- Opowiadanie: Szesana - Żona

Żona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żona

Wiedziała, że czuje się tutaj bardziej nieswojo niż on. Był kimś, kto odnajdywał się zawsze i wszędzie– tak samo dopasowany do tłumu, jak i całkowicie od niego odstający. Górował nad zebranymi nie tylko wzrostem, był pod każdym względem lepszy– markowy garnitur, najlepsza woda kolońska, piękna twarz. Wiedziała, że gdy jakiś człowiek go poznawał i zdołał ochłonąć już z pierwszego wrażenia, drugie było takie samo. Miał oto przed sobą autoironicznego erudytę, z cierpkim poczuciem humoru, człowieka jednocześnie starej daty, jak i zaznajomionego ze współczesnością. Ta właśnie mieszanka, być może najbardziej w nim prawdziwa, albo wręcz jedynie prawdziwa, robiła na innych takie wrażenie. Do tego był człowiekiem renesansu, nie tyle udawał, że na czymś się zna – on naprawdę wiedział WSZYSTKO. Umiał tak dotrzeć do ludzi, że byli szczęśliwi mogąc z nim rozmawiać, wymieniać poglądy, które nagle stawały się istotne i godne najwyższej uwagi. Potem przenosili spojrzenia na nią… Powiedziała mu kiedyś, że za każdym razem widzi w ich oczach zdziwienie, jakby w tylu tysiącach spotykanych głów rodziła się tylko jedna myśl – co taka doskonałość robi z taką … jak ona? Najgorsze w tym wszystkim było to, że zaraz po dostrzeżeniu jej osoby natychmiast ją ignorowano, jakby w ogóle nie istniała… Przepływano po niej wzrokiem, lustrując każdy fragment jej niedoskonałości, by za chwilę skupić się na nim. Zastanawiała się, czy to przypadkiem nie jego sprawka. Powiedział jej kiedyś, że nie odciągał by od niej ludzi na siłę – nawet po to, by bronić jej przed ich atakami. Wiedział, że jest na tyle mądra, że sama umiałaby dać sobie radę. Zgodził się z nią, że zapewne nie myślą o niej dobrze – nie robiła dobrego pierwszego wrażenia. Na pytanie, jakim więc cudem to on cokolwiek w niej dostrzegł, odpowiadał niezmiennie: piękne kobiety są do pieprzenia, brzydkie do pożałowania, a szarą codzienność zawsze kocha się najbardziej. Było to najpiękniejsze wyznanie miłosne, jakie w życiu słyszała i wynagradzało jej wszystkie upokorzenia. Czasami bowiem czuła się wyjątkowo źle w towarzystwie tych wszystkich kobiet i mężczyzn zabiegających o jego względy, jedno jego słowo, jedno spojrzenie. Oczywiście nie była zazdrosna o wrażenie, jakie robił na innych. W żadnym wypadku! Gdyby kiedykolwiek musiała wytrzymywać taką adorację, to spłonęłaby ze wstydu! Nie przepadała za tłumami, czasem miała wręcz wrażenie, że się ich boi. Gdy się pobierali i pytała go, co może mu ofiarować w podarunku, wybrał jej strach. Powiedział jej wtedy, że jeśli zgodzi się z nim być, codziennie będzie walczyć z własnymi lękami. I będzie to dla niego najpiękniejszy dowód miłości… Czasami zastanawiała się, co w nim takiego jest, że WSZYSCY, bez żadnego wyjątku, w mniejszym lub większym stopniu tracą dla niego duszę…Bo właśnie tak się działo! Wiedziała, że nie tylko o nim myśleli, ale tęsknili za wszystkim, co uosabiał. Tylko nieliczni nie poddali się temu zjawisku, ale był ich tak niewielki procent, że praktycznie ich obecność nie miała znaczenia. Ona miała go na co dzień. Jego obecność była dla niej tak oczywista, że uważała ją za naturalną. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Może dlatego była tak zazdrosna, gdy na horyzoncie pojawiała się wyjątkowo piękna kobieta lub idealny mężczyzna. Była to jedna z niewielu rzeczy, które go w niej irytowały. Ale niezmiennie powtarzał jej, że gdyby chciał mieć przy sobie kogokolwiek innego, nie miałaby na to wpływu. Poza tym, wbrew opinii, jaka o nim krążyła, wolał być z kimś, niż mieć przy sobie stada wielbicieli. Takie odpowiedzi, choć nie gasiły zazdrości, to jednak nie pozwalały popaść jej w obsesję. A widziała przecież, jak bawi się kobietami, czasem mężczyznami, którzy skłonni byli zrobić dla niego wszystko. Nie żałowała ich! W żadnym razie. Mieli to, na co sobie zasłużyli! Czasami wręcz podsycała w nim takie skłonności. Często łapał ją na tym i śmiał się, rozbawiony jej postawą. A ona przede wszystkim pilnowała własnych interesów – nie pozwoli, by ktokolwiek się do niego zbliżył! Tak więc ludzie pragnęli jego obecności ale każdy postrzegał ją inaczej. Jedni oddawali mu się w całości, czcząc go niczym Boga( co zawsze najbardziej go śmieszyło, ale wiedziała, że to mile łechce jego ego). Inni zawierali z nim rodzaj kontraktu( tych traktował nieco poważniej). Kolejna grupa, na szczęście najmniej liczna, usiłowała go naśladować. Brakowało im jednak jego charyzmy, sprytu i inteligencji, by uchodziło im to na sucho. Potem, próbując się ratować lub poszukując rozgrzeszenia, powoływali się na niego, ale umiał wyjść obronną ręką z każdego oskarżenia. Gdy zaczynała mieć tego dość, gdy w całym tym zamieszaniu brakowało mu czasu dla niej, pocieszała się, że tylko ona wie, kim on naprawdę jest, jakie są jego plany i co tak naprawdę myśli o ludziach.

– Ach, witam naszego dobrodzieja i jego uroczą żonę! – jej myśli zakłócił jakiś baryton. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na proboszcza. Wielki, tłusty, zasznurowany sutanną jak szynka sznurkiem, witał się właśnie z jej mężem. Pomyślała z mściwą satysfakcją, jak tandetnie przy nim wyglądał. Już same dłonie. Wielkie, przepocone, nabiegłe przepędzonymi wódą żyłami, straszyły swoją obecnością nie tylko chłopięce tyłki. Za to on… Wypielęgnowane paznokcie (uwielbiała ich codzienny rytuał – ona piłowała je złotym pilniczkiem, on robił jej cudowny masaż…), gładka, jędrna skóra bez oznak wieku. Zadrżała na samą myśl o tym, co potrafiły zrobić… Otoczył ją ramieniem, ale po chwili uśmiechnął się porozumiewawczo. Zrozumiał, że nie jest jej zimno. Pewnie myślał teraz o tym samym co ona… Zadziwiająco często ich myśli biegły tym samym torem… Jego ręka ześlizgnęła się wzdłuż jej pleców, przyczajając się w zagłębieniu jej talii. Powstrzymała się przed westchnięciem, ale już zaczynała myśleć o drodze powrotnej. Miała tylko nadzieję, że obecność tego klechy nie popsuje jej planów… Zmusiła się do tego, by spojrzeć mu w oczy i uśmiechnąć się. Nienawidziła patrzeć ludziom w oczy! Ale niech to będzie kolejny dowód miłości, kolejne ziarnko strachu…

– Ciekawe kazanie, dobrze uchwycone sedno problemu, interesująca puenta. Jestem pełen podziwu dla waszej świętobliwości. – usłyszała swojego męża i nadstawiła uszu. Ciekawa była co z tego wyniknie. Doskonale przecież wiedzieli, że jeżeli kazanie było dobre (a skoro On mówił, że takie było, to na pewno miał rację, zresztą nigdy nie rzucał pustych komplementów), to nie było autorstwem tego proboszcza.

– To niezwykle uprzejme z pana strony. Który fragment zrobił na panu takie wrażenie, jeśli mogę spytać?

Czyżby go sprawdzał?! Próbowała ukryć swoje oburzenie, ale wiedziała, że na jej szczerej, prostej twarzy od razu widać każde uczucie.

– Gdy sieć się napełniła, „wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony". Jest to jeden z moich ulubionych fragmentów. Mateusz jak mniemam?

– Owszem…– zaczął proboszcz, ale już mniej pewnie. Zaczynała rozumieć, dokąd zmierzał jej mąż. Nie zdziwiło jej, że wcale nie jest jej żal tego człowieka. Całym życiem zapracował na strach, którego teraz doświadcza…

– Alegorie końca świata i sądu ostatecznego są jednym z moich ulubionych motywów biblijnych.

– Nie wiedziałem, że jest pan miłośnikiem literatury tego typu.

Pomyślała, że każdy musi poznać swego wroga…

– Jestem wielbicielem literatury, szczególnie literackich hiperboli. Nadto, w końcu jest to Biblia…

– Oczywiście. – niemal widziała, jak westchnienie ulgi prostuje jego ciało. Tak bardzo chciał wierzyć w to, że słowa wiernych są tylko przypadkowymi zbiegami okoliczności… Uśmiechnęła się do niego. Nie miała ładnego uśmiechu, nie umiała się szczerze śmiać, zawsze była poważna i bardzo ostrożna. Ale czasem starała się dobrze grać rolę towarzyszki wybitnego człowieka.

– Fragment ten jest praktycznie tożsamy z tym oto; pozwolę sobie zacytować: „pozwólcie obojgu róść aż do żniwa, a w czasie żniwa powiem żeńcom: zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza".

– To także Mateusz… – znowu usłyszała ciche drżenie głosu, zauważyła lekki pąs na szyi… Bycie „nikim specjalnym" nauczyło ją obserwacji ludzkich zachowań. Skoro nie mogła wpływać na nich wybitną urodą czy elokwencją, zawsze pozostawała jej WIEDZA.

– Racja, dziękuje za przypomnienie. – uśmiechnął się ciepło do niego i wiedziała, że zmieni temat. Na razie wystarczy… – Jak nasze sprawy? – przeszli do omawiania kwestii sprzedaży działek, które należały do prywatnego majątku proboszcza. Wkrótce potem wyszli z kościoła.

– Opowiedz mi. – poprosiła.

– Może lepiej nie. – powiedział, po czym przytulił ją mocniej do siebie. Zrobiło się naprawdę zimno…

– Opowiedz. – poprosiła więc raz jeszcze, wtulając się w niego. Szli pospiesznie w stronę kilku apartamentowców. Tam znajdowało się jedno z ich licznych mieszkań.

– Dobrze więc. Ale jeżeli przestaniesz pożądać tej WIEDZY, powiedz. Przestanę.

– Zaczynaj.

– Wiem, że widziałaś jego uczucia. Boi się. Gryzie go coś, co ludzie zwykli nazywać wyrzutami sumienia.

– Nerwowo reaguje na słowo sąd. – zaśmiała się.

– Widzę, że to też zauważyłaś.– dodał z uznaniem. – Ja widziałem jego myśli. Ktoś mu groził.

– Opowiedz przyszłość. – takie rozmowy były już niemal ich codziennym rytuałem.

– Jeden z ministrantów będzie go próbował zabić. Nie dokończy dzieła ale uszkodzi mu pewien wrażliwy narząd, z którym nasz drogi proboszcz ma takie problemy. – zachichotała, a on kontynuował opowieść. – O wszystkim dowiedzą się media i sprawa; wybacz, że użyję eufemizmu, molestowania chłopców, ujrzy światło dzienne. – zaśmiała się znowu. Uwielbiała jego poczucie humoru!

– Nie wytrzyma obciążenia nerwowego, a raczej towarzystwa współwięźniów, nie jestem tylko pewien czy sam ze sobą skończy, czy ktoś mu pomoże… To pokaże przyszłość. Wtedy przejmę wszystkie jego ziemie. Może nawet zrobię to wcześniej… – pomyślał o dworku, który kiedyś tak jej się spodobał. Dowiedział się, do kogo należy i tylko dlatego się tu sprowadzili. Reszta była już dziecinnie łatwa. Najpierw podsycał w nim te wszystkie jego ukryte pragnienia. Podsuwał mu co ciekawsze adresy internetowe, aż w końcu doprowadził do tego, że musiał spróbować zabawy na żywo. Kilkakrotnie pomógł mu wydostać się z kłopotów. Oczywiście pośrednio, przecież nie może być z nim powiązany! Teraz powoli zaczyna podsycać jego strach… Zdąży akurat na rocznicę ślubu dać jej ten dworek…

– Czy to już jest przesądzone?

– Nic nigdy nie jest przesądzone. – powiedział. Zauważyła, że jest myślami gdzieś bardzo daleko.

– O czym myślisz? – zapytała.

– Równie dobrze mógłby zaprzestać takiej działalności już teraz. Może by nawet czekało go życie wieczne? – odparł z lekką kpiną.

Posłała mu lekki uśmiech, ale wiedziała, że nie mówi jej całej prawdy. Jednak nie dociekała. Jeśli zechce, sam jej powie.

Zauważył to. Czasem irytowały go jej zdolności. Niemalże czytała mu w myślach! Z drugiej jednak strony nigdy nie wybrałby kogoś, kto nie byłby taki, jak ona. Kto nie byłby nią. Czasem zastanawiał się, co z nią zrobić. Śmieszyło go to, ale bał się, tak on się bał, że za jakieś pięćdziesiąt lat On mu ją odbierze. Nienawidziła ludzi, ale to mogło nie wystarczyć…

Zbliżali się już do mieszkania. Nagle przystanęła i ścisnęła jego rękę.

– Popatrz!

Na budynku sąsiadującym z ich blokiem ktoś nabazgrał:

„Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło; bo złe były ich uczynki".

Wystarczyło, że spojrzał, a WIEDZA sama przyszła. Jakiś szczeniak, imię go nie obchodziło, ukradł ze sklepu farbę w spreju. Złapał go nocny patrol. Pobyt w więzieniu i przesłuchanie zrobią na nim takie wrażenie, że zacznie poważnie myśleć o swojej przyszłości. Nigdy nie spełni życzenia matki i nie zostanie księdzem. Ale dostrzeże kilka dróg dla siebie. Dalej WIEDZA nie była już tak jasna. „Jedna duszyczka w tą lub w tamtą…"– pomyślał.

– Lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność… To o mnie. – powiedziała i przytuliła się do niego jeszcze mocniej.

„Trudno… choćby tylko na pięćdziesiąt lat… ale warto! – pomyślał.

– Mam nadzieję! – zamknął za nimi drzwi i od razu przyciągnął ją do siebie.

Choćby miała zaciskać zęby, gdy rozmawia z tymi wszystkimi ludźmi, choćby za każdym razem doświadczała ich pogardy, warto. Nauczy się na nich patrzeć z góry. Będzie dumnie trzymać głowę i wspierać go we wszystkim, co robi. Jak przystało na żonę Szatana.

Koniec

Komentarze

Szczerze przyznam, że ciężko mi się czytało to opowiadanie. Zdania nie zawsze brzmią poprawnie, a ponad to wieje nudą. Jeżeli Autor chciał ostatnim zdaniem zrobić wrażenie na czytelniku, powinien był się postarać, by całość również takie wrażenie wywierało.

Przydałby się podział na akapity - łatwiej by się czytało. Pomysł całkiem fajny... trochę mi się kojarzyło z Lucyferem i Mazikeen z powieści graficznych Gaimana (choć tam wybranka Szatana nie była przeciętna tylko potwornie oszpecona). Co do stylu, uważam, że używasz trochę za dużo zdań wielokrotnie złożonych. Przez to niektóre fragmenty były ciężkie i niezbyt zrozumiałe. Fabuły komentować nie będę, bo jest jej trochę za mało ;)

Ogólnie - nieźle, ale nie powala.

Moje dzieciątko ktoś zrugał! aaaa! Zemszczę się w imieniu Księżyca!
hehe
Dzięki za komentarze,
Jestem na forum od paru dni i niemałą trudność sprawiło mi wklejenie tego tekstu (komputer to jest to co kocham równie mocno jak poranne wstawanie i zimę). Masz rację z tymi akapitami...
Wreszcie ktoś mnie ocenia: zawsze mówiono mi co najwyżej "no ok" lub "no nie ok" :D
Uczucie paskudne ale może kopnie mnie ku lepszemu (albo pogrąży w rozpaczy :P).

Wszyscy jesteśmy tu po to, żeby się uczyć. A postępów nie da się robić bez bez konstruktywnej krytyki :)

Za to widzę, że ktoś Ci wrzucił szósteczkę. Gratulacje!

Dobrze, że nie mogę wystawiać ocen bo by było, że to ja :D

- Opowiedz mi. - poprosiła. -> po co ta kropka?
- Opowiedz przyszłość. - takie rozmowy -> Takie...

Zapis dialogów leży, a ja się tego bardzo często czepiam ;)

Nah... Co do tej szóstki to teraz uaktywnił się skryty szóstkowicz, bo od cholery tekstów ma taką pojedyńczą, anonimową ;)

Trzeci raz to czytam --- i nie mogę wyważyć zdania. Ale, ponieważ wróciłem do tekstu, sądzę, że coś w nim takiego, co mnie przyciąga, jest.

Niech mi ktoś powie, co znaczy migająca gwiazdka...
Proszę :)
Żona nie jest idealna (która jest :P).
Ale jestem z niej dumna bo jest skończona (a tak rzadko mi się to zdarza..)

To znaczy, że pod opowiadaniem, pod którym Ty umieściłaś swój komentarz, wpisał się ktoś następny.

Nowa Fantastyka