- Opowiadanie: Hesket - Ona

Ona

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy IV, Rybak3, BasementKey

Oceny

Ona

Kolejna noc zarwana. Piekły go oczy – pomimo tego, malował nadal. Spojrzał na zegar ścienny, dochodziła czwarta nad ranem. Uriah Heep grało z głośników zawieszonych na wysokości jego głowy. Zatopiony w dźwiękach i kolorach, zapomniał, że znajduje się pokoju. Zapach farb olejnych i terpentyny, połączonych z olejem lnianym, wdzierał się do nosa. Odjechał na krześle komputerowym od sztalugi. Przechylił głowę, wpatrując się w obraz. Wstał i otworzył okno – świeże powietrze orzeźwiło go. Na tym etapie nie mógł przerwać. Walczył ze zmęczeniem. Obraz przedstawiał jego żonę, ubraną w zwiewną sukienkę, siedzącą na kuchennym krześle. Sięgnął po mniejszy pędzel. Skupiając się na detalach twarzy, zaznaczył wszystkie widocznie pieprzyki i znamiona. 

Malował, ponieważ był to jedyny sposób, żeby pobyć chociaż przez chwilę z Zofią. Podczas tworzenia wracał pamięcią do wspólnie spędzonego, szczęśliwego życia. Byli małżeństwem trzy dekady – rozdzieliła ich śmierć. Do ostatniej chwili miał nadzieją, że wszystko wróci do normy.

Uwielbiała kwiaty. Ich dom otaczał ogród, starannie przez nią pielęgnowany. Podziwiał jej wysiłek włożony przez lata w to, co kochała. Pomagał przy przesadzaniu, podlewaniu, przecinaniu. Wspominał i chciało mu się płakać. 

W gronie rodziny, mówił o niej, jak wychodziła rankiem z filiżanką kawy, siadała pod niewielką gruszą, i patrzyła na kwiaty – uśmiechała się. W takich momentach powstrzymywał się od płaczu. 

Znalazł receptę na uśmierzenie bólu – zaczął malować obrazy. Najczęściej bazował na wyobraźni, i przekładał na płótno to, czego nie można zobaczyć na co dzień. Kiedy siadał przed obrazem, nie wiedział od razu, co chce namalować, rzucał pierwszą plamę, a reszta działa się samoczynnie. Spod pędzla wyłaniały się krzywe twarze przepełnione bólem, radością, smutkiem, zaciekawieniem. Intensywność kolorów sprawiała, że były jak żywe – żyły własnym życiem. Gotowe obrazy składował w pokoju przylegającym do pracowni, gdzie piętrzyły się pod sufit. 

Tydzień temu postanowił namalować Zofię. Korzystał ze zdjęcia, które według niego było najładniejsze.

 

Kontynuował jeszcze przez godzinę, po czym wyłączył nagłośnienie, zgasił światło, zamknął okno, i poszedł do sypialni. Wycieńczony rozebrał się, zarzucił spodnie i koszulę na krzesło, zgasił niewielką lampkę stojącą na szafliku, i ułożył się wygodnie na łóżku. Leżał na wznak ze skrzyżowanymi dłońmi, jakby się modlił. Jakby, ponieważ nawet mu to przez myśl nie przeszło. Nie potrafił się modlić. Zdawał sobie sprawę, że aby to robić, trzeba w pierwszej kolejności wiedzieć do kogo, i po co – on nie wiedział. Wpatrzony w małą kropkę na suficie, zapewne muchę lub innego owada – zasnął.

 

Nie wierzył w to, że chrapie. Zofia wielokrotnie mówiła mu o tym. Będąc w półśnie przesunął się w lewą stronę łóżka i podniósł prawą nogę; kołdra zsunęła się z niej do połowy. Przekręcił się na lewy bok, prawą rękę zarzucił przed siebie.

 Otworzył oczy, jego dłoń spoczywała na talii kobiety odwróconej do niego plecami. Poczuł znajomy zapach szamponu pokrzywowego. Dotknął subtelnie rozrzuconych na poduszce włosów. To niemożliwe – pomyślał. Przeszył go dreszcz. Chciał włączyć światło. Zahaczył o kabel, strącił lampkę – spadła na boazerię, rozbijając się na drobne kawałki. Kobieta odwróciła się.

Zofia spojrzała na niego – w półmroku zobaczył na jej twarzy grymas niezadowolenia.

– Co ty wyprawiasz – powiedziała.

 Przez kilka sekund nie mógł wydusić z siebie słowa.

– Przepraszam – powiedział. – Niechcący zaczepiłem o kabel.

– Która jest godzina? – zapytała.

– Wydaje mi się, że niedługo świt.

Miał rację. Powoli, nieśmiało, za oknem budził się do życia nowy dzień. Ciemność przechodziła w mętną szarość poranka.

– Śpij – rzuciła. Naciągnęła na siebie kołdrę. Po kilku minutach słyszał jej równy, głęboki oddech.

Nie chciał jej obudzić. Wyszedł cicho z sypialni. Gdy wracał z toalety, ujrzał kątem oka pracownię. Przystanął. Uchylił drzwi. Sztaluga stała na swoim miejscu – na obrazie nie było postaci Zofii.

Kładąc się koło niej, starał się zachowywać jak najciszej. W głowie kotłowały mu się różne myśli, nie czuł jednak strachu. Stawał się senny i cieszył się, że wróciła. 

***

Zapewne spałby dłużej, gdyby nie promienie słoneczne, które padały wprost na jego twarz – czuł ciepło. Miejsce przy nim było puste; tylko pofałdowana pościel świadczyła o tym, że ktoś na niej leżał.

 Zerwał się z łóżka i pobiegł do łazienki. Niewiele brakowało, a wczorajsza treść żołądka, znalazłaby się na dywanie w korytarzu. Wcisnął spłuczkę.

– To jakiś koszmar – powiedział. Ubierał się powoli. Starał się poukładać wszystko w głowie. Tego że malował do późna, nie musiał sobie ani wmawiać, ani tłumaczyć – był tego pewien, jak blizny na swoim podbródku, która była pamiątką z dzieciństwa, kiedy upadł i nadział się na kawałek rozbitego szkła z butelki. Jeśli chodzi o resztę, na samą myśl, poczuł gęsią skórkę. A może to był sen? – pytał siebie. – Przecież zdarzają się takie, które trudno oddzielić od jawy. Zdecydowanie – to musiał być koszmar.

Drzwi do pracowni były uchylone – wszedł. Na obrazie znajdowała się Zofia, ale jej twarz nie była en face – skierowana była w prawo.

Siedział przed obrazem i chciał znaleźć inne zmiany – nie wychwycił żadnej.

Zastanawiał się przez moment, czy nie postradał zmysłów. Może był to wynik przemęczenia. A jeśli widział to, co chciał zobaczyć? Miał świadomość, że w ostatnim czasie, jego myśli krążyły tylko wokół niej. Często wydawało mu się, że widzi ją pośród ludzi w sklepie, w autobusie, lub idąc przez park. Zdarzyło mu się, że dogonił jakąś kobietę na plantach, bo wydało mu się, że to ona. W końcu powiedział DOŚĆ. Koniec z paranoją, która zaczynała przejmować kontrolę nad jego umysłem.

Zaschło mu w ustach. Przełknął ślinę, ale czuł, że to nie wystarczy. Poszedł do kuchni. Otworzył lodówkę. Na górnej półce stał Schweppes. Przystawił butelkę do ust, i na raz wypił połowę – poczuł się na chwilę lepiej.

Co mógł teraz zrobić? Wyjść na spacer? Pojechać na ryby? Kiedy ostatnio był na rybach? Jeszcze jak żył jego najlepszy przyjaciel Romek. Wtedy to miało chociaż sens. Wyjeżdżali co weekend, zabierając wędki, kołowrotki, woblery – było tego mnóstwo. Teraz był to dla niego kurzący się, niepotrzebny balast z przeszłości.

Ilu odeszło? Ilu nie ma? Nieszczęśliwe wypadki, nowotwory, zawały – cholernie smutne, i jeszcze bardziej cholernie nieuniknione.

Zszedł do garażu. Ze starej, drewnianej szafy, wyciągnął album ze zdjęciami. Na sfatygowanej, postrzępionej okładce, przyklejona, prostokątna karteczka informowała:

JANEK OBWARZANEK

(kiedy będzie Ci smutno, zaglądnij tutaj, a posrasz się ze śmiechu)

Że też człowiek pamięta o takich rzeczach – pomyślał.

Otworzył album w połowie. Kilka czarno białych zdjęć spadło mu na pantofle. Kucnął i je podniósł.

Na pierwszym znajdował się on, w przekrzywionej czapce z daszkiem. Uśmiechał się, a w miejscu górnych jedynek ziała wielka dziura.

– Gówniarzem być, szczęśliwym być – zanucił.

Na drugim, pchał drewniane sanki, na których siedziała jego siostra. Pamiętał doskonale ten mroźny dzień – z ich ust unosiła się para. Zamknął album, po czym odłożył na swoje miejsce. Pomysł ze sraczką może i był dobry, ale jakoś wcale nie zrobiło mu się weselej.

Nie zostało nic innego, jak tylko malować. Tworzenie pozwalało mu odczuwać radość. Sprawczość tej czynności i świadomość, że robi coś konkretnego, co zostawia ślad, dawało mu siłę do dalszego działania; ale przede wszystkim chodziło o Zofię. Nawet jeśli obraz żyje własnym życiem, co w tym złego? Będzie kontynuował. Uważał, że jeszcze nie skończył. A nie zostawia się dzieła w połowie.

Z tą myślą szedł po schodach, czując przypływ nowych sił.

Jeszcze nigdy nie spędził tylu godzin przed sztalugą. Gdy pokój zaczynały wypełniać długie cienie, odłożył pędzel. Wstał – odszedł kilka kroków od płótna i przyglądał mu się przez chwilę. Włożył pędzel do słoika z terpentyną. Czyszcząc ścierką namoczoną w terpentynie palce, nie odwracał wzroku od obrazu. Był zadowolony z efektu. Zbliżył się do tego, co chciał uzyskać. Wiedział, że nie jest to malarstwo mistrzów holenderskich, ale też nie było jego celem, aby im dorównać. Charakterystyka postaci została w pełni oddana. Głowy nie poprawiał. Pozostała skierowana w prawo. Tworzenie zajęło mu cały dzień. 

Ostatni raz rzucił okiem na płótno i wyszedł. Usłyszał telefon. Dzwoniła córka.

– Cześć tato. Wybieramy się do ciebie z Tymoteuszem.

– Świetnie. O której? 

– Myślę, że zdążymy przed w pół do dziewiątej.

– Dobrze. Będę czekał.

– Do zobaczenia.  

Rozłączyła się.

Skłamał. Wcale nie świetnie. Czuł się zmęczony, i jedyne o czym marzył, to zjeść coś, położyć się i spać.

***  

Przyjechali punktualnie.

– Czego się napijecie?

– Herbaty – powiedziała Jolka. Ściągnęła kurtkę i rzuciła na wieszak. Tymoteusz próbował wyciągnąć rękę, która zaplątała mu się w rękaw. Walczył przez chwilę, po czym powoli, delikatnie zawiesił płaszcz.

Przeszli do kuchni i usiedli przy stole.

– Jak idzie malowanie? – zapytała. Patrzyła na wystrój kuchni. Od śmierci matki nie zmieniło się nic – nawet cukierniczka znajdowała się w tym samym miejscu co zwykle. Pamiątkowy aniołek z Bieszczad, początkowo lśniąco biały – teraz szary, smutno zwieszał głowę, pokryty grubą warstwą kurzu.

– Bardzo dobrze – odpowiedział. – Finiszuję. Chcecie zobaczyć?

– Pewnie. – Uśmiech z jej twarzy nie znikał. Była taka od kiedy pamiętał – pełna entuzjazmu, niepoprawna optymistka.

Szli gęsiego po schodach. Weszli do pracowni.

– Cudowny! Jak żywa! – Patrzyła na obraz, zafascynowana nasyceniem barw i gęstą, grubo nałożoną warstwą farby. – Kiedy powiedziałeś, że masz zamiar namalować mamę, nie spodziewałam się, że zrobisz to tak dobrze. Wiem z której fotografii korzystałeś; to ja ją wykonałam.

– Też pamiętam – powiedział. – Biegałaś ze Smieną, którą kupiliśmy ci pod choinkę, i pstrykałaś zdjęcia wszędzie.

– Tak – zamyśliła się. – Piękny czas.

Gdy wpatrywała się w obraz matki, wróciły do niej wspomnienia, które szybko odrzuciła, nie chcąc się rozpłakać. Łamiącym się głosem powiedziała:

– Chodźmy na dół. Herbata wystygnie.

Wrócili do kuchni.

Rozmowa toczyła się wokół spraw codziennych. Co tam w pracy, na uczelni, czy kupili samochód. Tymoteusz odzywał się niewiele.

Kiedy odprowadzał ich wzrokiem do samochodu, zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie potrafił udawać. Zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Idąc po schodach z opuszczoną głową, przypominał zmęczonego życiem starca, a przecież nie miał nawet sześćdziesiątki. Pomimo ogromnego zmęczenia, postanowił malować. Usiadł przed sztalugą i nie włączając jak to miał w zwyczaju muzyki, zaczął mieszać farby na palecie, nakładał je powolnymi ruchami na płótno. Dźwięk jaki wydawała szczecina pędzla w kontakcie z obrazem, rytmicznie jednostajny, w połączeniu z bogactwem kolorów, wprawiały go w trans. Zniknęło zmęczenie, a w jego miejsce pojawiły się niespożyte siły, z których nie zdawał sobie sprawy. Czuł, że zbliża się do końca. Jeszcze tylko kilka pociągnięć, i dzieło będzie gotowe. Bielą tytanową zaznaczył bliki na nogach krzesła, oczach, ustach i nosie Zofii, i jednym zdecydowanym ruchem dłoni, na blacie stołu. Odsunął się na długość ręki od sztalugi – obraz był skończony. Patrzył na niego kilka minut. Nie miał dobrego zdania o swoim malarstwie, ale to dzieło było cholernie dobre; za dobre. Miał dziwne poczucie, że cały czas jaki spędził malując, został wycięty, jakby nie istniał, a on, był tylko narzędziem w rękach siły wyższej, która kierowała jego dłonią – był medium.

Nie zjadł kolacji. Rzucił się na łóżko. Nie rozebrał się z zabrudzonych farbami spodni i koszuli. Zasnął błyskawicznie. Jego oddech był ciężki. Z lewej stopy zsunął mu się pantofel – spadł na podłogę.

W pokoju, gdzie znajdował się obraz, zapaliło się światło. Wyszła z niego Zofia.

– Jak tu zimno – powiedziała, idąc do łazienki.

***

Jego sen był na tyle głęboki, że nie wyczuł, jak położyła się obok. Nakryła się kołdrą i zasnęła.

Za oknem padał śnieg – wielkie płatki tańczyły w podmuchach wiatru. Sypialnię wypełniało jasne światło poranka.

Otworzył oczy. Leżał na prawym boku. Nie mógł jej widzieć, nakrytej po uszy kołdrą. Wstał i poszedł do łazienki. Stojąc przed lustrem przyglądał się przez chwilę swojej zmęczonej twarzy. Tygodniowy zarost irytował go. Wyciągnął jedną ze stojących w kubku maszynek do golenia, nałożył na pędzel piankę, po czym wolnymi ruchami zaczął się golić. Na końcu wytarł jej pozostałości ręcznikiem, przemył twarz, nakremował.

– O niebo lepiej – powiedział. Zszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wyciągnął szynkę, następnie masło z szafki. Włączył czajnik i zrobił herbatę. Postawił talerz z kanapkami na stole. Nie zdążył przerzuć pierwszego kęsa, gdy usłyszał kroki na schodach. Stwierdził, że się przesłyszał.

W momencie, kiedy poczuł na ramionach ciepłe dłonie, o mało się nie zadławił.

– Cześć kochanie – powiedziała Zofia. Podeszła do chlebaka. – Czemu tak patrzysz na mnie? – zapytała zdziwiona. – Jakbyś mnie pierwszy raz widział.

– Nie, nie… – odpowiedział z wymuszonym uśmiechem. W rzeczywistości był przerażony.

– Jesteś pewien? Bo wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.

Co miał jej powiedzieć? Że miała całkowitą rację? Uświadomić ją, że jest duchem? Że zmarła i nie ma prawa jej tu być? I co wtedy? Przecież widział, jak kroi chleb, słyszał jak mówi do niego. Nie jest do cholery przezroczysta. Nic nie świadczy o tym, żeby była duchem. Jest prawdziwa tak samo jak on.

– Ducha? – Nie wierzę w duchy. – Starał się nie pokazać, że cokolwiek się zmieniło w jego zachowaniu. Jadł kanapkę, chociaż miał wrażenie, że spuchła mu w ustach i za chwilę ją wypluje na stół.

– To dobrze. Byłabym gotowa pomyśleć, że zachorowałeś na coś groźnego. Widziałeś się w lustrze? Jesteś blady jak ściana.

– Nie zauważyłem. Kiepsko dzisiaj spałem.

– A ja wybornie – powiedziała.

– Śniło mi się, że byliśmy nad morzem. Pamiętasz nasz ostatni wyjazd? – Mówiąc, nie spuszczała z niego wzroku. – Jechaliśmy naszym starym oplem i złapaliśmy gumę. Ściągnąłeś koło i wiesz co stało się później?

– Nie mam pojęcia.

– Przeszłam na prawą stronę samochodu, a jak wróciłam, już cię nie było. Zniknąłeś. Przyznam ci się, że poczułam strach – zaśmiała się. – Ale na szczęście był to tylko koszmar. Co o tym myślisz?

– Nie przywiązywałbym uwagi do koszmarów. Też czasami mi się zdarzają.

– Dzięki. Uspokoiłeś mnie. – Podeszła do niego i pocałowała w policzek.

Czuł strach, ale jednocześnie cieszył się, że ona jest przy nim. Celowo tłumił głos rozsądku, który podpowiadał mu, żeby nie wierzył, wybiegł z kuchni, poddał w wątpliwość to, co widzi i słyszy – nie zrobił tego. Gdzieś głęboko chciał tkwić w możliwe, że wytworze umysłu, rodzaju psychozy. Przecież dlatego ją malował – pragnął z całego serca i duszy, żeby chociaż na moment była przy nim. Wkładał w to całego siebie. Oddał część siebie, by wróciła – i jest, taka jaką zapamiętał.

Skończył jeść, wstał i bez słowa wyszedł z kuchni, obrócił się zobaczył, jak siedzi i wpatruje się w widok za oknem – jego ukochana Zofia.

Wszedł do pracowni. Obraz przedstawiał puste krzesło. Gdyby ktoś zapytał, dlaczego postanowił ściągnąć go ze sztalugi, i schować za stojącą w kącie szafę, nie potrafiły odpowiedzieć. W tej chwili czuł, że tak będzie najlepiej. Gdy już to zrobił, odetchnął z ulgą.

Wrócił do kuchni. Zofia otwierała szafki.

– Skarbie. Gdzie są te kubki w kwiaty, które dostałam na urodziny w tamtym roku?

– W ostatniej. Po lewej.

– Piękne są, prawda? – Wyciągnęła jeden z nich, i obracając go w dłoni, uśmiechała się, jak dziecko, które dostało nową zabawkę.

– Mam nadzieję, że nie zapomniałeś – spojrzała na niego pytająco.

Nastąpiła chwila ciszy, którą przerywało tykanie zegara ściennego.

– Nooooo – czekała na odpowiedź.

Spojrzał na kalendarz i nagle sobie przypomniał. Dzisiaj wypadała rocznica ich ślubu.

– Rocznica – powiedział.

– Czyli nie zapomniałeś. Wiedziałam za kogo wychodzę. Zawsze miałeś dobrą pamięć, ale nie to mnie najbardziej urzekło. Oprócz tego, że jesteś przystojny i mi się strasznie podobałeś, to wykazywałeś się zaradnością, i spokojem. Dla takiej panikary jak ja, byłeś ideałem. Przepraszam – dodała. – Jesteś.

Trzeba to było uczcić. Zofia wpadła na pomysł, żeby pojechać w góry, na znane im ścieżki. Zgodził się od razu. Zapakowali najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechali przed wieczorem.

Noc spędzili w przytulnym, niewielkim domku. Pokój dwuosobowy z oknem był przestronny i skromnie urządzony. Przypomniały mu się stare, dobre czasy, kiedy niewiele do szczęścia było im potrzebne.

 Zjedli śniadanie i postanowili wyruszyć na szlak. Zabrali ze sobą tylko wodę. Nie przewidywali długiej wędrówki, chcieli wrócić tego samego dnia. Poranek był mroźny. Podczas marszu z ich ust wydobywała się para. Zaczął padać drobny śnieg. Ścieżka prowadziła w kierunku niewielkiego wzniesienia, na którego szczycie niczym ogromny strażnik, znajdował się wielki głaz. Anonimowy artysta pozostawił na nim ślad w postaci wyznania miłosnego: KOCHAM CIĘ WERONIKA!!! TWÓJ ADRIANEK

Spojrzał na czerwone, koślawe litery.

– Musiał ją bardzo kochać, skoro zdobył się na coś takiego.

Zofia dotknęła głazu.

– Wyjątkowo nietrafione miejsce – powiedziała. – Biorąc pod uwagę, że to szlak turystyczny. Chyba, że Weronika przechodzi tędy codziennie. Wątpię, to nie droga do sklepu.

Zaśmiali się prawie równocześnie i ruszyli dalej. Wyszli z lasu na otwartą przestrzeń, gdzie padający śnieg przerodził się w śnieżycę. Kolejną godzinę szli w milczeniu. Tracili siły, przedzierając się przez białą zawieruchę. Widoczność spadła do kilku metrów. Nie myśleli wracać, byłoby to bez sensu, biorąc pod uwagę, że pokonali większość szlaku, na którego końcu znajdowało się schronisko.

***

Jolka dzwoniła do ojca wielokrotnie. Zaniepokojona brakiem odpowiedzi, postanowiła pojechać i sprawdzić, czy nic się nie stało. Myślała, że może śpi, albo jak często mu się zdarzało, nie zabrał ze sobą telefonu. Wsiadła pośpiesznie do samochodu. Jadąc ogarniał ją coraz większy strach, przeczucie czegoś złego. Wjechała na podjazd. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to brak samochodu. Czyli gdzieś pojechał – pomyślała. I jak zwykle, zostawił telefon. Nie myliła się. Gdy weszła do domu, udała się do kuchni, zobaczyła, że leży na stole. Wybiegła po schodach na piętro. Sprawdziła wszystkie pokoje. Nic. Zaczęła wołać go po imieniu, później wołanie zamieniło się w krzyk. Odpowiadała jej cisza. Zadzwoniła na policję. Zgłosiła zaginięcie.

Całą drogę powrotną płakała.

***

Poszukiwania trwały kilka dni. Samochód znajdujący się na parkingu ośrodka turystycznego był otwarty. Policjanci przeszukujący pokój, znaleźli dwie torby podróżne, które przekazali Jolce.

Rozsunęła zamek jednej z nich. W środku znajdowały się ubrania, przybory do golenia, żel pod prysznic, kurtka, a na dnie, buty trekkingowe. Niewiele – pomyślała. Otworzyła drugą. Drżącymi dłońmi wyjmowała rzeczy należące do matki. W większości były to ubrania, dwie fiolki perfumowanej wody toaletowej, kilka szminek, jej ulubione kremy – do dłoni, twarzy, oraz tusz do rzęs, i pomadkę na zimę.

Patrzyła na wszystkie przedmioty, czując gęsią skórkę. Nie mogła tego w żaden sposób wytłumaczyć. Nie rozumiała, dlaczego ojciec zabrał je ze sobą. Płacząc wrzuciła ubrania i całą resztę do torby.

Służby ratownicze przez kolejne tygodnie bezskutecznie poszukiwały zaginionego.

***  

W szary, pochmurny dzień, Jolka weszła do pracowni. Przeszła obok pustej sztalugi. Usiadła na krześle obrotowym. Łokciem zahaczyła paletę z leżącymi na niej pędzlami. Spadły na podłogę. Kilka z nich wturlało się pod szafkę. Siedziała kilka minut w ciszy. Za oknem, ogołocone z liści korony drzew, kołysały się w podmuchach wiatru. Wstała. Wychodząc, zobaczyła kątem oka, stojący za szafą obraz. Wyciągnęła go i postawiła na sztaludze. Przedstawiał jej ojca, i siedzącą mu na kolanach matkę. Objęci, z uśmiechami na twarzach, wpatrzeni w siebie, jakby za chwilę mieli się pocałować.

 

26.12.2023

 

Koniec

Komentarze

Piękne. Skąd ja znam tego gościa … ?

"Wpatrując się w obraz matki, wróciły do niej wspomnienia …". Czyżby to wspomnienia wpatrywały się w obraz matki ? A może " Gdy wpatrywała się w obraz matki, wróciły do niej wspomnienia …"

"Jakie tu zimno …" – "Jak tu zimno …"

Dziękuję SPW za uwagi. Pozdrawiam 

Malarska wersja Pigmaliona (chociaż bez jawnego i czynnego udziału Afrodyty) z niespodziewanie odwróconym zakończeniem. Ładne i dobre.

Pozdrawiam.

Hej,

 

Bardzo płynnie się czytało. Fajnie napisane opowiadanie. Plastyczna scena rozpoczynająca opowiadanie zachęciła mnie do przeczytania całości. Ogólnie te sceny, w których opisujesz poczynania malarskie głównego bohatera są bardzo plastyczne i czyta się je z dużym zaciekawieniem.

Smutno-wesoła historia. Szkoda, że Jan nie odnalazł szczęścia we wnuku… ostatecznie jest szczęśliwy w ramionach swojej żony, reszta jednak cierpi :(

 

Poniżej kilka uwag/propozycji zmian.

 

 Świeża farba[,] na której połyskiwało światło, sprawiała, że były jak żywe

Brakuje przecinka.

 

Przekręcił się na lewy bok, prawą rękę zarzucił przed siebie.

 Otworzył oczy, jego ręka spoczywała na talii kobiety odwróconej do niego plecami.

Powtórzenie i niepotrzebna spacja przed Otworzył.

 

jak blizny na swoim podbródku, która była pamiątką z dzieciństwa

blizna albo które były

 

Pojechać na ryby? Kiedy ostatnio był na rybach?

a może → Kiedy ostatnio wędkował? Czy coś w ten deseń ;)

 

Wyjeżdżali co weekend, zabierając cały sprzęt (wędki, kołowrotki, woblery), było tego mnóstwo.

Wyjeżdżali co weekend, zabierając wędki, kołowrotki, woblery i inne akcesoria spinningowe.

 

Niemniej informacja o wędkowaniu jest drobnostką, która nie wraca później w tekście, więc może warto pominąć te szczegóły. Poza tym nie zapisywałbym w nawiasach tych rzeczowników, tylko je opisał, zgodnie z propozycją wyżej, usuwając cały sprzęt → wspominam o tym, bo pojawia się w tekście jeszcze jedno zdanie o podobnej strukturze.

Policjanci przeszukujący pokój, wszystkie rzeczy należące do zaginionego (dwie torby podróżne)

 

Usiadł przed sztalugą i nie włączając jak to miał w zwyczaju muzyki, zaczął mieszać farby na palecie, nakładał je  powolnymi ruchami na płótno.

Podwójna spacja. W kilku innych miejscach na końcu wiersza pojawiają się białe znaki.

 

Trwająca godzinę wymiana zdań.

Tu chyba się coś urwało?

 

Leżąc na prawym boku po lewej stronie łóżka, nie mógł jej widzieć ,

Literówka.

 

Czego się spodziewałeś – pomyślał.

Myśli bohatera warto zapisać w inny sposób.

 

Gdzieś głęboko chciał tkwić w możliwe, że wytworze umysłu, rodzaju psychozy.

To zdanie mi jakoś nie zagrało.

 

Myślała, że może śpi, albo jak często mu się zdarzało, nie zabrał ze sobą telefonu.

Postawiłbym przecinek za albo, przed nie powinno być, a później jest wtrącenie. Przy czym daleko mi do eksperta od interpunkcji ;)

 

– Myślę, że zdążymy przed w pół do dziewiątej.

wpół do dziewiątej

AdamKB, dziękuję.

grzelulukas, cenne uwagi – dziękuję. Pozdrawiam

Haskecie, choć pomysł nie należy do odkrywczych, to podoba mi się, że przedstawiłeś go niezwykle obrazowo, a sprawa pozostała tajemnicza do samego końca.

Wykonanie, co stwierdzam ze smutkiem, do najlepszych nie należy. Ale ponieważ zorientowałam się, że nie masz zwyczaju poprawiać palcem wskazanych błędów i usterek, zrezygnowałam ze zrobienia łapanki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuję. W przypływie energii, podczas pisania, wystartowałem szybko i zapisałem pięć stron. Później poprawiałem, wracałem, dalej poprawiałem. Z pisaniem tak mam, że nieustannie bym coś poprawiał. Zazwyczaj wyrzucam to co zbędne. Okazuje się później, że zostaje bardzo niewiele. Bywa również, że się nakręcam, i mam dość tego ciągłego poprawiania. Zgadza się, że os strony warsztatowej nie czuję się mocny. Więcej czytam niż piszę, może dlatego – nie wiem. Przyznam, że wróciłem do pisania po kilku latach. Taka amatorszczyzna, ale cieszy mnie, że mogę umilić komuś tą moją pisaniną czas. Głównie o to mi chodzi. Pozdrawiam.

…ale cieszy mnie, że mogę umilić komuś tą moją pisaniną czas. Głównie o to mi chodzi.

Heskecie, gdybyś raczył poprawiać wskazane usterki, czas czytelników zostałby umilony o wiele bardziej. Już pomijam to, że poprawiający nie żałowali swojego czasu by wskazać niedociągnięcia w Twoich tekstach, no ale skoro masz dość ciągłego poprawiania i nie dbasz o jakość własnego dzieła…

Cóż, to Twój wybór, ale moich łapanek raczej się nie spodziewaj.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, gdybym nie dbał o jakość, nie poprawiałbym – w sensie autokorekty. To że nie wprowadzam sugestii czy ewidentnych błędów, które czytelnicy wychwytują, zapewne wywnioskowałaś z portalu. I masz rację – to jest błąd, ponieważ dzięki wprowadzeniu na bieżąco poprawek moje teksty byłby o wiele lepsze.

Nie chcę być źle odebrany. Szanuję czytelników i czas, który poświęcają na moje teksty – gdyby nie oni, moje pisanie nie miałoby sensu. Nie mam jednak żadnego wytłumaczenia, dlaczego wykazałem się jak dotąd niedbalstwem, nie wprowadzając poprawek.

Dziękuję, że zwróciłaś mi uwagę w tej kwestii. Tekst edytowałem.

Pozdrawiam :-)

 

Heskecie, to miło, że naszły Cię refleksje, skutkiem których postanowiłeś zrewidować dotychczasowe postępowanie.

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wciągający, ciekawy tekst z fajnym słodko-gorzkim zakończeniem. 

Chyba dwa czy trzy błędy rzuciły mi się w oczy, lecz poza tym nie mam zastrzeżeń. 

Podobało mi się, więc klik ode mnie :)

Dziękuję Storm. Pozdrawiam.

Bardzo, ale to bardzo mi się spodobało. Niby motyw nienowy, niby człowiek widział podobne, acz oczywiście całkiem odmiennie zaprezentowane pomysły choćby u Pilipiuka (lub u mnie, hi hi: “Tańczące w słońcu sosny” polecam, zdaje się są gdzieś nadal w sieci), a jednak świeże i wzruszające. Ładne. Delikatne. Psychologicznie jak najbardziej wiarygodne. Jest w tekście kilka dropów do poprawki (np. “Na obrazie znajdowała się Zofia, ale jej twarz nie była en face – skierowana była w prawo.) Lepiej myślę brzmiałoby : Na obrazie znajdowała się Zofia, ale jej twarz nie była en face – spoglądała w prawo.

Ale te dropy to drobnostki. Jakże żałuję, że jestem tu na tyle krótko, że nie mogę jeszcze dać klika do biblioteki. No chyba, że mogę?

Już tylko spokój może nas uratować

Rybak3, dziękuję. Cieszy mnie, że Ci się podobało. Jeśli chodzi o klik, to nie mam pojęcia. Pozdrawiam.

Smutne i jednocześnie radujące. Porusza i koi. Dziękuję.

Koala75, dziękuję. Pozdrawiam.

A jednak mogę:). Klik!

Już tylko spokój może nas uratować

Rybak3, dzięki wielkie. Pozdrawiam :-)

Cześć,

 

dobrze się czytało, jest to porządny tekst, który porusza emocjonalne nuty, przez co rezonuje w piersi czytelników, wzbudzając bliskie wszyskim emocje. Myślę, że historia zasługuje w pełni na bibliotekę, więc dorzucam klika.

Jedyne do czego bym się przyczepił – brakuje mi tutaj jakiejś głębi, jakiegoś fabularnego rozgałęzienia. Tekst w zasadzie jest monotematyczny skupiając się wyłącznie na kwesti miłości bohatera do żony oraz wynikającejgo z niej malowania obrazu. Wg mnie jest tutaj potencjał, żeby skręcić w kierunku weirdu czy horroru, historii bardziej niepokojącej, być może nawiązującej do “Portretu Doriana Graya”.

 

Życzę powodzenia w dalszym pisaniu!

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey, dziękuję. Teraz jestem w trakcie pisania nowego opowiadania, ale kto wie – może kiedyś wrócę. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka