- Opowiadanie: Pesos - Gwiazda Nadziei

Gwiazda Nadziei

Paweł to utalentowany pisarz, którego powieść "Porywacz" bije rekordy popularności. Autor, zamiast udać się na zasłużony urlop, postanawia zbadać kolejny temat pod nową książkę. W tym celu jedzie do ekskluzywnego ośrodka dla niedoszłych samobójców o nazwie Gwiazda Nadziei. Na miejscu okazuje się, że losy pacjentów są związane z przeszłością mężczyzny. Paweł postanawia odkryć, co łączy go z tajemniczym miejscem.

 

Zapraszam do czytania ;)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Gwiazda Nadziei

Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i osób jest przypadkowe.

 

 

Szpilki, perfumy z piżmem i powiększone usta. IPhone'y, papierosy w grawerowanych pudełkach. Poza i śmiech, wstyd i podniecenie. Yin i yang, Gucci i Balenciaga. Paweł trochę gardził, a trochę podziwiał. Identyfikował się z tą nowobogacką zbieraniną. W gruncie rzeczy ucieszyło go, że przyszli specjalnie dla niego.

Stał na tarasie dachowym, na przemian wciągając dym papierosa i popijając whisky. To była piękna noc. Świeciły gwiazdy i księżyc w pełni. Wiał lipcowy wiatr. Paweł zamknął oczy i miał wrażenie, że czuje, jak malutkie włoski na jego szyi delikatnie falują przy każdym powiewie. Aż przeszły mu ciarki po plecach. Westchnął i wtedy ktoś puścił Zenka.

– Wyłącz! – krzyknęło kilka głosów jednocześnie, przeciągle i z zażenowaniem, ale bez skutku. 

Impreza dotarła do momentu bez odwrotu, punktu, w którym wszyscy tracą głowę. Wszelka poza przepadła, poszła w niepamięć. Wyszło szydło z worka. Było disco polo, seks w ubikacji i lanie po mordzie bez koszulek jak za dawnych czasów. Nieważne, że to nie remiza, tylko dom bogatej bizneswoman. 

– No chodź! – Ktoś złapał go za rękę, gdy gasił papierosa. To była Anka, jego redaktorka. Wspaniała, utalentowana i młoda dziewczyna. 

Pobiegli na parkiet. Najpierw zatańczyli disco w parze, za ręce, jak na weselichu. Potem każdy osobno robił coraz to dziwniejsze wygibasy. Było i Lady Punk, i Young Leosia. Paweł ocierał łzy radości i nie mógł powstrzymać się od śmiechu. 

– Przytul mnie, proszę – zapiszczała radośnie, a on objął ją delikatnie, zbliżył policzek do jej głowy i pogładził miękkie, różowe włosy. Zapachniało poziomkami.

I wtedy wjechał tort. Duży, dwupiętrowy, z wbitą tubą tryskającą sztucznym ogniem. Goście zrobili miejsce. Kinga, dyrektor wydawnicza i właścicielka domu pchała wózek z gracją. Robiła małe kroki, uważając, by się nie przewrócić. Tego wieczoru założyła za wysokie szpilki.

– Słuchajcie! – Dała znać ręką, żeby ktoś ściszył muzykę. – Dzięki za liczne przybycie. Prawdę mówiąc, to myślałam, że połowa z was ściemnia, że tu przyjedzie. W końcu środek lata, piękna pogoda, a tu jacyś nudziarze spotykają się, żeby świętować wydanie książki. 

Publiczność wybuchnęła śmiechem, mimo że Kinga nie powiedziała nic nadzwyczaj zabawnego. Ale ten akcent, mimika, kontakt z publicznością… Niejeden prezenter i aktor by jej tego pozazdrościł.

– Dla formalności tylko przypomnę, że nie byłoby tego spotkania gdyby nie najbardziej utalentowany autor naszego wydawnictwa, który pobił wszelkie rekordy sprzedaży i to w wakacje. Wielkie brawa dla wspaniałego Pawła Badury!

Mężczyzna ukłonił się skromnie i podniósł rękę na znak powitania. Podszedł do wózka i zobaczył, że na torcie jest jego podobizna. Zapiekły go policzki. Przybrały czerwony odcień tak samo jak uszy. Najwidoczniej wciąż nie był tak pijany, by nie odczuwać wstydu. Kinga uściskała go mocno. Poklepali się po plecach, pogładzili ramiona, a potem goście zaśpiewali sto lat. Było nawet „gorzko, gorzko”, lecz Paweł nie miał kogo pocałować. Kinga użyczyła mu dłoni.

Świetna robota. Podobno grasz w tenisa, umówimy się na meczyk? Niezły garnitur. Ten twój wywiad, ile to już ma odsłon? Milion, no nieźle. O czym będzie następna książka? Skąd czerpiesz inspirację?

Paweł dzielił tort i nakładał kolejnym gościom. Przytulał obce osoby, śmiał się z nieśmiesznych dowcipów i cierpliwie opowiadał, o czym jest jego książka. 

– To fabularyzowana historia oparta na faktach, coś między true crime a kryminałem – tłumaczył, powtarzając wyuczone na pamięć teksty. – Jak nazwa wskazuje, opowiada o porywaczu… – W tym miejscu zawsze robił pauzę i patrzył rozmówcy w oczy. Chciał widzieć jego reakcję. – Dzieci. Facecie, który porwał dwunastkę dzieci. 

– Czy on je… – to pytanie padało najczęściej, a Paweł celowo nie zdradzał wszystkiego.

– Powiem tylko, że je sprzedawał. Reszta, nie jest warta słów. Niektóre rzeczy powinny pozostać zapisane. Poza tym to nie temat na imprezę. Przeczytaj, jak będziesz mieć chwilę na przemyślenia. 

Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Chętnie pozował do zdjęć, przybijał piątkę i wymieniał wizytówki. Traktowali go jak gwiazdę. Zawsze marzył, żeby życie pisarza wyglądało w ten sposób. 

– Hej. – Kinga złapała go za rękę i odciągnęła na bok, gdy po torcie została jedynie szeroka patera z okruchami i kleksami bitej śmietany. 

Obserwował kobietę, jak z niewielkiej torebki wyciąga paczkę cienkich papierosów. Robiła to z gracją, której nie powstydziłaby się Uma Thurman w „Pulp Fiction”, w sumie była do niej podobna. Posłużył jej zapalniczką. Po pierwszym pociągnięciu wydmuchnęła dym z ulgą i uśmiechnęła się do Pawła. Te białe zęby i czerwone usta. Poczuł, że mu gorąco. Poluzował krawat i odpiął jeden guzik koszuli tuż pod szyją.

– Zapalisz? – zaproponowała. Mężczyzna poczęstował się papierosem i czekał na to, co powie. 

– Świetny garnitur, to Armani? 

Paweł pokiwał głową. 

– Kurcze, masz styl, wyrabiasz się. I ten wywiad na YouTube… Żaden autor nie zrobił nam takich zasięgów. 

– Nakład wyczerpany w miesiąc – dodała z podziwem. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Książka już chodzi po dwie stówy na aukcjach. Mam nadzieję, że ten cholerny dodruk będzie lada chwila.

– Wiesz Kinia… Nie jesteśmy już studentami. – Paweł wzruszył ramionami, po czym zaciągnął się łapczywie z papierosem. – Miałem wybór. Albo korpo i codzienna mordęga, albo wszystkie siły idą w pisanie. Zresztą… 

– Hmm?

– Od kiedy odeszłaś… co innego mi pozostało?

– To tak jak w tej piosence? „Dlatego, że mnie nie chcesz”…

– „znajdę robotę w TVN-ie”. (1) Ha ha – zaśmiał się i pokręcił głową.

– I co teraz? Naprawdę nie robisz sobie przerwy? – zapytała spokojnie, po czym podeszła do barierki tarasu.

– Niee. – Paweł oparł się tyłem i spojrzał w gwiazdy. – To nie dla mnie, a poza tym mam świetny temat. Ekskluzywna klinika dla niedoszłych samobójców. To też będzie hit. Rozumiesz? Ci ludzie mają wszystko, a z jakiegoś powodu postanawiają umrzeć.

– Nie rozumiem… – odparła, wzruszając ramionami. – Teraz, przez najbliższy rok, jedyne, co mógłbyś robić, to udzielać wywiadów, a pieniądze same by spadały ci z nieba, a ty chcesz brnąć w kolejne bagno. I to takie…

– Poza tym nie licz, że to się sprzeda – dodała po chwili.

– Jak to?

– Książek nie kupują bogaci ludzie – wyjaśniła. – Twoją grupą docelową są zwykli obywatele spłacający kredyty, wychowujący dzieci i jeżdżący raz w roku na all-inclusive do Egiptu. Oni nie chcą czytać o jękach wyższych sfer, które ocierają łzy banknotami i zapijają smutki dwudziestoletnią whisky. Te problemy wydadzą się wymysłem, fanaberią. 

– Jej. Nie myślałem o tym w ten sposób. Krzywda ludzka to krzywda, niezależnie ile kto ma pieniędzy. – Paweł podniósł głos i zaczął gestykulować. – Ja się w ogóle nie mam zamiaru na tym skupiać. Czuję, że tam będą historie nie z tej ziemi. Interesuje mnie DNA samobójcy. Postrzeganie świata przez taką osobę. Czym jest dla niej życie, czym śmierć. Czy wierzy, że tam po drugiej stronie… a zresztą.

– Ta… – westchnęła, po czym dogasiła peta w popielniczce. – Przez chwilę już zapomniałam, czemu zerwaliśmy. Nie kontynuuj. Te twoje rozważania zawsze cię wciągały jak bagno i nie pozwalały wypłynąć. A ja czasem głupia próbowałam cię ratować.

– Ej… To nie było miłe – poskarżył się, odwracając wzrok.

– Przepraszam… Po prostu, na chwilę uwierzyłam, że jesteś teraz kimś innym. To chyba przez ten garnitur.

 

(1) – Cytat z piosenki Chupacabras – „Dlatego, że mnie nie chcesz”

 

*

 

Zbudziły go promienie słońca wpadające przez okno. Spróbował ją objąć, ale się odwróciła. No tak, oto cała Kinga i jej naprzemienne zbliżanie i odpychanie. Można było od tego zwariować, ale tylko to mu pozostało. Zawsze gdy wykazała zainteresowanie, biegł do niej z powrotem jak kundel merdający ogonkiem na widok smakołyka.

– Wiesz, tak ostatnio sobie myślę. – Odwrócił się z powrotem na plecy i westchnął. – Na ile ten świat jest rzeczywisty? Kiedy byliśmy na studiach, nigdy bym nie pomyślał, że ktoś urządzi dla mnie imprezę na dachu luksusowej willi. To znaczy, marzyłem o tym, wiadomo, ale to takie nierealne. A nawet gdy teraz patrzę na ciebie albo na swoje dłonie, to nie jestem pewien czy to wszystko ma miejsce naprawdę.

– Eh… – westchnęła, po czym podniosła się i zaczęła zakładać bieliznę. Czarny, koronkowy zestaw.

– To nie był dobry pomysł… Paweł, ogarnij się – kontynuowała po chwili. – Czemu sobie kogoś nie znajdziesz? Kogoś, kto będzie lubił prowadzić z tobą dysputy filozoficzne? Na przykład ta Anka od nas, redaktorka. Leci na ciebie, widziałam wczoraj i chyba do siebie pasujecie.

– To jeszcze dziecko… Nie skończyłoby się to dobrze.

– No i co? Jest grubo po dwudziestce. Nawet jeśli wam nie wyjdzie, to oboje na tym skorzystacie. Poimprezujecie, rozerwiecie się trochę. Pobywacie w hipsterskich miejscach. Dla ciebie druga młodość, dla niej cenne doświadczenie. A ty wolisz dalej mielić, grzęznąć w toksycznych tematach.

Paweł zrozumiał, że pora spadać. Kinga zawsze, gdy chciała kogoś spławić, zaczynała go oceniać i mówić jak ma żyć. Ludzie tego nie wytrzymywali i po prostu dawali dyla. Gdy zakładał skarpety, zauważył coś dziwnego. Na jej szyi nie było tatuażu. Małego, czarnego klucza, który zrobiła sobie na dwudzieste urodziny.

– Usunęłaś tatuaż? – zapytał zdziwiony.

– Jaki tatuaż, o czym ty mówisz? – odparła ze wzrokiem wbitym w smartfona.

– No klucz, na szyi. Zrobiłaś go na studiach.

– Nie wiem, o czym mówisz. Chyba jeszcze nie wytrzeźwiałeś – stwierdziła, i przesunęła palcem po ekranie, po czym zaczęła pisać wiadomość. 

– Ale…

– Słuchaj, chyba musisz lecieć – wyartykułowała bez pewności w głosie. – Piotrek skończył wcześniej zlecenie i wraca już dziś. Będziemy się pakować na wyjazd do Grecji.

Paweł stanął jak wryty w samych skarpetkach i majtkach. Zmierzył ją spojrzeniem pełnym złości. Zaczerwieniła się, ale wciąż nie spuszczała wzroku z ekranu. Podniósł prawą rękę z uniesionym palcem wskazującym i już miał coś powiedzieć, wygarnąć jej, ale po chwili odpuścił. Odszukał spodnie na podłodze i kontynuował ubieranie się.

– Paweł, przepraszam cię. – Odłożyła telefon na komodę i spojrzała mu w oczy. – Nie powinnam z tobą iść do łóżka. Zasługujesz na kobietę, która cię zrozumie i będzie dla ciebie. A ja mam męża i masę zobowiązań. Pamiętasz, jak to wyglądało… 

– Masz rację – westchnął i uśmiechnął się do niej, a ona szczerze to odwzajemniła. Uwielbiał jej wesołą twarz i kasztanowe, pofalowane włosy, delikatne rysy i wyraziste kości policzkowe. Był szczęściarzem, że kiedyś miał taką kobietę. Nawet mimo ponad trzydziestu lat na karku wciąż urzekała go jej uroda.

– Paweł… – powiedziała niepewnie. – Rób to, co uznasz za słuszne. Tylko uważaj na siebie. I proszę, odbieraj telefony. Gdyby nie krojenie tortu, to nie porozmawiałbyś z większością gości. Tam był ten reżyser, Podlewski. Wiesz, jak by nas to wybiło, gdyby zrobił ekranizację „Porywacza”?

– A tak, pamiętam. Dziwny facet.

– To nieważne. Zajmę się biznesem, żebyśmy wyszli na tym jak najlepiej, a ty po prostu rób dobre wrażenie. Jesteś w tym świetny, wiesz?

Paweł puścił te słowa mimo uszu. Reżyser, telefony, biznes, to wszystko zeszło na dalszy plan przyćmione przez jedną rzecz. Co się stało z jej tatuażem?

 

*

 

– Halo? – Usłyszał niski, ochrypły głos w telefonie.

– No cześć Mareczku, jak tam żyjesz? – przywitał się.

– O Paweł, dawno cię nie słyszałem. Widziałem z tobą wywiad na YouTube. Ale to ma zasięgi!

– Taaa… Teraz wszyscy gadają tylko o tym. Opowiem ci przy innej okazji. – Szybko uciął temat i przeszedł do rzeczy. – Słuchaj, mam do ciebie takie nietypowe pytanie. Chodzi o Kingę, tę ze studiów, moją byłą.

– O, jej też już nie widziałem ze dwa lata. Nie to, co kiedyś, byliśmy zgraną paczką. Tera każdy poszedł w swoją stronę.

– Pamiętasz, że Kinga miała tatuaż na szyi? Zrobiła go po pierwszym roku studiów.

– Tak? – Marek wyraził zdziwienie. – Stary, nic takiego nie pamiętam. Nie widziałem nigdy tatuażu na jej szyi. Co to było? Smok, chiński symbol, motylek? Nieee… Takie rzeczy bym zauważył.

– Klucz. Mały, ale widoczny. Chłopie, przecież nie raz o tym gadaliśmy! – Paweł podniósł głos.

– Spokojnie. Nie wiem, nic takiego nie kojarzę. Co jest grane? Wszystko okej? Odciąłeś się od wszystkich ostatnio. Może wyskoczymy na piwo?

– Nie mogę – stwierdził rozczarowany. – Jadę pod Warszawę zbierać materiały do książki. Odezwę się, jak wrócę. Muszę kończyć, na razie. 

Paweł cały drżał. Czuł pieczenie w klatce piersiowej. Trochę kręciło mu się w głowie. Wbiegł do dużego pokoju i dopadł do szafki z papierami. Album. To były czasy, gdy jeszcze, okazjonalnie drukowało się zdjęcia. On też wywołał kilka na pamiątkę. Wakacje we Włoszech, wtedy Kinga na pewno nosiła coś skąpego.

Drżącymi rękami kartkował kolejne strony i znalazł. Były tam. On i ona stali objęci na moście w Wenecji. Ich oczy wyrażały szczerą radość. Uśmiechali się beztrosko. Potem znalazł Krzywą Wieżę i Rzymskie Koloseum. Na każdym ze zdjęć widać było długą, gładką szyję Kingi, ale bez tatuażu. 

Paweł wielokrotnie oglądał zdjęcia wcześniej. Przecież miała go po lewej stronie, gdzieś w połowie między skronią a obojczykiem. Był tego pewien!

 

*

 

Jeśli coś miało mu pomóc, to na pewno nie siedzenie w domu. Był tatuaż, a teraz nie ma. Początek schizofrenii czy wielka pomyłka, zaćmienie umysłu? Po co drążyć temat. Gdy zadzwonił doktor Jerzy Aleksander, ordynator kliniki Gwiazda Nadziei, Paweł od razu potwierdził przybycie. Jeszcze tego samego dnia tam pojedzie. Wpadnie w nowy wir, przestanie myśleć o bzdurach.

Spakował się szybko. Wziął trochę ubrań, laptopa i mikrofon krawatowy, do tego kosmetyki. Powinno wystarczyć. Choć miał lekką migrenę po poprzedniej nocy, postanowił, że pojedzie. Wpakował wszystko do auta i już go nie było. Przetarł pot z czoła, wyjeżdżając z osiedla. Samochód zamienił się w saunę na kółkach. Wciąż nie nabił klimatyzacji, odłożył temat jak zawsze na potem. 

 

*

 

Przez chwilę chciał się zatrzymać, zaczerpnąć świeżego powietrza. Pot kapał mu z czoła. W głowie majaczył ćmiący ból i miał ochotę wymiotować. Znów zła decyzja – pomyślał. Mógł z tym poczekać. Już był bliski zawrócenia. Miał wrażenie, że coś stuka mu pod maską. Wszystkie znaki mówiły, żeby się wynosił. 

Westchnął, po czym spojrzał na fotel obok. Chwycił butelkę wody i ostrożnie odkręcił zakrętkę, co chwilę asekurując kierownicę jedną ręką. 

Trach!

Co to było! Butelka wypadła mu z rąk. Przed oczami przemknął ciemny kształt w poprzek drogi. Zahamował, złapał za kierownicę i próbował manewrować autem, które wpadło w poślizg. Przesunęło się bezwładnie w bok, na skraj jezdni. Paweł zasłonił twarz przedramieniem i wtedy usłyszał kolejny trzask. Uderzył głową w osłonę przeciwsłoneczną, a potem w szybę. Auto zgasło.

Wziął głęboki wdech. Otworzył powoli oczy i rozejrzał się dookoła. Okej. Był cały, tylko nabił sobie guza. Kilkuletni ford focus też nie wyglądał tragicznie. Wpadł do rowu, po prostu. Przełknął ślinę.

Paląc papierosa, dzwonił po pomoc drogową. 

– Co jest! – krzyknął bezradnie. Albo nikt nie odbierał, albo nie mieli dostępnych pracowników. Radzili zostawić auto i zadzwonić jutro lub poszukać pomocy na miejscu, wśród mieszkańców. Problem polegał na tym, że znajdował się w lesie. Ostatnią wioskę zostawił kilka kilometrów za sobą.

Spojrzał na mapy online. W zasadzie wylądował niedaleko ośrodka. Wpadł do rowu na małej, asfaltowej drodze. Kilka kilometrów i byłby na miejscu. Może to tam powinien pójść po pomoc?

Próbował zatrzymywać z rzadka przejeżdżające auta, ale nikt nie przystanął. Ludzie mieli inne problemy. Ocenił też szkody, które ostatecznie nie były zbyt wielkie. Tylko rozbity reflektor i wgniecenie przy błotniku. Sprawdził, czy odpala. Wszystko działało, chociaż wyjazd z rowu nie wchodził w grę. Koła buksowały w ziemi.

Stanął na drodze i spojrzał na miejsce zdarzenia. Na ziemi leżały plastikowe odłamki i odpryski karoserii, a asfalt szpeciły ślady opon. Za to nie zauważył żadnych plam krwi, ani tropu w lesie. Jeśli to był dzik, to bardzo szybki i wytrzymały. Tylko przemknął mu przed oczami, tak jakby siedział tam w krzakach i czekał, żeby wpaść właśnie pod jego samochód.

Paweł dopalał kolejnego papierosa, gdy nadjechał traktor. Chłop w roboczych portkach na szelkach, bez koszulki, spalony słońcem podał mu rękę na przywitanie i dokładnie obejrzał auto.

 – Co to się stało panie? – zapytał z zainteresowaniem.

– Coś wyskoczyło z lasu, wprost na maskę – wytłumaczył Paweł. – Chyba dzik. Walnąłem i już. Jestem uziemiony.

– Noo… Z Warszawy widzę – stwierdził i wskazał tablicę rejestracyjną. – Gdzie pan tu jedziesz? Za lasem tylko pola, jakieś opuszczone chałupy, no i Czorci Dół, ale to lepiej omijać z daleka.

– Nie, ja do ośrodka, Gwiazdy Nadziei, mam tam sprawę.

Chłop splunął, po czym odwrócił wzrok.

– Poczęstuj pan fajką – westchnął, a gdy Paweł otworzył paczkę, wyciągnął grubą dłoń po papierosa.

Przez chwilę palili w milczeniu. Facet patrzył to na wgnieciony błotnik, to na ślady po oponach i kręcił głową.

– A ten Czarci Dół, to co za miejsce? – w końcu to Paweł przerwał milczenie.

– Taki krater w ziemi, dziura czy co. Podobno kiedyś walnął meteor, tak mówią. Czasem warszawiaki przyjeżdżają zdjęcia se robić. Ale to jest złe miejsce, ludzie co mają tu pola, to z daleka od tego… Raz tam trupa znaleźli. Nie jedź pan tam lepiej.

– A ta Gwiazda? Co pan o tym myśli? – dopytywał Paweł.

– No świrów tam trzymają. Nie wiem, po co pan tam jedziesz, czy na odwiedziny, czy do roboty, no… Ja tam nie wiem, nie byłem, to nie będę gadał. Lepiej się zabierzmy za auto. Pali?

– No.

– No to git. Daj pan linę do holowania.

Chłop wyciągnął auto traktorem. Paweł dał mu stówę i przybił z nim piątkę. Przejechał kawałek i mimo lekkiego tarcia przy błotniku, można było kontynuować podróż. Pomachał do faceta, a ten tylko się przeżegnał i odjechał ciągnikiem.

 

*

 

Paweł dotarł na miejsce, choć odgłos tarcia przy błotniku coraz bardziej się nasilał. Na pewno nie mógł tak wrócić do Warszawy. Gdy zaparkował, zauważył chudą dziewczynę przed ośrodkiem. Paliła papierosa i patrzyła na niego uważnie. Była cała na czarno. Krótka spódnica, bluzka na ramiączkach, obroża jak u pit bulla i glany w środku lata, to wszystko w kolorach najciemniejszej nocy. A do tego makijaż niczym z rodziny Adamsów i tatuaże na całym ciele. Najbardziej w oczy rzucała się ćma i motyl pod kolanami na lewej i prawej nodze. Były też inne, mniejsze, jakieś kręgi i linie na ręce, szyi i nogach. Na policzku, pod okiem miała dwie łezki. 

Założyła słuchawki z kocimi uszkami i odeszła, gdy otworzył drzwi i miał zamiar się przywitać. Uniósł rękę, ale zrozumiał, że dziewczyna nie chce gadać. 

Obejrzał auto jeszcze raz. Wgięcie przy błotniku i zrujnowane, plastikowe nadkole nie wyglądały dobrze. Nie znał się na autach, ale dalsza jazda z czymś takim nie wchodziła w grę.

– O, dzień dobry. Jakiś problem? Mogę pomóc? – Usłyszał za plecami. Był to uprzejmy, dźwięczny głos mężczyzny.

Odwrócił się natychmiast i zobaczył faceta po pięćdziesiątce ubranego w błękitną koszulę, pod pasiastym krawatem, gładko ogolonego i uśmiechniętego dobrodusznie. W ręku trzymał skórzaną torbę.

– Dzień dobry, pan doktor Jerzy Aleksander? – zapytał, siląc się na odwzajemnienie uprzejmości. Gdy podał mu rękę, Paweł pokazał brudną dłoń, po czym ścisnął ją w pięść, by przybić żółwika. 

– Pan Paweł – stwierdził z entuzjazmem doktor. – Już myślałem, że pan nie przyjedzie i miałem już odjeżdżać do domu.

– Tak… Coś mnie zatrzymało. Potrąciłem dzika i wpadłem do rowu.

– Nic panu nie jest? – zapytał bez emocji. – Mamy tu pielęgniarki, opatrzą rany jeśli trzeba.

– Nie, nie. Tylko nabiłem sobie guza.

– Okej. W takim razie chodźmy, na pewno chce się pan ogarnąć.

Weszli do sali z recepcją jak hotelowe lobby. Na ścianie, za elegancką ladą wisiała pirografia, ozdobny wzór wypalony w drewnie, gwiazda o pięciu ramionach i promienie z niej odchodzące w dół. Ładne – to pierwsze, co przyszło do głowy Pawłowi, gdy zobaczył dzieło. – Symbol nadziei, który spostrzegli trzej królowie. Znak wieszczący objawienie.

W środku siedział stary ochroniarz. Gapił się na nich spod okularów o okrągłych oprawkach bez słowa i przewracał co kilka minut kolejną stronę w książce. Czytał „Czarodziejską Górę”. Adekwatnie, w punkt. 

Doktor grzebał chwilę w szufladach. Kartkował jakiś album, po czym uruchomił komputer i zaczął klikać myszką i stukać w klawiaturę. W końcu zabrał klucz i poprowadził Pawła do pokoju.

– Jesteśmy na miejscu – stwierdził, gdy weszli. 

Paweł zlustrował przestrzeń wokół. Było wszystko, co trzeba. Biurko, pojedyncze łóżko, szafa i kosz na śmieci. Z niestandardowych rzeczy rzucało się w oczy zakratowane okno i kamera panoramiczna na suficie. Spojrzał na nią pytająco, a potem na doktora.

– Bez obaw, jest wyłączona. To nasz środek bezpieczeństwa. Monitorujemy każdy pokój całą dobę. Wszyscy pacjenci podpisują zgodę, inaczej nie możemy ich przyjąć. Ale pana oczywiście ta zasada nie dotyczy.

– A gdzie jest łazienka?

– Pacjenci mają wyznaczone godziny, podczas których mogą korzystać ze wspólnej łazienki. Pilnuje ich wtedy ktoś z personelu. Przy WC natomiast zawsze ktoś czuwa. Tak, niewdzięczna rola, ale to konieczność. Dla pana mam klucz do innej łazienki, w zasadzie teraz tylko do pana dyspozycji. Jest na parterze, niedaleko recepcji. 

– Widzę, że macie tu niezły rygor.

– Tak naprawdę mało kto, przebywając u nas, próbuje targnąć się na życie. W zasadzie był tylko jeden taki przypadek.

– Przeżył?

– Tak, uratowaliśmy skurczybyka, właśnie dzięki procedurom.

– To trochę jak więzienie.

– Hmm – doktor zastygł na moment. Jakby kontemplował te słowa, ale najwidoczniej nie doszedł do żadnej konkluzji i tylko wzruszył ramionami. 

Później opowiedział o posiłkach w stołówce i tarasie na dachu, otwartym rano i późnym popołudniem oraz o zasadach opuszczania ośrodka. Paweł mógł wychodzić, kiedy chciał, ale pacjenci musieli meldować się u ochroniarzy, jeśli to nie były oficjalne godziny wyjść do wyznaczonych stref. 

– A i oczywiście może pan rozmawiać z tu obecnymi – dodał, gdy skończył mówić o sprawach organizacyjnych – nawet na trudne tematy, pod warunkiem że się na to zgodzą. Jeśli nie chcą o czymś mówić, bardzo proszę, niech pan nie naciska. Wszyscy są w terapii i nie możemy zaburzać tego procesu. 

– A, jasna sprawa. – Pokiwał głową. 

– Będę już leciał – rzucił doktor, spoglądając na zegarek. Paweł dostrzegł, że nosi nowiusieńką omegę. Do tego jakieś ozdobne sygnety, jeden z gwiazdą, drugi z aniołem. Gość miał klasę, nie to, co nowobogackie mordy u Kingi na imprezie. Prowadzenie kliniki musiało przynosić niezły zysk. 

– Jutro możemy dłużej porozmawiać – powiedział na odchodne. – Mam pańską książkę, „Porywacza”. Świetna robota, będę ogromnie wdzięczny jeśli wpisze mi pan dedykację. A i zdobędę dla pana numer do mechanika.

– Doktorze? – zatrzymał go w ostatniej chwili, gdy już wychodził.

– Tak?

– Jest pan psychologiem?

– Psychiatrą i terapeutą – wyjaśnił – więc można tak powiedzieć.

– Czy spotkał się pan kiedykolwiek, że ktoś był pewien istnienia czegoś w rzeczywistości, co tak naprawdę nigdy nie istniało?

– Hmm. – Doktor dotknął gładkiej brody i uniósł wzrok. – To brzmi jak teorie z internetu o efekcie Mandeli, czyż nie? 

– Tak, to właściwie coś w tym rodzaju.

– Wie pan co, pomyślę nad tym. Czasem umysł ludzki płata figle i słyszałem niejedną taką historię, ale muszę to ułożyć sobie w głowie. Miłego wieczoru!

 

*

 

Klinika sprawiała wrażenie pustej i cichej. Choć spotykał ochroniarzy, pielęgniarki oraz samych pacjentów, to brakowało tam życia. Byli jak kukły odgrywające rolę w teatrze lalek albo jak NPC w grze wideo zaprogramowani do jednej rutyny. Uśmiechali się, kłaniali. Szli w lewo, szli w prawo, do góry i na dół, ale tak bez życia, mimowolnie. 

Kiedy wziął kąpiel, na korytarzu spotkał mroczną dziewczynę sprzed ośrodka. Stała oparta o ścianę i przesuwała palcem po ekranie. 

– Hej – powiedziała, gdy przechodził. – To ty jesteś tym pisarzem?

Stanął. Ich spojrzenia się spotkały. Miała czarne oczy, głębokie jak ocean. Mógłby w nich zatonąć. 

– Cześć – odparł z trudem. Z jakiegoś powodu nie potrafił zebrać myśli. – Tak… ja przyjechałem niedawno. Chyba widzieliśmy się przed kliniką.

– Jak chcesz, to ci pokażę, o co tu biega. 

– Czemu? 

– Nudzi mi się. – Wzruszyła ramionami, po czym schowała telefon do kieszeni. 

– Dobrze, tylko zaniosę rzeczy. – Mimo zmęczenia, postanowił, że przystanie na propozycję. Podobna okazja mogła się nie nadarzyć. 

– Paweł. 

– Rene. – Podali sobie ręce, po czym ruszyli, najpierw do pokoju, a potem na taras dachowy. 

Stanęli w rogu, przy barierce. Paweł rozejrzał się dookoła. Jak wszędzie i tu panowała grobowa atmosfera. Pacjentów pilnowało dwóch ochroniarzy chodzących w tę i z powrotem. Niektórzy z obecnych siedzieli na ławkach, inni spacerowali lub stali przy barierkach wpatrzeni w ogród za ośrodkiem. Nieliczni rozmawiali, a pozostali jakby kontemplowali, rozmyślali nad sobie znanymi sprawami ze wzrokiem skierowanym w dal. 

– Na przykład patrz na tego. – Rene skinęła głową w kierunku podstarzałego mężczyzny w okularach, który siedział na ławce i zapisywał coś w zeszycie. – To profesor. Fizyk. Podobno chciał się zabić w celach eksperymentalnych.

– Eksperymentalnych?

– No, dla mnie to też krejzi, ale co tu nie jest…

– Ale co to za eksperyment?

– Mnie nie pytaj, mam gałę z fizyki. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym spuściła wzrok.

– A ten? – zapytał odruchowo, patrząc na mężczyznę po trzydziestce, opartego o barierkę. – Chyba go skądś znam.

– No, trafiłeś. Bo to aktor. Dominik Diaz. Gra w takich telewizyjnych wysrywach, serialach dla boomerów. 

– Wiesz, czemu tu jest?

– Alkoholik, pijak. Jak dla mnie tacy się nie kwalifikują. Często wcale nie chcą ze sobą skończyć, tylko tak grają na emocjach.

Paweł otworzył usta i wybałuszył oczy. Rene miała kwaśną minę, obejmowała brzuch rękami i ciągle potrząsała głową, by odrzucić włosy opadające na twarz. Lekko drżała przy tym, jakby było jej zimno. 

– Masz bardzo głębokie osądy jak na swój wiek – stwierdził po chwili. – Mogę spytać, ile masz lat?

– No proste. – Pokiwała głową. – Siedemnaście, ale ludzie mówią, że mam vibe o wiele starszej. 

– To prawda…

– Dobra, ale patrz na tamtych. – Uniosła głowę i jakby brodą wskazała parę stojącą przy wysokiej palmie w doniczce. 

Żywo dyskutowali. Mężczyzna był łysy, umięśniony i często dotykał ramienia kobiety. Ta z kolei robiła różne miny ze spektrum od wściekłości do ironicznego uśmiechu. Kątem oka spojrzała na Pawła i jakby uśmiechnęła się do niego. 

– Nazywam ich Seba i Karina – stwierdziła z lekką pogardą. – Ale to nie są ich prawdziwe imiona. Ten koleś to znany bokser, narodowiec i wieśniak. Chyba Piotr jakiś tam.

– A ta, to też niezły przypadek. Kaśka. Podobno były mąż odebrał jej dziecko po rozwodzie. Dlatego tu trafiła, nie mogła tego znieść. Mówią, że jest uzależniona, no wiesz… Od seksu.

– Dużo o nich wiesz – stwierdził, zachęcając dziewczynę do dalszej opowieści.

– No, siedzę tutaj już trzy tygodnie – przyznała. – Mamy tu różnych świrów. Nawet własną zakonnicę.

Obydwoje spojrzeli na kobietę w czarnym habicie, która siedziała na ławce z różańcem w rękach. Była młoda, o białej cerze. Miała nieobecny wzrok i nie zwracała kompletnie uwagi na inne osoby.

– Ona też się tu leczy? Myślałem, że kościół sam organizuje pomoc psychologiczną w swoich szeregach.

– No, ale ona to jakiś szczególny przypadek. Mówi, że ma widzenia. Matka Boska jej się pokazuje czy coś… Podobno w kościele próbowali jej to wybić z głowy, ale jest uparta. Wysłali ją tu, żeby zrozumiała, że to wszystko tylko wymysły.

– A ty, co o tym sądzisz?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami, po czym sięgnęła do kieszeni po smartfona i zaczęła przeglądać internet. – Ja tam wierzę w szatana. Zresztą ona też, bo to na pewno nie Matka Boska jej się kazała zabić.

– Rene?

– No – powiedziała obojętnie, zbliżając ekran do twarzy.

– Ty czemu tu jesteś?

– Jak wszyscy – odparła, po czym przełknęła ślinę. – Jeśli pytasz, dlaczego próbowałam… to miałam swoje powody. Potem stary mnie tu zamknął. Wiadomo, lepiej mieć mnie z głowy. Ale ja i tak to zrobię. Zabiję się, chcę tego. To taka moja mała obsesja.

– Wiesz co Paweł – dodała po chwili i podniosła wzrok znad smartfona, gdy jej rozmówca przetrawił poprzednie słowa. – Lepiej odpuść sobie ten temat. Wierz albo nie, ale twoja poprzednia książka to bajka dla dzieci, w porównaniu do tego, co tu znajdziesz. 

Niebawem zszedł na dół. Rene straciła nim zainteresowanie na rzecz smartfona. Stawiał małe kroki, będąc zupełnie oddzielony zmysłowo od świata zewnętrznego. Gładził się ręką po policzku i zmierzał do pokoju jakby na autopilocie. Dziewczyna miała rację, to nie mógł być prosty temat. Przez chwilę gdy opowiadała mu o pacjentach, pomyślał, że to świetne historie, ale potem dotarło do niego. To miejsce niosło ogromny ciężar, tak wielki, że mało kto mógłby go udźwignąć.

Z rozważań wyrwało go przenikliwe spojrzenie. Przed jego pokojem stała wysoka kobieta, blondynka z czerwoną apaszką na szyi. Miała na ustach szminkę i błyszczyk pod kolor, na paznokciach długie tipsy. Stała oparta o framugę, jakby zastawiała mu drogę. 

– Cześć – rzekła, siląc się na uśmiech. Chybiła, nie wyszło. Jej wyraz twarzy przybrał karykaturalny, dziwaczny kształt, do krzty odstręczający.

– Hej – odpowiedział i zmierzył ją wzrokiem raz jeszcze. No tak, widział ją wcześniej na tarasie. To Kaśka według słów Rene, zwana też Kariną. 

– Wybacz, że tak bezpośrednio – wyartykułowała, spuszczając wzrok. – Ale podobasz mi się. Chętnie bym do ciebie wstąpiła…

– Kaśka, tak?

– Ach, wybacz. Tak, Kaśka. Ty jesteś Paweł, ten pisarz. – Podali sobie ręce i patrzyli na siebie przez chwilę. Kobieta ciągle odwracała wzrok. Próbowała się uśmiechać, ocierała policzek o ramię, spoglądała w sufit. 

– Przepraszam, ale chciałbym teraz odpocząć – odparł spokojnie. – Chętnie porozmawiam później. 

 Stanęła jak wryta. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Zbliżyła się do niego, objęła w pasie, po czym spróbowała pocałować. Paweł odepchnął ją delikatnie. Wykrzesał niezręczny uśmiech, po czym otworzył drzwi do pokoju. Kobieta objęła twarz dłońmi, a później odeszła, przeklinając cichutko.

Usiadł przy biurku i zapisał najważniejsze wnioski. Rene, młoda, bardzo chuda, wytatuowana gotka o mrocznej duszy. 17 lat. Obgaduje i ocenia. Ciągle siedzi w smartfonie i obsesyjnie chce się zabić na złość niezainteresowanemu ojcu. Kaśka, nimfomanka po czterdziestce, wyglądająca jak rozwiązła nastolatka. Nosi czerwoną apaszkę. Po rozwodzie odebrano jej dziecko… Profesor fizyki… Aktor Dominik Diaz, alkoholik… Piotr, łysy bokser, kulturysta, narodowiec. Zakonnica z objawieniami. Doktor Jerzy Aleksander, właściciel kliniki. Miły, ale jest w nim coś niepokojącego…

 

*

 

Zbudził go wrzask, kobiecy pisk zmieszany z krzykiem. Zerwał się na nogi i zamarł na chwilę, nasłuchując. Jakieś strzępy rozmowy, a raczej sprzeczki dobiegły do jego uszu z zewnątrz. A niech to. Pokiwał głową, wsunął na stopy klapki i wybiegł z pokoju, jak wstał w samych spodenkach i podkoszulku. 

Po drodze żadnych pielęgniarek nawet przy toalecie. Był środek nocy, ale jakiś personel powinien czuwać. To samo w recepcji. Pustki. Paweł wybiegł frontowymi drzwiami i znalazł się na parkingu. Poświecił telefonem. Jakieś jęki dobiegły do jego uszu z zarośli. 

– Jest tam kto? – krzyknął, po czym zaczerpnął łapczywie powietrza. – Wszystko w porządku?

Poszedł w kierunku hałasu. Poświecił przed sobą, próbując coś dostrzec. I wtedy, mignęły mu błyszczące ślepia. Jakby jaszczur czaił się na niego na czterech łapach, ogromny waran z Komodo. Wypuścił telefon, ciarki przeszły mu po plecach, ale szybko doszedł do siebie. Podniósł aparat i jeszcze raz skierował latarkę w to samo miejsce.

– No spierdalaj! – Usłyszał i zrozumiał, że to nie waran, tylko łysy facet, bokser, którego pokazała mu Rene, leżący na zupełnie nagiej Kaście. 

– Paweł idź sobie, wszystko jest w porządku – powiedziała kobieta, z zażenowaniem.

– Na pewno? 

– Tak!

Pokręcił głową z niedowierzaniem i odszedł. Drżały mu ręce. Oddychał głęboko. Co za pojebane miejsce. Świry to za mało powiedziane.

Drzwi do pokoju ochrony były zamknięte. Cały ten monitoring to wielka ściema. Gdzie wszyscy zniknęli do cholery? Odwrócił się na pięcie i poszedł do pokoju.

A jednak kogoś znalazł. Znowu Rene. Stała oparta o ścianę ze smartfonem przed oczami. Przesuwała nerwowo palcem po ekranie.

– Co ty tu robisz? Słyszałaś krzyki? – zapytał, ale w pierwszej chwili go zignorowała. 

Dziewczyna leniwie wyjęła słuchawkę z ucha i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.

– Mówiłam ci, żebyś lepiej odpuścił temat. 

– Czemu nie śpisz? – drążył dalej. Próbował coś z niej wyciągnąć, choć wyglądała, jakby znajdowała się w innym świecie. 

– Mam bezsenność – powiedziała bez emocji i wzruszyła ramionami, po czym odeszła w kierunku schodów. 

Westchnął i podniósł rękę, by ją zatrzymać, ale zaraz odpuścił. Nic by mu więcej nie powiedziała. Odwrócił się i poszedł do siebie. Nie przypuszczał nawet, że czeka go kolejna niepokojąca niespodzianka.

Drzwi jego pokoju spryskane były krwią. Małe czerwone plamy rozpościerały się od posadzki, przez próg, aż do wysokości klamki.

– Co jest! – krzyknął. Miał nadzieję, że kogoś zaalarmuje. Nic z tego. Nie usłyszał nawet pojedynczego szmeru przez kilka minut.

Spróbował nawet zadzwonić do ordynatora, doktora Jerzego. Brak odpowiedzi. Drżącą dłonią powoli otworzył pokój. W środku nic się nie zmieniło. Wypuścił powietrze z ulgą, a potem poczuł ogromne zmęczenie.

 

*

 

Zbudził się wcześnie, parę minut po ósmej. Za oknem śpiewały ptaszki, świeciło słoneczko. Usiadł na brzegu łóżka i przetarł zmęczone oczy. Nie miał już siły. Nie rozumiał tego miejsca i chyba Rene miała rację. Trzeba było stąd spadać, uciekać gdzie pieprz rośnie. Założył to samo ubranie, co poprzedniego dnia, wrzucił rzeczy do plecaka i wyszedł. Po krwi na drzwiach nie było już śladu. Ludzie normalnie chodzili w tę i z powrotem. Ochrona nic nie wiedziała o niepokojących wydarzeniach. Nikt z nocnej zmiany niczego nie raportował. Nie mieli pojęcia, kto wytarł krwawe ślady.

Paweł wyszedł na parking. Rene paliła w samotności. Spojrzała na niego z dystansem i jakby czekała na to, co powie.

– Miałaś rację – stwierdził, po czym również wyjął papierosa. – To chyba zły moment dla mnie na taki temat. 

– Mhm – mruknęła, a potem jakby uśmiechnęła się lekko.

– Miło było cię poznać – dodał. 

Stali w milczeniu. Gdy skończyła palić, na jej twarzy jeszcze raz wykwitł uśmiech, ale nie było w nim nic serdecznego. Raczej biła z niego ironia i zwątpienie pełne politowania.

– Paweł – powiedziała po chwili – naprawdę, nie wracaj.

Chciał jej życzyć szczęścia i żeby przestała myśleć o tych wszystkich paskudnych rzeczach, ale kiedy zobaczył jej plecy, a potem, że znika w drzwiach frontowych kliniki, odpuścił. Dla niego temat się zakończył. Odszedł wraz z całym tym ośrodkiem.

Kiedy przekręcił kluczyk, samochód wydał duszący jazgot, kaszlał jak człowiek z zapaleniem płuc, szczekał jak wściekły pies. W pierwszej chwili krew napłynęła Pawłowi do skroni. Zrobił się cały czerwony i poczuł pieczenie w klatce piersiowej. Przekręcił kluczyk jeszcze raz, przymykając oczy. Silnik po chwili duszenia w końcu odpalił. Mężczyzna przełknął gęstą ślinę. 

Ostrożnie wyjechał z parkingu na asfaltową drogę. Stukot przy błotniku jakby się nasilił. Irytował go, napełniał zwątpieniem, czy jest w stanie dotrzeć autem do najbliższej miejscowości. Z każdym metrem było coraz gorzej. Tarcie przy kole wwiercało mu się w mózg. Zacisnął zęby i złapał mocno kierownicę. Najchętniej zatkałby sobie czymś uszy. 

Przejechał może trzy kilometry. Minął zjazd do lasu i wtedy coś trzasnęło. Głośny dźwięk spowodował, że na chwilę stanęło mu serce. Auto lekko podskoczyło. Puścił kierownicę i uderzył głową w przednią szybę.

– Aaa! – jęknął boleśnie, a potem obraz przed oczami jakby się zamazał i zgasł.

Kiedy otworzył powieki, wszystko było czerwone. Czerwona kierownica, czerwone siedzenia i las za pękniętą, przednią szybą. Czerwone dłonie. Przetarł nimi oczy, a kolory wróciły do normy, choć obrazy wciąż pozostawały lekko rozmazane.

Palcami dotknął rany na czole, z której sączyła się krew. Jej rozbryzgi dosięgnęły każdego elementu otoczenia. Drżącymi rękami wymacał klamkę w drzwiach i z trudem je uchylił.

Znów wpadł do rowu. W aucie coś pękło, jakby oś skrętna, przez co kompletnie stracił panowanie nad pojazdem. Oparł się o auto i zapalił papierosa. Krew ściekała mu po twarzy. Wpatrzony w asfalt dostrzegł wielki napis kredą, „CZARCI DÓŁ”, a pod nim długą strzałkę skierowaną w stronę miniętego zjazdu. Chłop, który mu pomógł poprzedniego dnia, zdecydowanie nie polecał odwiedzin tego miejsca. Poza tym to nie była odpowiednia chwila na zwiedzanie okolicy.

Na klęczkach wyciągnął telefon spod siedzenia w samochodzie. Cudownie. Miał rozbity ekran i nie dało się go włączyć. Wstał, po czym cisnął nim z całych sił w asfalt. Kopnął drzwi samochodu i głośny trzask rozniósł się po okolicy. Paweł oparł plecy o bok auta i zjechał powoli do pozycji przysiadu. 

Mógłby tak siedzieć bardzo długo. Przez kilka minut słyszał jedynie śpiew ptaków i grę świerszczy. W końcu do jego uszu zaczął dochodzić coraz głośniejszy warkot silnika. Uniósł się powoli, gdy auto stanęło tuż przed nim. Przednia, lewa szyba czarnej beemki zjechała w dół. Siedział w niej doktor. Doktor Jerzy Aleksander.

Zdjął ciemne okulary i otwarł usta z wrażenia, mierząc Pawła wzrokiem pełnym strachu.

– Panie Pawle! – jęknął z boleścią. – Co się panu stało!

– Ja… – Słowa jakby ugrzęzły mu w gardle. Nie wiedział, co powiedzieć, nie był pewien czy chce coś mówić. – Muszę uciekać.

 

*

 

– I mówi pan, że coś po prostu nagle pękło? – zapytał doktor, gdy pielęgniarka w ośrodku zakładała ostatni szew na czole Pawła.

– Tak – potwierdził z bólem w głosie, po czym zacisnął zęby i poczekał, aż kobieta dokończy dzieła. Bolało, ale nie aż tak jak wtedy, gdy uderzył się w głowę.

– Nie jestem specjalistą od aut – dodał, gdy miał już opatrunek na czole. – Mam strasznego pecha. Proszę się nie obrazić, ale to dlatego postanowiłem odjechać. Wczorajsza noc była dziwna i stwierdziłem, że muszę wracać. I szczerze mówiąc, nadal mi to chodzi po głowie. Może po prostu zadzwonię do znajomego, żeby mnie odwiózł do Warszawy.

– Panie Pawle, oczywiście może pan zrobić, co tylko zechce, ale proszę zważyć na to, że jest pan w szoku i potrzebuje odpoczynku. Zadbam o to, żeby niczego panu nie zabrakło.

Nie był pewien, co ma zrobić, ale poczuł, że musi się położyć. Tylko na chwilę. Później zadzwoni do Marka i poprosi go o przysługę.

– Poza tym mam numer do mechanika z okolicy – stwierdził doktor spokojnym tonem. – Ma lawetę, może odholować auto, a później je naprawić.

– Naprawdę? Byłby pan tak miły? 

Doktor był tak miły. Zaprowadził Pawła do pokoju, zamówił dla niego śniadanie i zadzwonił do mechanika. Paweł dał mu klucz do auta, a potem zasnął.

 

*

 

Po południu poczuł się lepiej. Miał zamiar zejść do recepcji i zadzwonić do przyjaciela ze studenckich lat. Jeśli Marek mógłby wyjechać po niego zaraz potem, to wieczorem Paweł spałby już w swoim łóżku.

Gdy zakładał spodnie, ktoś wszedł do pokoju bez pukania. Spojrzał pytająco na drzwi. Stała w nich wysoka blondynka z długimi, pofalowanymi włosami, z czerwoną apaszką na szyi. Była to Kaśka, której poprzedniej nocy ruszył na ratunek.

– Paweł – powiedziała delikatnym głosem pełnym skruchy. – Przepraszam za wczoraj. I dziękuję, że tak jakby próbowałeś mnie chronić. Ja… Już taka jestem. Nie panuję nad tym.

Zbliżyła się powolnym krokiem, patrząc mu głęboko w oczy. Tego dnia wyglądała na pewną siebie. Nie błądziła wzrokiem, nie stroiła głupich min. 

– Po prostu, gdy ktoś mi wpadnie w oko, to… – Mówiła coraz ciszej. Rozpięła górny guzik bluzki, a potem kolejny. Zobaczył jej czarny, koronkowy stanik. – Ja po prostu wtedy muszę.

Zrobiła następny krok. Tym razem dotknęła apaszki i rozwiązała ją powoli. Paweł spojrzał na jej odsłoniętą szyję. 

Przez chwilę chciał przetrzeć oczy ze zdumienia. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Kobieta miała tatuaż, czarny klucz, tradycyjny, z prostym, kolistym uchwytem i dużą dziurą oraz zwykłą, prostokątną łopatką. Dokładnie taki sam, jak ten, który pamiętał u Kingi. 

– Skąd masz ten tatuaż? – Złapał ją za szyję i odwrócił jej głowę, żeby przyjrzeć się bliżej. To był on, na pewno. Całował go, lizał, zasypiał z nim i się budził. Dokładnie ten sam. Poznałby go wszędzie.

– Jak to skąd… – jęknęła. – No zrobiłam, na początku studiów. 

– Gdzie go zrobiłaś? Gadaj! – Ścisnął jej szyję obydwiema rękami i ściągnął twarz ku dołowi, zgiął ją niczym giętki patyk. 

– W Warszawie, w studio, na Pradze. Aaa! – zaczęła szarpać się i krzyczeć. Nie puszczał. Musiał znać każdy szczegół tego tatuażu.

– Kinga też zrobiła go na Pradze – powiedział do siebie. – Znasz Kingę? Znasz ją? Kingę Kaniewską…

– Nieee! Puszczaj… – jęknęła, po czym szarpnęła i uderzyła go pięścią prosto w jądra. 

Zgiął się, złapał za przyrodzenie, a potem upadł. Łza spłynęła mu po policzku. 

– Myślałam, że jesteś normalny! – krzyknęła kobieta, a potem wybiegła z pokoju. 

Paweł leżał bezwładnie. Zignorował ochroniarza, który wpadł do pomieszczenia jak strzała. Nie odzywał się mimo wielu pytań. Facet nim potrząsał i szukał kontaktu, ale on miał w głowie tylko ten cholerny klucz.

 

*

 

Postanowił, że nie odpuści. Najwyraźniej coś przyciągało go do tego miejsca. Znalazł klucz, więc potrzebował zamka. Gwiazda Nadziei skrywała tajemnicę związaną z nim samym i jego zadaniem było jej odkrycie. Choć mógłby w jednej chwili zadzwonić do Marka lub po pierwszą lepszą taksówkę, to to, co zobaczył, utwierdziło go w przekonaniu, że musi zostać. Miejsce skrywało odłamek jego duszy, który koniecznie trzeba odnaleźć, by stać się kompletnym.

Zapukał do drzwi pokoju na drugim piętrze. Otworzył mu mężczyzna po sześćdziesiątce w koszuli w kratę i okularach o grubych oprawkach. Podgrzał wodę w czajniku i zaparzył herbatę. Paweł ustawił statyw i przymocował do niego smartfona, po czym skierował obiektyw aparatu w stronę rozmówcy.

Siedzieli przy małym stoliku. Mężczyzna wyraził zgodę na nagrywanie. Paweł wpiął mu mały mikrofon do kołnierza koszuli. 

– Możemy zacząć – stwierdził ze spokojem. – Proszę powiedzieć coś o sobie. 

– Nazywam się Artur Goldberg i jestem fizykiem teoretycznym, moja specjalność to fizyka kwantowa – rozpoczął powoli i starannie wypowiadał każde słowo. – Próbowałem odebrać sobie życie, by udowodnić hipotezę symulacji. Potwierdzić, że człowiek nie ma wpływu na tę symulację i jest skazany na wieczne życie.

– To mocne słowa – rzekł Paweł i spojrzał na profesora. Mężczyzna miał błysk w oku, widać było, że jest pewny swoich słów. – Jak rozumiem, uważa pan, że eksperyment został zakończony sukcesem?

– Proszę pana! – powiedział wzniośle. – Wyszedłem na dach naszego, uniwersyteckiego wydziału. To wysoki budynek, siedmiopiętrowy. Niemożliwe było przeżycie upadku z tej wysokości, a jak widać, jestem cały i zdrowy.

– Spadł pan z siódmego piętra i nadal pan żyje? – powtórzył Paweł. – Jak to możliwe?

– Stanąłem na krawędzi, zamknąłem oczy i rozłożyłem ręce. Jestem jednym z tych, którzy woleliby latać, niż być niewidzialnymi. Czasem w nocy, gdy sobie uświadamiałem, że śnię, wzbijałem się w powietrze i latałem hen, nad dachami miasta.

– I skoczył pan?

– Sen czy symulacja, to nieistotne jak nazwiemy ten świat, ale skoro mogłem latać w sennych marzeniach, to doszedłem do wniosku, że i tu nie będzie różnicy.

– Mam rozumieć, że wzbił się pan w powietrze?

– Nie, i tak naprawdę w to wątpiłem… W końcu ten, nazwijmy to świat, ma swoje zasady, które bada fizyka. Więc normalnie spadłem. Ale nie uwierzy pan.

– Tak?

– Wylądowałem wprost w wielkim kontenerze pełnym worków z wypełniaczem ekologicznym do przesyłek, tak zwanym skropakiem. A przysięgam, że chwilę wcześniej zerknąłem i nie widziałem nic takiego na dole. Podobno było jakieś duże zamówienie delikatnego sprzętu na uczelnię, o którym nic nie wiedziałem, a takie tematy raczej mnie nie omijają. Ten wypełniacz wyrzucili w nylonowych workach do tego kontenera, który swoją drogą nigdy tam nie stał. Jak pan to wyjaśni?

– Czy myśli pan, że to możliwe, że niektóre rzeczy, które z całą pewnością wiemy, że istnieją, mogą znikać albo pojawiać się w innych miejscach?

– O tak, z całą pewnością. – Pokiwał głową z uznaniem. – Słyszał pan o efekcie Mandeli? 

– Tak, ale zawsze myślałem, że to tylko internetowa legenda.

– To nie legenda – zaprzeczył z uśmiechem. – Za dużo ludzi tego doświadczyło. Na pierwszy rzut oka zjawisko wydaje się być błahe, ale to klucz, wskazówka, którą zostawia nam rzeczywistość.

– Klucz? 

– Właśnie tak. – Profesor skinął teatralnie głową, patrząc na Pawła. – W pewnym momencie stanąłem w martwym punkcie w moich badaniach naukowych. Ani ja, ani moi współpracownicy, ani studenci nie mieli pojęcia jak popchnąć to dalej. Sfrustrowany zacząłem schodzić z tematów akademickich i zatonąłem w teoriach spiskowych, aż w końcu natrafiłem na takie pseudonaukowe twierdzenia podważające rzeczywistość. Było tam sporo o religii, duchowości i innych głupotach, ale widziałem w tym wszystkim pewną myśl przewodnią.

– Jak pan doszedł do wniosku, że nie można umrzeć?

– Zawsze byłem zwolennikiem teorii, że mechanika kwantowa działa w każdych warunkach, a nie tylko w skali mikro. Możemy obserwować, że nawet małe organizmy mogą znajdować się w wielu stanach naraz, zupełnie jak elektron. I dopóki nie przeprowadzimy pomiaru, nie możemy być pewni, w jakim stanie są. Doszedłem do wniosku, że nie ma różnicy. Człowiek czy niesporczak. W jednym momencie odgrywają się wszystkie możliwe zdarzenia i w jakiś sposób to jedno jest wybierane. Co z pozostałymi? Czy nasze warianty żyją równocześnie w wielu równoległych światach?

– Wie pan?

– Nie, ale wiem, że w pewnym sensie to rzeczywistość dostosowuje się do nas. Z jakiegoś powodu zależy jej, żebyśmy żyli, cokolwiek to znaczy. To szokujące, ale nie można umrzeć, ani ja, ani pan w swojej rzeczywistości nie zginiemy. 

– Trudno mi w to uwierzyć.

– Czy był pan kiedyś bliski śmierci?

– Tak jakby… W dzieciństwie przewróciłem się na rowerze, a za mną pędziła ciężarówka. 

– I co dalej?

– Wstałem ze stłuczonym kolanem, chwyciłem rower i w ostatniej chwili zszedłem, a raczej zatoczyłem się na bok jezdni. 

– No widzi pan, dodatkowo mamy instynkt samozachowawczy.

– Panie Arturze. Czemu pan tu jest, skoro tak naprawdę nie chce pan umrzeć?

– Tego nie powiedziałem – stwierdził spokojnie. – To przerażające wiedzieć, że będzie się żyć wiecznie, czyż nie? Rodzina zamknęła mnie tu, bo nie są w stanie uwierzyć w to, co mówię i chcieli mieć problem z głowy. Ten tu, tak zwany doktor, też mi nie wierzy. Zresztą, przestało mi już zależeć. Jak stąd wyjdę, to lecę na Polinezję, zawsze o tym marzyłem. W końcu nic nie może mi się stać…

 

*

 

Następny w kolejce był aktor, Dominik Diaz. Paweł kojarzył jego twarz. Występował w reklamach, tanich serialach i głupich programach rozrywkowych. Mężczyzna miał ponad trzydzieści lat, ale wyglądał na starszego i umęczonego. Miał podkrążone oczy, zmarszczki na czole i niechlujnie zgoloną brodę. Gdyby nawet Paweł bardzo się starał, nie mógłby dostrzec choćby przebłysku jakiejś życiowej energii w tym człowieku. Był kukłą bez krzty emocji i wyrazu.

– Wie pan, z całym szacunkiem, ale naprawdę, jestem tu między innymi po to, żeby nie musieć udzielać wywiadów – stwierdził bez emocji, po czym usiadł na krześle w pokoju Pawła. 

– Bez obaw – spróbował uspokoić rozmówcę. – Piszę książkę o tym miejscu, a nie o poszczególnych pacjentach. Nazwiska nie mają dla mnie znaczenia. Jeśli pan sobie życzy, w ogóle nie wspomnę o pańskiej historii, ani nie zdradzę tożsamości. Proszę to potraktować jako rozmowę towarzyską. 

– Ta… Ile razy to już słyszałem, a później czytałem o sobie takie rzeczy, że na samą myśl chce mi się rzygać. – Pokiwał głową ze smutną miną i jakby rozczarowaniem. Z jego postawy, mimiki, chodu biło właśnie takie wrażenie ogromnego zawodu, utraty wiary, że jeszcze będzie dobrze. 

– Dobra, pogadajmy – stwierdził po chwili patrzenia w podłogę. – Tylko beż żadnego nagrywania. Dominik.

– Paweł.

Uścisnęli sobie dłonie. Paweł zamknął laptopa, w którym początkowo miał zamiar spisywać notatki. Potem postawił na stoliku dwie szklanki i nalał do nich wody z butelki. Jego rozmówca od razu wypił kilka łyków.

– Mogę zapytać, jak tu trafiłeś? – Paweł zadał pytanie bez ogródek. Nie miał czasu owijać w bawełnę. Normalnie zacząłby od small talku, gadki szmatki o pogodzie i samopoczuciu, ale sam miał w tym wszystkim własną misję, która nie cierpiała zwłoki. 

– Ostry początek – stwierdził, choć Paweł nie usłyszał ani odrobiny emocji, rozczarowania czy oceny. – Dobra, powiem szczerze. Piję, jestem alkoholikiem. Zanim tu trafiłem, nie było dnia, żebym czegoś nie chlapnął. Nie umiem grać bez małpki. 

– I co, nikomu to nie przeszkadzało?

– Ekipa w serialu wiedziała. Cała branża sobie zdawała z tego sprawę. Ale taka prawda, że jestem beznadziejny bez alko. Wiem to ja, wiedzą reżyserzy. Dopóki dobrze grałem, nikt się nie czepiał.

– Ale? – Paweł spróbował pociągnąć temat dalej.

– No właśnie, ale… – westchnął, po czym napił się wody. – Gołda ma to do siebie, że wciąga. Chcesz więcej i więcej. Owłada tobą jak demon. 

– Na początku to kontrolowałem – kontynuował po chwili. – Aktorki trochę się krzywiły gdy czuły zapach gorzały. Szczególnie jak mieliśmy sceny pocałunków, ale akceptowały to, bo co miały zrobić? No ale później przepadłem. Nocne melanże, upodlenie, skandale. W pewnym momencie, jak tak pijesz bez umiaru, to przypominasz gówno… Spóźniałem się na plan, zapomniałem tekstów, mówiłem niewyraźnie. 

– Trudno było z tobą pracować?

– No, tragicznie – potwierdził, kiwając głową. – Raz przychodzę na plan, dają mi scenariusz, a tam widzę, że moja postać umiera. Wpada pod walec. Wyobrażasz to sobie? Głupszego pomysłu nie słyszałem. Nie, że ktoś do niej strzelił albo że miała wypadek samochodowy. Walec kurwa. Mówili, że ludzie to podłapią w internecie i przypomną sobie o serialu, bo spada oglądalność.

– I jak to przyjąłeś?

– Wiadomo. – Wzruszył ramionami i utkwił wzrok w podłodze. – Zagrałem swoje, robiąc najgłupsze miny, jakie umiałem, wziąłem kasę i poszedłem w tango. Pisali o mnie wszędzie. Że leżę nieprzytomny w klubie, że walczę z ochroną na gołe pięści, że dziewczyna mnie zostawiła i te pe. Pewnego dnia obudziłem się, cały drżąc. Wziąłem wszystkie tabletki, które były w domu i miałem nadzieję, że już nigdy nie otworzę oczu. Na nieszczęście przyszedł do mnie brat i natychmiast zawiózł na pogotowie. Po detoksie wsadzili mnie tu.

– A jak to się zaczęło? Czemu pijesz?

– Bo nie rozumiem tego świata. 

– Jak to?

– Kiedyś w życiu spotkało mnie coś bardzo dziwnego i nie mogę dojść do siebie. 

– Opowiesz?

– Sam nie wiem… – westchnął, kręcąc głową. – Ludzie nie chcą mi wierzyć.

– Spokojnie, nie oceniam. Chętnie posłucham.

– No dobra – powiedział stanowczo. – Nie wiem, co sobie o mnie pomyślisz, ale kiedyś spotkałem ducha. 

– Serio, ducha?

– Znaczy, ja to tak nazywam, bo nie wiem, co innego mogłoby to być. 

– Kiedy to się zdarzyło?

– Jestem z Siedlec. Chodziłem tam do liceum. Miałem osiemnaście lat, byłem wtedy w klasie maturalnej. – Zaczął bardzo konkretnie. – Zawsze miałem powodzenie u dziewczyn. Grałem w szkolnych przedstawieniach, prowadziłem apele, miałem burzę kręconych loków i słuchałem alternatywnego rocka typu Muse albo Radiohead. Ale jakoś tak nigdy się nie zakochałem, dopóki nie zobaczyłem jej. 

– Zmieniła szkołę, bo stary dostał pracę w naszym mieście. Była rok młodsza. Jak ją zobaczyłem na przerwie, od razu zagadałem. Skąd jest, czemu zmieniła budę, czego słucha, co ogląda. Takie tam, tematy same przychodziły mi do głowy. Miała świetny styl, ładnie się malowała i pachniała różą. Bardzo lubiłem jej czarne, pofalowane włosy i drobną twarz. I ona też mnie lubiła. 

– Po lekcjach spacerowaliśmy po mieście. Łaziliśmy na cmentarze albo gdzieś do lasów. Czasem wagarowaliśmy. Gadaliśmy o bzdurach, macaliśmy się po krzakach i tego typu sprawy. Ale jedno było dziwne. Nigdy nie pozwoliła, żebym ją odprowadził. Po prostu zostawiała mnie pod moim domem albo gdzieś na mieście, więc nie wiedziałem gdzie mieszka.

– Pewnego dnia poszliśmy do takiego lasku niedaleko moich stron. Był tam stary, opuszczony dom. Zamknięty, ale wiedziałem, jak do niego wejść. Chciałem, no wiesz, zrobić tam z nią to pierwszy raz. Zapaliłem świeczki, wypiliśmy po szklance wina i wszystko poszło bardzo fajnie. Widziałem, że jej się podoba, a moje serce prawie nie wyskoczyło i nie odleciało wprost do nieba. Po wszystkim wyszedłem z chaty, żeby zapalić i wtedy usłyszałem krzyk z wnętrza. Jej krzyk.

Paweł dostrzegł w oczach Dominika przerażenie, tak jakby na nowo przeżywał tę historię. Skulił się i zakrył dłonią twarz. Przez chwilę nic nie mówił, po czym wyprostował sylwetkę i kontynuował opowieść. 

– Natychmiast wróciłem i wiesz co? 

– Tak?

– Nie było jej. Zniknęła. Na wersalce zobaczyłem tylko krew, dużo krwi, ale po niej ani śladu. Przeszukałem każdy kąt, ale nikogo nie znalazłem. Łaziłem wokół kilka godzin. Wszystko na nic. Kiedy wyciągnąłem komórkę, to nie mogłem znaleźć jej numeru w kontaktach. Gdy sam go wstukałem i zadzwoniłem, to usłyszałem, że nie ma takiego numeru. 

– To niesamowite!

– A żebyś wiedział. Byłem zakochanym szczeniakiem, a tu coś takiego. Ale to nie koniec, słuchaj! Następnego dnia tam wróciłem i nie było tego domu, a pamiętam go od dziecka. Mieszkała tam taka stara baba, a później, jak zmarła, to stał pusty. I nagle zniknął. Nikt też w szkole nie wiedział nic o tej dziewczynie. Nigdy takiej nie było w klasie. Nauczyciele, uczniowie o niej nie słyszeli. A u mnie w okolicy nie pamiętali, że stała tam ta chata! Obłęd. Całkowicie zwariowałem. Nie zdałem matury, zacząłem chlać z metalami z technikum informatycznego. Autentycznie się zakochałem, a ona nigdy nie istniała!

– To bardzo niezwykła historia. Jak miała na imię? Rozmawiałeś o tym z doktorem Aleksandrem?

– Ta, z Aleksandrem i innymi tak zwanymi psychiatrami. Nikt mi nie wierzy, że ta dziewczyna istniała. Moja ukochana Kinga. Już potem nikogo tak nie kochałem, uciekłem w alkohol i aktorstwo. Zabójcze połączenie.

– Zaraz… – Paweł skrzywił się na chwilę. – Kinga? Moja Kinga też jest z Siedlec. Jak tamta miała na nazwisko?

– Kaniewska, ale nikt jej nie kojarzył. Twoja Kinga to znaczy kto?

– Kinga Kaniewska to moja była dziewczyna – stwierdził Paweł z przerażeniem. Wytrzeszczył oczy. Na czole wystąpił mu pot. Ręce zaczęły drżeć.

Mężczyźni spojrzeli na siebie z przerażeniem. Skulili się. Dominik założył ręce, Paweł objął twarz dłońmi. 

– Nie no. Pokaż jakieś zdjęcie – wybełkotał w końcu aktor. – To nie może być ona.

Otworzył laptopa. Szybko odszukał fotki z Włoch, te, które sprawdzał niedawno w wersji wydrukowanej, fizycznej. Znalazł to z Wenecji, gdy stał z nią na moście. Uśmiechała się i patrzyła wprost w aparat. Jej czarne, pofalowane włosy kontrastowały z błękitem nieba.

– O, mój Boże. – Dominik złożył ręce jak do modlitwy, gdy zobaczył zdjęcie. – To ona. Wszędzie poznałbym tę twarz. Śniłem o niej. Tęskniłem. Nie zniknęła jedynie z mojej głowy, bo nigdzie indziej nie było po niej śladu. Tu jest trochę starsza, ale bez wątpienia to ona.

– Teraz mnie przerażasz – wyartykułował z trudem Paweł, wzdychając. – Proszę, powiedz, że to twój popis aktorski.

– Nie, nie… Nie – powtarzał, kręcąc głową.

– A przypominasz sobie może, czy ta dziewczyna miała tatuaż klucza na szyi? 

– Nie. Nie miała. Pamiętałbym to.

Paweł poprosił aktora o jego telefon i natychmiast wystukał numer Kingi. Odebrała prawie natychmiast.

– Cześć Kinga, to ja.

– O, cześć Pawełku. Co to za numer? – Usłyszał jej dźwięczny, miękki głos. 

– Znajomego. Gdzie teraz przebywasz? – zapytał natychmiast.

– Właśnie przyjechaliśmy do hotelu. Jesteśmy w Grecji, na Korfu. Bajeczne miejsce. 

– Słuchaj, spotkałem kogoś, kto twierdzi, że cię zna – powiedział niespokojnym, drżącym głosem. – Połączmy się online na wideo. Masz tam internet?

– Tak, oczywiście, ale Paweł… 

– Proszę cię, zrób to dla mnie.

– Dobra, zaraz wszystko ogarnę.

Paweł włączył program do połączeń wideo i czekał, chodząc po pokoju w tę i z powrotem. Jego gość siedział nadal skulony na krześle z założonymi rękami. W końcu przy imieniu Kingi zapaliła się zielona lampka. Paweł dopadł do laptopa i natychmiast rozpoczął połączenie. 

Zobaczyli jej twarz na ekranie. Siedziała w lekkiej, czarnej sukience na balkonie. Włosy kobiety nieco powiewały na wietrze. Za nią widoczne było błękitne morze. 

Gdy Dominik ją zobaczył, łza spłynęła mu po policzku. Stanął jak wryty, niewzruszony niczym posąg i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.

– To jest Dominik Diaz, aktor telewizyjny – wytłumaczył Paweł bez żadnego wstępu.

– O, bardzo mi miło. Zna pan może reżysera, Zbigniewa Podlewskiego? – zareagowała z radością, ale nie jakby zobaczyła starego znajomego, tylko kogoś z kim można ubić interes.

– Kinga… – Paweł nie wiedział, jak ma to powiedzieć. – Słuchaj, Dominik twierdzi, że się znacie z liceum. Czy to prawda?

– Nie. Nie przypominam sobie. Pan pochodzi z Siedlec? Które liceum i który rocznik?

– Liceum numer jeden, rocznik tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt pięć – powiedział aktor drżącym głosem.

– Dziwne. Bo jestem rok młodsza. No ale to była duża szkoła i wiele klas. Nie wszyscy się znali, chociaż aktora bym zapamiętała.

– Kinga, o czym ty mówisz – Dominik dopadł do laptopa. Złapał ekran obydwiema rękami i spojrzał wprost w kamerę. – Dwa tysiące trzeci rok, przypomnij sobie. Byliśmy razem, chodziliśmy za rękę, słuchaliśmy muzy, a potem w tej chacie ty zniknęłaś…

– Co jest grane? To jakiś wkręt? Do jakiegoś programu? Jeśli tak, to w ogóle mnie to nie śmieszy!

– Pamiętasz? Naszą ulubioną piosenką było „Enjoy The Silence”!

– Tak, to moja ulubiona piosenka z tamtych lat, ale nie znam pana do cholery. Mam tego dość! Nie będę w to grać! 

Nagle ekran laptopa zamigał, pojawił się na nim ziarnisty szum, a potem po prostu zgasł. Paweł spróbował włączyć go ponownie, ale całkowicie padł. Dominik przecierał czerwone oczy i próbował stłumić płacz. Nie potrafił. Łzy popłynęły mu ciurkiem po policzkach.

Po chwili wyszedł z pokoju. Paweł został sam. Cały drżał i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wziął paczkę papierosów i poszedł na taras dachowy. Bolała go głowa. Był blady i osłabiony. Oparł się o barierkę i drżącymi rękami wyciągnął papierosa. 

– Ognia? – zaproponowała Rene i zbliżyła zapalniczkę z płomieniem do jego twarzy. Paweł skorzystał z propozycji. 

– Czemu jeszcze tu jesteś? Miałeś nie grzebać w tym temacie – dodała po chwili, gdy kilka razy się zaciągnął. 

– Miałem wypadek… – powiedział jak zamroczony, po czym przełknął gęstą ślinę. – Doktor Jerzy mnie tu przywiózł.

– Paweł lubię cię, więc posłuchaj – stwierdziła stanowczo, patrząc mu w oczy. – To miejsce jest jakieś dziwne, ostrzegałam. Pokazuje rzeczy, które lepiej zostawić w spokoju. Mnie już nic nie zdziwi. Widziałam w życiu posrane akcje, ale jak się nie ma odpowiedniego przygotowania, to lepiej stąd spadać. Dobrze ci radzę. 

– Jakie rzeczy? Co pokazuje? – Pokiwał głową z niedowierzaniem.

– Każdemu co innego – stwierdziła, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w kierunku schodów. Zobaczył jej drobne ramiona i tył czarnej sukienki.

Paweł został sam. Dopalił papierosa i spojrzał na taras. Był tam profesor. Siedział jak ostatnio na tej samej ławce i pisał coś w notatniku. Inni też zachowywali się podobnie jak poprzedniego dnia, z jednym wyjątkiem. W jego kierunku zmierzał łysy dryblas. Bokser Piotr, którego widział tamtej nocy w krzakach przy parkingu z Kaśką. Miał nietęgą minę, wręcz patrzył na Pawła z nienawiścią. 

– Ty, słuchaj no… – powiedział, stając niemal na baczność ze wzrokiem skupionym na twarzy Pawła. – Jeszcze raz dotkniesz Kaśki, a zrobię z ciebie szaszłyk. Rozumiemy się? Przebiję cię szpikulcem na wylot od dupy do pyska. 

Bokser uniósł pięść, jakby miał zamiar go uderzyć, ale była to tylko demonstracja siły. Po chwili odszedł w kierunku schodów tak jak Rene. 

Paweł też nie miał zamiaru tam dłużej zostawać. Poczuł, że cały drży. Do tego rana na czole pulsowała boleśnie. Poszedł do pokoju. W korytarzu minął Dominika z butelką wódki w ręku. Ich spojrzenia się spotkały, ale żaden nie pisnął słowa. 

Otworzył drzwi i dopadł do plecaka. Zawsze nosił ze sobą tabletki na uspokojenie. Trudne tematy książek nauczyły go, że czasem to jedyny sposób, by wyciszyć emocje. Wziął jedną kapsułkę, po czym padł na łóżko. Chciał spać, zapomnieć o tym dziwacznym świecie i obudzić się znów w zwykłej, szarej rzeczywistości.

 

*

 

Wyskoczył z łóżka jak z procy, gdy usłyszał głośne pukanie. Ktoś dobijał się w środku nocy, tłukł pięścią, jakby chciał wyważyć drzwi. Paweł wstał i zaświecił w pokoju. Na chwilę zamarł i nasłuchiwał. Czuł się niczym Gollum skryty w jaskini, zgarbiony i zerkający ze strachem w zagubionych wędrowców. Otworzyć? Uciekać? Wskoczyć pod łóżko i udawać, że nikogo nie ma? W końcu przekręcił zamek bezrefleksyjnie i odruchowo, jakby to nie on podjął tę decyzję. Na początku jego oczy, które jeszcze nie przywykły do światła, zobaczyły czarny, rozmazany, wertykalny kształt. Zamrugał i w końcu zrozumiał.

Stała przed nim zakonnica w habicie, z czarną chustą na głowie. Płakała. Z jej czerwonych oczu płynęły rzewnie łzy. Drżała, jakby doznała największego w życiu szoku. 

– Ratuj ją, proszę – zapiszczała i złapała go za ramię w teatralny sposób. 

– O czym siostra mówi? O co chodzi? – Próbował zachować spokój, choć czuł, że znów spotka go coś dziwnego, albo i jeszcze gorzej. Zdjął jej rękę z ramienia, zrobił krok do tyłu i czekał na to, co powie.

– Tę małą… Rene. Chcą jej zrobić krzywdę. Powiedziała mi Matka Boża.

– Jak to? – zadał najgłupsze możliwe pytanie. Nie do końca się obudził. Przez chwilę zapomniał, gdzie jest i cały kontekst zdarzeń. Spojrzał na przerażoną zakonnicę. Wyglądała śmiertelnie poważnie, choć na moment zaświtało mu w głowie, że to jakieś żarty.

– Od kilku lat ją widzę. Najświętsza przychodzi do mnie we śnie lub przy modlitwie. Wydaje mi polecenia, a ja je wykonuję. To ona wybrała dla mnie ten ośrodek. Miałam cię znaleźć i błagać, żebyś uratował tę dziewczynę. Tylko ty możesz pomóc, jesteś jej aniołem.

Paweł stanął jak wryty. Słowa siostry zakonnej brzmiały niczym nawiedzony bełkot. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Otworzył szeroko oczy i wzruszył lekko ramionami.

 – Jest u góry. Na tarasie. Biegnij po nią – powiedziała drżącym głosem. – Chcą ją złożyć w ofierze szatanowi. 

Kiedy włożył spodnie, wręczyła mu pelerynę i maskę z japońskiego teatru kabuki.

– Musisz to mieć, żeby cię nie rozpoznali – dodała, a potem wręczyła mu także sztylet z pofalowanym jak wąż ostrzem. Przyjął go bez słowa, nawet nie wiedząc, czemu miałby protestować.

– To też dostałaś od Matki Boskiej?

– Strój ukradłam. Włóż go. A ostrze jest od Najświętszej. Dla ciebie. 

Dreszcz przeszedł mu po plecach. Łatwiej było uwierzyć w znikający tatuaż albo alternatywne rzeczywistości według doktora Goldberga niż w to. Założył jednak maskę i pelerynę, a potem skierował się na górę. 

Kiedy minął dwie osoby w podobnych strojach, poczuł, że nogi mu miękną. Musiał się zatrzymać, oprzeć o komodę. Usłyszał jęki z głębi ciemnego korytarza. Tym razem nie miał zamiaru sprawdzać.

Podszedł do schodów wychodzących na taras dachowy. Wziął głęboki oddech i wyjrzał na zewnątrz. Rzeczywiście stali tam ludzie. Deklamowali coś w obcym języku, jakby po łacinie. Paweł nie znał tych słów. 

Wyszedł na zewnątrz i stanął na uboczu. Wszyscy byli ubrani w te dziwaczne peleryny. Nosili japońskie maski, niektórzy również mieli założony kaptur na głowę.

Przed grupą stał ołtarz. Szeroki, drewniany stół okryty czarnym obrusem, a na nim leżała naga kobieta z rozpostartymi rękami i nogami, jej twarz zasłaniała ciemna woalka. Dłońmi dotykała dwóch świeczników z czarnymi, zapalonymi świecami. Między jej udami, przed kroczem stał złoty kielich przykryty pateną i okryciem z wyszytymi zdobieniami gwiazd i półksiężyców. Obok, po prawej stronie, przy świecy, podtrzymywanej przez kobietę leżała otwarta księga na piedestale. Dodatkowo oświetlała ją pochodnia trzymana przez mężczyznę obok. Pomocnicy w maskach i ciemnych komżach wymachiwali ostrożnie kadzielnicami przed ołtarzem. W powietrzu unosił się zapach mirry. Co pewien czas rozbrzmiewał gong uderzany przez kogoś z tyłu.

W centrum ceremonii znajdowało się trzech mężczyzn. Dwóch niższych, równego wzrostu, w białych maskach kabuki kota i lisa. Stali skuleni, jakby w pokłonie, ostrożnie i z bojaźnią. Trzeci, najwyższy z nich zajmował centralne miejsce za ołtarzem. Nosił rogatą maskę z wyeksponowanym uśmiechem, ostrymi zębami i podkreślonymi, wielkimi oczami stylizowanymi na łabędzia. Ubrany był w czarny ornat ze złotymi zdobieniami ciernistego pnącza. Z rozłożonymi rękami głośno wykrzykiwał łacińskie inkantacje, które powtarzał tłum. 

Za ich plecami, na prowizorycznym, drewnianym stelażu rozwieszono płótna zdobione w symbole siarki, szyszek sosny i odwróconych krzyży. Pośrodku była gwiazda, ta sama, co w recepcji ośrodka. Pięcioramienna, z promieniami rozchodzącymi się w dół. Nie, to nie biblijny znak nadziei, prowadzący trzech mędrców. Nie żaden symbol narodzin, pokoju. Nic z tych rzeczy.

Wszystko, co obserwował, było na opak. Odwrócone, dziwne, pierwotne. Inne niż w rzeczywistości. 

Tłum rozstąpił się, gdy przed ołtarzem upadła chuda dziewczyna, jakby ktoś nią rzucił, cisnął tak, aby wylądowała właśnie tam. Natychmiast dwaj pomniejsi kapłani w zwierzęcych maskach dopadli do niej, złapali pod ramiona i poderwali jej chude ciało. Wyglądała na oszołomioną. Kiwała spuszczoną głową i jęczała jak naćpana.

– Rene, co oni chcą ci zrobić – zamruczał pod nosem Paweł, po czym wymacał sztylet schowany pod peleryną. 

Kapłani puścili dziewczynę, a ta sama zaczęła iść w stronę barierki tarasu. Dotknęła jej delikatnie, przejechała palcem po zimnym metalu, po czym wspięła się na murek i zaraz potem stała po drugiej stronie, na krawędzi nad przepaścią. Tłum tworzył korytarz między dziewczyną a ołtarzem. Najwyższy kapłan uniósł kielich, gdy przekroczyła barierkę i zaczął szeptać inkantacje. 

Paweł zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu. Przełknął ślinę i zadrżał. Jego serce przyspieszyło, ale przez chwilę nie mógł zrobić kroku. – Co do cholery… – W końcu jego stopy jakby oderwały się od podłoża i wypuściły go. Odepchnął kilku ludzi, zrobił sobie przejście do ołtarza i doskoczył do mistrza ceremonii. Objął jego tułów lewą ręką, wygiął mu ciało, a sztylet przyłożył do szyi. Mężczyzna upuścił kielich, który upadł na ziemie i rozlał czerwoną ciecz.

– Jeśli stanie jej się krzywda, zabiję go! – Paweł wykrzyknął najgłośniej, jak potrafił.

Wszyscy skupili wzrok na nim. Wykrzywione twarze, wywalone jęzory, czerwone nosy i wypukłe, okrągłe poliki masek zwrócone były w jego stronę. Wszystkie szydercze, rozbawione, pełne pogardliwego politowania. Milczeli, oczekiwali ruchu. Rene z przerażeniem zmierzyła go wzrokiem. Kapłan obok niej chwycił brodę swojej lisiej maski i powoli zaczął ją podnosić. Oczom Pawła ukazała się twarz, którą znał. Był to profesor Artur Goldberg.

– Śmiało, zrób to – powiedział, wskazując na trzymanego kapłana. – Zabij go. To należy do ciebie…

I inni ściągnęli maski. Wszyscy ludzie ośrodka. Byli ochroniarze i pielęgniarki, był Dominik z opitą gębą, Piotr bokser, doktor Jerzy, ale i ta zakonnica? Ona też nosiła maskę? Też brała udział? Kobieta na ołtarzu ściągnęła woalkę z twarzy. To była Kaśka z tym cholernym tatuażem. Choć przez drobną chwilę wyglądała jak Kinga, jakby zmieniła się jej twarz. Wybuchnęła śmiechem nagle i zaczęła goła przebierać, kręcić, wymachiwać kończynami jak opętana. 

Rene nagle odwróciła się i spojrzała w ciemną dal, w las, za którym wyrósł pionowy promień do nieba. Dziewczyna jakby z tęsknotą i nostalgią patrzyła na to zjawisko. Rozłożyła ręce, zaczerpnęła głęboko powietrza i zrobiła mały kroczek w kierunku krawędzi.

– Rene! Nie rób tego! – Paweł krzyknął i była to ostatnia rzecz, którą usłyszała. Jej ciało zniknęło w ciemności pustki. 

Kapłan za ołtarzem wybuchnął śmiechem. Jako jedyny wciąż nosił maskę. Paweł zdarł mu ją z twarzy. Facjata rogatego diabła upadła na ziemię. To, co zobaczył, jednak przerosło jego najskrytsze przypuszczenia. 

To był on.

Paweł. 

Stał oko w oko z samym sobą. 

Boże, co tu się dzieje. Co mi chcesz pokazać?

Paweł wypuścił z dłoni sztylet. Był zbyt roztrzęsiony, by go utrzymać. Osoby wokół zaś wyciągnęły ostrza i powoli zaczęły do niego podchodzić. Wziął głęboki oddech i podbiegł do barierki, przez którą wyskoczyła Rene.

Leżała na ziemi, cała we krwi. Dziewczyna, dziewczynka, która pragnęła umrzeć, dokonała tego w tak dziwnych okolicznościach. Paweł uniósł głowę. Z głębi lasu emanował jasny, pionowy promień aż do nieba. Objawienie. Ekstaza transcendencji.

Przekroczył barierkę tak jak Rene. Korytarz utworzony przez ludzi zniknął, a za plecami Pawła stało już kilka osób gotowych mu wbić nóż. 

Nie miał zamiaru skakać. Kucnął, złapał się gzymsu i zeskoczył na parapet poniżej. Zobaczył niezakratowane, uchylone pionowo okno. W ośrodku były i takie, niezabezpieczone, w pokojach dla personelu czy pomieszczeniach roboczych. Mężczyzna wyrwał okno, wyłamał je w dół i wskoczył do pomieszczenia. 

Gdy jego stopy dotknęły podłogi, ziemia zadrżała. Regały przy ścianie zatrzęsły się, zaczęły skakać po podłodze, a przedmioty, które na nich stały, spadły z impetem. Paweł również stracił równowagę. Upadł na bok, zasłaniając głowę. 

Po chwili drżenie osłabło. Mężczyzna zbadał otoczenie, ale niewiele dostrzegł przez dominującą ciemność. Wstał, dopadł do ściany i wymacał klamkę w drzwiach. 

Wydostał się na rozświetlony korytarz, gdy ziemia znów zadrżała. Tym razem zachował równowagę z trudem. Zobaczył, jak odpada tynk z sufitu i pękają ściany. Oświetlenie mrugało nieregularnie. Usłyszał krzyki, gdzieś rozbrzmiał wybuch. Dwójka ludzi, mężczyzna i kobieta przebiegła korytarzem, omijając Pawła opartego o ścianę. Nie widział ich nigdy wcześniej.

Poszedł w kierunku klatki schodowej. Odbijał się od ściany do ściany, gdy ziemia drżała coraz mocniej. Gdzieś w oddali słyszał jakby stłumiony, gardłowy ryk albo coś, co brzmiało jak… Beczenie kozła. Upadł na kolana tuż przed wyjściem na klatkę. Zobaczył pacjentów i pracowników ośrodka w panice zbiegających w dół. Jedni jeszcze w pelerynach, inni nadzy z ranami na ciele. Przepychali się, uderzali, upadali i turlali po schodach. Chyba przed czymś uciekali.

Paweł spojrzał w górę klatki i zrozumiał. Na dwóch nogach schodził, w wyprostowanej postawie, humanoidalny kozioł, rozmiaru dwa razy większego niż człowiek. Miał koźle kopyta i koźli łeb, z poziomymi, poprzecznymi źrenicami i wywalonym z pyska, długim jęzorem. W ludzkiej, obrośniętej szarą sierścią ręce trzymał kosę ociekającą krwią. Wbijał jej ostrze w każdego na drodze, becząc przy tym głośno. 

Gdy ziemia znów mocno zadrżała, Paweł wstał na nogi natychmiast i korzystając z okazji, że pozostali jeszcze leżą na klatce, rzucił się w dół schodów. Omijał bezradne, niewładne ciała. Czasem stąpał po ich plecach. Upadł kilka razy, ale wstawał i znów przeskakiwał, omijał i konsekwentnie szedł dalej w dół. Ktoś go uderzył, ktoś podłożył nogę, ktoś popchnął, ale ostatecznie przedostał się na parter. 

Natychmiast wybiegł z ośrodka i wtedy kawałek ściany budynku runął jak domek z kart przy pierwszym mocniejszym podmuchu. Ziemia dalej drżała. Miał wrażenie, że powstawała w niej szczelina, która przepołowi to miejsce, a potem wciągnie wszystko do wnętrza.

Ludzie przebiegali obok niego w panice, niektórzy cali we krwi, z głębokimi ranami. Paweł stał jak wryty. Przecierał oczy, próbował się szczypać po rękach, ale wyglądało na to, że to nie był sen. Ogień, trzęsienie ziemi, rzeź. Doświadczał tego wszystkimi zmysłami.

Tuż przed nim stanął człowiek. Stary, łysy, krępy. Miał ranę na głowie i całą twarz we krwi, ale Paweł go poznał. To profesor Goldberg. Paweł podszedł do niego ostrożnie, mając w pamięci, że jeszcze przed chwilą mężczyzna brał udział w krwawym rytuale.

– Co tu się dzieje? – zapytał zdezorientowany.

– To… – Mężczyzna zaczął kaszleć i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. – Ekhem… To rzeczywistość. Namieszaliśmy, pan namieszał… Teraz trzeba to odkręcić i stąd to wszystko.

– Ja namieszałem? A co ja takiego zrobiłem? To wy przywołaliście diabła! To wy pozwoliliście tej małej… – wykrzyczał z zaciśniętymi pięściami.

– Po prostu, niepotrzebnie pan tu przybył. To, co miało tu miejsce, to jakaś ślepa uliczka rzeczywistości. Rozpoczął się proces sprzątania.

– I co będzie później?

Rozmowę przerwał im huk wyrywanych z zawiasów drzwi. Stanął w nich piekielny kozioł, który zamiast kosy dzierżył piłę motorową. Profesor ruszył do ucieczki. Paweł podążył za nim, choć za chwilę upadł, gdy ziemia znów zadrżała. Ośrodek pękł wzdłuż szczeliny pośrodku. Ściany, kondygnacje i elewacje waliły się jedne za drugimi.

Wziął głęboki wdech i wstał, cały drżąc. Wbiegł do lasu. Ledwie co widział. Jedynymi źródłami światła były gwiazdy i księżyc, pożoga ośrodka i ten jasny promień daleko w głębi. Na chwilę zwolnił kroku, ale kiedy za plecami usłyszał beczenie i warkot piły łańcuchowej, znów przyspieszył. Zaczepił bluzą o gałąź. Upadł wprost na plecy, głową uderzając o kamień. 

Dotknął dłonią potylicy i poczuł wilgoć. Zawirowało mu w głowie, obraz rozmazał się przed oczami, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Z bólem wstał, zlustrował przestrzeń dookoła i zrozumiał, że kompletnie stracił orientację w terenie. Nie mógł dostrzec ośrodka. Był tylko on i ciemny las. Zrobił kilka kroków, ostrożnie omijając niewyraźne sylwetki drzew. Zgubił się, ale w oddali zamajaczyło jakieś światło.

Gdy podszedł bliżej, nawiedziło go znajome uczucie, że już kiedyś tu był, że wcześniej podobna sytuacja miała miejsce. Stał przed chałupą, starą, opuszczoną, przy której paliła się lampa naftowa. Znał to miejsce, przychodził tu po lekcjach w czasach liceum. Palił w niej papierosy i czytał komiksy, słuchał muzy, progresywnego rocka. Całował się z Kingą, a później to zrobili… Zaraz, czy to na pewno było jego wspomnienie? Czy to on tu przychodził?

Nagle w oknach chaty na moment mignęło światło. Paweł ostrożnie podszedł do wejścia. Nacisnął metalową, zimną klamkę i przełykając ślinę, uchylił drzwi, po czym wszedł do środka.

Na starej wersalce siedziała bestia. Wielki kozioł trzymał w ręku piłę motorową, napinał łańcuch, dokręcając śrubę oczkowym kluczem. Z nosa buchała mu biała para. Pobekiwał jakby narzekająco, że musi to robić.

Paweł zaczął drżeć. Otworzył usta z przerażeniem i zrobił krok w tył. Potwór wstał, odrzucił klucz na wersalkę i pociągnął za linkę zapłonową. Piła zawarkotała, rozniósł się ryk maszyny i piekielne beczenie kozła. 

Mężczyzna wybiegł z chaty i popędził w głąb lasu. Czuł, że bestia jest tuż za nim, że zaraz go dopadnie i potnie na kawałki. Ale co to? Gdy przebiegł dobry kawałek, przed nim znów wyrosła ta sama chata. Wrócił w to samo miejsce. Spojrzał za siebie. Potwór szedł w jego kierunku z piłą motorową. 

Paweł dobiegł do chałupy i wszedł do środka. Chciał zabarykadować drzwi, ale zobaczył coś strasznego. Na tej samej wersalce, na której zastał kozła, teraz leżało zakrwawione, nagie ciało kobiety. Bardzo młoda Kinga była nieżywa, z licznymi ranami na ciele. Zmasakrowana spoczywała w tym samym miejscu, w którym oni kiedyś… Nie, to nie mogło dziać się naprawdę. Paweł objął twarz dłońmi. Nie był w stanie na to patrzeć. 

Za jego plecami ktoś otworzył drzwi. Ryk piły łańcuchowej przybierał na głośności. Odwrócił się i ostatnie co zobaczył, to wściekły pysk kozła.

 

*

 

Ocknął się cały mokry. Był bardzo spragniony. Otarł pot z czoła, a potem dotknął brzucha. Nie wymacał w nim żadnej dziury po pile ani nawet rany. Gdyby nie ból głowy i szybko bijące serce, mógłby powiedzieć, że czuł się nieźle. Promienie słońca oświetlały spokojnie wnętrze pokoju.

Spojrzał na cały, nierozbity telefon leżący na szafce nocnej i kluczyki do auta. Była dziewiąta szesnaście. A niech to… – pomyślał, przecierając oczy. Cały wczorajszy dzień to tylko sen? 

Napił się z butelki, spakował rzeczy do plecaka, choć nie mógł znaleźć notatnika i ruszył do wyjścia.

– Hej, gdzie idziesz? – zaczepiła go Rene w korytarzu, ale nie odpowiedział. Minął dziewczynę i zszedł po schodach, po czym skierował się na parking. 

Otwierając auto, dostrzegł, że ludzie gapią się na niego zza barierek tarasu na dachu, patrzą przez okna, a niektórzy wychodzą z ośrodka i zerkają podejrzliwie. Paweł ostrożnie wszedł do samochodu, zamknął drzwi i przekręcił kluczyk w stacyjce. Odpalił za pierwszym razem.

Wyjechał z parkingu na drogę i ostrożnie kierował autem. Coś tu nie grało. Nie pasowało mu ewidentnie. Chwycił telefon leżący na fotelu pasażera i wszedł w kontakty. Chciał zadzwonić do Kingi i zapytać ją, czy ma tatuaż na szyi. Ale nie mógł jej znaleźć. Nie miał do niej zapisanego numeru i o dziwo, również go nie pamiętał. Zadzwonił więc do Marka.

– Cześć Marek. Mam pytanie.

– No cześć Paweł, jak tam w ośrodku, wszystko gra? – zapytał mężczyzna z troską w głosie. 

– To… dziwne miejsce. Ale tak, czuję się okej. Powiedz mi, masz numer do Kingi? Gdzieś mi przepadł.

– Zaraz… Jakiej Kingi, nie mów, że…

– No, mojej byłej.

– Tej z liceum? Paweł… no co ty… – zmieszał się Marek. W jego głosie zabrzmiał dystans i zdenerwowanie. 

– O co chodzi?

– Przecież ona zaginęła. Policja uznała ją za zaginioną, przecież wiesz. Co ty znowu odwalasz?

– Zaginioną…

Dreszcz przemknął po plecach Pawła. Przed autem przebiegł ciemny kształt. Tym razem nacisnął hamulec w porę. Koła zapiszczały na asfalcie. 

Mężczyzna wyszedł z pojazdu. Nie było śladu po stworzeniu, które przeleciało przez drogę. Rozejrzał się dokładnie i wtedy na drodze zobaczył napis naniesiony kredą „CZARCI DÓŁ”, a pod nim długą strzałkę skierowaną w stronę zjazdu.

Jak w transie poszedł w tamtą stronę. Polną drogą wkroczył do lasu. Już z daleka widział przed sobą pionowy promień światła. W tle majaczyło beczenie. Jego serce biło coraz szybciej. Gdy doszedł do krawędzi szerokiego krateru pośród drzew, dołączył do niego wysoki, humanoidalny kozioł z kosą w ręce. Spojrzeli sobie w oczy i kiwnęli porozumiewawczo.

Paweł zerknął w głąb krateru, którego pośrodku znajdowała się dziura. Z niej wychodził świetlisty promień wprost do nieba. Mężczyzna ostrożnymi krokami zszedł po zboczu w towarzystwie rogatego towarzysza. Spojrzał na dziurę jak zahipnotyzowany, przyglądał się jej dłuższą chwilę bez słowa, a potem wkroczył do niej i już nigdy nie powrócił.

Koniec

Komentarze

Początek opowiadania jakoś nie przypadł mi do gustu, ale rozumiem, że opis uroczystości w domu Kingi i później jej relacji z bohaterem był konieczny, aby mógł się toczyć dalszy ciąg. No i toczył się całkiem nieźle, byłam zaintrygowana rozmowami, które Paweł przeprowadzał z mieszkańcami Gwiazdy Nadziei, zwłaszcza kiedy pojawiały się w nich wątki trudne do pojęcia. Cały czas miała jednak nadzieję, że cała rzecz się wyjaśni, ale, jak się okazało, moja nadzieja okazała się płonna, a ja, doczytawszy opowiadanie do końca, pozostałam mocno zdegustowana przedstawionymi wypadkami i ciemna jak tabaka w rogu.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Mam jednak jeszcze pewną nadzieję, Pesosie, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się bardziej satysfakcjonujące i zdecydowanie lepiej napisane. Powodzenia.

 

Szpil­ki na wy­so­kim ob­ca­sie, per­fu­my z piż­mem… → Zbędne dookreślenie, albowiem szpilki to właśnie buty na wysokim cienki obcasie; nie ma szpilek na niski obcasie.

Wystarczy: Szpil­ki, per­fu­my z piż­mem

 

Stał na ta­ra­sie da­cho­wym, wcią­ga­jąc dym pa­pie­ro­sa i po­pi­ja­jąc whi­sky na prze­mian. → Na przemian z czym popijał whisky?

A może miało być: Stał na ta­ra­sie da­cho­wym, na przemian wcią­ga­jąc dym pa­pie­ro­sa i po­pi­ja­jąc whi­sky.

 

Na nie­bie świe­ci­ły gwiaz­dy i księ­życ w pełni. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy gwiazdy i księżyc mogły świecić w innym miejscu, nie na niebie?

 

– Słu­chaj­cie! – Dała znać ręką, żeby ktoś ści­szył mu­zy­kę. – Dzię­ki za licz­ne przy­by­cie. Praw­dę mó­wiąc, to my­śla­łam, że po­ło­wa z was ściem­nia, że tu przy­je­dzie. W końcu śro­dek lata, pięk­na po­go­da, a tu jacyś nu­dzia­rze spo­ty­ka­ją się, żeby świę­to­wać wy­da­nie książ­ki. – Pu­blicz­ność wy­buch­nę­ła śmie­chem, mimo że Kinga nie po­wie­dzia­ła nic nad­zwy­czaj za­baw­ne­go. Ale ten ak­cent, mi­mi­ka, kon­takt z pu­blicz­no­ścią… Nie­je­den pre­zen­ter i aktor by jej tego po­zaz­dro­ścił. → Zbędna półpauza po wypowiedzi, narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Słu­chaj­cie! – Dała znać ręką, żeby ktoś ści­szył mu­zy­kę. – Dzię­ki za licz­ne przy­by­cie. Praw­dę mó­wiąc, to my­śla­łam, że po­ło­wa z was ściem­nia, że tu przy­je­dzie. W końcu śro­dek lata, pięk­na po­go­da, a tu jacyś nu­dzia­rze spo­ty­ka­ją się, żeby świę­to­wać wy­da­nie książ­ki.  

Pu­blicz­ność wy­buch­nę­ła śmie­chem, mimo że Kinga nie po­wie­dzia­ła nic nad­zwy­czaj za­baw­ne­go. Ale ten ak­cent, mi­mi­ka, kon­takt z pu­blicz­no­ścią… Nie­je­den pre­zen­ter i aktor by jej tego po­zaz­dro­ścił.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Powiem tylko, że je sprzedawał. Reszta, nie jest warta słów. Niektóre rzeczy powinny pozostać zapisane. Poza tym to nie temat na imprezę. Przeczytaj, jak będziesz miał/miała chwilę na przemyślenia. → To wypowiedź dialogowa – czy Paweł umiał wymówić ukośnik???

 

Ob­ser­wo­wał ko­bie­tę, jak wy­cią­ga pacz­kę cien­kich pa­pie­ro­sów z nie­wiel­kiej to­reb­ki. → Czy papierosy na pewno były z torebki?

A może: Ob­ser­wo­wał ko­bie­tę, jak z niewielkiej torebki wy­cią­ga pacz­kę cien­kich pa­pie­ro­sów.

 

Po pierw­szym po­cią­gnię­ciu wy­dmu­cha­ła dym z ulgą i uśmiech­nę­ła się do niego. → Czy dobrze rozumiem, że uśmiechnęła się do wydmuchanego dymu?

Proponuję: Po pierw­szym po­cią­gnię­ciu z ulgą wy­dmu­chnę­ła dym i uśmiech­nę­ła się do Pawła.

 

– Świet­ny gar­ni­tur, to Ar­ma­ni? – Po­ki­wał głową. – Kur­cze, masz styl, wy­ra­biasz się. I ten wy­wiad na youtu­be… Żaden autor nie zro­bił nam ta­kich za­się­gów. 

– Na­kład wy­czer­pa­ny w mie­siąc – do­da­ła z po­dzi­wem. – Cze­goś ta­kie­go jesz­cze nie wi­dzia­łam. Książ­ka już cho­dzi po dwie stówy na au­kcjach. Mam na­dzie­ję, że ten cho­ler­ny do­druk bę­dzie lada chwi­la. → To jest wypowiedź Kingi. Potem mam jej dalszy ciąg, więc winno być:

– Świet­ny gar­ni­tur, to Ar­ma­ni? – Po­ki­wała głową. – Kur­cze, masz styl, wy­ra­biasz się. I ten wy­wiad na YouTu­be… Żaden autor nie zro­bił nam ta­kich za­się­gów. Na­kład wy­czer­pa­ny w mie­siąc – do­da­ła z po­dzi­wem. – Cze­goś ta­kie­go jesz­cze nie wi­dzia­łam. Książ­ka już cho­dzi po dwie stówy na au­kcjach. Mam na­dzie­ję, że ten cho­ler­ny do­druk bę­dzie lada chwi­la.

 

po czym po­cią­gnął łap­czy­wie z pa­pie­ro­sa. → Raczej …po czym zaciągnął się łap­czy­wie pa­pie­ro­sem.

 

– „znaj­dę ro­bo­tę w TVNie”.– „znaj­dę ro­bo­tę w TVN-ie”.

 

Czuję, że tam będą hi­sto­rie nie z tej Ziemi.Czuję, że tam będą hi­sto­rie nie z tej ziemi.

 

 – Wiesz, tak ostat­nio sobie myślę.Wes­tchnął i od­wró­cił się z po­wro­tem na plecy. → Zbędna kropka po wypowiedzi, didaskalia małą literą.

Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych.

 

– Eh… – wy­pu­ści­ła po­wie­trze z trud­no­ścią, po czym pod­nio­sła się i za­czę­ła za­kła­dać bie­li­znę. → Na czym polegała trudność wypuszczenia powietrza? O dwuznaczności tego zdania nie wspomnę.

 

– Czemu sobie kogoś nie znaj­dziesz? Kogoś, kto bę­dzie lubił pro­wa­dzić z tobą dys­pu­ty fi­lo­zo­ficz­ne? Np. ta Anka od nas, re­dak­tor­ka. → W ostatnim zdaniu: Na przykład ta Anka od nas, re­dak­tor­ka.

Nie używamy skrótów, zwłaszcza w dialogach.

 

Od­szu­kał spodnie na pod­ło­dze i kon­ty­nu­ował ubiór. → Ubiór to odzież/ ubranie. Nie wydaje mi się, aby można kontynuować odzież/ ubranie.

Proponuję: Od­szu­kał spodnie na pod­ło­dze i kon­ty­nu­ował ubieranie się.

 

– Masz rację.Wes­tchnął i uśmiech­nął się… → – Masz rację – wes­tchnął i uśmiech­nął się

 

po­fa­lo­wa­ne włosy, smu­kłe rysy i wy­ra­zi­ste kości po­licz­ko­we. → Smukły jest ktoś wysoki i szczupły, obawiam się, że rysy smukłe być nie mogą.

 

– Rób to, co uwa­żasz za słusz­ne. Tylko uwa­żaj na sie­bie. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: – Rób to, co uznasz za słusz­ne. Tylko uwa­żaj na sie­bie.

 

Wiesz, jak by nas to wy­bi­ło, gdyby zro­bił ekra­ni­za­cję Po­ry­wa­cza? → Wiesz, jak by nas to wy­bi­ło, gdyby zro­bił ekra­ni­za­cję „Po­ry­wa­cza”/ Porywacza?

Tytuły ujmujemy w cudzysłów albo piszemy kursywą.

 

Wi­dzia­łem z tobą wy­wiad na youtu­bie. Wi­dzia­łem z tobą wy­wiad na YouTu­be.

 

Tera każdy po­szedł w swoją stro­nę. → Literówka.

 

stwier­dził i wska­zał na ta­bli­cę re­je­stra­cyj­ną. → …stwier­dził i wska­zał ta­bli­cę re­je­stra­cyj­ną.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Po­czę­stuj pan fajką.Wes­tchnął… → – Po­czę­stuj pan fajką – wes­tchnął

 

Czy­tał Cza­ro­dziej­ską Górę. → Czy­tał „Cza­ro­dziej­ską Górę”/ Cza­ro­dziej­ską Górę.

 

– Mam pań­ską książ­kę, Po­ry­wa­cza. → – Mam pań­ską książ­kę, „Po­ry­wa­cza”/ Po­ry­wa­cza.

 

Rene ski­nę­ła twa­rzą w kie­run­ku pod­sta­rza­łe­go męż­czy­zny… → Można skinąć głową, ale obawiam się, że skinąć twarzą się nie da.

 

To samo na re­cep­cji.To samo w re­cep­cji.

 

Zbli­ży­ła się do niego po­wol­nym kro­kiem, pa­trząc mu głę­bo­ko w oczy. → Czy oba zaimki są konieczne? Zrezygnowałabym z pierwszego.

 

Pod­grzał wody w czaj­ni­ku i za­pa­rzył her­ba­ty.Pod­grzał wodę w czaj­ni­ku i za­pa­rzył her­ba­tę.

 

– To nie le­gen­da – za­prze­czył z uśmie­chem na twa­rzy. → Zbędne dookreślenie – czy mógł mieć uśmiech w innym miejscu, nie na twarzy?

 

 – No wła­śnie, ale… – Wes­tchnął, po czym napił się wody.– No wła­śnie, ale… – wes­tchnął, po czym napił się wody.

 

– Bo nie ro­zu­miem tego świta. → Literówka.

 

Na czole wy­rósł mu pot. → Pot nie wyrasta.

Proponuję: Na czole wystąpił mu pot.

 

– O mój boże.– O, mój Boże.

 

– Li­ceum nr 1, rocz­nik 1985 – po­wie­dział aktor drżą­cym gło­sem. → – Li­ceum numer jeden, rocz­nik tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt pięć – po­wie­dział aktor drżą­cym gło­sem.

Nie używamy skrótów, liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

2003 rok, przy­po­mnij sobie.Dwa tysiące trzeci rok, przy­po­mnij sobie.

 

– Pa­mię­tasz? Naszą ulu­bio­ną pio­sen­ką było Enjoy The Si­len­ce! → – Pa­mię­tasz? Naszą ulu­bio­ną pio­sen­ką było Enjoy „The Si­len­ce”/ The Silence!

 

Inni też za­cho­wy­wa­li się po­dob­nie co po­przed­nie­go dnia… → Inni też za­cho­wy­wa­li się po­dob­nie jak po­przed­nie­go dnia

 

 – Ratuj ją, pro­szę – ­pisz­cza­ła, cien­kim gło­sem i zła­pa­ła go… → Zbędne dookreślenie – pisk jest cienki z definicji.

Wystarczy: – Ratuj ją, pro­szę – ­pisz­cza­ła i zła­pa­ła go

 

– Strój ukra­dłam. Ubie­raj.– Strój ukra­dłam. Włóż go.

Stroju, tak jak żadnej odzieży, nie można ubrać.

 

Dreszcz prze­szedł mu po ple­cach. Ła­twiej mu było uwie­rzyć… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

na nim le­ża­ła naga ko­bie­ta z twa­rzą za­sło­nię­tą ciem­ną wo­al­ką z roz­po­star­ty­mi rę­ka­mi i no­ga­mi. → Czy dobrze rozumiem, że ciemna woalka miała rozpostarte ręce i nogi???

Proponuję: …na nim le­ża­ła naga ko­bie­ta z roz­po­star­ty­mi rę­ka­mi i nogami, jej twa­rz za­słaniała ciem­na wo­al­ka.

 

Mię­dzy jej udami, za kro­czem stał złoty kie­lich… → Nijak nie umiem zobaczyć kielicha stojącego między czyimiś udami i jednocześnie za kroczem.

A może miało być: Mię­dzy jej udami, przed kro­czem stał złoty kie­lich

 

Wziął głę­bo­ki od­dech i pod­biegł do ba­rier­ki, zza któ­rej wy­sko­czy­ła Rene. → Zrozumiałam, że Rene, całkiem niespodziewanie, wyskoczyła zza barierki i objawiła się zebranym.

A może: Wziął głę­bo­ki od­dech i pod­biegł do ba­rier­ki, przez którą wy­sko­czy­ła Rene.

 

upa­da­li i tur­la­li w dół po scho­dach. → Czy mogli turlać się po schodach w górę?

 

i wy­wa­lo­nym, dłu­gim ję­zo­rem z pyska. → …i wy­wa­lo­nym z pyska dłu­gim ję­zo­rem.

 

Nagle w oknach przy­byt­ku na mo­ment mi­gnę­ło świa­tło. → Obawiam się, że stara chałupa w lesie nie była przybytkiem.

 

– A niech to… – po­my­ślał, prze­cie­ra­jąc oczy. – Cały wczo­raj­szy dzień to tylko sen? → Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

Proponuję: A niech to… – po­my­ślał, prze­cie­ra­jąc oczy. Cały wczo­raj­szy dzień to tylko sen

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Minął dziew­czy­nę i zszedł na dół, po czym po­szedł na par­king. → Nie brzmi to najlepiej, ponadto mamy tu masło maślane – czy można zejść na górę?

Proponuję: Minął dziewczynę i zszedł, po czym udał się na parking.

 

Chwy­cił za te­le­fon le­żą­cy na fo­te­lu pa­sa­że­ra… → Chwy­cił te­le­fon le­żą­cy na fo­te­lu pa­sa­że­ra

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Regulatorzy. Bardzo dziękuję Ci za tak dokładne wykazanie błędów. Przyznam szczerze, że niektórych rzeczy nie wiedziałem i bardzo się cieszę, że mam okazję się nauczyć. Poprawię wszystko w wolnej chwili, tj. może jutro wieczorem. 

 

Jeśli chodzi o zakończenie, chciałbym, żeby czytelnik sam to zinterpretował. Każdy może dojść do innych wniosków. Ja mam swoje, których nie zdradzę. :) 

 

A początek, tak sobie teraz myślę, może faktycznie trzeba było ściąć.

 

Mam do ciebie jeszcze kilka pytań, jeśli pozwolisz. 

 

To wypowiedź dialogowa – czy Paweł umiał wymówić ukośnik???

Nie. To było przytoczenie typowej wypowiedzi, której udzielał Paweł. Z racji tego, że udzielał jej zarówno kobietom jak i mężczyznom, umieściłem tam ukośnik. Czy w związku z tym należy to zamknąć w cudzysłowie, zamiast tak jak dialog wydzielać od myślnika?

 

To jest wypowiedź Kingi. Potem mam jej dalszy ciąg, więc winno być:

– Świetny garnitur, to Armani? – Pokiwała głową. –

Ale to on pokiwał, mimo że ona mówiła. Tak nie wolno robić? Nie można opisywać w didaskaliach czynności innej osoby, niż ta, która mówi?

 

 – Wiesz, tak ostatnio sobie myślę. – Westchnął i odwrócił się z powrotem na plecy. → Zbędna kropka po wypowiedzi, didaskalia małą literą.

A tutaj akurat ta kwestia, którą wypowiedział, nie była westchnieniem, tylko w didaskaliach opisuje osobne westchnienie, po wypowiedzi. Może zostać?

 

Widziałem z tobą wywiad na youtubie. → Widziałem z tobą wywiad na YouTube.

Hmm, a takie pytanie, bo youtubie brzmi inaczej fonetycznie niż YouTube. Jeśli by mi zależało na tym brzmieniu, to mogę to zapisać „YouTubie”? Po prostu ludzie w języku potocznym tak mówią i zastanawiam się jak to poprawnie zapisać?

 

Tera każdy poszedł w swoją stronę. → Literówka.

Właśnie nie literówka ‘^^, to celowo. W sensie taka niedbałość w mowie z kolegą.

 

– Poczęstuj pan fajką. – Westchnął… → – Poczęstuj pan fajką – westchnął…

Właśnie to jest takie westchnienie poza tym dialogiem. Nie można tak robić?

I w zasadzie w każdym miejscu, gdzie zaznaczyłaś to „Westchnął”, ja miałem na myśli właśnie takie oddzielne westchnięcie, a nie opisanie wypowiedzi jako westchniętej.

 

 

Mam jednak jeszcze pewną nadzieję, Pesosie, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się bardziej satysfakcjonujące

Ach, pewną mówisz? ;) Czyli może coś z tego będzie, ale raczej bym nie liczyła? xD 

 

A, i przepraszam, że Cię zdegustowałem :( 

 

 

Jeśli cho­dzi o za­koń­cze­nie, chciał­bym, żeby czy­tel­nik sam to zin­ter­pre­to­wał. Każdy może dojść do in­nych wnio­sków. Ja mam swoje, któ­rych nie zdra­dzę. :) 

Pesosie, napisałam o zaintrygowaniu początkiem, ale opis dalszych wydarzeń, zwłaszcza od chwili pojawienia się zakonnicy w pokoju Pawła, był dla mnie mocno dezorientujący, by nie rzec, niezrozumiały. Jakże wiec mogę sobie cokolwiek interpretować, jeśli tego nie pojmuję?

Nie wykluczam, że to tylko słabość mojego rozumu i inni czytelnicy właściwie odczytają opisany tok wydarzeń.

 

To było przy­to­cze­nie ty­po­wej wy­po­wie­dzi, któ­rej udzie­lał Paweł. Z racji tego, że udzie­lał jej za­rów­no ko­bie­tom jak i męż­czy­znom, umie­ści­łem tam uko­śnik.

Ale Paweł nie mógł wymówić ukośnika.

Proponuję ostatnie zdanie wypowiedzi ze słowem, którym można zwrócić się i do panów, i do pań:

Prze­czy­taj, jak bę­dziesz mieć chwi­lę na prze­my­śle­nia.

 

Ale to on po­ki­wał, mimo że ona mó­wi­ła. Tak nie wolno robić? Nie można opi­sy­wać w di­da­ska­liach czyn­no­ści innej osoby niż ta, która mówi?

Skoro głową pokiwał Paweł, to nie są didaskalia tylko narracja, a tej nie zapisujemy jak didaskaliów. Proponuję:

– Świet­ny gar­ni­tur, to Ar­ma­ni?  

Po­ki­wał głową.

– Kur­cze, masz styl, wy­ra­biasz się. I ten wy­wiad na YouTubie… Żaden autor nie zro­bił nam ta­kich za­się­gów. 

 

Hmm, a takie py­ta­nie, bo youtu­bie brzmi ina­czej fo­ne­tycz­nie niż YouTu­be. Jeśli by mi za­le­ża­ło na tym brzmie­niu, to mogę to za­pi­sać „YouTu­bie”? Po pro­stu lu­dzie w ję­zy­ku po­tocz­nym tak mówią i za­sta­na­wiam się jak to po­praw­nie za­pi­sać?

Możesz, ale wielkimi literami i bez cudzysłowu.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/YouTube.html

 

A tutaj aku­rat ta kwe­stia, którą wy­po­wie­dział, nie była wes­tchnie­niem, tylko w di­da­ska­liach opi­su­je osob­ne wes­tchnie­nie, po wy­po­wie­dzi. Może zo­stać?

Westchnienie jest odgłosem wydanym przez mówiącego i jako czasownik dialogowy winno być zapisane małą literą, jak wszystkie czasowniki odnoszące się do mówienia i wydawania innych odgłosów „paszczowych”. Ale można tę kwestię zapisać i tak:

– Wiesz, tak ostat­nio sobie myślę… – Od­wró­cił się z po­wro­tem na plecy i westchnął.

I w za­sa­dzie w każ­dym miej­scu, gdzie za­zna­czy­łaś to „Wes­tchnął”, ja mia­łem na myśli wła­śnie takie od­dziel­ne wes­tchnię­cie, a nie opi­sa­nie wy­po­wie­dzi jako wes­tchnię­tej.

Westchnienie jest zapisem odgłosu, który wydał mówiący zarówno w trakcie wypowiedzi jak i po jej zakończeniu, więc jest nieodłącznym elementem didaskaliów, zapisywanych małą literą.

 

Wła­śnie nie li­te­rów­ka ‘^^, to ce­lo­wo. W sen­sie taka nie­dba­łość w mowie z ko­le­gą.

Nie znam kolegi Pawła, nie mam pojęcia, że mówi niechlujnie i dla mnie to jest literówka.

 

Pesosie, w poprzednim komentarzu podałam Ci linki do poradnika o zapisywaniu dialogów i usilnie namawiam, abyś go uważnie przeczytał – z pewnością pomoże Ci to w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Regulatorzy za wyjaśnienie. Ja znam ten poradnik już od jakiegoś czasu. Po prostu kwestia wzdychania nie była dla mnie jasna, bo tam, w tym poradniku to też jest poruszone jako wątpliwe, a ja najwyraźniej to zinterpretowałem inaczej, niż należy. Ale ok, do mnie to trafia. Czy westchnięcie jest częścią wypowiedzi, czy nie, nie ma tu znaczenia, bo jest wydanym odgłosem i zapisujemy z małej. Już poprawiam i zapamiętam na przyszłość.

 

Pesosie, napisałam o zaintrygowaniu początkiem, ale opis dalszych wydarzeń, zwłaszcza od chwili pojawienia się zakonnicy w pokoju Pawła, był dla mnie mocno dezorientujący, by nie rzec, niezrozumiały. Jakże wiec mogę sobie cokolwiek interpretować, jeśli tego nie pojmuję?

Jeśli mogę Ci jakoś podpowiedzieć, choć oczywiście nie wiem, czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie teraz, to zauważ, że od pewnego momentu, nie do końca w opowiadaniu wiadomo, co jest snem, a co dzieje się na jawie. Poddane jest też pod wątpliwość generalnie postrzeganie czasoprzestrzeni jako jednolitego continuum. I teraz po prostu trzeba by było się zastanowić, jaka była historia Pawła, co jest oczywiście bardzo trudne i niejednoznaczne. Bo możemy patrzeć na to opowiadanie liniowo: Paweł pisarz, przyjeżdża do ośrodka, dzieją się rzeczy niestworzone, a na końcu wchodzi do dziury. Albo można też podrążyć dalej (jeśli oczywiście komuś się chce). Kiedy tak naprawdę Paweł poznał Kingę? Czy historia aktora przypadkiem nie jest historią Pawła? A jeśli tak, to co tak naprawdę Paweł robi w ośrodku? Dalej już nie będę…

Oczywiście szanuję jeśli ktoś, czytając, nie próbuje tego interpretować. To już mój problem jako autora, że nie zaintrygowałem wystarczająco lub nie byłem w stanie przekazać swojego rozumowania, tak, żeby czytelnik je podłapał.

Pesosie, bardzo dzikęuje za wyjaśnienia, ale tak się składa, że sprawy mieszające sen i jawę nie są w stanie mnie zainteresować. Natomiast zmuszanie się do próby zrozumiania wydarzeń dziejących w różnych czasoprzestrzeniach, jest ponad moje siły. I pewnie dlatego ta historia do mnie nie trafiła. :(

Poczekam na kolejne opowiadania. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka