Psychiatra Bruszowska wsiadła do czerwonego mercedesa, odpaliła silnik i wyjechała spod domu. Dotarcie do szpitala zajmowało jej zwykle od dwudziestu do dwudziestu pięciu minut.
Dzisiaj zaspała, dlatego nie zdążyła zrobić makijażu. Prowadząc jedną ręką, drugą malowała powieki na soczystą zieleń, przeglądając się w lusterku. Wiedziała, że nie powinna tego robić. Trwało to kilka minut; nie robiła tego po raz pierwszy.
Zaparkowała na zarezerwowanym dla niej miejscu, tuż przed drzwiami wejściowymi. Wysiadła, podeszła do czytnika, zbliżyła kartę. Pchnęła drzwi z impetem. Szła szybko korytarzem. Na końcu po lewej stronie znajdowała się izba przyjęć, z której wyjrzała młoda pielęgniarka.
– Dzień dobry, pani doktor – powiedziała. Na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
– Dzień dobry, Sylwio – rzuciła Bruszowska i przeszła obok. Odgłos jej obcasów niósł się przez cały korytarz. Weszła do windy i nacisnęła trójkę. Po kilku sekundach drzwi się rozsunęły. Gabinet znajdował się po drugiej stronie. Gdy znalazła się w środku, usiadła na skórzanym fotelu, wyrzuciła nogi przed siebie i patrząc w sufit wypuściła powietrze z płuc.
– Ile jeszcze? – powiedziała z zamkniętymi oczami. Włączyła laptopa, przejrzała szybko zlecenia lekarzy prowadzących, sprawdziła pocztę, i kiedy miała zamiar go wyłączyć, zdała sobie sprawę, że w pośpiechu przeoczyła kilka zdań dotyczących pacjenta Farkowskiego, którego leczył przez ostatnich kilka dni lekarz rezydent. Zaczęła czytać.
Sala numer trzy. Pacjent Farkowski nie wykazuje chęci współpracy. Wygłasza treści urojeniowe. Afekt labilny. Zaburzenie rytmu dobowego utrzymuje się od kilku dni. Nie zgłasza myśli s. Zastosowano iniekcję domięśniową z haloperidolu w dawce 10mg na dobę – docelowo 18mg. Stan pacjenta nie uległ poprawie.
Trzeba się będzie bliżej przyjrzeć temu Farkowskiemu, pomyślała. Zamknęła laptop. Wpatrywała się w obraz wiszący na ścianie. Namalował go jeden z pacjentów uczęszczających na terapię. Przedstawiał kamienny zamek. Na jednej z wież stała kobieta ubrana w niebieską suknię.
Codzienny obchód zaczynał się zwykle między jedenastą, a w pół do dwunastej. Część lekarzy była na urlopach. Oddział bloku 3B mieścił sześćdziesiąt trzy łóżka, dwie łazienki na końcu każdego skrzydła i toalety; do tego kuchnia, pomieszczenie przeznaczone na kaftany bezpieczeństwa, pasy zabezpieczające, mopy, szczotki i kilka plastikowych wiader.
Bruszowską ogarniała senność, zalewała niczym ciepła woda. Błogi stan przerwało pukanie do drzwi. Błyskawicznie się wyprostowała i przygładziła włosy.
– Proszę – powiedziała.
Do gabinetu wszedł młody mężczyzna. Był chudy i wysoki – idealny kandydat na koszykarza, gdyby nie słaby wzrok. Jego oczy wyglądały jak dwie ciemne kropki za grubymi szkłami okularów.
– Dzień dobry, pani doktor. – Stanął przed dębowym biurkiem.
– Dzień dobry, doktorze Fus. Proszę, niech pan usiądzie. – Wskazała krzesło.
Młody lekarz włożył ręce do kieszeni białego kitla.
– Dziękuję. Ja tylko na chwilkę. Chciałem pani powiedzieć, że Farkowski od wczoraj zapadł w giętkość woskową i mutyzm. Próbowałem kilkakrotnie nawiązać rozmowę, ale bez skutku. Inni pacjenci twierdzą, że nie odzywa się do nikogo.
– Chodźmy to zobaczyć – powiedziała.
W sali numer 3 znajdowało się dziesięciu pacjentów. Większość patrzyła przez okno. Gdy dwoje lekarzy pojawiło się w środku, nawet nie spojrzeli w ich stronę.
Farkowski leżał na łóżku z szeroko rozstawionymi nogami, prawą ręką uniesioną, lewą skierowaną przed siebie, jakby chciał coś złapać. Oznaką tego że żyje, były jedynie powieki, które raz na kilka sekund zamykały się i otwierały powoli. Rozdziawione usta były nieruchome.
– Mówi pan, że leży tak od wczoraj? – zapytała.
– Tak. – Młody lekarz poprawił okulary, które co chwilę zsuwały mu się z nosa.
Bruszowska podeszła bliżej, poświeciła w jedno, później w drugie oko pacjenta.
– Reakcja źrenic na światło prawidłowa – powiedziała. – Muszę sprawdzić historię leczenia. Trzeba będzie wprowadzić kore… – urwała. Usłyszała za sobą głos Farkowskiego.
– Nieeee… mooo… żeee… – wydobył z siebie słowa, które przypominały bardziej jęk.
– Dzień dobry, panie Farkowski. Słyszy mnie pan? – Nachyliła się nad chorym.
– Nieeee… mooo… żeee. – Jego usta rozwarły się jeszcze bardziej. Wyglądało to nienaturalnie, jakby coś naciskało jego dolną szczękę. Zobaczyła żółte pieńki złamanych zębów.
Bruszowska widziała już niejedno i słyszała wiele, ale musiała przyznać, że czuła się w tej chwili jak młoda i niedoświadczona stażystka. Po plecach przebiegł jej dreszcz, niczym prąd podczas zabiegu jonoforezy.
Farkowski skierował na nią wzrok. Zamknął powieki na kilka sekund, po czym otworzył. Wytrzeszcz z jakim gapił się na nią był przerażający. Delikatne drgawki, które można było u niego zaobserwować, zamieniły się w ostry atak padaczki.
Bruszowska rzuciła się biegiem do zabiegowego. Pacjentowi należało koniecznie wykonać zastrzyk. Kiedy wróciła, okazało się, że jest za późno.
W sali panowała cisza. Młody lekarz klęczał. Sprawdzał tętno pacjenta, który leżał na podłodze.
– Nie żyje – powiedział.
Przez dwadzieścia lat pracy, po raz pierwszy doszło do zgonu na jej oddziale. Nie mogła się z tym pogodzić, choć miała świadomość, że czasami tak bywa. Nie mogła sobie nic zarzucić. Robiła co mogła. Przyczyną śmierci był rozległy zawał serca.
Wróciła do pustego domu. Wzięła gorący prysznic. Zjadła kolację i położyła się do łóżka. Chciała odespać ciężki dzień. Zasnęła zaraz po tym jak zamknęła powieki.
Obudził ją dźwięk przełączanego kontaktu. Przez uchylone drzwi sypialni zobaczyła, jak światło w kuchni na zmianę gaśnie i rozbłyska.
– Co jest grane? – Wstała z łóżka. Pierwsze co przyszło jej na myśl, to skoki napięcia, które zdarzały się wcześniej. Jak się miał do tego odgłos pstrykania kontaktu? Tego nie potrafiła sobie wytłumaczyć.
Pół roku temu wymieniła stary żyrandol na nowy. Zwisał na trzydziestocentymetrowym przewodzie nad stołem. Zobaczyła podobny w gazetce sklepu meblowego i postanowiła, że musi taki mieć.
Na blacie znajdowała się kartka. Bruszowska przeczytała ręczne koślawe pismo.
To twoja wina. Wrócę.
Na wyrywki…
wymieniła stary żyrandol na nowy. Zwisał na trzydziestocentymetrowym kablu nad stołem.
Każdy kabel jest przewodem, ale nie każdy przewód to kabel… Żyrandole wiszą na przewodach.
drugą malowała powieki na soczystą zieleń, przeglądając się w lusterku wstecznym.
Bez sensu – widać, że “psychiatryczna”. Od dawna samochody mają śliczne lustereczka
pod spodem osłony przeciwsłonecznej…
Zastosowano iniekcję domięśniową.
To nie jest poziom lekarza (nawet stażysty) – jaki lek? Jaka dawka?…
wyrzuciła nogi przed siebie i patrząc w sufit wypuściła powietrze z płuc.
– Ile jeszcze? – powiedziała z zamkniętymi oczami.
Heh…
Ogólnie – tak sobie…
dum spiro spero
Cześć Fascynator. Dawka domięśniowa haloperidolu 10mg na dobę, docelowo 18mg. Wprowadzę poprawki dotyczące przewodu i lusterka. Dzięki. Pozdrawiam
Czy mam rozumieć, że pacjent wini lekarkę za to, że umarł, a w ramach zemsty będzie ją teraz straszył jako duch? Jakoś to do mnie nie przemawia.
Na sali numer 3 znajdowało się dziesięciu pacjentów. → Sala szpitalna jest pomieszczeniem zamkniętym, więc: W sali numer trzy znajdowało się dziesięciu pacjentów.
Farkowski leżał na łóżku z rozstawionymi szeroko nogami. → Czy dobrze rozumiem, że łóżko, na którym leżał Farkowski miało szeroko rozstawione nogi?
– Nieeee… mooo… żeee… – wydobył z siebie słowa… → Czy dookreślenie jest konieczne – czy mógł wydobyć słowa z kogoś innego?
A może wystarczy: – Nieeee… mooo… żeee… – Z trudem wypowiadał/ artykułował słowa…
Chciała odespać ciężki dzień. -> Chciała odespać trudny dzień.
Idąc korytarzem, zalewana co kilka sekund światłem z kuchni, czuła strach. → Jak długi był korytarz i jak długo po nim szła, skoro, jak rozumiem, światło zalewało ją kilka razy, co kilka sekund?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, dziękuję za wychwycenie błędów. Poprawię. Pozdrawiam.
Bardzo proszę, Heskecie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pacjent zmarł w szpitalu i postanowił nawiedzać lekarkę? Ale tak w zasadzie, dlaczego akurat ją, skoro widział ją pierwszy raz w życiu. Dlaczego nie lekarz rezydent albo doktor Fus, skoro to oni sprawowali pieczę nad leczeniem Farkowskiego.
Opowiadanie mnie nie ujęło, a nomenklatura medyczna (choć imponująca i zapewniająca realistyczne przedstawienie lekarskiego socjolektu) zamiast profesjonalnie, brzmi robotycznie. Dziwi mnie również tak duża ilość zbędnych faktów, tj. obliczanie drogi do szpitala z marginesem błędu do pięciu minut czy podawanie w dokładnych ramkach godziny rozpoczęcia obchodów. Czemu nie “do szpitala jechało się niemalże pół godziny, a ona już była spóźniona” albo “obchód zaczynał się jeszcze przed południem, aby lekarz dyżurny zdążył obejść sale przed rozpoczęciem pory obiadowej pacjentów” – to tylko przykłady wymyślone na poczekaniu.
Warto przyjrzeć się przecinkom, przede wszystkim w formach typu “dzień dobry, panie doktorze” – w tym przypadku niemalże zawsze brakuje przecinka. Poza tym tak krótkie zdania proste przywodzą mi na myśl robotyczne (znów!) recytowanie wydarzeń, tekst przypomina bardziej scenariusz niż opowiadanie. W wielu miejscach spokojnie można zastąpić kropkę znakiem interpunkcyjnym wprowadzającym zdanie współrzędnie – w ten sposób opowieść zyskałaby na płynności, w tym momencie ciosana jest tępą siekierą.
Wspomnę jeszcze tylko, że poczułem dreszcz emocji, gdy bohaterka obudziła się w nocy z migającym światłem w kuchni. Zapowiadało się dobrze, przejąłem się! …Aby zaraz później rozczarować się zakończeniem.
“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”
Dziękuję, JulianPeterson
Traktuję szorty z założenia jako ewentualny wstęp do dłuższej historii. Co do poprawności, interpunkcji, zgadzam się; nie jest to moja mocna strona.
Nie powinno się dopowiadać zamysłu dalszej opowieści, ale proszę mi wierzyć, że to nie chodzi o zemstę Farkowskiego. Wiara zamieni się w pewność dopiero wtedy, gdy napiszę resztę. Tak, wiem, nie jest to dobra droga, publikować szorty, a nie całość… to też prawda. Dlaczego tak robię? Nie wiem.
Pozdrawiam
Hahaha, ostatnie zdanie Twojego komentarza złapało mnie za serce! A któż się nie zastanawia…
Skoro zapowiadasz ciąg dalszy, jestem ciekawy, co nam opowiesz. Chociaż i tak uważam, że obecną pierwszą część można jeszcze ulepszyć. Trzymam kciuki i powodzenia!
“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”
No cóż, przyznam szczerze, że szort raczej z tych niezapadających w pamięć. Szkoda, że urwałeś w momencie, w którym miałem nadzieję na coś mocniejszego niż wiadomość od ducha. 3800 znaków z hakiem jeszcze zostało do szortowo-opowiadaniowej granicy, więc można było dodać coś jeszcze :)
Pozdrawiam!
Cześć, Heskecie!
Środowy dyżurny, tak dla odmiany melduje się w środę… :D
Pozwól, że nie będę owijał w bawełnę. Niestety szort był jednym ze słabszych tekstów, jakie w ostatnim czasie miałem okazję czytać na portalu. Pomimo niewielkiej liczby znaków odnoszę wrażenie, że grubo ponad połowę można usunąć, a historia zupełnie na tym nie straci. W zasadzie odniosłem wrażenie, że pokazałeś jedynie wstęp do dłuższej historii, w której miałeś nadzieję wykorzystać wprowadzone tu elementy. Tymczasem pacjent umiera, a lekarka odnajduje liścik z pogróżkami i… w zasadzie tyle.
List, jak rozumiem pochodzi od zmarłego, ale ni w ząb nie rozumiem, z jakiego w ogóle powodu miałby się mścić na lekarce. Bo nie uratowała mu życia? Obawiam się, że straszliwie to naciągane.
Pod względem językowym niestety też nie jest najlepiej. Używasz dużej ilości krótkich zdań, które sprawiają wrażenie pourywanych, przez co lekturze brakuje płynności. Jestem laikiem w temacie (chociaż obejrzałem wszystkie odcinki Doktora House’a, ale to się chyba nie liczy…), więc medyczny żargon także nie pomógł mi w odbiorze.
Niezależnie od marudzenia, życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej i pozdrawiam! :)
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Dziękuję Storm. To nie jest wiadomość od ducha. Wyjaśnię to w dalszej części. cezary_cezary, dziękuję. List nie pochodzi od zmarłego. Wyjaśnię to w dalszej części. Pozdrawiam
List nie pochodzi od zmarłego. Wyjaśnię to w dalszej części
Hmm, w takim ukladzie odnoszę wrażenie, że dobrym posunieciem bedzie zmiana oznaczenia na "fragment" :)
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Zgadzam się z cezary_cezary – warto odpowiednio opisać shorta, bo w tym momencie nic nie wskazuje na to, aby to był początek dłuższej historii. Czytając obecną wersję Obietnicy, jedyny wniosek, który nasuwa się w zakończeniu, to pogróżki od ducha.
“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”
cezary_cezary, JulianPeterson, racja. Zmieniam na fragment. Pozdrawiam
Na sali numer 3 znajdowało się dziesięciu pacjentów.
Dziesięciu pacjentów? Sporo jak na jedną salę. Ponadto, czy cała dziesiątka byłaby tak "odczłowieczona"? Pacjenci w szpitalach są różni, natomiast nie wszyscy są w stanie psychicznej wegetacji.
Opko o niewykorzystanym potencjale. Sceny przedstawiłeś bardzo jasno, fajnie, że stworzyłeś otwarte zakończenie, natomiast brakuje w tekście motywacji ducha do prześladowania właśnie tej lekarki. Z punktu widzenia fabuły nic mu nie zrobiła.
Muszę przyczepić się do początku – wymienione są wszystkie elementy porannej rutyny, które nie mają żadnego znaczenia dla fabuły oraz nie są intrygujące – nie ciągną czytelnika do tego, aby podążać za tekstem. Typowy poranek można rzec, a chcąc wprowadzić czytelników w świat w ten sposób to można to zrobić po prostu krócej.
Postaram się wpaść do kolejnych tekstów. Pozdrawiam!
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
Hmm…
Trudno mi wyobrazić sobie, żeby malowanie powiek zajmowało parę minut, i to w dodatku wtedy, kiedy jest się w pośpiechu. Makijaż prosty jest do wykonania w parę sekund, a tego trudniejszego nie zrobi się w aucie. W dodatku, bohaterka jest panią doktor, i w tym zawodzie ostry makijaż (soczysta zieleń) nie jest mile widziany. Cóż, może psychiatrów obowiązują inne normy niż lekarzy rodzinnych (to na pewno, bo odpada surowość aspektu higieniczny), ale wzbudziło to moje podejrzenie, zwłaszcza, że opis przychodni nie wskazuje na to, jakby miała to być prywatna klinika. Ogólnie opis pani doktor przywodzi mi na myśl wyobrażenie o pracy lekarzy, jakie przekazują nam niskiej jakości produkcje telewizyjne.
Wygłasza treści urojeniowe.
Czy jesteś pewny, że to się tak zapisuje? Że w notatkach lekarzy używa się sformułowania “wygłaszać treści urojeniowe”? Jeśli tak, to oki, ale warto to sprawdzić.
Zastosowano iniekcję domięśniową z haloperidolu w dawce 10mg na dobę – docelowo 18mg. Stan pacjenta nie uległ poprawie.
Czy jesteś pewny, że tym lekiem powinien być haloperidol? Czy haloperidol stosuje się przy afektach labilnych?
Czy to możliwe, by stan pacjenta nie uległ poprawie lub nie było żadnych informacji wartych zapisania, a przede wszystkim: czy dawka 10 mg nie jest zbyt duża i czy przypadkiem nie powinno się zaczynać od np. 1 mg? W jaki sposób osoba podająca zastrzyk obroniłaby się przed sądem, że najpierw nie podała dawki minimalnej, tak jak sugerują producenci leku, tylko od razu ½ maksymalnej dawki dobowej?
Jeżeli iniekcja była doraźna, to nie rozumiem sformułowania, że docelowo miałoby być 18 mg.
Namalował go jeden z pacjentów uczęszczających na terapię. Przedstawiał kamienny zamek.
Pacjent przedstawiał kamienny zamek?
Przez dwadzieścia lat pracy, po raz pierwszy doszło do zgonu na jej oddziale.
Czy to na pewno możliwe?
Saggit, tak, to możliwe, bywa, że jest i więcej pacjentów na sali. Myślę, że pytanie skąd to wiem, nie jest tutaj istotne. Musiałbym bawić się w prywatne tłumaczenia. Nie twierdzę nigdzie, że pacjenci są ,,odczłowieczeni’’ jak to napisałeś, lub że są w stanie wegetatywnym. Pozdrawiam.
Sekret, ok. mogłem się pomylić co do makijażu. Jestem mężczyzną – nie maluję się na co dzień. Tak: słowo wygłasza, zwał jak zwał, proszę sobie zastąpić jakimkolwiek synonimem. Lekarze używają różnych, to akurat jest potoczne określenie. Wszyscy rozumiemy o co chodzi. Dalej: to że zastosowano dawkę 10mg nie oznacza, że lekarz (tutaj stażysta), po prostu podał połowę z zalecanej maksymalnej dawki. Ok. Mogę to dodać, jeśli już należy być tak poprawnym wg sztuki lekarskiej (ale czy dla opowieści to aż tak istotne?). Tak. W afekcie labilnym zastosowanie haloperidolu jest całkowicie uzasadnione. Kolejno: to możliwe, że przez dwadzieścia lat pracy nie doszło do zgonu. Co w tym niemożliwego? Pozdrawiam.
Nie chodzi mi o tłumaczenia, dwa razy byłem w odwiedzinach i po prostu takich sal nie widziałem. Realia mogą być też inne.
Nie wskazałem, że Ty ich odczłowieczasz, ale kiedy wchodzą lekarze, a dziesięć osób nie reaguje, to trochę jak rośliny. :P A pacjenci są różni, ale żeby wszyscy tak samo nie zwracali na nich uwagi?
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
Ja jeszcze tylko na chwilkę…
Dzień dobry, doktorze Fus. Proszę, niech pan usiądzie. – Wskazała krzesło.
Młody lekarz włożył ręce do kieszeni białego kitla.
– Dziękuję. Ja tylko na chwilkę.
Serio? Bywają jeszcze tacy prostacy po medycynie?…
dum spiro spero
A czy studia (nie tylko medycyna), sprawia, lub daje jakikolwiek gwarant, że ktoś będzie pełen kultury i ę ą? Otóż nie. Prostaków nie brakuje także wśród inżynierów, magistrów itd. Dzisiaj jest na pęczki specjalistów, którym brak kultury, nie wspominając o tych, którzy nie mają żadnych wątpliwości w wielu tematach, natomiast osób wątpiących, poszukujących prawdziwych przyczyn, stawiających sobie lub innym pytania, bardzo niewielu. Jak widać… doktor Fus należy do tych nieokrzesanych, nieogladzonych chamów, który wkłada ręce do kieszeni rozmawiając z kobietą. Pozdrawiam.
Hej,
Jeśli patrzeć na tekst jako fragment, to w sumie dla mnie jest ok. Jest kilka plastycznych opisów.
Miłej soboty :)
Cześć grzelulukas. Dzięki. Pozdrawiam.
Hej Hesket,
Przeczytałam, ale skoro to fragment, to odniosę się do tekstu po przeczytaniu całości, bo na razie niewiele zrozumiałam.
Pozdrawiam :)