- Opowiadanie: Hesket - Wyrocznia

Wyrocznia

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wyrocznia

 

Wczesną jesienią Jacek zaczął mieć problemy z pamięcią i koncentracją. Po powrocie do domu kładł się i spał kilka godzin twierdząc, że nie ma sił. Jego wesołe usposobienie przerodziło się w przygnębienie. Zgasło w nim życie. Ojciec, Krzysztof, zabrał go do psychologa.

W poczekalni nie było nikogo. Na korytarzu stały zielone, równo ustawione krzesła. Znajdująca się na suficie świetlówka, zgasła. Światło z tej która została, rzucało słabe, nieruchome cienie. Jacek wpatrzony w podłogę, wydawał się nieobecny.

Po chwili z gabinetu wyszedł lekarz.

– Zapraszam – powiedział.

 Zamykane drzwi jęknęły w zawiasach.  

– Proszę usiąść. – Lekarz wskazał dwa krzesła.

– Panie doktorze – zaczął Krzysztof. – Mój syn od trzech tygodni zachowuje się jak nigdy dotąd. Tracę z nim kontakt. Większość czasu spędza leżąc. Nie wychodzi z pokoju i nie chce rozmawiać – urwał. Czuł, że lada moment pęknie i zacznie płakać.

Psycholog słuchał uważnie. Na pogodnej twarzy naznaczonej zmarszczkami, widać było skupienie. Zaczął zadawać pytania chłopcu, ale ten nie odpowiadał.

Kolejne dni nie przyniosły zmian. Jacek trafił do szpitala psychiatrycznego na oddział dziecięcy.

Od śmierci żony minęło dwa lata. Krzysztof potrzebował jej teraz jak nigdy dotąd.  Przypomniał sobie dzień pogrzebu. Nie potrafił wydobyć z siebie słowa, kiedy doszło do mowy pożegnalnej. Na końcu wybrzmiała zagrana na trąbce pieśń żałobna. Wszyscy się rozeszli. To koniec. Trzeba zacząć życie na nowo.

Jacek – jedynak. Rozpieszczany i uwielbiany szczególnie przez dziadków. Jako sześciolatek potrafił już czytać i pisać – wynik przebywania z babcią, która pisząc w zeszycie wszystkie litery alfabetu jedna pod drugą, zachęcała go do ćwiczeń. Ich kształt wielokrotnie kopiowany szybko zapadł w pamięć dziecka. Przykładał się i był dokładny. Po kilku miesiącach już pisał – koślawo, przekręcając najczęściej literę r. Czytać nauczył się szybciej – zaledwie w miesiąc. W pierwszej klasie podstawówki, gdy tylko wrócił do domu, zamykał się w pokoju i pochłaniał książki Karola Maya. Zdarzało się, że historie z książek śniły mu się w nocy. Wystraszony wbiegał do sypialni rodziców, którzy próbowali uspokoić przerażone dziecko.

Krzysztof był elektrykiem i lubił tę robotę – podobnie jak rutynę, na którą wielu z jego znajomych narzekało. Codzienna trasa do pracy, ludzie których spotykał, sposób w jaki żył, były dla niego takimi, jakie być powinny. Zmiana, nawet drobna, jak przemalowanie pokoju, przemeblowanie – wzbudzały w nim nerwowość. Gdy tracił kontrolę, czuł narastającą w sobie złość. Wychodził z domu, kierując się w ulubione miejsca – najczęściej łąki za miastem. Spacerował ,wdychając głęboko powietrze i wracał wyciszony. 

Teraz był bezradny i wściekły. Życie nad którym jak dotąd panował, wymykało mu się – zdał sobie sprawę, że nie on decyduje o wszystkim. Nie mógł zrozumieć gdzie popełnił błąd. Wracał pamięcią do dni poprzedzających pierwsze objawy depresji syna – szukał przyczyny.  

Wtorkowy wieczór był deszczowy. 

Krzysztof włączył laptopa chcąc jak zwykle prześledzić bieżące informacje. Po wyświetleniu się strony startowej uświadomił sobie, że patrzy w jeden punkt. Wpisał w wyszukiwarkę: depresja. Po godzinie czytania poczuł pieczenie oczu. Otworzył szufladę biurka, wyciągnął okulary w grubej czarnej oprawie – brnął dalej śledząc tekst. W końcu rzucił mu się w oczy ciekawy nagłówek.

Pokonałem depresję. Moja historia wyjścia z piekła pustki i rozpaczy. Podróże w snach, które pozwoliły mi odzyskać duszę.

Kliknął w link, który przekierował go do strony z nagraniem. 

Człowiek, który opowiadał o tym, że przemierzał sny, sprawiał wrażenie wiarygodnego. Nie wyglądało to na kolejne chwytliwe nagranie w celu nabicia liczby wyświetleń. 

Mężczyzna o starannie przyciętej, gęstej, ciemnej brodzie i lekkiej łysinie, mówił o sobie, że jest inżynierem. Twierdził, że chorował wiele lat na depresję. Opowiadał, że tak błahe czynności jak umycie się, golenie, sprawiało mu ogromny trud – jakby była to wyprawa na Mont Everest. Każde podjęcie aktywności kończyło się zazwyczaj szybkim powrotem do łóżka, w którym spędzał kilkanaście godzin w ciągu doby. Wychodził jedynie do toalety. Cierpiał, czując w środku coś, co drży i wywołuje niepokój. Miał wrażenie, że jest więźniem własnego ciała. Tylko w czasie, gdy ciemność nocy wypełniała pokój, następowała ulga. Najgorsze były poranki. W momencie gdy podnosił powieki, lęk początkowo z wolna wsączał się w niego wraz ze świadomością, kropa po kropli, czarną rozpaczą wżerał w umysł. Wtedy zaczynał się paniczny strach, jego towarzysz – nierozłączni bracia; do tego pustka, późniejsza anhedonia, jakby był martwy. To nie było życie – a piekło. Czuł się opuszczony, samotny, bez nadziei jakiejkolwiek na zmianę. Chciał umrzeć. Tak bardzo chciał przestać istnieć. Zgnić, rozłożyć w ziemi, rozsypać w proch, który rozwieje wiatr. Jednocześnie bał się śmierci i wiedział, że nie będzie potrafił skończyć z życiem raz, porządnie, ostatecznie.

Opowiadający przeszedł do chwili, w której jak twierdził, zaczął podróżować we własnych snach. Nie chciał jednak wdawać się w ich treść. Film skończył się podsumowaniem, że zna sposób na pokonanie depresji. 

Krzysztof kilkukrotnie wracał, zatrzymywał i puszczał nagranie od początku. Kiedy leżał w łóżku chcąc zasnąć, przyszła mu do głowy myśl – była błyskawicą, która rozświetliła mrok. Musiał skontaktować się z tym człowiekiem.

Rano, punkt szósta, siedział już w samochodzie. Szesnaście kilometrów, które codziennie od poniedziałku do piątku pokonywał samochodem, i wszystko co się z tym wiązało, drzewa, mijani ludzie na ulicy, znaki drogowe, nawet jadąca karetka pogotowia, były elementami, które rejestrował; myślami był gdzie indziej. Dźwięk silnika starego Citroena zaczynał go usypiać. Opuścił kilka centymetrów szybę od strony kierowcy. Był ostrożnym kierowcą, zawsze jeżdżąc przepisowo. Wysiadł na parkingu fabryki. Kiedy zatrzasnął drzwi, uświadomił sobie, że za chwilę przekroczy bramę i będzie musiał spędzić w niej jedną trzecią dobry. Stał, patrzył na budynki, których korytarze przez osiemnaście lat przemierzał jako elektryk. Widział wysoki komin przemysłowy, i uświadomił sobie, że jak dotąd nigdy nie myślał w ten sposób. W ciągu całej dniówki nie odezwał się słowem do nikogo. 

 W drodze powrotnej wstąpił do sklepu. Wrzucił do wózka kurczaka, ziemniaki, ogórki kiszone w worku, i skierował się do kasy, przy której siedziała młoda dziewczyna.

– Dzień dobry – powiedziała. Miała piękny uśmiech. Pomyślał, że gdyby był w jej wieku, chciałby się z nią umówić.  

Zapłacił i wyszedł. Obok drzwi przesuwnych zaczepił go mężczyzna w czapce głęboko zsuniętej na oczy.  

– Przepraszam bardzo. Poratowałby pan złociszem? – zapytał.

 Krzysztof wyciągnął portfel. Położył pięciozłotówkę na jego brudnej dłoni.  

– Dziękuję. Niech Bóg panu wynagrodzi w dzieciach.

W pierwszej chwili chciał odpowiedzieć, że to niemożliwe, ponieważ jego żona nie żyje, ale bardzo szybko zrezygnował. Włożył portfel do kieszeni, złapał wózek i ruszył do samochodu.

Wrócił do domu. Wszedł do pokoju w którym znajdował się laptop. Usiadł ciężko na krześle obrotowym – wydało z siebie cichy jęk.

Na pewno chcesz to zrobić? Pisać do tego kolesia?

Pozbył się delikatnego, subtelnego głosu doradcy ze swojej głowy. Często go słyszał, i podążał za tym co mówi.

– Tak – powiedział do pustego pokoju. – A teraz zamknij się i idź sobie znajdź jakieś zajęcie.

Wcisnął przycisk zasilania. Po chwili siedział przed migającym kursorem. Zaczął pisać. 

,, Dzień dobry 

Piszę do Pana w nawiązaniu do filmu, który nie tak dawno umieścił Pan na swoim kanale. Oglądałem go wielokrotnie. Mam na myśli ten, w którym opowiada Pan o tym, że pokonał depresję za pomocą snów. Nie ukrywam, że obecnie jestem człowiekiem załamanym, ponieważ nie potrafię pomóc osobie mi bliskiej…

Zatrzymał się na kilka sekund. Przeczytał to, co napisał.  

Uświadomił sobie, jak rozpaczliwie musi to wyglądać.

…proszę o pomoc.

Pozdrawiam 

Krzysztof ”

 

Wysłał wiadomość. Teraz mógł tylko czekać. 

W głowie kotłowały mu się różne myśli; głównie pytania. Czy dostanie odpowiedź. Jeśli tak, co dalej? Żeby oderwać się od nich, poszedł do kuchni przygotować obiad. W trakcie jedzenia patrzył przez okno. Kolorowych liści na drzewach było coraz mniej. Nadchodziła zima. 

Skończył jeść. Położył się na kanapie. Zasnął po kilku minutach od przyłożenia głowy do poduszki. Kiedy spał, pokój rozświetliło ciepłe światło zachodzącego słońca. 

Spał jak zabity. Otworzył oczy. Oprócz mrowienia w stopach czuł chłód. Przechodząc obok biurka niechcący uderzył w nie nogą. Monitor laptopa rozświetlił się. Na górnym pasku powiadomień, czerwony pulsacyjny dzwoneczek sygnalizował wiadomość zwrotną. Zaczął czytać.

 

,, Dzień dobry 

Przeczytałem Pańską wiadomość i przyznam, że poruszyła mnie. Obawiam się jednak, że nie będę mógł pomóc na odległość. Zapraszam do siebie w każdy dzień tygodnia po dwudziestej. 

Pozdrawiam

Alfred Drewniany 

Szczecin, ul. Goździkowa 38

PS 

Proszę nie sugerować się tabliczką (Uwaga Pies)

Psa już nie posiadam. 

 

Krzysztof odpisał:

Dziękuję. Przyjadę jutro.

Najechał kursorem na (wyślij), kliknął. Na monitorze pojawił się komunikat (wiadomość wysłana).

Kolejnego dnia był już w trasie. Na początku miał wątpliwości czy stary Citroen sobie poradzi i czy gdzieś w połowie drogi nie zadławi się puszczając czarne kłęby dymu spod maski. Miał do przejechania czterysta kilometrów. Na szczęście francuska konstrukcja nie zawiodła.

Stał przed domem. Zwykłym, szarym, kwadratowym budynkiem, jakich wiele wyrosło niczym grzyby po deszczu w latach osiemdziesiątych. Otoczony był gęstym żywopłotem za którym biegła stara siatka. Na bramce wisiała zardzewiała tabliczka (Uwaga Pies). 

Nierówny, popękany chodnik porośnięty mchem, prowadził w stronę drzwi wejściowych. 

Nacisnął dzwonek. Wewnątrz rozległa się wesoła melodyjka. Po chwili usłyszał dźwięk otwieranego zamka i drzwi otworzył mężczyzna z nagrania.

– Dzień dobry. Alfred. – Uścisnęli sobie dłonie. – Miło mi pana poznać – powiedział.

– Krzysztof. Mnie również.

Szli długim korytarzem. Na ścianach znajdowały się kwiaty wydzielające przyjemny zapach kojarzący się z fiołkami. Czarna, rzeźbiona w drewnie maska, witała szyderczym uśmiechem wszystkich wchodzących do pokoju. Wewnątrz po prawej, znajdował się wielki, skórzany fotel, tuż obok dwa krzesła i stolik – stał na nim niebieski, prawdopodobnie porcelanowy, wazon z goździkami. Wielki turecki dywan robił wrażenie. Krzysztof zorientował się szybko, że był tkany ręcznie. Wiedział to, ponieważ trzy lata temu, szukał podobnego. 

– Proszę się rozgościć.

Krzysztof usiadł na miękkim, wygodnym fotelu.

– Napije się Pan czegoś? 

– Chętnie. 

– Kawę? Herbatę? 

– Kawę poproszę.

Inżynier wyszedł do kuchni.  

Krzysztof patrzył na wielki, zabytkowy zegar. Wahadło w kolorze złota kołysało się hipnotycznie. 

Siedzieli naprzeciwko siebie.

– Naprawdę nie bardzo wiem od czego zacząć – powiedział. – Mój syn przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Stwierdzono u niego depresję – ostatnie słowa wypowiedział z trudem.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Wie pan – podjął inżynier. Na dobrą sprawę przed zachorowaniem nigdy nie zastanawiałem się, po co są sny. Uważałem je za produkt uboczny. Coś na kształt odpadu. Przecież większość z nich wydaje się bezsensowna i nielogiczna. Jak można nazwać psa który lata i mówiącego kota, zapraszającego do opery. Szaleństwo, prawda? Jednak bywają takie, które przypominają naszą rzeczywistość. Choć nie mam pewności, czy to adekwatne określenie. Nie potrafimy ostatecznie zdefiniować kształtu obiektów. Czym jest to, co widzimy? Nie chcę być źle zrozumiany. Wszystko zależy od obserwatora i miejsca w którym się znajduje. – Odstawił filiżankę na stół. – Nie zanudzam pana?

– Bynajmniej. Proszę kontynuować. 

– Mówię to wszystko dlatego, ponieważ doszedłem do wniosku, iż sny również są pewnego rodzaju rzeczywistością. Bardziej pasowałoby określenie – przestrzenią. Przejdę do sedna. Nie przejechał pan czterystu kilometrów, żeby słuchać wykładu. W tejże przestrzeni znajduje się odpowiedź. Istnieje jednak ryzyko.

– Na czym miałoby to polegać? – zapytał Krzysztof.

– Przekraczając bramę do świata snów można nie wrócić. 

– I co wtedy?

– Nigdy się nie obudzić. 

– Nie rozumiem jednej rzeczy. Przecież wszyscy śnimy. Gdyby było tak jak pan twierdzi, cała ludzkość w którymś momencie zapadłaby w śpiączkę.

– Nie do końca – zaprzeczył inżynier. Na twarzy jego pojawił się nieznaczny uśmiech. – Z prostego powodu. Przypadek o którym mówię, to sny świadome. Jest ogromna różnica między jednym a drugim. Można to porównać do kierowania samochodem. Kiedy pan prowadzi pojazd, a sytuacją, gdzie ktoś inny siedzi za kierownicą. W zasadzie pierwszy przypadek daje nieograniczone możliwości. Natomiast w drugim jest się uzależnionym od czyjejś decyzji. Przestrzeń snów ze swojej natury bywa nieprzewidywalna i można tam spotkać wiele nieoczekiwanych, zaskakujących rzeczy. Jednak decyzyjność powoduje, że poruszanie się w niej, jest całkowicie inne. Zdumiewające jest, że jeśli przykładowo zechcemy latać, być tymczasowo niewidzialni lub zmniejszyć się do rozmiarów mrówki, nic nam w tym nie przeszkodzi. Wymaga to jednak wcześniejszego przygotowania i ćwiczeń. Od razu nie będzie to dla pana osiągalne. Po drugiej stronie nie ma rzeczy niemożliwych. Przykładowo można przemierzać tysiące kilometrów w ułamku sekundy. Prawa które znamy rządzące całym wszechświatem, w snach tracą swoje znaczenie. Tutaj jeśli upuścimy jakikolwiek przedmiot, jesteśmy pewni, że spadnie. Natomiast tam może być zupełnie odwrotnie. Wszystko czego nie mogłem zrozumieć i co mnie szokowało na początku, kiedy zaczynałem podróże, po pewnym czasie, nie robiło już większego wrażenia.

– W takim razie jak zacząć śnić świadomie? I jak pomóc synowi?– zapytał Krzysztof. 

– Jest kilka sposobów. Najprostszy to metoda przez wybudzanie. Celowo należy się wybudzać, po czym przed ponownym zaśnięciem, starać się przypomnieć sen. Przejście następuje zazwyczaj dość szybko i często. Istnieje jeszcze kilka technik, ale ta jest najskuteczniejsza i najłatwiejsza. Pomijam tę, przez tak zwany paraliż senny, który jest niemiłym doświadczeniem. Natomiast w kwestii syna sprawa wygląda w ten sposób. Po przejściu na drugą stronę, musi pan odnaleźć drogę do wyroczni. Proszę postępować według tego co powie. Sugeruję przede wszystkim zachowanie ostrożności. W kontakcie ze światem fauny czy flory szczególnie. Mam na myśli rozmowę.

– Rozmowę? W sensie ze zwierzętami lub roślinami?

– Tak – potwierdził inżynier. Zaśmiał się serdecznie. – Ponieważ może pan zostać wprowadzony celowo w błąd. Nie wszyscy mają dobre intencje. Na co dzień nie spotyka się mówiących drzew, prawda? Chociaż nie, źle to ująłem – nie trafia się na nie wcale. Nie wiem czy kiedykolwiek miewał pan skojarzenia wizualne patrząc na korę, czy korzenie. Jeśli tak, to zapewne wie pan, że nie zawsze są one pozytywne. Często w bajkach wykorzystuje się zwierzęta do oddania cech ludzkich. Dlatego lis jest w nich chytry, sowa mądra, a osiołek głupi i uparty. Muszę przyznać, że coś w tym jest. Polecam zastosować zasadę ograniczonego zaufania do wszystkiego co pan spotka, jak również do wszystkich.

Krzysztof spojrzał na zegar. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Wstał z fotela.

– Robi się późno, a mam zamiar jeszcze dzisiaj wracać. Dziękuję za pańską pomoc. – Wyciągnął dłoń w stronę rozmówcy. Ten uścisnął ją serdecznie.

– Cieszę się, że na coś się przydałem. W moim wieku bardzo ważna jest świadomość, że jeszcze można coś dobrego zrobić. 

Nastąpiła chwila ciszy. Oczy Alfreda stały się szklące, jakby za chwilę miały z nich popłynąć łzy. 

– Żyjemy w czasie i jego upływ dotyka wszystkich. Chociaż przyznam, że nie chciałbym żyć wiecznie. Życzę bezpiecznego powrotu. Prognozy mówiły o nadchodzących ulewach. 

Krzysztof wyszedł. Z czarnego nieba siąpił delikatny deszczyk. W świetle padającym z korytarza dostrzegł sylwetkę inżyniera. Kiedy mijał bramkę z zardzewiałą tabliczką, usłyszał dźwięk zamykanych drzwi.

Zapowiadała się długa, deszczowa noc. Zarzucił na siebie kurtkę i pobiegł w stronę samochodu. Wyjechał z miasta kierując się na autostradę. Przez drogę powrotną myślał o tym czego się dowiedział. Całą trasę wycieraczki pracowały na pełnych obrotach. Po czterech godzinach dotarł do domu. Był wyczerpany. Ściągnął buty i mokrą kurtkę. Położył się na kanapie. Zasnął w ciągu kilku minut. 

Czuł na twarzy ciepło promieni słonecznych przebijających się przez korony drzew. Szedł leśną ścieżką. Słyszał każdy krok. Musi być wyjątkowo sucho – pomyślał. Schylił się by to sprawdzić. Zagarnął odrobinę ziemi – przypominała bardziej proch. Mimo to zieleń liści była soczysta. Gdzieś blisko musiała płynąć rzeka – szum wody był wyraźny. Spojrzał na zegarek. Była siódma rano.

Miał wrażenie, że wraz z zagłębianiem się w las, drzewa stają się wyższe, jakby w dziwny sposób on się kurczył. Odczucie to, coraz silniejsze, nie dawało mu spokoju. Nie, to niemożliwe – myślał. Kiedy wyszedł na otwartą przestrzeń, porośniętą gęstą trawą, poczuł delikatny, chłodny wiatr. Postanowił iść dalej. W miarę przemierzania polany, zaczęło docierać do niego, że coś jest nie tak. Obejrzał się. To, co zobaczył, przeraziło go. Trawa była większa od niego. Nad nią mógł dostrzec skrawek lasu z którego wyszedł. Jego wzrok napotkał ścianę zielonych, ostrych liści. To była dżungla z trawy. Zobaczył ogromną, wielkości rotwailera mrówkę. Jej potężne czułki badały otoczenie. Błyskawicznie ruszyła w jego stronę.

W momencie, kiedy owad rzucił się na niego, obudził się zlany potem. Wielokrotnie śnił, i nie pamiętał nic po przebudzeniu. Po raz pierwszy widział każdy szczegół. Podobnie jak dokładnie mógł przypomnieć sobie co czuł. Muśnięcia wiatru i suchą ziemię, którą sprawdzał w lesie. W zasadzie to, co go spotkało, niczym nie różniło się od jawy, gdyby nie ogromna trawa i mrówka wielkości psa. Przypomniał sobie słowa inżyniera, o ryzyku zapadnięcia w śpiączkę. Perspektywa pozostania w miejscu gdzie nic nie jest oczywiste i wszędzie czyha niebezpieczeństwo, była mało atrakcyjna.

 A co jeśli miałbym pecha i umarłbym śniąc?

Poczuł skurcz żołądka.

Był jednak zdeterminowany. Chciał pomóc Jackowi. Przez kolejne dwa tygodnie ćwiczył wybudzanie, i wracał pamięcią do treści snów.

W mglisty czwartek zadzwonił do fabryki i poprosił o urlop. Większą część dnia spędził na czytaniu książki, którą zaczął jeszcze latem. Odłożył ją dopiero, kiedy litery zaczęły się zlewać ze sobą i wyrazy rozmazywać. Dzienne światło wypełniające pokój przygasało. Godzinę przed północą włączył telewizor. Obejrzał dwa odcinki serialu przyrodniczego. Czołgające się foki były nudne. Dochodził do tego monotonny, usypiający głos lektora. Zasnął.

Siedział przy stole jedząc śniadanie – dwa jajka na miękko i trzy kanapki z szynką. Ściągnął kluczyki do samochodu wiszące na drewnianej sowie, której plastikowe, martwe oczyska, patrzyły na niego codziennie od dwudziestu lat – zawsze jednakowo. Wszystko działo się jak zwykle. Dopóki nie otworzył drzwi.

Za nimi znajdowała się łąka. Na jej końcu zaczynał się las, którego wierzchołki drzew kołysały się na boki. Słyszał szum wiatru. Postawił krok i zamknął drzwi. Szedł wolno. Spojrzał do góry. Na jednolicie błękitnym niebie szybowały czarne ptaki. Falująca trawa, zielone morze, w przypływie, zmierzała w jego stronę. Łagodnie unosiła się i opadała. W ciemnej, leśnej wnęce, zobaczył, że coś się poruszyło. Pomyślał, że to sarna lub inne zwierzę. Gdy był wystarczająco blisko rozpoznał ludzkie kształty. Postać nie wykonywała żadnych ruchów. Dzieliło go od niej około sto metrów. Czuł jednocześnie strach i ciekawość. Przyśpieszył krok.

Zaśmiał się głośno kiedy uświadomił sobie, że było to drzewo. Martwe, niewielkie, przypominające człowieka. Po obu stronach rozpostarte gałęzie niczym ręce. W miejscu gdzie powinien znajdować się szczyt, zwinięta część przypominała głowę.

Podszedł i dotknął grubej, suchej kory. Wszystkie pobliskie drzewa, pokrywał mech. Tylko to jedno, całkowicie bez życia, nawet na sobie, jakby dotknięte zarazą, wydawało się obcym elementem, nie pasującym do reszty. W promieniu około dziesięciu metrów nie rosło nic, a ziemia szarością kojarzyła się z popiołem. Kiedy odszedł kilka kroków, usłyszał za sobą skrzypienie, podobne do odgłosu jaki wydaje stare drewniane krzesło. Odwrócił się.

Drzewo żyło. Dwie gałęzie przypominające ręce uniosły się, a wierzchołek w kształcie głowy obrócił w jego stronę. Drobinki kory spadały na ziemię przy narastającym odgłosie jęku drewna. W miejscu twarzy rozwarły się dwa czarne oczodoły. Czuł na sobie jego wzrok.

Uuuuuuufffffffffff – usłyszał. Jakby ktoś wypuścił z wielkiego balona powietrze, którego siła rozwiała mu włosy. 

– Kim jesteś? – zapytało drzewo, rozchylając szczelinę w korze w kształcie ust.

– Mam na imię Krzysztof.

– Nie interesuje mnie jak się nazywasz, tylko kim jesteś i czego tutaj szukasz – gruby, niski głos brzmiał złowrogo.

 Krzysztof przypomniał sobie ostrzeżenie inżyniera. Nie chciał powiedzieć czegoś, co obróciłoby się przeciwko niemu. Po krótkim namyśle odpowiedział:

– Jestem człowiekiem. Szukam odpowiedzi na pewne pytanie.

– Widziałem wielu podobnych do ciebie i czułem ich strach. Ty jesteś inny. Nie boisz się. – Konarowa ręka dotknęła jego ramienia.

– Jak brzmi pytanie?

– Gdzie znajduje się wyrocznia. W którą stronę mam się udać, żeby do niej dotrzeć?

Po tych słowach drzewo nachyliło się do jego twarzy. Do nosa wdarł mu się zapach butwiejącego drewna.

– Odpowiem dlatego, że nie wyczuwam w tobie strachu. Kiedy droga zacznie się zmieniać na górzystą, a drzew będzie coraz mniej, dostrzeżesz na wzniesieniu kopiec. Dokładnie taki, jakie budują mrówki. Tam zapytasz o dalszą drogę.

Chciał powiedzieć dziękuję ale nie zdążył. Drzewo wracało do kształtu pierwotnego. Po kilku sekundach wyglądało jak na początku. Dotknął kory, przesuwając po niej palcami. Suche i wydające się być martwe, zastygło. Ruszył dalej. Zapadał zmrok. Dzień się kończył ustępując miejsca nocy. Na granatowym niebie pojawił się księżyc. Chciał zdążyć wyjść z lasu przed zachodem słońca. W momencie kiedy jego krwisty kawałek schował się za horyzont zauważył, że drzew jest coraz mniej, a przed sobą miał kilka wzniesień, jakby pod warstwą trawy i ziemi, spały ogromne żółwie.

Zielone wyspy falowały – wielkie, trawiaste grzbiety unosiły się i opadały rytmicznie, jakby w środku coś żyło. Od pierwszego z nich dzieliło go zaledwie kilka kroków. Ziemia uniosła się, a ze środka spojrzało na niego wielkie turkusowe oko. Zatrzymał się. Gałka oczna błądziła na boki. Stał nieruchomo.

To mnie nie widzi

Był tej myśli pewien.

Dopóki się nie ruszam, to coś mnie nie może zobaczyć. Nie mylił się. Po chwili oko przymknęła warstwa darni. Starając się stąpać najdelikatniej jak potrafił, przeszedł między wzniesieniami.

Nie wiedział jak długo maszeruje. Wąska, kamienista ścieżka, ciągnęła się kilometrami pod górę. Słyszał wyraźnie chrzęst pod butami. Drogę oświetlało zimne światło księżyca. Zaczął odczuwać zmęczenie. Tutaj też trzeba odpoczywać – powiedział. Zaśmiał się jak szaleniec, rozładowując zapewne w ten sposób stres. Jednak nie było mu do śmiechu. Był świadomy, że wszystko co go spotyka nie dzieje się naprawdę. Jednak jakie to miało znaczenie, skoro odczuwał każdy krok stawiany na kamienistej drodze, każdy podmuch, a dźwięki były równie wyraźne jak w rzeczywistości. Zmysły pracowały prawidłowo. Gdyby nie spotkał drzewa, które potrafiło mówić, i oka zakopanego w ziemi, można by pomyśleć, że nic szczególnego. Wiedział jaki ma cel, jak również wierzył, że wbrew wszelkiej logice, ma to sens.

Dalej ścieżka skręcała w lewo. Z każdym kolejnym krokiem nogi zaczynały mu coraz bardziej ciążyć, oddech stał się płytki, a na czole pojawiły się krople potu. Przysiadł pod wyniosłym świerkiem. Oparł się i zaczął masować zdrętwiały kark. Patrzył na księżyc.

Nie różnił się niczym od tego, który widywał całe życie. Pamiętał, że jako dziecko porównywał go to twarzy. Po wielu latach, teraz, siedząc przyglądał mu się uważnie. Uświadomił sobie, jak niewiele trzeba, żeby wyobraźnia zaczęła pracować. Zapomniał już, jak to jest marzyć. Dotarło do niego, ile się traci z upływającymi latami. Stajemy się dorośli, poważni, gubiąc tak wiele.

Rozmyślania przerwał mu cichy szelest liści dobiegający za plecami. Przeszło mu przez myśl, że to zapewne jakieś niewielkie zwierzę, jeż lub wiewiórka. Obejrzał się i w pierwszej chwili niczego nie dostrzegł. Przetarł łzawiące oczy. Zamknął powieki. Powidoki przemknęły przed nim niczym tańczące gwiazdy.

– Psssssst. Hej ty – usłyszał.

Spojrzał w kierunku skąd dobiegał głos. W zaroślach znajdujących się kilka metrów od niego, w ciemności, rozbłysły dwa ogniki małych ślepi.

Zmęczenie wzięło górę nad ciekawością. Nie miał nawet ochoty wstać.

– Czego chcesz? – zapytał. – Jak masz zamiar siedzieć w krzakach i zadawać głupie pytania, to lepiej wyłaź, i gadaj od razu o co chodzi.

Po tych słowach ogniki zgasły. Krzaki zakołysały się i wyszła z nich mała, ciemna postać. Zbliżała się do niego. Po kilku sekundach zatrzymała się.

– Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy – powiedział. Tak naprawdę był pewien, że jeśli to coś ma złe zamiary, to nie będzie czekał, aż rzuci się na niego z pazurami i przeora mu twarz.

Niebieski lis przysiadł przed nim. Jego pysk rozciągnął się w szyderczym uśmiechu. Ślepia w kolorze płomieni świadczyły o bystrości zwierzęcia.

– Spodziewałem się wszystkiego, ale nie lisa. – Krzysztof odetchnął. Na dobrą sprawę ulżyło mu. Siedzące przed nim zwierzę wydawało się niegroźne. – Ty też masz zamiar wypytywać kim jestem i co tutaj robię?

– Nie pomyślałem o tym. Ale wydajesz się być ciekawym egzemplarzem – odparł lis.

– W świecie który znam lepiej niż ten, to ty jesteś określany często jako egzemplarz -zripostował Krzysztof. Poczuł delikatną satysfakcję.

– Mniejsza o słowa – powiedział lis. – Obserwuję cię od pewnego czasu. Mówiąc prawdę, to śledzę cię.

– Tak? I dlaczego to robisz?

– Z natury jestem ciekawski. – Lis zerwał się, i w ułamku sekundy jego pysk znalazł się w odległości kilku centymetrów od twarzy Krzysztofa, który mógł teraz zobaczyć ogniste pierścienie jego ślepi. – Niewiele jest tutaj rzeczy które potrafią mnie zainteresować. Ale ty akurat jesteś specyficzny. Inni niż cała reszta. Tamci szybko znikali. Wiesz dlaczego?

– Nie – odparł Krzysztof.

– Ponieważ nie wiedzieli co tu robią, i po tutaj są. U ciebie widzę cel. Masz go, prawda? – Rozedrgany wzrok zwierzęcia zatrzymał się w chwili wyczekiwania.

– Tak. Mam cel.

– Dzięki niemu jeszcze tutaj jesteś – podsumował lis. – Jeśli dotrzesz do Wyroczni, uzyskasz odpowiedź.

Na wzmiankę o wyroczni, Krzysztof poderwał się, potknął i upadł. Lis w ostatnim momencie zdążył odskoczyć.

– Zaprowadzisz mnie do niej? – zapytał podnosząc się.

– Jaką korzyść mi to przyniesie? – Niebieskie futro połyskiwało metalicznie w świetle księżyca. Krzysztof pomyślał, że jest w tym coś pięknego, na co nie potrafi znaleźć odpowiednich słów.

– Nie wiem co mógłbym ci zaoferować.

Lis podniósł łapę w geście zadumy. Po chwili namysłu powiedział:

– Jestem znudzony tym lasem. Jeśli dasz słowo, że zabierzesz mnie tam skąd przybyłeś, pomogę Ci ją odnaleźć.

– To wszystko czego chcesz?

– Tak.

Stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia ile dni i nocy minęło. Wędrując wraz z nowym towarzyszem nie nudził się. Lis był bardzo gadatliwy. Jego wielka ciekawość dorównywała potokowi słów. Najczęściej pytał Krzysztofa o świat z którego przybył.

– Nie spotkasz w nim na pewno niebieskiego lisa, który na dodatek gada jak najęty.

Obaj wybuchli śmiechem.

– Opanowany jest przez ludzi. Świat zwierząt podporządkowany jest człowiekowi. – Krzysztof pominął fakt, że ludzie zabijają zwierzęta, jedzą, a z ich skór robią ubrania na zimę. Obawiał się, że lis może tego nie zrozumieć, i ciekawe czy nadal chciałby, żeby go z nim zabrał.

– Jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku? – zapytał.

– Tak. – Lis węszył intensywnie. – Czuję, że się zbliżamy. Już niedaleko.

Krzysztof zastanawiał się, czy nie zapytać, czym tak naprawdę jest Wyrocznia, ale doszedł do wniosku, że przekona się osobiście.

Niebo na horyzoncie przybrało odcienie szarości. Ochłodziło się. Wszystko wskazywało na to, że zbiera się na deszcz. Marsz utrudniał wiatr, który przybierał na sile. Kiedy kłębiące się chmury dotarły nad ich głowy, lis zatrzymał się mówiąc:

– Dalej idziesz beze mnie. Poczekam tutaj. Skalna brama jest dzień drogi stąd. Trzymaj się kamienistej ścieżki.

– Skoro tak – powiedział Krzysztof. Popatrzył na siedzącego lisa. Uświadomił sobie, że zdążył go polubić.

Gdy oddalił się dość daleko, obrócił się.

– Do zobaczenia przyjacielu – szepnął.

Krajobraz zmieniał się jak w kalejdoskopie. Ciężkie, nabrzmiałe chmury, nie zwiastowały poprawy pogody. Delikatna mżawka przerodziła się w ulewę. Był przemoczony i trząsł się z zimna.  

Pomyślał o parasolu. Tłumaczył sobie, że na szczęście to wszystko jest tylko snem.

Rozmyślania przerwał w momencie, gdy dotarł do rzeki, płynącej kilkadziesiąt metrów pod nim. Od drugiego brzegu dzieliła go przepaść, nad którą rozpięty, kołysał się w podmuchach wiatru wiszący most. Miejscami deski były zerwane lub złamane, jak zniszczona klawiatura fortepianu. Na oko mógł mieć długość trzystu metrów. W dole rwąca rzeka huczała, gdy masy wody uderzały o wielkie kamienie.

Jeśli miał dotrzeć do celu, nie miał innego wyboru. Nie było innej drogi. Zaschło mu w ustach. Przełknął resztki śliny i złapał lewą ręką linę. Pierwszy krok, kolejny – deski jęczały żałośnie jak żywe istoty. Gdy dotarł do miejsca w którym brakowało czterech z nich, zatrzymał się. Wiedział, że musi skoczyć. Całość chwiała się na boki jak luźna pajęczyna. W wyobraźni zobaczył siebie roztrzaskanego na dole, z przekrzywioną głową w nienaturalnej pozycji, jak rozpłaszczona, tylko bez skrzydeł, krwawa mucha.

Nie uważał się za osobę wierzącą, ale na wszelki wypadek przeżegnał się, nabrał powietrza i skoczył. Kiedy znalazł się po drugiej stronie, odetchnął z ulgą. I w tej chwili deska na której stał, złamała się. Wisiał nad przepaścią, trzymając się liny. Próbował się dźwignąć i zarzucić nogę za deskę. Czuł, że ścięgna i mięśnie nie wytrzymają długo. Lina wysuwała się z kurczowo zaciśniętych dłoni. Piekący ból przerodził się w kłujące ostrza. Chęć przeżycia musiała ustąpić limitom wysiłku, jakie może znieść ludzie ciało. Puścił. Spadając zamknął powieki.

Uderzenie o coś miękkiego wyrwało go z ciemności; otworzył oczy. Pod sobą wyczuł (pierz?), (sierść?) – pierwsze doznanie było przyjemne. Przed sobą zobaczył głowę ptaka, znajdującą się na końcu długiej, giętkiej szyi – unosiła się i opadała wraz z ruchami ogromnych skrzydeł. Jasnoróżowe, długie pióra, falowały w podmuchach wiatru. Ptaszysko wznosiło się coraz wyżej. Deszcz ustał w chwili, gdy wznieśli się ponad warstwę chmur. Siedział w zagłębieniu między skrzydłami. Z tej wysokości nie mógł dostrzec nic poza morzem pierzastych bałwanów. Nie musiał wkładać wiele wysiłku, by utrzymać się na grzbiecie różowego zwierzęcia. Szok zniknął, drżały mu jedynie ręce. Jeszcze kilka minuta temu o mały włos, a straciłby życie; teraz, niesiony na grzbiecie wielkiego ptaszyska, nie myślał o niczym. Czuł wolność. Stał się lżejszy, młodszy, i nareszcie szczęśliwy od czasu śmierci żony. Żywy, różowy szybowiec zniżał lot. Krzysztof zobaczył pod sobą wielkie, skalne struktury. Lądowanie odbyło się płynnie i delikatnie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak ogromny jest ptak. Jego łeb musiał znajdować się co najmniej na wysokości czterech metrów. Zejście nie było możliwe. Przez moment myślał, że uda mu się zsunąć, ale to też nie wchodziło w grę. Postanowił zeskoczyć. Impet uderzenia przeniósł się z nóg na głowę, a powietrze, które trzymał w płucach, wyrwało się z nich głośnym (uuuuuuuffff).

Zwierz poderwał się do lotu. Podmuchem rozsypane drobne kamienie, odsłoniły znajdującą się pod spodem litą skałę. Gdy odleciał, stając się różowym, małym punkcikiem na tle szarych chmur, Krzysztof ruszył w dalszą drogę.

Lis mówił prawdę. Zobaczył skalną bramę. Na pozór z daleka, wydawała się niewielka. W miarę jak się do niej zbliżał, okazało się, że sięga do góry minimum na trzydzieści metrów. Zbudowana z czarnego, metalicznie połyskującego w świetle kamienia. Dopiero z bliska można było dostrzec siatkę srebrnych żyłek, przypominających unerwienie, jak struktura neuronów połączonych ze sobą. Nie miał pewności, czy było to złudzenie, refleks światła, czy faktycznie w środku srebrnego ożyłkowania, krążyła jakaś substancja. Nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać. – Nie po to tutaj jestem – powiedział do siebie.

Przechodząc pod łukowatym sklepieniem, spojrzał w górę. Nad nim, na tle nieba, krążyły ciemne przecinki. Ptaki. Przypominały sępy, zataczając koła, wyczuwały nadchodzącą śmierć.

Za bramą znajdował się okrągły dziedziniec wyłożony kostką, której jaśniejsze i ciemniejsze fragmenty układały się w geometryczny wzór. Krzysztof próbował określić co przedstawia, jednak okazało się to niemożliwe. Musiałby znajdować się wyżej. Średnica placu na oko mogła mieć ponad pięćdziesiąt metrów. Dziedziniec otaczały czarne, matowe ściany, w których znajdowały się niewielkie okrągłe otwory, przez które do środka wpadało światło. Idąc dalej musiał przymrużyć oczy. Wiązki promieni skupiały się w centralnym jego punkcie. Gdy dotarł do ściany w której na wysokości jego głowy znajdował się jeden z otworów, stanął na palcach chcąc zobaczyć, co jest po drugiej stronie.

Ujrzał Wszechświat wypełniony niezliczoną ilością galaktyk, zbioru gwiazd, pyłu, krążących wokół wspólnego środka masy.

– Niesamowite – powiedział. Obrócił się w stronę dziedzińca. – Jak to możliwe, że przez otwory wpada światło, a za nimi znajduje się kosmos.

Nie wiedział co robić. Wyglądało na to, że tutaj podróż się kończy. Dalej nie ma nic.

Popatrzył do góry. Po niebie sunęły chmury. Zdał sobie sprawę, że wszystko stracone. Cały wysiłek poszedł na marne. Kiedy chciał już wracać, usłyszał za sobą odgłos przypominający bulgotanie wody. Odwrócił się.

Czarna ściana falowała, wybrzuszała i cofała. W jednej chwili wyciągnęła się w jego stronę długa ręka, prawie dotykając twarzy. Cofnął się o krok, jednocześnie obserwując przelewającą się przed nim masę. Poczuł ciepły, subtelny podmuch. Ręka zanurzyła się w czarną taflę. Po kilku sekundach wyłoniła się z niej wysoka, ponad dwumetrowa, humanoidalna postać. Rozróżniał jedynie głowę, ręce i tułów, by za moment zobaczyć twarz, która nabierała formy. Skojarzyło mu się to z hermetycznym procesem liofilizacji produktów spożywczych. Struktura przelewającej się czerni nabierała detali – nosa, oczu, ust, kości policzkowych. Czoło wydawało się zbyt wysokie, dziwnie niekształtne. Postać falowała. Powieki uniosły się powoli, jakby istota wybudzała się – płomienne źrenice kontrastowały z nienaturalną jasnością gałek ocznych wypełnionych wewnętrznym światłem.

 Co cię sprowadza?

Usłyszał w głowie głos. Jej usta pozostawały nieruchome.

– Jesteś Wyrocznią? – zapytał.

 Tak

 Głos w jego umyśle pozbawiony był emocji.

– Szukam pomocy.

Nastąpiła chwila ciszy. Czuł się nieswojo widząc nieruchome źrenice wpatrzone w siebie.

– Mój syn cierpi – dodał.

Zbliż się

Wykonał polecenie. Czuł zimno. Przystanął. Czarna dłoń spoczęła mu na głowie.

Zobaczył siebie jakby oglądał film w kinie. Mógł cofnąć się w czasie, przypominając sobie każdy dzień. Drobne szczegóły nie uszły jego uwagi. W obrazach widział żonę przygotowującą śniadanie każdego ranka i momenty, gdy całował ją przed wyjściem. Jej uśmiech i radosne spojrzenie. Wrócił zapach jej ciała, który czuł co noc, leżąc przy niej kiedy spała, i chwile, gdy wpatrywał się w przesuwające cienie po ścianie.

Kołyszą się drzewa za oknem. Krople deszczu spadają na parapet.

kap, kap, kap, kap, kap

Była na wyciągnięcie ręki, tak blisko, a jednak miał świadomość, że to już minęło. Ogarnęło go na powrót poczucie straty i bólu, który paraliżował, obezwładniał. Wiedział, że nie może z zrobić nic.  

 Zobaczył siebie oczami syna. Pierwsze wrażenie – zdał sobie sprawę, że właściwie nim jest. Nakładając pastę na szczoteczkę do zębów, widział w lustrze twarz Jacka. Czuł zniecierpliwienie i wiedział dlaczego. Dzisiaj miało odbyć się rozdanie świadectw. Był koniec roku, czas przedwakacyjny. Nareszcie dwa miesiące wolnego. Dodatkowo rozpierała go duma, ponieważ ponownie dostanie świadectwo z paskiem, którym będzie się mógł pochwalić rodzicom.

Pogrzeb.

Nadal jest Jackiem. Nie czuje nic. Schował się w bezpiecznej, niewidocznej bańce. Nikt go nawet nie może zobaczyć.

Drewniana trumna w której spoczywa jej ciało, opuszczana na linach do wykopanego grobu , do ziemi, która pochłonie ostatecznie wszystko, przyjmie bez komentarza. W ciszy, całkowicie obojętnie – będzie świadkiem i jednocześnie wyda życie na nowo. Odrodzi wszystko, dając początek łąkom, kiedy mogiły z kamieni skruszeją, zwietrzeją, i nie zostanie po nich ślad. Kwiaty łąk rozsieją się, i nikt nie będzie pamiętał o cierpieniu.

Nadal jest Jackiem. Wie, że to wtedy szklany klosz rozpiął się nad nim, oddzielając od świata emocji – śmiech, płacz, nie czuje nic. Stał się aktorem, przed nim – przed własnym ojcem, by później pogrążyć się w otchłani depresji. Czarny Pająk już wije sieć.

– Chcę! – krzyczy. – Opleć mnie! Wkłuj w moje ciało! Rozpuść! Wyssij to, co ze mnie zostanie! Nie chcę istnieć!

– To jeszcze nie koniec! – ryknął Krzysztof.

Obudził się.

– Nie poddamy się bez walki – powiedział.

Kolejne dni były podobne do siebie. Odwiedzał codziennie Jacka w szpitalu. Nastąpił przełom w leczeniu. Chłopak wracał do formy. Zaczął rozmawiać i stał się aktywny. Najczęściej lubił grywać z innymi pacjentami w proste gry planszowe. Po tygodniu od rozmowy Krzysztofa z lekarzem, jego syn został wypisany z oddziału. Zalecano, aby kontynuować leczenie ambulatoryjnie.

Nastała wiosna. Śniegi stopniały.  

Ojciec i syn szli wąską ścieżką o czymś rozmawiając. Można było usłyszeć ich głośny śmiech.

– Jedziemy na pizzę dzisiaj? – zapytał Krzysztof.

– No pewnie tato. – Twarz Jacka była radosna. – Już dawno nie jedliśmy Margherity.

Nie widzieli niebieskiego lisa, siedzącego nieruchomo, obserwującego ich uważnie. Uśmiechał się odsłaniając śnieżnobiałe kły.

14.12.2023

Koniec

Komentarze

Cóż, Heskecie, obawiam się, że nie jestem dobrą odbiorczynią podobnych tekstów, albowiem nic nie nudzi mnie tak bardzo, jak opowieści o cudzych snach. W snach może zdarzyć się wszystko, więc wszystko, co wyśnił Twój bohater trudno zaliczyć do fantastyki. A najbardziej nie pojmuję, w jaki sposób to co śnił Krzysztof, wpłynęło na wyleczenie jego syna z depresji.

Przez Wyrocznię brnęłam z trudem, mało z niej rozumiejąc i potykając się na licznych usterkach. Nie mogę powiedzieć, że to była satysfakcjonująca lektura, ale nie tracę nadziei, że Twoje przyszłe opowiadania dostarczą mi więcej przyjemności.

 

Nie wy­cho­dzi z po­ko­ju i nie chce roz­ma­wiać – urwał. → Skoro urwał, postawiłabym wielokropek. Didaskalia wielką literą:

Nie wy­cho­dzi z po­ko­ju i nie chce roz­ma­wiaćUrwał.

 

Spa­ce­ro­wał ,wdy­cha­jąc głę­bo­ko po­wie­trze… → Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po nim.

 

wsą­czał się w niego wraz ze świa­do­mo­ścią, kropa po kro­pli… → Literówka.

 

bez na­dziei ja­kiej­kol­wiek na zmia­nę. → Raczej: …bez ja­kiej­kol­wiek nadziei na zmia­nę.

 

Dźwięk sil­ni­ka sta­re­go Ci­tro­ena za­czy­nał go usy­piać.Dźwięk sil­ni­ka sta­re­go ci­tro­ena za­czy­nał go usy­piać.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

 

od stro­ny kie­row­cy. Był ostroż­nym kie­row­cą… → Czy to celowe powtórzenie?

 

,, Dzień dobry… → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

Krzysz­tof ” → Zbędna spacja przed zamknięciem cudzysłowu.

 

W gło­wie ko­tło­wa­ły mu się różne myśli… → Zbędny zaimek – wiadomo, komu kotłowało się w głowie.

 

pokój roz­świe­tli­ło cie­płe świa­tło za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …pokój rozświetliły cie­płe promienie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca

 

,, Dzień dobry… → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

czy stary Ci­tro­en sobie po­ra­dzi… → …czy stary ci­tro­en sobie po­ra­dzi

 

Oto­czo­ny był gę­stym ży­wo­pło­tem za któ­rym bie­gła stara siat­ka. → Skoro żywopłot był gęsty, to jak Krzysztof dostrzegł, że siatka za nim była stara, zwłaszcza że przecież było ciemno.

 

Po chwi­li usły­szał dźwięk otwie­ra­ne­go zamka i drzwi otwo­rzył męż­czy­zna z na­gra­nia. → Nie brzmi to najlepiej, zwłaszcza że zamka się nie otwiera; można przekręcić klucz w zamku, ale to nie zamek się otworzy, a drzwi.

Proponuję: Po chwili usłyszał szczęk zamka i drzwi otworzył mężczyzna z nagrania.

 

Na ścia­nach znaj­do­wa­ły się kwia­ty wy­dzie­la­ją­ce przy­jem­ny za­pach ko­ja­rzą­cy się z fioł­ka­mi. → Nie bardzo umiem wyobrazić sobie pachnące kwiaty na ścianach korytarza.

 

– Na­pi­je się Pan cze­goś? → – Na­pi­je się pan cze­goś?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. 

 

Na twa­rzy jego po­ja­wił się nie­znacz­ny uśmiech.Na jego twa­rzy po­ja­wił się nie­znacz­ny uśmiech.

 

I jak pomóc sy­no­wi?– za­py­tał Krzysz­tof. → Brak spacji po pytajniku.

 

Oczy Al­fre­da stały się szklą­ce… → Pewnie miało być: Oczy Al­fre­da stały się szkliste

 

Dzie­li­ło go od niej około sto me­trów.Dzie­li­ło go od niej około stu me­trów.

 

Przy­śpie­szył krok.Przy­śpie­szył kroku.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika krok.

 

za­py­ta­ło drze­wo, roz­chy­la­jąc szcze­li­nę w korze w kształ­cie ust. → Czy dobrze rozumiem, że drzewo miało korę w kształcie ust?

A może miało być: …za­py­ta­ło drze­wo, roz­chy­la­jąc w korze szczelinę w kształ­cie ust.

 

Tutaj też trze­ba od­po­czy­wać – po­wie­dział. → Skoro powiedział, wypowiedź należałoby zapisać w nowym wierszu i poprzedzić półpauzą.

 

Roz­my­śla­nia prze­rwał mu cichy sze­lest liści do­bie­ga­ją­cy za ple­ca­mi. Roz­my­śla­nia prze­rwał mu cichy sze­lest liści za ple­ca­mi. Lub: Roz­my­śla­nia prze­rwał mu cichy sze­lest liści do­bie­ga­ją­cy zza ple­ców.

 

 – Psssssst. Hej ty – usły­szał. → Powinno być: – Psssssst. Hej ty!Usły­szał.

2.13 Kłopotliwe „usłyszał”

 

aż rzuci się na niego z pa­zu­ra­mi i prze­ora mu twarz. → …aż rzuci się na niego z pa­zu­ra­mi i prze­orze mu twarz.

 

– W świe­cie który znam le­piej niż ten, to ty je­steś okre­śla­ny czę­sto jako eg­zem­plarz -zri­po­sto­wał Krzysz­tof. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Jeśli do­trzesz do Wy­rocz­ni, uzy­skasz od­po­wiedź. → Dlaczego wielka litera? Wcześniej pisałeś małą.

 

po­mo­gę Ci ją od­na­leźć. → …po­mo­gę ci ją od­na­leźć.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

czym tak na­praw­dę jest Wy­rocz­nia… → ?

 

Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że zbie­ra się na deszcz. → Wystarczy: Wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że zbie­ra się na deszcz.

 

Gdy od­da­lił się dość da­le­ko, ob­ró­cił się. → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Gdy odszedł już dość da­le­ko, ob­ró­cił się.

 

Pod sobą wy­czuł (pierz?), (sierść?) → Pod sobą wy­czuł (pierze?), (sierść?)

 

Jesz­cze kilka mi­nu­ta temu… → Literówka.

 

Nie miał za­mia­ru się nad tym za­sta­na­wiać. – Nie po to tutaj je­stem – po­wie­dział do sie­bie. → Wypowiedź dialogowa w nowym wierszu.

Nie miał za­mia­ru się nad tym za­sta­na­wiać.

– Nie po to tutaj je­stem – po­wie­dział do sie­bie.

 

Idąc dalej mu­siał przy­mru­żyć oczy. Wiąz­ki pro­mie­ni sku­pia­ły się w cen­tral­nym jego punk­cie. → Czy dobrze rozumiem, że promienie skupiały się w centralnym punkcie Krzysztofa?

 

Od­wró­cił się. Czar­na ścia­na fa­lo­wa­ła, wy­brzu­sza­ła i co­fa­ła. W jed­nej chwi­li wy­cią­gnę­ła się w jego stro­nę długa ręka, pra­wie do­ty­ka­jąc twa­rzy. Cof­nął się o krok, jed­no­cze­śnie ob­ser­wu­jąc prze­le­wa­ją­cą się przed nim masę. Po­czuł cie­pły, sub­tel­ny po­dmuch. Ręka za­nu­rzy­ła się w czar­ną taflę. Po kilku se­kun­dach wy­ło­ni­ła się z niej wy­so­ka, ponad dwu­me­tro­wa, hu­ma­no­idal­na po­stać. Roz­róż­niał je­dy­nie głowę, ręce i tułów, by za mo­ment zo­ba­czyć twarz, która na­bie­ra­ła formy. Sko­ja­rzy­ło mu się to z her­me­tycz­nym pro­ce­sem lio­fi­li­za­cji pro­duk­tów spo­żyw­czych. Struk­tu­ra prze­le­wa­ją­cej się czer­ni na­bie­ra­ła de­ta­li – nosa, oczu, ust, kości po­licz­ko­wych. Czoło wy­da­wa­ło się zbyt wy­so­kie, dziw­nie nie­kształt­ne. Po­stać fa­lo­wa­ła. Po­wie­ki unio­sły się po­wo­li, jakby isto­ta wy­bu­dza­ła się… → Jeden z licznych przykładów siękozy. Nadużywasz tego zaimka – w opowiadaniu użyłeś go ponad dwieście dwadzieścia razy.

 

Co cię spro­wa­dza?

Usły­szał w gło­wie głos. Jej usta po­zo­sta­wa­ły nie­ru­cho­me. → Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

Drob­ne szcze­gó­ły nie uszły jego uwagi.Drob­ne szcze­gó­ły nie uszły jego uwadze.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika uwaga.

 

Wie­dział, że nie może z zro­bić nic. → Coś się tutaj przyplątało.

 

do wy­ko­pa­ne­go grobu , do ziemi… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

– Jedziemy na pizzę dzisiaj? – zapytał Krzysztof.– Jedziemy dzisiaj na pizzę? – zapytał Krzysztof.

 

 – Już dawno nie je­dli­śmy Mar­ghe­ri­ty.– Już dawno nie je­dli­śmy mar­ghe­ri­ty.

Nazwy potraw piszemy małą literą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, bardzo dziękuję za chęci i przede wszystkim Twój czas, który poświęciłaś na mój bardzo długi tekst. Jestem Ci bardzo wdzięczny za wszystkie korekty; wprowadzę wszystkie zapewne jeszcze dziś, tylko muszę mieć dostęp do laptopa (edycja na smartfonie jest problematyczna, przynajmniej dla mnie). Masz rację, poszedłem na łatwiznę stosując zagrywkę ze snem. Przyznam również, że chwilami czołgałem się (nie dosłownie), podczas pisania. Myślę, że po wprowadzeniu Twoich uwag, zakończę przygodę z tym tekstem. Będę pracował nad kolejnymi. Pozdrawiam.

Bardzo proszę, Heskecie. Miło mi, że mogła się przydać.

No i życzę sukcesów w dalszej pracy twórczej i żeby obyło się bez czołgania. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

że za chwilę przekroczy bramę i będzie musiał spędzić w niej jedną trzecią dobry. ← literówka

Podobnie jak dokładnie mógł przypomnieć sobie(+,) co czuł.

Perspektywa pozostania w miejscu(+,) gdzie nic nie jest oczywiste i wszędzie czyha niebezpieczeństwo, była mało atrakcyjna.

Powyższe na dowód, że przeczytałem. Światotwórstwo (senne) jest, ale brakuje mi wyroczni słownej i związku z wyleczeniem ojca i syna przez pobyt ojca w krainie snów. Pozdrowienia. :)

 

Sny jako dodatkowy wymiar życia wydały mi się ciekawą koncepcją. Opowieść sympatyczna, choć według mnie ciut rozwleczona. Natomiast sugerowałabym Ci pracę nad dialogami, bo brzmią sztywno. Spróbuj może czegoś krótkiego, ale z dialogami brzmiącymi naturalnie – może nawet podsłuchanymi;)

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki Ambush

Pracuję teraz nad nowym opowiadaniem. Mam nadzieję, że okażą się lepsze, i bardziej wiarygodne. Pozdrawiam

Nowa Fantastyka