- Opowiadanie: Hesket - Obietnica cd.

Obietnica cd.

Oceny

Obietnica cd.

Pierwsze o czym pomyślała, to zadzwonić po policję. Wszystko by się zgadzało, tylko co powie? Podczas kiedy spała , jakiś żartowniś włamał się do jej domu i wystosował na piśmie cztery słowa brzmiące jak pogróżka? Tylko że ostatecznie czym jej groził? Tym że wróci?

W zawodzie psychiatry pracowała dwadzieścia lat. Jak miała wytłumaczyć lokalnej policji, że w cudowny, magiczny i niemożliwy sposób, na jej stole kuchennym znalazła się dziwna wiadomość? Sytuację pogarszał fakt, że mieszkała sama. Ostatecznie list mogła zostawić osoba, która ją odwiedziła. Zrezygnowała z tego pomysłu.  

Zgniotła kartkę i wyrzuciła do kosza na śmieci.

– Bingo – powiedziała i zaśmiała się, chociaż tak naprawdę nie było jej do śmiechu. Wiedziała skąd wzięła się ta reakcja; wynik napięcia i zdenerwowania, które chciała rozładować. Nie miała innego wyjścia, jak odpuścić sobie na dzisiaj; jutro musiała być w pracy, dlatego jedyną rzeczą, którą należało zrobić, to położyć się spać, bez względu na to, co sobie teraz myśli. Wróci do problemu jutro i na pewno wszystko sobie wyjaśni.

Myśli, które nie dawały jej zasnąć, dręczyły ją do czwartej rano. Spała niecałe dwie godziny. Obudziła się z bólem głowy. Połknęła przed śniadaniem dwie aspiryny. Ból ostatecznie ustąpił, pozostawiając po sobie ślad w postaci problemów ze skupieniem.

Siedziała na fotelu w swoim gabinecie. Rutynowość czynności, które wykonywała codziennie, w pewien sposób była dobra, przynajmniej na początku, ponieważ później czekał ją obchód, wysłuchanie każdego z pacjentów i korekta leczenia. Największym wyzwaniem jakie miała przed sobą, były rozmowy z bliskimi osób chorych.

Zawsze sumienna i wywiązująca się ze swoich obowiązków, traktowała swoją pracę jak misję. Od połowy liceum, interesowała się zagadnieniami związanymi z psychologią i psychiatrią. Marzenie, aby studiować w tym kierunku, zrealizowała dwa lata później. Na uczelni poznała wielu wspaniałych ludzi.

Jednym z nich był Adam Szumny, z którym przynajmniej raz w miesiącu rozmawiała przez telefon. Zastanawiała się, czy zadzwonić do niego i powiedzieć, co ją spotkało. Był jedyną zaufaną osobą, której mogła się zwierzyć – jedyną z branży.

Zostawała jeszcze siostra, ale nie utrzymywała z nią bliższych relacji. Musiała przyznać przed sobą, że sprawa była dla niej, delikatnie mówiąc – wstydliwa. Wszystko wskazywało na to, (oprócz wyjaśnienia najprostszego i najbardziej oczywistego, iż list zostawił na stole włamywacz, który równocześnie był jednym z jej pacjentów), na inne, bardziej nieprawdopodobne i najmniej satysfakcjonujące, że stres, którego doświadczała ostatnio spowodował, że widzi rzeczy, które nie mogą mieć miejsca. Nie mogą… właśnie, ale mają.

– Do cholery – szepnęła. – Ale mają, i kartka w koszu na śmieci świadczy o tym doskonale.

Wyszła z gabinetu na korytarz, gdzie jeden z pacjentów krzyczał do drugiego. Bruszowska podeszła bliżej.

– Panowie, co się dzieje?

– Pani ordynator! – krzyknął stojący po lewej. Białka jego oczu, usiane gęstą siatką czerwonych żyłek i obwisłe woreczki pod nimi, świadczyły o dużym deficycie snu. – Wiesław twierdzi, że to nie ludzie odpowiadają za nadmiar emisji dwutlenku węgla, a światowa populacja mrówek! To wykluczone! – podniósł głos jeszcze bardziej.

Pomysłodawca owej teorii stał nieruchomo z założonym rękami; jego twarz wyrażała wielką powagę, jakby wykuta z marmuru, którego zaprzeczenia rozmówcy, nie mogły w jakikolwiek sposób naruszyć. Najwyraźniej było mu całkowicie obojętne, że kolega niedoli szpitalnej, dwoi się i troi wychodząc z siebie, żeby udowodnić swoją rację.

– Panie Wiesławie – Bruszowska wskazała drzwi swojego gabinetu. – Zapraszam pana na chwilę.

– Proszę, niech pan siada – powiedziała, gdy znaleźli się wewnątrz.

Pacjent ubrany w niebieską, kraciastą piżamę, usiadł w fotelu naprzeciwko Bruszowskiej i najwyraźniej czuł się wyśmienicie. Splótł palce dłoni, które trzymał na okrągłym, wystającym brzuchu, i patrzył na nią, uśmiechając się szeroko.

– Panie Wiesławie – zaczęła. – Prosiłam wielokrotnie, żeby nie prowokował pan innych pacjentów. Przecież doskonale pan wie, że pan Ryszard emocjonuje się bardzo często z powodów, wydawałoby się dla nas błahych, ale dla niego wyjątkowo ważnych.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Pani doktor… jestem tutaj już trzy miesiące. To jedyne zajęcie, które sprawia mi radość. – Wiesław nie patrzył na Bruszowską. Całą uwagę skupił na widoku za oknem – sznurze samochodów stojących w korku.

– Rozumiem. Musi pan wiedzieć, że w ten sposób inni pacjenci, przez pana zachowanie dodatkowo się stresują, co źle wpływa na proces leczenia. Wie pan również, że będąc skierowanym na obserwację, na końcu otrzyma pan opinię, która zostanie wysłana do sądu.

Uśmiech, który do tej pory był jak przyklejony do twarzy Wiesława, zniknął natychmiast. Pacjent wychylił się w stronę Bruszowskiej.

 – Tak. Wiem. Nie musi mi pani tego przypominać – powiedział. – To, czy jestem chory, pozostawię specjalistom… do których mam zaufanie. – Uśmiech powrócił na jego usta. – Przecież są profesjonalistami, prawda? – Utkwił nieruchomy wzrok na Bruszowskiej. – Obiecuję poprawę, pani doktor. Chciałbym już wyjść.

– Dobrze. Dziękuję za rozmowę i cieszy mnie, że się rozumiemy.

– Rozumiemy się… całkowicie.

Kiedy wychodził z gabinetu, odwrócił się i dodał:

– Mam świetną pamięć, pani doktor.

Opuściła szpital godzinę przed właściwym zakończeniem czasu pracy. Poprosiła o zastępstwo doktora Fusa, na co ten przystał bez wahania. W drodze do domu, prowadząc samochód, odczuwała senność. Powieki ciążyły jej, jakby ktoś zawiesił na nich dwa małe ciężarki.

Zaparkowała na podjeździe, i dziękowała niebiosom, że szczęśliwie dojechała. Oprócz braku snu, który powodował, że zasypiała na stojąco, dręczyła ją myśl dotycząca listu. Zdawała sobie sprawę, że przypomina to obsesję. Uspokajała samą siebie, że gdy tylko znajdzie wytłumaczenie, wszystko wróci do normy. Podeszła do drzwi wejściowych.

Wyciągnęła z kieszeni kluczyk, wsunęła do zamka, i kiedy chciała przekręcić w prawo, okazało się to niemożliwe. Pchnęła drzwi, które otworzyły się bezdźwięcznie. Niemożliwe – pomyślała. Jestem pewna, że je zamknęłam. Weszła do środka wytężając słuch. Z kuchni dobiegała cicha melodia – ktoś nucił piosenkę. Stawiała drobne kroki idąc przy ścianie.

W kuchni świeciło się światło. Muzyka pochodziła z radia. Kiedy sięgnęła, żeby je wyłączyć, radio przestało grać. Przewód zasilający tkwił w kontakcie. Ktoś dotknął jej ramienia. Nie zdążyła się odwrócić – zemdlała.

Koniec

Komentarze

Hej Hesket,

coraz ciekawsze i coraz lepiej jest napisanesmiley Czekam na cd.

Pozdrawiam!

Cześć Milis. Dziękuję. To miłe dla mnie, że się podoba. Pozdrawiam!

Czekam na ciąg dalszy, aby móc oceniać fabułę :) Językowo nie jest źle

“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”

Dzięki JulianPeterson. Pozdrawiam.

Na ogół nie czytam fragmentów, z jednej strony większość to zaledwie zarys jakiegoś uniwersum stworzonego przez autora, czyli troszkę nuda. Z drugiej jeśli trafi się jakiś ciekawy fragment, to nie wiem, czy autor nagle się nie ulotni i nie pozostawi czytelnikowi fajnej acz niedokończonej historii. 

Tutaj jednak informacja o tym, że wiadomość z poprzedniej części nie była groźbą ducha, zainteresowała mnie. I muszę powiedzieć, że historia wciąga i czekam na ciąg dalszy. Wierzę też Heskecie, że nie jesteś z autorów ulatniających się i historia Bruszowskiej otrzyma zakończenie :)

Pozdrawiam!

Storm, dzięki. Przyznaję się, popełniłem to przewinienie. Jednym z opowiadań, które zacząłem i nie skończyłem, to Ines, które kilka lat temu zamieściłem na portalu NF. Tak – masz rację, to nie jest w porządku, zacząć i nie skończyć. Teksty, które zostawiam (z różnych powodów), bywa, że nie dają mi spokoju, ale to rzadkość. W przypadku Obietnicy dalsza część będzie na 100%. Właśnie zabieram się za pisanie. Przerzutka z rzeźbienia na pisanie… takie życie. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka