- Opowiadanie: Wiola27 - Klątwa Atlantydów - Malachaj

Klątwa Atlantydów - Malachaj

Nie wszystko jest białe lub czarne. Są jeszcze różne odcienie szarości. Malachaj to potężny anioł, zesłany na Ziemię, aby chronić ludzi przed mrocznymi siłami. Jednak grigori wybrał inną ścieżkę. Malachaj- anioł, który zdradził Niebo.

Oceny

Klątwa Atlantydów - Malachaj

Wydawałoby się, że gdy jesteś grigori potężnym obserwatorem, wysłannikiem Mocy na Ziemi, możesz wszystko. Możesz upijać się tanim winem w podejrzanie wyglądających karczmach.

Chlać do pełna, bez oporu, bo posiadając geny niebiańskich odporny jesteś na ludzie rozkosze. Nie czujesz też bólu jak ludzie, nie pożądasz i w nosie masz uczucia tych maluczkich, które Moce tak opiewają.

A jednak Malachaj pożądał. I to tak bardzo, że na samą myśl dostawał wypieków i ściskało go w dołku. Pamiętał dzień, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, tą idealną doskonałość.

Piękną, władczą i pełną sprzeczności. Nieprzewidywalną jak rzeka. Nieposkromioną niczym młody ogier z ogniem zamiast krwi. Wiedział, że łamie wszelkie przysięgi, ale nie potrafił jej odmówić.

Siedział na krześle w samym środku obskurnej karczmy, gdzieś na jakimś zapomnianym końcu świata i dłubiąc nożem w blacie stołu, czekał. Czekał na nią.

Chciał tu być, choć wiedział, jak wysoką cenę przyjdzie mu za to zapłacić. Mimo to czekał.

Był wściekły na siebie. On potężny rycerz. Wojownik. Silny. Władczy. Obserwator. Żołnierz światłości. Niezałamany do dziś.

Ona kiwała go, jak chciała. Owinęła go sobie wokół palca. Był, całkowicie poddany jej woli i było mu z tym dobrze. Chciał odejść. Zapomnieć. A mimo to nadal tu siedział.

Przez ułamek sekundy przez jego umysł przesunęła się nawet myśl, żeby wrócić. Ukorzyć się i tak jak brat przyjąć ciało śmiertelnego. Odpokutować swoje winy. Tak. Tak właśnie powinien zrobić. Pochylić głowę i przyznać się do błędów. Posypać czoło popiołem i pozwolić zepchnąć się w ludzkie truchło.

Tylko on nie czuł się winny. Bo cała jego wina polegała na tym, że kochał i robił wszystko, aby ona była szczęśliwa. Czy to zbrodnia kochać i być kochanym?

Tak wybrał. Wybrał miłość. Podjął decyzję i wcale jej nie żałował. Bo niby czemu miałby żałować. Miał wszystko, czego pragnął. Czy jemu też jak tym ludzkim małpom nie należy się skrawek miłości? Przecież Moce to podobno kwintesencja miłości, więc czemu on ma ze swojej rezygnować.?

Nagle, poczuł na ramieniu delikatny dotyk. To była ona. Ciepła. Gorąca jak ogień. Pachniała chabrem i pszenicą. Miała szczupłe, blade, delikatne i wiotkie ręce. Przesunął delikatnie dłonią po jej smukłym ramieniu. Na jej białej jak pergamin skórze połyskiwały wyrysowane krwawym atramentem runy. Przycisnął jej ręce mocno do piersi. Chwycił łapczywie jej dłoń i pocałował:

– Malachaju – jęknęła tak dźwięcznie i melodyjnie, że zaparło mu dech.

Serce zakołatało mocniej. Objęła go mocno. Położyła głowę na jego barkach. Jej słodki oddech wkradł się do jego uszu. Chwyciła go za brodę i odwróciła ku sobie. Nie zdążył niczego powiedzieć. Jej słodkie usta przylgnęły do jego. Gorący niczym pieczęć klątwy, ciężki jak ich brzemię i słodki jak grzech pocałunek spoczął na jego ustach.

– Ukochana – wyszeptał, rozpływając się w jej włosach pachnących słońcem. Ona tylko zmrużyła oczy. – Duszo moja – dodał, sunąc pocałunkami po jej długiej, łabędziej szyi. Objął jej drobną główkę i odwrócił się do niej. Chciał znów ją pocałować, ale się odsunęła. Zamruczał niezadowolony.

– Musimy ruszać – szepnęła i delikatnie przesunęła mu placem po policzku. – Mamy tak wiele do zrobienia – dotknęła jego ręki i pocałowała ranę, która głęboką bruzdą rozcinała jego dłoń na pół. – Twoja krew jest jak nektar dawnych bogów – oblizała łakomie i z zachwytem usta.

– Jest tylko dla ciebie, moja najmilsza – uniósł jej podbródek i pocałował ją, wpijając się mocno w jej ciepłe, nabrzmiałe usta. Oddała mu pocałunek, po czym znów się pochyliła i zaczęła łakomie zlizywać krew z jego rany.

Delikatnie przesunął dłonią po jej jedwabisty włosach. Pochylił się i ucałował z czułością czubek jej główki.

– Jaki masz plan? – spytał.

Uniosła wzrok i spojrzała na niego. Jedno jej oko było białe jak śnieg. Puste niczym bezdenna otchłań. Martwe. Drugie zaś bystre i pełne ognia. Czarne jak noc.

– Musimy uderzyć i to z zaskoczenia. Nim jednak to zrobię, potrzebuję jeszcze czegoś. –

– Czego? –

– Księgi. –

– Jakiej księgi? –

– Księgi Sacra vera Scriptura. –

– Księgi Adama? – Patrzył na nią z niedowierzaniem. – To pismo zaginęło tak dawno temu, że nawet Rajzel nie pamięta o jej istnieniu – roześmiał się.

– Wiem. Jest potężna i da nam nieposkromioną moc. Odnajdź ją dla mnie. –

Malachaj zerwał się na równe nogi. Nerwowo przeszedł kilka kroków. Podrapał się po karku. Zatrzymał się. Ona wbijała w niego swoje bystre spojrzenie. Była tak piękna, niewinna i zarazem taka łakoma. Kochał jej próżność i zachłanność. Energicznie podszedł do niej. Objął jej twarz dłońmi i wyszeptał:

– Dostaniesz księgę i koronę Atlantydów. –

Jego usta przylgnęły do jej tak mocno, że oddech uwiązł mu w krtani. Jęknęła. Nie opierała się. Była tylko jego, a on tylko jej.

c.d.n.

Koniec

Komentarze

Hej Wiola27!

 

Trochę szkoda, że takie krótkie fragmenty dajesz, bo ja już trochę zapomniałem jak to się wiąże z poprzednimi częściami. Do 40 000 spokojnie możesz wkleić. Na pewno ludzie będą czytać. Osobiście proponuję napisać opko a nie fragmenty.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej dawidiq150, mam nadzieję, że całość uda się w jednym egzemplarzu przeczytać :D. Znaczy w całej powieści. ; )

 

Pozdrawiam :)

Cześć. Nadużywasz zaimków. Zdecydowanie jest ich za dużo. Kilka zdań, jedno za drugim i w każdym (jego). Treść romantyczna. Wszystko takie natchnione, czułe, wzniosłe, piękne. Pocałunki, namiętności, tętno szybsze, jest spoko. Leci ode mnie gwiazdka. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka