- Opowiadanie: Andrzej Pietrzak - ŁADUNEK (wersja poprawiona)

ŁADUNEK (wersja poprawiona)

Witam ser­decz­nie. Wrzu­cam tekst z na­nie­sio­ny­mi po­praw­ka­mi. Dzię­ki za cenne rady i wszel­kie zda­nia kry­ty­ki na­pi­sa­ne pod po­przed­nim tek­stem, jak i mam na­dzie­ję po prze­czy­ta­niu tego. Za­pra­szam do oceny. Uprze­dzam, że w dal­szym ciągu to pierw­sza część. Co się wy­da­rzy­ło dalej, do­wie­cie się nie­ba­wem.

 

Tekst na­pi­sa­łem dla za­ba­wy, pod sil­nym wpły­wem wcze­snej twór­czo­ści fil­mo­wej Ja­me­sa Ca­me­ro­na (Xe­no­ge­ne­sis, Aliens) i Johna Car­pen­te­ra (Dark Star, The Thing).

Oceny

ŁADUNEK (wersja poprawiona)

Po wejściu na orbitę okołoziemską i pozbyciu się zbędnego balastu w postaci pustych zbiorników po spalonym paliwie kosmiczny statek towarowy „Small Billy” przeszedł na napęd plazmowy. Pozostałą większość lotu na Marsa stanowił cykl powtarzających się czynności, z których kontrola wskaźników była najważniejsza. Autopilot od kilku dni działał bez zarzutu, jednak nigdy w stu procentach nie gwarantował osiągnięcia sukcesu. Przy tak znaczących odległościach, jak między planetami Układu Słonecznego, realne stawały się drobne rozbieżności w danych odczytywanych przez systemy statku. Ważne zatem było sprawdzanie poprawności aktualnego położenia względem prognoz i wcześniejszych wyliczeń co do zamierzonego celu oraz w miarę konieczności reagowanie.

Ka­pi­tan John Ri­dley z upo­rem ma­nia­ka co go­dzi­nę ana­li­zo­wał zgod­ność od­czy­tów. Kiedy tylko znaj­do­wał jakąś nie­pra­wi­dło­wość, wów­czas uru­cha­miał ze­wnętrz­ne sil­ni­ki kie­run­ko­we roz­miesz­czo­ne w róż­nych punk­tach po­szy­cia stat­ku, które wy­py­cha­ną w próż­nię pla­zmą ko­ry­go­wa­ły lot. Także i tym razem spraw­dził pra­wi­dło­wość wy­świe­tla­nych na pul­pi­cie da­nych. Po stwier­dze­niu, że wszyst­ko dzia­ła na­le­ży­cie, śmia­ło udał się do mesy na drob­ny po­si­łek – po­mi­mo mo­no­to­nii lotu w próż­ni, usi­ło­wał za­cho­wać ziem­ski cykl funk­cjo­no­wa­nia or­ga­ni­zmu. We­dług jego wy­li­czeń wła­śnie zbli­ża­ła się pora obia­du.

Spo­ży­wał wy­łącz­nie suchy pro­wiant, a także pił płyny za­wie­ra­ją­ce biał­ko. W trak­cie po­sił­ku wy­obra­żał sobie, że je zu­peł­nie inny po­karm – tłu­sty i nie­zdro­wy, czyli taki, który z chę­cią zjadł­by w tym cza­sie, gdyby znaj­do­wał się na Ziemi. Tutaj było to nie­po­żą­da­ne ze wzglę­du na brak gra­wi­ta­cji po­wo­du­ją­cy trud­no­ści w tra­wie­niu i tak już cięż­ko­straw­nych po­kar­mów. Za­to­pił zęby w sze­ścien­nej spra­so­wa­nej for­mie, która z wy­glą­du nie przy­po­mi­na­ła je­dze­nia.

– Znowu fast food, ka­pi­ta­nie? – za­żar­to­wa­ła Susan Si­lver, peł­nią­ca na po­kła­dzie rolę dru­gie­go pi­lo­ta. – Co tym razem? Che­ese­bur­ger czy pizza? A może ocie­ka­ją­cy sosem kebab?

Ko­bie­ta sia­dła na­prze­ciw­ko ze swoją por­cją pro­wian­tu.

– Muszę cię roz­cza­ro­wać, Susan. Prze­sze­dłem na dietę. Od dziś jem tylko zdro­we je­dze­nie, bez che­mii – od­po­wie­dział rów­nież żar­tem. Żuł do­kład­nie, wy­obra­ża­jąc sobie po­żą­da­ne danie.

– Le­piej nie wie­dzieć, co tam na­praw­dę pa­ku­ją – stwier­dzi­ła po pierw­szym ugry­zie­niu.

Od dłuż­sze­go czasu po umy­śle Susan krą­ży­ło i nie da­wa­ło spo­ko­ju jedno ważne py­ta­nie. Uzna­ła, że to dobry mo­ment, aby je zadać.

– Ka­pi­ta­nie? – prze­mó­wi­ła po chwi­li.

– Tak?

– Myślę, że naj­wyż­sza pora, aby po­roz­ma­wiać o ła­dun­ku – rzu­ci­ła po­waż­nie.

– Tutaj nie ma o czym roz­ma­wiać – od­parł, prze­ły­ka­jąc kęs.

– Myślę, że jed­nak jest. Co wie­zie­my? Szcze­rze.

– Do­brze wiesz, że to ta­jem­ni­ca. Rów­nież dla mnie. Temat ści­śle tajny.

– Coś jed­nak pan chyba wie?

– Nie. Nic nie wiem. W za­mian za po­dwój­ną staw­kę pod­ję­li­śmy się trans­por­tu po­nad­pla­no­we­go ła­dun­ku X, bez zbęd­nych pytań. Jeśli mam być szcze­ry to od­po­wia­da mi to bar­dzo. Zdaje się, że wam też. Nie jest tak?

– Jest. Tyle tylko, że to jest dość dziw­ne. Sam lot na Marsa, pa­li­wo po­trzeb­ne, aby wy­two­rzyć od­po­wied­nią ener­gię, by wzbić nas na or­bi­tę, kosz­to­wa­ło for­tu­nę. A zatem coś, co trans­por­tu­je­my, musi mieć ol­brzy­mią war­tość, a jed­no­cze­śnie nie jest to na tyle cięż­kie, aby tego nie dźwi­gnąć pod­czas stan­dar­do­we­go star­tu.

– Ofi­ce­rze, wy­ko­naj­my za­da­nie bez za­da­wa­nia nie­po­trzeb­nych pytań. Jak do tej pory szło to nam do­brze. Niech więc tak po­zo­sta­nie. Ro­zu­mie­my się?

– To nie może być złoto. Złoto jest zbyt cięż­kie – drą­ży­ła temat, nie zwa­ża­jąc na wcze­śniej­sze słowa ka­pi­ta­na.

– Ofi­ce­rze! – w końcu pod­niósł głos z za­mia­rem de­fi­ni­tyw­ne­go ucię­cia wątku.

Za­mil­kła.

Ka­pi­tan wes­tchnął i po­sta­no­wił nie kon­ty­nu­ować roz­mo­wy. Prze­szło mu przez myśl, że Susan oczy­wi­ście ma rację i na­tu­ral­ne jest to, aby ka­pi­tan za­in­te­re­so­wał się ła­dun­kiem. Po­cho­dził jed­nak od le­gal­ne­go do­staw­cy, który pła­cił słono, więc uznał, że w dro­dze wy­jąt­ku przy­mknie oko na ten aspekt umowy.

– A nie korci pana, żeby spraw­dzić? – nie da­wa­ła za wy­gra­ną.

Ka­pi­tan chrząk­nął cał­ko­wi­cie za­sko­czo­ny tym po­wro­tem do te­ma­tu. Są­dził, że wy­ra­ził się dość jasno. Za­czął ka­słać. O mały włos by się udła­wił. Gdy zła­pał od­dech, od­po­wie­dział naj­spo­koj­niej, jak tylko mógł:

– Może i korci, ale nie za­mie­rzam z tym nic robić. Bo po co? Do­star­czy­my ła­du­nek na Marsa i tyle. Przy­po­mi­nam, że każdy z obec­nych na stat­ku, włą­cza­jąc w to panią, pod­pi­sał kon­trakt, któ­re­go czę­ścią jest nie­wty­ka­nie nosa w nie­swo­je spra­wy i na­szym wspól­nym za­da­niem jest się z niego wy­wią­zać. Czy to jest jasne, ofi­ce­rze Si­lver?

– Tak jest, sir – od­po­wie­dzia­ła.

Po za­koń­cze­niu wspól­ne­go po­sił­ku, ka­pi­tan oraz drugi pilot po­wró­ci­li do swo­ich obo­wiąz­ków. Temat ta­jem­ni­cze­go ła­dun­ku zo­stał przez nich po­rzu­co­ny, choć oby­dwo­je nie byli w sta­nie o nim tak na­praw­dę za­po­mnieć.

Ka­pi­tan – do tej pory nie­ugię­ty, w miarę upły­wu czasu od­czu­wał drę­czą­cą jego umysł cie­ka­wość i ro­sną­cą chęć spraw­dze­nia, co fak­tycz­nie trans­por­to­wa­li. Aby prze­stać o tym my­śleć za­wie­sił wzrok na mo­ni­to­rze uka­zu­ją­cym lo­ka­li­za­cję stat­ku. Zie­mia, czyli miej­sce star­tu ozna­czo­na zo­sta­ła punk­tem A, „Small Billy” punk­tem B, na­to­miast Mars, do któ­re­go zmie­rza­li, znaj­do­wał się poza za­się­giem tra­jek­to­rii lotu i nie miał żad­ne­go ozna­cze­nia. Do­ce­lo­wy punkt C we­dług ob­li­czeń sys­te­mu uwzględ­nia­ją­cych czas po­dró­ży i pręd­kość stat­ku na dany mo­ment znaj­do­wał się kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy ki­lo­me­trów dalej, co zatem ozna­cza­ło, że zbo­czy­li z kursu. Ka­pi­tan wpadł w trans, ni­czym ogar­nię­ty ner­wi­cą na­tręctw bły­ska­wicz­nie po­wró­cił do ma­nu­al­ne­go re­gu­lo­wa­nia na kon­so­le­cie toru lotu. Po­ru­sza­li się z pręd­ko­ścią nie­speł­na sześć­dzie­się­ciu ty­się­cy ki­lo­me­trów na go­dzi­nę, a zatem każde nie­roz­waż­ne uru­cho­mie­nie sil­ni­ków kie­run­ko­wych wy­try­sku­ją­cych pla­zmę w próż­nię spo­wo­do­wa­ło­by jesz­cze więk­sze od­chy­le­nie. Z ol­brzy­mim sku­pie­niem dążył do usta­le­nia per­fek­cyj­ne­go kie­run­ku lotu.

W jed­nej chwi­li wszyst­kie mo­ni­to­ry, wskaź­ni­ki i diody zga­sły, w kon­se­kwen­cji czego wnę­trze stat­ku za­to­nę­ło w ciem­no­ści, którą mi­ni­mal­nie roz­ja­śnia­ły wi­dzia­ne przez wi­zje­ry gwiaz­dy.

– Co jest do cho­le­ry? – zdzi­wił się ka­pi­tan. W tej samej se­kun­dzie usły­szał:

– Dla­cze­go nic nie dzia­ła? – za­py­ta­ła zde­ner­wo­wa­na tym fak­tem Susan. – Ciem­no jak w gro­bie! – do­da­ła.

Na ka­pi­ta­na padł „blady strach”, po­nie­waż zda­rze­nie miało miej­sce do­słow­nie w mo­men­cie, kiedy nad­gor­li­wie maj­stro­wał przy dy­szach sil­ni­ków kie­run­ko­wych. Po­my­ślał zatem, że jedna z nich ule­gła awa­rii, być może nawet od­cze­pi­ła się i tym samym uszko­dzi­ła po­szy­cie stat­ku, czego efek­tem jest utra­ta za­si­la­nia. Nie miał jed­nak pew­no­ści co do przy­czy­ny. Susan na­to­miast ener­gicz­nie wci­ska­ła przy­ci­ski „na chy­bił tra­fił”, zu­peł­nie jakby li­czy­ła, że to po­mo­że. Dzia­ła­ła bez za­sta­no­wie­nia, pod wpły­wem stra­chu.

– To nie­moż­li­we! Prze­cież je­ste­śmy po prze­glą­dzie! – stwier­dzi­ła, po czym jesz­cze moc­niej ude­rza­ła pal­ca­mi we wszyst­ko, co po­pad­nie.

– To na nic. W ten spo­sób nie na­pra­wisz pro­ble­mu. Mar­nu­jesz tylko swoją ener­gię – sta­rał się uspo­ko­ić.

Ze spo­wi­tej mro­kiem czę­ści po­kła­du, ostroż­nie ba­da­jąc grunt pod sto­pa­mi, nad­cią­ga­li i gro­ma­dzi­li się przy wej­ściu na mo­stek po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi. Z każdą ko­lej­ną se­kun­dą na­ra­sta­ła pa­ni­ka wśród zgro­ma­dzo­nych. Ka­pi­tan wstał z fo­te­la i prze­mó­wił do ogółu:

– Tylko spo­koj­nie. Czy ktoś jest ranny?

– Je­ste­śmy cali, ale dość prze­ra­że­ni – od­po­wie­dział medyk. – Co się stało?

Ka­pi­tan za­sta­no­wił się przez chwi­lę, by na­stęp­nie rzec:

– Mu­sia­ło dojść do spię­cia w in­sta­la­cji. Wszyst­ko jest tutaj po­łą­czo­ne, dla­te­go sys­tem na chwi­lę zwa­rio­wał. Zre­se­to­wał się i za mo­ment uru­cho­mi po­now­nie. Za­cho­waj­cie spo­kój.

Prze­wi­dy­wa­nia ka­pi­ta­na jed­nak się nie zi­ści­ły i sys­tem nie uru­cho­mił się po­now­nie. Ciem­ność nadal do­trzy­my­wa­ła obec­nym to­wa­rzy­stwa.

– To musi być coś po­waż­niej­sze­go – stwier­dzi­ła ofi­cer Si­lver. – Gdzie są me­cha­ni­cy, kiedy naj­bar­dziej są po­trzeb­ni?

– Nie wiemy. Nie ma ich z nami – od­po­wie­dział jeden z asy­sten­tów po­kła­do­wych.

– Być może po­trze­bu­ją po­mo­cy – zmar­twił się ka­pi­tan, po czym dodał: – Wy dwaj. Weź­cie la­tar­ki i ro­zej­rzyj­cie się za nimi. Resz­ta niech po­zo­sta­nie na swo­ich sta­no­wi­skach.

– Tak jest – po­twier­dzi­li nie­chęt­nie asy­sten­ci.

Ka­pi­tan po­czuł, że po­wi­nien wziąć na swoje barki od­po­wie­dzial­ność za całe zda­rze­nie. Wie­dział też, że nie ma czasu do stra­ce­nia.

– Gdzie to jest? – po tych sło­wach, po omac­ku, mając je­dy­nie blask gwiazd za prze­wod­ni­ka, z nie­ma­łym tru­dem od­szu­kał swój kom­pu­ter prze­no­śny. Uru­cho­mił go. Od­na­lazł rów­nież ba­te­rię in­duk­cyj­ną mo­gą­cą przez nie­dłu­gi czas za­si­lać roz­ma­ite urzą­dze­nia. Wie­dział, że się przy­da. Wziął ją więc na zapas. Na­stęp­nie się­gnął po ele­men­ty ska­fan­dra ko­smicz­ne­go.

– Sy­tu­acja jest fa­tal­na, ale nie tra­gicz­na. Muszę wyjść na chwi­lę na ze­wnątrz – wy­znał.

– Co? Jak to na ze­wnątrz? – Susan do­pie­ro teraz zwró­ci­ła uwagę na prze­ło­żo­ne­go i do­strze­gła, że ka­pi­tan jest już nie­mal w ca­ło­ści odzia­ny w ska­fan­der. Dzię­ki za­trza­skom przy­mo­co­wał kom­pu­ter i ba­te­rię do swo­je­go le­we­go przed­ra­mie­nia.

– To musi być któ­ryś z sil­ni­ków kie­run­ko­wych. Muszę je spraw­dzić – po­wie­dział.

– Skąd to przy­pusz­cze­nie?

Ka­pi­tan wziął głę­bo­ki wdech i li­cząc się z kon­se­kwen­cja­mi swych słów, prze­mó­wił gło­śno i wy­raź­nie do zgro­ma­dzo­nych:

– Pro­szę o uwagę. Chcę wam coś oznaj­mić – zro­bił krót­ką pauzę, aby chwi­lę póź­niej wy­znać ze skru­chą: – To moja wina. Pod­czas usta­la­nia tra­jek­to­rii lotu uszko­dzi­łem jeden z sil­ni­ków kie­run­ko­wych.

Od razu roz­legł się na po­kła­dzie gwar. Więk­szość z obec­nych nie uwie­rzy­ła. Wśród skry­tych w mroku osób pa­da­ły za­rów­no gło­śne zda­nia wspar­cia i otu­chy, jak i rów­nież wy­po­wie­dzia­ne pół­gło­sem obe­lgi.

– Prze­pra­szam was szcze­rze. Pro­szę, wstrzy­maj­cie się chwi­lo­wo z falą kry­ty­ki pod moim ad­re­sem – dodał. – Dałem ciała i za­mie­rzam to na­pra­wić. Plan jest taki: zlo­ka­li­zu­ję ogni­sko pro­ble­mu oraz jak naj­szyb­ciej je od­izo­lu­ję. Zro­bić to mogę je­dy­nie zdal­nie po­przez do­stęp do ze­wnętrz­nej kon­so­le­ty każ­de­go z sil­ni­ków. Bez tego nie włą­czy się za­si­la­nie awa­ryj­ne. Sys­tem stat­ku ma swoje za­bez­pie­cze­nia.

– Po­mo­gę, ka­pi­ta­nie – po­wie­dzia­ła Susan.

– Nie. Ty mu­sisz być na most­ku w go­to­wo­ści. Po­ra­dzę sobie sam. Je­stem od­po­wie­dzial­ny za awa­rię oraz każ­de­go z was dla­te­go biorę to w ca­ło­ści na sie­bie.

Ka­pi­tan na­ło­żył hełm i wy­re­gu­lo­wał we­wnątrz ska­fan­dra ci­śnie­nie, po czym ru­szył na drugi ko­niec po­kła­du w kie­run­ku sek­to­ra przy­sto­so­wa­ne­go w razie ko­niecz­no­ści do opusz­cze­nia stat­ku. Rzekł do mi­ja­nych po dro­dze człon­ków za­ło­gi:

– Pro­szę, aby­ście po zlo­ka­li­zo­wa­niu me­cha­ni­ków prze­ka­za­li im, że po­trze­bu­ję ich po­mo­cy.

– Tak jest, sir – zgro­ma­dze­ni od­po­wie­dzie­li z mie­sza­ny­mi uczu­cia­mi. Część z nich była bli­ska la­men­tu.

Po­mi­mo tego, że szedł zde­cy­do­wa­nie, nie mógł prze­stać my­śleć o tym, jak wiel­kim roz­cza­ro­wa­niem był w oczach swo­ich pod­wład­nych. Wstyd to­wa­rzy­szył mu nie­ustan­nie. Strach przed za­da­niem, któ­re­go się pod­jął, do­dat­ko­wo po­tę­go­wał w nim emo­cje. Nie było jed­nak czasu na wa­ha­nie, bo­wiem wa­ży­ły się dal­sze losy ludz­kich ist­nień. Czuł, że ry­zy­ko­wa­nie swo­je­go życia dla dobra ogółu jest po­win­no­ścią wobec nad­gor­li­wo­ści, któ­rej się do­pu­ścił. W tym mo­men­cie zro­zu­miał, że idzie na spo­tka­nie ze śmier­cią.

Dzię­ki prze­no­śne­mu kom­pu­te­ro­wi ak­ty­wo­wał na krót­ką chwi­lę właz pro­wa­dzą­cy do są­sied­niej ko­mo­ry. Tam, po prze­kro­cze­niu progu, szczel­nie za­trza­snął za sobą owo wej­ście oraz otwo­rzył ko­lej­ne. Mi­nąw­szy je, rów­nież szczel­nie za­mknął. Usta­wił się za spe­cjal­ną osło­ną – po­wło­ką ase­ku­ru­ją­cą ciało astro­nau­ty, za­po­bie­ga­ją­cą na­głe­mu jego wy­ssa­niu na ze­wnątrz wsku­tek róż­ni­cy ci­śnie­nia, jaka na­stą­pi po otwo­rze­niu ko­lej­ne­go włazu – pro­wa­dzą­ce­go już poza sta­tek w próż­nię. Wszedł po wą­skiej dra­bin­ce i za­in­sta­lo­wał się we­wnątrz sto­ją­ce­go obok ponad trzy­me­tro­we­go ty­ta­no­we­go szkie­le­tu ze­wnętrz­ne­go – me­cha­nicz­nej hu­ma­no­idal­nej kon­struk­cji umoż­li­wia­ją­cej astro­nau­tom wy­ko­ny­wa­nie wielu za­awan­so­wa­nych czyn­no­ści poza stat­kiem, rów­nież w trak­cie jego lotu, po­cząw­szy od spa­ce­ru po jego po­szy­ciu – dzię­ki ma­gne­tycz­nym od­nó­żom, a skoń­czyw­szy na pod­no­sze­niu ol­brzy­mich cię­ża­rów. Wsu­nął ba­te­rię in­duk­cyj­ną do klat­ki pier­sio­wej i uru­cho­mił sprzęt, któ­rym prze­miesz­cza­nie i któ­re­go ste­ro­wa­nie, po­mi­mo masy, nie wy­ma­ga­ło naj­drob­niej­sze­go wy­sił­ku.

Przy­piął się ela­stycz­ną liną do uprzę­ży wokół pasa. Umo­co­wał drugi jej ko­niec do jed­ne­go z wy­sta­ją­cych z pod­ło­gi uchwy­tów. Otwo­rzył właz, co spo­wo­do­wa­ło gwał­tow­ną de­kom­pre­sję w po­miesz­cze­niu. Od­cze­kał mo­ment i wy­chy­lił za osło­nę, by na­stęp­nie ostroż­nie wyjść na ze­wnątrz.

Opu­ścił wnę­trze i stą­pa­jąc wzdłuż grzbie­tu stat­ku, ro­zej­rzał się w każ­dym moż­li­wym kie­run­ku. Za­uwa­żył, że dziób zwień­czo­ny szpi­cą nie ce­lo­wał do­kład­nie w wi­dzia­ne­go w od­da­li Marsa. Wie­dział, że po uru­cho­mie­niu sys­te­mu nie­unik­nio­na bę­dzie ko­rek­ta tra­jek­to­rii. Nie było to jed­nak wów­czas naj­waż­niej­sze.

Wspiął się po kon­struk­cji, aż na jego top. Sta­nął lekko po­chy­lo­ny na po­wierzch­ni stat­ku ko­smicz­ne­go dry­fu­ją­ce­go z pręd­ko­ścią ponad pięt­na­stu ki­lo­me­trów na se­kun­dę, spra­wia­jąc wra­że­nie jakby sur­fo­wał po­śród gwiazd. Wy­ma­ga­ło to nie lada od­wa­gi oraz zde­cy­do­wa­nia, po­nie­waż jeden fał­szy­wy ruch i ka­pi­tan mógł­by unieść się w próż­ni, co znacz­nie skom­pli­ko­wa­ło­by za­da­nie. Przez cały czas roz­glą­dał się za me­cha­ni­ka­mi.

Po do­tar­ciu na czoło „Small Billy’ego” umiej­sco­wił się w za­głę­bie­niu mię­dzy sil­ni­ka­mi a kor­pu­sem stat­ku. Z dużą uwagą przyj­rzał się dy­szom sil­ni­ków roz­miesz­czo­nym w róż­nych punk­tach. Każda z nich, po­dob­nie jak po­szy­cie, nie po­sia­da­ły naj­mniej­sze­go śladu po uszko­dze­niu. Mimo to mu­siał mieć pew­ność. Przy uży­ciu au­to­ma­tycz­ne­go śru­bo­krę­tu od­krę­cił śruby z osło­ny za­bez­pie­cza­ją­cej kon­so­le­tę, by na­stęp­nie przy­piąć do niej ka­blem swój kom­pu­ter. Uru­cho­mił pro­gram ska­nu­ją­cy sys­te­my za­rzą­dza­ją­ce sil­ni­ka­mi. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach po­ja­wił się prze­krój danej czę­ści stat­ku, sche­mat ele­men­tów sil­ni­ków i dia­gno­za: brak uszko­dzeń.

– OK. Czyli to na rufie – stwier­dził.

Od­piął kom­pu­ter i po­now­nie przy­mo­co­wał go do le­we­go przed­ra­mie­nia oraz udał się na tyły stat­ku. Cu­dow­ny widok ogni­ste­go Słoń­ca oraz lśnią­cy zarys Kuli Ziem­skiej i to­wa­rzy­szą­ce­go jej Księ­ży­ca, za­uro­czył ka­pi­ta­na. Szedł w ich kie­run­ku ni­czym ćma wa­bio­na bla­skiem lampy. Nie tra­cił jed­nak czuj­no­ści, wie­dział, że musi od­na­leźć przy­czy­nę awa­rii. Z dużą uwagą, ase­ku­ru­jąc się ma­gne­tycz­ny­mi dłoń­mi, do­tarł na tył. Tam także dysze, które ob­ser­wo­wał, nie wy­glą­da­ły na uszko­dzo­ne.

– Kurwa! – po­wie­dział gło­śno.

Pod­łą­cze­nie kom­pu­te­ra do kon­so­le­ty tylko po­twier­dzi­ło jego prze­czu­cia. Chwi­lę po tym jak zre­wi­do­wał stan tech­nicz­ny i do­szedł do wnio­sku, że to jed­nak nie z jego winy do­szło to awa­rii, po­czuł ulgę i jed­no­cze­śnie przy­pływ bez­rad­no­ści, po­nie­waż nadal mu­siał zna­leźć przy­czy­nę i roz­wią­zać pro­blem. Za­stygł mię­dzy sil­ni­ka­mi w na­dziei, że olśni go i znaj­dzie roz­wią­za­nie. Po­wo­li tra­cił wiarę, że po­do­ła prze­ra­sta­ją­cej go sy­tu­acji. Pre­sja była ol­brzy­mia. Spoj­rzał się przed sie­bie. Od próż­ni dzie­lił go jeden krok. Po­my­ślał, że wy­star­czy­ło­by tylko odłą­czyć linę oraz me­cha­nicz­ny szkie­let i dzię­ki temu zo­sta­wił­by to wszyst­ko w cho­le­rę.

Tym­cza­sem na pra­wej bur­cie nie­da­le­ko rufy, w od­le­gło­ści nie­speł­na dzie­się­ciu me­trów od ka­pi­ta­na, po­ja­wił się ruch; luk to­wa­ro­wy otwo­rzył się wolno i sze­ro­ko, wy­su­wa­jąc przy tym szyny przy­sto­so­wa­ne do za­ła­dun­ku i roz­ła­dun­ku. Ka­pi­tan wzdry­gnął się na myśl, że sta­tek się roz­pa­da. Jed­no­cze­śnie zro­zu­miał, że tam musi znaj­do­wać się roz­wią­za­nie pro­ble­mu. Dzię­ki ma­gne­tycz­nym od­nó­żom prze­mie­ścił się w kie­run­ku za­ob­ser­wo­wa­ne­go zja­wi­ska.

We wnę­trzu luku, pod osło­ną pół­mro­ku, doj­rzał dwie osoby odzia­ne w ska­fan­dry i ty­ta­no­we me­cha­nicz­ne szkie­le­ty, usi­łu­ją­ce od­bez­pie­czyć i wy­pchnąć w próż­nię gi­gan­tycz­ny kon­te­ner z ta­jem­ni­czym ła­dun­kiem.

– Co tu się dzie­je? – zadał sobie cicho py­ta­nie.

W miej­scu skom­pli­ko­wa­nych in­sta­la­cji łą­czą­cych sys­te­my chło­dze­nia z ob­wo­da­mi za­si­la­ją­cy­mi do­strzegł emi­tu­ją­cy draż­nią­ce prze­ry­wa­ne czer­wo­ne świa­tło na­daj­nik – jak szyb­ko zro­zu­miał, było to źró­dło za­kłó­ceń i pro­ble­mu na stat­ku. Wie­dział, że musi dzia­łać bły­ska­wicz­nie. Pod wpły­wem ad­re­na­li­ny, bez okre­ślo­ne­go planu dzia­ła­nia, chwy­cił się po­szy­cia stat­ku, ener­gicz­nym ru­chem wsko­czył do wnę­trza luku i ku za­sko­cze­niu obec­nych rzekł:

– No dobra. Ko­niec za­ba­wy.

Sa­bo­ta­ży­ści za­sko­cze­ni fak­tem, że zo­sta­li na­kry­ci na swych nie­cnych za­mia­rach, po­ro­zu­mie­li się mię­dzy sobą szyb­kim ski­nie­niem gło­wa­mi. Jeden z nich ru­szył śmia­ło w stro­nę ka­pi­ta­na, zaś drugi ze zdwo­jo­ną siłą sta­rał się od­cze­pić kon­te­ner.

– Dla­cze­go chce­cie ukraść ła­du­nek? – dodał.

– Ukraść? A kto mówi o kra­dzie­ży? – od­po­wie­dział sa­bo­ta­ży­sta.

– Stone? – ka­pi­tan roz­po­znał po gło­sie jed­ne­go z me­cha­ni­ków.

– Pro­szę wy­ba­czyć, ale nie­po­trzeb­nie się pan wtrą­cił – dodał, wy­pro­wa­dza­jąc cios pię­ścią z ty­ta­nu w stro­nę „nie­pro­szo­ne­go go­ścia”.

Ka­pi­tan dzię­ki zwin­ne­mu ru­cho­wi unik­nął ude­rze­nia. Na­past­nik jed­nak nie od­pusz­czał; dłu­gie na dwa metry ręce me­cha­nicz­ne­go szkie­le­tu chwy­ci­ły za ramę osła­nia­ją­cą kor­pus ka­pi­ta­na i szarp­nę­ły nim ener­gicz­nie, po czym ci­snę­ły o ścia­nę. W chwi­li upad­ku ka­pi­tan ase­ku­ro­wał się ma­gne­tycz­ny­mi od­nó­ża­mi. Me­cha­nik po­szedł za cio­sem i zła­pał za nogę swego ry­wa­la, tak aby osta­tecz­nie po­zbyć się z luku. Ka­pi­tan za­cho­wał przy­tom­ność umy­słu i za­ci­snął ty­ta­no­wą sze­ścio­pal­cza­stą dłoń na przed­ra­mie­niu me­cha­ni­ka, tym samym cią­gnąc go za sobą w kie­run­ku próż­ni.

Oby­dwaj wy­le­cie­li z luku, ase­ku­ro­wa­ni li­na­mi. Aby nie od­da­lić się zbyt­nio od stat­ku, każdy z wal­czą­cych o życie chwy­tał, co po­pa­dło. Po krót­kiej chwi­li, oto­cze­ni nie­mal ze­wsząd próż­nią, ster­cze­li na po­szy­ciu pra­wej burty stat­ku w po­zy­cji na czwo­ra­ka. Me­cha­nik nie dawał za wy­gra­ną. Dążył do uni­ce­stwie­nia ka­pi­ta­na, je­dy­ne­go świad­ka mo­gą­ce­go zni­we­czyć plan oraz za­szko­dzić mu i jego to­wa­rzy­szo­wi. Wstał pręż­nie na pro­ste nogi, co da­wa­ło mu prze­wa­gę. Po­sta­no­wił ją wy­ko­rzy­stać. Naj­wy­raź­niej miał więk­sze do­świad­cze­nie i umie­jęt­no­ści w po­ru­sza­niu się me­cha­nicz­nym szkie­le­tem ze­wnętrz­nym. Pod­szedł więc do trzy­ma­ją­ce­go się kur­czo­wo ka­pi­ta­na z za­mia­rem strą­ce­nia go w nie­byt.

– Nie mam in­ne­go wy­bo­ru. Za­da­nie musi być wy­ko­na­ne! – po­wie­dział.

Ma­syw­na stopa z dużą siłą kop­nę­ła ka­pi­ta­na. Ten jed­nak dziel­nie się trzy­mał. Bro­nił się jak mógł i od­py­chał ręką na­past­ni­ka. Ko­lej­ne tra­fie­nie jed­nak spra­wi­ło, że prze­tur­lał się ku kra­wę­dzi.

– I tak cię nigdy nie lu­bi­łem – dodał po chwi­li opraw­ca, idąc za swoją ofia­rą.

Me­cha­nik po­wo­li przy­mie­rzył się do za­da­nia so­lid­ne­go kop­nia­ka. Ka­pi­tan, wi­dząc to, nie cze­kał na finał, tylko zła­pał linę ase­ku­ru­ją­cą ry­wa­la i szarp­nął tak mocno, że ten stra­cił rów­no­wa­gę. W mo­men­cie upad­ku na­past­nik chwy­cił za me­cha­nicz­ny szkie­let swej ofia­ry i trzy­mał się go. Nie od­pusz­czał. Kiedy po­czuł się znowu pew­nie, przy­ci­snął głowę ka­pi­ta­na do stat­ku, zu­peł­nie jakby chciał ją zmiaż­dżyć. Ten jed­nak dziel­nie sta­wiał opór. Ode­pchnął się me­cha­nicz­ny­mi rę­ko­ma od po­szy­cia.

– Wiesz co? Też za tobą nigdy nie prze­pa­da­łem – mó­wiąc to, ka­pi­tan uwol­nił ze szkie­le­tu prawą rękę odzia­ną ska­fan­drem i zwin­nym ru­chem uru­cho­mił na swym kom­pu­te­rze skan urzą­dzeń znaj­du­ją­cych się w bez­po­śred­niej od­le­gło­ści. Kiedy ska­ner wy­krył drugi szkie­let, ka­pi­tan nie­zwłocz­nie za­zna­czył na wy­świe­tla­czu opcję „Odłącz”.

Za­trza­ski znaj­du­ją­ce się na grzbie­cie ska­fan­dra na­past­ni­ka strze­li­ły i w se­kun­dę po zda­rze­niu cała kon­struk­cja po­zo­sta­ła da­le­ko za dry­fu­ją­cym stat­kiem. Me­cha­nik mo­men­tal­nie stra­cił pew­ność sie­bie i chwy­cił ramę ka­pi­ta­na tak, by nie od­le­cieć w próż­nię jak sprzęt, który jesz­cze przed chwi­lą ob­słu­gi­wał.

Ka­pi­tan wciąż ase­ku­ro­wał się trzy­ma­ną ponad głową lewą dło­nią, prawą zaś ak­ty­wo­wał na kom­pu­te­rze sil­nik kie­run­ko­wy, obok któ­re­go się znaj­do­wa­li.

– Spa­daj stąd! – po­wie­dział i na­ci­snął „Od­rzut”.

Pla­zma pod ol­brzy­mim ci­śnie­niem ude­rzy­ła w me­cha­ni­ka, wy­py­cha­jąc go w próż­nię. Wsku­tek zda­rze­nia pu­ści­ły uchwy­ty mo­cu­ją­ce ela­stycz­ną linę. Nie­szczę­śnik po­zo­stał bez­wład­nie sam w ko­smo­sie ska­za­ny na za­gła­dę. Sta­tek pod wpły­wem ol­brzy­miej szyb­ko­ści, do­słow­nie znikł z jego pola wi­dze­nia.

Ka­pi­tan wie­dział, że gdyby tego nie zro­bił to sam, stra­cił­by życie. Nie miał więc wy­bo­ru. Ode­tchnął z ulgą. Wró­cił do luku, w któ­rym drugi me­cha­nik nie­udol­nie sta­rał się od­bez­pie­czyć kon­te­ner. Za­sko­czo­ny fi­na­łem po­tycz­ki w od­ru­chu obron­nym wci­snął przy­cisk wy­su­wa­ją­cy plat­for­mę na ze­wnątrz. Ka­pi­tan o mały włos zo­stał­by pchnię­ty przez kon­te­ner i wy­le­ciał­by za burtę. Zwin­nym ru­chem unik­nął po­trą­ce­nia. Ła­du­nek wciąż był przy­mo­co­wa­ny, a zatem tylko zmie­nił nie­znacz­nie swoje po­ło­że­nie.

– Dość! To jest mój sta­tek! – krzyk­nął ka­pi­tan, będąc już u kresu sił.

– Gdzie jest Smith? – za­py­tał wy­stra­szo­ny me­cha­nik.

– Zwol­ni­łem go. Cie­bie czeka to samo – za­ko­mu­ni­ko­wał.

Drugi me­cha­nik nie był na tyle od­waż­ny, aby rzu­cić się do walki. Nie­mal przez cały czas stał w miej­scu, jakby spa­ra­li­żo­wa­ny. Zo­stał więc szyb­ko przy­par­ty do muru przez ka­pi­ta­na i po­zba­wio­ny po­łą­cze­nia z me­cha­nicz­nym szkie­le­tem.

– Czemu to ro­bi­cie? Z kim się do­ga­da­li­ście? Co jest w kon­te­ne­rze? – pytał agre­syw­nie ka­pi­tan, po­trzą­sa­jąc przy tym sa­bo­ta­ży­stą.

Nie uzy­skał od­po­wie­dzi. Aby wy­cią­gnąć te in­for­ma­cje od me­cha­ni­ka, za­czął po­wo­li za­ci­skać ty­ta­no­wą dłoń na jego heł­mie, do tego stop­nia, że szyb­ka osła­nia­ją­ca po­pę­ka­ła.

– Pro­szę, nie – me­cha­nik bro­nił się nie­udol­nie.

– Wy­łącz to – rzekł do­no­śnie ka­pi­tan, wska­zu­jąc na­daj­nik emi­tu­ją­cy za­kłó­ce­nia.

Me­cha­nik pełen obawy, że jego twarz zo­sta­nie wy­ssa­na z hełmu, wsku­tek po­stę­pu­ją­ce­go uszko­dze­nia, wy­ko­nał bez na­my­słu roz­kaz ka­pi­ta­na.

Po kilku se­kun­dach sta­tek od­zy­skał za­si­la­nie. Dzię­ki roz­świe­tla­nym na nowo lam­pom wszę­dzie wokół zro­bi­ło się widno. Po­wró­ci­ła też łącz­ność ra­dio­wa.

– Ofi­ce­rze Si­lver, sły­szysz mnie? – po­wie­dział ka­pi­tan.

– Tak, sły­szę gło­śno i wy­raź­nie. Udało się!

– Po­praw nie­zwłocz­nie tra­jek­to­rię lotu. Tylko nie prze­sadź z ko­rek­tą.

– Tak jest!

Ka­pi­tan uru­cho­mił plat­for­mę, która przy­cią­gnę­ła z po­wro­tem ła­du­nek do wnę­trza. Po do­kład­nym za­bez­pie­cze­niu, za­mknął szczel­nie luk ła­dun­ko­wy. Na­stęp­nie otwo­rzył właz gro­dzio­wy i trzy­ma­jąc swo­je­go śmier­tel­nie wy­stra­szo­ne­go jeńca, wszedł do są­sied­niej ko­mo­ry. Chwi­lę póź­niej resz­ta za­ło­gi przy­by­ła z po­mo­cą.

– Me­cha­ni­cy sa­bo­to­wa­li nasz lot. Smith rzu­cił się na mnie i wy­padł w próż­nię. Tego udało mi się uniesz­ko­dli­wić i schwy­tać – wy­ja­śnił po­bież­nie ka­pi­tan, bez słowa o ła­dun­ku. – Za­mknij­cie go w ka­ju­cie. Chcę z nim po­ga­dać, jak doj­dzie do sie­bie.

Po­ja­wi­ła się rów­nież ofi­cer Si­lver. Prze­peł­nio­na szczę­ściem, że sy­tu­acja na­resz­cie zo­sta­ła opa­no­wa­na i dumą z bo­ha­ter­stwa ka­pi­ta­na, rzu­ci­ła się w jego ra­mio­na.

– Dzię­ku­ję – rze­kła.

Me­cha­nik na dal­szą część po­dró­ży zo­stał uwię­zio­ny w ka­ju­cie. Od­mó­wił wszel­kich ze­znań. Gdy zbli­ża­ła się go­dzi­na ko­la­cji, jeden z asy­sten­tów po­kła­do­wych przy­niósł mu po­si­łek.

– Masz szczę­ście. Dziś szef kuch­ni po­le­ca pie­czo­ne­go kró­li­ka z do­dat­ka­mi po fran­cu­sku – po­wie­dział do sie­dzą­ce­go na łóżku aresz­tan­ta.

Po­ło­żył na sto­li­ku tacę ze spra­so­wa­ną sze­ścien­ną kost­kę przy­po­mi­na­ją­cą szare mydło.

– A zatem, bon appétit ! – mó­wiąc to, wy­szedł i za­trza­snął za sobą drzwi.

Tym­cza­sem ka­pi­tan i pierw­szy ofi­cer sie­dzie­li w swych fo­te­lach i na­pra­wia­li wy­rzą­dzo­ne szko­dy.

– Lot sko­ry­go­wa­ny. Sys­tem dzia­ła pra­wi­dło­wo. Pora coś zjeść – oznaj­mi­ła Susan.

– Nie mam w tej chwi­li ape­ty­tu – od­po­wie­dział za­my­ślo­ny ka­pi­tan.

– Ro­zu­miem, zbyt wiele emo­cji miało miej­sce – od­po­wie­dzia­ła.

– Wi­dzisz ofi­ce­rze Si­lver, pod­czas obia­du po­ru­szy­łaś pe­wien temat, który w świe­tle ostat­nich wy­da­rzeń za­in­try­go­wał mnie bar­dzo.

– Ła­du­nek – zga­dła od razu.

– Tak. Całe to za­mie­sza­nie z wy­łą­cze­niem sys­te­mu stat­ku miało na celu od­wró­cić uwagę od akcji, któ­rej do­pu­ści­li się me­cha­ni­cy, czyli za­mia­ru prze­chwy­ce­nia na­sze­go ła­dun­ku. Oni dzia­ła­li we­dług okre­ślo­ne­go planu. Są­dzi­łem, że chcą ukraść ła­du­nek. Nie, oni otwo­rzy­li luk i chcie­li się go po­zbyć. Wy­de­du­ko­wa­łem to ze zdaw­ko­wych in­for­ma­cji od Smi­tha, zanim wy­padł ze stat­ku. In­try­gu­je mnie to do tego stop­nia, że zmie­ni­łem zda­nie. Chcę wie­dzieć co jest w tym kon­te­ne­rze.

– Myśli pan, że to coś nie­bez­piecz­ne­go?

– Nie wiem. Wąt­pię. Gdyby nie­bez­pie­czeń­stwo było re­al­ne, to nie ochro­nił­by nas przed nim byle kon­te­ner. To musi być zatem coś zu­peł­nie in­ne­go.

Roz­mo­wę prze­rwał krzyk asy­sten­ta po­kła­do­we­go sły­sza­ny z końca po­kła­du:

– Ka­pi­ta­nie! Ka­pi­ta­nie! Me­cha­nik nie żyje!

– Co ta­kie­go? – ka­pi­tan mó­wiąc to, pod­niósł się z sie­dze­nia.

Asy­stent przy­biegł na mo­stek zdy­sza­ny, zła­pał od­dech i ze śmier­tel­ną po­wa­gą oznaj­mił:

– Po­sze­dłem do jego ka­ju­ty, aby ode­brać po­zo­sta­wio­ną tam tacę i zna­la­złem go mar­twe­go. Nie wi­dzia­łem plam krwi czy śla­dów walki. Obok le­ża­ły nad­gry­zio­ny pro­wiant. Me­cha­nik zo­stał otru­ty.

Wszy­scy nagle spoj­rze­li na reszt­ki, które asy­stent trzy­mał w dłoni za­bez­pie­czo­ne jako dowód i wzdry­gnę­li się na samą myśl o je­dze­niu.

– Wśród nas jest mor­der­ca, który po­dej­mie się kon­ty­nu­acji planu – stwier­dzi­ła prze­ra­żo­na Susan. – Co do cho­le­ry jest tym ła­dun­kiem?

– Nie wiem, ale zaraz to spraw­dzi­my – od­po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie ka­pi­tan.

Koniec

Komentarze

Hej Andrzej :). Skoro to pierwsza część, to napisz jeszcze, czy jest zamknięta całością – czy jest niezależna od drugiej, bo jeśli nie, to zmień opowiadanie na fragment :). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Wybacz za dodatkowy komentarz, ale pisze na telefonie i nie mam jak edytować pierwszego :). Ok już wiem, że jest to fragment, więc oznacz właściwe tekst. A co do fabuły jest w niej wszystko, co może zainteresować. Tajemnica, akcja – zaczyna się dobrze, ale jest problem z przedstawieniem historii. Kapitan nie ma cech kapitana, już na samym początku, widać, że nie ma w nim, nawet odrobiny autorytetu. I to co mi najbardziej się rzuciło, to dużo tłumaczenia. Przedstawiasz scenę, a następnie tłumaczysz, czemu tak się właśnie stało. To są zbędne zabiegi. Na plus, to czytało się szybko i całkiem dobrze. No i fabuła wciąga. Pozdrawiam :) P.S. Podziel pierwsze zdanie, na przynajmniej dwa ;).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo naiwne podejście do podróży kosmicznych… Naprawdę nietrudno, bez

uciekania się do hollywoodzkich wypaczeń, zdobyć rzetelne informacje w tej dziedzinie.

Ot, choćby żywienie – tam się jada prawie to samo, co na ziemi… nawet kawę pijają…

https://youtu.be/z74OwRy8o9I?si=b95cpn8MPtn24MxK

 

 

 

dum spiro spero

Bardjaskier

 

Cześć,

dzięki za wskazówki.

Celowo uczyniłem kapitana właśnie takim trochę mięczakiem, aby dzięki zdarzeniom, w których weźmie udział, mógł się nieco rozwinąć, nabrać ikry. Pamiętaj, że kapitan jest miękki w rozmowie z drugim oficerem. Jest to postać, do której ma i będzie mieć słabość. Stąd prawdopodobnie takie odczucie po przeczytaniu, że nie jest autorytetem.

 

To pierwsze zdanie… no właśnie. Jest długie, to fakt. Wiem, że jest dobrze napisane i daje czytelnikowi garść informacji, aby rozpocząć historię. Niekoniecznie widzę sposób jakby je podzielić, bez namieszania w konstrukcji całego akapitu i czy w sumie powinienem.

 

“I to co mi najbardziej się rzuciło, to dużo tłumaczenia. Przedstawiasz scenę, a następnie tłumaczysz, czemu tak się właśnie stało”.

Podaj przykład, co Twoim szdaniem najbardziej razi w oczy?

Fascynator

 

Cześć

 

Masz rację. Mimo to pozostanę przy tej formie prowiantu. Dodaję wyjątkowości, żeby nie powiedzieć klimatu tej historii. Przypominam, że napisałem ten tekst dla zabawy. Wolę nie zaczynać od razu od Hard Sci-Fi. I trafiłeś w sedno. Wymyśliłem tą historię inspirowany m.in. hollywoodskimi blockbusterami. Dlatego dziwie się, że po poprzednim wrzuceniu na stronę tekstu np. tak mocno raziły czytelników typowe dla tego rodzaju produkcji one-linery. To ma być rozrywka. Na coś poważnego jeszcze przyjdzie pora. Może.

 

A tak na serio to aktualnie jeśli ktoś lata w kosmos to owszem je to co na Ziemi, ale tylko w uwagi na to, że jego organizm nie jest długotrwale narażony na brak grawitacji. Jeśli lot trwa kilkanaście minut, lub kilka godzin, to jasne niech sobie jedzą, co chcą. Inaczej jest kiedy podróż trwać będzie tygodniami, miesiącami.

 

Dzięki za sugestie.

Statek towarowy „Small Billy” po wejściu na orbitę okołoziemską, pozbył się zbędnego balastu w postaci zbiorników paliwa. Przeszedł na napęd plazmowy. Większość lotu na Marsa, stanowił cykl powtarzających się czynności, z których kontrola wskaźników była najważniejsza. – w tym pierwszym zdaniu, pozbyłem się zbędnego tłumaczenia( to masz jako przykład ), że po spalonym przez silniki paliwie – to oczywiste, no bo i co innego miałoby spalić to paliwo ;). Poproś Tarninę o zmasakrowanie tekstu, to boli, ale też uzmysłowi Ci czego nie trzeba pisać :). Powodzenia :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier

 

Dzięki za podsunięcie pomysłu na rozbicie pierwszego zdania. Zrobiłem to jednak po swojemu.

Nowa Fantastyka