie spacyfikować i zmusić do parowania się. Tak więc siedziałam grzecznie i przez cały wieczór strasznie się męczyłam, żeby nie zostać z nim sama.

 

Anka pociągnęła mnie dalej i zachwiałam się. Czułam się tak, jakbym była w dwóch miejscach na raz.

 

– Mamusiu? – staram się uspokoić, ale moje serce galopuje jak głupie.

 

– Nic mi nie jest – odpowiadam słabo. Mrużę oczy i widziadło domu moich rodziców znika mi sprzed oczu. W tym momencie podejmuję decyzję o rychłym spacerku do lekarza rodzinnego.

 

***

 

– Z badań nic nie wynika. – słyszę od lekarza. Patrzy na mnie z politowaniem w oczach. Nienawidzę traktowania ludzi z góry.

 

– Mam koszmary. Jak to ma się przekładać na ilość leukocytów? – warczę. Patrzy na mnie jak na ciężki przypadek lekomanki i łaskawie przepisuje mi łagodny środek uspokajający. Mam ochotę go walnąć, ale z godnością dziękuję i się żegnam, żeby zaraz po wyjściu z gabinetu zmienić lekarza. A co! Należy mi się kawałeczek satysfakcji.

 

Po wykupieniu leków wsiadam w samochód i jadę do galerii, kupić moim dzieciakom z klasy jakieś drobiazgi na prezenty „za dobre sprawowanie". Po godzinie buszowania w ołówkach i gumkach bolą mnie oczy i głowa. Siadam zmęczona za kółkiem i wracam tą samą trasą, częściowo wciśniętą w żałosny cień lasu. Włączam radio, żeby zagłuszyć burczenie żołądka – a raczej wyrzuty sumienia towarzyszące mi zawsze wtedy, gdy zapomnę o jedzeniu – to dzięki anoreksji poznałam tylu „miłych specjalistów". Zmienia się piosenka na jakiś rzewny kawałek. Przypomina mi się, że śniłam kiedyś o imprezie w swoim studenckim mieszkaniu. Właśnie na tym kawałku przyszedł Adam. Nie wiem kto go zaprosił, na pewno nie ja. Dziewczyny z którymi mieszkam są nim zachwycone, a ja czuję się zaszczuta. Lepi się do mnie cały wieczór, opowiada jakieś niestworzone historie, próbuje mnie obmacywać. Dopada mnie w końcu w korytarzu i wciska język prawie do gardła. Autem szarpnęło i trąbienie innych uczestników ruchu przywróciło mnie rzeczywistości. Drżącą ręką wyciągam jedną z tabletek i połykam bez przepijania. Postanawiam na jakiś czas zostać niedzielnym kierowcą…

 

***

 

– Proszę pani, mogę wziąć skakankę z kantorka? – trzeci raz odpowiadam twierdząco, ale w hałasie wytwarzanym przez dwudziestkę sześciolatków mój głos niknie jak pośladki w pewnym wieku.

 

– Proszę pani, Julka mi powiedziała, że jestem głupia.

 

– Nieprawda! Ona mi powiedziała pierwsza!

 

Rozmawiam z dziewczynkami chwilę, a później biegnę zatrzymać psi zaprzęg – chłopiec obwiązany za szyję skakanką i biegnąca za skakanką dziewczynka z jej końcem w swojej dłoni. Rugam psa i właścicielkę i zlecam im wymyślenie zabawy bez biegania i skakanek. Po pięciu godzinach jestem wykończona, ale szczęśliwa. Rozdałam kolejne medale za zachowanie: były brawa i prezenty. Czasem uwielbiam swoją pracę. Wracam do domu, odbierając po drodze Anię. Mają w przedszkolu koncerty muzyki poważnej, stąd ksylofon i saksofon. Dalej nic nie wiem o ksenofobii i odźwiernym. Tego dnia zasypiam szczęśliwa.

 

Ostatni raz.

 

Przy wszystkich ośmieszyłam Adama. Miałam już dość jego coraz bardziej natarczywych zalotów. Marzyłam, by znalazł sobie inną ofiarę, szczególnie, że ktoś mi wpadł w oko. Studiuje informatykę. Jeszcze nie wiem jak ma na imię, ale zerka na mnie i uśmiecha się w przyjemny, łagodny sposób. Od czasu do czasu wymieniamy na forum grupy zdanie bądź dwa, ale to wszystko. Jestem rozżalona, kiedy wychodzi. Tłumaczy się młodszą siostrą, którą ma odstawić do domu. Wiem, że moje zainteresowanie nim jest widoczne, ale nie przejmuję się tym. Mam wrażenie, że jego też do mnie ciągnie. W korytarzu, gdy gospodyni imprezy łaskawie wypędziła wszystkich do pokoju, wymieniamy się numerami telefonów. Ma na imię Krzysiek. Krzysztof. Krzysio..

 

Wychodzę dopiero wtedy, gdy znika Adam. Irytują mnie jego gniewne spojrzenia. Przemykam szybko ciemną uliczką. Na szczęście nie mam daleko. Nagle ktoś podcina mi nogi i upadam zdezorientowana na ziemię. Odwracam się tylko po to by dostać czyjąś stopą w twarz.

 

– Dziwka! – wrzeszczy Adam, a mi robi się słabo ze strachu. Próbuję wstać, uciec, zrobić cokolwiek, ale nie jestem w stanie. Grad ciosów spada na mnie w takim tempie, że ból z ogniskowego staje się rozmazaną plamą. Mroczki przed oczami staja się czerwona plamą. Nic nie słyszę. Nic nie widzę.

 

***

 

Budzę się w miejscu, którego nie znam. Rozglądam się dookoła i dochodzę do wniosku, że jestem w szpitalu. Tylko jakim cudem? Gdzie jest Krzysio? Co z Anką? I co się, na Boga, stało?! Nic nie mogę sobie przypomnieć.

 

– O Boże! – słyszę wrzask mojej matki – Obudziła się. Biegnij po lekarza! Po trzech latach… To cud!

 

Słyszę jakieś przeciągłe, rozdzierające wycie i dopiero po chwili, wraz z moją rzeczywistością, dociera do mnie, że to ja krzyczę.

 

Koniec

Komentarze

Tym razem udało Ci się mnie zaskoczyć :) Zakończenie jest niespodziewane i rzeczywiście jest straszne (choć samo opowiadanie wydaje mi się trochę zbyt subtelne do konkursu o wdzięcznej nazwie Masakra ;)). Napisane też jakoś zgrabniej niż "Żona" (na pewno lepiej się czyta - być może ze względu na dobrze przemyślany podział tekstu?). Ogólnie: mocne. Opowiadanie zrobiło na mnie duże wrażenie. 

No, niestety nie mogę podzielić zachwytu mojego przedmówcy. Wielokrotnie w narracji zmieniasz czasy, z teraźniejszego na przeszły i z przeszłego znowu na teraźniejszy. Tekst nie porywa, dopiero końcówka w pewnej mierze wynagradza czas poświęcony przeczytaniu tego opowiadaniu. Mogłoby być lepiej.

Masakra to to nie jest, ale opowiadanie b. dobre.. Zaskoczyło mnie zakończenie, super oby tak dalej :)

Czas zmieniałam specjalnie, z ciekawości jak to wyjdzie: wiem że się z reguły tego nie robi.
Napisałam to opowiadanie wczoraj od 21:35 do 23:56. Bez edycji i czytania na zimno bo chciałam się "załapać" do ram czasowych konkursu. Chyba jest rzeczywiście za łagodne i nie wiem czy tu pasuje. Ale świetnie się bawiłam opisując swoją pracę :)

Ale tulę się do rozespanego męża i usiłuję zapomnieć.
Zbędne 'ale'. Do rozespanego czy do śpiącego? Rozespanie to stan występujący po obudzeniu się.
(...) (na kokoni sposób).
W miarę możności unikaj nawiasów w tekstach literackich. Są trochę... --- obce. Słyszysz nawiasy, gdy ktoś snuje opowieść?
(...) psychiatry. - burczę(...).
Co tu robi kropka?
(...) php-ie i c++ (...).
Szesano, nazwy programów komputerowych piszemy dużymi... PHP-ie, C++...
(...) (no i pewnie w wielu innych językach których nazw nie znam) (...).
Znowu nawiasy? Przecież to klasyczne zdanko wtrącone, przecineczki, myślniczki zamiast tego paskudztwa...
Okienko się zapełniło, koniec pastwienia się nad tekstem. Dobrym tekstem.
Operowanie zmianami czasów nie jest niczym nagannym. Zapewne wiesz, czemu służy przechodzenie do teraźniejszego, i cel, uważam, osiągnęłaś.
Masakrą jako masakrą to nie jest, ale emocje w sobie zawiera i emocje wywołuje.
P.S. >joke mode on< Dlaczego Adam jest antybiałym charakterem? Czy to aluzja? >joke mode off<

To nie aluzja, cha cha cha :)

Poprawiłam.
Jak to wygląda w zdaniu: "Wspomniany chłopak, Adam?, przyjechał do mojego domu."
Czy tak może być?

Lepiej: wspomniany chłopak --- Adam? --- przyjechał (...).
Myślniki wydzielają trochę wyraźniej, wymuszając na czytelniku odrobinę dłuższą pauzę, co pozwala na wtrącenie zdania lub równoważnika na przykład pytającego.

OK, do konkursu.

Sprawnie napisane. Miałaś ciekawy pomysł, ale przez wykonanie przebija się pośpiech. Myślę, że można to było nieco lepiej opracować, lepiej zbudować napięcie.

Lekkie i przyjemne.

Pozdrawiam.

goniona czy gnana?

Gnana oczywiście, ale już się nie da poprawić...:(

Nowa Fantastyka