- Opowiadanie: Hesket - Obietnica (całość)

Obietnica (całość)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Sonata

Oceny

Obietnica (całość)

Psychiatra Bruszowska wsiadła do czerwonego mercedesa, odpaliła silnik i wyjechała spod domu. Dotarcie do szpitala zajmowało jej zwykle od dwudziestu do dwudziestu pięciu minut.

Dzisiaj zaspała, dlatego nie zdążyła zrobić makijażu. Prowadząc jedną ręką, drugą malowała powieki na soczystą zieleń, przeglądając się w lusterku wstecznym. Wiedziała, że nie powinna tego robić.

Zaparkowała na zarezerwowanym dla niej miejscu, tuż przed drzwiami wejściowymi. Wysiadła, podeszła do czytnika, zbliżyła kartę. Pchnęła drzwi z impetem. Szła szybko korytarzem. Na końcu, po lewej stronie znajdowała się izba przyjęć, z której wyjrzała młoda pielęgniarka.

– Dzień dobry pani doktor – powiedziała. Na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.

– Dzień dobry Sylwio – rzuciła Bruszowska i przeszła obok. Odgłos jej obcasów niósł się przez cały korytarz. Weszła do windy i nacisnęła trójkę. Po kilkunastu sekundach drzwi się rozsunęły. Gabinet znajdował się po drugiej stronie. Gdy znalazła się w środku, usiadła na skórzanym fotelu, wyrzuciła nogi przed siebie i patrząc w sufit wypuściła powietrze z płuc.

– Ile jeszcze? – powiedziała z zamkniętymi oczami. Włączyła laptopa, przejrzała szybko zlecenia lekarzy prowadzących, sprawdziła pocztę, i kiedy miała zamiar go wyłączyć, zdała sobie sprawę, że w pośpiechu przeoczyła kilka zdań dotyczących pacjenta Farkowskiego, którego leczył przez ostatnich kilka dni lekarz rezydent. Zaczęła czytać.

Sala numer trzy. Pacjent Farkowski nie wykazuje chęci współpracy. Afekt labilny. Zaburzenie rytmu dobowego utrzymuje się od kilku dni. Nie zgłasza myśli s. Zastosowano iniekcję domięśniową. Stan pacjenta nie uległ poprawie.

Trzeba się będzie bliżej przyjrzeć temu Farkowskiemu - pomyślała. Zamknęła laptop. Wpatrywała się w obraz przedstawiający kamienny zamek. Namalował go jeden z pacjentów uczęszczających na terapię. Na jednej z wież stała kobieta ubrana w niebieską suknię.

Codzienny obchód zaczynał się zwykle między jedenastą, a wpół do dwunastej. Część lekarzy była na urlopach. Oddział bloku 3B mieścił sześćdziesiąt trzy łóżka, dwie łazienki na końcu każdego skrzydła i toalety; do tego kuchnia, pomieszczenie przeznaczone na kaftany bezpieczeństwa, pasy zabezpieczające, mopy, szczotki i kilka plastikowych wiader.

Ogarniała ją senność, zalewała niczym ciepła woda. Błogi stan przerwało pukanie do drzwi. Błyskawicznie się wyprostowała i przygładziła włosy.

– Proszę – powiedziała.

Do gabinetu wszedł chudy, wysoki młody mężczyzna – idealny kandydat na koszykarza, gdyby nie słaby wzrok. Jego oczy wyglądały jak dwie ciemne kropki za grubymi szkłami okularów.

– Dzień dobry pani doktor. – Stanął przed dębowym biurkiem.

– Dzień dobry doktorze Fus. Proszę, niech pan usiądzie. – Wskazała krzesło.

– Dziękuję. Ja tylko na chwilkę. Chciałem pani powiedzieć, że Farkowski od wczoraj zapadł w giętkość woskową i mutyzm. Próbowałem kilkakrotnie z nim porozmawiać, ale bez skutku. Inni pacjenci twierdzą, że nie odzywa się do nikogo.

– Chodźmy to zobaczyć – powiedziała.

W sali numer 3 znajdowało się dziesięciu pacjentów. Większość patrzyła przez okno. 

Farkowski leżał na łóżku z rozstawionymi szeroko nogami. Prawą rękę miał uniesioną, lewą skierowaną przed siebie, jakby chciał coś złapać. Oznaką tego że żyje, były powieki, które raz na kilka sekund zamykały się i otwierały powoli. Rozdziawione usta pozostawały nieruchome.

– Mówi pan, że leży tak od wczoraj? – zapytała.

– Tak. – Młody lekarz poprawił okulary, które co chwilę zsuwały mu się z nosa.

Podeszła bliżej, poświeciła w jedno, później w drugie oko pacjenta.

– Reakcja źrenic na światło prawidłowa – powiedziała. – Muszę sprawdzić historię leczenia. Trzeba będzie wprowadzić kore… – Urwała.

Usłyszała za sobą głos Farkowskiego.

– Nieeee… mooo… żeee… – wydobywał z siebie słowa, które przypominały bardziej jęk.

– Dzień dobry panie Farkowski. Słyszy mnie pan? – Nachyliła się nad chorym.

– Nieeee… mooo… żeee. – Jego usta rozwarły się jeszcze bardziej. Wyglądało to nienaturalnie, jakby coś naciskało dolną szczękę. Zobaczyła żółte pieńki złamanych zębów.

Widziała niejedno i słyszała wiele, ale musiała przyznać, że czuła się w tej chwili, jak młoda i niedoświadczona stażystka. Po plecach przebiegł jej dreszcz, niczym prąd podczas zabiegu jonoforezy.

Farkowski skierował na nią wzrok. Zamknął powieki na kilka sekund, gdy je otworzył, wytrzeszcz z jakim gapił się na nią był przerażający. Delikatne drgawki zamieniły się w ostry atak padaczki.

Bruszowska rzuciła się biegiem do zabiegowego. Pacjentowi należało koniecznie zrobić zastrzyk. Kiedy wróciła, okazało się, że jest za późno.

Na sali panowała cisza. Młody lekarz klęczał. Sprawdzał tętno pacjenta, który leżał na podłodze.

– Nie żyje – powiedział.

Przez dwadzieścia lat pracy nie doszło do zgonu na jej oddziale. Nie mogła się z tym pogodzić, choć miała świadomość, że czasami tak bywa. Przyczyną śmierci był rozległy zawał serca.

Wróciła do pustego domu i wzięła gorący prysznic. Zjadła kolację, po czym położyła się do łóżka. Chciała odespać ciężki dzień. Zasnęła zaraz po tym jak zamknęła powieki.  

Obudził ją dźwięk przełączanego kontaktu. Przez uchylone drzwi sypialni zobaczyła, jak światło w kuchni na zmianę gaśnie i rozbłyska.  

Co jest grane? – pomyślała.

Pół roku temu wymieniła stary żyrandol na nowy, który obecnie zwisał na trzydziestocentymetrowym przewodzie nad stołem. Zobaczyła podobny w gazetce sklepu meblowego i postanowiła, że musi taki mieć.

Na blacie znajdowała się kartka. Przeczytała ręczne koślawe pismo.

To twoja wina. Wrócę.

Pierwsze o czym pomyślała, to zadzwonić na policję. Wszystko by się zgadzało, tylko co powie? Kiedy spała, jakiś żartowniś włamał się do jej domu i wystosował na piśmie cztery słowa brzmiące jak pogróżka? Tylko że ostatecznie czym jej groził? Tym że wróci?

W zawodzie psychiatry pracowała dwadzieścia lat. Jak miała wytłumaczyć lokalnej policji, że w cudowny, magiczny i niemożliwy sposób na jej stole kuchennym znalazła się dziwna wiadomość? Sytuację pogarszał fakt, że mieszkała sama. Ostatecznie list mogła zostawić osoba, która ją odwiedziła. Zrezygnowała z tego pomysłu.  

Zgniotła kartkę i wyrzuciła do kosza na śmieci.

– Bingo – powiedziała i zaśmiała się. Tak naprawdę nie było jej do śmiechu. Wiedziała skąd wzięła się ta reakcja; wynik napięcia i zdenerwowania, które chciała rozładować. Nie miała innego wyjścia, jak odpuścić sobie na dzisiaj; jutro musiała być w pracy, dlatego jedyną rzeczą, którą należało zrobić, to położyć się spać, bez względu na to, co sobie teraz myśli. Wróci do problemu jutro i na pewno wszystko sobie wyjaśni.

Myśli, które nie dawały jej zasnąć, dręczyły ją do czwartej nad ranem. Spała niecałe dwie godziny. Obudziła się z bólem głowy. Połknęła przed śniadaniem dwie aspiryny. Ból ostatecznie ustąpił, pozostawiając po sobie ślad w postaci problemów z koncentracją.

Siedziała na fotelu w swoim gabinecie. Rutynowość czynności, które wykonywała codziennie, w pewien sposób była dobra, przynajmniej na początku, ponieważ później czekał ją obchód, wysłuchanie każdego z pacjentów i korekta leczenia. Największym wyzwaniem jakie miała przed sobą, były rozmowy z bliskimi osób chorych.

Zawsze sumienna i wywiązująca się z obowiązków, traktowała pracę jak misję. Od połowy liceum interesowała się zagadnieniami związanymi z psychologią i psychiatrią. Marzenie, aby studiować w tym kierunku, zrealizowała dwa lata później. Na uczelni poznała wielu wspaniałych ludzi.

Jednym z nich był Adam Szumny, z którym przynajmniej raz w miesiącu rozmawiała przez telefon. Zastanawiała się, czy zadzwonić do niego i powiedzieć, co ją spotkało. Był jedyną zaufaną osobą, której mogła się zwierzyć – jedyną z branży.

Zostawała jeszcze siostra, ale nie utrzymywała z nią bliższych relacji. Musiała przyznać przed sobą, że sprawa była dla niej, delikatnie mówiąc – wstydliwa. Wszystko wskazywało na to, (oprócz wyjaśnienia najprostszego i najbardziej oczywistego, iż list zostawił na stole włamywacz, który równocześnie był jednym z jej pacjentów), na inne, bardziej nieprawdopodobne i najmniej satysfakcjonujące, że stres, którego doświadczała ostatnio spowodował, że widzi rzeczy, które nie mogą mieć miejsca. Nie mogą… właśnie – ale mają.

– Do cholery – szepnęła. – Ale mają, i kartka w koszu na śmieci świadczy o tym doskonale.

Wyszła z gabinetu na korytarz, gdzie jeden z pacjentów krzyczał do drugiego; podeszła bliżej.

– Panowie, co się dzieje?

– Pani ordynator! – krzyknął stojący po lewej. Białka jego oczu, usiane gęstą siatką czerwonych żyłek i obwisłe woreczki pod nimi, świadczyły o dużym deficycie snu.

– Wiesław twierdzi, że to nie ludzie odpowiadają za nadmiar emisji dwutlenku węgla, a światowa populacja mrówek! To wykluczone! – podniósł głos jeszcze bardziej.

Pomysłodawca owej teorii stał nieruchomo z założonym rękami – jego twarz wyrażała wielką powagę, jakby wykuta z marmuru, którego zaprzeczenia rozmówcy, nie mogły w jakikolwiek sposób naruszyć. Najwyraźniej było mu całkowicie obojętne, że kolega niedoli szpitalnej, dwoi się i troi wychodząc z siebie, żeby udowodnić swoją rację.

– Panie Wiesławie. – Wskazała drzwi swojego gabinetu. – Zapraszam pana na chwilę.

– Proszę, niech pan siada – powiedziała, gdy znaleźli się wewnątrz.

Pacjent ubrany w niebieską, kraciastą piżamę, usiadł w fotelu naprzeciwko niej i najwyraźniej czuł się wyśmienicie. Splótł palce dłoni, które trzymał na okrągłym, wystającym brzuchu – uśmiechał się szeroko.

– Panie Wiesławie – zaczęła. – Prosiłam wielokrotnie, żeby nie prowokował pan innych pacjentów. Przecież doskonale pan wie, że pan Ryszard emocjonuje się bardzo często z powodów, wydawałoby się dla nas błahych, ale dla niego wyjątkowo ważnych.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Pani doktor… jestem tutaj już trzy miesiące. To jedyne zajęcie, które sprawia mi radość. – Wiesław nie patrzył na Bruszowską. Całą uwagę skupił na widoku za oknem – sznurze samochodów stojących w korku.

– Rozumiem. Musi pan wiedzieć, że w ten sposób inni pacjenci, przez pana zachowanie dodatkowo się stresują, co źle wpływa na proces leczenia. Wie pan również, że będąc skierowanym na obserwację, na końcu otrzyma pan opinię, która zostanie wysłana do sądu.

Uśmiech, który do tej pory był jak przyklejony do jego twarzy, zniknął natychmiast; wychylił się w jej stronę.

 – Tak. Wiem. Nie musi mi pani tego przypominać – powiedział. – To, czy jestem chory, pozostawię specjalistom… do których mam zaufanie. – Uśmiech powrócił na jego usta. – Przecież są profesjonalistami, prawda? – Utkwił nieruchomy wzrok na Bruszowskiej. – Obiecuję poprawę, pani doktor. Chciałbym już wyjść.

– Dobrze. Dziękuję za rozmowę i cieszy mnie, że się rozumiemy.

– Rozumiemy się… całkowicie. – Kiedy wychodził z gabinetu, odwrócił się i dodał:

– Mam świetną pamięć, pani doktor.

Opuściła szpital godzinę przed właściwym zakończeniem czasu pracy. Poprosiła o zastępstwo doktora Fusa, na co ten przystał bez wahania. W drodze do domu, prowadząc samochód, odczuwała senność. Powieki ciążyły jej, jakby ktoś zawiesił na nich dwa małe ciężarki.

Zaparkowała na podjeździe, i dziękowała niebiosom, że szczęśliwie dojechała. Oprócz braku snu, który powodował, że zasypiała na stojąco, dręczyła ją myśl dotycząca listu. Zdawała sobie sprawę, że przypomina to obsesję. Uspokajała samą siebie, że gdy tylko znajdzie wytłumaczenie, wszystko wróci do normy. Podeszła do drzwi wejściowych.

Wyciągnęła z kieszeni kluczyk, wsunęła do zamka, i kiedy chciała przekręcić go w prawo, okazało się to niemożliwe. Pchnęła drzwi, które otworzyły się bezdźwięcznie. Niemożliwe – pomyślała. Jestem pewna, że je zamknęłam. Weszła do środka wytężając słuch. Z kuchni dobiegała cicha melodia – ktoś nucił piosenkę. Stawiała drobne kroki idąc przy ścianie.

Światło wewnątrz było zapalone. Muzyka pochodziła z radia. Kiedy sięgnęła, żeby je wyłączyć, przestało grać. Przewód zasilający tkwił w kontakcie. Ktoś dotknął jej ramienia. Nie zdążyła się odwrócić – zemdlała.  

Poczuła chłód, jak w czasach dzieciństwa, kiedy rozgrzana zanurzała się w wodzie. Nurkowały z siostrą, szukając na dnie skarbów – zazwyczaj wyławiały kapsle, szklane butelki, jednym słowem – śmieci, czyli ślad, który pozostanie po ludzkości, kiedy kosmici w końcu wylądują, i podniosą ku słońcu biały, plastikowy sedes, zastanawiając się do czego służył.

Ktoś szarpał ją za rękę. Niemożliwe – pomyślała. W wodzie?  

– Pani Bruszowska! – krzyk dobiegał z oddali.

Otworzyła oczy – zobaczyła przed sobą niewyraźną postać. Kiedy jej wzrok się wyostrzył, okazało się, że to sąsiad.

– Nic pani nie jest?

Wstała, poprawiła spódnicę i przygładziła włosy.

– Przepraszam – powiedziała. – Musiałam zasłabnąć.

– Zobaczyłem, że w pani samochodzie drzwi są otwarte i… – Urwał.

Tak – życzliwy i dobry sąsiad to skarb, ale życzliwy, dobry, i ciekawski sąsiad – niekoniecznie, a taki właśnie był Marian. Na dobrą sprawę, gdyby faktycznie coś jej się stało, byłby pierwszą osobą, która udzieliłaby jej pomocy – nie było tak źle, jakby się mogło wydawać.

– Minęło kilka minut i pomyślałem, że coś się stało, skoro nie wróciła pani, żeby je zamknąć. Dzisiaj nigdy nic nie wiadomo, kto i gdzie. Mało takich szwendaczy, którzy patrzą tylko, żeby coś ukraść?

– Dziękuję za pomoc, panie Marianie. – Masowała skronie czując, że nadchodzi kolejna fala migreny. – Przepraszam, ale muszę odpocząć. Miałam naprawdę ciężki dzień.

– Rozumiem. Gdyby potrzebowała pani pomocy, proszę dać znać. – Twarz sąsiada wyrażała autentyczną troskę.

– Dobrze wiedzieć, że mogę na pana liczyć. – Wymusiła uśmiech. Miała wrażenie, że jej oczy pulsują razem z każdym uderzeniem serca.

Gdy odszedł, zamknęła za nim drzwi i równocześnie przypomniała sobie o tych w samochodzie. Odczekała kilka sekund i wyszła z domu. Nie miała zamiaru zastanawiać się, dlaczego w ogóle zapomniała je zamknąć. Zresztą ból głowy i zmęczenie nie pomagało w żaden sposób, nawet gdyby chciała przeanalizować sytuację – musiała się wyspać.

Wróciła do domu, weszła do pokoju i w ubraniu położyła się do łóżka.

Obudziła się w półmroku. Nie miała pojęcia, która jest godzina. Wspomnienia z powrotu – grające radio, dotyk czyjejś ręki na ramieniu, były jak odległy sen, wydawały się nierzeczywiste.

Byłaś przemęczona i niewyspana – to wszystko. Nie ma powodu, żeby doszukiwać się innego uzasadnienia – myśląc w ten sposób, poczuła ulgę.

Wiedziała, że musi wstać i rozebrać się przed snem. Najlepiej, gdyby wzięła jeszcze gorącą, relaksującą kąpiel.

Usłyszała szmer.

Błyskawicznie otworzyła oczy. Wytężając wzrok, zobaczyła ciemny kształt zsuwający się po zasłonie, jakby w tym miejscu ciemność zgęstniała. Czarna plama zjechała na podłogę z cichym plaśnięciem, po czym bardzo powoli zaczęła sunąć w jej stronę.

Chciała krzyczeć, ale nie mogła – jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w czarną kałużę, która płynęła do niej po podłodze. Towarzyszył temu dźwięk przypominający wypuszczanie powietrza z balonika, z tą różnicą, że był o wiele cichszy. Czarne coś zniknęło z jej pola widzenia i wsunęło się pod łóżko.

Cisza, która nastała, była nie do zniesienia. Siedziała jak sparaliżowana i zaczęła krzyczeć dopiero wtedy, gdy podrzucana razem z łóżkiem, spadła na podłogę – krzyczała, z otwartymi szeroko oczami.

 

Marian śnił, że leży na plaży pod wielkim, niebieskim parasolem, a długowłosa blond piękność podaje mu drinka ze słomką. Krzyk, który słyszał, wydawał się zupełnie nie pasować do pięknego miejsca w którym był.

Przewrócił się na drugi bok i…

Ktoś ewidentnie histerycznie krzyczał.

Obudził się w momencie, kiedy złotowłosa miss, nachylała się w jego stronę; jej pełne, krągłe piersi, stawały się coraz większe.

Zaświecił lampkę stojącą na szafce i spojrzał na zegarek.

Kto wrzeszczy o trzeciej w nocy? – pomyślał.

Wyszedł pośpiesznie z domu. Gdy tylko zorientował się, że hałas dobiega od Bruszowskiej, zaczął biec. Jak na sześćdziesięciolatka w pantoflach, biegł zdumiewająco szybko. Sam był zdziwiony, że jest w tak dobrej formie. Dopadł do drzwi wejściowych i nacisnął dzwonek. Odczekał kilka sekund, nacisnął ponownie.

Nic. Tylko ten straszny krzyk.

­ – Co tam się wyprawia? – powiedział. Zrezygnował z dzwonka. Uderzał w drzwi pięścią raz za razem. Spanikowany, postanowił je wyważyć.

Cofnął się dobrych kilka metrów, rozpędził, i całym ciężarem ciała (a ważył niemało, bo ponad sto kilogramów), staranował drzwi. Trzy zamki, których producent zapewniał o wyjątkowej wytrzymałości, wystrzeliły z hukiem; część futryny została uszkodzona.

Marian próbował dostrzec cokolwiek w zalegających wewnątrz ciemnościach. Nie pomyślał będąc w szoku, że przecież przy drzwiach musi znajdować się kontakt z włącznikiem światła. Był tutaj zaledwie wczoraj, nie zmieniało to jednak faktu, że pamięć wzrokową miał tragiczną. Potykając się co kilka metrów i kierując się źródłem przeraźliwego krzyku, dotarł do sypialni.

To co zrobił, może było i głupie, ale pewne przyzwyczajenia towarzyszą nam nawet w ekstremalnych sytuacjach.

Zapukał.

– Pani Bruszowska! – krzyknął. – To ja! Znaczy się Marian! Sąsiad! Co się dzieje?!

Krzyk nie ustawał.

Złapał klamkę próbując wejść do środka. Zamknięte.

Cofnął się, po czym rozpędził i natarł na drzwi, które wypadły razem z zawiasami. Gdy znalazł się w sypialni, tym razem sięgnął prawą ręką do kontaktu i włączył światło. Krzyk ucichł.

Zobaczył ją.

Siedziała na podłodze, a po policzkach spływały łzy.

– Pani Bruszowska! Co się stało? – Przykucnął przy niej.

– Ja… ja… boję się – wyszeptała.

– Dlaczego? Przecież nikogo tutaj nie ma.

Nie mógł jej tak zostawić. Była drobną kobietą, dlatego wzięcie jej na ręce nie przysporzyło mu kłopotu. Tuliła się do niego jak małe dziecko, które wreszcie czuje się bezpiecznie.

– Pani Bruszowska – powiedział. – Co mam teraz zrobić?

– Proszę mnie stąd zabrać – wyszeptała. – Jak najdalej.

Jego samochód znajdował się za domem. Szedł przez ogród, ostrożnie stawiając każdy krok. Posadził ją na jednym z krzeseł stojących we wnęce, którą tworzył równo przystrzyżony żywopłot.

– Proszę poczekać – powiedział. – Pójdę po kluczyki.

Noc była chłodna. Przy każdym wydechu, na tle światła ulicznych latarni, Bruszowska widziała unoszącą się parę z ust, która po sekundzie znikała.

Po chwili wrócił. Pastelowo niebieski fiat panda nie był nowy i może nie robił wielkiego wrażenia, ale był sprawny i spełniał swoją funkcję – przejechanie z punktu A do punktu B. Niczego więcej Marian nie wymagał od samochodu.

Panda odpaliła za pierwszym razem.

Nie miał żadnego pomysłu, gdzie mógłby pojechać o czwartej nad ranem.

Był ostrożnym kierowcą, jeździł powoli i stosował się zawsze do znaków pionowych i poziomych. Nie przekraczając pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, wyjechali poza miasto.

Dotychczas milczeli. Ciszę przerwała Bruszowska.

– Oszalałam – powiedziała. Opierała głowę o szybę, kiwała nią delikatnie, jakby liczyła mijane latarnie. Gdy znaleźli się w terenie niezabudowanym, spojrzała na niego.

– Mam rację?

– Pani Bruszowska, myś… – Urwał.

– Och. Darujmy sobie to paniowanie i panowanie – rzuciła nerwowo. – Nie po tym co się wydarzyło. Mówmy do siebie po imieniu.

Czuł się nieswojo z myślą, że przez ostatnie kilkanaście lat zwracał się do niej przez pani, ale skoro nalegała… kobietom się przecież nie odmawia, a on był dżentelmenem – przynajmniej za takiego się uważał.

– Dobrze – zaczął. – Kaśka, według mnie to wynik stresu.

Na szczęście nie posiadał zdolności telepatii, bo zdziwiłby się gdyby wiedział, o czym ona teraz myśli. Może i przybył jej z pomocą (pominęła zniszczone drzwi, zamki i połamaną futrynę), ale… do cholery, skąd niby u niego taki wniosek? Najbardziej dotknęło ją to, że miał rację.

Pomysł skonsultowania się z Szumnym w środku nocy, nie należał do najlepszych, ale przejażdżka z sąsiadem aż do chwili, kiedy nastanie świt, również. Mogła przenocować w hotelu, tylko kto za to zapłaci? Jedyna osoba, która miała dokumenty i portfel, siedziała na fotelu kierowcy.

Miała nadzieję, że kumpel ze studiów wybaczy jej niezapowiedziane odwiedziny – sytuacja była przecież niecodzienna.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała.

– W okolicy zalewu dobrzańskiego. – Marian trzymał mocno kierownicę. Czuł, że ogarnia go senność – przetarł oczy i ziewnął.

Poprosiła, żeby zawiózł ją do Szumnego.

Naciskała guzik domofonu trzykrotnie, zanim usłyszeli zaspany głos.

– Jeśli to ma być żart, to kimkolwiek jesteś, licz się z tym, że w dłoni trzymam telefon i zadzwonię na policję.

– Cześć Adam – powiedziała. – Spokojnie, to ja, Kaśka.

– Bruszowska? – zapytał zdziwiony.

– Tak…wiem, która jest godzina, ale mam poważny pro… – Nie dokończyła.

– Wejdź.

Drobny żwir chrzęścił pod ich butami. Po obu stronach wąskiej ścieżki rosły wysokie tuje, których wierzchołki kołysały się nieznacznie, poruszane podmuchami wiatru.

Kiedy siedzieli w wygodnych fotelach w salonie, Szumny nic nie mówił; patrzył jedynie pytająco na Bruszowską. Gdy cisza się przeciągała, powiedział:

– Co się dzieje?

– Adam – zaczęła. – Znamy się ładnych kilka lat. Gdyby mnie nie spotkało to, co chcę ci powiedzieć, nie budziłabym cię w środku nocy.

– Dobra – przerwał jej. – O co chodzi?

Opowiedziała o śmierci pacjenta i późniejszych wydarzeniach. Kiedy wróciła pamięcią do chwili sprzed ponad godziny, zaniemówiła. Po kilku sekundach kontynuowała. Skończyła mówić – wpatrywała się w chudą postać Szumnego kręcącego kciukami młynki.

– Z tego co wnioskuję, doświadczyłaś mocnych omamów wzrokowych, słuchowych, a nawet cielesnych.

 – Adam, ja to widziałam i słyszałam, jak ciebie tu i teraz. – Nie chciała, żeby zabrzmiało to, jak tłumaczenie pacjenta, że jego urojenia są prawdą.

 Marian siedział i uważnie przysłuchiwał się rozmowie.

– Kaśka – kontynuował Szumny. – Masz świadomość, po tym co powiedziałaś, jak to wygląda?

– Tak. Jak opowieść jednego z naszych pacjentów.

Nastała chwila ciszy.

– Nie przyjechałam do ciebie, żebyś uświadomił mnie w tej kwestii, tylko mi pomógł.

– Jedyne co przychodzi mi na myśl, to wypisanie ci recepty. – Wychylił się do przodu. – Obydwoje zajmujemy się zawodowo tym samym. Jako kumpel, mogę ci doradzić jedną rzecz. Wróć do domu i odpocznij. Wyśpij się i weź kilka dni urlopu, może pojedź gdzieś za miasto.

Spojrzał na Mariana, który błądził wzrokiem gdzieś po przeciwległej ścianie.

Dotarło do niej, że przyjazd tutaj był nieporozumieniem. Czego się spodziewała ze strony człowieka, który tak jak ona, prawdopodobnie miał skrzywienie zawodowe i gdy tylko słyszał podobne treści, jakie właśnie mu przekazała, mógł wyciągnąć tylko jeden wniosek: typowe objawy psychotyczne. Możliwe, że u pacjenta wyzwoliła się choroba, uśpiona przez lata – pod wpływem doznanego stresu, pojawił się pierwszy epizod, (po dalszych obserwacjach dowiemy się, czy to chad, czy schizofrenia).

Podniosła się z fotela i wyciągnęła dłoń w stronę Szumnego.

– Dzięki Adam. Zrobię pewnie tak jak mówisz. Wracamy. – Spojrzała na Mariana, który zdążył się zorientować, że rozmowa nie będzie kontynuowana. Zaczynał czuć się dobrze i wygodnie, a przede wszystkim chciało mu się spać.

Bała się wracać do domu, ale gdyby nie zdecydowała się na powrót, potwierdziłaby całe to szaleństwo. Rozsądek mówił jej to samo, co Szumny przed kilkunastoma minutami, ale gdzieś z tyłu głowy, jak echo wracało do niej wspomnienie tego, co widziała. Wielokrotnie rozmawiała z pacjentami, którzy w epizodzie psychotycznym stracili kontakt z rzeczywistością, ich interpretacja i podejście do świata, zmieniało się w pozbawioną logiki, tylko dla nich przekonującą całość. Owszem, zdarzali się tacy, którzy w swoich rojeniach bywali spójni, ale z tym spotykała się bardzo rzadko. 

Wracali tą samą trasą. Marian włączył radio, wnętrze samochodu wypełniała cicha muzyka klasyczna.

– Chcę cię o coś zapytać – powiedziała.

– Tak?

– Czy jeśli jeszcze coś miałoby się stać, mogę liczyć na twoją pomoc?

– Oczywiście – rzucił bez wahania. – Tym razem nie będę wyważał drzwi, bo już ich nie ma. – Uśmiechnął się.

Wschód słońca byłby o wiele bardziej urzekający, gdyby nie okoliczności.

Zaparkował przed jej domem i zgasił silnik.

– To tyle na dzisiaj – podsumował.

Milczeli kilka sekund. Nigdy nie zdążyła bliżej poznać tego człowieka, ale zaczynała go lubić.

– Dzięki wielkie. – Spojrzała na niego. – Może wybierzemy się kiedyś na kawę?

– Chętnie.

Gdy wchodziła do domu, czuła przyśpieszone bicie własnego serca. W środku panował delikatny półmrok. Włączyła światło i ściągnęła buty. Wiedziała, że najlepiej będzie, jeśli położy się spać, ale czuła jednocześnie strach. Udała się do łazienki, otworzyła szafkę zamontowaną nad umywalką i wyciągnęła z niej małe pudełko. W środku znajdowało się kilka tabletek na sen. Zostawiła je sobie na wszelki wypadek, gdyby miała z tym problem. Jak dotąd nie były potrzebne i w gruncie rzeczy teraz też, ale działały również uspokajająco. Wzięła jedną i odłożyła pudełko. Po kilku sekundach zmieniła zdanie i połknęła jeszcze dwie.

Przed wejściem do sypialni zaglądnęła ostrożnie do środka. Łóżko, które wcześniej znajdowało się na wprost wejścia, stało pod kątem; kołdra, poduszki i koc były porozrzucane na podłodze.

Kiedy położyła głowę na poduszce poczuła ulgę.

 

Marian miał cichą nadzieję, że kiedy zaśnie, wróci na złocistą plażę. Czuł się zmęczony – zapadł w sen szybciej niż zwykle.

Tym razem nie śniło mu się nic. Odgłos kroków słyszał jakby z oddali. Był pewien, że ktoś spaceruje w butach po drewnianej podłodze. Nie skojarzył, że dzieje się to w jego domu. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że ona, a może on, zbliża się coraz bardziej i dopiero w momencie, kiedy usłyszał pukanie do drzwi sypialni, otworzył oczy.

Cisza przedłużała się – słyszał jedynie swój oddech. Powietrze wciągane nosem i wydychane ustami, dokładnie tak, jak uczył go brat, gdy byli dziećmi.

– Pamiętaj. Tak oddycha się prawidłowo – mówił. Był wtedy dla Mariana autorytetem, kimś kogo słuchał i chciał naśladować.

Ktoś stojący przed drzwiami jego sypialni zapukał ponownie – tym razem mocniej.  

To jakiś żart – pomyślał.

Wstał z łóżka i gdy sięgał dłonią do klamki, drzwi otworzyły się powoli.

Nie zdziwił się na widok Bruszowskiej. Tylko po jaką cholerę ta cała zabawa w pukanie. Mogła przecież powiedzieć coś w stylu: dzień dobry. Cześć, to znowu ja, stęskniłeś się?

– Dzień dobry – powiedział.

Jej oczy były szeroko otwarte i nieruchome. Wpatrzona gdzieś w dal, wydawała się go nie widzieć. Możliwe, że się przesłyszał, ale wydawało mu się przez moment, że usłyszał zgrzytanie zębów. Spojrzał na jej zaciśnięte szczęki. Lewa ręka zwisała wzdłuż tułowia, a w prawej…

Co to jest? ­– przemknęło mu przez głowę. W tej samej sekundzie, kiedy dotarło do niego, że to strzykawka, Bruszowska ruszyła w jego kierunku. Zaczął się wycofywać.  

–  Panie Farkowski, muszę zrobić panu zastrzyk, inaczej pan umrze – powiedziała bardzo powoli.

– Kaśka. – Marian krok za krokiem cofał się w stronę ściany sypialni. – Odłóż to.

– Jeśli nie zrobię paaaanuuuu, zaaaastrzykuuu, tooooo… – Konsekwentnie zbliżała się do niego.

– Będę musiał ją obezwładnić – pomyślał.

Nie mógł więcej się cofać, poczuł jak plecami dotknął ściany.

Zatrzymała się tuż przed nim z uniesioną ręką i… jakby zawahała się. Jego reakcja była natychmiastowa. Wykorzystał moment i złapał ją za nadgarstek. Niestety nie wszystko poszło po jego myśli. Nie spodziewał się, że w tak wątłej kobiecie, może drzemać tyle siły.

Szarpali się, przypominając parę tańczącą dziwacznego fokstrota. Zdecydowanie miał nad nią przewagę. Igła przemknęła obok jego twarzy dwukrotnie, lśniąc odbitym światłem poranka. Bruszowska zawadziła o coś nogą i runęli na podłogę sypialni.

Nie chciał tego, ale stało się – strzykawka przez przypadek utkwiła w jej nodze. Opadła z sił dosłownie po kilku sekundach i straciła przytomność. Ostanie słowa, które wypowiedziała brzmiały:

– Paaaanieee Faaaarkowski. Naaaaprawdę chciaaałam dooo…

Nie zdążyła dokończyć.

Nie tracił czasu. Musiał jak najszybciej wezwać pogotowie. Okazało się, że jego telefon jest całkowicie rozładowany. Pobiegł do jej domu. Smartfon leżał na stole w kuchni. Dodzwonił się po pierwszych dwóch sygnałach.

Była nadal nieprzytomna, kiedy wnosili ją na noszach do ambulansu. Gdy odjechali, wrócił, żeby odłożyć smartfon. Dopiero teraz zauważył kartki znajdujące się na stole. Wziął najpierw jedną, zaraz potem kolejną. Na każdej z nich widniało koślawe, ręczne pismo. Litery były do tego stopnia niewyraźne, że chwilę mu zajęło, zanim odczytał wiadomość. Kiedy poskładał wszystko w całość, przeczytał na głos:

– A może nie jest za późno?

 

Koniec

Komentarze

Hej Hesket, usunąłeś poprzednie fragmenty i musiałam szukać na czym skończyłam. Podsumowując: opowiadanie dobre, ale ostatnia część niczego nie wyjaśniła, ostatnie zdanie też.

Kilka uwag poniżej:

Panie Farkowski, muszę wykonać panu zastrzyk – zrobić

…wydawała się go nie widzieć – wydawało się, że go nie w

sprawdzić, co wydawało mu się, że widział, ale wtedy nie mógł tego sprawdzić. – powtórzenie.

Pozdrawiam :)

Wytrawnie zbudowane napięcie oraz przyjemna płynność wydarzeń. Swoją drogą zawsze miałem słabość do motywu umieszczenia człowieka w zakładzie psychiatrycznym z powodu jego kontaktu z niewytłumaczalnym. Również wątek pełnego niezrozumienia i lekceważenia przez innych naszych problemów, nawet ze strony bliskich znajomych, jest poniekąd grozą samą w sobie. Szkoda, że mało się wyjaśnia na koniec, ale podejrzewam, że taki był właśnie zamysł autora:) W końcu, czy wszystko zawsze da się wyjaśnić? 

Cześć, Milis. Dzięki za komentarz. Poprawki wprowadzę zapewne jutro, jak będę przy komputerze. Myślałem, że jednak wyjaśniłem trochę o co chodzi :-) Pozdrawiam.

Dzięki Bartkowski.robert. Może już jestem zmęczony dzisiaj, albo w jakiś sposób, jako autor widzę tutaj wytłumaczenie. No cóż. Nie chcę niczego dopowiadać w komentarzu. Dzięki za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam.

Hej, hej!

 

Na początku małe czepialstwo.

 

Prowadząc jedną ręką, drugą malowała powieki na soczystą zieleń, przeglądając się w lusterku wstecznym.

Rozumiem usta, ale powieki? Dla mnie to niemal sztuczka cyrkowa :)

 

– Dzień dobry Sylwio – rzuciła Bruszowska i przeszła obok. Odgłos jej obcasów niósł się przez cały korytarz. Weszła do windy i nacisnęła trójkę. Po kilkunastu sekundach drzwi się rozsunęły. Gabinet znajdował się po drugiej stronie. Gdy znalazła się w środku, usiadła na skórzanym fotelu, wyrzuciła nogi przed siebie i patrząc w sufit wypuściła powietrze z płuc.

Nie widzę potrzeby zapisywania całości w dialogu. Później powtarzasz tę niedokładność.

 

Trzeba się będzie bliżej przyjrzeć temu Farkowskiemu - pomyślała.

Powinna być półpauza.

 

Namalował go jeden z pacjentów uczęszczających na terapię. Na jednej z wież stała kobieta ubrana w niebieską suknię.

Codzienny obchód zaczynał się zwykle między jedenastą, a w pół do dwunastej.

Powtórzenia.

 

Oddział bloku 3B mieścił sześćdziesiąt trzy łóżka, dwie łazienki na końcu każdego skrzydła i toalety; do tego kuchnia, pomieszczenie przeznaczone na kaftany bezpieczeństwa, pasy zabezpieczające, mopy, szczotki i kilka plastikowych wiader.

Zastanów się, czy tak szczegółowe opisy są potrzebne. Jeśli chcesz zdobywać więcej czytelników, radziłbym dynamicznie wplatać opisy w akcję albo tworzyć przy ich pomocy atmosferę. Takie wyliczanki zazwyczaj nie są atrakcyjne.

 

Podczas snu , jakiś żartowniś włamał się do jej domu i wystosował na piśmie cztery słowa brzmiące jak pogróżka?

Przecinek do usunięcia.

 

Wiedziała skąd wzięła się ta reakcja; wynik napięcia i zdenerwowania, które chciała rozładować. Nie miała innego wyjścia, jak odpuścić sobie na dzisiaj; jutro musiała być w pracy, dlatego jedyną rzeczą, którą należało zrobić, to położyć się spać, bez względu na to, co sobie teraz myśli. Wróci do problemu jutro i na pewno wszystko sobie wyjaśni.

Zredagowałbym ten fragment.

 

Opowiadanie napisane jest poprawnie, czytałem bez bólu. Tylko że znacznie bym je skrócił. Ale pamiętaj, że to tylko moja opinia. No i fabuła nie przypadła mi do gustu. Bohaterce zmarł pacjent po czym zwariowała. Jeśli w opowiadaniu jest fantastyka, to ukryłeś ją zbyt głęboko.

Cześć, Palaio. Dziękuję za trafne uwagi. Wezmę korektę na kurs przy pisaniu kolejnych tekstów. Pozdrawiam.

Nie ma sprawy. Jak chcesz, to możesz mnie zaprosić do bety. Pozdro.

Bardzo chętnie Palaio. Pozdrawiam.

O psychiatrach się mówi, że kto z kim przestaje… Bohaterka nie wytrzymała stresu z codziennego kontaktu z pacjentami. Śmierć pacjenta i jego ostatnie słowa stały się impulsem uruchamiającym jej chorobę. Nie widzę w tym niestety fantastyki, ale opowiadanie wciąga. Ciekawe, jak oceniłby je psychiatra. Mam psychiatrę w rodzinie. Spróbuję tekst mu podsunąć. :)

Cześć, Koala75. Cieszę się, że opowiadanie Cię wciągnęło. Pozdrawiam.

Cóż, Heskecie, przeczytałam dłuższą wersję Obietnicy i muszę wyznać, że nadal pozostaję ciemna jak tabaka w rogu. Nie wiem, czego doświadczała pani doktor, ale – choć zdaję sobie sprawę, że to opowiadanie fantastyczne – trudno mi przyjąć do wiadomości domniemaną aktywność zmarłego pacjenta.

 

mię­dzy je­de­na­stą, a w pół do dwu­na­stej. → …mię­dzy je­de­na­stą, a wpół do dwu­na­stej.

 

Trze­ba bę­dzie wpro­wa­dzić kore… – urwa­ła. → Skoro urwała, to przestała mówić, więc: Trze­ba bę­dzie wpro­wa­dzić kore… – Urwa­ła.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

jakby coś na­ci­ska­ło jego dolną szczę­kę. → Zbędny zaimek.

 

Pod­czas snu, jakiś żar­tow­niś wła­mał się do jej domu… → Czy dobrze rozumiem, że jakiś żartowniś, śpiąc, włamał się do jej domu?

A może miało być: Kiedy spała, jakiś żar­tow­niś wła­mał się do jej domu

 

wy­wią­zu­ją­ca się ze swo­ich obo­wiąz­ków, trak­to­wa­ła swoją pracę jak misję. → Zbędne zaimki – czy mogła wywiązywać się z cudzych obowiązków i traktować jak misję cudzą pracę?

Wystarczy: …wy­wią­zu­ją­ca się z obo­wiąz­ków, trak­to­wa­ła pracę jak misję.

 

– Panie Wie­sła­wie – wska­za­ła drzwi swo­je­go ga­bi­ne­tu.– Panie Wie­sła­wie.Wska­za­ła drzwi swo­je­go ga­bi­ne­tu.

 

We­wnątrz świe­ci­ło się świa­tło. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Światło wewnątrz było zapalone.

 

– Nic pani nie jest? → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.

 

– Zo­ba­czy­łem, że w pani sa­mo­cho­dzie drzwi są otwar­te i… – urwał. -> – Zo­ba­czy­łem, że w pani sa­mo­cho­dzie drzwi są otwar­te i… – Urwał.

 

Za­świe­cił lamp­kę sto­ją­cą na ka­stli­ku… → Rozumiem, że to regionalizm, ale bardziej zrozumiale będzie: Za­świe­cił lamp­kę sto­ją­cą na szafce

 

– Pani Bru­szow­ska! – Krzyk­nął.– Pani Bru­szow­ska! – krzyk­nął.

 

Zła­pał za klam­kę… ->Zła­pał klam­kę… Lub: Nacisnął klamkę

Łapiemy coś, nie za coś.

 

Sie­dzia­ła na pod­ło­dze, a po jej po­licz­kach spły­wa­ły łzy. → Zbędny zaimek.

 

– Ja… ja.. boję się – wy­szep­ta­ła. → Drugiemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

– Pani Bru­szow­ska, myś… – urwał.– Pani Bru­szow­ska, myś… – Urwał.

 

– Tak…wiem, która jest godzina, ale mam poważny pro… – nie dokończyła.– Tak… wiem, która jest godzina, ale mam poważny pro… – Nie dokończyła.

 

Udała się do ła­zien­ki, otwo­rzy­ła szaf­kę za­mon­to­wa­ną nad zle­wem… → Udała się do ła­zien­ki, otwo­rzy­ła szaf­kę za­mon­to­wa­ną nad umywalką

Zlew montuje się w kuchni.

 

tań­czą­cą dzi­wacz­ne­go fo­xtro­ta. → …tań­czą­cą dzi­wacz­ne­go fo­kstro­ta.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuję za wyłapanie błędów – poprawiłem. Muszę przyznać, że nie udało mi się przekazać, iż wszystkie działania, które świadczyły o bytności zmarłego pacjenta (listy), napisała Bruszowska. W ogóle nie wynika to z tekstu, no cóż. Może następnym razem napiszę coś lepszego :-) Pozdrawiam

No ja to dokładnie tak zrozumiałem. Ale wtedy gdzie jest fantastyka?

Bardzo proszę, Heskecie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Może następnym razem napiszę coś lepszego :-)

Ależ oczywiście, że napiszesz. Proszę, abyś nawet przez chwilę w to nie wątpił. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trochę szkoda, że faktycznie brak tu fantastyki, bo o ile dobrze zrozumiałem wyjaśnieniem wszystkich dziwnych rzeczy okazała się choroba psychiczna Bruszowskiej. Chyba że coś mi umknęło. 

Poza tym czytało się dobrze. Na plus też wychodzi fakt, iż zdecydowałeś się połączyć wszystko w całość niż iść dalej w tzw. “fragmentozę” :)

Pozdrawiam!

Cześć.

Całkiem nieźle się czytało.

Przede wszystkim – umiejętnie budowałeś napięcie. Sukcesywnie odsłaniasz kolejne karty i do historii dochodzą kolejni bohaterowie, przez co z tyłu głowy kłębią nam się wciąż domysły i przypuszczenia – kto i dlaczego to robi. A jeśli to pytanie zajmuje czytelnika, to znaczy, że opisana historia wciągnęła na tyle, że chce się poznać odpowiedź. A to dobrze. 

Natomiast przechodząc na drugą stronę barykady.

 W mojej osobistej opinii, zbyt wiele opisujesz zamiast pokazać. Jako pierwszy z brzegu przykład zdanie:

Zawsze sumienna i wywiązująca się z obowiązków, traktowała pracę jak misję. Od połowy liceum interesowała się zagadnieniami związanymi z psychologią i psychiatrią. Marzenie, aby studiować w tym kierunku, zrealizowała dwa lata później. Na uczelni poznała wielu wspaniałych ludzi.

To takie suche, średnio interesujące informacje, które tak naprawdę można spokojnie wpleść w tekst w inny sposób. Takich fragmentów jest więcej. Oczywiście to nie błąd, ale kiedyś inni trąbili mi, że infodumpy to zło (bo ich nadużywałem i być może między innymi dlatego dziś tak często piszę w narracji pierwszoosobowej – łatwiej ich wówczas uniknąć) i zgadzam się z tym stwierdzeniem, więc może i Tobie takie spostrzeżenie się przyda na przyszłość.

No i końcówka. Ach, tak końcówka.

Tutaj jestem w totalnym rozkroku. Z jednej strony skumałem od razu i tego typu nagłe zakończenie ma sens, z drugiej zaś – poczułem się lekko zawiedzony. Przez większość tekstu pokazujesz, że bohaterka świruje, więc czytelnik jest pewien, że koniec będzie bardziej zaskakujący (i fantastyczny). Już nawet w jednym momencie myślałem, że to niepozorny Marian w klapkach przemienia się w cień, bo przecież najmniej podejrzany. No i te niebieskie akcenty – nie wiem, na ile umyślnie, na ile przez przypadek, ale podtrzymywały skutecznie tajemnice. 

Reasumując, czytało się nieźle, trzymało w napięciu, ale pewne rzeczy można podciągnąć a końcówka, o ile ma ręce i nogi, to w pewnym sensie mnie rozczarowała.

Pozdrawiam

Przeczytałam i jestem zadowolona z lektury, mam jednak parę zastrzeżeń. Porównanie dreszczu do prądu podczas zabiegu jonofrezy – zazwyczaj porównanie ma za zadanie ułatwić czytelnikowi wyobrażenie sobie czegoś, a nie utrudnić, natomiast tutaj większość ludzi wie, czym jest dreszcz, natomiast nie każdy wie, co to jest jonofreza. “Powiedział” zamiast “zapytał” brzmi źle, a zdarzyło się kilka razy w tekście. Było za dużo niepotrzebnych informacji, nie wnoszących nic do tekstu, np.  

Pół roku temu wymieniła stary żyrandol na nowy, który obecnie zwisał na trzydziestocentymetrowym przewodzie nad stołem. Zobaczyła podobny w gazetce sklepu meblowego i postanowiła, że musi taki mieć. 

Historia zakupu żyrandola nie jest czytelnikowi do niczego potrzebna. 

kiedy kosmici w końcu wylądują, i podniosą ku słońcu biały, plastikowy sedes, zastanawiając się do czego służył. 

Samo zdanie nie jest złe, ale jakoś mi nie pasuje do tego tekstu, który jest przecież utrzymany w klimacie niepokoju i grozy. 

Trzy zamki, których producent zapewniał o wyjątkowej wytrzymałości, wystrzeliły z hukiem; 

Wzmianka o producencie według mnie brzmi trochę dziwnie w tym miejscu. 

Był ostrożnym kierowcą, jeździł powoli i stosował się zawsze do znaków pionowych i poziomych. 

Gdy znaleźli się w terenie niezabudowanym, spojrzała na niego. 

Zbyt techniczne, mało literackie określenia. 

 

Nie do końca zrozumiałam, co się wydarzyło w końcówce. Generalnie jednak tekst mi się spodobał i przyznam, że mnie wciągnął. Wyszedł dość zgrabny, trzymający w napięciu horror.  

Cześć, Storm

Okazuje się, że publikowanie fragmentów ma więcej minusów niż plusów. Dzięki, że zajrzałeś. Pozdrawiam. 

 

Cześć, Realuc

Dziękuję, za trafne uwagi. Zgadzam się z Tobą, że opis zazwyczaj sam w sobie bywa nudny (często), przynajmniej w moim przypadku. 

Pozdrawiam 

 

Cześć, Sonata 

Prawda, moja bolączka, zbyt dużo tekstu niepotrzebnego :– ) Będę nad tym pracował. Dziękuję za przeczytanie i cenne spostrzeżenia. 

Pozdrawiam 

 

Nowa Fantastyka