- Opowiadanie: Maciek295 - Nowy dom

Nowy dom

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nowy dom

Las wydawał się nie mieć końca. Długa, piaszczysta, obficie podziurawiona droga wiła się między drzewami, jakby stanowiła tor zjazdu narciarza slalomowego. Zmuszała ona kierowców do maksymalnego zwolnienia, dlatego jazda wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Piotrek miał dużo czasu, aby sobie wszystko przemyśleć, ale niestety nie doszedł do żadnych zadawalających wniosków. Cały czas główkował nad tym, co będzie robić przez wakacje. Rozważył kolekcjonowanie liści i zbieranie grzybów. Jednak wiedział, że to pierwsze znudzi mu się po kilku dniach (i to w najlepszym przypadku), a na grzyby jeszcze za wcześnie. Stwierdził, że w ostateczności może wstąpić do kółka ekologów i robić jakieś amatorskie dokumentacje w lesie. Gdy jednak krzyknął desperacko w myślach: „Nie!", postanowił, że będzie wymykał się do Warszawy kiedy tylko będzie się dało, choćby miał szukać przystanku do późnej nocy.

Właściwie to nie wiedział, jak będzie wyglądało jego życie. Co można ciekawego robić w starym domu, który czasy świetności ma już za sobą, a na dodatek znajdującym się w samym środku lasu? „Może codziennie będę leżał wieczorami na hamaku i natchniony dzikością tego miejsca, napiszę jakiś poemat?" – zasugerował ironicznie.

Zapowiadały się najnudniejsze wakacje w jego życiu, które sto razy bardziej wolałby spędzić w Warszawie. Gdyby teraz mama zapytała go, czy ma im za złe przeprowadzkę, odpowiedziałby, że tak. Ale nie ma co oceniać dnia przed zachodem słońca. Może zdarzy się coś, co przekona go, aby zmienił zdanie? A może nawet nigdy nie zatęskni za starymi przyjaciółmi i tak się przywiąże do tego miejsca, że nie będzie chciał się z niego ruszać? Piotrek był optymistą, ale teraz myślał racjonalnie i tak też sobie pomyślał: „Cuda się nie zdarzają." Rozejrzał się po bezkresnym lesie i westchnął smutnie.

Okolice domu Franciszka nie zmieniły się od zeszłej Wielkanocy, kiedy Piotrek widział je po raz ostatni. Właściwie były to całkiem zapomniane przez ludzkość tereny, wyjąwszy jeden dom, który właśnie mijali.

– To chyba nasi nowi sąsiedzi – powiedziała Justyna.

Na podwórku przed domem numer trzy rozstawiony był pompowany basen, a w nim pluskała się mała dziewczynka, zabawnie uderzając małymi rękoma w wodę i rozchlapując ją na wszystkie strony. Tuż za nią stał ogromny dom zbudowany z ciemnego drewna połączonego z nowoczesną stalą i szkłem.

– Nie przypominam sobie, żeby Barwińscy mieli dwójkę dzieciaczków. Zawsze myślałam, że mają tylko Natalkę – rzekła Justyna.

– Nie pamiętasz? Ala była w ciąży, może to jest ich nowe dziecko?

Justyna z zaskoczenia aż podskoczyła na fotelu,

– No faktycznie. Że też ja nie pamiętam takich rzeczy.

Jazda podziurawioną jak sito drogą zajmowała bardzo dużo czasu, a działka Barwińskich ciągnęła się na ponad pięćdziesiąt metrów, dlatego rodzice mieli tak dużo czasu na rozmowy. Choć Piotrek nie znosił takiego plotkowania, liczył na to, że dowie się czegoś ciekawego o nowych sąsiadach.

– Niezłą sobie chatę pobudowali – zwrócił uwagę Adam.

– A co się dziwisz? Ojciec bineze… bisen…biznesmen, matka też coś z tych rzeczy. Założę się, że i ta Natalka pójdzie w ich ślady– powiedziała Justyna.

– A pewnie, słuchaj, z takimi rodzicami, to ma takie możliwości, że ja to bym się nie zdziwił, jakby kiedyś została właścicielką jakiejś ogromnej firmy.

W tym momencie Piotrek spostrzegł jeszcze jedną dziewczynę. Leżała na rozkładanym krześle i opalała się. Twarz miała zakrytą książką, której okładka wyglądała dość znajomo. Wyglądała trochę tak, jakby pozowała do zdjęcia dla najlepszego magazynu o modzie. Jedną nogę ugięła w kolanie i obróciła trochę na prawo, prezentując równomiernie opalone na brązowo udo. Lewą ręką trzymała książkę, a prawą położyła na kolanie.

Piotrek wiedział, że jeszcze nieraz nadarzy się okazja do przedstawienia się Natalii, ale mimo to żałował, że nie może zobaczyć jej twarzy.

– Piotruś, może zaprzyjaźnisz się kiedyś z naszą nową sąsiadeczką, co? No bo co niby będziesz robić przez całe wakacje?

Piotrek zirytował się. Nie lubił, gdy ktoś mówił mu, co ma robić. Jednak w tym przypadku zgadzał się całkowicie z mamą.

– No dobra, zobaczę… – wycedził przez zęby, udając, że nie interesuje go temat zawierania nowych przyjaźni, zwłaszcza z dziewczynami.

Wizja zapoznania się, chociaż z jedną osobą, polepszyła ponury nastrój Piotrka. Może nie będzie aż tak tragicznie? – pomyślał.

Po kilku kolejnych minutach jazdy Piotrkowi zrobiło się niedobrze od ciągłego podskakiwania w fotelu.

– Urocza ta droga, nie ma co – mruknął.

– Oj tam, oj tam, już nie przesadzaj. Po prostu ma swój charakterek – odpowiedziała żartobliwie Justyna.

W końcu las ustąpił, a przed nimi pojawiła się polana, na której środku stał dom. Duży, ze spadzistym dachem, w dość dobrym stanie, jak na swój wiek. Otoczony sporym ogrodem, w którym szumiał strumyk, wpadający do małego stawu. To właśnie w tym stawie Piotrek z dziadkiem łowili ryby kilka lat temu. Teraz molo było trochę zaniedbane i właściwie ciężko było określić, czy można jeszcze bezpiecznie na nie wejść. W niektórych miejscach domu, deski odchodziły od ścian, a gdzieniegdzie brakowało całych fragmentów fasady. Stare okiennice rzeźbione w drewnie podkreślały sędziwy wiek tego budynku, podobnie jak snopy siana powtykane w dziesiątki wazonów stojących na parapecie.

– Zadanie numer jeden, remont domu – powiedział irytująco Adam.

– Widzisz, Piotrek? Nie będziesz się nudził w wakacje! – wtrąciła Justyna.

Piotrek, gdy to usłyszał, trzasnął dłonią w czoło i wymamrotał parę mało przyzwoitych słów. Remontowanie domu przez bite dwa miesiące… Wynoszenie gruzu, przybijanie nowych desek, ciągłe zamiatanie, malowanie…„Świetnie wakacje się zapowiadają!" – krzyknął w myślach, tym samym wyglądając przez okno i przyglądając się staremu gankowi, na którym stał mężczyzna w garniturze.

 

Rzeczywiście, powietrze było tutaj znacznie bardziej rześkie od tego warszawskiego. Przepełnione świeżością i zapachem świeżo skoszonej trawy. Adam odetchnął z ulgą, a uśmiech sam wymalował mu się na twarzy.

– No dobra, chodźmy zobaczyć dom – postanowił.

– A bagaże? – spytał Piotrek.

– Jan się nimi zajmie – odparł krótko Adam.

– Jan? Jaki Jan?

– Nie wiesz? Nasz nowy służący…

Ścieżka do domu była wyłożona eleganckim białym żwirem, odgrodzonym od trawnika drewnianym murkiem. Piotrek idąc nią, zastanawiał się jak to jest, mieć służącego. „Ciekawe, co właściwie będzie robił?" – pytał siebie samego. W przypływie nadziei, myślał, że będzie sprzątać mu pokój, chociaż znając rodziców, tą zaszczytną czynność pozostawią Piotrkowi do własnoręcznego wykonania. Ale może chociaż umie robić jakieś pyszne desery? Może kremówki? O tak, byłoby super, pomyślał Piotrek.

W końcu dotarli do domu, gdzie przywitał ich mężczyzna w garniturze.

– Witam państwa. – Akcent miał jakby śródziemnomorski. – Nazywam się Jan Gonzalez i będę waszym służącym.

Jan Gonzalez służył przez dwa lata w domu dziadka Franciszka, pomagając mu w codziennych czynnościach, gdy stary miał za mało siły, aby je wykonać. Jan emigrował do Polski w dwa tysiące czwartym roku, razem z rodzicami i choć przebywał tu już cztery lata, nadal swoje imię wymawiał „Han", albo przekształcał je na brzmiące bardziej hiszpańsko „Huan". O dziwo, Piotrek nigdy wcześniej nie widział Jana, gdy odwiedzał dziadka. Franciszek tłumaczył się, że podczas spotkań rodzinnych służący jest mu całkowicie niepotrzebny, a wręcz przeciwnie, przy nim czułby się skrępowany, dlatego zawsze przed planowanym przyjazdem rodziny dawał mu urlop. Jan był miłym z wyglądu człowiekiem, choć wyglądał, jakby udawał smutnego. Nie uśmiechnął się na widok nowej rodziny, tak, jakby wypadało, ani nawet nie stał wyprostowany, dlatego ten elegancki garnitur wyglądał na nim trochę dziwnie.

– Bardzo nam miło. A skąd ten melodyczny akcent? – spytała Justyna.

– Jestem z Hiszpanii, señora. – Ukłonił się. – Jeśli państwo pozwolą, zajmę się bagażami.

– Ależ, naturalnie – zezwoliła Justyna.

Jan przeszedł między nimi i rytmicznym krokiem poszedł do samochodu.

– Chyba to niegrzeczne, że ten miły człowiek będzie dźwigał nasze bagaże, a my będziemy jak gdyby nigdy nic, zwiedzać domek – zwróciła uwagę Justyna.

– Och, daj spokój. Wygląda na krzepkiego faceta, da sobie radę. – odparł Adam.

– Mimo wszystko to trochę nie fair. Piotruś, mógłbyś pomóc panu Janowi w noszeniu bagażów?

– Mamo, taka jest jego rola, ma nam pomagać, to chyba normalne, co nie? – powiedział Piotrek, usiłując wymigać się od obowiązku.

– Ale to naprawdę nie wypada. Piotruś, proszę chociaż jedna walizeczka, inaczej sama tam pójdę. Nie chcę, żebyśmy wyszli na kompletnych chamów bez żadnych uczuć.

– No już dobrze, Piotrek, idź. Jedna walizka i mama od razu będzie szczęśliwsza – mruknął Adam.

Piotrek z chęcią rzuciłby się do przeglądania wszystkich zakamarków domu, których nie miał okazji przejrzeć podczas wcześniejszych wizyt, ale bez oporów okręcił się na pięcie i zszedł po skrzypiących jak stara szafa schodach na ścieżkę ze żwiru. Szybkim krokiem, wystarczającym, aby sprawę przynoszenia walizki załatwić w minutę, podszedł do samochodu, gdzie Jan wyjmował bagaże na żwir.

– Pomogę panu – zasugerował Piotrek, ale służący pozostawił to bez odpowiedzi.

Piotrek podszedł do bagażnika i wytargał z niego jedną z większych walizek, aby nie wyjść na słabeusza, niosąc tą najmniejszą.

– Więc jest pan z Hiszpanii…Jak tam jest? – zapytał Piotrek, ale raczej z uprzejmości, niż ciekawości.

– Dobrze – rzucił szybko Jan.

– Dobrze? A może powie pan coś więcej?

– Zależy od tego, czy jesteś tego wart.

Piotrek poczuł się lekko zraniony, ale zarazem nie brał słów nowopoznanego Hiszpana na poważnie.

– Zna mnie pan od pięciu minut i już mnie pan nie lubi?

– Nie znoszę wścibskich bachorów – rzucił z pogardą Jan.

– Nie jestem wścibski, tylko ciekawy. Chcę się tylko dowiedzieć, jak jest w Hiszpanii – odparł Piotrek.

– Zobacz sobie w atlasie…

Piotrkowi aż pięść się ścisnęła, gdy zobaczył perfidny uśmieszek Jana, ale powstrzymał się, gdy uświadomił sobie, jakie mogłyby być konsekwencje tego, co zamierzał. Dlaczego on jest taki wredny? – spytał się w myślach Piotrek, wlepiając świdrujący wzrok w twarz Jana.

– No i co się gapisz?

Ale Piotrek nie miał zamiaru odejść. Wręcz przeciwnie, skoro już zepsuł stosunki ze służącym, to już nie zależało mu nawet na uprzejmości.

– Czy to prawda, że u was jest cały czas gorąco? – ciągnął temat. – Czy to prawda, że jak się przyjedzie do Barcelony, to natychmiast zostanie się okradzionym? A czy to prawda, że to u was jest prawie najwyższe bezrobocie w Europie?

Jan był sprytniejszy. Nie zareagował na prowokację chłopaka, tylko ze skupieniem wypakowywał bagaże. Piotrek westchnął, próbując rozgryźć Hiszpana i gdy doszedł do wniosku, że żadne podstępne gadki tu nie pomogą, zdobył się na szczere pytanie:

– Pan nie chce być taki, prawda? – spytał Piotrek, a miał ku temu podstawy.

Jan wyglądał na bardzo miłego człowieka, miał śmiesznie zaczesane do tyłu włosy świecące od żelu, ufne, duże oczy oraz szerokie usta, wyglądające na przymusowo zamknięte, które, gdyby tylko zezwolono im uśmiechnąć się, zrobiłyby to bez wahania.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – odparł, wymijając się od odpowiedzi.

Piotrek postanowił nie drążyć dalej tematu i dźwignął walizkę, która, jak mniemał, zawierała niezliczoną ilość tomików poezji, w których zaczytywała się Justyna. Zerknął jeszcze raz na Jana nie kryjąc ciekawości, a zarazem lekkiego zdenerwowania, a potem ledwo wytrzymując z balastem na ramieniu, poszedł do domu, jednak w myślach cały czas kłębiły mu się chaotyczne myśli, niepozwalające mu na jakiekolwiek skupienie. Piotrek zastanawiał się, dlaczego Jan udaje takiego niedostępnego i opryskliwego.

Walizkę zostawił w drzwiach i natychmiast wbiegł do dobrze znanego wnętrza. Adam i Justyna stali w salonie rozglądając się po półkach, jakby szukając czegoś. Piotrek szybko stwierdził, że pewnie przeglądają rzeczy, które zostały w domu, aby je ewentualnie posegregować. A było co segregować… Salon po brzegi wypełniony był starymi książkami i kwiatami, tak gęsto poustawianymi, że pokój przypominał nieco ogród botaniczny. W powietrzu unosił się zapach starego pergaminu oraz lawendy, która wisiała uczepiona w pęki pod sufitem. W kominku szalały płomienie, a na tkanym dywanie stał pleciony, bujany fotel.

– No dobra, powiedzcie mi, gdzie jest mój pokój – powiedział Piotrek.

– Na pierwszym piętrze. Drzwi po prawo – odparł Adam, przeglądając zawartość jednej z szuflad. Tymczasem Justyna zaglądała za ramkę na zdjęcia.

– Szukacie czegoś? – spytał Piotrek, zdziwiony zachowaniem rodziców.

– Nie, nie, tak tylko patrzymy, bo… bo mama machała przed chwilą kluczykami od auta i spadły gdzieś na ten regał.

O Jezu, jak on nie umie blefować, pomyślał Piotrek. Jednak z drugiej strony, gdyby to nie było nic ważnego, ojciec by nie zmyślał.

– Możecie mi powiedzieć, przecież się nie wygadam.

– Oj, nie zawracaj sobie tym głowy. Idź na górę do swojego pokoju, albo pomóż Janowi nosić walizki – odparł Adam kartkując jedną z grubych książek.

– A propos tego Jana, jakiś dziwny on jest, nie zauważyliście?

– Dziwny? A gdzie tam – rzekła Justyna. – Bardzo miły z niego człowiek.

– Naprawdę jest dla was miły?

– Tak, a co?

– Nic, po prostu jak z nim rozmawiałem, wydawał się taki niedostępny – odparł Piotrek.

– Pewnie ci się wydawało. No, a teraz zmykaj na górę, chcemy z ojcem porozmawiać.

O Jezu, matka też nie umie blefować, pomyślał Piotrek. Mimo wszystko, Piotrek postanowił odpuścić i wyszedł z salonu. Gdy tylko to zrobił usłyszał szepty rodziców. Cholera, czemu szepczą? – pomyślał. – To musi być coś ważnego…

Ukląkł przed drzwiami do salonu i przyłożył ucho do drewna, aby lepiej słyszeć głosy.

– Nigdzie tego nie ma, myślisz, że tatuś naprawdę świrował? – rzekła Justyna

– Nie wiem, boże, on mówił to z takim przekonaniem. Dokładnie pamiętam te słowa: „ Znajdziecie to w salonie, w regale, ale pod żadnym pozorem tego nie otwierajcie. To Piotrek musi ją dostać i tylko on" Ciekawe, dlaczego właśnie on, co?

– Mnie też to ciekawi. Ale nie mogę znaleźć żadnego wytłumaczenia, dlatego myślę, że lekarze mieli rację. Franciszek na starość zwariował i nie bardzo wiedział, co mówi.

– To niemożliwe… mój ojciec był zawsze taki pewny siebie – odparł Adam. – Ta koperta musi tu gdzieś być. – Powiedział, a potem umilkli, dlatego Piotrek wywnioskował, że zabrali się do dalszych poszukiwań.

Co to, u licha, miało być? Jaka znowu koperta? I czemu ja nic nie wiedziałem o tym, że dziadek na starość zwariował? – zapytał siebie Piotrek. – Nienawidzę takiej niepewności. Na początku jakiś palant, którego widzę pierwszy raz na oczy, gada ze mną tak, jakby mama go nie nauczyła kultury, potem rodzice zapewniają mnie, że gość jest całkowicie w porządku, a na koniec jeszcze ukrywają przede mną jakąś kopertę od dziadka, która, na dodatek, nie wiadomo czy w ogóle istnieje.

Piotrek, zbulwersowany do granic możliwości poczłapał na górę do swojego pokoju. W myślach postanowił, że wypyta rodziców o każdy szczegół z ich rozmowy, choćby to oznaczało kłótnię.

Pokój Piotrka był w kształcie prostokąta, z jednej jego strony stało łóżko, które nie wyglądało na ani trochę wygodne, a z drugiej, pleciony fotel taki sam jak w salonie. Za czasów dziadka pomieszczenie służyło głownie do spania. Na lewo od wejścia piętrzyły się regały ze starymi fotografiami przedstawiającymi nieznanych Piotrkowi ludzi. Z okna rozpościerał się widok na las. Zielone obłoki liści zaszumiały gwałtownie, a w oddali dało się słyszeć trzask pioruna. Zegar z kukułką wiszący nad łóżkiem wybijał czternastą, gdy za oknem lunął deszcz.

Koniec

Komentarze

Może być, wolę osobiście styl T.P. ;-)

Kilka powtórzeń, kilka niezbyt fajnie napisanych zdań i średni styl. Z tego co pamiętam, poprzedni fragment wyszedł Ci lepiej. Ale pomimo tego nawet ciekawe, więc jak wrzucisz więcej to przeczytam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

O właśnie, a propos tego stylu. Ponarzekam sobie trochę... ;) Właśnie czytam "Marinę" C.R.Zafona i przyznam, że jak już zacznę ją czytać to nie mogę się oderwać. Myślę, że to sprawa tego, w jaki sposób książka została napisana (czyli stylu) ale gdy tylko zastanawiam się głębiej nad nim to nie mogę dojść do żadnych wniosków (wydaję mi się, że ta książka po prostu taka jest, i tyle) Nie mam pojęcia jak wypracować sobie swój własny styl, jak budować zdania, klimat, tak, aby czytelnik nie mógł oderwać wzroku od tekstu.
Właściwie nie wiem, czy mogę liczyć na jakieś porady od Was, ale jeśli znalazłby się ktoś, kto mógłby jakoś pomóc, to byłbym wdzięczny ;)

Szczerze Ci powiem, że ja też nie wiem jak to jest...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wszyscy mają swoje recepty, podejrzewam.
A z tego, co wiem, jedni "idą na żywioł", inni cyzelują w trakcie i długo po napisaniu...

Co do tego stylu  pisarzy np. C.R. Zafona to oni z pewnością zaczynali tak jak my, czytali świetne książki i nie mogli pojąć jak sprawić by czytelnik nie mógł się oderwać od tekstu. Oni po prostu piszą od serca, wrzucają kawałek swojej duszy w książki...

Nowa Fantastyka