- Opowiadanie: Milosz_Thetha - Codzienność

Codzienność

Szczerze mówiąc nie wiem. Proszę o jakieś uwagi / opinie. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Codzienność

Codzienność

 

 6:30 pobudka. Śniadanie, praca, obiad z rodziną, telewizor, kończenie niezrealizowanych zadań, kolacja 23:00 sen. Tak wygląda codzienność Pana Piotra. Dzień jak co dzień. Nic się nie zmienia i wszystko ma swój stały rytm. Rutyna. A przynajmniej tak było dotąd. 

 Ten dzień też zaczął się jak każdy inny. Mężczyzna obudził się obok swojej żony. Jak zawsze bez kołdry, ponieważ kobieta miała w zwyczaju nocą przywłaszczać ją sobie, a on wiedział, że obudzenie jej w tym momencie, miałoby dla niego przykre konsekwencje. Dlatego też starał się wstać jak najciszej. Pech chciał, że idąc ostrożnie, na palcach, potknął się o zabawkowy wóz strażacki.

-Kurwa mać! – syknął, zakrywając usta w pół zdania.

Mężczyzna obejrzał się bojaźliwie za siebie, wiedział, że gdyby tylko obudził żonę to skończyłoby się to rozgotowanym makaronem, samotną nocą na kanapie lub dziwnym zaginięciem puszki z kawą. Za każdym razem spotykały go takie nieprzyjemności. Delikatnie więc odłożył na bok autko. W drodze do łazienki musiał się jeszcze rozprawić z kolejnymi pułapkami zastawionymi przez syna, na szczęście obyło się już bez większych hałasów. Za to w łazience również czekał go kolejny tor przeszkód, tym razem za sprawą jego żony. Kran był okupowany przez przeróżne kremy, żele i inne specyfiki do ciała tak, że jego biedna szczoteczka do zębów, zupełnie ugrzęzła morzu kosmetyków. Pan Piotr umył na szybko zęby, przeczesał włosy i włożył soczewki. Ok. Gotów do życia!

Kiedy wrócił do pokoju, zauważył, że słońce zdążyło już wstać, a ciszę nocną rozproszył śpiew ptaków. Mężczyzna wyjrzał przez okno. Promienie słoneczne delikatnie smagały jego twarz. Na dziedzińcu przed blokiem tylko kilka gołębi dreptało i szukało w ziemi jakiejś strawy, nagle ni stąd ni zowąd wbiegła śliczna ruda wiewiórka, a zaraz za nią, paskudny bezpański kundel. Wiewiórka czmychnęła czym prędzej na jarzębinę, cudem unikając psiej paszczy. Zwierzę chwilę chytrze czaiło się pod drzewem, po czym smutne poczłapało sobie w sobie tylko jemu wiadomym kierunku. „Nic wartego uwagi” – Westchnął cicho pan Piotr, odwrócił się od okna i wrócił do codziennych czynności. 

Czas się ubierać! Jego firma ściśle przestrzegała dress codu, więc był zmuszony nosić to samo każdego dnia. Zatem znów jasnoniebieska koszula, znów czarne eleganckie spodnie i znów ciemne skarpetki, koniecznie za kostkę. Nie znosił tego stroju-uniformu i gdyby mógł, to najchętniej założyłby na siebie coś luźniejszego. sportowego, ale przecież wiedział, że to bogaci dyktują warunki biednym, a nie odwrotnie niestety. 

Kolejnym rytualnym punktem dnia było śniadanie. Standardowo dwie posmarowane masłem grzanki, z dodatkiem sera, szynki i pomidora oraz kawa – czarna, niesłodzona. Podobno zdrowsza. 

Z ostatnim łykiem kawy, dom mężczyzny zaczynał się rozbudzać. Z łazienki dobiegał szum odkręconej wody a z dziecięcych pokoi jazgot dzwoniącego budzika. Codziennie punktualnie o 6:45, leciała ta sama irytująca melodia, coś pośredniego między ptasim śpiewem, dzwonem kościelnym, a wozem strażackim na sygnale. Jakby tego było mało, do tego dźwięku dołączał kwiko-pisk. Był to Generał – kawia domowa, własność dzieci. 

Pan Piotr, ogólnie rzecz biorąc, lubił to stworzenie, choć w zasadzie nie poświęcał mu większej uwagi. Niemniej jednak – trzeba to przyznać – solidnie dbał o warunki życia zwierzaka. Świnka zaś jedynie dbała o poranne podwyższanie ciśnienia mężczyzny. Jej śpiew ciął przestrzeń, a jego zbawienny finał następował dopiero wtedy, kiedy pan domu wchodził do dziecięcego pokoiku. Wówczas nagle milczała jak grób. Mężczyzna żegnał się z dziećmi. Kolejny raz pokonywał zapory z zabawek, by uściskać starszego syna – Piotra, a potem do młodszego Pawła. 

Tuż przed wyjściem jeszcze cmokał na pożegnanie żonę, całą w papilotach. 

Ostatnim punktem porannego rytuału było narzucenie na siebie ciemnogranatowej marynarki, wsunięcie nóg w czarne trzewiki i wyjście z domu. 

 Gdy przekroczył próg domu, owiał go lekki chłód klatki schodowej. Pomieszczenie miało imitować włożony cegłą stary budynek, co zresztą wyglądało nieźle, ale z tego powodu spółdzielni nie starczyło środków na ogrzewanie wnętrza. Taka surowa elewacja ścian miała jeszcze jeden mankament, wystarczyło się o nią oprzeć i już się miało ceglano-czerwony osad na ubraniu. A pan Piotr, chcąc nie chcąc zawsze się o nią ocierał. 

Zaraz po wyjściu z budynku spotkał swojego sąsiada, również Pana Piotra. 

- Dobrego sąsiedzie! – wykrzyknął tamten.

- Zobaczymy czy taki dobry! – rzucił niby dowcipnie nasz pan Piotr, na co rozmówca zareagował lekkim śmiechem. 

- Pozwoli pan, że go otrzepię, bo się pan jak co dzień się upaprał. – Zaproponował jego interlokutor wskazując ceglasty osad na jego marynarce i z miejsca przystępując do zapowiedzianej czynności.

- Skoro tak … Byłoby bardzo miło – zgodził się skwapliwie.

Sąsiad nie szczędził sobie siły, aby go wyczyścić. “Auć!” – Pomyślał mężczyzna – “Skąd on ma tyle siły? Dostał karnet na siłownię na święta czy co?”

- No to tyle sąsiedzie, jest pan teraz czyściuteńki jak suv po wyjeździe z myjni. – Zaśmiał się jakby udał mu się setny dowcip.

Pan Piotr otaksował siebie, marynarka była już czysta. Skłonił się w podziękowaniu.

- Dziękuję bardzo, ratuje mi pan skórę.

- E tam! Nie ma za co. Miłego dnia! – rzucił imiennik bohatera i oddalił żwawym krokiem w lewo, natomiast nasz pan Piotr w prawo, w kierunku swojego ciemnogranatowego Sedana. 

Zasiadł wygodnie w fotelu, przekręcił kluczyk, uruchomił silnik, ustawił radio na wiadomości i ruszył. W wiadomościach nie podawano niczego nowego, wciąż tylko paplali, że nigdy nie było tak dobrze w naszym kraju, że zagranica zazdrości nam gospodarki. “Ta jasne!” – pomyślał z ironicznym uśmiechem – “Dobrze by było!”. Postanowił jednak nie zaprzątać sobie głowy tymi farmazonami. 

Jak co dzień zajechał do piekarni, kupić sobie drugie śniadanie, lecz gdy pojechał na miejsce to ujrzał młodą kobietę w rudych lokach wywieszającą jakąś karteczkę. Kobieta uśmiechnęła się do niego przepraszająco i wskazała na plakietkę. Dojrzał napis na zalaminowanej kartce. “Zamknięte do odwołania” – Niech to szlag – zaklął szpetnie pod nosem. – No cóż, do obiadu czeka mnie głodówka.” Z tą oto nieszczęsną myślą. mężczyzna ruszył do pracy. 

O godzinie 7:05 zjawił się przed biurem. W y j ą t k o w o 20 minut przed rozpoczęciem pracy. Na parkingu nie było wielu samochodów, więc bez trudu znalazł miejsce do parkowania. 

Mimo tej różnicy, to jak co dzień przywitał go lekko przy kości, starszy mężczyzna. 

- Dobry Panie Piotrze! – Wykrzyknął w jego stronę ochroniarz.

- Dobry Panie Pawle! – odwzajemnił powitanie.

Wchodząc do małego wieżowca, w którym pracował, zobaczył sporą grupę obcych ludzi, ubranych w czarne eleganckie stroje z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Ustawili się w kolejce do windy.

Ochroniarz stał i patrzył czujnym wzrokiem w stronę tych ludzi, na jego twarzy malowała się konsternacja.

- Co to za ludzie panie Pawle? – zapytał niepewnie pan Piotr.

Ochroniarz zniżył głos i odpowiedział:

- Ponoć jakaś firma z drugiego piętra.– Cognito, Cogitas, Coritas? Nie jestem do końca pewien, ale coś mi w nich nie gra – dodał nieufnie – wcześniej ich tutaj nie widziałem. Ale mieli legitymacje, to co miałem zrobić? Nie wpuścić?

- Nie nie. Ma pan racje – wybąkał pan Piotr. Znudziła mu się jednak ta pogawędka. Dodał tylko:

– Nie ma co zaprzątać sobie tym głowy panie Pawle. Praca czeka! Miłego dnia!

 W rzeczywistości jednak ta tajemnicza grupa bardzo zainteresowała mężczyznę. Przez chwilę zastanawiał się, czy kiedykolwiek słyszał o jakiejś firmie na drugim piętrze. Jego znajdowała się na trzecim, więc musiałby przecież coś słyszeć z dołu albo chociaż natknąć się na tę nazwę. Nie dawało mu to spokoju. Wszedł do windy i naraz spojrzał na guzik z dwójką. Był zdumiony! Jak byk stało! Cogito.mi. Dałby sobie głowę uciąć, że na pewno wcześniej tego nie było! Postanowił wypytać kolegów z pracy. Wcisnął nr 3. 

Nagle – niczym za sprawą tajemniczej siły – mężczyznę ogarnęło jakieś otumanienie i świat dookoła zaczął wirować. Miał wrażenie, że zaraz upadnie, musiał się o coś oprzeć. Niczym ślepiec wyrzucił nerwowo ręce przed siebie. Po chwili jednak oprzytomniał i stwierdził, że pomyłkowo wcisnął nie ten przycisk na panelu. Guzik nr 2 emanował szkarłatnoczerwonym światłem. Nagle ku jego wielkiemu zdumieniu w powietrzu zaczął się pojawił się subtelny pudrowy zapach z dodatkiem słodyczy. Ciśnienie wzrosło. W uszach zadźwięczał dojmujący pisk jakby miało rozsadzić mu głowę. Wtem strzelił prąd i zapadła ciemność. Jedynie czerwona aura przycisku oświetlała pomieszczenie. Z sekundy na sekundę robiło się coraz chłodniej. Mężczyzna widział, jak jego oddech zmienia się w parę. Obłoki jak kłęby waty unosiły się w powietrzu. Pytania, co się dzieje, o co chodzi galopowały w głowie. 

Ten dziwny stan trwał jakąś minutę, może nieco dłużej, a potem światło wróciło, a wraz z nim prawidłowa temperatura oraz ciśnienie. 

Winda powoli się otworzyła, wpuszczając do środka jasność. Snopy światła padały na stare, zakurzone, jasnobrązowe kafelki. Zapach kwiatów wzmagał się. Było tu cicho i pusto. Tylko odgłos pracy silnika windy oraz jego własny ciężki oddech burzyły tę ciszę.

-Dosyć! – krzyknął, po czym się odwrócił, aby kliknąć odpowiedni guzik i odjechać z tego dziwnego miejsca. Lecz, okazało się, że w miejscu panelu sterowania, gdzie kiedyś były cyfry, znajdywała się teraz pusta metalowa ściana. Mężczyzna obrócił się wokół własnej osi. w poszukiwaniu guzika, lecz na próżno. Nigdzie go nie było. Miał dwie opcje do wyboru, czekać w windzie, aż ktoś go znajdzie lub ruszyć w stronę ciemnego pomieszczenia w poszukiwaniu schodów. 

Mężczyzna zebrał się w sobie i wszedł do środka tego dziwnego, zakurzonego pomieszczenia. Pierwszy krok w ciemność…. Nic się nie stało, w porządku. Drugi krok w ciemność… Wydawało się jakby z oddali dobiegały odgłosy jakiejś pracującej maszynerii. Trzeci krok w ciemność…. Naraz rozbłysło światło, wzdłuż korytarza zapalały się lampy. Jedna, druga dziesiąta! Oślepiło go na chwilę.

Mężczyzna z niedowierzaniem przetarł oczy i rozejrzał się wokół siebie. Przy jasnoróżowych brudnych ścianach znajdowały się, stare nadgryzione przez ząb czasu i mole turkusowe kanapy, a przy nich małe stoliczki do kawy, na których znajdowały się doniczki z kwiatami lotosu. “A więc stąd ten zapach” Nad nimi natomiast wisiały rozmaite, kolorowe, lekko wyblakłe plakaty głoszące hasła: Z nami dasz radę, Uwierz w siebie, czy Zamknij oczy i skacz w nieznane. „Hmm, lekko ironicznie” – pomyślał z sarkazmem mężczyzna. 

Nagle jego rozmyślanie przerwało dochodzące skądś szczekanie. „Pies?” – rzucił pod nosem.  Dość niepewnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza, szukając na ścianach jakiś piktogramów informujących o wyjściu ewakuacyjnym lub o jakimkolwiek innym wyjściu. Nic, ani śladu. 

Naraz ściany zaczęły zmieniać kolor. Z pastelowego różu przeszły w jasnoniebieski, a podłoga w szarawy. Przed mężczyzną wyłoniła się wysepka wykonana z jakiegoś zielonego kamienia, na której znajdował się dość spory zielony guzik, zaraz obok niego na blacie widniała stalowa tabliczka z wyrytym napisem. Recepcja – w przypadku absencji konsultanta proszę wcisnąć zielony guzik

- Halo! Jest tam kto?! – krzyknął mężczyzna. Wychylił się za coś, co mogłoby uchodzić za kontuar, lecz poza nim i kilkoma pustymi krzesłami niczego tam nie było. „No to raz kozie śmierć” – powiedział do siebie i nacisnął przycisk. 

Wtem stoisko recepcji wsunęło się pod podłogę jak w jakiejś magicznej sztuczce, a na jego miejscu wyrosło jakieś małe jasnoniebieskie urządzonko, wielkości i kształtu puszki od piwa. Mężczyzna zbliżył się nieufnie, aby się mu przyjrzeć i w tym momencie wystrzelił z niego snop jasnego niebieskiego światła, które uformowało się w kształt trzydziestoletniej kobiety. Postać była wielka, sięgała od podłogi do sufitu. Miała na sobie jakieś dziwne szaty, coś jak połączenie stroju starożytnej Grecji z kombinezonem Power Rengersów. 

- Witamy w Cogito. Twoje zdrowie to NASZ interes – oświadczyła kobieta, teatralnie wyrzucając obydwie ręce w górę. 

- Widzę, że żadna z naszych sekretarek nie jest dostępna, więc moim obowiązkiem jest przedstawić ci naszą ofertę. 

Hologram przewrócił oczami. 

- Na początek oddział Traum i chorób psychicznych. Zapewniam, że nigdzie nie znajdziesz lepszych specjalistów niż u nas. – powiedziała doniośle, wskazując palcem na lewo od mężczyzny, gdzie nagle pojawiły się dębowe drzwi. 

Mężczyzna zaśmiał się nerwowo i rzekł:

- Po dzisiejszym dniu pewnie mi się przyda.

Lecz kobieta zignorowała tę uwagę i kontynuowała: 

- Urazy fizyczne.

Miała metaliczny, zdumiewający tembr głosu.

- Wyleczymy wszystko od złamania palca u nogi po raka! 

Po tych słowach pojawiły się kolejny drzwi, tym razem brzozowe.

- Mam taką nadzieję, że przynajmniej dziś mi się to nie przyda – zażartował.

Hologram znów nie zareagował.

- Wiedza Przodków – wyszeptała mrocznie, otulając się ramionami, ale zaraz wyprostowała ręce, otrząsnęła się i dodała z beztroską:

- Jeżeli masz problem i potrzebujesz porady od swojego dziadka to właśnie tu. 

Wskazała palcem na schody z ciemnego omszałego marmuru prowadzące w dół.

Tym razem to mężczyzna nie skomentował. 

- Transcendencja, dla tych którzy już poznali dogłębnie życie i szukają nowych wrażeń. 

Za kobietą pojawiły się zakręcone schody z białego marmuru prowadzące na górę.

- To zdecydowanie nie dla mnie, ale ciekawe co tam jeszcze macie? – jego ciekawość eskalowała mimo nasilającego się strachu i niepewności.

- I ostatnie, ale zapewniam, że nie mniej ważne – kontynuowała kobieta. – 

W y j ś c i e!

Po tych słowach postać się odwróciła. 

- Do Wyjścia proszę kierować się przed siebie. 

- O to jest to czego pragnę! – ucieszył się mężczyzna.

- Cogito, bo Ty jesteś dla nas najważniejszy! – powiedziała kobieta i zniknęła w tak dziwny sposób w jaki się zjawiła.

- No nareszcie, koniec tego przeklętego miejsca – westchnął z ulgą pan Piotr i ruszył przed siebie dziarskim krokiem. 

W oddali po raz kolejny dochodziło go szczekanie. „Co tu robi pies?” – pomyślał znów i podążył szybko w kierunku wyjścia i ujadania psa. 

Z każdym metrem pomieszczenie stawało się coraz jaśniejsze i chłodniejsze, dodatkowo znany mu zapach kwiatów lotosu coraz bardziej się nasilał. Po chwili przed mężczyzną ukazały się metalowe drzwi z napisem Wyjście. Już miał ruszyć w ich kierunku, gdy ni stąd ni zowąd koło jego stóp przebiegła śliczna ruda wiewiórka, a zaraz za nią ruszył paskudny bury pies. Mężczyzna kojarzył to. Gdzieś już widział tę scenę. Tak! Dzisiejszego ranka na jego podwórku miała miejsce podobna sytuacja, lecz teraz w porównaniu z rankiem rudy stworek nie miał dokąd uciec i został łapczywie pochwycony przez tę szkaradną bestię. Zwierzę usiadło przed drzwiami, po czym wypuściło z pyska swoją ofiarę i wpatrywało się w mężczyznę. Jego żółte ślepia zdawały się prześwietlać go na wskroś, można było odnieść wrażenie jakby zwierzę było rozumne i świadome, co zresztą budziło w nim lekki niepokój. Po chwili psiak przemówił ciężkim, powolnym i lekko szorstkim głosem: 

- Witaj Piotrze! 

Mężczyzna osłupiał. W końcu nie co dzień spotyka się gadające psy.

- Dzień… dobry? – Wykrztusił z siebie.

- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego, cię tu zatrzymano? – głos zwierzęcia wyrażał stoicki spokój. 

Mężczyzna przytaknął.

- Otóż to W y j ś c i e to tak naprawdę nie jest wyjście i muszę cię ostrzec przed nim – oznajmił enigmatycznie pies.

- Ostrzec? Przed czym? – zadziwił się mężczyzna. 

- W y j ś c i e to przejście – wyjaśnił pies. – Zmiana, ale również prawda i wyzwanie – urwał się na chwilę – Czy jesteś gotów na coś nowego? Czy nie mierzi cię ta szara nudna materia tego świata? 

Mężczyzna zaniemówił.

- Przyjrzyj się temu miejscu. Wszystko jest powtarzalne, stałe. Czy zaryzykujesz i przejdziesz przez metalowe drzwi, czy też się wycofasz?

Na twarzy pana Piotra malowała się konsternacja, a w jego głowie kotłowało się wiele różnych myśli. 

- Chociaż… tak naprawdę… i tak już nie masz wyboru – westchnął piesi zaśmiał się ponuro – ponieważ, obierając tę ścieżkę, nawet nieświadomie zapisałeś się na poznanie prawdy. 

- To oznacza, że nie ma wyjścia? – zapytał zatroskany mężczyzna. 

- Jest W y j ś c i e – zwierzę spojrzało na drzwi, a następnie na mężczyznę. – Mam dla ciebie jeszcze kilka słów zanim przejdziesz. 

- Słucham? – powiedział delikatnie.

- Nie wahaj się! – rzucił pies, podnosząc się na cztery łapy. – I zaakceptuj zmianę, nadszedł twój czas – dodał.

- Dziękuję? – odrzekł mu niepewnym tonem. 

Bestia chwyciła w pysk ofiarę i powolnym krokiem oddaliła się od mężczyzny. 

 Pan Piotr przeszedł przez drzwi. Nie znalazł się jednak ani na schodach, ani w swoim biurze, ani w windzie. 

Oto jakimś dziwnym zrządzeniem znajdował się na dachu jakiegoś budynku. Mężczyzna podszedł do krawędzi, aby się przyjrzeć, co ta za miejsce. Na dole dostrzegł swojego sedana. Pomyślał, że musi się udać do auta. Niestety, nie było żadnej drabinki ani schodów w dół.

- Gdzie jest to jego W y j ś c i e? – mamrotał pod nosem.

Mężczyzna jeszcze raz obszedł dach w poszukiwaniu jakiejś drogi, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Zrodził się w nim strach, że został oszukany przez tego kundla. “Co robić, co robić?” – myślał gorączkowo. Po chwili usłyszał w głowie kobiecy szept: „Zamknij oczy i skacz w nieznane”.

- To chyba jakiś żart! I raczej nieśmieszny – oburzył się. – Nie mogę przecież skoczyć. To nierozsądne. 

Diabelski szept wciąż jednak nawoływał: „Zrób to!”. Zaczął krążyć niespokojnie wokół dachu. Bił się z myślami, wszystko wydawało się coraz bardziej nierealne. Wreszcie doszedł do wniosku, że pies miał rację i że w zasadzie to nie ma żadnego wyboru. Postanowił skoczyć. 

Raz – wszedł na krawędź, poczuł zimny wiatr, chłostający go bezlitośnie. Dwa – zamknął oczy. Usłyszał uliczny ruch dochodzący z dołu. I trzy – przechylił się lekko i zaczął spadać. 

Mężczyzna leciał w dół niczym głaz. Czuł jak pęd wiatru rozpina mu koszulę, rozwiewa włosy i pustoszy kieszenie. 

Może nawet chciałby się poszczycić jakimś rozważnymi myślami w chwili śmierci, lecz jedyne co przychodziło do jego głowy to: „Kurwa, ja lecę!”. Beton chodników był coraz bliżej i bliżej. I bliżej, i bliżej…. I nagle BUM! 

 Obudził się w jakimś niewygodnym łóżku, przykryty szarą kołdrą wpasowującą w kolor ścian szarego pomieszczenia. W pierwszym odruchu złapał się za serce, by poczuć, czy wciąż bije. Żył i był zdrów. 

Chciał podnieść kołdrę, którą był przykryty, by zrzucić ją z siebie, lecz okazało się, że nie może wykonać żadnego ruchu. Jego ciało było zdrętwiałe. Powiódł wzrokiem wokół siebie. Pomieszczenie, w którym się znajdował przypominało szpitalną salę, tylko że zamiast czystej, szpitalnej bieli panowała tu ponura szarość. Wszystko oświetlały smutnie świecące lampy. Po jego obydwu stronach znajdowało się mnóstwo innych łóżek. Leżały na nich nieznane mu osoby. Przy każdej pryczy stała szafka z kwiatem lotosu w błękitnej, popękanej doniczce. 

Chwilę trwało zanim odzyskał czucie i zaraz rychło podniósł się, zrzucając z siebie kołdrę. Miał na sobie szaroburą, lnianą koszulę nocną. Wstał. zobaczył, że przed nim znajduj się jeszcze więcej łóżek. Na jednym z nich ze zdziwieniem znajoma postać. To był jego sąsiad– Piotr. „Co on tu robi?” – pomyślał. – „Co ja tu robię?”

Usilnie próbował odtworzyć minione zdarzenia:

„Na końcu był skok… jego auto na dole…” 

Kolejna myśl:

„Pies. Pies?” 

„Hologram… Hologram kobiety…”

Wszystko było niesamowite.

„Jacyś ludzie w czarnych strojach i ciemnych okularach jadący do Cogito.mi?”

Wcześniej:

„Przedwczesny przyjazd do pracy…” 

Nic tu nie miało sensu.

„I wreszcie ta zamknięta piekarnia. Właśnie przez to przyjechał wcześniej do firmy…

Jego rozmyślania przerwało wejście młodej dziewczyny. Była młoda. Jej rude loki odcinały się od panującej w pomieszczeniu szarości. Biła z niej radość, która kontrastowała ze smutną aurą sali.

Rozejrzała się, po czym wesoło ruszyła w jego stronę. 

- O wreszcie się obudziłeś! Długo ci to zajęło, ale liczy się efekt, a nie sposób – rzuciła z uśmiechem.

- Co się stało? Gdzie ja jestem? Co to za ludzie? – padało pytanie za pytaniem. Mężczyzna nie krył zdenerwowania.

Spojrzała się na niego i zaczęła go uspakajać.

- Jesteś w Constasommium. To są inni Śpiący. Ty się wybudziłeś. 

Dziewczyna wyciągnęła rękę w jego stronę i jak dobra ciocia uszczypnęła go dobrotliwie w policzek. 

- Swoją drogą, gratuluję! A teraz wstawaj, zaprowadzę cię do reszty Nowych, obejrzysz film rekrutacyjny. 

Nie zdążył nic powiedzieć, gdy dziewczyna dodała:

- Witamy w prawdziwym Świecie! Witamy twojej w nowej Codzienności!

 

Koniec

Komentarze

Nie musisz umieszczać tytułu w opowiadaniu, jest już wpisany.

 

Jak zawsze bez kołdry, ponieważ kobieta miała w zwyczaju nocą przywłaszczać ją sobie, a on wiedział, że obudzenie jej w tym momencie, miałoby dla niego przykre konsekwencje.

 

Tu się lekko rozjechało logicznie, bo piszesz, że nocą przywłaszczyła sobie kołdrę, a potem o obudzeniu jej w tym momencie. Można sądzić, że ten moment to noc.

 

-Kurwa mać!

Brak spacji przed kurwą.

 

Mężczyzna obejrzał się bojaźliwie za siebie, wiedział, że gdyby tylko obudził żonę to skończyłoby się to rozgotowanym makaronem, samotną nocą na kanapie lub dziwnym zaginięciem puszki z kawą.

Po co tylko? I jeszcze bardziej po co powtórzene informacji?

 

Ok. Gotów do życia!

Myśl warto by wyróżnić.

 

Na dziedzińcu przed blokiem tylko kilka gołębi dreptało i szukało w ziemi jakiejś strawy, nagle ni stąd ni zowąd wbiegła śliczna ruda wiewiórka, a zaraz za nią, paskudny bezpański kundel.

 

Ale gdzie wybiegła?

 

„Nic wartego uwagi” – Westchnął cicho pan Piotr, odwrócił się od okna i wrócił do codziennych czynności. 

Nawet jeśli cicho, to Piotr mówi, więc powinieneś zapisać jako dialog. No i powtórzenie bardzo podobnych wyrazów.

 

Czas się ubierać!

Też raczej dialog.

 

Jego firma ściśle przestrzegała dress codu, więc był zmuszony nosić to samo każdego dnia.

 

Może to samo ubranie?

 

Z ostatnim łykiem kawy, dom mężczyzny zaczynał się rozbudzać.

Dziwne zdanie.

 

Z łazienki dobiegał szum odkręconej wody a z dziecięcych pokoi jazgot dzwoniącego budzika.

Jak się kręci wodą?;)

jazgot dzwoniącego budzika to masło maślane.

 

Był to Generał – kawia domowa, własność dzieci. 

Kawia była dźwiękiem?

 

Cmokał brzmi jakby ta czynność trwała w czasie.

 

Pomieszczenie miało imitować w[y]łożony cegłą[,] stary budynek, co zresztą wyglądało nieźle, ale z tego powodu spółdzielni nie starczyło środków na ogrzewanie wnętrza.

Z powodu, że wyglądało nieźle?

 

Taka surowa elewacja ścian miała jeszcze jeden mankament, wystarczyło się o nią oprzeć i już się miało ceglano-czerwony osad na ubraniu.

 

Ścian jest zbędne, elewacja wystarczy.

 

Zaraz po wyjściu z budynku spotkał swojego sąsiada, również Pana Piotra. 

Pan z dużej jedynie w listach.

 

- Pozwoli pan, że go otrzepię, bo się pan jak co dzień się upaprał. – Zaproponował jego interlokutor wskazując ceglasty osad na jego marynarce i z miejsca przystępując do zapowiedzianej czynności.

 

Bez kropki po upaprał i zaproponował z małej, bo jest paszczowe. O zapisie dialogu przeczytasz tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

Jak co dzień zajechał do piekarni, kupić sobie drugie śniadanie, lecz gdy pojechał na miejsce to ujrzał młodą kobietę w rudych lokach wywieszającą jakąś karteczkę.

 

Kobieta uśmiechnęła się do niego przepraszająco i wskazała na plakietkę.

Skoro jest ich dwoje, to wystarczy uśmiechnęła się, bo wiemy, że to kobieta.

 

 

 – Niech to szlag – zaklął szpetnie pod nosem. – No cóż, do obiadu czeka mnie głodówka.” Z tą oto nieszczęsną myślą. mężczyzna ruszył do pracy. 

 

 

Dialog od nowego akapitu i powinien być zapisany jak dialog.

 

 

W y j ą t k o w o 20 minut przed rozpoczęciem pracy. Na parkingu nie było wielu samochodów, więc bez trudu znalazł miejsce do parkowania

 

Liczebniki piszemy słownie.

 

Znowu masz panów z dużej.

 

Wchodząc do małego wieżowca, w którym pracował, zobaczył sporą grupę obcych ludzi, ubranych w czarne eleganckie stroje z okularami przeciwsłonecznymi na nosie.

Takie eleganckie stroje, które noszą okulary, to jest coś;)

 

Przez chwilę zastanawiał się, czy kiedykolwiek słyszał o jakiejś firmie na drugim piętrze. Jego znajdowała się na trzecim, więc musiałby przecież coś słyszeć z dołu albo chociaż natknąć się na tę nazwę.

Tu mamy zgrzyt logiczny, bo słyszeć coś o firmie, oznacza, że spotkaliśmy się z nazwą. I tak jest to użyte na początku zdania, a potem okazuje się, że chodzi o słyszenie obecności firmy. I powtórzenie.

 

Wcisnął nr 3. 

Yyyyy?

 

Jak strzela prąd?

 

Skróciłabym nudną codzienność na rzecz niezwykłej codzienności “po windzie”.

Wcześniej opisujesz mnóstwo szczegółów, z których, jak dla mnie, nic potem nie wynika.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć,

 

Nie za bardzo wiem, czym jest Cogito.mi. To jakiś rodzaj kliniki (to sugeruje zapowiedź, że twoje zdrowie to nasz interes)? Później okazuje się, że w sumie nie ma wyjścia z drugiego piętra, bo trafia się do Constasommium, które nie wiadomo, czym jest do końca (organizacja porywa ludzi na potrzeby jakiegoś eksperymentu?). Zupełnie nie łapie motywacji do takich działań.

Jak słusznie zauważyła Ambush, powinieneś się bardziej skupić na tym co jest po wejściu do WYJŚCIA. Do tego, tak szczegółowe opisywania codzienności jest zwyczajnie nudne :( 

 

Zasiadł wygodnie w fotelu, przekręcił kluczyk, uruchomił silnik, ustawił radio na wiadomości i ruszył. W wiadomościach nie podawano niczego nowego, wciąż tylko paplali, że nigdy nie było tak dobrze w naszym kraju, że zagranica zazdrości nam gospodarki.

Powtórzenie. Poza tym radio ustawia się raczej na jakąś częstotliwość (stację radiową).

 

Czuł jak pęd wiatru rozpina mu koszulę, rozwiewa włosy i pustoszy kieszenie. 

Opróżnia kieszenie?

Nowa Fantastyka