|Opowiadanie nieco inne niż wszystkie poprzednie. Nie ma tagu humor, tym razem będzie na poważnie.
|Opowiadanie nieco inne niż wszystkie poprzednie. Nie ma tagu humor, tym razem będzie na poważnie.
– Mamo, mogę na gokarty?
Olga spojrzała najpierw na swojego partnera. Dała mu tym znak, że chciałaby, żeby to on podjął decyzję. Wprawdzie Tymek nie jest jego synem, ale są już razem wystarczająco długo, żeby jej partner zaczął się angażować. Daniel zrozumiał tę sugestię i odpowiedział:
– Dobrze, ale najpierw skończ jeść.
To był błąd. Chłopczyk bez zastanowienia wepchnął sobie do ust dopiero co napoczętego hot doga i pobiegł w kierunku ukochanej atrakcji z pełnymi ustami.
– Ja nie… – Mężczyzna zaczął się tłumaczyć, ale Olga machnęła ręką, pokazując, że jest ok.
Sama chciała jeszcze zajrzeć do paru sklepów, więc ustalili, że Daniel posiedzi na jednej z licznych ławeczek i będzie miał oko na Tymka, podczas gdy ona jeszcze trochę porozgląda się w poszukiwaniu prezentu dla znajomych. Cosobotnie wspólne wyprawy do centrum handlowego „Wielki Staw” stały się dla nich namiastką życia rodzinnego. W tygodniu ciągle się rozmijali, a niedziele przeznaczone były na dokształcanie się obojga, więc tylko w soboty mogli pozwolić sobie na przyjemności.
Tym razem w części z atrakcjami dla dzieci panował wyjątkowy ruch i wszystkie ławeczki zajmowali rodzice czekający, aż ich pociechy wydadzą całe kieszonkowe i będą mogli wrócić do domu. Daniel przechadzał się więc wolno zerkając co chwila na boks z gokartami i mając nadzieję, że nie będzie musiał czekać zbyt długo. Chociaż… patrząc na długą kolejkę dzieci stojących grzecznie jedno za drugim zrozumiał, że to jednak trochę potrwa.
– Tu jestem! – zawołał Tymek, kiedy jego kolejka posunęła się trochę do przodu.
Mężczyzna pomachał mu, i z nudów zaczął się rozglądać, szukając czegokolwiek, co go zainteresuje. Jako dziennikarz pracujący od kilkunastu lat w lokalnej gazecie, bez trudu wynajdował tematy kolejnych artykułów. Nagle złapał się na tym, że już od dwóch czy trzech minut patrzy w kierunku małego diabelskiego młyna. Najbardziej nieciekawej, spośród atrakcji pod tym dachem. Sporo oczekujących, tylko że coś tu nie gra, nie ma wśród nich ani jednego dziecka, chociaż rozmiary karuzeli wskazywały, że to raczej atrakcja dla pięciolatków. Sam kiedyś zaproponował Tymkowi jazdę na tym gracie i otrzymał odpowiedź pełną urazy, jakby to miała być kara, a nie atrakcja. Dlaczego więc stoi tam kilkanaścioro dorosłych ludzi? Daniel odwrócił wzrok, żeby przyjrzeć się osobom czekającym w kolejce, ale widok zasłonił mu Tymek, który właśnie wyczerpał limit przyjemności na dziś. Trzeba było jeszcze zlokalizować jego mamę.
Zaprzątnięty swoimi sprawami dziennikarz zupełnie zapomniał o karuzeli aż do kolejnej soboty.
– A może poszukasz sobie jakichś wygodnych butów? – zaproponował partnerce. – Cały tydzień narzekałaś, że te zeszłoroczne nie są już tak wygodne jak na początku.
Zanim zaskoczona Olga cokolwiek powiedziała, odwrócił się do Tymka:
– Hej, wczoraj bardzo ładnie mi pomagałeś. Tu masz dwa dodatkowe żetony na gokarty.
Wzbudził tymi słowami radość dziecka i spojrzenie pełne uznania ze strony jego mamy. Kiedy oboje się oddalili, usiadł na wcześniej upatrzonej ławeczce, żeby skupić się na obiekcie obserwacji. Za piętnaście minut karuzela miała rozpocząć pracę, a już teraz w kolejce stało pięć osób. Jedną z nich był widziany ostatnio wysoki, łysy mężczyzna. Dziś miał na sobie kurtkę znanej firmy. Dalej kobieta w wieku Olgi. Za nią niski staruszek z laską. Właśnie podeszły do kolejki jeszcze dwie osoby. Starszą kobietę z obandażowaną ręką też pamiętał z poprzedniej soboty. Wsiadała wtedy jako druga. Dziwna ta kolejka. Patrząc na ludzi czekających na przejażdżkę, zdawało sobie sprawę, że coś tu było nie tak. Uderzał spokój i uporządkowanie. Kolejki rządzą się swoimi prawami, czasem ludzie się pokłócą, częściej po prostu rozmawiają, co bardziej niecierpliwi nerwowo przebierają nogami, albo nawet robią małe kółeczka, drepcząc wokół swojego miejsca, jeśli kolejka zbyt długo nie posuwa się do przodu. Tutaj nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Wszyscy stali niezwykle grzecznie. Rozejrzał się w poszukiwaniu budki z biletami, żeby tam zasięgnąć jakichś informacji, ale była zamknięta. W końcu jednak bileter przyszedł. Podciągnął żaluzje w budce, przeszedł na tyły karuzeli, żeby sprawdzić jej stan techniczny i robił to z wielkim zaangażowaniem. Sprawdził dosłownie wszystko, zanim otworzył minibramkę.
– Zapraszam – odezwał się do czekających i naprowadził koszyk na niewielki podest.
Jako pierwsza wsiadała tym razem starsza kobieta, dość pokaźnych rozmiarów, tandetnie ubrana. Daniel postanowił porozmawiać trochę z „kolejkowiczami”. Stanął jako ostatni, ale nie dane mu było tam zostać. Mężczyzna z bardzo zniszczonymi zębami, który stał jako ostatni, obrócił się w jego kierunku i powiedział:
– Nie ma pan po co stać, zabiera tylko dwanaście osób.
– Nie szkodzi, i tak poczekam. Może ktoś zrezygnuje…
Nie doczekał się odpowiedzi. Mężczyzna zupełnie go zignorował. Pozostali również, jak na komendę odwrócili wzrok tak, że trudno było nawiązać rozmowę z kimkolwiek. Postanowił więc wrócić na ławeczkę i poobserwować. Bardzo długo trwało podstawianie koszyków, potem do każdego wsiadała tylko jedna osoba, choć na upartego zmieściłyby się dwie. Kiedy już wszystkie cztery koszyki miały swoich pasażerów, diabelski młyn robił wolniutkie kółeczko i pasażerowie jeden po drugim wysiadali.
„Hm… cała zabawa trwa równo dwadzieścia minut, potem następne cztery osoby i ostatnia tura. Razem dwanaście osób. Tylko co mi to daje?” – zapytał się w duchu.
Na razie nie znalazł odpowiedzi. Jedyne, co dostrzegał, to okropną organizację pracy, bo gdyby bileter jednocześnie wypuszczał klienta i wprowadzał na jego miejsce kogoś nowego, wówczas więcej ludzi mogłoby korzystać z urządzenia. Odblokował komórkę i spisał sobie charakterystykę dwunastu „kolejkowiczów”. Postanowił, że następny krok to rozmowa z bileterem, ale nie będzie czekać aż do soboty, wpadnie tu jutro albo w poniedziałek.
Dopiero w środę miał wolną chwilkę. Podjechał do „Wielkiego Stawu” na godzinę przed planowanym otwarciem karuzeli. Nie zdziwił się, że stały tam już cztery osoby. Środek tygodnia powodował, że tym razem nie było tak dużo ludzi, nie mógł się wtopić w tłum. Postanowił więc zrobić kolejne podejście, mając nadzieję, że tym razem kolejkowicze będą bardziej rozmowni. Stanął za kobietą z obandażowaną dłonią. Z bliska widać było, że bandaż jest brudny, jakby nie zmieniano go od dłuższego czasu. Może ta kobieta jest samotna i nie ma kto jej pomóc? Powinna być więc chętna do rozmowy.
– Widziałem panią tutaj parę dni temu – zaczął rozmowę. – Pani pozwoli, że się przedstawię: Daniel Biedrzyński. Pracuję dla Dziennika Wieczornego, czyta go pani może?
– Nie zawieram znajomości na ulicy – odparła kobieta beznamiętnie i odwróciła się do niego plecami.
– Nie jesteśmy na ulicy – sprostował dziennikarz – tylko w centrum handlowym.
Nic nie uzyskał. Nie chcą rozmawiać, to nie. Znajdzie przyczynę, dla której tu przychodzą, choćby miał w tym centrum zamieszkać. Może staruszek z laską, który właśnie wolno podchodzi, odpowie na jakieś pytanie?
Staruszek stanął za Danielem i faktycznie zagaił rozmowę.
– Pan tu nowy? – zapytał.
– Tak, pomyślałem, że skoro sporo ludzi odwiedza tę karuzelę, to i ja się przejadę.
– A ma pan żeton?
– Oczywiście. – Dziennikarz wyciągnął z kieszeni żeton, uprawniający do skorzystania ze wszystkich atrakcji „Wielkiego Stawu”.
– Ten się nie nadaje – odpowiedział staruszek, kiedy spojrzał na monetę. – Musi pan kupić w budce.
Daniel wyszedł z kolejki rozczarowany. Przecież standardowe żetony działały na wszystkich urządzeniach, dlaczego nie tutaj? Stanął pod budką biletera i postanowił kupić właściwy żeton. Dziś przejedzie się tą żenującą karuzelą i odkryje, o co chodzi. W końcu bileter przyszedł i podciągnął żaluzje.
– Poproszę jeden bilet, albo żeton, co pan tam ma.
– Z przykrością muszę stwierdzić, że nic nie mam. Wszystkie żetony mam już wykupione. Nie jest ich wiele, bo moja karuzela jest zabytkowa. Na ogół sprzedaję je raz w miesiącu i szybko się rozchodzą.
– Jak to nie ma żetonów? – Biedrzyński mimowolnie podniósł głos. – A ci ludzie stojący w kolejce?
– Już panu powiedziałem. Kupili je wcześniej. Przepraszam, muszę sprawdzić stan techniczny maszyny.
Dziennikarz nie poddawał się łatwo. Poczekał, aż bileter rozpocznie swoją pracę. Wiedział, że po wpuszczeniu ostatniego pasażera koło będzie poruszało się samo przez około pięć minut, postanowił więc wtedy zadać bileterowi kolejne pytania.
– Wie pan, przychodzę do tej galerii często z synem i zauważyłem, że sporo ludzi przychodzi tu codziennie. Czy to nie dziwne? Dorośli ludzie i mała dziecięca karuzela.
– Dla mnie to wcale nie jest dziwne – odparł bileter. – Widzi pan tego mężczyznę w koszu po lewej? Powiedział mi kiedyś, że uwielbia tu przychodzić, bo karuzela kojarzy mu się z czasami, kiedy był młody. Wtedy jeszcze nie było tych szybkich i niebezpiecznych machin, od których kręci mu się w głowie. Albo ta pani w niebieskiej spódnicy, która stoi na końcu kolejki; powiedziała, że na tej karuzeli mąż jej się oświadczył, i to była najpiękniejsza chwila w jej życiu. Lubi tu wrócić po pracy, żeby przejechać się i odświeżyć wspomnienia.
– To kiedy mogę przyjść, żeby kupić u pana żeton? – Daniel uparcie trzymał się tematu.
– Na początku każdego miesiąca.
– Ale to dopiero za trzy tygodnie!
– Czas tak szybko leci, nawet pan nie zauważy. Muszę wracać do pracy.
***
– Czyś ty zwariował? – Olga wyglądała na zdegustowaną. – Chcesz napisać felieton o starej, nudnej i na dodatek zabytkowej karuzeli? Szef cię wyśmieje, to dobre do gazetki w domu starców, nie obniżaj poziomu.
– Dziewczyno, tam musi być drugie dno. Cały czas i ci sami ludzie. Zawsze dwanaścioro, nigdy więcej ani mniej.
– To chyba oczywiste. Sam mi czytałeś, że to jedyna w naszym województwie karuzela nieprzerwanie działająca od stu lat. Nieraz myślałam, że to grat i trzeba by ją wywalić, ale skoro chcą ją wpisać do księgi rekordów Guinnessa, to widocznie jest sens, żeby stała tam, gdzie stoi. Ma prawo mieć własną historię i fanów. Nie jestem dziennikarzem, ale pisanie o karuzeli wydaje mi się żenujące.
Chociaż każde słowo wypowiedziane przez Olgę było prawdą, Daniel nie potrafił przestać myśleć o karuzeli. W ciągu ostatnich trzech tygodni zacieśnił znajomość z bileterem, panem Zdzisławem i stworzył sobie kilka teorii roboczych, ale żadna nie wyjaśniała dziwnego zachowania ludzi i ich determinacji, żeby codziennie przychodzić tylko po to, żeby przejechać się kupą złomu.
Przy kolejnej wizycie pan Zdzisław okazał się bardziej rozmowny.
– Widzi pan, ta karuzela to nie tylko kawał starego żelastwa, to kawałek mojego życia. Myślę, że ludzie kupują bilety po to, żebym nie zbankrutował. Kiedy moja karuzela pójdzie pod młotek, to może ją wylicytować jakiś złomiarz i zniknie jeden z ostatnich elementów przeszłości.
Wyjaśnienie zabrzmiało przekonująco i dziennikarz w duchu zganił się za podejrzliwość. Pewnie starsi mieszkańcy po prostu w ten sposób wspomagają pana Zdzisława, żeby miał za co żyć. Jednak wewnętrzny głos nie chciał się poddać. Wciąż alarmował, że to tylko przykrywka, wyjaśnienie na pokaz. Opowiastka biletera, a może raczej właściciela karuzeli, nie wyjaśniała kilku faktów. Na przykład dlaczego ludzie nie prowadzą pomiędzy sobą żadnych rozmów, ploteczek, nic? Grupa wsparcia, gotowa poświęcić własny czas i pieniądze, regularnie tu przychodząca, a jej członkowie nie zawierają żadnych przyjaźni, nawet ze sobą nie rozmawiają? I dlaczego wszyscy zachowują się na karuzeli dokładnie tak samo? Przecież każdy jest inny, jeden będzie się śmiać, inny ciekawie rozglądać, kolejny podłubie sobie w uchu, a tu nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Ludzie siadają i dosłownie nieruchomieją. Siedzą bez ruchu przez dwadzieścia minut na niewygodnej metalowej ławeczce, nikt się nie wierci, nie poprawia, nie zmienia pozycji. Patrzą prosto, nie wykonują żadnych gestów. Cholera, a może nasz niegroźny pan Zdzisław faszeruje ich jakimiś prochami? To by wyjaśniało wiele. Zaczął pisać:
1 Poznać przyczynę uzależnienia od codziennych dawek/przejażdżek.
2 Ludzie z różnych środowisk, ten łysy wygląda na bogatego a obok kobieta w łachmanach. Dowiedzieć się czegoś więcej o każdym.
3 Nie dbają o siebie: np. nie zmieniany bandaż, staruszek o lasce ma bardzo zniszczone zęby. Sprawdzić, czy to ma związek ze sprawą karuzeli.
4 Nie nawiązują bliższych relacji. Dlaczego?
Potem przyszły wątpliwości. Zaczął się zastanawiać, jak prochy byłyby dostarczane. Tak na oczach wszystkich ludzi? Codziennie? Przecież w końcu ktoś by zauważył coś niewłaściwego. Albo któryś z klientów, niezadowolony z jakiegoś powodu, mógłby wsypać właściciela. Nie, to nie prochy. Tylko co?
Któregoś dnia, kiedy uważnie studiował twarze osób na karuzeli, próbując domyśleć się, jakie uczucia się na nich malują, podeszło do niego dwóch policjantów w mundurach. Nieco wyższy przedstawił obu i zagadnął:
– Czeka pan tu na kogoś?
– Nie – odparł Biedrzyński – odpoczywam po zakupach.
– Co pan kupił? Bo jakoś nie widzę u pana żadnych siatek – zainteresował się drugi wpatrując znacząco w puste ręce dziennikarza.
– Nie zdążyłem jeszcze nic kupić, szukam prezentu.
– Nie szuka pan żadnego prezentu bo prosto z ulicy pan przyszedł tutaj. Poproszę dowód – powiedział szorstko ten wyższy.
Po spisaniu danych policjant przeszedł do rzeczy.
– Zgłoszono nam, że prześladuje pan spokojną osobę. Obserwacja to potwierdza. Jeśli jeszcze raz pana tu zauważymy, nie będziemy już tacy mili. Przejedziemy się na komendę i usłyszy pan zarzuty o stalking.
W pracy szef zauważył, że coś Daniela trapi. Zapewnił, że zawsze może przyjść i pogadać. Wprawdzie od paru dni nie odwiedził karuzeli, ale nawet Olga wyczuwała, że nie całkiem odpuścił temat. Żeby uniknąć kłótni, zaproponował, że odbierze dziś jej syna ze szkoły. Czekając na chłopca, zobaczył w tłumie rodziców kobietę, którą zapamiętał z kolejki. Nazwał ją czarna kołdra, bo miała kruczoczarne włosy i nosiła zimową pikowaną kurtkę w tym samym kolorze, chociaż to dopiero październik. Zdążył zauważyć, że przyszła po dziewczynkę, ubraną w podobnym stylu. Dziewczynka była bardzo ładna i miała ten sam kolor włosów, co jej mama; łatwo było ją wyłapać nawet w tłumie dzieci. W drodze do domu umówili się z Tymkiem, że jutro pobawią się w dziennikarzy. Wieczorem Olga wtrąciła:
– Nie wiem czy wiesz, ale młody był wniebowzięty pomysłem, że jutro mu pokażesz, jak pracujesz. Myślę, że ostatnio załapaliście świetny kontakt.
– Fakt. Chyba trochę bałem się, czy mi się uda zbliżyć do Tymka, ale teraz nie żałuję.
Przytulił ją, pełen wyrzutów sumienia, że wykorzystuje jej dziecko do własnych celów. W myślach obiecał sobie, że jak już rozwiąże tajemnicę karuzeli, to faktycznie postara się z chłopcem nawiązać bliższe relacje.
Na drugi dzień przyszedł przed czasem, żeby poobserwować dziewczynkę. Jak na złość Tymek skończył parę minut wcześniej i podbiegł do niego.
– I co będziemy robić?
– Najpierw ustalimy plan działania. Wybierzemy obiekt do śledzenia, tylko tak, żeby się nie zorientował. Poczekaj, wyszukam kogoś, kto się nadaje. O, popatrz, właśnie wychodzi jakaś dziewczynka z czarnymi włosami. Będziemy ją śledzić do jej domu. Ani słowa mamie. Inaczej nic ci już nie pokażę.
– Nie powiem ani słowa – zapewnił chłopiec – choćby nie wiem jak pytała.
Po piętnastu minutach dziennikarz wiedział już, w którym bloku mieszkała dziewczynka, tym razem odprowadzana przez tatę. Weszli do jednej z klatek schodowych trzypiętrowego domu. Biedrzyński postanowił wrócić tam za parę dni. Wieczorem Tymek tak bardzo prosił, żeby to Daniel przyprowadził go ze szkoły, że mężczyzna skapitulował i obiecał wcześniej skończyć pracę. Olga wyglądała na szczęśliwą, więc uznał, że w ten sposób pozbędzie się wyrzutów sumienia. Kiedy czekał pod szkołą na chłopca, nieoczekiwanie podszedł do niego mężczyzna, którego wczoraj śledził.
– Czemu wczoraj za nami szliście? – zapytał bez ogródek.
– Bo chcę dowiedzieć się czegoś o karuzeli. Jestem dziennikarzem. Daniel Biedrzyński.
Mężczyzna zbladł. Obydwaj zobaczyli, że jego córka właśnie wychodzi. Pierwszy odezwał się tata dziewczynki:
– Nie przy dziecku. O dwudziestej pierwszej czekaj pod blokiem.
Po czym skierował się do córki, wziął ją za rękę i szybko odeszli.
Daniel poczuł, że teraz jest blisko przełomu w sprawie, która zatruwała mu życie od miesiąca. Po powrocie do domu ledwo tknął obiad i wyszedł pod pozorem, że musi nadrobić zaległości w pracy.
Mężczyzna pojawił się dokładnie o dwudziestej pierwszej, trzymał kosz ze śmieciami.
– Co pan wie o tej karuzeli? – Daniel zadał mu pytanie, kiedy razem usiedli na ławeczce obok śmietnika.
– Od roku, kiedy moja żona kupiła bilet na karuzelę, zmieniła się nie do poznania. Niby nic jej nie można zarzucić: pracuje, opiekuje się córką, sprząta i gotuje. Ale to jakby nie ona. Przestała się uśmiechać. W ogóle. Nie inicjuje żadnej rozmowy, chyba że o rzeczy konieczne, pyta na przykład Martynkę, co zje jutro na obiad, ale nie zapytała ani razu, jak się czuje, albo czy poczytać jej bajki. Jak maszyna. Jak zombie. Jakby jej ktoś skradł duszę.
– Może przez narkotyki? – zasugerował dziennikarz.
– Gdzie tam, raz poprosiłem kuzynkę, która pracuje w laboratorium, żeby przy okazji badania krwi zrobiła jej test na narkotyki i inne używki i nic nie wykryto.
– Może ona po prostu lubi karuzele. – Daniel powiedział tak tylko, żeby pocieszyć mężczyznę, ale sam w to nie wierzył.
– To nie jest chęć, tylko jakieś uzależnienie. Alina musi tam codziennie chodzić. Na początku ją odprowadzaliśmy, ale przestałem, bo boję się, że nasza córeczka też się uzależni. To wygląda jak jakiś potworny smutek, który moja żona stara się ukryć, jakby nagle dostała ciężkiej depresji i tylko przejażdżka na karuzeli przywraca jej równowagę. Tysiąc razy błagałem ją, żeby tam nie szła. Czuję, że gdyby ktoś kazał jej wybrać: rodzina czy karuzela, to wybrałaby karuzelę. Pan jest dziennikarzem. Niech pan odkryje prawdę. Ja bym nigdy nie opowiadał swoich prywatnych spraw obcemu facetowi, gdybym nie wierzył, że może pan dzięki temu coś odkryje.
– Mów mi Daniel.
– Arek.
– Dobrze, że się podzieliłeś tą wiedzą. Mnie też nie daje spać przypadek tej karuzeli. Obiecuję ci, że znajdę drugie dno.
– Tylko błagam, nie wsiadaj na te diabelską karuzelę. Ona uzależnia od pierwszego użycia.
– Nie powinieneś już wracać do domu? Przecież poszedłeś tylko wynieść śmieci.
– Alina nawet nie zauważy. Bez naprawdę ważnego powodu nie odezwała się do mnie od roku. Obawiam się, że ja dla niej nie istnieję.
– Jest aż tak źle? – powiedział ze współczuciem dziennikarz.
– Nawet gorzej. Znajdź mi lekarstwo dla mojej żony, a będę ci wdzięczny do końca życia.
***
Biedrzyński już z daleka dostrzegł, że coś się zmieniło. Po raz pierwszy od tygodni widział, że ludzie w kolejce rozmawiają między sobą. Rozmawiają to trochę za duże słowo. Wyglądało to jak głuchy telefon. Pierwszy w kolejce był dziś starszy pan z laską. Przekazał jakąś wiadomość kobiecie z tym samym brudnym bandażem, a ona przekazała ją dalej. Zanim doszedł, ludzie już zdążyli przekazać informację i znów przestali się odzywać. Zauważył, że dziś jest ich tylko jedenaścioro. Poczuł znajome ukłucie gdzieś ponad żołądkiem. Tak zawsze się czuł, kiedy był bliski rozwiązania afery. Teraz albo nigdy. Bez zastanowienia podszedł do pierwszego w kolejce.
– Dzień dobry, panie Jurku. Widzę, że ktoś dziś się spóźnia.
– Niestety, pan Władek, ten z siwym wąsem, pamięta go pan? Nie przyjdzie, bo zmarł dziś rano w szpitalu.
– Strasznie mi przykro. Przez parę dni mnie nie było tutaj, ale ostatnio, kiedy go widziałem, wyglądał całkiem zdrowo.
– Takie życie. Miał w nocy wylew. Rano znalazła go pielęgniarka, i było już za późno na ratunek. Ta pielęgniarka ma pod sobą całe osiedle domków jednorodzinnych, więc i do mnie przychodzi. Stąd wiem.
Daniel wolał nie ujawniać swoich prawdziwych uczuć, więc tylko smutno pokiwał głową. Musiał kontrolować się, żeby wolnym krokiem podejść do budki z biletami. Miał ochotę tam biec.
– Panie Zdzisławie, skoro tamten starszy człowiek zmarł, to ma pan wolne miejsce na dziś. Chciałbym kupić jeden żeton.
Bileter spojrzał na niego smutno.
– Naprawdę chce pan wydawać pieniądze? Koniecznie musi pan przejechać się akurat moją karuzelą? Przecież to żadna atrakcja. Niech pan to przemyśli.
„Dawaj ten cholerny bilet!” krzyczał w myślach dziennikarz. „Nareszcie wszystkiego się dowiem!” A głośno powiedział:
– Tak, poproszę jeden żeton.
Pan Zdzisław przyjął pieniądze, podał mu żeton i smutno zwiesił głowę. Nie na długo, bo obowiązki nie pozwalały mu siedzieć bezczynnie. Poszedł sprawdzać stan techniczny maszyny. Jak codziennie. Dziennikarz stanął w kolejce podekscytowany. Trzymał w ręce staromodny żeton, jakby był skarbem. Każdy mógł zobaczyć, że stał się teraz „kolejkowiczem”. Niestety nikt nie zareagował. Nikt się nie odezwał, o nic nie zapytał.
„Już niedługo – pomyślał – jeszcze tylko przeczekać, aż wszyscy przede mną wsiądą i rozwiążę tę paskudną zagadkę. Wrócę do normalności. Zaproszę Olgę na kolację, wyciągnę małego na rowery. Skończy się ten okres oczekiwania. Będę mógł ruszyć dalej”.
Patrzył, jak każdy przed nim zajmuje miejsce. Z tej odległości widział wyraźnie twarze pasażerów kolejki i po raz pierwszy zauważył, że na niektórych z nich w chwili zajmowania miejsc, gościły emocje, których wcześniej nie widział. Alina uśmiechnęła się samymi kącikami ust, kobieta w niechlujnych ubraniach spojrzała w górę i tak trwała przez parę sekund. W końcu wsiadł i on. Karuzela wolno ruszyła. Daniel mimowolnie zaczął zachowywać się jak pozostali. Usiadł prosto, nie wiercił się, skierował wzrok przed siebie. I nagle poczuł coś dziwnego. Powietrze zaczęło drgać, jak wówczas, gdy patrzy się na bardzo rozgrzane powierzchnie. Trwało to zaledwie sekundę i nagle dziennikarz nie miał już przed sobą sąsiednich karuzel. One zniknęły. Zobaczył za to inny świat. Piękno tego widoku było absolutne i opanowało wszystkie jego zmysły. To było na poziomie świadomości i podświadomości.
– Ach!
Westchnienie nie było głośne, ale wewnątrz mózg krzyczał z radości. W nozdrza uderzały zapachy, które nie były z tego świata. Widok przed nim był tak zachwycający, że ogarnął go stan, który dotychczas znał tylko z opowieści. Nirwana. Ekstaza. Raj. Poczucie jedności z jakimś bytem, bez potrzeby jego identyfikowania. Uczucie wypełniało go tak całkowicie, że przestał oddychać. Wziął gwałtowny wdech. Karuzela osiągnęła najwyższą wysokość i Biedrzyński poczuł, że jego koszyk zaczyna zjeżdżać w dół.
– Nie! – szepnął odruchowo.
Kiedy osiągnął poziom dwóch metrów, powietrze znowu zawirowało, zgubił ostrość wzroku i w jego umysł przemocą wdarł się nasz świat z zapachem kurzu, z krzykiem dzieci, nawoływaniem matek, tandetną muzyką i z ostrymi kolorami reklam kłującymi w oczy swoją bezsensownością. Karuzela zjechała do najniższego punktu. Daniel znowu myślał logicznie, ale teraz w jego duszy nastąpiło jakby rozdwojenie. Cześć jaźni marzyła tylko o tym, żeby znów zobaczyć raj, poczuć go nie tylko zmysłami, wręcz całym sobą, każdym nerwem; a inna część jego osobowości walczyła o przetrwanie. Przez chwilę nawet wydawało się, że dziennikarz zwycięży. Zaczął rozglądać się dookoła, jego umysł nie pracował na najwyższych obrotach, zdążył jednak dojść do wniosku, że te wizje uzależniają, wprowadzają ludzi w rodzaj transu. To dlatego wszyscy wracają tu codziennie, jak zombie, po kolejną porcję emocji. Coś trzeba z tym zrobić. Postanowił zawołać biletera.
– Proszę zatrzy…
Nie dokończył, bo w tej sekundzie koszyk, w którym siedział, wzniósł się ponad poziom dwóch metrów, i wszystko przestało się liczyć. Jedyne przebłyski logiki, które miały teraz do niego dostęp, dotyczyły tylko raju. Poczuł, że karuzela zatrzymuje się, żeby wypuścić pasażera pierwszego koszyka. W innych okolicznościach cieszyłby się, że kolejna zagadka rozwiązana. Ale w tej chwili w ogóle go to nie obeszło. Przestał myśleć i oddał się błogości. Nawet nie zamrugał, żeby nie stracić nic z rozciągających się przed nim widoków. Jakby za czyimś podszeptem zaczął oddychać inaczej, jak nigdy przedtem. Jego oddech nie angażował teraz płuc, wdychał jakąś życiodajną substancję, która rozchodzi się po całym ciele, docierając do każdej cząsteczki, wypełnia jego jestestwo, a wydychał tylko marność. Czuł błogość, jakby ktoś szeptał mu do ucha niesłyszalne słowa uspokojenia.
Wszystko będzie dobrze tak długo, jak długo będzie codziennie tu przychodzić i karmić się światłem objawienia. Musi pracować, gdzieś mieszkać, dbać o ciało, nie chorować. Nie może narażać się na niebezpieczeństwo ani zostać aresztowany, bo to oznaczałoby rozłąkę. Poczuł tę rozłąkę przez ułamek sekundy i już wiedział, że tego nie da się przeżyć. Był gotów. Zrozumiał, że priorytet to wykorzystać w pełni każdą sekundę w raju, o pozostałe rzeczy będzie martwić się później.
Nie, nie musi się martwić w ogóle. Będzie wiedział. W swoim czasie.
Kiedy jego koszyk zaczął zbliżać się do granicy rozmycia powietrza, nie czuł już strachu. Nie marnował na to energii. Parę sekund później wpłynął w naszą rzeczywistość. Karuzela zatrzymała się, a on czuł już tylko przejmujący smutek. Wiedział, że będzie musiał jakoś przeżyć na tym świecie kolejne dwadzieścia cztery godziny. Najchętniej położyłby się na ziemi tuż obok karuzeli, żeby nie musieć odchodzić zbyt daleko. Jego wzrok powędrował pod najbliższą ławeczkę, jakby tam spodziewał się znaleźć legowisko.
Nie, nie wolno mu tu zostać. Przecież pamięta swoje priorytety. Musi gdzieś mieszkać. Tutaj nie!
Odwrócił się wolno w kierunku głównego pasażu i poczuł, że ktoś łapie go delikatnie za przedramię.
– Teraz już musisz iść – powiedział bileter patrząc na niego ze współczuciem. – Przepraszam – dodał. – Starałem się bronić ci dostępu do karuzeli, jak tylko mogłem. No cóż, widocznie przeznaczenia nie da się oszukać.
Biedrzyński nie odpowiedział. Jeszcze pół godziny temu zasypałby mężczyznę pytaniami. Teraz to się zmieniło. W głębi duszy czuł, że słowa nie będą mu już potrzebne. Nie musi już o nic pytać, niczego się dowiadywać. Odkrył nieskończoność, wszystko inne to marność.
Nie będzie na to marnować energii. Tylko na priorytety.
Wolno ruszył do domu. Nie myślał o tym, czy złapie autobus. Nie zamierzał się tym przejmować. Po co korzystać ze środków transportu, skoro nigdzie mu się nie spieszy. Szedł wpatrzony w ziemię, wiec nie od razu dotarło do niego, że ktoś zastępuje mu drogę. Bez zainteresowania spojrzał i rozpoznał łysego kolejkowicza.
– Proszę to wziąć, przyda się – powiedział, i wsunął mu do kieszeni jakąś wizytówkę.
Daniel nie skupił się, żeby przeczytać napisy, mignęła mu tylko czarna błyskawica. Nie podziękował, nie zapytał o szczegóły, czuł, że pytania są już niepotrzebne. Ruszył dalej wlokąc się noga za nogą. Kiedy wyszedł na zewnątrz i owiało go chłodne powietrze poczuł, jakby miał w środku maleńką bańkę mydlaną pełną pytań, ciekawości, złości i innych intensywnych uczuć. Zignorował ją. Zapiął kurtkę pamiętając o priorytetach:
Nie wolno mu się przeziębić, bo nie mógłby przyjść tu jutro.
Nie wiedział, jak długo szedł, poczucie czasu nie stanowiło teraz dla niego żadnej wartości. Kiedy zbliżał się do domu, zauważył Arka, który krążył nerwowo po chodniku.
– No i czego się dowiedziałeś? Co oni zrobili mojej żonie? Rozmawiałeś z tym kasjerem? – zaczął wypytywać, po czym nagle przerwał i zbladł, kiedy dotarło do niego, co widzi.
– Nie, tylko nie to spojrzenie. Człowieku, dlaczego to zrobiłeś? Czemu wsiadłeś na tę piekielną karuzelę?
Położył obie ręce na ramionach Biedrzyńskiego i silnie nim potrząsnął.
– Obudź się z tego, może jeszcze nie jest za późno. Walcz. Nie poddawaj się, gdzieś tam w środku jesteś ty, prawdziwy ty. No, dalej!
Dziennikarz pozwalał się szarpać i potrząsać. Nie reagował. W końcu mężczyzna poddał się i wolno odszedł. Gdyby Biedrzyński spojrzał za nim, dostrzegłby jak jego ramiona drgają, targane bezgłośnym szlochem. Gdyby tylko spojrzał.
Wchodząc na klatkę schodową ominął drzwi czekającej windy i ruszył na szóste piętro schodami.
Trzeba dbać o kondycję. To jest dobre. Winda nie jest dobra, trzeba ją omijać.
Kiedy wspinał się po schodach, przed oczami stawały mu sytuacje, coś w rodzaju wizji. Krótkie migawki.
Najpierw zobaczył siebie, jak stoi w przedpokoju, obok leży jego podniszczona torba, która zawsze służyła mu, kiedy wybierał się w dłuższe podróże, jego partnerka płacze.
– Ty draniu – krzyczy. – Powiedz coś! Cokolwiek!
Bez rezultatu, nie potrafi zmusić go do przerwania milczenia. W przypływie złości podnosi dłoń i wymierza mu siarczysty policzek. On bez słowa sięga po torbę i wychodzi.
Wizja druga: siedzi na łóżku w pokoju gościnnym mamy. Siedzi spokojnie, nie odzywa się. Drzwi pokoju nie są zamknięte i widać zza nich fragment pokoju po drugiej stronie korytarza. Jego mama odmawia cicho różaniec, a łzy bezgłośnie spływają jej po policzkach.
Migawka trzecia. Widzi szefa, który trzyma w ręku jakiś wydruk. Potrząsa nim ze złością.
– Od miesiąca nie przyniosłeś żadnego nowego materiału – mówi podniesionym głosem. – I nie rób ze mnie idioty Przecież poznaję te materiały, to są wyciągnięte z szuflady stare teksty sprzed lat. Pamiętam je.
A potem glos mu łagodnieje, z twarzy bije troska. Pyta, co jest grane. Dlaczego nic nie mówi, dlaczego tak się zamknął, czy można mu jakoś pomóc. Brak odpowiedzi jest równoznaczny z trudną decyzją o zwolnieniu.
Wizja czwarta. Stoi bez słowa w jakiejś recepcji. Duża czarna błyskawica wisi na ścianie, mniejsza jest widoczna na wizytówce, którą on podaje recepcjonistce. Kobieta jest bardzo ładna, zadbana, w średnim wieku, koło niej siedzi młoda dziewczyna, wygląda jakby się od niej uczyła.
Kobieta instruuje dziewczynę, ma zabrać pana Biedrzyńskiego do magazynu, gdzie mu wydadzą kombinezon roboczy. Słyszy szept dziewczyny skierowany do starszej koleżanki.
– Kolejny z depresją. Skąd prezes ich wynajduje?
– Czego ty od niego chcesz? – odpowiada równie cicho kobieta – Jeśli ktoś jest małomówny, jak nasz szef na ten przykład, to nie oznacza od razu, że ma depresję.
– Wiem co mówię, oni wszyscy mają takie nieobecne spojrzenie, jakby byli na prochach.
– Zdecyduj się – syczy starsza – depresyjny czy ćpun. Zajmij się naszym nowym pracownikiem, bo pan prezes nie będzie zadowolony.
– Na moje oko nasz prezes też wygląda, jakby miał depresję. Pewnie z tego powodu wyłysiał.
– Ma czy nie ma, nie nasza sprawa, ciesz się, że nam daje pracę.
Te wizje nie wywoływały żadnych uczuć w Biedrzyńskim. Tak, to przecież oczywiste. Rozstanie z partnerką jest nieuniknione, bo nie może jej niczego ofiarować, wprowadzi się do matki. Zwolnienie z pracy też jest kwestią czasu, bo jego umysł nie jest w stanie tworzyć nowych tekstów. Żadne słowa nie są w stanie oddać tego, co stanowi teraz sens jego istnienia, wiec nie napisze już ani jednego zdania. Przecież jego życie jest marnością nad marnościami. Może, gdyby skończył ze sobą, szybciej osiągnie raj? Szarpnął nim ostry ból.
Jak mógł tak pomyśleć? Samobójstwo to złe wyjście. Nie wolno o tym nawet myśleć. Skąd czerpałby upojenie? Musi żyć, żeby odwiedzać karuzelę.
Doszedł na szóste piętro i otworzył drzwi. Bez słowa sięgnął do pawlacza po torbę…
Cześć, Nova. :)
Zgłoszono nam, że prześladujesz spokojną osobę. Obserwacja to potwierdza. Jeśli jeszcze raz cię tu zauważymy, dostaniesz sprawę za stalking. A teraz spieprzaj stąd, już.
1. W art190a, który na karne.pl określany jest jako stalking, jest napisane, że ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego. Czy policjant zatem kłamie? Jeśli tak, dziennikarz powinien o tym wiedzieć, w jego fachu to ważne zagadnienie.
2.) Nie miałem co prawda nigdy styczności z policją, ale czy policjant może używać wulgaryzmów? We mnie wzbudziłoby to podejrzenia. A jeśli nie może, lecz ten by chciał, aby postraszyć Daniela, to przecież znajdują się w alejce w centrum handlowym, gdzie wokół mnóstwo ludzi.
Nirwana. Ekstaza. Raj.
Zdecydowałbym się na jedno z powyższych, bo to nie są synonimy. Albo zapisanie tego jako myśli Daniela.
Zmieniłby jeszcze tag z fantasy na inne. Karuzela to za mało. Właściwie nie wiadomo co ona robi i jak działa, i czy ma w ogóle coś wspólnego z fantastyką? Może to tylko specyficzne miejsce, które tak oddziałuje na człowieka, że wpływa na jego świadomość?
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
Atreju
Dzięki za cenne uwagi. Tag zmieniłam.
Co do policjantów to fakt, powinni zawsze zachowywać się grzecznie. A życie pisze inne scenariusze. Wylgaryzm, wypowiedziany dobitnie, aczkowliek niezbyt głośno, raczej nie wzbudzi zainteresowania tłumu.
Co do określeń to chciałam użyć wszystkich, żeby pokazać spektrum odczuć bohatera. Zgadzam się z tym, że nie są to synonimy. Gdyby były, bez sensu byłoby je wypisywać. Jeśli coś jest nam nieznane to próbujemy porównać to do rzeczy zbliżonych. Taki był zamysł. Gdybym zostawiła tylko raj, zabrzmiałoby zbyt religijnie, gdybym zostawił ekstazę, zasugerowałabym, że bohater jest na haju. Dlatego zostawiam je wszystkie ale miło, że wyłapałeś to jako coś nieoczywistego.
Nova, zastanawiam się, co miałaś zamiar opowiedzieć i nie umiem znaleźć odpowiedzi.
Rozumiem, że dziennikarza mogła zaintrygować kolejka osobliwych dorosłych, a nawet starszych ludzi, czekających na przejażdżkę karuzelą, co nie jest typowe dla osób w tym wieku, bo wiadomo, że karuzela jest atrakcją dla dzieci.
Daniel wielokrotnie widział dziwne zachowanie czekających, Arek przestrzegł go przed niebezpieczeństwem jazdy na karuzeli, jednak dociekliwy dziennikarz postanowił osobiście się o wszystkim przekonać. I jaki tego skutek – no, oględnie mówiąc, żałosny.
Na nierealność sceny z policjantami uwagę zwrócił już Atreju, więc powiem tylko, że w pełni zgadzam się z jego zdaniem.
Po skończeniu lektury najbardziej zirytowało mnie to, że cały czas stwarzasz wrażenie, że Biedrzyński rozwiąże zagadkę, że dowiemy się kim jest bileter Zdzisław i czym jest jego karuzela. Niestety – tej wiedzy poskąpiłaś czytającym, skutkiem czego pozwolę sobie raz jeszcze zapytać – o co tu chodzi?!
Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
…patrzy w kierunku mini diabelskiego młyna. → Na czym polega mini diabelskość młyna?
A może miało być: …patrzy w kierunku małego diabelskiego młyna.
Dlaczego więc stoi tam kilkanaście dorosłych ludzi? → Człowiek jest rodzaju męskiego, więc: Dlaczego więc stoi tam kilkunastu dorosłych ludzi? A jeśli stoją ludzie płci obojga to: Dlaczego więc stoi tam kilkanaścioro dorosłych ludzi?
…żeby skupić się na obiekcie swoich obserwacji. → Zbędny zaimek – czy skupiałby się na obiekcie cudzych obserwacji?
Właśnie podeszły do kolejki kolejne dwie osoby. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Właśnie podeszły do kolejki jeszcze dwie osoby.
Patrząc na ludzi czekających na przejażdżkę zdawało się sprawę… → Patrząc na ludzi czekających na przejażdżkę, zdawało sobie sprawę…
…robią małe kółeczka, depcząc wokół swojego miejsca… → Chyba miało być: …robią małe kółeczka, drepcząc wokół swojego miejsca…
…zanim otworzył mini bramkę. → …zanim otworzył minibramkę.
…naprowadził pierwszy koszyk na niewielki podest.
Jako pierwsza wsiadała… → Czy to celowe powtórzenie?
…ubrana w tandetne ubrania. → Jak wyżej.
Ubrania wiszą w szafie, leża na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
Proponuję: …tandetnie ubrana.
…odwrócili wzrok tak, że ciężko było nawiązać rozmowę z kimkolwiek. → …odwrócili wzrok tak, że trudno było nawiązać rozmowę z kimkolwiek.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…diabelski młyn robił wolniutkie kółeczko i zaczynał pozbywać się ludzi. → Co to znaczy, że pozbywał się ludzi?
„ Hm… cała zabawa trwa… → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.
Dopiero w środę miał chwilkę czasu. → Masło maślane – chwila to czas.
Proponuję: Dopiero w środę miał trochę czasu. Lub: Dopiero w środę miał wolną chwilkę.
…że tym razem „kolejkowicze” będą bardziej rozmowni. → Czemu tu służy cudzysłów?
– Nie zawieram znajomości na ulicy. – Odparła kobieta… → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą. Winno być: – Nie zawieram znajomości na ulicy – odparła kobieta…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
– Oczywiście – dziennikarz wyciągnął z kieszeni żeton… → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być: – Oczywiście. – Dziennikarz wyciągnął z kieszeni żeton…
…nudnej i… → Jedna spacja wystarczy.
Cały czas jedni i ci sami ludzie. Zawsze dwunastu… → Tam byli kobiety i mężczyźni, więc: Cały czas ci sami ludzie. Zawsze dwanaścioro…
…nie wykonują rękami żadnych gestów. → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się rękami.
1 Poznać przyczynę uzależnienia od codziennych dawek/przejażdżek → Brak kropki na końcu zdania.
Poproszę dowód. – powiedział szorstko ten wyższy. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
…miała kruczo czarne włosy… → …miała kruczoczarne włosy…
…musi nadrobić w pracy zaległości. → Raczej: …musi nadrobić zaległości w pracy.
– Co pan wie o tej karuzeli? – zadał mu Daniel pytanie, kiedy razem usiedli na ławeczce… → Raczej: – Co pan wie o tej karuzeli? – Daniel zadał mu pytanie, kiedy usiedli na ławeczce…
…mężczyznę, ale… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.
…to wybrałaby karuzele. → Literówka.
Przekazał jakąś wiadomość kobiecie z tym samym brudnym bandażem, a ona przekazała ją dalej. Zanim doszedł, ludzie już zdążyli przekazać wiadomość… → Powtórzenia.
Zauważył, że dziś jest ich tylko jedenastu. → Tam byli kobiety i mężczyźni, więc: Zauważył, że dziś jest ich tylko jedenaścioro.
Będę mógł ruszyć dalej.” → Będę mógł ruszyć dalej”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
…kobieta w niechlujnych ubraniach wzniosła oczy w górę… → Masło maślane – czy można coś wznieść w dół?
Proponuję: …kobieta w niechlujnym ubraniu spojrzała w górę…
– Ah! → – Ach!
Ah to symbol amperogodziny.
…wewnątrz jego mózg krzyczał z radości. W jego nozdrza… → Czy zaimki są konieczne?
…wdarł się nasz świat z zapachem kurzu, z krzykiem dzieci, nawoływaniem matek, tandetnej muzyki… → …wdarł się nasz świat z zapachem kurzu, z krzykiem dzieci, nawoływaniem matek, tandetną muzyką…
…żeby nie stracić nic z rozciągniętych przed nim widoków. → Chyba miało być: …żeby nie stracić nic z rozciągających się przed nim widoków.
…substancję, która rozchodzi się po jego całym ciele… → Zbędny zaimek.
Po co brać środki transportu… → Raczej: Po co korzystać ze środków transportu…
Ruszył dalej wlokąc nogę za nogą. → Ruszył dalej, wlokąc się noga za nogą.
– I nie rób ze mnie idioty Przecież poznaje te materiały… → – I nie rób ze mnie idioty! Przecież poznaję te materiały…
…czy można mu jakoś pomóc. Brak odpowiedzi pomaga mu… → Nie brzmi to najlepiej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciekawy pomysł, niezły nastrój.
Intryguje mnie właściciel-bileter. Czy też korzysta z karuzeli? Dlaczego to robi? Kim jest?
ubrana w tandetne ubrania.
Słabo to wygląda.
Wspinając się po schodach przed oczami stawały mu sytuacje, coś w rodzaju wizji.
W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzą bzdury. W tym przypadku – sytuacje wspinają się po schodach. Za to przecinek obowiązkowy.
Babska logika rządzi!
Nova, pomysł z takim oddziaływaniem mini diabelskiego młyna jest ciekawy. Dla mnie jest drażniące nazywanie tego urządzenia karuzelą. Wizja sceny w firmie z błyskawicą imo nie skleja się z całością. Wolę wcześniej czytane Twoje teksty. Pozdrawiam. :)
regulatorzy:
Bardzo dzięluję z ałapankę i cenne podpowiedzi. Babole wytępione, nawet policjanci stali się bardziej uprzejmi. :-)
Co do treśc,i to przykro mi, że nie spasowało. Masz rację, że dziennikarz źle skończył, bo nie słuchał rad, koniecznie chciał wszystko sam. W mojej opinii Biedrzyński rozwiązał zagadkę, tyle, że nie może się swoją wiedzą już nikomu pochwalić, niestety.
Finkla:
miło, że wpadłaś, twoje uwagi również naniosłam. Fajnie, że zaintrygowało.
Koala75:
Szkoda, że nie podeszło. Może następne bardziej cię zainteresuje.
A mogę zapytać, dlaczego spośród wszystkich istniejących rodzajów karuzel, diabelski młyn nie powinien zasługiwać na tę nazwę?