- Opowiadanie: Ranferiel - Kontrakt - część IV (epilog)

Kontrakt - część IV (epilog)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kontrakt - część IV (epilog)

Dochodziła czwarta. Choć nad miastem panował mrok, na wschodzie pojawiła się już delikatna, różowa łuna zwiastująca słoneczny poranek.

Gareth Lox wiedziała, że nadchodzący dzień nie przyniesie nic dobrego. Poczuła nieprzyjemny dreszcz zimna. Prawdopodobnie zmarzła już dużo wcześniej, ale była zbyt pogrążona we własnych myślach, żeby to zauważyć. Choć tej nocy nie zmrużyła oka, jej strój sugerował co innego. Miała na sobie białą, jedwabną pidżamę oraz dopasowany szlafrok z tego samego materiału. Najchętniej nie nosiłaby nic innego. Ostatni raz rzuciła okiem na uśpione miasto i z westchnieniem żalu zeszła z tarasu. Musiała wracać do pracy.

Lox usiadła na podłodze i spojrzała w ekran przenośnego komputera. Po raz kolejny przeczytała ostatnie zdanie raportu. Nieskładna, chaotyczna notatka, którą przysłała Leel ledwo zasługiwała na to miano. Fey musiała być bardzo roztrzęsiona. Lox nie mogła jej się dziwić. Niecałą godzinę wcześniej, Tom Marley trafił do szpitala Agencji w stanie krytycznym.

Chyba.

Lekarze jak zwykle nie mogli na ten temat powiedzieć nic konkretnego.

Ciało Toma było odporne na wszelkie formy diagnostyki. Detektyw nie oddychał i nie posiadał pulsu. Skanery medyczne i inne urządzenia zwyczajnie nie rejestrowały jego obecności. Oczywiste było natomiast, że Tom mocno oberwał. Otrzymał dwie głębokie rany cięte, z których unosił się charakterystyczny, srebrzysty dym. Detektyw już wiele razy lądował w szpitalu i lekarze Agencji wiedzieli jak interpretować jego nietypowe objawy. Intensywne, błyszczące smugi były odpowiednikiem silnego krwotoku. Na szczęście Tom przeżył i wszystko wskazywało na to, że szybko dojdzie do siebie. Gdy przywieziono go do szpitala, jego powieki drgały rytmicznie. Detektyw śnił.

Lox już kilkakrotnie widziała Toma w podobnym stanie. W jego przypadku, powiedzenie, że sen jest najlepszym lekarzem należało traktować jak najbardziej dosłownie. Za każdym razem, gdy był ciężko ranny, zapadał w kilkudniową śpiączkę. Potem budził się i był jak nowy. Trzymanie detektywa w Agencyjnym szpitalu było zabiegiem czysto pro forma. Równie dobrze mógłby teraz spać we własnym łóżku.

Lox powróciła myślami do raportu. Stan podwładnego był w tej chwili jej najmniejszym zmartwieniem. Leel i Tom zdołali potwierdzić jej najgorsze przypuszczenia dotyczące Raymonda. To on był odpowiedzialny za porwanie Jean Lenoir. To on zawarł spisek z zarządem Mel-Core i zlecił zabójstwo Iriona Fflaira. Twierdził w prawdzie, że nie miał nic wspólnego z innymi ofiarami z Elysium, ale równie dobrze mógł kłamać. O tak. Kłamać to on potrafił doskonale. Bo jak inaczej ukryłby przed nią swoją prawdziwą naturę? Lox nie mogła uwierzyć, że przez dwa lata spotykała się z wampirem i nic nie zauważyła. No, może niezupełnie nic.

Wiele razy zachowanie Raymonda wydawało jej się dziwne, ale zawsze potrafiła to sobie jakoś wytłumaczyć. Spotykali się tylko po zmroku? To dlatego, że długo pracował. Prawie nic nie zjadł w czasie kolacji? Pewnie przez stres. Mogłaby tak wymieniać w nieskończoność. Nigdy nie zauważyła natomiast, żeby temperatura jego ciała znacząco różniła się od ludzkiej. I to było najgorsze.

Kiedyś czytała, że ciało wampira robi się ciepłe tuż po jedzeniu. Wyglądało na to, że jej kochanek wziął sobie do serca jedną z głównych zasad wymienianych we wszystkich poradnikach miłosnych i gazetach dla nastolatków. „Nigdy nie idź na randkę o pustym żołądku". Lox pomyślała, że w innych okolicznościach uznałaby to za świetny dowcip. Teraz wcale nie było jej do śmiechu. I to nie z powodu Raymonda.

Lox nie lubiła widzieć siebie w roli oszukanej i zdradzonej kobiety. To zdecydowanie nie pasowało do jej image. Poza tym nie miała teraz czasu na mentalne samobiczowanie i rozdrapywanie ran. Spojrzała w kierunku okna. Łuna nad horyzontem była coraz wyraźniejsza. Dzień zbliżał się nieubłaganie. A wraz z nim trudna rozmowa, na którą wcale nie miała ochoty.

Po raz kolejny zmusiła się, by spojrzeć na raport. I po raz kolejny pożałowała, że Tom leży nieprzytomny w szpitalu. Nie dlatego, że było jej go szkoda. Bynajmniej. Gdyby był na chodzie, z chęcią sama urządziłaby go lepiej niż Raymond.

– Co ty sobie myślałeś? – szepnęła do siebie – Co ja teraz powiem Anzelmowi i Raneli?

Szczelniej otuliła się szlafrokiem. Świadomość porażki to był drobiazg. Z urażoną dumą też mogła żyć. Najgorsze było druzgoczące uczucie bezradności.

Śledztwo w sprawie Jean Lenoir musiało zostać zamknięte. Lox wiedziała, że nie można igrać z Geas. Wiele razy na własne oczy oglądała straszne skutki złamania przysięgi. Nie miała prawa narażać swoich ludzi na taki los.

Coś poruszyło się przy oknie. Lox pomyślała, że to przeciąg. Podniosła wzrok. I zamarła. W balkonowych drzwiach zamajaczyła ciemna sylwetka w białej masce. Shade.

Lox zadziałała instynktownie. Chwyciła komputer i cisnęła nim w napastnika zyskując kilka dodatkowych sekund. Jedną, może dwie. Nie liczyła na więcej. Błyskawicznie rzuciła się w kierunku niskiego herbacianego stolika. A w zasadzie w kierunku awaryjnej broni przymocowanej do spodu blatu. Poczuła pęd powietrza gdzieś z prawej strony. Była już tak blisko. Była szybka. Ale to nie wystarczyło.

Stolik wymknął się z jej zasięgu i z impetem uderzył o przeciwległą ścianę. Jego miejsce zastąpiła czarna sylwetka. Lox wykonała desperacki skok, cudem unikając okrytych rękawicami dłoni. Przetoczyła się na nogi. Zaatakowała.

Lox znała podstawy kilku praktycznych sztuk walki, na tyle by w razie potrzeby pobić nawet kilku ulicznych opryszków. Nigdy jednak nie walczyła z zawodowcem. Zabójca z łatwością blokował jej ciosy. W pewnym momencie, okryta czarną skórą dłoń oplotła jej nadgarstek. Lox poczuła bolesne uderzenie w z tyłu łydek. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się na ziemi. Zabójca przydusił ją kolanem do podłogi i uwięził dłonie w żelaznym uścisku. Szarpnęła się wściekle. Bez skutku. Shade był wręcz nadludzko silny. Wiedziała, że to koniec.

– Uspokój się, kobieto. Jeżeli nie przestaniesz, zrobię ci krzywdę. Choć nie mam takiego zamiaru – morderca przemówił głosem młodej dziewczyny.

Lox przestała się szarpać. Była zaskoczona, ale zachowała czujność. Kobiety-zabójcy nie należały do rzadkości.

– Dobrze. Teraz cię puszczę. Wstań spokojnie i nic nie kombinuj.

Shade odsunęła się o dwa kroki jednocześnie prezentując wnętrza dłoni.

– Myślałam, że Raymond wysłał cię żeby się mnie pozbyć – Lox zdziwiła się, że jej głos brzmiał tak spokojnie – Czego chcesz? Masz dla mnie jakąś wiadomość?

– On nie wie, że tu jestem. Przyszłam do ciebie z własnej inicjatywy. Jestem ci coś winna.

– Chyba kulę z broni o dużym kalibrze – Lox uśmiechnęła się ironicznie.

– Nie przeciągaj struny – warknęła Shade – Bolało jak jasna cholera.

– Przejdź do rzeczy. Cieszę się, że nie chcesz mnie zabić, ale jutro… a w zasadzie dzisiaj czeka mnie ciężka rozmowa.

– Wiem. Między innymi dlatego tu jestem.

Shade sięgnęła w kierunku twarzy. Zdjęła maskę. Lox omal nie krzyknęła.

Przed nią stała Jean Lenoir we własnej osobie.

Jej młodziutka twarz była zaskakująco delikatna i niewinna. Wyglądała dokładnie tak, jak na zdjęciach, które Lox dostała od jej rodziców. Poza jednym szczegółem. Dziewczyna miała oczy węża.

– Jesteś lamią – szepnęła Lox.

– Tak. To sporo wyjaśnia, prawda?

Jako prezes Agencji, Lox często miała styczność z istotami, które powszechnie uważano za potwory. Jedne mniej inne bardziej słusznie. Lamie w pełni zasłużyły sobie na to miano. Pod wieloma względami przypominały wampiry. Podobnie jak one, były szybkie i silne, a ich pożywienie stanowiła cudza energia życiowa. Na tym jednak podobieństwa się kończyły.

Lamie nie należały do nieumartych i w pełnym słońcu były równie zabójcze, jak w nocy. W przeciwieństwie do wampirów, nie były też w stanie przenosić swojego dziedzictwa. Cechy bestii ujawniały się w okresie dojrzewania u normalnych dotąd dzieci. Zwykle, był to rezultat przekleństwa lub okrutnego uroku. Wraz z nową siłą fizyczną budziła się w nich także żądza krwi, która kazała im zabijać. Lamie wysysały esencję umierających, spijały samą istotę śmierci. O ile wampiry czasami porównywano do nietoperzy, to lamie były jak węże. Odżywiały się rzadko, ale w przeciwieństwie do wampirów zawsze zabijały.

– Bardzo wiele. To dlatego Raymond powiedział, że nie ma nic wspólnego z wcześniejszymi zabójstwami.

Dziewczyna wyglądała na zawstydzoną.

– Simeon był moją pierwszą ofiarą. Ojciec mi o nim opowiedział. Od razu wiedziałam, że będzie mój. Nigdy nie czułam takiego pragnienia.

Jean spuściła wzrok i usiadła na ziemi. Milczała. Lox podeszła do niej. Zajęła miejsce obok. Dziewczyna potrzebowała pomocy. To nie był czas, żeby bać się potworów.

– To nie twoja wina. Ktoś musiał to w tobie zaszczepić. Czy wiesz jak to się stało? Moi ludzie ustalili, że raczej nie masz wrogów.

– Raymond mówi, że to przez tatę.

– Anzelma? Niemożliwe. Znam go. On świata poza tobą nie widzi i prędzej dałby się pokroić, niż dopuścił żeby stało ci się coś złego.

– Wiem. On nie zrobił tego świadomie. To skomplikowane – Jean wzięła głęboki oddech – Znasz go na tyle, by widzieć, że on tylko udaje twardziela. Tak naprawdę, kiepsko sobie radzi z presją w pracy. Te wszystkie sekrety i tajemnice zawsze bardzo go przytłaczały. Musiał się tym z kimś podzielić. To zaczęło się, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Opowiadał mi o różnych ludziach. Mówił rzeczy, których nie powinnam wiedzieć. Zdradził mi tajemnice, których zdradzić nie miał prawa.

– Jego kontrakt – szepnęła Lox – Czy Anzelm był związany Geas?

– Tak. Ale wiesz, jaki on jest. To straszny konserwatysta. Nie ufa elfom, a magię uważa za przereklamowany zabobon. Nie bał się Geas. A powinien.

Tak, powinien. Lox spojrzała na dziewczynę i natychmiast pomyślała o Anzelmie. Jej przyjaciel nieświadomie zmienił swoją ukochaną córkę w potwora. Czy mogło być coś gorszego?

– Jean, tak mi przykro. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

– Możesz. Po pierwsze, nie nazywaj mnie Jean. Teraz jestem Shade. Po drugie, wysłuchaj mnie do końca. Uważanie.

– Dobrze. Mów.

Lox nie była pewna, czy chce wiedzieć, co będzie dalej.

– Simeon wystarczył mi na rok. Mimo wyrzutów sumienia wróciłam do normalnego życia. Przez jakiś czas było nawet lepiej. Miałam mnóstwo energii. Wyładniałam. W szkole i sporcie odnosiłam same sukcesy. Jednak po jakimś czasie znowu pojawił się głód. Podświadomie zaczęłam szukać kolejnej ofiary. Wtedy tata opowiedział mi, że w Elysium odbędą się ważne negocjacje pomiędzy przedstawicielami jakiejś firmy nieruchomościowej i funduszu inwestycyjnego. To była doskonała okazja. Wiedziałam już, że hotel jest najlepszym miejscem na polowanie. Tam nie musiałam się wysilać, żeby zacierać ślady. Śmierć Simeona została wspaniale zatuszowana przez Green'a i jego ludzi. Nastawiałam się na prawdziwą ucztę i nie miałam zamiaru spieszyć się z wyborem. Wtedy po raz pierwszy opowiedziałam Mannon o moim nieistniejącym kochanku. Potrzebowałam alibi dla rodziców i tylko ona mogła mi je zapewnić. Powiedziałam im, że jedziemy nad morze. Sama udałam się do hotelu. Jak każdy gość Elysium, zameldowałam się pod fałszywym nazwiskiem. Przez dwa dni obserwowałam uważnie i szukałam ofiary. Nie wiem dlaczego, ale zawsze wybieram atrakcyjne i wpływowe osoby. To silniejsze ode mnie. Wtedy moją uwagę zwróciło dwoje potencjalnych kandydatów. Piękna Północna elfka i czarujący mężczyzna, który nie opuszczał jej na krok. Pewnie domyślasz się, co było dalej?

– Powiedzmy.

– W końcu rozstali się na chwilę. Ona poszła po coś do pokoju. Już wiedziałam, że będzie moja. Poszłam za nią. Prawie nie walczyła. Gdy nasyciłam się jej esencją, coś nagle zwróciło moją uwagę. W drzwiach stał jej towarzysz i przyglądał mi się badawczo. Uznałam, że jest w szoku. Postanowiłam to wykorzystać, zanim wezwie pomoc. I to był błąd. Pomimo mojej siły, on bez trudu mnie obezwładnił. Tak poznałam Raymonda. Mojego nauczyciela i opiekuna.

Lox milczała. Były pytania, które chciała zadać, ale bała się reakcji lamii. Jean najwidoczniej sama domyśliła się, o co chodziło.

– Wiem, że byliście wtedy parą. Nie martw się. On łaził za tą Svartalfsdotter wyłącznie z biznesowych pobudek. A jeżeli o mnie chodzi, to nasza relacja ma charakter czysto platoniczny. Do niczego by nie doszło, nawet gdybym chciała. On traktuje mnie jak swoje dziecko.

– Czy to ma związek portretem, o którym pisała Leel?

– Tak. To Vivienne, jego córka. Zginęła przed Zerwaniem Kurtyny, kiedy Ray był jeszcze człowiekiem.

– Jak to się stało?

– Obcięli jej głowę.

Lox pożałowała, że spytała.

– Jeden z tych drani nazywał się Sanżist, a drugi… nie pamiętam. Mniejsza z tym. Ray nie lubi o tym mówić, więc nie znam szczegółów. Jej nie udało mu się uratować. Kiedy mnie spotkał, powiedział, że dostał drugą szansę.

Jean zaśmiała się gorzko.

– Ray jest zabawny, czyż nie? On myśli, że ratuje mnie przed światem. A to świat trzeba ratować przede mną. Dobry żart! Tatuś wampir i córeczka lamia. Szczęśliwa rodzina potworów!

– Ray nie jest potworem. Ty też nie. Nie mów tak.

– Ale to prawda. Choć Ray bardzo się stara, żeby było mi łatwiej. Sam wskazuje mi ofiary. Wybiera najgorszych drani. Takich jak Fflair. Ale co z tego? Kiedy go zabiłam, wiedziałam, że to nie koniec. Że mam ochotę na więcej. Dlatego nie wróciłam do domu. Coraz trudniej mi się kontrolować. Wczoraj zabiłam moją jedyną przyjaciółkę. I wiesz co?

Lox poczuła na sobie spojrzenie tych strasznych oczu. Zadrżała.

– Kiedy mnie postrzeliłaś, niczego bardziej nie pragnęłam niż przyjść tu i cię dopaść.

Lox chciała wstać i choć trochę się odsunąć. Nie mogła. Czuła się jak mysz tuż przed atakiem jadowitego węża. Jean przysunęła się bliżej. Dotknęła jej twarzy. Przez chwilę bawiła się kosmykiem długich białych włosów. Lox poczuła dłonie na swojej szyi. Chciała krzyknąć. Chciała uciec. Chociaż zamknąć oczy. Nie mogła.

– Ale tego nie zrobię – Jean odsunęła się gwałtownie – On nigdy by mi nie wybaczył. Poza tym, mam wobec ciebie dług.

– O co ci chodzi z tym długiem? – z trudem wyksztusiła Lox.

– Pamiętasz pewien ciepły, wrześniowy wieczór? To ja byłam tą dziewczyną w restauracji. On nigdy cię nie zdradził.

Lox poczuła, jakby za chwilę miała zemdleć. Nie wiedziała, czy był to efekt czarów lamii czy czegoś zgoła innego.

– Ale on powiedział…

– Powiedział to, co musiał. On cię zna lepiej niż myślisz. Wiedział, że nie przyjęłabyś byle wymówki. Że drążyłabyś temat aż do skutku. Tak długo, aż poznałabyś prawdę. Na to nie mógł sobie pozwolić. Dlatego odsunął cię od siebie w jedyny skuteczny sposób.

– Rozumiem – Lox opuściła wzrok – Zrobił to, żeby cię chronić.

– Nie. Nie mnie. Nas. Ray nie do końca wierzy w moją samokontrolę. I słusznie. Wtedy kłamał żeby ratować nas obie. Chronić dwie ukochanie kobiety przed sobą nawzajem.

Lox milczała. Spojrzała w wężowe oczy lamii. Już nie czuła lęku.

– Dziękuję – szepnęła.

– Nie dziękuj. Byłam ci to winna. Zrób z tego dobry użytek.

Jean wstała i podeszła do drzwi balkonowych. Przed wyjściem, odwróciła się jeszcze.

– Powiedz moim rodzicom, że ich kocham. Że nic mi nie jest i że jestem szczęśliwa – Lox wydawało się, że wężowe oczy lśniły mocniej, niż zwykle – Albo nie… powiedz im, że nie żyję. Tak będzie lepiej.

I już jej nie było. Wkroczyła w mrok ufnie i naturalnie, tak jak inni ludzie przekraczają próg rodzinnego domu. Noc otuliła ją bezpiecznym płaszczem niewidzialności i powitała ją serdecznie w swoich chłodnych ramionach. Tak jak matka wita swą ukochaną córkę.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem i, co tu ukrywać, podobało mi się. Wielki plus za świat technofantasy i ciekawie poprowadzoną opowieść detektywistyczną, tym bardziej, że pomimo swoich rozmiarów cała intryga trzyma się kupy.
Postacie są zarysowane umiejętnie, z pomysłem. Moja ulubienica, o czym już wspomniałem, to Gareth Lox.

Powiązanie intrygi z subtelnościami wojen ekonomicznych na giełdzie było odważnym krokiem i bardzo się cieszę, że się na niego zdecydowałaś - właśnie takich pomysłów potrzebuje fantastyka XXI wieku.

Teraz minusy, a właściwie jeden minus - styl jest dobry, jednak miejscami możnaby go jeszcze podrasować. Kilka razy wkradły się niepoprawne lub niezgrabne stylistycznie sformułowania, ale nie jest tego dużo.

Podsumowując, bardzo fajny pomysł, niezłe wykonanie. Podobało mi się.

Pozdrawiam.

Hmmm.
Pisać to Ty umiesz. Z przecinkami trochę gorzej, parę powtórzeń. Ale jak na tak długi tekst to i tak niewiele.
Co do fabuły, no cóż, musze przyznać, że jest ciekawie. Umiejętne napięcie, fajny całkiem wątek detektywistyczny. Największą zaletą są bohaterowie, wszyscy na swój sposób fascynują. Plus za giełde i brzytwę Ockhama.

Wady? Może subiektywnie, ale wkurzał mnie mr. ideał czarny charakter o złotym sercu. Do tego wampir, troche mnie zawiodło to. I romansidłowate zakończenie. Ale żeby nie było, wkurzyło tylko trochę. Dawno nie miałem takiej frajdy z czytania tutaj czegoś, mimo, że cholernie długie :P

A jeszcze żebym nie zapomniał.
Śpiący detektyw Tom Marley, tajemniczy gość. Bardzo, ale to bardzo Ci wyszedł.

Bardzo dziękuję za opinie :)

Eferelin Rand - dzięki, że przeczytałeś. Nad stylem pracuję intensywnie i chętnie wysłucham wszelkich uwag. Bardzo się cieszę, że spodobała Ci się fabuła i nawiązania do realego mechanizmu działania rynków finansowych. W kolejnym tekście rozwinę trochę opis świata. Fajnie, że Lox wywarła na Tobie pozytywne wrażenie. Jak już napisałam w jednym z komentarzy, bardzo przykładam się do kreacji bohaterów. Właśnie taki efekt chciałam wywołać - żeby każdy czytelnik był w stanie powiedzieć, kogo lubi, a kogo nie.

a.k.j - Widzę, że przeczytałeś wszystkie części w rekordowym tempie. Bardzo cieszę się, że podoba Ci się mój styl. Wiem, że jest jeszcze nieco surowy, ale myślę, że w kolejnych opowiadaniach się rozkręci :) Super, że Tom przypadł Ci do gustu. I że Raymond Cię wkurza. Ten bohater z założenia miał być kontrowersyjny. Jakaś długowieczna istota była mi potrzebna żeby gładko wprowadzić elementy historii sprzed Zerwania Kurtyny i ogólnie wytłumaczyć genezę świata. Padło na wampira. Wampiryczny bohater nie mógł być jednak zbyt idealny (nie ma nic gorszego, niż pijący krew, męski odpowiednik Mary Sue), nie mógł też okazać się totalnym draniem (nie chciałam robić z Lox biednej, wykorzystanej kobietki). Stąd Raymond - zmanierowany, wkurzający koleś z dobrze ukrytym sercem (na pewno nie złotym ;)). 

Jeszcze raz dziękuję za uwagi. Jak już wspominałam, pracuję nad luźną kontynuacją dalszym i wszystkie komentarze są dla mnie bezcenne. 

Ale że wampir, pójście na łatwizne :P
Co nie zmienia faktu, że opowiadanie mi się podoba. Tylko, na litość Cthulu, daruj mi w kontynuacji wampiry, proszeproszeprosze :P

a.k.j - Ale ja lubię wampiry ;) Niestety, od premiery "Zmierzchu" mam wrażenie, że jest to tak samo obciachowe, jak noszenie koszulki z Miley Cyrus czy innym Bieberem. To powoli zaczyna przypominać ostrą paranoję. Wydaje mi się, że gdybym poszła na konwent RPG i próbowała się wkręcić na sesję Wampir: Maskarda to Narrator pomyślałaby: "O nie! Laska. Na pewno fanka Zmierzchu...". 

Pani Mayer stworzyła wampiryczny odpowiednik "High School Musical" - produkt przeznaczony dla konkretnej grupy docelowej, tj. młodych dziewczynek, dla których mrok jest cool, tak długo, jak nie jest to mrok przez duże "M". Ja do tej kategorii bynajmniej nie należę.

"Wychowałam się" na zupełnie innych wampirach. Moim niekwestionowanym ulubieńcem jest Alucard z mangi/anime "Hellsing". Jeżeli czytałeś/widziałeś to popkulturowe "dzieło", to wiesz już pewnie dlaczego Pięky Edzio bynajmniej mi nie imponuje ;) Na drugim miejscu mojej prywatnej toplisty jest Regis (wampir Sapka), potem Lestat i wreszcie sam Dracula w wykonaniu Gary'ego Oldmana ("Dracula" Coppoli).

Girls love fangs - takie są fakty, jak mawiał Wołoszański ;)

Żeby nie było, że nie czytałam. Czytałam i to dwa razy. :) Teraz mozolnie podkreślam co mi się rzuciło. Nie jest tego dużo tylko ja jestem ograniczona czasem, a chciałabym się przydać, jeśli uznasz moje uwagi (zwyklego czytelnika) za pomocne.
Pozdrawiam :D

Edytuję w programie. Prześlę na maila, najpóźniej jutro :)

agazgaga - będę wdzięczna za wszelkie uwagi :)

Ranferiel, wyslałam. Sprawdź i daj  znać czy Ci się otwiera. Pozdrawiam :D

tak
ale skopiuję adres i juz posylam.

Ran, wyslałam raz jeszcze. Zapisane w załaczniku, ale kilka  słów masz też w wiadomości bezpośrednio. Tylko zapisałam w ofen ofisie, napisz czy się otwiera. pzdr

  Super. Ciekawe, wciągające. Dobrze napisane. Z przyjemnością oceniam na 6.

agazgaga - przeczytałam Twoje uwagi i masz absolutną rację - rzeczywiście nadużywam czasownika być. W kontynuacji obiecuję poprawę :) Jak będę mieć trochę czasu zrobię też dokładną korektę "Kontraktu".

Shrek2 - bardzo dziękuję za miłe słowa i wysoką ocenę :)

Jeżeli jesteście w stanie poświęcić mi jeszcze minutę lub dwie, będę bardzo wdzięczna za krótką informację zwrotną a propos świata/fabuły/bohaterów. a.k.j. się nie patyczkował ;) Te informacje są dla mnie bardzo cenne, bo jak już wspominałam, będę kontynuować niektóre rozpoczęte wątki.

A do Was wszystkich (Eferelina Randa, a.k.j, agizgagi i Shrek2) - Nie ma nic przyjemniejszego niż świadomość, że to, co piszę podoba się czytelnikom, zwłaszcza tak utalentowanym jak Wy :)

Ran, o matko, mnie nie do Was wszystkich naprawdę daleko. Nie czaruj :D
 Odnośnie pozostałych odczuć, dam znać. Pewnie też na maila.
Pozdrawiam :)

aga, bez fałszywej skromności proszę ;) Świetnie piszesz i kropka.

Witam i gratuluję dobrze wykonanego zadania Ranferiel. Zaraz napiszę więcej pochwał ale na początek chciałem wyrazić zdumienie tak licznymi ocenami 6 :). Ja gdybym tylko mógł wystawiłbym ocenę 5. Najwyższa nota powinna być zarezerwowana dla tekstów, które rzeczywiście czymś zaskoczą i zostaną w pamięci na dłużej.

Piszesz w taki sposób, że nie mogłem się oderwać. Gdybyś potrafiła utrzymać taki rytm akcji (bo co do stylu - nie mam powodów wątpić) przez 500 stron - mogłabyś rozwinąć to w powieść i nie oderwałbym się od niej aż do końca. Niemniej po krótkim czasie zapomnę o tym opowiadaniu, bo tak jak wspomniałem, zabrakło mi czegoś co zapadłoby głęboko w pamięć, poruszyło i w jakiś sposób wyróżniło akurat ten świat, tych bohaterów lub te zdarzenia.

Do Twoich mocnych stron trzeba z pewnością zaliczyć:

- styl;

- umiejętność konstruowania dialogów (bardzo naturalne);

- umiejętność konstruowania akcji (wszystko rozwijało się w stosownym tempie, ani na moment nie poczułem znużenia);

- umiejętność kreacji bohaterów - nie uważam Twoich postaci za jakieś wyjątkowe pod względem psychologicznym, ale chyba nie o to chodzi w tego typu opowiadaniu - wszystkie natomiast są żywe, trójwymiarowe i po prostu ciekawe;

- umiejętność kreowania i opisywania świata; to wraz z trójwymiarowymi postaciami gwarantuje, że czyta się z wypiekami na twarzy.

Do atutów tego konkretnego pomysłu z pewnością trzeba zaliczyć:

- świetne wykorzystanie wątku ekonomicznego (widzę, że znasz się na temacie – to niespotykane u Pań :) – na szczęście są wyjątki);

- rzeczywiście postać Toma z jego „pokręconą fizjologią” robi wrażenie;

- nie czuję się zbyt dobrze w ocenianiu wątków uczuciowych i mam wrażenie, że ocierałaś się o banał, ale na plus zaliczam fakt, że ostatecznie nie mam wrażenia, że przeczytałem tanią opowiastkę z Harlequina – wydaje mi się zresztą, że połączenie kwestii uczuć, ekonomii i sensacji daje w efekcie mieszankę, która może podobać się zarówno kobietom jak i mężczyznom.

Ujemne strony – owszem, są. W czasie lektury nasuwały mi się także uwagi krytyczne. O tym jak dobry tekst stworzyłaś niech świadczy fakt, że teraz nie mogę sobie żadnej przypomnieć :)

Podsumowując - sądzę, że kiedyś znajdziesz genialny motyw, który opakujesz umiejętnie korzystając ze swoich zdolności i stworzysz opowiadanie na 6, o którym będę opowiadał jeszcze jakiś czas potem. Życzę Ci tego z całego serca.

Czekam z niecierpliwością

Yelonek - bardzo dziękuję za rozbudowany komentarz. Twoje uwagi są dla mnie bardzo cenne. Wiem, że to co piszę nie jest szczególnie głębokie, ale na tym etapie właśnie takie teksty sprawiają mi frajdę. Cytując Sapkowskiego: "młode to i płoche". Wierzę, że z czasem mój warsztat rozwinie się, a przemyślenia staną się na tyle dojrzałe, by zaspokoić także gusta bardziej wymagających czytelników. Trzymaj za mnie kciuki ;)

Nie przesadzajmy z tą "głębią" :)

Nie chodziło mi o to, że czytelnik powinien być po lekturze poruszony i skłoniony do refleksji nad własnym życiem. Czasami zapada w pamięć opowiadanie, którego motyw przewodni najzwyczajniej w świecie budzi głębokie zainteresowanie, dzięki czemu nie łatwo jest zapomnieć tekst.

Do dziś np. pamiętam (bez tytułu i bez nazwiska autora) opowiadanie, gdzie (bardzo skrótowo) główny bohater dowodził pewną społecznością, posłuszeństwo egzekwując bronią. Problem w tym, że owa broń to był pistolet elektryczny, w którym skończyła się energia i w momencie kiedy toczy się akcja cała "tyrania" to tylko czysty blef. Co noc lider włącza broń do sieci na chwilę - nie za długo by nie wzbudzać podejrzeń i z nadzieją patrzy na licznik ładunków, który niezmiennie pokazuje zero. Cała psychologia tej sytuacji sprawiła, że pamiętam ten motyw mimo, że czytałem jakieś 5-6 lat temu.

Może ktoś pamięta tytuł/autora?

Dodam, że owa społeczność składała się z dzieci - taki trochę "Władca much" (nie "Włatca móch" !!!)

Yelonek, bardzo dziękuję za miły komentarz :) Niestety nie wiem, jakie opowiadanie masz na myśli.

Nic dodać nic ująć, pozostaje mi tylko podpisać się pod Yelonkiem.Również twój tekst sprawił na mnie wrażenie.I dorzucę swoją ocenę  ::  ))

Nowa Fantastyka