- Opowiadanie: kaper12345 - Żywioły. Rozdział 1. "Na Mury!"

Żywioły. Rozdział 1. "Na Mury!"

Oceny

Żywioły. Rozdział 1. "Na Mury!"

Kazar przebudził się.

Leżał w swoim łóżku i powoli dochodził do siebie. Tej nocy poszedł spać późno, gdyż wrócił z warty około godziny trzeciej. Wycieńczony fizycznie, zdążył tylko z siebie zrzucić kolczugę, zanim zwalił się na łóżko. Był on średniego wzrostu Attalaryjczykiem, jego twarz ozdabiał bujny zarost o kasztanowej barwie. Włosy, zazwyczaj dobrze uczesane, teraz leżały w nieładzie. Był żołnierzem, konkretnie łucznikiem na służbie w Chartenie. Teraz leżał, w tej samej pozycji, w której zasnął i próbował dojść do siebie. Powoli, otumaniony przez sen, zaczął się podnosić, jednocześnie starając się otworzyć zaspane oczy. Z tyłu głowy coś mu mówiło, by położył się spać, że pewnie jest jeszcze ciemno i nie ma powodu tak wcześnie wstawać. W końcu przemógł pokusę i uniósł się do pozycji siedzącej. Otworzył oczy, po czym natychmiast je zamknął, oślepiony przez światło wpadające przez okno. Był ranek, czas na poranną rutynę. Przetarł oczy, po czym jeszcze raz spróbował je otworzyć tym razem wolniej. Tym razem światło nie oślepiło go aż tak bardzo, więc powoli usiał na krawędzi łóżka. Przeciągnął się, po czym sięgnął po kubek wody, ustawiony na stołku obok jego łóżka. Upił łyk chłodnej orzeźwiającej wody i powoli świadomość zaczynała do niego wracać. Siedział tak jeszcze chwilę na łóżku, gdy nagle dotarło do niego, że coś nie mu nie pasuje. Rozejrzał się po pokoju. Była to mała, jednoizbowa chatka, której wyposażeniem było łóżko, stolik kuchenny, mała umywalka, parę szafek, biurko, krzesło, na którym wisiała kolczuga i stojak z powieszoną na nim zbroją płytową. Nic się nie zmieniło, ale jednak coś mu nie pasowało. Mimo zamroczenia jakaś część jego świadomości wychwyciła bicie dzwonów. Nie miał pewności czy to, co słyszy, jest prawdą, czy jeszcze nie do końca obudzony umysł nie płata mu figla. Musiał to jednak sprawdzić. Wstał i powoli zaczął iść w stronę okna. Następnie otworzył je i wyjrzał. W pierwszej chwili ostre światło porannego słońca go oślepiło, ale potem zobaczył coś, co utwierdziło go w tym, że umysł sobie nie robi z niego jaj. Na wschodnim murze, widocznym z jego okna, zobaczył sylwetki ludzi walczących między sobą. Był to kolejny atak Esotaryjczyków na miasto.

W jednej chwili oprzytomniał. Kuszące marzenie o ciepłym łóżku i błogim śnie zniknęło. Kazar zaczął rozglądać się gorączkowo po pokoju. Wiedział, że musi się pojawić na murze i walczyć. Był to jego obowiązek. Rzucił się w stronę leżącego na biurku miecza i przypiął go do pasa, w duchu dziękują sobie, że nie przebrał się w strój nocny, dzięki czemu nie musiał teraz męczyć się z przebieraniem. Zarzucił sobie kołczan na ramię i chwycił łuk oparty o ścianę. Zatrzymał się tylko na chwilę, rozmyślając czy nie ubrać kolczugi. Odrzucił ten pomysł. Zajęłoby to zdecydowanie za dużo czasu. Nałożył tylko hełm na głowę i wybiegł z domu.

Biegł przez miasto przepychając się między panikującymi cywilami, próbującymi uciec w stronę centrum, byle dalej od murów. W oddali słychać było szczęk oręża, wrzaski rannych żołnierzy, rozkazy oficerów.

Nagle w samym środku wschodniego muru pojawiło się pięciu wojowników wroga. Jeden z nich się wyróżniał. Czterech z nich było odzianych w skurzane napierśniki i zwykłe stożkowe hełmy. Piąty był ciężko opancerzony, wyglądał jak wielka sterta żelaza. Był to gladiator – elitarny żołnierz Esotaryjczyków. Zaczął taranować ustawionych tam obrońców, którzy w panice uchylali się przed ciosami ciężkiego topora. Kazar przystanął. Odległość od muru wynosiła około sześćdziesięciu metrów. Nie wąchając się długo, ściągnął łuk z ramienia, nałożył strzałę na cięciwę i wymierzył. Gladiatorzy byli ciężko opancerzeni praktycznie w każdym miejscu, oprócz jednego: pachy. Kazar musiał chwilę poczekać, aż uniesie swój topór. W końcu się doczekał. Strzała powędrowała w prawą pachę gladiatora. Pocisk przebił się przez cienką warstwę ochronną, rozharatał mięśnie i przebił płuco. Ból zwalił wojownika na kolana. Próbował krzyknąć, dać ujście bólowi, ale spowodowało to tylko większe cierpienie. Jego towarzysze, widząc, co spotkało ich kolegę, zaczęli szukać wzrokiem strzelca, ale wtedy wystawili się na kontrę ze strony obrońców. Chwilę potem wszyscy leżeli na ziemi, martwi lub nieprzytomni z bólu. Kazar przewiesił łuk przez ramię i ruszył znowu w stronę murów.

Wbiegł na kładkę akurat w momencie, kiedy na mury wdrapali się kolejni wojownicy, tym razem lekko opancerzona piechota. Kazar wyciągnął miecz z pochwy i ruszył w ich kierunku. Pierwszy z nich rzucił się na Kazara i spróbował ciąć go w głowę. Kazar szybko zablokował ten cios, odbił go, a następnie wyprowadził szybkie pchnięcie. Miecz przebił skurzaną zbroję na klatce piersiowej, a następnie sięgnął serca. Na raz rzuciło się na niego dwóch kolejnych, więc szybko wyszarpnął miecz z piersi nieboszczyka i przyjął dwa ciosy na klingę. Ciosy padały to z lewej to z prawej, każdy był blokowany w ostatnim momencie. Kazar nie miał czasu, żeby wykonać jakiś sensowny kontratak, bo kiedy blokował jeden cios, zaraz następował kolejny. W końcu zauważył błąd u jednego z przeciwników. Kiedy ten wyprowadził kolejny cios, Kazar, zamiast zablokować go, odsunął się, klinga trafiła w pustkę a przeciwnik spodziewający się, że napotka opór, poleciał ciągnięty impetem miecza. Następnie Kazar wyprowadził cios w jego kark. Na podest upadł najpierw miecz, potem korpus, a następnie, trochę dalej, odrąbana głowa. Drugi wojownik, zobaczywszy, co się stało, chwilę stał w miejscu osłupiały. O tę jedną chwilę za długo. Następny cios został wymierzony w jego krtań i po chwili padł na podest, obok swojego towarzysza.

Kazar przypadł do drabiny, którą na mur dostali się wrogowie, a następnie, z niemałym wysiłkiem, odepchnął ją od murów, przy okazji zrzucając tych żołnierzy, którzy w tym czasie próbowali wejść na mur. Następnie sięgnął po łuk i zaczął ostrzeliwać wojowników u podnóża murów. Wypuścili około pięciu strzał, kiedy usłyszał tupot ciężkich kroków. Instynktownie uskoczył w bok, żeby uniknąć ewentualnego ataku i obrócił się w stronę źródła dźwięku. Kiedy zobaczył, kto biegł w jego stronę, zamarł. W miejscu, w którym się wcześniej znajdował, teraz znajdował się wbity w deski podestu ciężki obosieczny miecz, trzymany przez jednego z gladiatorów. Kazar odrzucił łuk na bok i sięgnął po miecz. Gladiator był od niego o głowę wyższy i widać było po nim, że jest cholernie silny. Szeroka i umięśniona postura była schowana pod żelazną zbroją. Hełm zakrywał mu praktycznie całą twarz, oprócz oczu, z których aż wyciekała furią i nienawiść. Wyszarpnął miecz z desek podestu i zamachnął się na Kazara. Ten spróbował sparować cios. Cios był na tyle silny, że pod Kazarem ugięły się nogi. Cofnął się parę kroków byle dalej od przeciwnika. Po tym ciosie w mieczu pozostała sporej wielości bruzda. Ostrze nie zostało ucięte tylko dlatego, że było zrobione ze specjalnego rodzaju stali, dlatego było twardsze i bardziej wytrzymałe od innych mieczy. Mimo to Kazar wiedział, że jeszcze tylko kilka takich ciosów i jego miecz się rozpadnie. W tym czasie przeciwnik zamachnął się po raz kolejny. Tym razem Kazar uskoczył w bok i kiedy miecz upadł na podest, spróbował ciąć po ręce. Niestety bez skutku, twarda zbroja ledwo się wgniotła pod ciosem, a przeciwnik ciągle stał niewzruszony, nawet pewnie nie poczuł tego ciosu. Na korzyść Kazara przemawiało to, że ciężko opancerzony wojownik posługujących się toporną w użyciu bronią był wolniejszy od niego więc Kazar miał więcej czasu na wykonanie uniku. Dodatkowo hełm przeciwnika, mimo iż zapewniał większe bezpieczeństwo noszącemu, ograniczał pole widzenia do wąskiego prostokącika. Kazar postanowił utrzymywać się w miarę poza polem widzenia wroga i „kąsać” go pojedynczymi atakami aż przyniosą one skutek.

Gladiator wyprowadził kolejny atak, tym razem pchnięcie. Kazar usunął się na bok i wyprowadził dwa silne ciosy w ramię. Znowu skutek był ten sam, same wgniecenia. gladiator z wyraźną furią obrócił się za siebie, szukając tego małego łucznika, które tak się z nim bawił, ale Kazar już znajdował się po jego drugiej stronie. I znowu tak samo, wyprowadził kolejne ciosy, które ledwo co zrobiły przeciwnikowi. Ciągnęli tę „zabawę” jeszcze przez chwilę. Gladiator już w zasadzie się miotał to w lewo, to w prawo, żeby dopaść i zabić tego kurdupla, jak określał Kazara w myślach. Mimo iż poprzednie ciosy ledwo odczuwał, teraz po kilku ciosach w jedno i to samo miejsce, czuł, że w końcu może się przebić przez jego żelazną skorupę. Zdecydował się na ryzykowny ruch. Chwycił miecz mocniej i okręcił się wokół siebie. Kazar w ostatnim momencie uskoczył do tyłu, unikając ucięcia głowy, a następnie spróbował przypaść do przeciwnika i znowu go ciąć. Jednak zamiast tego poczuł uderzenie w klatkę piersiową. Jego przeciwnik przewidział, że spróbuje znowu do niego doskoczyć i ciąć dalej, dlatego w odpowiednim momencie zdzielił go pięścią. Kazar odleciał pięć metrów do tyłu. Uderzenie było na tyle silne, że go powaliło, ale też na tyle słabe, że nie zrobiło mu większej krzywdy. Bardzo szybko doszedł do siebie i w następnej chwili już kucał na ziemi. Zobaczył, jak jego przeciwnik już zamachuje się do kolejnego ciosu. Wiedział, że nie zdąży uskoczyć na bok, więc on też postanowił zaryzykować. Wyskoczył do przodu i zwarł się z przeciwnikiem, miecz w miecz. Siłowali się chwilę w klinczu, aż w końcu przewaga siłowa gladiatora wzięła górę. Kazar poczuł, że się cofa, że przegrywa ten pojedynek. Mimo to podwoił wysiłek. byle tylko wstrzymać olbrzyma. W końcu zatrzymali się w miejscu. W Kazarze pojawiła się złudna nadzieja, że może uda mu się coś wskórać, ale w tym samym momencie gladiator gwałtownie szarpnął do przodu. Kazar stracił równowagę i znowu wylądował na podłodze, tym razem miecz wypadł z jego ręki. Wiedział, że już nie da rady nic zrobić. Nad nim stał gladiator z uniesionym ku niebu mieczem. W jego oczach było widać triumf i pogardę do przeciwnika. Jeszcze chwila i pozbędzie się tego małego łucznika.

Kazar czekał na cios, pogodzony ze swoim losem, ale cios nie nadszedł. Spojrzał na przeciwnika. Ciągle stał nad nim, ale widać było, że jakby wiotczeje. Miecz zaczął wysuwać się z jego ręki. Kazar postanowił jeszcze coś przed ewentualną śmiercią zrobić. Jak najszybciej odczołgał się od przeciwnika, następnie wstał i gwałtownie się odwrócił. Przeciwnikiem szarpnęło do tyłu, a następnie na ziemię upadł miecz, a potem jego właściciela z wielkim cięciem na plecach. Za nim z wielkim toporem wojennym w rękach, stał wojownik. Był on mniej więcej wzrostu Kazara, ale szerszy w barach. Pod hełmem widać było młodą twarz przyprószoną rzadkim zarostem. Był to Bartek, najlepszy przyjaciel Kazara.

– Żyjesz?

– Jako tako – odparł Kazar. – Dzięki za pomoc.

– Nie ma problemu – odparł Bartek. Podniósł miecz z ziemi i podał go Kazarowi. – Nie zgubiłeś czegoś?

- Dzięki – odrzekł Kazar i schował miecz do pochwy. Bitwa dobiegła końca. Wojska Esotaryjczyków uciekały spod murów Chartenu między drzewa. Na murach leżały trupy wrogich żołnierzy, zostawionych przez towarzyszy. Stojący na murach Attalaryjczycy radowali się kolejnym zwycięstwem.

– Czeka cię rozmowa – zagaił znienacka Bartek.

– Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz.

– Jak to nie – Bartek udawał zdziwienie. – Zaspałeś, a my już walczyliśmy od dobrej chwili, zanim się zjawiłeś. Adrian nie będzie zadowolony.

– Adrian zdaje sobie sprawę, że wczoraj zająłem wartę zastępczą, nie powinien mieć pre…

– KAZAR!!! – wrzask dowódcy garnizonu poniósł się po murach.

– Połamania nóg – Bartek poklepał swojego przyjaciela po ramieniu.

– Spierdalaj – mruknął Kazar. Podniósł upuszczony łuk, przerzucił go sobie przez ramię i ruszył na spotkanie z przełożonym.

 

***

 

– Gdzieś ty kurwa był?! – Adrian stał przed Kazarem wyraźnie wkurzony. Był o kilka centymetrów wyższy od niego, posturę mieli w miarę podobną. Jego surową twarz okalał bujny zarost.

– Wybacz dowódco, nie słyszałem dzwonów.

– Te dzwony by zmarłego obudziły, ale ciebie to nie, co! – twarz mu czerwieniała. – Zapytam jeszcze raz: Gdzie byłeś?!

– Jak dowódca powinien pamiętać, wczoraj wziąłem dodatkową wartę za Mariana, bo znachor kazał mu siedzieć w domu. Trudno jest wstać po czterech godzinach snu.

– A… – gniew Adriana zmalał. – Racja. Taak… Prawdopodobnie zapomniałem… Wybacz.

– Nic się nie stało.

– Dobra weź parę osób i uprzątnijcie mury. Attalaryjczyów zanieście pod świątynie, Esotaryjczyków na wóz i wywieźć za miasto.

– Tak jest! – Kazar zasalutował i już miał ruszyć, wykonać rozkaz, ale Adrian go zatrzymał.

– Jeszcze jedno. Następnym razem sprubó…

Nie dokończył. W ich kierunku biegł jakiś człowiek. Po jego twarzy widać było, że nie przynosi dobrych wieści.

– Pożar!! Pożar!! – krzyczał w ich stronę.

– Gdzie? Co płonie?

– Biblioteka w centrum. Są tam uwięzione dzieci, które tam schowaliśmy, kiedy zaatakowali.

Koniec
Nowa Fantastyka