JolkaK i Edward Pitowski, dziękuję za betę!
Mój bilet to “Jakieś złośliwe Dajmonium”.
Życzę miłej lektury!
JolkaK i Edward Pitowski, dziękuję za betę!
Mój bilet to “Jakieś złośliwe Dajmonium”.
Życzę miłej lektury!
Pociąg relacji Leningrad – Moskwa, rok 1959
Szarpnięcie wagonu wyrwało Konstantina z niespokojnego snu. Mężczyzna westchnął, przetarł dłonią oczy, później całą twarz i wtedy dopiero spostrzegł, że w przedziale nie jest sam. Naprzeciw siedziała śliczna, młoda kobieta w obcisłej, czarnej sukience. Kilka rzędów pereł oplatało szyję dziewczyny. W kolczykach też miała perły.
I w oczach też, pomyślał Konstantin.
– Nie zbudziłam pana chyba? – spytała współpasażerka, muskając podbródek smukłymi palcami.
Konstantin przełknął ślinę, przygładził włosy.
– Skądże, skądże! – zapewnił. Zbyt szybko, za co skarcił się w myślach. – Coś szarpnęło wagonem, prawda? Pani pozwoli, że się przedstawię, Konstantin Kosmov, inżynier.
Dziewczyna westchnęła w zachwycie.
– Z Politechniki Leningradzkiej? – Uśmiechnęła się. – Co za zaszczyt! Czytałam pańskie prace!
Kimże jest ta kobieta, pomyślał Konstantin w zaskoczeniu, piękne ciało i piękny umysł! Szpieg może? Zaraz jednak odegnał niedorzeczną myśl. Po pierwsze, nie był jeszcze członkiem żadnego programu, cała jego wiedza była jawna. Po drugie, pasażerów na tej linii sprawdzano wyjątkowo dokładnie.
– I jedzie pan do Moskwy… – Zasępiła się dziewczyna, stukając palcem w nadęty policzek. – Czyżby… Tak, oczywiście! Jakże cudnie, panie inżynierze! Będzie pan podbijał gwiazdy!
– Słucham?
– Wyśle pan człowieka w kosmos! Czyż nie tak? Och, panie inżynierze…!
Konstantin pokraśniał, odchrząknął i uśmiechnął się szelmowsko.
– Wszystkie największe umysły świata myślą o tym nieustannie, szanowna pani. Ja również. Myślę nawet teraz i myślałem, gdy spałem przed chwilą. W podróży często nachodzą mnie pomysły. Któż wie, co będę miał w głowie, wysiadając w Moskwie?
– W podróży, powiada pan?
– W pociągu zwłaszcza. Dziwne, czyż nie?
Dziewczyna pokręciła prędko głową.
– W ogóle nie dziwne, panie inżynierze! Przeciwnie, to znane zjawisko! I jest nawet bardzo ciekawa legenda kolejowa na ten temat!
– Kolejowa legenda?
– Tak jest! Proszę posłuchać, proszę słuchać, drogi panie inżynierze! I proszę wyobrazić sobie taki obraz, noc, jesień, miasteczko pośrodku puszczy. W oddali zarys gór namalowany księżycową poświatą. Syberia…
*
Tiumeń, rok 1891
– Tak to jest, przyjacielu, tak to jest! – bełkocze pijany Dionis Bystroj, unosząc kieliszek do ust. – Tak to właśnie jest, przyjacielu… Tak to jest, panie…?
– Merkury – przypominam mu swoje imię. – Merkury Pospieszny.
– A pan to chyba nie jesteś nasz…? – Dionis mruży oczka tak mocno, że niemal znikają w nalanej, pulchnej twarzy. – Rosjanin znaczy?
– Jestem Polakiem.
Mimo późnej pory przydworcowa restauracja jest pełna, wszędzie wokół dysputy, śmiechy, krzyki. Są tu pasażerowie, są pracownicy kolei. Unosi się gęsty, papierosowy dym, tytoń ze wszystkich krańców Cesarstwa wymieszany w jedną, kolejarską mgłę. Karty się grają, wódka się leje. Gdzieś za ścianą czy na zewnątrz pokrzykuje kobieta w ekstazie. Zegary robią, co mogą, by wybić wyczekiwaną godzinę. Napięcie rośnie. Jeszcze kilkadziesiąt minut tylko!
O dwudziestej drugiej dziesięć rusza pasażerski do Jekaterynburga.
Przysiadłem się do Dionisa Bystroja, bo był pijany i nie szczędził pieniędzy. Wiedziałem, że postawi. W innych okolicznościach nie miałbym żadnej ochoty spędzać czasu w obecności tego człowieka. Spasiony, współczesny bojar, rzygać się chce. Ale pojadłem i popiłem dobrze, nie płacąc ani kopiejki, a upuszczenie krwi świńskiej burżuazji to też niemała przyjemność.
Umiem się dosiadać. To przydatny talent dla człowieka drogi. Kilka miłych słówek i już mam co jeść. Bystroj okazał się przedsiębiorcą wracającym z urlopu spędzonego w domku myśliwskim. Musiał się komuś wygadać ze swoich przygód na polowaniu.
Dziś to on był zwierzyną.
Dionis odchyla się na krześle, splata palce na potężnym brzuchu i zaczyna chrapać donośnie. Nie komentuję tej smutnej sceny, napełniam swój kieliszek.
– I ja poproszę – mówi milcząca dotąd żona Dionisa, Ilitja.
Spełniam jej życzenie, zaskoczony nieco. Kobieta nie tknęła wódki przez cały wieczór.
– Czyżby mąż nie pozwalał pani pić? – pytam, przysuwając jej suszone ryby do zakąszenia.
– Nie – odpowiada. – Piję, drogi panie, kiedy chcę. Lecz wyłącznie w dobrym towarzystwie.
Posyła mi lekki uśmiech. Jest piękną kobietą o dorodnych kształtach, młodszą od męża o dobre piętnaście lat. Gdy Ilitja zamacza czerwone wargi w wódce, a alkohol oddaje pocałunek, lekki dreszcz przechodzi przez ciało kobiety, napina skórę odsłoniętej szyi.
Nie odwracam wzroku i nie zawstydzam się. Wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby, wypijam wódkę.
– Pani mąż, obawiam się, może przespać całą podróż.
– Najprawdopodobniej.
– Może się szanownej pani dać we znaki nuda.
– Najprawdopodobniej…
– Może się okazać…
– Może się okazać, że zapragnę towarzystwa, rozmowy… – Uśmiecha się, przygryzając wargę. – Najprawdopodobniej tak, panie Merkury…
Jej palec styka się z moim. To dobry moment, by wstrzymać podchody. Wielu jest w restauracji naszych przyszłych współpasażerów. Lepiej uważać.
Wstaję, zakładając rękawiczki.
– Wyjdę zaczerpnąć świeżego powietrze, szanowna pani. Pragnę być w pełni sił, gdy wsiadać będę do pociągu…
*
Na zewnątrz odpalam papierosa i raczę się widokiem dworca. Przy podłużnym, białym budynku o zielonym dachu gotowi się już nasz pociąg. Lokomotywa, pomnik myśli ludzkiej, medytuje spokojnie przed odjazdem. Kolejarze sprawdzają stan tłoków i zaworów, napełniają tender z beczkowozu. Na drzwiach dymnicy pyszni się złota cyrylica. Kolomenky Zavod, rozczytuję mimo półmroku. Wagony są wspaniale zdobione, niebieskie, odmalowane pewnie niedawno. Niczym panienki w teatralnych sukniach, tak samo rozkoszne i zachęcające. Dalej już tylko ciemność, a za ciemnością las. I dalej jeszcze Jekaterynburg, Ural, Moskwa, Warszawa i Europa. Za moimi plecami zaś Tiumeń, cerkiew o złotych kopułach, Tura, i tajga. I Syberia, i dzikość, i Pacyfik.
Tiumeń, styk dwóch światów.
Zjeździłem już oba.
I nie bardzo wiem, dokąd zmierzam.
Jestem nieudacznikiem. Zginąłbym marnie dawno już, lecz odkryłem swój dar. Towarzyszy mi głos, lecz jedynie gdy podróżuję. Jadę pociągiem, a nim wysiądę, już wiem, dokąd udać się dalej. Czasem to intuicja tylko, przeczucie, lecz czasem głos prawdziwy, skryty gdzieś z tyłu głowy, delikatny, czuły… Wydaje mi się też, że niekiedy głos ten próbuje oblec się w ciało. Gdy w podróży zdarza mi się przymknąć oczy, gdy w półśnie widzę, jak pasażer wchodzi do przedziału. Siada zawsze naprzeciw, twarzy jego nie dostrzegam spod całunu własnych powiek. Widmo wyciąga wtedy dłoń w mym kierunku, dotyka mego czoła. Końca snu nie pamiętam nigdy. Budzę się roztrzęsiony, lepki od potu, jakby coś niepojętego skrywało się za fasadą mary.
Pomijając te dziwne sny, głos to narzędzie nader użyteczne. Jestem oszustem. Niegdyś kiepskim, obecnie zaś niedościgłym! W miastach, do których kierowany jestem, zawsze czeka okazja. Gracze, którzy nie umieją rozpoznać szulera, bogacze zdolni wydać pieniądze na fikcyjne inwestycje i damy szukające towarzystwa. Wszyscy oni widzą mnie raz, góra dwa razy w życiu. Pieniądze to są, to ich nie ma, lecz głodny nie jestem nigdy. Znany powinienem być wszystkim służbom na wschód od Lizbony, lecz wszelkie pozwolenia podróżne dostaję od ręki, a kontrole przechodzę pomyślnie.
Nie złapano mnie nigdy. Widziałem i przeżyłem wiele. Nabyłem ogłady, wykształcenia i pewności siebie.
I wszystko byłoby dobrze, gdybym nie zaczął się zastanawiać, dokąd tak naprawdę jadę? Dokąd głos mnie prowadzi? Czy może to wszystko, co ma do zaoferowania, a ja skazany jestem na tułaczkę do śmierci? Czy pisane mi są jedynie przypadkowe pociągi i przypadkowe kobiety? I choć zdarzało mi się marzyć o nieposłuszeństwie, nigdy się na nie nie odważyłem. Przeciwnie, coraz bardziej się od rad głosu uzależniałem, jak i teraz, gdy spacerem przywołać próbowałem swą intuicję, by doradziła mi w sprawie Ilitji. Umilić nocną podróż jej i sobie, ryzykując pobudkę z lufą rewolweru Dionisa przy głowie, czy odpuścić?
Idę niespiesznie wzdłuż torów. Syberyjski wiatr targa mną i atakuje jesiennymi liśćmi, lecz nie poddaję się. Wytężam słuch, próbując wychwycić słowa zaklęte w szumie.
Jekaterynburg…
Jekaterynburg…
Ilitja…
Ilitja…!
Tak! Słyszę wyraźnie! Oto jest głos z innego świata, przewodnik po sprawach ludzkich! Oto niewiastę mi zsyła!
Na dworcu dochodzi do mych uszu płacz i podniesione szepty. Zmierzam zaciekawiony na peron, na którym stacjonuje nasz pociąg i jestem świadkiem niezwykłego widowiska. Na jednej z dworcowych ławek spoczywa postawny mnich o niechlujnych włosach, otoczony gromadką wiernych. Niektórzy szepczą do niego, inni modlą się, ktoś rozpacza.
Czy ja już nie widziałem gdzieś tej sceny? Hmm… Ach, oczywiście, toż to dworcowo-prawosławne odwzorowanie „Śmierci Sokratesa”! Jest tu nawet jurodiwyj, staruszek w łachmanach wpatrzony tępo w przestrzeń i bujający się na boki. Siedzi u stóp ławki i odgrywa Platona! W oddali dostrzegam Ksantypę w osobie skrytego za kolumną konduktora Swetlana Selenowicza. Poznaliśmy się, gdy wysiadałem z pociągu dwa dni temu i połączyła nas jakaś natychmiastowa przyjaźń. Zbudowana na kłamstwie, bo podałem się za obwoźnego handlarza, lecz jakie ma to znaczenie?
Obchodzę zbiegowisko łukiem i zbliżam się do Swetlana.
– Pan Merkury? – Spogląda na mnie spod daszka czapki. – Do odjazdu jeszcze niemal godzina.
– Cóż to z szopka? – Wskazuję kiwnięciem na mnicha i jego świtę.
Swetlan zaciąga się papierosem.
– Tyle pan podróżujesz i pan nie wiesz? Toż to Batiuszka Borys!
Wzruszam tylko ramionami.
– Czasem mówią Batiuszka Boreas, bo tak ma podobno na imię, tylko przekręcać zaczęto. Któż tam zresztą wie?
– I kto to jest ten Boreas vel Borys?
– Ponoć wielki mistyk. Nie wiadomo, skąd się wziął. Jedni mówią, że to były mnich, inni, że bandyta, który doznał oświecenia i zaczął nauczać. Jeszcze inni, że sekciarz…
Widać po mym przyjacielu, że sam nie wie, w co wierzyć, lecz żegna się na wszelki wypadek.
Odpalam kolejnego papierosa, zaintrygowany.
– I co dalej?
– Cóż ma być? – dziwi się Swetlan. – Batiuszka Borys naucza. Mało to takich w naszym Cesarstwie? On o tyle jest inny, że może nieco bardziej znany. I że podróżuje dużo, toteż uczniowie żegnają go zawsze bardzo obficie. Nie przebywa nigdy nigdzie zbyt długo. Trochę jak wy, panie Merkury. Zagaduje współpasażerów i tak nowicjuszy zbiera. Wiem tyle, ile mi przy wódce opowiadano, ale podróż to ponoć ważny aspekt jego nauczania. Pielgrzymka, drogi panie, oświecenie poprzez drogę, modlitwa i medytacja w ruchu, głosy…
– Jakież głosy? – pytam tak szybko i tak nagle, że zbijam go z tropu.
– Tak ludzie gadają. Batiuszka głosy ponoć słyszy, które go przez życie prowadzą.
Milczę, wpatrzony w Boreasa, którego młoda kobieta całuje właśnie po dłoniach. Mnich uśmiecha się łagodnie, głaszcze jej głowę, policzek, niby przypadkiem przejeżdża kciukiem po kąciku obfitych warg i wiem już, że to stary lubieżnik. W obliczu jego, zamaskowanym prawosławną brodą, nie ma nic z ascetycznego wyciszenia. To wulgarna, chłopska twarz przeorana ospą i zefirami Sybiru.
Lecz wyczuwam w nim też coś więcej. Ile prawdy jest w słowach Swetlana? Ile wiedzy i mocy posiada Batiuszka? Czy naprawdę słyszy głos, czy zna jego sekrety, jego cele? Czy powie mi, dokąd wciąż jadę…?
Chciałbym słyszeć, o czym dyskutuje z uczniami, lecz wiatr jest zbyt głośny, pędzi szaleńczo i donośnie między białymi kolumnami dworca, rozrzuca uwiędłe liście. Coraz szybciej i szybciej tańczy ożywiona sepia, tysiące awatarów jesieni. Czy wydaje mi się tylko, czy wokół mnicha tworzą krąg, niby jakąś pieczęć magiczną?
Jak zahipnotyzowany postępuję nieśmiały krok, a Batiuszka spogląda w mym kierunku. Czuję zawrót głowy, jakby myśli me wszystkie zerwały się wraz i zaczęły obłąkaną gonitwę. Łapię się za czoło, wzdycham ciężko.
– Toaleta, Swetlanie Selenowiczu? – pytam prędko.
– Tędy, panie Merkury, wewnątrz dworca.
Biegnę i nie wiem ile czasu spędzam wymiotując w ciasnej, cuchnącej klitce. Co się stało? Całe me ciało zostało wprawione w ruch jakiś, wnętrzności i zmysły oszalały! Czy Batiuszka czar rzucił, by ukarać mnie za śmiałość, za próbę przedwczesnego spotkania?
Im więcej alkoholu opuszcza ciało, tym spokojniejsze i klarowniejsze stają się myśli. Jakiż przesądny głupiec ze mnie! Wódka pita w cieple restauracji, później spacer na chłodzie, wreszcie ekscytacja świadomością, że rozwiązanie dręczącej mnie zagadki pojawia się tak niespodziewanie i tak blisko, doprowadziły mnie do szaleństwa jakiegoś.
Maniacki bieg pod czaszką ustaje powoli, na powrót jestem sobą.
Gdy wychodzę, peron jest już pełen ludzi. Widzę pijanego Dionisa, który z pomocą dwóch kolejarzy wtacza obszerne ciało na dworzec, widzę Ilitję, rozglądającą się ukradkiem. Odnajduje mnie i uśmiecha się pod nosem.
Przed wagonem drugiej klasy stoi Batiuszka Borys, opowiada coś uczniom po raz ostatni. Wskazuje dwie staruszki, a te podchodzą bliżej, gną się w ukłonach na tyle głębokich na ile pozwalają garbate plecy i całują palce mistyka. Zdaje się, że postanowił zabrać kobiety w podróż. Pozostali wierni wznoszą złączone ręce ku niebu.
– Dużo musiałeś pan wypić, panie Merkury – zagaduje Swetlan, zachodząc mnie od tyłu. W jednej ręce trzyma podróżną walizkę, w drugiej olejną lampę. – Z hotelu podbiegł chłopaczek z pańskim bagażem, proszę.
– Dziękuję. Ile do odjazdu?
Spogląda na kieszonkowy zegarek i unosi brew.
– Proszę się szykować, drogi panie.
Wkłada gwizdek w usta i dmucha, przeciągły świst rani moje uszy.
– Dwudziesta druga dziesięć z Tiumeni! – krzyczy donośnie Swetlan, unosząc wysoko lampę. Idzie w kierunku pociągu, a tłum rozstępuje się przed nim. – Tugułym, Juszala, Oszczenkowo, Kamyszłow! Bogdanowicz! Kosulino! Jekaterynburg!!! Wsiadaaaać!!!
*
– Bilet i pozwolenie proszę. – Szpakowaty kontroler spogląda na dokumenty, które mu podaję. – Dziękuję. Oto pańskie miejsce.
Nie dziwię się, że wagon przychodzi mi dzielić z Batiuszką Borysem. Głos zaplanował to przecież. W życiu mym nie ma przypadków. Cóż mnie czeka, radość zrozumienia czy rozczarowanie? Głos postawił tego człowieka przede mną, by ukazać się w całej swej postaci, czy też by zadrwić, pokazać, że nawet mistyk, u którego inni pobierają nauki o wędrówce, nie zna rozwiązania?
Wagon nie jest podzielony na przedziały, siedzimy z Batiuszką naprzeciw siebie na drewnianych ławach, otoczeni innymi podróżnymi. Niektórzy próbują zasnąć, inni piją, dyskutując cicho. Podwieszone lampy iluminują nieśmiało wnętrze, a przez potworne trzęsienie wagonu bezkształtne cienie tańczą nieprzerwanie, zaklęte w ciągłym ruchu.
Nie widzę nigdzie kobiet, które wsiadły z Batiuszką, lecz wagonów drugiej klasy jest jeszcze kilka. Wyciągam papierośnicę, otwieram i podsuwam mnichowi, który wpatrzony był dotąd w ciemność za oknem.
– Poczęstujcie się, Batiuszko Boreasie – proponuję.
Spogląda na mnie i kiwa głową w podzięce. Ma oczy dziwne; drapieżne i niespokojne, oczy człowieka wychowanego na granicy dziczy.
– Znacie mnie więc? – mówi głosem głębokim i naznaczonym długimi latami zamiłowania do trunków i tytoniu.
Odpalam jego papierosa, później swojego i po chwili otacza nas dym, namiastka prywatności we wspólnym wagonie.
– Słyszałem co nieco. Jestem Merkury Pospieszny, bankier – kłamię gładko, przyjmując jedną z profesji, które łatwo mi udawać i które nie wzbudzają zainteresowania.
– Cudne nazwisko, panie Polak. – Batiuszka odgaduje me pochodzenie.
Wyciąga nagle spod habitu butelkę smirnowa.
– Prosto z Moskwy, braciszka, a ukochana w Piotrogrodzie! Batiuszka Boreas i Batiuszka Kolja mają podobne gusta, he, he!
Odkręca, wypija solidny łyk i podaje mi butelkę. Pociągam.
– No, to my teraz przyjaciele! – śmieje się Boreas. – Najlepsze przyjaźnie w podróży się rodzą, nie sądzisz, brat?
– Najlepsze przyjaźnie i najlepsze pomysły – odpowiadam.
Obaj staramy się sprowadzić rozmowę na ten sam temat, co przyjmuję z przyjemnością.
– Tak, tak… – Batiuszka pije znowu i zaciąga się, pozwalając życiodajnym siłom spotkać się w organizmie.
– Nie skąpicie sobie, Batiuszka – mówię przyjacielskim tonem.
Śmieje się, klepiąc ręką o udo.
– Co mam skąpić, braciszka! Znacie takiego, co skąpi? Kimże myślicie, że ja jestem, tylko tak szczerze? Pustelnikiem? – parska donośnie, tak rozbawiony z wizji, którą sam przywołał.
Wzruszam ramionami.
– Skąd mam wiedzieć, Batiuszka? Tylu różnych nauczycieli w naszym kraju, tyle odłamów, chłyści, skopcy, kto by to wiedział teraz, co inny człowiek w sercu mieć może.
Mnich otwiera szeroko przekrwione oczy.
– Ja skoptem? To żeś wymyślił, brat! Ja nauczam o życiu, a to… – Rozkłada nogi i ze świńskim uśmiechem klepie się po kroczu. – To jest życie! Co by uczennice moje rzekły, gdybym im powiedział, że zgubiłem piernacz, którym przepędzałem ich smutki i wątpliwości? He, he! Życie! Ja kocham życie, braciszka!
Pije solidnie, zapominając tym razem o mnie, lub może umyślnie odbierając mi przywilej za obrazę, której się dopuściłem.
– To powiedzcie coś o życiu, Batiuszka – proponuję tonem zaciekawionego słuchacza.
– Proszę bardzo, brat! – Przekazuje butelkę w nagrodę za me zainteresowanie. – Życie… To ruch! To szybkość! Pomyśl, brat, gdy tak pędzimy pociągiem, gdy energia przechodzi przez ciebie, nie czujesz swojego ciała w inny sposób? Nie zdaje ci się, że bardziej świadomy jesteś własnych organów, lepiej nakreślić umiesz ich kształt? Tutaj, w tej cudnej maszynie, dziecku człowieka i niebiańskiej inspiracji, bliżej jesteśmy oświecenia niż kiedykolwiek! Twój umysł i serce się otwierają, a myśl twa sięga dalej w przód!
Czuję, że zaczynam się pocić. Słowa mnicha mieszają się z dymem i oparami wódki, mistyczna atmosfera staje się namacalna i otula mnie ciasno.
– Jak to… W przód? – pytam niepewnie i piję, jesteśmy w połowie butelki.
– Powiem ci, jak świat stoi, braciszka. – Mnich nachyla się, alkohol i podskakiwanie wagonu sprawiają, że buja się niby wskazówka metronomu. – Świat to Wielkości!
– Wielkości?
– Wielkości! Energia! Siła! Temperatura! Czas! Jesteśmy dziećmi Wielkości, brat! Wielkości to życie samo! Nasza forma i nasze możliwości ukształtowane są przez nie, przez środowisko, które tworzą. Gdy wyjdziemy poza to środowisko, gdy doznajemy Wielkości, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni… Giniemy! Pomyśl tak, brat, siła oddziałuje na ciebie cały czas, to twój naturalny stan, lecz gdyby siła stała się zbyt wielka, umarłbyś. Lecz czasem, jakimś zrządzeniem losu, człowiek jest w stanie przeżyć spotkanie z taką spotęgowaną Wielkością. Znałem kogoś, kto przetrwał uderzenie pioruna. Znałem i takiego, co spadł w przepaść i połamał tylko nogi. Pierwszy obudził się ze śpiączki znając języki, których nigdy się nie uczył, drugi zaczął doznawać wizji. Obaj wyszli poza naszą człowieczą zagrodę i przynieśli coś z drugiej strony, a przynieść można wiele, wszystkie Wielkości są ze sobą połączone, oddziałują na siebie nieustannie, energia to masa, masa to siła, siła to czas, czas to przestrzeń…
– Toż to zagadnienia naukowe, Batiuszka!
– Oczywiście! Wolałbyś, żebym mity ci opowiadał? – parska.
– No dobrze, dobrze już… A pociąg?
– Pociąg… – Poważnieje nagle. – Pociąg to największy wynalazek ludzkości. Ze wszystkich Wielkości tylko z jedną udało nam się nawiązać bezpieczne połączenie. Kimże jest, jak ją nazwać, nie wiem, brat. Czy to ruch? Szybkość? Pęd? Nie obraża się na mnie, gdy imiona jej zmieniam, więc i ja nie wnikam. Ważne, że jest nam przychylna. Zesłała ludzkości wizję stalowej świątyni, byśmy mogli zawiązać głębszą komunię. Tu oddziałuje na nas w idealnej dawce, nie niebezpiecznej, lecz pozwalającej na spojrzenie poza zasłonę możliwości. Tu mówi do nas, jeśli umiemy słuchać, tu zsyła sny, pomysły, tu daje nam cele i przyjaciół. Byśmy lepiej wprawiali świat w jej ukochany ruch, by wszystek istnienia więcej, szybciej i dalej się przemieszał…
Moje myśli i przeżycia, mętne dotąd, słowa mnicha kształtują niby glinę. Choćby drwił ze mnie tylko lub opowiadał wymysły chorej głowy, pierwszy raz słyszę, by ktoś umiał wyjaśnić źródło poganiającego mnie głosu. Czysty ruch, napędzający ludzkość i wszechświat, odezwał się do mnie, bym życiem swym go wychwalał. Cóż za wizja! Jak traktować takiż pomysł? Jako okultyzm czy inną magię? Rewelacje Batiuszki, choć kręci mi się od nich w głowie, po raz pierwszy w życiu zsyłają jakąś namiastkę spokoju, myśl, niedorzeczną choćby, której uczepić się mogę.
Batiuszka podnosi się, złapawszy oparcie ławy.
– Moje uczennice, kobiety starsze, dostały przydziały w innym wagonie – mówi. – Zobaczę co u nich. Będą pewnie chciały, bym do północy modlił się z nimi. Oj, ciężki mój los! A była taka jedna, kraśna, odprowadzić mnie! Że też postanowiłem zrobić przyjemność babinkom, głupi Batiuszka! Skończ tę butelkę, brat, za moje zdrowie… I za ruch! Porozmawiamy potem, jeśli spać nie będziesz, albo rano…
Idzie niepewnym krokiem wśród pasażerów zdających się nie zwracać na niego uwagi.
Potrzebuję odpoczynku. Układam się najwygodniej jak mogę i zatapiam we własnych myślach. Głos milczy, niby kontent, że wysłuchałem opowieści Batiuszki, zamoczyłem palce w wodach jakiejś większej tajemnicy. Jestem podekscytowany, lecz przede wszystkim zmęczony. Pociąg układa mnie do snu, lampy przygasają, nieregularne trzęsienie nabiera równego tempa. Kilku ostatnich pasażerów, którzy nie posnęli jeszcze, ścisza rozmowy do konspiracyjnych szeptów.
Świat gna do przodu, ciągnięty zaprzęgiem posępnych, stalowych kolosów i różnobarwnych, rozjarzonych marzeń ludzkich. Gdzieś tam w oddali jest Jekaterynburg, a potem Moskwa, Warszawa i Europa, jeszcze dalej Atlantyk, Ameryka, Pacyfik i dzicz, i Syberia, i Tiumeń, i znowu Jekaterynburg, i znowu Moskwa, i znowu Warszawa, i znowu…
Gdzieś dalej jest księżyc i rzymscy bogowie…
I Spirala zawieszona w pustce mocą Wielkości…
I Andromeda przykuta do skały, czekająca na wypuszczającego parę Perseusza…
Przestrzeń gna i wiruje. Wszyscy jesteśmy derwiszami czekającymi, aż ruch zabierze nas poza granice zrozumienia…
Chwyt za ramię budzi mnie ze snu. Próbuję zerwać się, lecz ręka mężczyzny jest ciężka, nakazuje mi siedzieć.
– Spokojnie, panie Merkury. To ja… – Poznaję głos kontrolera.
Lampy pogasły już, ledwo widzę twarz mężczyzny.
– Mam dla pana wiadomość.
Przecieram oczy, wizje odległych światów znikają, wokół mnie znów tylko wagon gnający przez Rosję.
– Słucham?
– Pańska przyjaciółka czeka w pierwszej klasie. – Wyczuwam rozbawienie w jego głosie. – Akurat mamy wolny przedział w wagonie piątym. Przekonała mnie, żebym udostępnił go państwu. I przypilnował, by nikt nie przeszkadzał.
Z granic kosmosu zostaję ściągnięty na ziemię tak brutalnie, że wzniosłe myśli roztrzaskują się. Ze swych jaskiń wychodzą najbardziej pierwotne instynkty. W żyłach wciąż buzuje wódka, a potrzeby ciała przypominają o sobie. W tej mierze jestem nie mniejszym kapłanem życia niż Batiuszka Boreas, a ulgę, którą mi przyniósł, niejasną i głęboką, dobrze wzmocnić będzie ulgą przyziemną, nagłą i rozkoszną.
Zabieram niedopitą flaszkę i idę za kolejarzem przez śpiące wagony. Mężczyzna z pewnością wzbogacił się niemało pomagając Ilitji, i to pieniędzmi jej męża! Oj, Dionis, oj, biedak! Lecz jego strata to mój zysk!
Wagony pierwszej klasy podzielone są na przedziały, w jednym tylko, ostatnim, pali się światło.
Stojąc w ciasnym korytarzu, bileter nachyla się nad moim uchem.
– Po prawdzie, to w tym wagonie pasażerów nie ma żadnych. Proszę się nie krępować…
Podchodzę do rozświetlonego przedziału. Eleganckie, zielone zasłony nie pozwalają zajrzeć do środka. Oddycham głęboko, przygładzam włosy i otwieram drzwi.
Wnętrze jest luksusowe, wszędzie pełno pozłacanych ornamentów, pod tapicerowanymi kanapami i wzdłuż ściany wagonu ciągną się rury grzewcze.
Ilitja jest sama. Siedzi w pozie znudzonej pasażerki, noga założona na nogę, policzek wsparty na dłoni, ręka na puchatym podłokietniku.
– Och, pan Merkury? – Spogląda na mnie z udawanym brakiem zainteresowania. – To chyba nie pański przedział? No dobrze, skoro już pan jest, proszę wejść. Mój mąż śpi zalany w trupa w sąsiednim wagonie, ktoś musi zabawić mnie dyskusją. Śmiało, śmiało, niech pan siada tutaj, obok mnie, nie ma się czego wstydzić. Proszę zamknąć drzwi i poczęstować mnie papierosem.
Wyciągam papierośnicę, chłonąc powoli widok Ilitji. Ma na sobie jedynie pończochy i długi, perłowy naszyjnik, obwiązany dwukrotnie, trzema rzędami opada luźno na nagie ciało.
– Niczym karawany na wydmach pustyni… – Pozwalam wyjść na świat memu wewnętrznemu poecie.
Ilitja chichocze. Zamykam za sobą drzwi.
To, co dzieje się potem, wysysa ze mnie niewielką porcję energii, którą uzbierałem krótkim snem. Działam już tylko siłą alkoholu i pożądania. Świadomość wygasa, pozostaje czysty, nieposkromiony pęd! Jestem ruchem!
Pociąg trzęsie się, telepie nami, zbliża do siebie.
Ciągnę łyk z butelki, ilekroć mam wolne usta, byleby tylko nie zwolnić.
– Szybciej, szybciej! – krzyczy Ilitja.
Nie mogę zwolnić!
Wagonem szarpie coraz mocniej, zdaje się, że wykolei się zaraz!
Czy to ja wprawiam go w ruch, czy on mnie?
Ciągnę włosy Ilitji, a zasłony spadają z karniszy, ściskam ją, a z trzaskiem otwiera się okno!
Znów wiruję w tańcu, innym, lecz tym samym! Podbój galaktyk i miłość z kochanką to to samo, najambitniejsze marzenie i najprymitywniejsze pożądanie to to samo! Najpierwsza z pierwszych i najostatniejsza z ostatnich myśli ludzkich, wszystko to jedno, wszystko to życie, wszystko to ruch!
I gdy zatapiam się w Ilitji tak mocno, że przez krótki moment jesteśmy jednym, zdaje mi się, że cały pociąg widzę z lotu ptaka, i że czuję go niby części własnego ciała. Chwila, mgnienie ledwie, gdy maszyna, człowiek i ruch splatają się, tak jak splecione są ciała moje i Ilitji, u progu ekstazy. I słyszę wyraźnie, jak maszynista krzyczy „Puścić parę!” i widzę palacza ciągnącego wentyl.
Roznosi się gwizd, długi, zawodzący, wizja kończy się, a ja opadam na kanapę, dysząc. Wiotka Ilitja osuwa się, układa na mych kolanach.
Sięgam po wódkę, wypijam haustem ostatnią ćwiartkę i pozwalam bez walki, by ogarnął mnie sen.
*
Gdy się budzę, na zewnątrz wciąż jest ciemno. Ilitji nie ma w przedziale. Ubieram się pospiesznie i wyglądam na korytarz. Pusto.
Jak długo spałem? Próbuję odpalić papierosa, lecz udaje mi się dopiero za trzecim podejściem, tak bardzo trzęsą mi się ręce z wycieńczenia i przepicia. W głowie czuję ucisk, w żołądku mdłości. Gdy wagonem szarpie nagle, wymiotuję na podłogę. Z nadzieją zaglądam do przedziału i podnoszę butelkę po smirnowie. Został mały łyk, który oczyszcza gardło i rozjaśnia trochę myśli.
Ilitja, Ilitja… Wróciła pewnie do męża, bo co innego miała zrobić? Czekać, aż się obudzę, by dać całusa na do widzenia? Powinienem pójść na swoje miejsce, spróbować zasnąć jeszcze i unikać Dionisa.
Idę przez ciemne, puste korytarze, czując narastającą paranoję. Co, jeśli grubas domyśli się czegoś? Jeśli Ilitja poczuje choćby cień skruchy i wyda nasz sekret? Ciężki, lepki pot zalewa mi czoło.
Spokojnie, Merkury, uspokój się tylko. To alkohol i zmęczenie plączą ci myśli. Jesteś bezpieczny, miałeś nawet strażnika, który strzegł waszej prywatności…
Wtem dociera do mnie, że gwarancji wierności kontrolera nie ma żadnej. Chciwiec musiał się dobrze obłowić na Ilitji, a apetyt rośnie w miarę jedzenia! Co, jeśli pójdzie do Dionisa, wyda nas, choćby i za kilka nędznych kopiejek?
Zimny język lęku przejeżdżają po mym kręgosłupie i oplata żołądek. Przyspieszam kroku, dobiegam do toalety na początku wagonu, otwieram drzwi i łapę się za usta, by zdusić krzyk.
Na sedesie siedzi martwy Dionis Bystroj. W ciemnościach widzę tylko jego bladą twarz zastygłą w zaskoczeniu i koszulę naznaczoną krwistymi plamami.
Zwłoki skaczą na mnie, cofam się, wpadam na drzwi wagonu i z jękiem osuwam na podłogę.
Dionis wciąż spoczywa w toalecie. To tylko szarpnięcie wagonu trzęsło nim. Złożył teraz głowę na ramieniu i uśmiecha się głupio, jakby spod półprzymkniętych powiek kontemplował moją żałosną pozycję i szydził.
Wymiotuję znów, choć w żołądku nie ma już wiele.
Podnoszę się, ociężały, i próbuję zrozumieć sytuację. Kto zabił Dionisa? Nie wiem i niewiele mnie to obchodzi. Bogaty, zapijaczony podróżnik to łakomy kąsek dla złodzieja. Próba kradzieży mogła przerodzić się w bójkę, a ta zakończyć morderstwem. To nieistotne. Co ważne, to jak ja zostanę połączony ze sprawą. Ilitja na pewno pomyśli o mnie, gdy znajdą ciało jej męża i założy, że mogłem go zabić z naiwnej zazdrości. Jak postąpi wtedy? Może powinienem ją odnaleźć, wybadać nieco sytuację? Nie, to idiotyczny pomysł, pogrążę się tylko. Muszę działać!
Szybko wyciągam sznurówkę z buta i przywiązuję luźno do haczyka na drzwiach wewnątrz toalety. Za którymś razem udaje mi się zamknąć pomieszczenie od zewnątrz, przeciągając sznurówkę przez szparę nad podłogą. Lepiej, żeby znaleźli Dionisa później, niż wcześniej.
Roztrzęsiony wracam do swojego wagonu. Wszyscy pasażerowie posnęli już, powyginani na drewnianych ławach. Wszyscy, poza Batiuszką, który siedzi na swym miejscu i pali papierosa.
Starając się nie dać nic po sobie poznać, siadam naprzeciw mnicha.
Spogląda na mnie podejrzliwie, jakby wiedział coś. Nie, wydaje mi się tylko, patrzy jak przedtem, może nieco mętniej tylko.
– Rozdzieliliśmy się, brat, na chwilę, ale noc nas znowu połączyła…
– Na to wygląda… – Z trudem przywołuję uśmiech.
Spoglądam tępo za okno, gdzie biegną prędko ciemne, niejasne kształty, obsypane księżycowym pyłem.
Muszę ukoić nerwy, nim pijacka paranoja i obłęd podzielą się mną jak bochnem chleba. Jestem w pociągu, bo tak nakazał mi głos, słuchałem go zawsze, czemu miałby teraz mnie zdradzić?
Trudno mi oddychać, powietrze lepi się od oparów wódki i zgęstniałego dymu, wymieszanych z odorem spoconych ciał. Wstaję i próbuję otworzyć okno, lecz jest ono zacięte. Walczę chwilę, po czym poddaję się, opieram czoło o chłodną szybę.
– Powietrza ci trzeba? – Mnich gasi papierosa o podeszwę i rzuca niedopałek pod ławę. – My tu mamy powietrze najlepsze z możliwych! Zaciągnij się, braciszka, toż tak pachnie życie! Tak pachnie ludzkość!
Chowam twarz w dłoniach.
– Nie wiem, Batiuszka, czy mam jeszcze siły słuchać waszych rozważań…
Wzdycham ciężko, pozwalając ohydnym miazmatom wypełnić płuca.
– Ja też go słyszę – Boreas poważnieje nagle. – Ten głos, który każe mi gnać wciąż, niestrudzenie…
Rozbudzam się momentalnie.
– Co wy…
– Jesteśmy inni. Wybrani, by go słyszeć, by nas prowadził. Urodziliśmy się, brat, by być tu dzisiaj. Cała nasza trójka zmierzała różnymi drogami w jedno miejsce, w jeden czas.
– Trójka…?
– Ja, ty… I niewiasta…
Nie zdążam zebrać myśli, gdy do wagonu wchodzi kontroler. Posyła mi rozbawione spojrzenie, nachyla się nad mnichem i wyszeptuje mu kilka słów do ucha.
– Dobrze, dobrze… – mruczy Batiuszka w zadowoleniu.
Dostrzegam nagle coś, co mrozi mi krew w żyłach. Bileter zasłania usta dłonią, rękaw marynarki podwija się nieznacznie, odsłaniając mankiet. Spinkę, cesarskiego orła trzymającego skrzydlate koło, symbol kolei, otaczają krwawe plamy.
Zrywam się. Mnich i kontroler patrzą zdziwieni, szybko orientują się, co spostrzegłem.
– Panie Merkury, spokojnie! – Pracownik kolei przywołuje na twarz szczery uśmiech i rozkłada ręce. – Przecież ja to dla pana zrobiłem! On już szedł do was, zabiłby!
Odsuwam się w głąb wagonu.
– Co tu się dzieje? – Spoglądam spanikowany na mnicha, który podnosi się powoli.
– Wszystko w porządku, brat Merkury. – Boreas łapie kontrolera za ramiona. – Brat Strozij to przyjaciel! Życie ci uratował!
Próbują podejść, a ja cofam się znów, oddychając coraz szybciej.
– Skąd wy…?
– Takie było me zadanie, zebrać kapłanów i przygotować liturgię. Wszyscy kolejarze w tym pociągu to moi uczniowie, braciszka Merkury – ujawnia mnich pogodnym tonem. – Ty wśród swoich! Mamy dzisiaj święto, chodźże z nami, chodźże!
– Chodźże! – nakłania kontroler wyciągając dłonie.
Widząc, jak przysuwają się, nie wytrzymuję i uciekam. Co tu się dzieje? Kim są ci ludzie? Biegnę spanikowany przez kolejne wagony, zbliżając się do lokomotywy. Odgłos pracy maszyny nasila się. Chwytam po drodze za wszystkie linki hamulca bezpieczeństwa, ale nic to nie daje, usiłuję budzić pasażerów krzykiem i szarpaniem, lecz są niby zaklęci, wiotcy i zupełnie nieobecni.
Kolejne wagony upiornego pociągu zdają mi się coraz mniejsze, krótsze i węższe. Biegnę, a turkot lokomotywy jest już niczym uderzenia młota o kowadło tuż nad moją głową.
W pierwszej klasie niemal wpadam na ciemną postać wychodzącą z przedziału. Potykam się o własne nogi i upadam. Podnoszę spanikowane spojrzenie.
Ilitja jest chorobliwie blada. Zapiera się o ścianę, dysząc ciężko. Owleczona jest kocem, jakby targał nią chłód.
– Pan Merkury… – Rozpoznaje mnie. Ma słaby głos. – Ja… Miałam dziwny sen, panie Merkury.
Opada na ścianę wagonu i zsuwa się po niej, ląduje na podłodze obok mnie.
– Panie Merkury… – Widzę, jak nieobecne jest spojrzenie kobiety. – Dokąd… Dokąd jedziemy? Całe życie, całe życie tak gnam dokądś… To ja namówiłam męża na te wakacje, ale nie chciałam ich wcale. Tylko głos, jakiś głos mi kazał… Zawsze gdzieś mnie ciągnął… Zawsze… Do pana też, panie Merkury…
Kobieta wzdycha nagle, atakują ją torsje. Koc zsuwa się z ramion i widzę wielki, napięty brzuch.
– Co… Co to za sztuczka? – pytam, zgłupiały zupełnie.
– Żadna sztuczka, brat! Toż życie samo!
Odwracam się. Batiuszka stoi na czele swych dwóch babinek i biletera. Z drugiej strony korytarza nadchodzą inni kolejarze. Żadnej ucieczki…
Staruszki mijają mnie i pomagają Ilitji się ułożyć. Załoga kolejowa pada na kolana i wznosi ciche modły, które mieszają się w jedną pieśń z odgłosami jazdy pociągu i jękami kobiety.
– Zaczyna się, brat, zaczyna! – dudni Batiuszka. – Jakże prędko! Toż to niecierpliwość ucieleśniona!
Kolejarze intonują niezrozumiały psalm, a stęknięcia Ilitji przechodzą w potworny, rozdzierający umysł krzyk. Czuję, jak wszystkie niesamowite wydarzenia nocy nakładają się na mnie z wielką siłą, zgniatają powoli, wyciskają powietrze z płuc. Świat wokół mknie, drga i wiruje, napędzany nieludzkim wrzaskiem i śpiewem. Jak przez okno rozpędzonego pociągu mija mi Batiuszka i rozmodleni kolejarze, i krew zalewająca podłogę.
I drżące powietrze między nogami Ilitji, jakby wydostać się z kobiety próbowało coś z innego świata, jakaś materia bez formy, niby ożywiony huragan. Istota spoza horyzontów pojmowania, monstrum z rubieży zmysłów. Zjawa usiłuje przybrać postać, nabiera kształtu, wypełnia się krwią.
Nagle przychodzi zrozumienie. Moja wizja, którą śniłem tyle razy. Głos próbujący zyskać ciało, zstąpić między nas. Tutaj całe życie mnie prowadził. Do tego pociągu, właśnie tej nocy, do kobiety naznaczonej tym samym dotykiem spoza ludzkiego świata.
Daliśmy mu, czego pragnął. Ja i Ilitja…
Kurtyna rzeczywistości opada. Nie jestem w stanie znieść widoku istoty. Świadomość odpływa, siły odchodzą.
Nie ma mnie.
*
Czuję alkohol wdzierający się w nozdrza. Otwieram powoli oczy i widzę uśmiechniętego Batiuszkę Boreasa, podstawiającego mi kieliszek wódki pod nos. Jesteśmy w naszym wagonie. Na zewnątrz jasno już, współpasażerowie rozmawiają, ktoś wybucha śmiechem. Mgliste wspomnienia zalewają mnie i mam ochotę zerwać się z miejsca.
– Spokojnie, brat! – Mnich poważnieje. – Byście wódkę wylali!
– Wy… Wy mordercy! – syczę przez zęby. – Sekciarze! Nie zbliżaj się do mnie, Batiuszka! Nie chcę twej krzywdy i nie wydam was w Jekaterynburgu, cóż mnie jakiś Dionis obchodzi, zapomnę, zapomnę, ale pozwól mi odejść! – Próbuję negocjować.
Wypija, nalewa na nowo, podaje mi.
– Pijcie.
Mam potężnego kaca i, uspokojony nieco pogodnym tonem Batiuszki, wychylam kieliszek. Pusty żołądek buntuje się, lecz ścisk w głowie ustępuje. Może jeszcze uda mi się wyjść z tego cało? Trzeba tylko grać, jak Boreas sobie życzy.
– Mówiłem wam, że mamy święto, pamiętacie? – Mnich zapala papierosa i rozsiada się wygodnie. – Wiecie, brat co dziś się wydarzy? We Władywostoku carewicz Mikołaj położy kamień węgielny pod Wielką Drogę Syberyjską, która połączy wschód z zachodem. To najwspanialszy pomnik, jaki postawiliśmy dotąd Wielkościom, jeszcze więcej będzie ruchu, jeszcze więcej szybkości, większego zrozumienia doznamy i bliżej połączymy się z kosmosem. Dziś wola Wielkości jest potężna. Zebrała nas, mnie, ciebie i Ilitję, na obrządku. I udało się, brat Merkury! Udało się!
Jego krzyk przykuwa uwagę kilku pasażerów.
– Obrządku…? – Łapię się za głowę, wspomnienia z końca nocy nie chcą ułożyć się w całość, jakby umysł mój zgubić, zniszczyć je próbował. – Ilitja… Ona…
– Mówiłem, spokojnie! – Mnich składa ręce na kolanach i wlepia w nie spojrzenie. – Teraz nie odwracaj się, brat. Nie spoglądaj za siebie, bo potracisz zmysły.
Czuję dotyk delikatnych palców na policzku. Myśli i uczucia zrywają się. Nie wiem, kto siedzi w ławie za mną, wiem za to, że Batiuszka ma rację. Wagon pełen jest pasażerów, ale z pewnością nikt nie widzi teraz tego, co ja bym zobaczył. Dotyk jest niemal ludzki, lecz…
– Lecz potrzebuję jeszcze czasu… – dokańcza kobiecy głos. – Wciąż jestem zbyt obca. Forma to śmieszna rzecz…
Przełykam nerwowo ślinę.
– Dobrze się spisaliście. – Słyszę szczerą pochwałę. Drobne usta muskają miejsce, które wcześniej naznaczyły palce. Myśli zostają uspokojone, jakby władczy głos nakazał im zająć miejsca, a obecność za plecami znika. Odwracam się, ława jest pusta.
Batiuszka podnosi głowę.
– Czas na nagrodę, brat, bo i tę nakazano mi przygotować. – Uśmiecha się wesoło. – Ostatni rytuał, jaki mi objawiono. Głos wszedł między ludzi, by nie tylko wybrańcy mogli go dostąpić, lecz każdy, kto odwiedzi świątynie. Dołączymy do jego orszaku, brat Merkury, wędrować będziemy wśród elizejskich pól zrozumienia i jedności i podbijemy gwiazdy. Niech zabierze nas emanacja Wielkości, niech ruch, ciało i święta maszyna staną się jednym.
Nie rozumiem sensu jego słów. Zamiast tego spostrzegam, że niektórzy pasażerowie podnoszą się z miejsc, zaniepokojeni wyglądają za okna. Spoglądam w bok i widzę, jak mijamy pierwsze zabudowania.
– Jekaterynburg… – wyszeptuję.
Powinniśmy zwalniać, a przyspieszamy. Zrywam się, wybiegam z wagonu i wychylam za barierkę. Wjeżdżamy właśnie na dworzec. Na naszym torze stoi inny pociąg.
Nie zdążę wyskoczyć.
Zamykam oczy, zaciskam zęby.
Jestem czystym ruchem.
*
Inżynier Konstantin Kosmov westchnął głęboko.
– Czyli sekta rozbiła porwany pociąg w Jekaterynburgu? Nigdy o tym nie słyszałem.
Dziewczyna posłała mu wesoły uśmiech.
– Sprawę zatuszowano oczywiście. Rozumie pan, drogi panie inżynierze, taka tragedia w dniu, gdy carewicz kładzie kamień węgielny pod Transsib. Oficjalnie był to zwykły wypadek, jakie zdarzają się przecież, a i tak postarano się, by gazety o nim nie pisały. Potem rewolucja, wojna, nowe czasy… – opowiadała, lecz z czasem nie wytrzymała i parsknęła perliście. – Och, panie inżynierze, przecież to bajka tylko, starzy kolejarze straszą nią wieczorami przy wódce! Skąd by ktokolwiek wiedział, co się tam wydarzyło? Ależ miał pan minę, panie inżynierze, gdy pan słuchał, naprawdę się pan wystraszył!
Zachichotała. Konstantin przetarł czoło, rzeczywiście dał się wciągnąć w barwnie przedstawioną opowieść.
– Lubię pana, panie inżynierze – rzekła nagle dziewczyna, a Konstantinowi serce zaczęło bić szybciej. – Czuję, że jeszcze nie raz będziemy razem podróżować. Teraz proszę wracać do swej drzemki, droga jeszcze daleka. Niech wyśni nam pan ten kosmos…
Dziewczyna wstała, nachyliła się nad oniemiałym inżynierem i pocałowała go w czoło. Konstantin poczuł, jak świadomość go opuszcza, jak powieki stają się ciężkie i opadają do połowy.
Zobaczył dziewczynę na stepach obcego świata.
I odległe gwiazdy w nienazwanych jeszcze kolorach.
Zorze zasłon rzeczywistości otwierające się wśród wirujących konstelacji.
I stalowe kolosy, zmierzające do nich.
Wszystko w ciągłym ruchu.
Hej,
już wiem czemu tak Ci się podobał tekst, który wspólnie betowaliśmy ;). Lubisz się bawić opisami i jak Duago_Derisme, taki i Tobie wychodzi to bardzo dobrze. Tekst jest bardzo klimatyczny, właśnie poprzez opisy, przenosi czytelnika najpierw na dworzec, a następnie do pociągu. Czuć w opowiadaniu też ciągły ruch, który jest motywem przewodnim tekstu. Postacie też bardzo dobrze wypadają. Co mniej mi się podoba to, że opisy zajmują ci 21 tyś znaków nim zaczyna się coś dziać. Dodatkowo cały kult wypada dość tajemniczo, w mojej ocenie chyba za bardzo. Bardziej niż na samej historii, mam takie wrażenie, skupiłeś się na filozofowaniu i opisach, co ostatecznie nie jest złe, ale chyba nie do końca w moim guście. Mimo to opowiadanie mnie wciągnęło, choć momentami trochę się dłużyło.
Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie, dziękuję za odwiedziny i klika! Z opisami rzeczywiście poszedłem na całość, taki był zamysł, ale też pisało się to bardzo naturalnie. Tajemniczość kultu i całego zdarzenia to kwestia, z którą długo walczyłem, obecna wersja tekstu wyjaśnia najwięcej, już czuję, że powiedziałem za dużo :) Zostawiam co nieco czytelnikowi do interpretacji, świadom, że nie każdy lubi takie niejasne elementy w tekście.
Cieszę się, że oceniasz tekst jako klimatyczny, bo to miał być w zamierzeniu najmocniejszy punkt!
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam!
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Bardzo ładnie napisane. Dało się poczuć klimat epoki i miejsca. Dziwna sekta z przywódcą, który trochę przypomina postaci świętych szaleńców.
obecna wersja tekstu wyjaśnia najwięcej, już czuję, że powiedziałem za dużo :) Zostawiam co nieco czytelnikowi do interpretacji, świadom, że nie każdy lubi takie niejasne elementy w tekście.
Chętnie poczytam, jak inni interpretują tekst.
Klikam. Pozdrawiam!
Hej
To przeklejam fragment z bety aby uzasadnić klika :)
Ogólnie to mi się podobało, w kierunku na bardzo. Wysoka płynność pisania, tekst balansuje z niepokojem, niby wszystko jest ok, ale cały czas sączy się tam gdzieś coś niesamowitego. Jest w tym trochę Grabińskiego, ale moim zdaniem napisałeś to po swojemu, więc raczej wybrzmiewa tu Twój styl a Grabińskiego duch co najwyżej, ale to moim zdaniem jest jak najbardziej w porządku.
Pod koniec dziwność przyspiesza i może trochę nawet odchodzisz od tego co działa się wcześniej czyli chodzenie na linie pomiędzy zwykłością, a czymś bardziej wyjątkowym, ale ja kupuję cały Twój tekst i jego zakończenie :)
Pozdrawiam więc i klikam!
Khaire!
Jako miłośnikowi i gorliwemu wyznawcy tych pisarskich Wielkości – jakości, dbałości i lekkości pióra – niezwykle miło mi było uczestniczyć w tym obrządku. Z całą pewnością rzecz na ponadprzeciętnym poziomie i byłoby miło, żeby została doceniona. Ja daję klika, choć gdybym mógł, dałbym dwa.
Przede wszystkim wypada pochwalić klimat i swadę, z jaką snujesz tę opowieść. Tak jak napisał Edward Pitowski – jest tam pod spodem warstewka niepokoju i tajemnicy, bardzo subtelna, nie wciskana na siłę. To naprawdę trzeba umieć.
Gdyby ktoś mnie pytał o minusy, pokręciłbym lekko nosem, że ten anty-mnich zarysowany dość typowo, ikonicznie (w powierzchowności, sposobie bycia i dialogu). Ale to takie czepianie się na siłę, dla zasady, bo podobnie jak świat opowiadań, ten realny też wcale nie jest pełen aż tylu oryginalnych rysów.
A, tu się jeszcze palec omsknął:
Bystroj okazał się przedsiębiorcą wracającym z urlopu spędzonego w domku myśliwskich.
Pozdrawiam,
D_D
Twój głos jest miodem... dla uszu
Misię. Przede wszystkim bardzo doceniam klimat opowiadania, naprawdę robi wrażenie. Mnie akurat ten mnich się podobał, kalki są spoko, jeśli umie się z nich korzystać, a jakoś nie mam wątpliwości, że Ty umiesz.
Mało trochę horroru w horrorze, ale czy to wada? Imo nie, jakoś wolę, gdy tego rodzaju literatura idzie w stronę tajemnicy i podskórnego niepokoju.
Bardzo satysfakcjonująca lektura. Klikam i nominuję.
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Koalo, a dziękuję!
AP, również chętnie zapoznam się z interpretacjami czytelnika :) Dziękuję i pozdrawiam!
Edward Pitowski, jeszcze raz dziękuję za betę, oraz za klika! Dziwność mogła zostać niedopowiedziana, wszystkie poprzednie wersje tekstu urywały się nie pokazując aż tak wiele, ale uznałem, że skoro już jedziemy tym pociągiem, to wypadałoby osiągnąć maksymalną prędkość :)
Duago_Derisme, dbałość to zasługa betujących :) Miło mi, że doceniasz tekst, zwłaszcza tę subtelną niepewność, trochę się głowiłem nad odpowiednimi proporcjami, więc cieszę się, że się udało.
Rossa, bardzo dziękuję za nominację! Myślę, że w formie pisanej taki typ horroru działa najlepiej, nie wiem, czy odważyłbym się na mocniejsze emanowanie grozą.
Klimatyczne, z dobrze wykreowanymi bohaterami opowiadanie. Historia od początku wciąga i nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca. Grozy wystarczająco na mój gust.
Pozdrawiam i życzę powodzenia :)
Cześć!
Zgodzę się z Rossą, mało tutaj horroru w horrorze :)
Tyle "narzekania", opowiadanie ma rewelacyjny klimat. Momentami miałem skojarzenia z Lodem Dukaja. Śledzenie losów Merkurego było przyjemnością, co jest zasługą sprawnie napisanych i bogatych opisów oraz rewelacyjnych dialogów. Tajemnica sekty, głos przeobrażający się w kobietę, bardzo dobre.
Kliknę jak tylko siądę do komputera;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Milis, cieszę się, że tekst się nie dłużył, w końcu ani to krótkie ani dynamiczne :) Dziękuję!
cezary_cezary, porównanie przyjmuję z przyjemnością, choć przyznaję, że Lodu nie przebrnąłem. Może to znak, że czas nadrobić? Dziękuję za lekturę i opinię!
Hej, Reinee.
Wyszedł horror harlequin, co nie oznacza, że zły:) Oszust i naciągacz został ojcem demona, grozę zapewniają morderstwa. Na plus wprowadzenie i zakończenie historii, trochę jak w filmie Titanic:). Czego to ludzie nie opowiadają w pociągach?:)
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
feniks103, dzięki za odwiedziny! Ten Titanic przypadkiem wyszedł, ale w sumie się zgadza, bo przecież romans i katastrofa też są :)
Czytałem wczoraj i byłem zachwycony. W obawie, że mogła być to kwestia… okoliczności, pokontemplowałem na chłodno i… kurczę, dalej jestem pod wrażeniem. :O
Twórczość Grabińskiego jest mi właściwie obca, ale te urywki, które znam – ,,kolejowa mistyka” i tak dalej – faktycznie przypominają mi to opowiadanie, więc zaryzykuję stwierdzenie, że pod tym względem się udało. Poza tym miałem skojarzenia z jakimś (nomen omen) pojechanym, eksperymentalnym filmem grozy, który ogląda się dziwnie, z niepokojem, ale i tak wciąga jak jasna cholera. Do tego trochę ,,Dziecka Rosemary”, trochę ,,Oczu szeroko zamkniętych”, trochę nawet ,,Hellboya” (Rasputin… yyy, Batiuszka Boreas i głos spoza świata) i jeszcze pewnie trochę czegoś innego, czego teraz nie potrafię wymienić z tytułu. Cudo.
Poza tym plusik za smaczki historyczne (i lingwistyczne). Nie wiem, czy to było zamierzone, ale filozofia Batiuszki przypomina nieco poglądy pewnej autentycznej rosyjskiej sekty.
Jedyny minus – łatwo się domyślić, że z pańcią opowiadającą historię jest coś nie tak. ;)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Cześć Reinee,
Tekst dobry, chociaż zaczyna się raczej obyczajówką i jakoś tak długo wprowadza w atmosferę niepokoju. Podoba mi się pomysł na umieszczenie “opowiadania w opowiadaniu”. Bardzo dobrze oddałeś klimat epoki, w której dzieje się akcja, no a wytworność językowa to pierwsza klasa. Tylko trochę za dużo tej wódki w tekście, chociaż z drugiej strony to przecież XIX-wieczna Rosja:)
Co do odniesień do Grabińskiego, to jak dla mnie nieco za mało grozy/horroru w opowiadaniu, a i też zaciekawiła mnie ta narracja pierwszoosobowa, bo nie przypominam sobie, aby klasyk się nią posługiwał kiedykolwiek, chociaż mogę się mylić. No ale to oczywiście Twoja koncepcja.
Powodzenia i pozdrawiam!
SNDWLKR, miło mi, że tak bardzo przypadło Ci do gustu. Do tekstu wrzuciłem faktycznie sporo, znalazło się miejsce na stare pomysły (od dawna myślałem nad tematem Kolei Transsyberyjskiej i prawosławnych sekt), jak i nowe (motyw zdrady małżeńskiej wziąłem z “Przypadku” Grabińskiego), a Boreas, nim zdecydowałem się na konwencję imion, był pierwotnie Grigorijem :) Jednak wszystko to układało mi się bardzo płynnie w całość. Dziękuję i pozdrawiam!
JPolsky, wódka faktycznie leje się strumieniem i trochę się bałem, że przesadziłem, ale chciałem historii w oparach alkoholu. Pierwszoosobowa narracja była dla mnie naturalnym wyborem, czuję, że dobrze pasuje do horroru i pozwala na lepsze budowanie atmosfery niepokoju. Dzięki za miłe słowa odnoście języka i klimatu epoki, pozdrawiam!
Jedna noc i tyle wydarzeń!
Opisałeś niezwykłą podróż. Niezwykłą do tego stopnia, że wiele spraw chyba umknęło mojej zdolności pojmowania – mam na myśli dość filozoficzną wymianę myśli dotycząca spraw sekty Batiuszki, a jednocześnie na tyle zajmującą, że trudno było oderwać się od lektury. Horroru, jak na mój gust, pomieściłeś tu ilość wystarczającą.
Mam nadzieję, Reinee, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadania do piórka.
O dwudziestej-drugiej dziesięć rusza pasażerski do Jekaterynburga. → Zbędny dywiz.
– I ja poproszę. – mówi milcząca dotąd żona Dionisa, Ilitja. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
– Nie. – odpowiada. → Jak wyżej.
Przy podłużnym, białym budynku o zielonym gmachem gotowi się już nasz pociąg. → Nie rozumiem zdania. Czy to jego ostateczne brzmienie?
– Dwudziesta-druga dziesięć z Tiumeni! → Zbędny dywiz. Dlaczego taki zapis?
Wyciąga nagle spod habitu butelkę Smirnowa. → Wyciąga nagle spod habitu butelkę smirnowa.
Nazwy trunków piszemy małą literą. https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html
Odkręca, bierze solidny łyk… → Odkręca, wypija solidny łyk…
Łyków się nie bierze.
Batiuszka podnosi się, złapawszy za oparcie ławy. → Batiuszka podnosi się, złapawszy oparcie ławy.
Cóż dzieje się potem, wysysa ze mnie tę niewielką porcję energii, którą uzbierałem niespokojnym snem. → Czy początek zdania nie powinien brzmieć: To, co dzieje się potem…
W głowie czuję ścisk… → Raczej: W głowie czuję ucisk…
…podnoszę butelkę po Smirnowie. → …podnoszę butelkę po smirnowie.
Wymiotuje znów, choć w żołądku nie ma już wiele. → Literówka.
…lecz ścisk w głowie ustępuje. → …lecz ucisk w głowie ustępuje.
…carewicz Mikołaj podłoży kamień węgielny… → Literówka.
Mnich składa ręce na na kolanach… → Dwa grzybki w barszczyku.
Zamiast tego spostrzegam, ze niektórzy… → Literówka.
…gdy carewicz stawia kamień węgielny pod Transsib. → …gdy carewicz kładzie kamień węgielny pod Transsib.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, z nazwami z małej to dla mnie chyba nowość, więc dziękuję, czegoś się nauczyłem :) Podobnie z dywizem w godzinach, byłem przekonany, że to poprawny zapis (a przynajmniej dopuszczalny?)
Przy podłużnym, białym budynku o zielonym gmachem gotowi się już nasz pociąg.
Rzeczywiście, powinno być dachu, chyba miałem pierwotnie inną koncepcję tego zdania, a po zmianie ten gmach ukrył się przed mym wzrokiem…
Czytelności i jasności przekazu trochę się obawiałem, ale jeśli tekst jest na tyle interesujący, że można z przyjemnością przejść nawet przez bardziej enigmatyczne momenty, to mogę odetchnąć z ulgą :) Cieszę się również, że ilość grozy uważasz za odpowiednią, widzę w tej mierze dosyć równy podział wśród czytelników.
Szybko poprawiam i pozdrawiam!
Pajechali!
Reinee, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatnie. A ponieważ poprawiłeś usterki, złożyłam wizytę w nominowalni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciekawy, klimatyczny tekst. Wzbudza niepokój.
Reg, dziękuję!
pusia, właśnie klimat i niepokój były moimi głównymi celami! Dziękuję za odwiedziny!
Reinee, cała przyjemność po mojej stronie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Naprzeciw siedziała śliczna, młoda kobieta w obcisłej, czarnej sukience. Kilka rzędów pereł oplatało szyję dziewczyny.
Szybko powtórzony podmiot, do tego niespójny.
– Wyśle pan człowieka w kosmos! Czyż nie tak? Och, panie inżynierze…!
Mi nieco wadzi ta egzaltowana maniera. Rozumiem epokę, stylizację, ale jak dla mnie osobiście nieco za dużo.
Nigdy nie myślałem, że tak soczysta scena erotyczna będzie zawierała wyraz “maszynista”.
Ależ dobry tekst, i klimacik, i pewność siebie cwaniaka, która zostaje wystawiona na próby, i barwne postacie, i kosmiczna intryga. Bardzo dużo tu się dzieje, a zostało umiejętnie splecione w całość.
Gdybym miał się czepiać, to podniosłość Boreasa nieco męczy.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
GreasySmooth, dziękuję za komentarz i nominację!
Naprzeciw siedziała śliczna, młoda kobieta w obcisłej, czarnej sukience. Kilka rzędów pereł oplatało szyję dziewczyny.
Mógłbym zrezygnować z drugiego podmiotu, Kilka rzędów pereł oplatało długą szyję wydaje się dobrą alternatywą, lecz kolejne dwa zdania zdają mi się lepiej brzmieć w obecnej wersji. Muszę się zastanowić, która opcja jest elegantsza…
– Wyśle pan człowieka w kosmos! Czyż nie tak? Och, panie inżynierze…!
Tak, przesadziłem, przyznaję się, ale chciałem, żeby dziewczyna zapadła czytelnikowi w pamięć :)
Cieszę się, że tle znalazłeś w tekście pozytywnych elementów! No i w końcu mam komentarz do sceny erotycznej, chyba pierwszej, jaką napisałem.
Pozdrawiam!
Niezwykle klimatyczne opowiadanie.
Jeśli kolejowa legenda to tylko carska Rosja i kolej Transsyberyjska :)
W ogóle cały ten kolejowy konkurs jest świetnym pomysłem. Dzisiejsze podróżowanie pociągiem nie ma już w sobie tej aury tajemniczości, którą kiedyś tak genialnie potrafił oddać mistrz Grabiński. Tobie też się to udało.
Pozdr.
Cześć, Reinee!
Bardzo podoba mi się, jak ten tekst „rośnie”. Pomijając początkową scenkę, gdzie pani aż nazbyt grzecznie powtarza „panie inżynierze, panie inżynierze”, z pozoru zwykłe sytuacje podszyte są subtelną niezwykłością. A do tego nie jest to coś, co jest tylko tłem, ale gra istotną rolę w rozwoju akcji, można powiedzieć, że steruje bohaterem z tylnego siedzenia.
Nie nazwałbym tego horrorem, co do weirdu miałbym wątpliwości (chociaż ekspertem nie jestem), ale nie jest to na szczęście mój problem. Ja tu widzę realizm magiczny z nutką niepokoju.
A całość upięta jest klimatem i językiem. Co prawda miałem już dość ciągłego picia wódki mimo wcześniejszych wymiotów, braku posiłku itd., tutaj magia uciekała, ale podobała mi się duszna atmosfera pociągu. A ponad wszystko podobało mi się, że tekst sprawia wrażenie, jakbyś w świecie przestawił/dołożył cegiełkę, a później pisał to, co historia ze sobą przyniesie.
To nie jest tekst, z którego strzelają fajerwerki, ani taki, który pozostawia za sobą efekt wow. Ale jest to tekst dojrzały.
Pozdrówka i powodzenia w krokusie!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Ja tak jeszcze pobetowo się zjawiam, by wtrącić, że tekst wg mnie jest na wysokim poziomie literackim, czyta się z przyjemnością, z wrażeniem, że ten, co pisał, wiedział dobrze co i jak robić. Jednym słowem – dobre! Co do horroru, nie wypowiadam się, bo sama nie jestem pewna… :D
Gratuluję dobrego opowiadania!
Sajmon15, dziękuję za odwiedziny i komentarz, Transsib był pierwszym skojarzeniem do konkursu, potem stał się elementem tła, ale kto wie, może kiedyś napiszę coś o dłuższej podróży :)
Krokus, dziękuję za pozytywną ocenę! Coś jest na rzeczy z tym brakiem fajerwerków, bo przy pisaniu tekstu przyświecała mi inna myśl niż zazwyczaj. Zazwyczaj staram się zrobić zwrot akcji, zaskoczyć odbiorcę niczym M. Night Shyamalan, wprowadzić jakiś fałszywy trop… Tym razem miała być forma nad treścią, a fabuła jest stosunkowo prosta, jedynie posiada niejasne, enigmatyczne elementy. Pozdrawiam!
JolkaK, dziękuję, że wpadłaś ponownie i za betę!
Podobało mi się. Cezary_cezary mówi, że momentami miał skojarzenia z Dukajem, ja to samo, tylko mocniej – cały czas (może pomijając demoniczne narodziny). Rosyjskie klimaty, transsib, filozofowanie, energia i inne takie, religijna sekta – wszystko jak wyjęte z “Lodu”. To jednak nie zarzut, bo nawet jeśli była jakaś inspiracja, to tekst jest mocno Twój. Ogólnie ciekawy i dobrze napisany.
Moja powieść: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Ślimak hamuje z poślizgiem przy peronie i dziękuje za podzielenie się lekturą!
Tekst moim zdaniem stoi na wysokim poziomie, wyróżnia się budową atmosfery i postaci. Z ciekawością śledziłem losy podróżnego oszusta ukazane w punkcie, gdy ostatecznie traci kontrolę nad swoim życiem sterowanym przez większe moce, z kolejnymi scenami podszytymi coraz większą niesamowitością. Wydaje mi się też, że kolejowa otoczka bardzo dobrze pasowała do tak poprowadzonej fabuły, oczywiście również ze względu na nawiązania do symboliki ruchu.
Zatrzymało mnie natomiast na dłuższą chwilę znaczenie dokonanego rytuału. Najpewniejsza interpretacja jest taka, że Boreas starał się sprowadzić na Ziemię boginię czy też ucieleśnienie prędkości, odnosi sukces i spotykamy tę postać w pierwszej oraz ostatniej scenie. Konkretność tego aktu jest jednak zadziwiająca, jeżeli mamy dotąd jako materiał jego mistyczno-naukowe rozważania o Wielkościach. Zastanawiam się więc, czy tekst nie zyskałby na jakiejś wcześniejszej zapowiedzi mnicha, czego mniej więcej planuje dokonać – ale nie mam tutaj przekonania, Twój wybór artystyczny na pewno jest też usprawiedliwiony, w końcu tworzysz atmosferę niepewności. Nie jestem też pewien stosunku tej przywołanej postaci do ludzkości, czy i dlaczego stara się nam pomóc w rozwoju. Być może miały o tym mówić te akapity:
Gdzieś dalej jest księżyc i rzymscy bogowie…
I Spirala zawieszona w pustce mocą Wielkości…
I Andromeda przykuta do skały, czekająca na wypuszczającego parę Perseusza…
Przestrzeń gna i wiruje. Wszyscy jesteśmy derwiszami czekającymi, aż ruch zabierze nas poza granice zrozumienia…
(…)
Zobaczył dziewczynę na stepach obcego świata.
I odległe gwiazdy w nienazwanych jeszcze kolorach.
Zorze zasłon rzeczywistości otwierające się wśród wirujących konstelacji.
I stalowe kolosy, zmierzające do nich.
Wszystko w ciągłym ruchu.
To najbardziej niejasne partie utworu, zbliżające się niemal do poezji, ale opisują wizje podsuwane bohaterom przez tajemniczą współpasażerkę, więc powinny oddawać jej motywy. Widoczna jest też ich paralelna konstrukcja, może to wręcz ta sama scena:
gdzieś dalej jest księżyc → odległe gwiazdy
spirala zawieszona w pustce → zorze zasłon rzeczywistości
Andromeda przykuta do skały → zobaczył dziewczynę na stepach obcego świata
wypuszczającego parę Perseusza → stalowe kolosy, zmierzające do nich
przestrzeń gna i wiruje → wśród wirujących konstelacji
ruch zabierze nas poza granice → wszystko w ciągłym ruchu
A jednak moim zdaniem nie ma tu odpowiedzi na kluczowe chyba dla odczytania fabuły pytanie: czy ta postać pomaga nam wejść w erę kosmiczną w interesie ludzkości, czy też we własnym interesie? Przywołanie Andromedy mogłoby sugerować to drugie, ale nie stanowczo, może to tylko rozbudzanie chęci odkrywania przez odwołanie do najstarszych kodów kulturowych.
Językowo opowiadanie jest solidne. Przy pierwszej lekturze potknąłem się w paru miejscach, ale niezrównana Reg chyba już wychwyciła większość z nich. W tej chwili widzę tylko:
Jak długo spałem? Próbuję odpalić papierosa
– Czyli sekta rozbiła porwany pociąg w Jekaterynburgu?
Oczywiście to są literówki, drobiazgi. Inny, bardziej konstrukcyjny drobiazg:
1) Wnętrze jest luksusowe, wszędzie pełno pozłacanych ornamentów, pod tapicerowanymi kanapami i wzdłuż ściany wagonu ciągną się rury grzewcze.
2) Ilitja jest sama. Siedzi w pozie znudzonej pasażerki, noga założona na nogę, policzek wsparty na dłoni, ręka na puchatym podłokietniku.
3) – Och, pan Merkury? – Spogląda na mnie z udawanym brakiem zainteresowania. – To chyba nie pański przedział? No dobrze, skoro już pan jest, proszę wejść. Mój mąż śpi zalany w trupa w sąsiednim wagonie, ktoś musi zabawić mnie dyskusją. Śmiało, śmiało, niech pan siada tutaj, obok mnie, nie ma się czego wstydzić. Proszę zamknąć drzwi i poczęstować mnie papierosem.
4) Wyciągam papierośnicę, chłonąc powoli widok Ilitji. Ma na sobie jedynie pończochy i długi, perłowy naszyjnik, obwiązany dwukrotnie, trzema rzędami opada luźno na nagie ciało.
Dopiero w czwartym miniakapicie orientujemy się, że Ilitja jest naga, co trochę zmienia wyobrażenie sceny i dynamikę pomiędzy postaciami. Wydaje się, że Merkury mógłby to zauważyć i nam zreferować nieco wcześniej, zamiast zwracać uwagę przede wszystkim na rury grzewcze.
Z większych spraw konstrukcyjnych – także zauważyłem pewne skojarzenia z Lodem, ale to raczej podobieństwo scenerii niż bezpośrednie nawiązania, nie wydaje mi się szkodzić oryginalności tekstu. Trafnie natomiast SNDWLKR spostrzegł prawdopodobieństwo, że sekta Boreasa stanowiłaby jakiś odłam stranników, raczej nie ma to wielkiego znaczenia dla interpretacji tekstu, ale należało na to zwrócić uwagę.
Jak widać, opowiadanie bardzo mi się spodobało, ale były i pewne zawahania. Ostatecznie przekonuje mnie do głosu piórkowego na TAK malutka perełka:
Forma to śmieszna rzecz…
Kiedy już się to przeczyta, to jest oczywiste, że uosobienie abstrakcji przybierające postać fizyczną powiedziałoby właśnie coś takiego, a jednocześnie widzę tu przednie nawiązanie do myśli Witkacego, świetnie pasujące do opisywanej epoki i klimatu.
Pozdrawiam serdecznie!
Marcin_Maksymilian, nie pozostaje mi nic innego, jak zapewnić, że choć lista inspiracji jest spora, to Lodu na niej nie ma, bo zwyczajnie nie czytałem :) Choć, ponownie, chyba powinienem nadrobić. Wiem tylko tyle, co z czytanych gdzieniegdzie opisów (no i pamiętam jak z półek straszył mnie objętością), choć nie miałem na przykład pojęcia, że pojawiają się tam jakieś sekty. Pozdrawiam!
Ślimak Zagłady, staram się unikać pisania o tym, co autor miał na myśli, by zostawić więcej czytelnikom, lecz nieelegancko byłoby nie odpowiedzieć w pełni na tak rozbudowany komentarz, odkrywam więc część sekretów tekstu.
Z ciekawością śledziłem losy podróżnego oszusta ukazane w punkcie, gdy ostatecznie traci kontrolę nad swoim życiem sterowanym przez większe moce, z kolejnymi scenami podszytymi coraz większą niesamowitością.
Kusiło mnie, żeby tę utratę kontroli (czy może jej zupełny brak od samych narodzin?) mocniej zaakcentować, miał to być element horroru, ale gdzieś mi to umknęło. Limit znaków może? Chciałem, by pod tym względem było trochę lovecraftowo, scena pod koniec jest zresztą bardzo podobna do finału nocy z Widma nad Innsmouth, gdzie, widząc coś niepojętego, bohater mdleje, a po obudzeniu się niesamowitości kończą się jedynie pozornie. Tytuł tekstu też odnosi się do sprawowania kontroli, można go odczytać jako manewr/zagranie Merkurego, co jest oczywiście ironiczne, bo Merkury to pionek, nie gracz. Jest pozornie bardziej wolny od innych ludzie, jako obieżyświat, podróżnik wolny od konsekwencji, lecz w rzeczywistości nie posiada władzy nad własnym życiem.
To najbardziej niejasne partie utworu, zbliżające się niemal do poezji, ale opisują wizje podsuwane bohaterom przez tajemniczą współpasażerkę, więc powinny oddawać jej motywy. Widoczna jest też ich paralelna konstrukcja, może to wręcz ta sama scena:
gdzieś dalej jest księżyc → odległe gwiazdy
spirala zawieszona w pustce → zorze zasłon rzeczywistości
Andromeda przykuta do skały → zobaczył dziewczynę na stepach obcego świata
wypuszczającego parę Perseusza → stalowe kolosy, zmierzające do nich
przestrzeń gna i wiruje → wśród wirujących konstelacji
ruch zabierze nas poza granice → wszystko w ciągłym ruchu
Sporo określeń w tekście się powtarza. Boreas i dziewczyna oboje nazywają lot w kosmos “podbojem gwiazd”, w dwóch osobnych wizjach pojazdy ludzkości zostają określone jako “kolosy”, Merkury używa określenia “kurtyna rzeczywistości”, Konstantin widzi “zasłony rzeczywistości”… Chciałem zaznaczyć pewne połączenie umysłów, być może bardzo dosłowne, bo nie wiemy, czym jest “dołączenie do orszaku”, które było ostatnim celem Boreasa.
Wizje, których podobieństwo zauważyłeś, rzeczywiście mówią o tym samym. Merkury widzi rzeczy odkryte i nazwane, Konstantin odleglejsze, bardziej obce, co symbolizuje ruch ludzkości, który dokonał się między czasami, w których żyją bohaterowie.
A jednak moim zdaniem nie ma tu odpowiedzi na kluczowe chyba dla odczytania fabuły pytanie: czy ta postać pomaga nam wejść w erę kosmiczną w interesie ludzkości, czy też we własnym interesie? Przywołanie Andromedy mogłoby sugerować to drugie, ale nie stanowczo, może to tylko rozbudzanie chęci odkrywania przez odwołanie do najstarszych kodów kulturowych.
Boreas twierdzi, że jest to Wielkość przychylna, lecz czy można mu wierzyć? Czy jej można wierzyć? Może nas wykorzystuje? Może nasze interesy są po prostu zbieżne? Czy naprawdę chodzi o czysty ruch i rozwój, czy może ruch w konkretne miejsce? Andromeda ma tu trzy znaczenia, jest to odwołanie, które zauważyłeś, jest to również (zwłaszcza z linijką o dziewczynie w wizji Konstantina) wskazówka, że może chodzi o miejsce, że Wielkość, w tej lub innej postaci, czeka gdzieś. Trzecie znaczenie jest chyba najbardziej dosłowne, bo skoro Spirala to Droga Mleczna, to Andromeda to po prostu galaktyka Andromedy.
Dopiero w czwartym miniakapicie orientujemy się, że Ilitja jest naga, co trochę zmienia wyobrażenie sceny i dynamikę pomiędzy postaciami. Wydaje się, że Merkury mógłby to zauważyć i nam zreferować nieco wcześniej, zamiast zwracać uwagę przede wszystkim na rury grzewcze.
To taki tani chwyt, żeby nieco zaskoczyć czytelnika, jakoś pasował mi do tej sceny i tego wątku :)
Dziękuję i pozdrawiam!
Tekst jest bardzo dobrze napisany, klimatu również mu nie brak. Uczucie niepokoju pojawia się według mnie trochę za późno, jak i za późno rozkręca się cała historia. Pomysł z ruchem umiarkowanie do mnie przemawia, wizje, które zostają tu roztoczone, są fascynujące, z drugiej strony zastanawiam się, czy nie mają na celu wyłącznie oczarowania czytelnika. Postacie są niezłe, zwłasza ich pogłębienie w końcówce. Dwie linie czasowe – ok. Podsumowując, podobało mi się, choć piórkowo będę na nie. Pewnie w mniejszości, więc głowa do góry :)
Ruskie klimaty zawsze nastawiają mnie pozytywnie;)
Inne plusy to niesamowity, kolejowy klimat opowiadania. Czułam bezkres Syberii, huśtający się wagon i pęd. Merkury jest ohydny, ale nie wiedzieć czemu, budzi sympatię.
I to chlanie przez cały czas, które ma aspekt towarzyski, znieczulający, a nawet mistyczny.
Czytałam płynnie i z przyjemnością, choć groza dawkowana jest dość oszczędnie.
Dla mnie Twoja opowieść to bardziej noir, niż horror, czy powieść z dreszczykiem.
Piórkowo będę na TAK.
"...poniżej wszelkiego poziomu"
zygfryd89, cieszy mnie już sama możliwość powalczenia o piórko! Przyznam trochę racji, jeśli chodzi o oczarowanie czytelnika, sporo w tekście można odebrać jako sztukę dla sztuki, ładne wydmuszki. Cóż, narrator i inne postacie mają zamiłowanie do barwnego języka :) Pozdrawiam!
Ambush, dziękuję! Miło mi, że zwróciłaś uwagę na charakter Merkurego, to chyba moje pierwsze podejście do antybohatera. A, i że w końcu ktoś uznał ilość wódki za odpowiednią :) Ciekawe spostrzeżenie z noir, czasy i miejsce może nie te, ale po namyśle dostrzegam pewne charakterystyczne cechy gatunku. Pozdrawiam!
Cześć!
Dziś tylko krótko, jutro rozwinę myśl. Dobrze zaplanowane i napisane opowiadanie, sporo barwnych porównań wprowadza nas w świat, kiedy odjazd pociągu to było coś. Opowieść w opowieści, ryzykowny zabieg, ale tu wyszedł całkiem całkiem, choć sama historia jest dosyć prosta bez większych niedomówień czy niejasności, jednak w żadnym wypadku przewidywalna czy nudna.
Akcja trochę hamuje tuż po starcie, kiedy w dość opisowy sposób prezentujesz bohatera, ale opko do krótkich nie należy, a pokazywanie wszystkiego pewnie by nieco znaków dodało. Świat wódki ze szczyptą filozofii… ruchu ( ;-) zapachniało weirdem), wędrowny mnich przygotował intrygę, kierowany głosem, który słyszy również Merkury i tajemnicza niewiasta. A na końcu bum!
Piórkowo byłem na TAK.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Zafascynowało mnie nagromadzenie mitycznych nazw postaci. Byłam rozczarowana, kiedy koniec końców nic z tego nie wynikło.
Rzeczywiście, tekst stoi (jedzie?) nastrojem. Czuć rosyjskość. Nie pomyślało mi się o “Lodzie”, ale pasuje. Borys/Boreas to mnich Grigorij jak żywy.
Bohaterowie zróżnicowani, dobrze zbudowani.
Fabularnie – nie wszystko tu zrozumiałam. No i zabrakło jakiegoś finalnego nawiązania do mitologii.
Czytało się dobrze.
Jestem na TAK, czyli, acz bez przekonania.
Babska logika rządzi!
krar85, dziękuję! Ten blok tekstu rzeczywiście nieelegancki, trochę kusiło mnie rozbić go pomiędzy sąsiednie sceny, ale wtedy wszystkie by spowolniły… Do tego zależało mi, by czytelnik znał już bohatera w tym momencie historii.
Pozdrawiam!
Finklo, miło mi, że plusy jednak przeważyły nad minusami. Imiona w moich tekstach niemal nigdy nie są przypadkowe (przynajmniej te głównych postaci), odnoszą się do charakteru bohatera, jego roli lub klimatu historii. Ostatnio często sięgam po mitologię jako źródło inspiracji, lecz to do tekstów które na razie mam w szufladzie, po raz pierwszy posłużyłem się tą taktyką na stronie. Merkury dosyć oczywisty i bardzo pasował, pozostałe postacie już tylko wpisywały się w konwencję, założyłem też, że większość czytelników przejdzie nad nimi do porządku dziennego, uzna, że to po prostu rosyjskie imiona. To prawda, że jeśli ktoś wyłapie wszystkie i założy, że jest to element fabuły, to niestety się zawiedzie.
Dziękuję i pozdrawiam!
Merkury aka Hermes to ogólnie dość wszechstronny był, do wszystkiego może pasować…
Babska logika rządzi!
Fajne, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Opowiadanie drogi. Podobało mi się, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że zachwyciło.
Zdecydowanie tekst stoi klimatem. Zadbałeś o szczegóły, zarazem nie marnując zbyt wiele znaków na jałowe opisy – to trzeba umieć.
Nic mi tu nie zgrzytało stylistycznie, nie wydało się wyrwane z innej epoki, przez co czytało się płynnie i z satysfakcją.
Fabuła raczej prosta, ale… jak to w życiu bywa – czasem masz ochotę na gose czy Jagermeistera, ale częściej jednak wolisz strzelić setkę wódki i do przodu ;D
Pzdr, powodzenia w konkursie!
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Hej!
Skomentuję na bieżąco.
Początek bardzo standardowy, nie jestem pewna, czy bym czytała, gdyby nie chęć poznania konkursowych opowiadań i porównania ich. Kobieta i mężczyzna spotykają się w przedziale, on znany i ciekawy, ona piękna i młoda… No ale pod względem opisów czyta się przyjemnie.
Drugi fragment już bardziej mnie ciekawi, choć też mam tak wrażenie dość oklepanych motywów: pociąg, młoda i piękna kobieta z mężczyzną, który jest nudny (a bogaty), poznaje Merkurego. Trochę jak w Titanicu, tylko tu pociąg, a tam był statek.
Fragment, w którym mamy przemyślenia bohatera – mocno tchnął Grabińskim, bardzo mi się podobało. Głos jest ciekawy – nie wiadomo, co to, podszepty diabła, widmo-towarzysz, zmora wyczekująca duszy. Sam pomysł naprawdę przypomina te od Grabińskiego i to na plus, bo czuć konkursowy klimat.
Jeśli chodzi o mistyków – widzę, że w konkursowych tekstach motyw się przewija, chyba też taki popularny.
Piszesz bardzo barwnie i chociaż spotkanie z Boreasem i wspólna jazda były bardzo przewidywalne, no to same opisy, wspólne picie czytało się nieźle. Tylko jak wkroczyły te filozofie Boreasa to miałam lekki zgrzyt takiego podpitego lubieżnik nagle rozgadującego się sensownie o Wielkościach, energiach itd.
Scena erotyczna – wyszła rewelacyjnie. Zwłaszcza po tych przemyśleniach o ruchu, tutaj ten ruch jest inny, intymny, szybki, a jednocześnie taki kosmiczno-pociągowy, nie wiem, co więcej miałabym napisać, ale na pewno jedna z lepszych, jakie czytałam. Bez przekraczania granic, poetycko, a wciąż zmysłowo.
Zimny język lęku przejeżdżają po mym kręgosłupie i oplata żołądek
literówka
Nie wiem i niewiele mnie to obchodzi. Bogaty, zapijaczony podróżnik to łakomy kąsek dla złodzieja. Próba kradzieży mogła przerodzić się w bójkę, a ta zakończyć morderstwem. To nieistotne.
Trochę za bardzo tłumaczy, brzmi to jak narrator, a nie jak przemyślenia bohatera w tak silnych emocjach.
Za to paranoja Merkurego opanowuje tekst. Morderstwo Dionisa, narastające napięcie, czuć mrok, wódkę, te opary dymu, opisy oddziałują na wyobraźnię.
Łoo, no oddziałują, jak już wiadomo, kto zabił i jak Ilitja rodzi… coś, no to scena jest mocna, choć równie mocno osadzona w poetyckich opisach (ja tak lubię ;)).
Podobało mi się, końcówka też bardzo, ta pierwsza, bo druga trochę wytrąciła z tej mroczno-dymnej atmosfery. Za mało było w tym pierwszym i ostatnim fragmencie czegoś, co by nam połączyło tekst, a jak nawet było, trochę niezbyt intrygująco. Ale i tak klimat całości mnie urzekł. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Anet, miło mi :)
CountPrimagen, taki był zamysł, żeby całość była dosyć prosta, jedynie osnuta aurą tajemniczości i z pewnymi niedopowiedzeniami. I tak się bałem, że przekombinowałem :) Dziękuję i pozdrawiam!
Ananke, cieszę się, że podobał ci się fragment z przemyśleniami, to chyba mój najmniej ulubiony moment w historii, bo to nieelegancka ściana tekstu, ale jak wspomniałem w którymś z poprzednich komentarzy, nie bardzo umiałem sobie poradzić z rozegraniem tego w inny sposób.
Nigdy wcześniej nie pokusiłem się na scenę erotyczną, ale to chyba nie moja ostatnia, skoro uznajesz, że się udała :) Wizje w jej trakcie wyjaśniają też trochę zachowanie Boreasa, o którym pisałaś, bo ruch w tekście symbolizuje całokształt ludzkości, a Boreas, jako jego kapłan, równie chętnie i umiejętnie rozmawia o wódce jak i o kosmicznych siłach.
Rozumiem zarzuty co do początku i końca, te sceny mocno odbiegają klimatem. Pewnie dałoby się opowiedzieć tę historię bez nich. Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, co mnie tchnęło, żeby koniecznie była to opowieść szkatułkowa, ale w czasie pisania ani razu nie pomyślałem, że powinno być inaczej.
Pozdrawiam!
to chyba mój najmniej ulubiony moment w historii, bo to nieelegancka ściana tekstu
Widzisz, nie lubię ścian tekstu, więc tym bardziej, skoro mnie urzekło – to znaczy, że było naprawdę dobre. :)
Nigdy wcześniej nie pokusiłem się na scenę erotyczną, ale to chyba nie moja ostatnia, skoro uznajesz, że się udała :)
Spóźniłeś się z pisaniem, kiedy był konkurs erotyczny. ;)
Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, co mnie tchnęło, żeby koniecznie była to opowieść szkatułkowa, ale w czasie pisania ani razu nie pomyślałem, że powinno być inaczej.
Już tak to jest, że piszemy i mamy pewien zamysł, także rozumiem całkowicie. :)
Świetnie oddałeś klimat carskiej Rosji, dbałością o liczne detale mocno uwiarygodniłeś setting opowiadania. Motyw ruchu, potrzeba przemieszczania się, nasunęła mi skojarzenia z Biegunami Tokarczuk. Bardzo umiejętnie szafujesz tym motywem, widać, że nic w tym tekście nie jest przypadkowe – każdy dialog, myśli i działania bohatera, klamra spinająca tekst – jak dla mnie, tutaj wszystko ma sens. Bardzo mi się podobało. Gratuluję zasłużonego piórka.
adam_c4, dziękuję za odwiedziny i komentarz! Zawsze mi miło, gdy jako komplement dla moich tekstów pada brak przypadkowości. Skojarzenie z Bigunami uzasadnione, już poprzednio komentujący zwrócili uwagę na powiązania ze strannikami. Wyszło to bardzo naturalnie ze względu na obraną tematykę, ostatecznie jednak chciałem, by sekta Boreasa nie była odłamem Chrześcijaństwa, a czymś zupełnie obcym, toteż nigdy nie mówi on o Bogu i nie posługuje się Biblią. W pierwotnym zamyśle Dionis i Ilitja mieli być Żydami (gdy zdecydowałem się na motyw zdrady małżeńskiej, zaczerpnięty od Grabińskiego, skojarzył mi się z Ziemią Obiecaną, którą oglądałem jakiś rok temu) i musiałem to zmienić, gdy jako finał opowieści opisałem narodziny, lecz oczywiste skojarzenie pozostało, JolkaK zwróciła na to uwagę w becie.
Pozdrawiam!
Cześć, przybywam z pokonkursowym komentarzem.
Ogólna metafora „ruchu” jest bardzo sprawnie zbudowana i spaja elementy tekstu, wprawiając wszystkie w ruch. Wszystko się łączy, wszystko się wzajemnie wywołuje. Łatwo przeszarżować z ruchem w kontekście erotyki (zbyt dosłownie może być niesmacznie, ale nie musi), a Tobie – mimo paru klisz i archetypów – całkiem się udało. Fabuła była dość przewidywalna, ale doceniam przede wszystkim atmosferę.
Chociaż się nie przestraszyłam, motywy kobiety fatale i ogólnej ludzkiej ułomności pasują jak ulał do XIX-wiecznej Rosji oraz lovecraftowej motywacji kultystów.
Gratuluję piórka i pozdrawiam!