- Opowiadanie: Szesana - Kawałek Szczęścia cz 1 (Pomiędzy I)

Kawałek Szczęścia cz 1 (Pomiędzy I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kawałek Szczęścia cz 1 (Pomiędzy I)

To, co działo się z jego mamą, babcia nazwała Nieszczęściem… Nie było dnia by nie widział łez w jej oczach… Snuła się z kąta w kąt jak Fąfel, owczarek, który umarł w te święta. Pytał babci, czy mama też umrze. Przestraszył się spojrzenia, jakim go wtedy obdarzyła. Ale on chce wiedzieć! Nikt mu nic nie mówi bo jest tylko dzieckiem… A dzieci nie zasługują na wiedzę. Podobno jest za mały by to zrozumieć. A czy nie jest za mały by wymyślać powody stanu mamy? Nie wiedział. Ale wymyślał…

Na początku sądził, że być może mama pokłóciła się z babcią. Obie wydawały się smutne i unikały swojego towarzystwa. Potem jednak widział, jak rozmawiały: mama próbowała coś mówić, ale płacz dusił jej słowa, natomiast babcia siedziała w fotelu i głaskała ją po głowie tłumacząc coś cierpliwie. Nie mógł jednak podejść i powiedzieć im, że cieszy się z takiego obrotu sprawy… Była właśnie pora, podczas której „wszystkie grzeczne dzieci powinny spać", więc wolał się nie pokazywać. Szczególnie, że mama z babcią często kłóciły się przez niego. Tak było wtedy, gdy rozbił szklankę, oparzył dłonie ogniem z palnika kuchenki gazowej (to bolało!), albo wtedy, gdy pobił tego głupka z pierwszej c. Zasłużył sobie! Dość, że przezwał jego mamę, to jeszcze nazwał go bękartem, a skoro dzieci się z niego śmiały, to musiało to oznaczać coś złego. Spytał o to babcię. Powiedziała, że jej syn, czyli jego ojciec, umarł jak jeszcze mama była w ciąży i nie zdążył się z nią ożenić. Wiedział o tym od dawna i nie rozumiał, co w tym śmiesznego. Tak jak wciąż nie pojmował znaczenia słowa „bękart", ale wolał już nie pytać. Babcia nie lubiła mówić o jego ojcu, a wolał, żeby mama nie domyśliła się, że ktoś go przezywał…

 

Potem pomyślał, że mama straciła pracę. Już jakiś czas nie wychodziła rano z domu. Cieszył się jej obecnością, ale wiedział, że jego ulubiona szynka jest droga (tak zawsze powtarzała babcia), a na poczcie trzeba opłacać rachunki. W szkole dostał piątkę za tą informację; zdziwił się, że żadne dziecko tego nie wiedziało. Czyżby nikt nie zabierał ich na pocztę? On zawsze chodził tam z babcią.

Długo zastanawiał się czy o to spytać i w jaki sposób… Jakiś czas temu obudził się wcześniej niż reszta domowników. Poszedł do sypialni mamy i usiadł na jej łóżku. Zaraz obudziła się i ona. Przez chwilę widział swoją dawną mamę. Jednak nie trwało to długo: jej oczy znowu zaszły mgłą, tak, jakby nagle przypomniała sobie coś złego. Już miał zrezygnować, ale wiedział, że jeśli teraz stchórzy, to już nigdy nie zapyta… Zresztą ona zawsze powtarzała mu, że nie wolno uciekać przed strachem.

– Idziesz do pracy? – zapytał w końcu, wyswobodziwszy się z jej objęć.

– Nie. – usłyszał w odpowiedzi.

– Dlaczego? – zadał pytanie o którym wiedział, że jest znienawidzone przez dorosłych.

Przez chwilę patrzyła na niego w skupieniu. W końcu pogłaskała go po głowie i spróbowała się uśmiechnąć.

– Wzięłam zaległy urlop. Chciałam spędzić trochę czasu z tobą. – miał wrażenie, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.

 

Jednak szybko o tym zapomniał, zadowolony, że jego przypuszczenia okazały się nieprawdziwe. Poza tym mama wzięła ten urlop specjalnie dla niego! Tak rzadko miała dla niego czas, że było to prawdziwym wyróżnieniem. Szczególnie, że zaczynały się wakacje i nie będzie musiał chodzić do szkoły.

– Ja teraz też będę mógł poświęcić ci więcej czasu – odparł poważnie.

Tego dnia nie kontynuował już swojego prywatnego śledztwa. Zresztą wydawało mu się, że mama jest bardziej zadowolona; nawet parę razy się uśmiechnęła. Pierwszy raz od dawna poszli razem na spacer. Jednak dość szybko się zmęczyła i chciała wracać do domu. Z początku się zdziwił, ale podczas drogi powrotnej odkrył, że on też ma dość tej wyprawy. Po powrocie padli na łóżko (o dziwo mama pozwoliła mu spać u siebie) i obudzili się dopiero nad ranem. Zrobili razem śniadanie: mama smarowała pieczywo, a on układał na nim szynkę i ser. Na paru kanapkach ułożył wzór uśmiechniętej buzi i podarował je jej. Myślał, że będzie zadowolona, w końcu to zawsze babcia, a nie ona, upominała go, by nie bawił się jedzeniem. Tymczasem spojrzała na niego tak jakoś dziwnie i już nie wiedział, co o tym sądzić…

– Przepraszam, nie wolno bawić się jedzeniem… – powiedział w końcu cichutko.

– A kto tak powiedział? Spójrz. – podała mu zrobioną przez siebie kanapkę.

Przedstawiała serową twarz, która pokazywała mu wielki, szynkowy język. Roześmiał się, kiedy mama wystawiła swój. Szybko zapomniał o jej dziwnym zachowaniu, szczególnie że zrobili konkurs na najdziwniejszą kanapkową minę. Nawet babcia pochwaliła jego pomysły, a widząc, że zjadł wszystko, nie złościła się na tą nietypową dla niej zabawę.

Zaczynał myśleć, że zły nastrój mamy był tylko chwilowy. Być może utwierdziłby się w tym przekonaniu, gdyby nie jedna z jego nocnych wypraw. Gdy już wszyscy myśleli, że dawno śpi, wstawał z łóżka i siadał na szczycie schodów, obserwując toczące się wydarzenia. Czasami były to rozmowy babci z dziadkiem, do których często dołączała mama. Niekiedy zastawał tylko ją i obserwował, jak przerabia swoje ubrania, czyta książkę albo rysuje… Nie interesowały go tematy ich rozmów, po prostu lubił ich obserwować. Podsłuchiwał tylko wtedy, gdy opowiadano o jego ojcu. Uważał to za naganne, ale nie mógł się powstrzymać. Ciekawił go ten temat, a nikt, nawet mama, nie lubił z nim o tym rozmawiać… Kiedyś myślał, że widocznie mówią mu tak mało, bo ojciec musiał być złym człowiekiem i nie wiedzą, jak mu to powiedzieć. Potem jednak zrozumiał, że jest inaczej. Nie raz udało mu się usłyszeć, jak któreś z nich przytacza ciekawą historyjkę z udziałem taty. Wszyscy tłumili śmiech, uważając zapewne, by nie obudzić śpiącego dziecka. On natomiast obserwował ze swego miejsca; znajdującego się w cieniu pomiędzy czwartą a siódmą barierką; jak ich chichot ginie w przestrzeni, ustępując miejsca smutkowi i zadumie. Zrozumiał wtedy, że o niektórych sprawach trudno jest mówić nawet po upływie wielu lat.

 

 

Tym razem nie mówili o tacie. Mama siedziała przy stole i szlochała, dziadek zajmował krzesło tuż obok niej i niezręcznie klepał ją po ramieniu. Niedaleko stała babcia i chociaż nie mógł tego zobaczyć, to wiedział, że marszczy brwi i pociera dłonią czoło; zawsze tak robiła gdy cierpiało któreś z domowników.

– Jak ja to wytrzymam? – usłyszał mamę – Zostało mi tak niewiele czasu… – znowu zaniosła się płaczem, aż wzdrygnął się na ten dźwięk

– Takie nieszczęście… – dodała babcia głosem zupełnie niepodobnym do swojego: zbolałym i wystraszonym.

Zupełnie nie wiedział co o tym sądzić. Dlaczego mama miała mało czasu? Jaki termin ją gonił…? Przecież mówiła, że w pracy wszystko załatwione… ale z drugiej strony jego zawsze uśmiechnięta mama nie płakała by z powodu kłopotów w pracy… I dlaczego babcia wciąż powtarzała, że gdzieś w ich w domu pojawiło się Nieszczęście? Co to znaczy? Czy Nieszczęście może zagnieździć się tak, jak rodzina myszy w stodole wujka?

– Gdyby tylko Roman żył… – załkała znowu jego mama.

Dziadek aż wzdrygnął się na dźwięk imienia swojego dawno zmarłego syna…

– No i co by było gdyby żył?! Zginął przez własną głupotę! – babcia aż zatrzęsła się ze złości – Myślisz, że w obliczu Nieszczęścia zostawimy cię samą?! Za kogo nas uważasz dziecko?! Zawsze będziesz naszą ukochaną córeczką!

Głos babci zatrząsł się i załamał. Łkały teraz razem, mocno do siebie przytulone.

 

 

Przez dłuższą chwilę starał się nie poruszać. Nie chciał uronić ani jednego słowa, ani jednego gestu z rozmowy jego rodziny. Chociaż już niewiele słów padło… Starał się nie siedzieć spokojnie, ale uwięzione w bezruchu ciało domagało się chwili wytchnienia. W końcu zmienił pozycję: wstał z klęczek i próbował usiąść w siadzie skrzyżnym. Tysiące igiełek rozsypało się po jego zmęczonych nogach. Aż zazgrzytał zębami gdy długo zatrzymywana krew rozlała się po jego ciele. Poruszył się nieco gwałtowniej niż to miał w planach i dotknął deski, o której wiedział, że wyjątkowo złośliwie trzeszczy. I rzeczywiście: rozległ się dźwięk, który każdemu postawił by włoski na karku: wyjątkowo przeciągły zgrzyt kawałka obrażonego drewna. – Przepraszam pani Desko. – szepnął Chłopiec i zaciskając zęby cofnął się w głąb korytarza obserwując, czy ktoś z domowników usłyszał jej skargę.

To dziadek spojrzał pierwszy w stronę schodów. Zmarszczył czoło i wpatrywał się w sam ich szczyt dokładnie tam, gdzie stał Chłopiec.

– Cicho! – warknął na babcię i mamę – zamiast beczeć poszły by sprawdzić czy dziecko śpi!

Mama podniosła załzawione oczy w stronę piętra. Chłopiec nie zwlekał już ani chwili dłużej. Z szybkością, na jaką pozwalały mu zdrętwiałe nogi, czmychnął do swojego pokoju. Wślizgnął się do łóżka akurat w chwili, w której weszła do pokoju mama. Udał więc, że przekręca się na drugi bok, by mieć trochę czasu na uspokojenie oddechu.

Tymczasem kobieta usiadła na łóżku, zastanawiając się, czy jej syn słyszał ich rozmowę. Wydawało się jednak, że śpi.

– Mamo? – drgnęła na dźwięk jego głosu.

– Tak kochanie?

– Czy Nieszczęście może się zalęgnąć w domu tak, jak w stodole myszy?

Chwilę musiała pomyśleć, zanim dotarł do niej sens jego pytania. Już teraz miała kłopoty ze skupieniem myśli, co więc będzie później… ale dla niego musiała się starać!

– Skąd ci przyszło do głowy takie pytanie?

Nie wiedział, dlaczego dorośli zawsze odpowiadali mu pytaniem na pytanie… Czy to był jakiś zwyczaj zwracania się do dzieci? Bo przecież sami tak do siebie nie mówili.

– Babcia ostatnio wciąż powtarza, że tu gdzieś jest jakieś Nieszczęście… ciekawi mnie, jak ono wygląda i skąd się wzięło…

– Czasem, gdy ludzie są smutni, kiedy zdarzy się coś… niedobrego…, nazywają to Nieszczęściem. I rzeczywiście, towarzyszy ono ludziom, tylko inaczej niż myszy mieszkające w stodole. Nie widać go, a jednak wyczuwa się, że jest gdzieś w pobliżu… – nie wiedziała jak ma mu to wyjaśnić… przecież był za mały by pojąć naturę Nieszczęścia.

– A jak można się go pozbyć?

– Przydałoby się troszeczkę Szczęścia… – mama spojrzała gdzieś ponad nim, jakby myślami była bardzo daleko…

– To skąd wziąć takie Szczęście? – nie ustępował. Chciał, by w domu było tak jak kiedyś. Nie chciał więcej oglądać jej łez…

– To nie jest takie łatwe, synu… Idź już spać… Jest późno. – pocałowała go w czoło i wyszła z pokoju.

„Skąd wziąć Szczęście?" – powtórzył w myślach, oglądając się za nią. Gdyby udało mu się zdobyć go choć trochę, mama na pewno znowu była się śmiała. Nagle przypomniało mu się, że niedługo będzie miała urodziny. „Taki kawałek Szczęścia byłby dla niej najlepszym prezentem" – pomyślał, zasypiając.

Koniec

Komentarze

Przygotuj się, Szesano, na wpisy: to nie fantastyka!
Mi, w tym przypadku, nie przeszkadza ten fakt. Z przyjemnością przeczytałem prostą, ale z wieloma emocjami w tle, opowieść. Z przyjemnością tym większą, że napisaną składnie, moim zdaniem, i bez istotnych błędów. Ot, brak przecinka czy dwóch, trzy zbędne wielokropki...

Czyli muszę przed jedynką wpisać dokładnie część pierwsza? Ja jednak myślę, że mam inteligentnych "czytaczy" :D
Dzięki za komentarz.

Jak się okazało, ja do nich nie należę. Trudno się mówi...
Fakt. Jakoś to do mnie nie dotarło, znaczenie jedynki.

hm..chyba byłam niechcący złośliwa. Przepraszam żarliwie.

No i poprawiam zgodnie zradą

Ależ ja ani trochę!
Pzyznałem się do gapiostwa i tyle.

to zapraszam do przeczytania mojej nie-Masakry (Rzeczywiśtość), bo się przyzwyczaiłam do Twojej obecnośći :D

Nowa Fantastyka