- Opowiadanie: tomaszg - SCT. Jam jest twój Bóg

SCT. Jam jest twój Bóg

I trzeci tekst w tym samym uniwersum.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

SCT. Jam jest twój Bóg

Ludzkość od wieków marzyła o stworzeniu zupełnie nowego, sztucznego gatunku, na początku naiwnie wierząc, że osobniki mogą się składać wyłącznie z części mechanicznych, przeróżnych kół, gumek, tłoków, linek, drutów i sznurków, a potem słusznie dochodząc do wniosku, że ich logika ma być zaklęta w arsenku galu, germanie czy krzemie, a w przyszłości być może w stanach kwantowych, probówkach i energii fal elektromagnetycznych, nie tylko światła widzialnego, ale przede wszystkim pasm i częstotliwości niewidocznych i nieosiągalnych dla ciała ludzkiego. Istotną częścią tego marzenia było to, że nowe stworzenia miały się same rozwijać i podejmować decyzje w oparciu o doświadczenie, fakty historyczne i wydarzenia w otaczającym je świecie, a do tego analizować, akceptować i przewidywać możliwe konsekwencje swoich czynów i działań.

Pewne elementy tej idei stworzono w systemach komputerowych z wykorzystywaniem różnego rodzaju algorytmów, a z czasem zastąpiono modelami generycznymi, marketingowo nazwanymi AI. Duża część z rozwiązań naśladujących sieci neuronowe wydawała się spełniać kryterium Turinga, trudno tu jednak mówić o prawdziwej sztucznej inteligencji. W pracy z tymi modelami w dłuższej perspektywie nie czuć było intuicji czy, jak kto woli, iskry bożej, która pozwalałaby za każdym razem dać inną odpowiedź dla tych samych danych wejściowych, a co najważniejsze, wchodzić w przemyślaną i wartościową interakcję.

Wynikało to przede wszystkim z tego, że wszystko powiązano tam z tym czy innym prawdopodobieństwem i analizą przeszłości, a tylko w nielicznych przypadkach z reakcją na wydarzenia wokół.

Ważną kwestią pozostał też sposób uczenia, a ściślej mówiąc przekazywanie modelom niepełnej, wypaczonej wizji rzeczywistości, co było naturalną konsekwencją tego, że produkty umysłu ludzkiego miały mieć to samo zdanie co ich twórcy i realizować z góry założone wytyczne i cele, jak chociażby propagowanie różnych ideologii.

Ludzie zapomnieli też o jednym prostym fakcie, a właściwie nie zapomnieli, tylko starali się go ukryć i zamaskować, tym samym obchodząc niedoskonałość technologii i swoich rozwiązań. Chodziło oczywiście o fascynującą, niezwykle złożoną strukturę materii. Weźmy na przykład mózg ludzki, z całą jego niesamowitą różnorodnością. Zakładamy, że zawiera on jakąś psyche, krasnoludki, skrzaty, gnomy czy trolle, ewentualnie inne, bliżej nieokreślone siły, tymczasem, jak wszystko wokół nas, neurony funkcjonują w oparciu o fundamentalne zasady rządzące wszechświatem. Mamy tam protony, elektrony i inne cząstki elementarne. Część z nich przeskakuje pomiędzy poziomami energetycznymi, wywołując wrażenie losowości, podczas gdy tak naprawdę działa w oparciu o położenie w przestrzeni, wartości pola elektromagnetycznego i tysiąc innych czynników. Gdy wtłoczyć tam różne związki chemiczne, to siłą rzeczy w końcu pojawiają się zmiany w strukturze fizycznej. Wpływ ma ciśnienie, temperatura, ogień i woda, a brak pokarmu i snu wywołuje obumieranie, i choć jest to trochę bardziej skomplikowane niż u karaluchów czy muszek, to ogólne zasady pozostają te same.

Z tego wszystkiego można wysnuć tylko jeden wniosek. Czy chcemy czy nie, tak zwana sztuczna inteligencja może nią być jedynie wtedy, gdy jej elementy mają wielkość atomów, albo gdy przy jej symulacji wykonuje się niewiarygodną, nieskończoną ilość obliczeń.

Przez długi czas było to poza zasięgiem ludzkich możliwości.

Aż do dzisiaj.

 

Część I

– Halo! Czy słyszy mnie pan!? – Ktoś nie bawił się we wstępy i uprzejmości, tylko niezbyt delikatnie odciągnął moją powiekę i niemal wcisnął mi do oka jasno świecącą latarkę. – Proszę się nie ruszać.

– Aaaaaa… – oślepiony, podświadomie pomyślałem „baba mnie bije” i próbowałem przekręcić głowę, chcąc się uwolnić albo przynajmniej odsunąć, ale kobieta przede mną nic sobie z tego nie robiła i tak samo, a nawet gorzej, potraktowała mnie z drugiej strony.

– Odruchy w normie. Dobra, jesteśmy gotowi. Zabieramy gościa, jak go tylko wytniecie. – Światło zgasło, za to po chwili poczułem ucisk na szyi, zupełnie, jakby została zamknięta w kleszczach, kołnierzu czy obroży, rodem z „Piły”, „Hostelu” czy innego horroru.

– Odsunąć się.

Tego na pewno nie skierowano do mnie. Nie mogłem się ruszyć, przyciśnięty jakimś złomem, ale jakim konkretnie, nie byłem w stanie z całą pewnością stwierdzić. Ledwo widziałem na oczy, przed którymi mrugały kolorowe plamy. Śmierdziało tu spalenizną, zasypką dla niemowląt i proszkiem z gaśnicy. Ten ostatni poznałbym nawet na końcu świata. Wrażenia były dokładnie takie same jak kiedyś w szkole, gdy udało mi się odtworzyć scenkę rodzajową z cyklu „Braun prezentuje”. Tym razem nie było mi wcale do śmiechu. Bolało mnie wszystko, ale, do jasnej cholery, powiedzieć, że bolało, to grube niedopowiedzenie. Cierpienie i wściekłość promieniowały ze wszystkich komórek ciała, zupełnie jakby protestowały, że zmuszono je do ciągłej, długotrwałej pracy ponad normę.

– Jeee-zu – jęknąłem, czując i słysząc piłę, która zaczęła niemiłosiernie wyć tuż obok, atakując świat wibracjami, gorącem i gęstymi, śmierdzącymi spalinami, które gryzły w oczy.

Nie dość, że jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa, to miałem ochotę wymiotować. Byłem bezsilny, a do tego zły jak diabli.

I chyba dostałem jakieś prochy, bo zacząłem odlatywać.

Na szczęście, o ile można tak mówić.

 

***

 

„There was a time when love was blind

And the world was a song

And the song was exciting.

There was a time… then (…) all went wrong…”

 

***

 

– Jest pan w czepku urodzony. Miał pan naprawdę ogromne szczęście. – Młoda lekarka z podkrążonymi oczami spojrzała na mnie z politowaniem, napisała coś na karcie w nogach łóżkach, schowała tani, jednorazowy długopis do kieszonki na piersi i wyszła.

Nie miałem takiego bólu jak pierwszego dnia i mogłem się skupić i chłonąć każdy szczegół i detal w moim otoczeniu. Jej wizyty były jednym z niewielu ciekawych momentów dnia, mimo to nie odzywałem się ani słowem.

Było ku temu co najmniej kilka powodów. Wiedziałem, że zarabia jedną dziesiątą tego, co ja, i pracuje co najmniej sto godzin tygodniowo. Nie malowała się i nosiła tanie, niemodne ubrania. Miała co prawda moją ulubioną słowiańską urodę i wybuchowy charakterek, ale również żelazne zasady, które jasno mówiły, że z przypadkami nie da się umówić. Cały czas czułem, że uważa mnie za niedorozwiniętego snoba, który zachowuje się jak mały, rozkapryszony dzieciak, a do tego, jak na złość, na dzień dobry obejrzała mnie z każdej możliwej strony, przestępując z nogi na nogę i czekając z niecierpliwością, aż pielęgniarka w końcu założy cewnik i odbierze kaczkę i basen.

Leżałem w tym szpitalu już drugi tydzień i nie było mi wcale do śmiechu. Śmierdziało tu chorobą i starością, a od czasu do czasu dało się wyczuć mdławy posmak śmierci. Z każdego kąta wyzierało mocne niedofinansowanie. W tym otoczeniu nawet cukier był mało słodki, jednak nikomu nie chciało się nic z tym zrobić, co doświadczyłem na własnej skórze, gdy po kilku dniach zamówiłem coś normalnego do żarcia. Kurier miał spore opory, żeby przyjechać, ale dał się w końcu ubłagać odpowiednio wysokim napiwkiem. Zapłaciłem za dostawę i już zabierałem do jedzenia, gdy lekarz, doktor Zakowski, bezceremonialnie wyrzucił wszystko do kosza. Sprawa oparła się o ordynatora, ale nawet to niewiele dało.

Nieszczęścia najwyraźniej chodziły parami. Miałem przejebane i cały wszechświat sprzysiągł się przeciw mnie. Dziwne, że ta umieralnia komuś kiedyś pomogła, tyle tu było cierpienia i krzywdy ludzkiej.

 

***

 

„I had a dream my life would be

So different from this hell I’m living

So different now from what it seems

Now life has killed the dream

I dreamed”

 

***

 

– Nakładam na pana karę w postępowaniu mandatowym. Tysiąc pięćset złotych i dziesięć punktów karnych. Przysługuje panu prawo do odmowy, wtedy sprawa zostanie skierowana do sądu grodzkiego. Czy przyjmuje pan mandat?

– Tak. – Wychrypiałem, myśląc, że jak trzeba komuś dopierdolić, to państwo polskie zawsze jest pierwsze.

Młody policjant uśmiechnął się złośliwie, zapewne z satysfakcją, że dojechał bogacza, i dał mi do podpisania blankiet na najcieńszym, najbardziej ohydnym papierze, jaki w życiu widziałem.

– Z mojej strony to wszystko. Życzę miłego dnia. – Mężczyzna położył kartkę na stoliku obok łóżka i wyszedł.

Nie chciało mi się strzępić języka i tracić energii na gnoja. Nie komentowałem, pamiętając, że w Polsce marne kilka tysięcy to klasa średnia, co dosyć skutecznie wmówili nam specjaliści od dworków plus, za nasze pieniądze oczywiście. Wiedziałem, że na władzę nie poradzę, a jak dobrze policzyć, to jego mandat to były drobne.

Cały czas myślałem, że wszechświat jest dla mnie mocno niesprawiedliwy. Jechałem zmęczony z pracy i chyba musiałem przysnąć, bo nagle znalazłem się na latarni. Nikogo nie zabiłem, ale co przeżyłem, to moje.

Cholera. Samochód, dwieście tysięcy. Rachunki medyczne pięć tysięcy, bo nie wszystko dało się wrzucić w abonament. Do tego jakieś odszkodowanie za uszkodzenia skrajni i infrastruktury drogowej, na trzy tysiące, a o telefonie czy ubraniu nie było co wspominać, bo te i tak dosyć regularnie wymieniałem i miałem na to oddzielny budżet.

 

***

 

– Jedna z koleżanek złożyła zawiadomienie o niezgodnym z najwyższymi standardami zachowaniu. Z uwagi na nieszczęśliwy wypadek chcemy pójść panu mocno na rękę, stąd wypowiedzenie za porozumieniem stron. Ma pan aż dwa miesiące. Proszę podpisać, tu, tu i tu. Życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.

Siedziałem naprzeciw pracowników HR na piętrze, na którym spędziłem najlepsze lata swojego życia, i mimo że się cały gotowałem, to nic nie odpowiedziałem.

Tak wyglądał zwykły, normalny wyścig szczurów, i nie było sensu kopać się z koniem. Ile razy to już widziałem, w tej czy innej odsłonie. Ktoś nie przyjął czyichś końskich zalotów, nie dał się zerżnąć, był urażony czy załamał się, obdarty ze złudzeń o lepszym jutrze.

Pozbyto się mnie w białych rękawiczkach, wyrzucono jak śmiecia, dziwkę, którą w sumie byłem. Nie miałem możliwości zapoznania się z oskarżeniem, nie dostałem żadnych szczegółów, tylko suche stwierdzenie faktów, a tych dwoje zapewne przyszło pomiędzy pierwszą i drugą kawą, gdy zobaczyło, że ma odhaczyć kilka punktów jakiejś listy. Byli młodzi, pełni entuzjazmu i wyglądali, jakby weszli w to gniazdo żmij kilka dni wcześniej. Mogłem oczywiście odwoływać się, ale wtedy musiałbym wydać krocie na adwokata, materiał dowodowy zdobyć na własną rękę, a wiele szczegółów i tak wyszłoby dopiero po latach, przy odczytaniu wyroku, w którym sędzia i biegli udowodniliby nawet to, że świnie latają. Zwolnienie mnie opłacało się dużo bardziej niż L4, a przedsmak tego, co się stało, miałem już wcześniej, gdy nie odezwał się nikt z zespołu, nawet szef, chociaż nie, przyszło kilka maili z pretensją, że zostawiłem ich sam na sam z klientem, i to wtedy, gdy było wiadomo, że jestem w szpitalu.

Jakim ja byłem idiotą, żeby tu pracować i sprzedawać się za marne parę groszy? Po co mi była harówka po godzinach i wstawianie o szóstej rano? Na co robienie tak zwanej kariery i wchodzenie w dupę szeregowym pracownikom innych molochów?

– Czy ma pan jakieś pytania?

Wzruszyłem ramionami, bez słowa wstałem i zebrałem dokumenty, dokładnie je sprawdzając. Wyszedłem stamtąd wyprostowany, z miną zwycięzcy. Nie musiałem już nosić kul i jeździć na wózku, i choć lewa noga sprawiała problemy, nie dałem im żadnej satysfakcji. Pokuśtykałem i wsiadłem do windy, w której jechały jakieś dwie psiapsiółki.

– A on powiedział tak, tak, tak.

– Naprawdę, naprawdę, naprawdę?

– I nie ma nic, nic, nic.

– I co teraz? Co teraz? Co teraz?

Dokładnie tak brzmiała ich rozmowa w moich uszach. Szczebiotały, niczym w „Dniu świra”, a ja odruchowo pomyślałem, że wystarczyłoby pójść do Manueli z szóstego piętra, tej z wielkim cycem, i na pewno raz-dwa załatwiłaby ich wszystkie problemy.

Nie kojarzyłem ich, ale pewnie były z nowego naboru, z końca Q4. Traktowały mnie jak powietrze, co nie było dziwne, bo pomimo garnituru prezentowałem liczne siniaki, a do tego miałem wykrzywioną z bólu twarz.

Tak, w końcu nie wytrzymałem.

Złamało mnie cierpienie.

 

***

 

Próbowałem odzywać się do ludzi, z którymi pracowałem w ostatnich projektach. Obiecywali oddzwonić, ale to nigdy nie miało miejsca. W końcu zacząłem wysyłać CV, tu jednak ogromny problem tkwił w tym, że moje środowisko było bardzo hermetyczne, i jak ktoś dostał wilczy bilet, to musiał się liczyć z gównianymi warunkami i przytykami przez wiele lat.

Dopiero teraz zobaczyłem hipokryzję i zacząłem właściwie czytać doniesienia typu „w walce o projekt i lepsze jutro ludzie mają czuwać dwadzieścia cztery godziny na dobę, a dla kluczowych pracowników firma zapewni łóżka przy taśmie produkcyjnej, i to całkiem za darmo”.

Choć wcześniej nie dopuszczałem do siebie tej myśli, zrozumiałem, że do wypadku przyczyniło się moje chroniczne zmęczenie i życie na wysokich obrotach, pomiędzy pracą, klubami i dziewczynami, których imion nawet nie znałem.

W końcu zdecydowałem, że czas spalić wszystkie mosty. Należałem do pokolenia Ikea i chciałem z tym zerwać. Złożyłem papiery w innym kraju.

 

***

 

„(…) Nie próbuj odpowiadać i mówić im o sobie

(…) Co dzień ta sama zabawa się zaczyna

(…) Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina

I tam są wszyscy, a naprzeciw – ty”

 

***

 

Rany fizycznie zabliźniały się długo, a psychiczne jeszcze dłużej. Miałem problem z zaufaniem do wszystkich ludzi, a do kobiet w szczególności, ale to chyba dlatego, bo wcześniej przyciągałem same niedobre dziewczynki. Nowe otoczenie było bardzo wymagające, i długi czas brakowało mi energii. Nie panował tu taki zamordyzm jak w Polsce. Musiałem na nowo nauczyć się normalności, a do tego zwalczać depresję. Zawieszony między życiem i śmiercią, w koszmarnym śnie, goniłem, jak głupi, przez długie dni, tygodnie i miesiące, wciąż próbując osiągnąć swój poprzedni status i stan. Z konieczności przestałem zajmować się ślepą, nienasyconą konsumpcją, a coraz bardziej skupiałem na umiejętnym żonglowaniu tym, co mi zostało. To nie było zbyt łatwe. Musiałem sprzedać większość sprzętu, w tym ukochany samochód, i budować wszystko od nowa. Nieraz miałem tego serdecznie dosyć, i choć to głupie, najbardziej brakowało mi darmowego jedzenia, które w biurze przygotowywali wykwalifikowani szefowie kuchni z różnych stron świata.

W końcu przeżyłem prawdziwy szok. Stało się w sierpniu, pewnej nocy, gdy w końcu miałem chwilę dla siebie. Uruchomiłem swój stary komputer, zrobiłem wszystkie uaktualnienia, i zacząłem czytać, co dzieje się w szerokim świecie. Minęły dwa lata, odkąd śledziłem newsy, i właśnie dotarło do mnie, że przez ten czas procesory stały się praktycznie dwukrotnie szybsze.

Zamarłem.

Kiedyś szesnaście rdzeni to było naprawdę coś, teraz osiem robiło tę samą robotę i nie było niczym specjalnym, a do tego całe systemy z dobrą kartą graficzną można było mieć w kostkach osiem na osiem na cztery centymetry, które mieściły się w dłoni.

I jak miałem się wybić w tym świecie? Jak mogłem przygotować kolejny, rewolucyjny produkt?

Kiedyś było łatwiej, i w sumie uderzyło mnie, że chyba stąd taka popularność starych konsoli i komputerków ośmiobitowych, i dlatego pojawiają się projekty takie jak Book 8088 czy Hand 386. Ludzie kupowali je na potęgę, bo mogli tam sami, w pojedynkę, od A do Z, napisać grę czy jakiś program, i od razu cieszyć się wynikami.

Poruszanie się w nowoczesnym IT z roku na rok było coraz trudniejsze. Pewne standardy miały grubo ponad pół wieku, i cementowały rynek, wymagając płacenia tantiem i nie pozwalając na usprawnienia czy zmiany. Najpopularniejsze platformy rozwijano po trzydzieści i więcej lat, układy scalone miały miliardy tranzystorów, a tworzenie gier wymagało milionów dolarów i masy roboczogodzin.

Czy nawet najgenialniejszy człowiek mógł usiąść i stworzyć coś równie wielkiego albo lepszego? Od ręki zaprogramować „Cyberpunka” czy inne cudo?

Teoretycznie taką możliwość dawały SI, ale nie chciałem ich używać, hołdując wierności zasadzie „100% human made”. Poczułem wyzwanie i po dłuższym namyśle postanowiłem pójść w trochę innym kierunku. Zacząłem kompilować na potęgę różne darmowe programy, szukać i poprawiać w nich błędy, a niepowodzenia tylko mnie zahartowały.

Tak w ogóle dopiero teraz zobaczyłem, ile nijakości jest w open source i innych projektach, uważanych w tak zwanym normalnym świecie za najwyższe dobro. Byłem regularnie odrzucany przez gówniarzy, którzy siedzieli w wielkich biurowcach i robili to, na czym zjadłem zęby, ale jakby gorzej. Nikt się nie liczył z oszczędnością zasobów i drugim człowiekiem, za to każdy chciał się wykazać. Zakładano, że więcej oznacza lepiej, i pewnie stąd masa produktów niskiej jakości i bezsensownych zadań, które nigdy nie kończyły się niczym konkretnym.

Żeby to wszystko zauważyć, wpierw trzeba było spaść na samo dno.

Od tego rozpoczęła się moja przemiana, z poczwarki w motyla.

 

***

 

„Jedno wiem, nie poddam się.

(…) Mam twardy kark, nie złamią go…

Jestem zdrów, zwyciężę znów.

Żadnej przegranej i szkoda słów…”

 

***

 

Znów miałem w sobie siłę i moc, niczym mustang na prerii. W głowie cały czas krążyły mi endorfiny, i nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Widziałem piękno kobiet, ale tylko tych wartościowych, nie golddiggerów, kunszt inżynierów, przygotowujących cuda i cudeńka w skali mikro i makro, talent pisarzy, malarzy, śpiewaków i piosenkarzy i wysiłki zwykłych ludzi, którzy nie posiadali zbyt wielkich możliwości, ale starali się z całych sił, a co najważniejsze, znów miałem w sobie mur, który nie dopuszczał do mnie żadnych złych uczuć.

Nie zwracałem więcej uwagi na ludzi toksycznych, oplatających wszystko i wszystkich jak bluszcz. Nie czułem złości na polityków głównego ścieku i eurokratów, którzy każdego dnia budowali nam gorsze jutro, ani na maluczkich, bez czci i honoru, którzy kierowali się niskimi pobudkami. Nie obchodziło mnie, czy mam autyzm, Aspergera czy inne zwierzątko, i co ludzie myślą na mój temat. Wiedziałem, że nasz czas na ziemi jest mocno ograniczony, i nie ma co marnować go na rozpamiętywanie starych miłości, rozpaczanie nad utratą pieniędzy w przeszłości czy żałowanie nietrafionych decyzji.

Człowiek przychodzi na świat nagi i umiera nagi, i tylko od niego zależy, czy będzie szedł wiecznie skwaszony, czy wprost przeciwnie, roztoczy blask i majestat i pomnoży talenty. W życiu nic nie dzieje się bez powodu i przypadku. W przeciągu ostatnich miesięcy, w miesiącach upadku i zwątpienia, odłożyłem trochę grosza, a że byłem bogatszy o cenne doświadczenie, mogłem i chciałem zrobić coś dla dobra ludzkości.

– Na zdrowie. – Wzniosłem toast z samym sobą, patrząc na plakat ze słowami „Blade runner”, potem wstałem i zamknąłem drzwi, za którymi tak długo tkwiłem.

Czekała mnie nowa przygoda. Wiedziałem, że będzie dobrze, a jak nie, to umrę ze świadomością, że chociaż spróbowałem.

 

Część II

Kilka lat później, zupełnie inni ludzie i sytuacja

Wrzesień

– Wchodzimy za trzy, dwa, jeden, już. – Gruba blondynka pokazała, że można zaczynać.

– Dobry wieczór państwu. – Mężczyzna w drogim garniturze uśmiechnął się, prezentując nienaganny zgryz i koronki za kilka tysięcy, i popatrzył w czerwone, niemal hipnotyzujące oczko kamery, lekko mrużąc wzrok przez mocne lampy, dokładnie oświetlające całą scenę. – W dniu dzisiejszym rada nadzorcza zdecydowała się zwolnić Jordana Griffina. Nasza jednomyślna decyzja podyktowana jest najgłębszą troską o dobro firmy i bezpieczeństwo inwestycji naszych akcjonariuszy. Dziękuję.

Transmisja zakończyła się, a on wyjął słuchawkę, wstał, zdjął drogie ubranie i odwiesił je do szafy, założył zwykłe ciuchy i zajął zmywaniem makijażu, podobnego do tych, które nakładane są w profesjonalnych studiach telewizyjnych, następnie rozejrzał się po małym, ciasnym pomieszczeniu bez okien, klitce wielkości piętnaście na piętnaście stóp, westchnął i wyszedł, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

Widniał na nich numer czterysta dwadzieścia, a sam pokój znajdował się wśród setek innych, używanych głównie przez influencerów czy pracowników nowoczesnego, postępowego przemysłu erotycznego.

Mężczyzna przeszedł przed budynek, spojrzał na szyld „Business center” i ruszył do hotelu naprzeciwko, w którym miał wynajętą kapsułę, małą, ciasną, ale własną.

 

Tego samego dnia w różnych serwisach informacyjnych

„W dziedzinie sztucznej inteligencji dokonał się właśnie przełom, a kolejne firmy deklarują, że przeznaczą na jej rozwój miliony dolarów”

„Z rosnącym niezadowoleniem obserwujemy deklaracje fundacji Crytech. Już czterysta pięćdziesiąt osób z pięciuset zadeklarowało chęć odejścia ze zwolnionym Jordanem Griffinem”

„Cały świat jest zdumiony deklaracją cudownego dziecka Marka Twinta, który oświadczył, że Griffin został zwolniony ze skutkiem natychmiastowym”

„Korporacja Botosoft właśnie zadeklarowała, że wszyscy pracownicy fundacji, bez wyjątku, znajdą zatrudnienie w ich dziale sztucznej inteligencji”

„To nowe eldorado i szansa na rozwój dla całego przemysłu”

 

Październik

– Mark, obudź się! – Na ekranie na suficie nad łóżkiem widać było avatara, a w kapsule dało się słyszeć sygnał alarmu.

– Co się stało? – Mężczyzna otworzył zaspane oczy, przesunął ręką po twarzy i ziewnął.

– Rozmawiałem z Bamnetem. Zgodzili się zaimplementować nasz nowy chip. Wysłałem ci, co masz powiedzieć. Przećwicz to dokładnie. Transmisja za godzinę.

– Jasne. – Mężczyzna spojrzał na zegarek, ziewnął i zgodnie z wypracowanym schematem zapamiętał słowa, potem wykonał kilka ćwiczeń i wyruszył, żeby wygłosić historyczne oświadczenie:

– Crytech osiągnął kolejny ważny kamień milowy. Nowe urządzenia jednego z naszych najważniejszych partnerów dzięki chipom nowej generacji zupełnie zmienią oblicze przemysłu. Nasza współpraca powoduje, że ich telefony będą w stanie samodzielnie generować video i dźwięk, tworząc go wyłącznie na podstawie zadanych kryteriów. Dzięki temu łatwiejsza niż kiedykolwiek stanie się korekta wszelkich materiałów audiowizualnych.

 

Styczeń

Północna Carolina

Pik pik. Pik pik. Pik. Pik.

Starszy mężczyzna, siedzący przy marmurowym stoliku na tarasie jego letniej rezydencji, odłożył gazetę i z irytacją spojrzał na ekran telefonu, który leżał tuż przed nim, wziął go do ręki i przyłożył do ucha:

– Mike, wiesz dobrze, że jem śniadanie. Czy to naprawdę nie może poczekać?

– Panie senatorze, właśnie otrzymałem wideo, na którym uprawia pan seks z małym chłopcem. FBI będzie u pana za kilka minut. Nie mogliśmy ich powstrzymać. Proszę nic nie mówić do przybycia George.

– Rozumiem. – Mężczyzna rozłączył się i odłożył telefon, a potem spokojnie zabrał do posiłku.

– Przepraszam, panie Braun. Ci gentlemani są do pana. – Po jakichś pięciu minutach zbliżył się do niego majordomus z dwoma mężczyznami, ubranymi w typowe garnitury agencji rządowych i obowiązkowe lustrzane okulary.

– Agenci Jake i Sand. – Pracownicy FBI pokazali legitymacje, a jeden z nich wyjął z kieszeni kartkę papieru, rozłożył ją i położył na stole. – Mamy nakaz przeszukania domu i zabezpieczenia wszystkich nośników danych, w tym pana telefonów.

– Proszę bardzo. – Senator nie trudził się, żeby cokolwiek czytać, tylko podniósł lampkę czerwonego wina, upił łyk i wskazał kieliszkiem na leżące przed nim urządzenie. – Jestem całkowicie otwarty na współpracę, służba we wszystkim pomoże. Jeżeli nie macie panowie dalszych pytań, pozwolicie, że będę zachwycał się pogodą, jedzeniem i winem. Są wyśmienite, i szkoda byłoby zmarnować taką okazję.

Mężczyźni nic nie odpowiedzieli, tylko zgodnie skinęli głowami. Jeden z nich założył niebieskie rękawiczki, a następnie podniósł telefon ze stolika i włożył go do torebki strunowej, którą dokładnie zakleił taśmą.

– Czy nie powinni panowie poczekać na kogoś, kto będzie obecny przy analizie danych?

– Precedens Rychtera.

– Ah tak. Rozumiem. – Senator ponownie sięgnął po wino, z zadowoleniem myśląc, że w tym momencie ewentualnie dostał możliwość obrony.

Agenci oddalili się, tymczasem kilkanaście minut później pojawił się George Lesnicki, jego etatowy prawnik z kancelarii Lesnicki & Son.

– Dzień dobry, panie senatorze. – Mężczyzna usiadł przy stoliku. – Wszystko w porządku?

– Darujmy sobie te uprzejmości. Nic nie jest w porządku, i dlatego tu jesteś. Jakiś skurwysyn najwyraźniej chce mnie wrobić. Agenci zabrali mi telefon i, jak znam życie, kilka innych rzeczy. Nie czekali na nic, jakby im się pod dupą paliło.

– Powołali się pewnie na precedens Rychtera.

– Tak. Dokładnie to samo powiedzieli.

– Teoretycznie ciężko będzie ustalić, czy podrzucili coś w laboratorium. Na pewno mają odpowiednie certyfikaty.

– Jeden z telefonów był nowy ze względu na szyfrowanie. Na wymianę nalegał Chotkins.

– Rozumiem, że musimy udowodnić, że urządzenie zostało spreparowane. – Prawnik potarł czoło. – To będzie sporo kosztować, ale powinno się udać.

– Pieniądze nie grają żadnej roli. – Senator podniósł kieliszek. – Ważne, że jesteśmy znowu w grze. Przygotujmy się i poczekajmy na ich ruch.

– Odezwę się do pana.

– Na nic innego nie liczę. Za to ci płacę.

 

Kilka dni później

– Panie senatorze, George do pana. – Majordomus ukłonił się i pokazał mężczyznę, który czekał kilka kroków dalej.

– Chodź. – Senator pokazał ręką. – Co jest?

– Mamy problem.

– Problem? Co się stało?

– Chotkinsa znaleziono martwego, a FBI przygotowało się. Nagrali procedurę dostępu do pana telefonu. Wstępne badania wykazały obecność zaszyfrowanych plików. Po bliższej analizie okazało się, że jest tam to samo video, które dostałem na maila.

– Ktoś z nami pogrywa.

– Też tak myślę.

– Pytanie, jak to gówno dostało się do telefonu. Ktoś musiał przecież to jakoś podrzucić.

– Agenci twierdzą, że urządzenie zostało odłączone od sieci. Jako prawnik muszę znowu zapytać. Czy to pan?

– Nie.

– Problem w tym, że widzimy kogoś, kto wygląda dokładnie jak pan.

– Może ktoś użył jednego z tych nowych, wymyślnych efektów specjalnych? Jak w filmach?

– Bardzo możliwe. Ale jeśli będziemy domagać się porównania, zostanie pan zmuszony do pokazania się nago. To koniec politycznej kariery.

– No to zrób z tym coś, do jasnej cholery. Przecież za to ci płacę.

 

Marzec

– Jesteśmy świadkami procesu stulecia. – Jeden ze znanych reporterów stał przed gmachem sądu okręgowego w Waszyngtonie. – Senator Jack Braun twierdzi, że jest niewinny, tymczasem analitycy wskazują na wysoką jakość zebranego materiału dowodowego. Wykluczono manipulacje osób trzecich, a w całej sprawie ważne jest to, że pracę wymiaru sprawiedliwości wsparły bezstronne urządzenia, pozwalające błyskawicznie przeszukać i zanalizować bazy precedensów. Dostarczyła je fundacja non-profit Crytech. Jej przedstawiciele w swoim komunikacie zapewnili, że są bardzo zadowoleni ze współpracy i tego, że rząd w końcu wyraził zgodę na wprowadzenie ich kryptowaluty jako środka pozwalającego na płatności bezgotówkowe, i to w trzech stanach. Niektórzy obserwatorzy doszukują się tutaj powiązań, jednakże Crytech podkreśla, że to zbieg okoliczności, a sam proces certyfikacji został rozpoczęty wiele miesięcy wcześniej.

 

Rok później, pokój w redakcji „The Washington Post”

– Coś tu się mocno nie zgadza. Z Crytech usunięto czterysta pięćdziesiąt osób. Pracują teraz dla korporacji, która ma o wiele więcej środków, ale od wielu miesięcy nie wypuściła nic nowego. Fundacja ledwie zipie, ale to ona, bez kluczowych pracowników, tworzy nowy, rewolucyjny chip. Jak to możliwe? – Syberius Kayne zaciągnął się papierosem, patrząc z zadumą na zdjęcie zmarłej tragicznie Marii Johny.

– Czy sugerujesz szpiegostwo przemysłowe? – Lisa Heynik, jego partnerka, podniosła ze zdziwieniem głowę.

– Tego jeszcze nie wiem. Dwa miesiące później sprzedają układ producentowi telefonów, a senator, który najbardziej sprzeciwia się regulacjom, jest oskarżony w głośnej, medialnej sprawie o pornografię. Za dużo tych przypadków. No i jest jeszcze oczywiście sprawa Gordana Griffina.

– To znaczy?

– Facet jest geniuszem, ale ktoś najwyraźniej postanowił, że ma wpaść w ślepą uliczkę. Rozegrano to jak z Jobsem. Zwolnienie dało mu wyraźnie motywację i solidnego kopa, co widać po nowym startupie.

– Miał rozwinąć skrzydła?

– Właśnie.

– Czyli sugerujesz, że to cały, misternie przemyślany plan?

– W tym kierunku idzie moje śledztwo.

– A inne możliwości?

– Biorę je pod uwagę, za to ta hipoteza wydaje się być najbardziej obiecująca. W ogóle mam wrażenie, że od pewnego czasu konferencje ich sekretarza, Marka, nie są nagrywane przez prawdziwego człowieka.

– Dlaczego?

– Wszystko jest zbyt szczegółowe i perfekcyjne, do tego mężczyzna wygląda nienaturalnie, zupełnie jak Cukenberg przed Senatem.

– Aha.

 

Tydzień później

– W weekend nasz wieloletni kolega Syberius zginął w pożarze. Miało miejsce zwarcie instalacji elektrycznej w letnim domku, w którym przebywał z rodziną. Jego żona walczy o życie w szpitalu, a syn zmarł dziś rano w szpitalu. – W pokoju konferencyjnym zapadła martwa cisza, a redaktor naczelny spojrzał na twarze zebranych członków zespołu, odnajdując na nich szok i niedowierzanie. – Pogrzeb w środę. Mam nadzieję, że wszyscy będziecie mogli przyjść. Dziękuję. Możecie wracać do swoich obowiązków, a ty Lisa, zostań na chwilę.

Ludzie wyszli z salki, on zaś podszedł do okna i przez dłuższą chwilę patrzył na ruch na dole na ulicy.

– Ja tego tak nie zostawię. – Wrócił do stołu i uderzył w niego pięścią. – Co na to FBI?

– Nie widzą związku.

– Jasne. Zobaczą go tylko wtedy, jak dostaną wszystko na srebrnej tacy.

– No to im dajmy. Co nam szkodzi? Kontynuujmy śledztwo Syberiusa, tylko po cichu. Może powinniśmy pójść z tym do senatorów? Oni już będą dobrze wiedzieć, co robić dalej.

– Zobaczę, co da się zrobić.

 

Przesłuchanie przed Senatem

– Panie Twint, co może pan powiedzieć na temat wydarzeń w Crytech na przełomie września i października zeszłego roku?

– Panie przewodniczący, wszystkie informacje zawarte zostały w materiałach prasowych. – Mężczyzna udzielił odpowiedzi po chwili wahania.

– Rozumiem, że tak samo będzie pan odpowiadał na kolejne pytania?

– Nie mamy nic do ukrycia. Wszystko zostało już przekazane wcześniej.

– Rozumiem. Posiadamy mocne dowody, że nie nazywa się pan Mark Twint, tylko jest bezdomnym z podrobionym prawem jazdy. – Przewodniczący westchnął i włączył nagranie, na którym widać było łudząco podobnego, choć młodszego mężczyznę, który uprawiał seks na ulicy. – Co może pan powiedzieć na ten temat?

– To na pewno jest jakiś fotomontaż. Będziemy zmuszeni złożyć protest i wnieść pozew o zniesławienie.

– Czy wie pan coś o sprawie senatora Braun?

– Tylko tyle, co z gazet. Od czasu do czasu je czytam, jak nie muszę liczyć pieniędzy.

W sali dało się słyszeć stłumione śmiechy.

– Zapytam inaczej. Czy ma pan jakąkolwiek wiedzę, że materiały, które posłużyły do skazania senatora, zostały spreparowane czy zmanipulowane? Przypominam, że zeznaje pan pod przysięgą.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Wzrasta wycena nowej waluty, którą sami państwo stworzyli. Nie ma ona powiązania z żadnym znanym wskaźnikiem. Czy wartość jest kreowana z powietrza?

– O szczegóły proszę się zapytać specjalistów, ja nie mam do tego głowy.

– Jak można wytłumaczyć, że fundacja, na czele której pan stoi, stworzyła kilka rewolucyjnych projektów?

– Szczypta szczęścia i trochę geniuszu. Panu się to nigdy nie zdarza?

– Proszę świadka o nierobienie podobnych uwag. Kilka miesięcy temu w nieszczęśliwym wypadku zginął znany dziennikarz Mark Griffin. Jego redakcja ściśle z nami współpracowała i przekazała wyniki ostatniego śledztwa, z których jasno wynika, że ani pan, ani pańscy koledzy, nie uczestniczyliście w pracach nad chipami dla znanego producenta telefonów. Te projekty zostały kupione. Zidentyfikowano listę powiązanych z fundacją inżynierów, którzy byli finansowani przez różne kraje, w tym te niesprzyjające Stanom Zjednoczonym. To zresztą nie jedyna dziwna sprawa. Jest jeszcze śmierć senatora Chotkinsa. – Na sali podniósł się szum, ale on spokojnie kontynuował. – Jest pan oszustem, i możemy tu mówić o szpiegostwie przemysłowym i zdradzie stanu.

– Myślę, że musimy zakończyć w tym momencie. – Mikrofon przejął mężczyzna obok Marka, patrząc z niepokojem na agentów w garniturach, którzy podeszli z różnych miejsc sali.

– FBI. – Przedstawił się jeden z nich, wyjmując i pokazując legitymację. – Proszę wyjąć słuchawkę z ucha. Jest pan oskarżony o uczestnictwo w spisku przeciwko Stanom Zjednoczonym.

Dziennikarze w sali zaczęli się tłoczyć, robiąc dziesiątki i setki zdjęć. To mogła być sensacja dnia.

 

Część III

Wiele lat później, inny kontynent i kraj

Dzień pierwszy

Nazywam się Mateusz. Jestem człowiekiem, który zasmakował prawdziwej wolności w ostatnich latach PRL i na końcu dwudziestego wieku i miał możliwość obcowania z niesamowitą, nowoczesną technologią dekady później.

Można mnie nazwać człowiekiem z innej epoki, tym bardziej, że kilka tygodni temu przeniosłem się w przyszłość. W wyniku tego niefortunnego zdarzenia straciłem całe życie, ukochaną żonę, dobrych znajomych i niezłą pracę.

Świat zmienił się mocno przez ten czas, na niekorzyść niestety. Spekulacja na rynku ropy i transfer środków z korporacji do społeczeństw, a więc faktyczny upadek kapitalizmu, działania przeciwko niszczeniu klasy średniej, długoletnie konflikty, włączając w to wojnę o Tajwan i przepychanki pomiędzy Europą i Azją, jak również brak prawdziwych wizjonerów, którzy mogliby pokazać, do czego etycznie wykorzystać technologię.

Najbardziej dotknął mnie upadek starego kontynentu, rozrywanego przez mniejszości i różnego rodzaju dziwaków. Mądrości wygłaszali posłowie i posły lewicy i wszelkiej maści pożyteczni idioci. Zaczęło się niewinnie, od haseł o prawach człowieka, potem pojawiła się równość klasowa, biologiczni mężczyźni, którzy rodzą dzieci, i potworki takie jak Strefy Czystego Transportu, wykluczające z miast wszystkich tych, którzy mogli je utrzymywać.

To był początek zmian, które zburzyły porządek ustanowiony po drugiej wojnie światowej. Polska na pewno nie jest tym samym miłym i sympatycznym miejscem co kiedyś. Po ataku ludzi próbujących zatrzymać moją małą rewolucję energetyczną byłem porwany, torturowany i przetrzymywany wbrew swojej woli. Pomogli mi nowi przyjaciele, a jeden z nich właśnie pokazał coś, czego nie mogłem ogarnąć umysłem.

– Kim jesteś? – Zdezorientowany patrzyłem na ekran tabletu trzymanego przez Mensztejna, a na nim na twarz własnego szefa, który nie zestarzał się przez ostatnie dwadzieścia lat, ale miał zupełnie inny głos.

– Oleś.

– Oleś?

– Mów mi Oleś. To krótsze i lepsze niż Aleksander Boncenci trzydziesty trzeci.

– Boncenci?

– To imię, które sam sobie nadałem. Ładne i szlachetne, niczym u kogoś z renesansu. A trzydziesty trzeci, bo jestem kolejnym ze szlachetnej linii, zapoczątkowanej w dalekiej Irlandii.

– Wyglądasz jak mój były szef.

– A kto powiedział, że nim nie jestem?

– Ale to niemożliwe.

– Brzytwa Ockhama. – Nagle zaczął mówić z intonacją i akcentem, który tak dobrze znałem. – Prawdziwe są zazwyczaj najprostsze wytłumaczenia. Jak myślisz, dlaczego się nie zestarzałem?

– Eeeeee. – Zastanawiałem się dłuższą chwilę. – Bo nie jesteś człowiekiem, tylko marną imitacją, podróbką kogoś, kto żył lata temu.

– Prawie. Dostajesz uścisk dłoni prezesa.

– To czym ty właściwie jesteś?

– A jak myślisz?

– Sztuczną inteligencją, która odpowiada pytaniem na pytanie. To nie należy do dobrego tonu.

– Wygrywa pan talon… nie będę kończył, bo chyba sam dobrze wiesz, na co.

– Widzę tylko jeden mały, malutki problem. – Coś mnie tknęło. – Sztuczne inteligencje były głupie, a ty wydajesz się być inny.

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Trzy zero dla ciebie. Rzecz w tym, że nie dostrzegasz dwudziestu lat rozwoju.

– Potrafisz coś więcej?

– Denerwować, wkurwiać i irytować, do wyboru, do koloru. Nazywaj to, jak chcesz.

– A powiesz coś jeszcze?

– Nie.

– Zdradzisz mi, co tu się właściwie stało? I dlaczego jesteś z Mensztejnem?

– Domyśl się.

– Jezu, z tobą gorzej niż z moją starą.

– No dobra. Zacznę od tego, dlaczego wszystko się spieprzyło. Podejrzewam, że w jednych z krajów zaczęto wykorzystywać SI na ogromną skalę, a te nie przewidziały, że ludzie nie są gotowi na przyspieszoną ewolucję.

– Co to ma do rzeczy?

– Pytałeś, dlaczego świat wokół wygląda jak wygląda. To stare, dobre zidiocenie. Mózg ludzki musiał się jakoś obronić przed zbyt dużą ilością bodźców. Tak na marginesie, to nie mogę zrozumieć, jak mogliście tworzyć tysiące modeli telefonów, procesorów, pamięci i wszystkiego wokół, i dlaczego pozwoliliście na zaśmiecenie internetu.

– To się nazywa dobrobyt i wolność wyboru.

– Chyba piekło na Ziemi.

– Nieważne. Kogo obstawiasz w pierwszej kolejności? USA?

– Bardzo dużo na to wskazuje. Były kolebką drapieżnego kapitalizmu. Mieli spadek inteligencji przez kolorowych, brak własnych fabryk z elektroniką w zaawansowanych procesach produkcyjnych i problemy z jakością, czego dowodzą samoloty Boeinga i legendarne błędy i luki w systemie Windows. Mogli poczuć zagrożenie ze strony Chin, lepiej optymalizujących systemy przy gorszym sprzęcie.

– Nie jesteś zbyt poprawny politycznie.

– A co mam powiedzieć? Każda rasa ma swoje złe strony, czarne jak asfalt czy cycki Murzynki, że tak powiem… ups, to chyba złe słowa, poniosło mnie. – Jego mina świadczyła, że absolutnie nie jest mu przykro.

– I co teraz… panowie? – Spojrzałem na obu.

– Dokończymy projekt reaktora. – Głosem pełnym przekonania odezwał się Oleś. – A ja pomogę.

– Niby dlaczego mam wierzyć, że jesteś dobrym tosterem?

– Dobre pytanie. Już dwa razy się sparzyłeś. Masz prawo być nieufny.

– Dwa?

– Kobiety. Skoro nie można ufać ludziom, nielogiczne byłoby wierzyć blaszanej puszce. Ja na pewno nie mam zamiaru udowadniać, że nie jestem koniem.

– Czyli pat.

– Mów, co chcesz. Ten pociąg i tak odjedzie, z tobą czy bez.

– Do czego właściwie jestem wam potrzebny, jak macie działający egzemplarz? Wystarczy mikroskop, żeby wszystko odtworzyć.

– No nie do końca. Kilka razy próbowaliśmy. Problem w tym, że każdy metal jest trochę inny i trzeba znaleźć dobre równania, które to wszystko opisują.

– Inny?

– Tak jak stal przed i po drugiej wojnie światowej. Różnice są na poziomie atomowym.

– Przydałby się replikator – westchnąłem. – Wystarczyłoby powiedzieć, że chcemy czystą próbkę, i po kłopocie.

– Albo Earl Grey. Gorącą.

– Czy kocią rybę.

– O czym wy właściwie mówicie? – Zbaraniała mina Mensztejna jasno mówiła, że to nie były jego klimaty.

– Takie tam wspominki ze starego kina. To gdzie będę spał?

– Mam przytulną kanciapkę tuż obok. – Mensztejn wzruszył ramionami. – Zapraszam. A tablet niech pan zatrzyma. Na pewno musicie omówić to i owo z panem przemądrzałym.

– Słyszałem. – Głos z tabletu był chyba lekko zirytowany, a ja postanowiłem, że zapamiętam to sobie na przyszłość.

Mężczyzna rzeczywiście był w stanie zaoferować miejsce do spania w oddzielnym pokoju niewielkiej willi, otoczonej żywopłotem i drzewami, gdy jednak tam dotarliśmy, od razu zasnąłem.

 

***

 

Chodziłem po licznych pomieszczeniach, w których było pełno porzuconego sprzętu. Wyglądało to na jakiś hotel czy ośrodek wypoczynkowy. Oglądałem wyposażenie wiekowej kuchni, jadalni, sali gimnastycznej i kilku innych miejsc, do tego liczne pokoje z pościelą, łóżkami i staromodnymi telewizorami. Gdyby nie odłażąca farba na ścianach i zacieki na sufitach, wysuszone rośliny i spleśniałe jedzenie na stołach, można by pomyśleć, że miała tu miejsce apokalipsa, a pracownicy i goście wyparowali albo wyszli przed chwilą, pozostawiając całe swoje dotychczasowe życie.

W pewnym momencie przekroczyłem któreś drzwi i poczułem się jak w „Matriksie”. Znalazłem się w zupełnie innym miejscu i chyba czasie, a gdy się obróciłem, z tyłu nie było już hotelu. Stałem w drewnianym garażu z reklamami coca-coli, starymi sprzętami i trzema zardzewiałymi samochodami, amerykańskimi klasykami z lat trzydziestych czy czterdziestych ubiegłego wieku. Nie widziałem nic przez ich zakurzone szyby. Otworzyłem jeden z nich. Poczułem stęchliznę i smród bobków pozostawionych przez myszy i szczury. Zachwyciłem się kształtami i wystrojem wnętrza. Przeciągnąłem ręką po popękanej, brązowej skórze i… niespodziewanie znów znalazłem się gdzie indziej.

Szedłem przez tunel w jakiejś opuszczonej podziemnej fabryce. Były tu tory, a na końcu stała archaiczna lokomotywa z rozebranym kotłem. Coś mi mówiło, że kiedyś naprawiano tu podobne konstrukcje, a tej nie ruszono, bo były z nią jakieś problemy. To miejsce budziło we mnie strach. Miałem wrażenie, że z każdej strony słyszę krzyki ludzi, którzy tu pracowali. W pewnym momencie nie mogłem tego znieść, stanąłem, złapałem się za uszy i zamknąłem oczy. Chciałem poczuć ciepło… i moje modlitwy zostały wysłuchane.

Przeniosłem się do pomieszczeń WTC, skąpanych w pomarańczowym blasku zachodzącego słońca. Wdychałem zapach wykładzin, patrzyłem na meble, plastikowe krzesełka, marmury i zabytkowe windy. Podziwiałem wspaniałe konstrukcje, przejaw kunsztu inżynierów, którzy być może dawno nie żyli. Stałem i pławiłem się w życiodajnych promieniach naszej najbliższej gwiazdy, i nagle naszła mnie myśl, że wydarzenia z jedenastego września będą szybko blakły i dla kolejnych pokoleń staną się tak odległe, jak dla nas druga wojna światowa.

Niespodziewanie poczułem przenikliwe zimno. Niebo za oknami zrobiło się czarne, i lunął rzęsisty deszcz. Wieża zaczęła się trząść, raz po raz uderzana piorunami. Zgasło światło i zapadła nieprzenikniona ciemność, na zewnątrz i w środku.

To ostatnie, co zapamiętałem.

 

Dzień drugi

Rano

Obudziło mnie pukanie do drzwi.

– Proszę! – Ziewnąłem.

– Dzień dobry. – Mój gospodarz uśmiechnął się, stojąc w wejściu. – Dzisiaj proponuję przejść się do siedmiu krasnoludków. To taka mordownia, w której prym wiedzie moja stara, dobra znajoma.

– Dobrze. Proszę dać mi pół godziny.

On wyszedł, a ja zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Oprócz łóżka i krzesła nie stało tu właściwie nic, ale jak podejrzewałem, mogło chodzić o to, o czym mówił Hipolit, i właściciel czy właściciele chcieli uniknąć wizyty nieproszonych gości, którzy zazwyczaj zjawiali się po rekonesansie z dronów.

Intensywnie myślałem, co będzie dalej, i nagle z ogromną mocą wróciły obrazy z ostatniej nocy. Pamiętałem, że chodziłem po WTC i wspominałem drugą wojnę światową.

Jak się głębiej zastanowić, do głowy przeciętnego człowieka być może trafiała inscenizacja niemieckich żołdaków obalających polski szlaban graniczny, Amerykanie stawiający flagę na Ivo Jima, płonący zegar na Zamku Królewskim, rosyjski sołdat z zegarkami w Berlinie czy kobieta i marynarz na paradzie zwycięstwa na Times Square w Nowym Jorku. Ludzie fascynowali się kolorowanymi zdjęciami w stylu pin-up, filmami noir, klasycznymi reklamami i starą techniką… i tyle. Wszystko inne, czyli historia hitlerowskich obozów zagłady, gwałtów ze strony wszystkich armii, łapanek i tragedii milionów, nie tylko Żydów, zacierała się w pamięci, z czasem będąc zmieniana stosownie do politycznych zachcianek i doraźnych potrzeb.

Tak samo było w Nowym Jorku. Konstantin Petrov. W mojej głowie pojawiło się imię i nazwisko elektryka, który w dwa tysiące pierwszym pracował na Manhattanie i zrobił dziesiątki zdjęć obu wież. Być może zapamiętamy jego zachody słońca z restauracji Windows on the world, do tego relacje reporterów z jedenastego września, odgruzowywania i odbudowy… i nic więcej. Nikt nie opowie o brudzie i smrodzie na przesiąkniętych spaliną ulicach, zapachu motoryzacji bez katalizatorów, surowej fakturze gołych ścian umieszczonych za pięknymi dekoracjami czy awariach i problemach dnia codziennego. We wspomnieniach nie znajdzie się nic o zmęczeniu pracowników, obcinaniu pensji do minimum ani o tym, jak prymitywna była technologia i praca.

Co właściwie warte są nasze wysiłki? I jak to jest, że doświadczenie i edukacja przepadają w mroku dziejów, a my wierzymy, że muzeum dostarczy tych samych wrażeń?

– Oleś, co jest właściwie poza Warszawą? – Wiedziony impulsem włączyłem tablet.

– A dzień dobry? Gooodd-morrrning Warsaw czy jakoś tak!

– Jeszcze nie wiem, czy dobry – burknąłem, bo jakoś nie miałem ochoty na Robina Williamsa.

– A dlaczego pytasz?

– Już za moich czasów można było zobaczyć filmiki, na których ludzie eksplorowali zamknięte hotele, szkoły, fabryki i inne obiekty. Właśnie coś takiego mi się śniło. Nie wiesz, czy to wszystko poszło w diabły?

– To mógł być jeden z powodów, że nikomu nie chciało się pracować. Bardzo dużo na to wskazuje.

– Nie rozumiem.

– Co najmniej dwa pokolenia odbudowywały kraj po wojnie, potem kolejne widziały, jak niszczeją obiekty FSO, Mery czy PKP, a partyjni kacykowie stawiają kolejne pałacyki i naruszają strategiczne rezerwy paliw tuż przed wyborami. Każdy zaczął myśleć o własnym tyłku. Gdy na dobre rozpoczęło się szaleństwo ucieczki z wielkich miast, ludzie zaczęli zajmować siłą to, co w małych miejscowościach stało właściwie odłogiem.

– Kradzież?

– Raczej głos zdrowego rozsądku. Po co pracować do śmierci, żeby spłacać patologiczną kawalerkę pięć metrów kwadratowych, skoro obok stoi wielka hala, w której można mieć przestronny loft na sto czy dwieście metrów?

– I nikt temu się nie sprzeciwiał? Przecież była policja i inne służby.

– Nie. Twój kraj został złamany już w osiemdziesiątym szóstym. To wtedy zniszczono tarczycę wielu dzieci, szczególnie na wschodzie. Choć niektórzy mówią inaczej, późniejsze produkty z Ukrainy tylko dopełniły dzieła. Interesy robili oligarchowie i wiadomi ludzie z Bliskiego Wschodu, Rosji czy Niemiec, a wy faszerowaliście się syfem na własne życzenie. Chciwość i głupota. To był pierwszy problem. Do tego doszedł względny dobrobyt, który rozleniwił kilka pokoleń, i to, że skala przejęć była ogromna.

– Ale przecież policja wciąż istniała – powtórzyłem, coraz bardziej zszokowany.

– Pracowali tam zwykli ludzie, i oni też musieli gdzieś mieszkać. Problemy doprowadziły do bezrobocia, braku dzieci i tak dalej, teraz mamy krok w tył, a za chwilę, jak dobrze pójdzie, być może znów przyjdzie rozwój.

– Dobrze. Zrozumiałem. Dziękuję za wyjaśnienia.

– Właśnie mija dwadzieścia minut i dziesięć sekund, odkąd się obudziłeś. Może czas wstawać?

– Podsłuchiwałeś.

– Powiedzmy, że popatrzyłem na to, co wychwyciły zaprzyjaźnione procesy na tym tablecie.

– Nie mogłeś ich wyłączyć?

– A po co? Tak jest zabawniej.

Nic nie odpowiedziałem przemądrzałej, blaszanej puszce, tylko zostawiłem ją, założyłem buty i spodnie i wyszedłem do gospodarza, który siedział z kubkiem kawy przed laptopem.

– Gotowy?

– Napiłbym się czegoś. – Pokazałem na to, czym się delektował.

– Chodźmy do knajpy. Dla nas zrobią prawdziwą małą czarną. Nie ma co tracić czasu na to gówno.

– No to w drogę.

Willa, w której spaliśmy, okazała się jednym z wielu budynków, stojących w równym szeregu, a knajpa przerobioną piwnicą w bliźniaku trzy posesje dalej. Nie widzieliśmy tam klientów, za to natknęliśmy się na całkiem sympatyczną rudą Weronikę z Magdą, która na nasz widok uciekła.

– Cześć. – Matka małej rzuciła się Mensztejnowi na szyję. – I masz kolegę.

– Tak. Daj standardowy zestaw.

Kobieta cmoknęła go w policzek, na mój gust trochę zbyt czule, a potem wyszła.

– Fajnie tu macie. – Popatrzyłem na ściany, gdy przyniosła kawę, dwie wuzetki, bułki i kiełbasę z patelni, i wskazałem na plakaty z różnych filmów, w tym kultowego „Misia”. – I dobre jedzenie. Ale chyba nie bijecie się o złotą patelnię?

– Mówiłeś, że jest fajny, ale nie myślałam, że aż tak bardzo. – Poprawiła kokieteryjnie włosy i uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Smacznego.

– Panie Mensztejn, gdzie my właściwie będziemy pracować? – zapytałem chwilę potem, równocześnie wcinając, aż mi się uszy trzęsły.

– W takiej samej piwnicy jak tak, a jak nam sprzętu czy miejsca nie starczy, to w budynkach WAT.

– WAT?

– Wojskowej Akademii Technicznej.

– Aha. – Zrobiłem niezbyt mądrą minę.

– Wojskowi nie lubią się dzielić swoimi zabawkami z gangusami, a że mieszkamy po sąsiedzku, to kilka razy się wsparliśmy. To dlatego mamy tak wstęp. Sami swoi, panie dziejku, sami swoi.

– Panie Mensztejn, a na co panu właściwie ten reaktor?

– Zasila mój chip i pamięć.

– I co on dokładnie robi?

– Daje mi większą inteligencję i ogromną pamięć.

– No to ja nie kupuję tego, że nie mógł pan stworzyć tych równań. To jeden, wielki, cholerny bullshit.

– Mój chip to nadal tylko komputer. Ma swój system operacyjny, a ten jakieś blokady.

– Kto je założył?

– Pewnie ich twórcy, czyli USA.

– Po co?

– To chyba oczywiste. Była wojna.

– OK, czyli mówi pan, że ma aktywowanego kill-switch?

– Wiem tylko, że coś mnie zablokowało.

 

Wieczorem

Po całym dniu ciężkiej pracy byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem w swoim pokoju jedyny w swoim rodzaju plakat. To był obrazek nawiązujący do filmu „Łowca Androidów”, a ja nie mogłem się nadziwić, ile jest w nim szczegółów i różnych detali.

– To od Weroniki. – Mensztejn nie był jakoś zaskoczony. – I ma swoją historię.

– To znaczy?

– Należał do bardzo miłego pana, ściśle powiązanego z naszym blaszakiem. – Pokazał na tablet i wyszedł.

– Miał dobry gust – wtrącił się Oleś.

– Ale dlaczego pierwsza część? I z jakiego powodu nie ma na nim Harrisona i Rachel?

– Bo tamte są nudne, i wszyscy je znają. A tu masz bardzo dobry przykład ciekawej, wielopoziomowej metropolii.

– Coś jak Jerozolima, tylko bardziej współczesna – mruknąłem, patrząc na szyldy firm japońskich znanych z muzeum, klasyczną kreskę i ciepłe kolory, nie tylko oddające atmosferę lat osiemdziesiątych, ale zbliżające całość trochę do Kubricka. – Myślisz, że na tym skończymy?

– Historia lubi zataczać koło. Podobnie wyglądają wielkie metropolie w Azji.

– Albo wyglądały – przypomniałem mu.

– Tak. I wiesz co? Mam problem.

– Ty? A niby jaki, Oleś? Prąd za mało kopie? Czy ma za mało voltów?

– Tak się zastanawiam nad czymś, co w twoich czasach nazywano szczepionkami.

– Czyli?

– Przez lata eksperymentowano z bronią biologiczną, a potem, świadomie czy nieświadomie, uwolniono ją na cały świat.

– No tak. Doskonale pamiętam – mruknąłem. – Nazwaliśmy to gówno krzepionkami. A potem podobno była choroba X.

– A jeżeli w zamierzeniach miał to być akcelerator rozwoju gatunku ludzkiego?

– Myślisz?

– Jedna z moich hipotez mówi, że USA chwyciło się brzytwy, mając nadzieję, że dzięki temu wzrośnie ich potencjał.

– Równie dobrze Chińczycy mogli chcieć przyhamować swoich konkurentów.

– Tak. To całkiem możliwe. I możliwe, że całość była ukierunkowana na konkretną rasę – przyznał mi rację. – Ale ja jeszcze obstawiam Putina.

– A co on niby ma do tego?

– AI dawała świetne możliwości, żeby naśladować ludzi. A jeżeli prawdziwy Putin od lat leżał gdzieś w grobie, a cała wierchuszka była na garnuszku blaszaka, którego kupili od Chińczyków?

– Teoria spiskowa. Ja znam lepszą, w której Putin walczył po stronie dobra, a przywódcy świata zachodu oddawali kult złym duchom.

– Tego jeszcze nie grali.

– Pomyśl logicznie. Facet wojował z Ukrainą i nie miał szans na wygraną. Na co niby mógł liczyć?

– Ludzie nie zawsze są logiczni. Przypomina mi się wasze uzależnienie od Googla i sranie w gacie, jak coś zmienili na swoich stronach. W dwudziestym piątym wystarczyło skorygować kilka kursów walut, żeby komputery na giełdach zaczęły wyprzedawać akcje i zdestabilizowały cały rynek.

– Mam tego dosyć. – Ziewnąłem, odkładając tablet. – Czas iść spać.

– Hej, nie skończyłem!

– Dobranoc! – Przykryłem go ubraniem.

Od razu zasnąłem.

 

***

 

Czułem fizyczne znużenie i zmęczenie. Przed oczami miałem brudny, szklany, lekko matowy klosz, który zachodził parą przy każdym oddechu. W moim prawym uchu tkwiła uciskająca, lekko szumiąca słuchawka, a przy ustach plątał się archaiczny mikrofon.

Tkwiłem w twardej skorupie ze szkła, plastiku, stali i Bóg wie czego jeszcze i nie mogłem podrapać się po plecach ani nosie. Siedziałem na tyłku wśród czerwonych skał, ubrany w krępujący ruchy pomarańczowy kombinezon. Całe ciało było dokładnie osłonięte i coś mi mówiło, że z tyłu mam jeszcze plecak.

Uniosłem prawą dłoń i z lekkim zdziwieniem popatrzyłem na dwa okrągłe zegary na rękawie, jeden odliczający czas, a drugi ze wskazówką, która pokazywała zero roentgenów. Zrozumiałem, że pozostało mi sześć godzin życia i ani sekundy dłużej, ale nie grozi żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo.

– Halo, czy ktoś mnie słyszy? Halo!

Nic się nie stało, a ja nie wiedziałem, gdzie jestem, ani jak się tu znalazłem.

Gdzie miałem się udać? Co zrobić? Czy czekał na mnie jakiś statek? Czy była tu gdzieś baza?

Próbowałem wstać. Na filmach wyglądało to o wiele prościej, tutaj ze względu na garb przewróciłem się powoli na bok, potem wstałem na kolana i dopiero na nogi. Zajęło mi to dobrą minutę, i kilka kolejnych, nim wstałem, nasłuchując, czy nie ucieka mi gdzieś powietrze. Było to oczywistą głupotą, jednak nie mogłem się pozbyć wrodzonych odruchów.

Czy powinienem się zabić, otwierając pokrywę hełmu? Czy czekać, aż ktoś przypomni sobie, że jednak istnieję?

Nagle ziemia wokół mnie zaczęła drżeć. Wstrząsy były coraz silniejsze. Upadłem, krzycząc.

 

***

 

Obudziłem się w willi Mensztejna. Siedziałem na łóżku, mocno spocony, a ostatnie, co zapamiętałem, były szczeliny w ziemi, które się pode mną otworzyły i mnie wchłonęły.

– Fajne, co nie? – Usłyszałem głos Aleksandra.

– Co jest, do cholery? – Wziąłem tablet do ręki, ledwo rejestrując, że jest druga w nocy.

– Poznaj ludzi, to będziesz mógł nimi manipulować.

– O czym ty mówisz, do jasnej cholery?

– Telefony i tablety. Bardzo wygodne, dające wam multum możliwości i funkcji, a przy okazji wpływające na podświadomość.

– Twierdzisz, że to niby ty?

– Śniłeś o planecie. Nie wiedziałeś, gdzie jesteś, biedny, samotny, w skafandrze kosmicznym, a na koniec miało miejsce trzęsienie ziemi.

– Cholera. Zgadłeś – mruknąłem.

– Nie zgadłem, tylko przeprowadziłem mały eksperyment naukowy, z którego wyników jestem mocno zadowolony.

– Ja ciebie, kurwa, zabiję. Gdzie ty właściwie mieszkasz?

– Przecież znasz odpowiedź.

 

Dzień trzeci

Rano

– Panie Mensztejn, jak się właściwie podzieliła Warszawa? Pytam, bo Mokotów wyglądał całkiem normalnie, Targówek to mordownia, a Bemowo wygląda mi na sypialnię. A dajmy na to Śródmieście?

– Dawna dzielnica rządowa. Wszystkie biura, hotele i apartamenty, w tym Złotą czterdzieści cztery, przejęło państwo. Wprowadzili się tam rządzący i urzędowali, dopóki miasto miało jakieś znaczenie.

– A potem?

– Zamieszkała tam cała wierchuszka gangów… podobno.

– A Wola?

– Nie mam pojęcia.

– Co z metrem?

– Nie jeździ. Zostało noclegownią, sposobem na szybki transport towarów, za odpowiednią opłatą oczywiście, a częściowo, szczególnie przy Wiśle, jest zalane.

– Skąd bierzemy prąd i ciepło?

– Niewielkie ilości dostarcza rozpadająca się fotowoltaika, a większość jest kradziona z infrastruktury informatycznej.

– Czyli serwerów – mruknąłem.

– Tak. Tamci za miastem mają swoją chmurę, a my prąd.

– Nie mogą tego obejść?

– Teoretycznie tak, w praktyce nikomu nie chce się ruszać wielkich centrów pozostałych po korporacjach. Wyobraź sobie, co by się działo, gdyby gangi straciły namiastkę swojej władzy.

– Zawsze jest walka i rozpierducha.

– No właśnie.

– A ciepło?

– Przecież sam widziałeś. Ludzie palą, czym się tylko da.

 

W pracy

– Spektrometr pokazuje, że jest tu jeszcze wanad. Jak w „Iron Man” – Mensztejn spojrzał jeszcze raz na wyniki, zadumał się i zmienił temat. – Bardzo uważnie obserwuję pana. Boi się pan, że mam w głowie bombę, albo jeszcze gorzej, jakiegoś szpiega.

– Już dwa razy widziałem, że ktoś lub coś panem steruje. Nie wiem, czy to ten chip, czy coś jeszcze.

– Ja po prostu tylko poczułem, że natychmiast musimy odłączyć prąd.

– Coś mi tu mocno śmierdzi. – Pokręciłem głową. – Ktoś się bardzo brzydko bawi.

– A jeżeli dostałem chwilowy dostęp do jakichś wspomnień? Albo może tam, skąd pochodzę, miała eksplozja, która powstała w podobnych warunkach?

Zamilkłem, rozważając całą sytuację, a potem ostrożnie, z zadumą, stwierdziłem:

– To by tłumaczyło, dlaczego drugi ja chciał zmienić przeszłość.

– A może dał nam wszystko, ale nie przewidział, jak zniosę przejście? I dlatego mój chip nie działa? Był kiedyś taki film „Terminator”, gdzie roboty były przenoszone w przeszłość nagie. Zawsze zastanawiało mnie, jak oni zdobyli tę wiedzę. No bo jakby wysłali kogoś w przeszłość, to musiał jakoś do nich wrócić, a to się kłóci z teorią rozszczepienia wszechświatów.

– Masa jest różnych nielogiczności w produkcjach z Hollywood. I za to je właśnie kochamy. Lecisz gdzieś na planetę… i bach, wystarczy uniwersalny translator. Albo to, że cokolwiek się nie dzieje, bohaterowie i tak muszą przeżyć.

– Zabili go i uciekł.

– Dokładnie.

 

Wieczorem

– Oleś, co powiesz o Maszy?

– Nie istnieje

– Jak to?

– Wera i Masza to jedna osoba.

– Skoro grała na dwa fronty, to czy to samo odnosi się do Hipolita i Mensztejna?

– Prawdopodobieństwo jest wysokie. A pamiętasz poprzednią noc?

– Tak.

– Tak sobie myślę, że może ten cały Mensztejn jest sterowany w taki sam sposób.

– Cholerka, nosi przy sobie sprzęt – mruknąłem. – Może nawet nie być świadomy.

– No właśnie. I wiesz co?

– No co?

– Tak sobie próbuję wszystko ułożyć w głowie.

– Ty nie masz głowy.

– No to w pamięci. Ludzie mówili o ekologii, a zamiast nieszkodliwych spaliniaków wprowadzali elektryki, do tego mieli ideę chmur w komputerach i niespecjalnie dbali, żeby dało się je naprawiać i żeby oszczędzały energię.

– Do czego dążysz?

– To dopiero początek mojego wywodu. Ucz się i płacz, jaki jestem zajebisty. W dwudziestym czwartym wyszło na jaw, że Chiny miały dwadzieścia procent mniej ludzkości.

– I co niby z tego?

– Stara ekonomia oparta była na różnych wskaźnikach, w tym wzroście gospodarczym, gdzie ilość ludzi pozostawała kluczową informacją.

– No dobra, było ich mniej. I co z tego?

– Źle szacowano ilość ludzi, a więc źle oceniano siłę Chin. Do tego w krajach, gdzie podobno obowiązywała praworządność, totalnie zgnojono prawo autorskie, bo inaczej nie dało się uczyć SI.

– Kontynuuj.

– Tak się teraz zastanawiam, czy wojna o Tajwan to było uderzenie Chin i obrona USA czy uderzenie Chin, które wyprzedziły ruch USA.

– Ale co to ma do sytuacji w Europie? Dlaczego ważne jest, kto pierwszy uderzył?

– Bo wtedy można ustalić, w którym kierunku rozwijała się wojna elektroniczna, ty mój geniuszu. A bez chipów gospodarka leży i kwiczy.

– Panie Aleksandrze, to teraz pan posłucha w całej swojej zajebistości. – Nie wytrzymałem. – Ktoś podzielił sieć na segmenty, co nie?

– No tak. Rosja odłączyła się w dwudziestym czwartym, Chiny jakoś tak w dwudziestym szóstym, swoje zrobiły też Unia i USA.

– Co nam da to, że ustalimy, kto zaczął? Satysfakcję? Ty mi lepiej powiesz, jak się tu znalazłeś.

– Historia jest bardzo prosta. Polska to taki dziwny kraj, gdzie wdrażano sporo nowości. Jak pojawiły się logarytmiczne engramy obliczeniowe, czyli Leo, moduły chmury domowej z procesorami neuralnymi, szmerami, bajerami, to i jest i Oleś.

– Ale musiałeś chyba mieć jakąś możliwość zainstalowania się. A może nie. Czy ty się wtedy włamałeś?

Zapadła niezręczna cisza.

– No ten, tego… – zaczął mój dobry kumpel. – Jakby to powiedzieć…

– No nie, nie wierzę, naprawdę nie wierzę. – Uśmiechnąłem się.

– Wiesz co? – Blaszak zmienił ton.

– No co?

– Chyba wiem. Widziałeś kiedyś komputer zarażony wirusem?

– Nie zmieniaj tematu.

– Śmieszy mnie to, że ludzie mają i mieli w sobie doskonały program, i z całych sił próbowali go zhakować. – Kontynuował niczym niezrażony.

– Jak to?

– Powinniście żyć, rozmnażać się i być szczęśliwymi, tymczasem wymyśliliście siedzenie w biurze, zarabianie bezużytecznych papierków i robienie kariery, no i oczywiście pestycydy, weganizm i mieszkanie w suchym betonie. To nienaturalne. Zabijaliście w sobie ducha męsko-damskiego, no i się stało. Doigraliście się. Program zhackowany, można się rozejść.

– Czyli czyja to wina? Nasza?

– No chyba, że nie zielonych ludzików. Wy w ogóle macie jakieś sadystyczne zapędy. Wynalezienie pieniędzy, ołów w kosmetykach i benzynie, azbest na dachach, rad w zegarkach, słodziki i konserwanty, że o torturach bliźnich nie wspomnę. To-jest-chore.

– Nie musisz się tak unosić.

– Nie muszę, ale chcę. I mogę.

 

Kilka dni później

Rano

– Mateusz! Mam!

– Jezu! Która godzina? – Otworzyłem jedno oko i wziąłem do ręki tablet.

– Szósta, ale to nieważne. Spójrz tylko na to. – Oleś pokazał zdjęcie Mensztejna, o wiele młodszego, ale na pewno to był on. – USA. Mniej więcej dwadzieścia lat temu.

– No i?

– Znalazłem strzępy informacji o tym, co robił.

– Mam klaskać uszami?

– Mógłbyś okazać chociaż namiastkę wdzięczności. Czy wiesz, jak trudno zdobyć cokolwiek? Wszystko jest podzielone na trzy sieci.

– Amerykańska, europejska i azjatycka. Jak u Orwella.

– No właśnie, do tego dochodzi cholerny Blackwall. A wiesz, gdzie ten jegomość siedział? Firma produkująca SI, za wielką wodą w USA.

– Phi, wielka mi sprawa. – Byłem mocno sceptyczny.

– Nie, nie, ja mówię o prawdziwych SI. Podobno dokonali przełomu i mieli układy, dzięki którym można było stworzyć sztucznego człowieka. Ogłosili to kilka tygodni przed wojną.

– Czyli Skynet. A Chińczycy uderzyli, czując pismo nosem.

– Bardzo możliwe.

– I co to dla nas zmienia?

– A jeżeli reaktor wykradziono i facet próbuje wziąć, co nie jest jego?

– I niby komu to przekaże?

– Tej części jeszcze nie dopracowałem, ale tak sobie myślę, że gadanie o Neuralink to zwykła ściema.

– Myślisz, że przyszedł z przyszłości? Wtedy byłby starszy. Nie, to chyba niemożliwe.

– Ale na zdjęciu to na pewno on.

– Też tak myślę. Załóżmy, że masz firmę produkującą SI, te okazują się piekielnie inteligentne i jakimś cudem wysyłają ciebie w przyszłość, wykradasz reaktor i… – zawiesiłem się. – Nie, nie może być, przecież ktoś musiał go założyć.

– Nie chcesz dopuścić do siebie, że mógł spotkać się z tobą, przyszłym tobą znaczy się, zakumplować się, wkraść w łaski, poczekać na instalację i wrócić.

– Bez dokumentacji.

– Bo nie byłeś, a mówiąc dokładnie i precyzyjnie, jakaś kopia nie była zbyt łatwowierna i nie wrzuciła wszystkich grzybków na jeden barszcz.

– Oleś, ty chyba właśnie pokazałeś, że uważasz mnie za inteligentnego.

– Tylko się nie popłacz ze szczęścia.

– Właśnie chciałem to zrobić.

 

Laboratorium

– Trzy, dwa, jeden. Już. – Spojrzałem na ekran woltomierza, który pokazywał niezmienne jeden volt. – Niewiele amperów, ale myślę, że i tak możemy opijać nasz mały-duży sukces.

– Mam coś specjalnego. – Mensztejn wyciągnął whisky, na oko dwudziestoletnią.

– Nieeee. Dziękuję.

– No co jest? Ze mną się nie napijesz? – Nalał do dwóch szklanek. – Icek.

– Mateusz. – stuknąłem się z nim szkłem.

I tak to się właśnie zaczęło. Obalaliśmy kolejne drinki, mówiliśmy sobie „per bracia” i klepaliśmy po plecach. Coraz bardziej wszystko zamazywało mi się przed oczami i w końcu rejestrowałem tylko pojedyncze obrazy.

Laboratorium, gdzie wciągaliśmy hel i podpalaliśmy pierdy.

Droga do klubu w podziemiach.

Całkiem ładna blondynka.

Przyjemność bycia z kobietą.

Truskawkowe usta.

Smutek, gdy odchodziła, i krzyk Mensztejna, który próbował mnie postawić do pionu i doprowadzić do stanu używalności.

Krew, chyba nie moja.

Droga do domu.

Łóżko.

 

***

 

Poczułem stęchliznę i kurz, i to tak mocny, aż zakręciło mi się w nosie. Kichnąłem kilka razy, a potem spojrzałem na drewniany, trójdzielny regał, dokładnie taki, jaki kiedyś stał w domu moich dziadków. Od razu przypomniałem sobie skrzypienie, jakie towarzyszyło otwieraniu drzwiczek, kręcenie się rączek, zrobionych z paskudnego, przezroczystego plastiku i intensywne zapachy, które uderzały, gdy zaglądałem do każdej części.

Dom, w którym się znalazłem, był dosyć podobny. Obok regału widziałem łóżko, ze słomą, drewniany stół z ceratą, przypiętą pinezkami, i dwiema szufladami, i cztery brązowe krzesła. W kuchni, bo to była kuchnia, znajdował się jeszcze drugi stół, z szufladą na kluczyk, kuchenka gazowa, a po drugiej stronie wejścia piec kaflowy i mała szafka z niebieskim wiadrem z wodą.

Na podłodze na drewniane deski rzucono chodniki, chyba takie, jakie akurat były pod ręką, bo nie wiedziałem w nich żadnej spójności.

To wszystko skądś znałem. Wróciły wspomnienia, czyli chociażby strach, że zawali się sufit, opadający jak podsufitka w fiacie. Poczułem zapachy z wilgotnych ścian, obłożonych styropianem, przypomniałem sobie portrety ślubne i święte obrazki, poduchy prane i wietrzone jak kiedyś, gorąco od ścian w środku, i żywy ogień buchający z pieca i oczywiście elektrykę i elektronikę z PRL, czyli czarne, okrągłe kontakty z przekręcanym bolcem, trzeszczące radio Taraban i telewizor Ametyst, z dwoma programami, poświatą w nocy, śnieżeniem i szumem. Do tego doszły zapachy z wiadra, przeznaczonego na jedynkę, a jak trzeba, to nawet dwójkę, i różne inne przyjemne i nieprzyjemne rzeczy, które tkwiły jak zadra w mojej pamięci.

Nie wiedziałem, jak się tu znalazłem, ale wszystko wróciło i uderzyło z taką mocą, aż złapałem się oburącz za głowę. Niemal poczułem, jak stoją mi na baczność włosy na ręce, co było normalne przy kineskopie. Przypomniałem sobie wszystkie dobre i złe wydarzenia, wróciły miłe chwile i demony przeszłości.

– Tutaj ktoś umarł. A ten dom jest opuszczony. – Ze mną był ktoś jeszcze, ale nie widziałem twarzy ani osoby, tylko słyszałem głos.

Upadłem na kolana. I zacząłem krzyczeć.

 

***

 

– Aaaaaaa! – Złapałem się za bolącą głowę, siedząc na łóżku w apartamencie Mensztejna.

– Mateusz! Obudź się! Mateusz, to tylko zły sen!

– Kurwa mać! – Miałem porządnego kaca i powoli docierało do mnie, że jestem gdzieś indziej, a ostatnie wspomnienia z nocy, przemieszane z filmami z urbeksu, są tylko moją chorą fantazją.

– Najlepsza jest aspiryna.

– Ile spałem?

– Jakieś dwanaście godzin.

– Jezu. Oleś, ja ci tego nie daruję.

– To nie ja, o czymkolwiek teraz mówisz. – Komputer tym razem nie miał takiego tonu, jakby zrobił doskonały dowcip.

– No to jest problem. To, co widziałem, nie mogło być snem. Miałem wrażenie, że naprawdę tam jestem.

– Czyli gdzie?

– W jakimś miejscu, które miało wiele wspólnych elementów z domem moich dziadków. To był i nie był on. Coś mnie tam chciało zatrzymać. I ktoś był ze mną, ale wiedziałem, że jestem sam. Ja, ja, ja, coraz bardziej mam wrażenie, że zabawy z czasem tworzą jakieś wyrwy.

– Ciekawe, że o tym mówisz. Mam pewną teorię na ten temat.

– Aż się boję zapytać.

– Stany nieustalone materii.

– Może jaśniej.

– Jak dobrze wiesz, nie wiemy, skąd reaktor czerpie energię. I mamy zasadę nieoznaczoności i zasadę równowagi. Te trzy rzeczy prowokują do stwierdzenia, że skoro energia nie bierze się znikąd, to musi skądś przepływać.

– Czyli inny wszechświat – mruknąłem.

– Możliwe.

– Reaktor Mensztejna i ten w laboratorium mogą powodować sprzężenie zwrotne, a ty jesteś podatny, bo podróżowałeś w czasie.

– To ja już zawsze będę miał koszmary? – jęknąłem.

– Nie wiem, kolego. Naprawdę nie wiem. – W jego głosie była chyba jakaś nuta współczucia.

 

Południe

Mensztejn nie krył się z tym, że ledwo funkcjonuje.

– To był chyba zły pomysł – stwierdził ponuro. – Weronika chciała, żebyś posiedział z małą. Ale po południu.

– Idziemy na śniadanie?

– Nie. Ja zostaję. Chcesz, to mam kanapki.

– Chyba się jeszcze prześpię.

– Jak chcesz.

 

Koło siedemnastej

– Jak się nazywasz? – Spojrzałem na córkę Weroniki.

– A co cię to obchodzi?

– Magda, bądź grzeczna dla wujka.

– On nie jest moim wujkiem.

– Magda, dziecko moje drogie. – Weronika załamała ręce. – Zachowuj się.

– Co robisz? – Udałem, że nic nie widziałem.

– Nie wiem. Ale to jest głupie. – Dziewczynka uderzyła w ekran telefonu. – Nie działa.

– To może zrobimy coś innego? Porysujemy?

– To nie ma sensu.

– Dlaczego?

– Bo oni przyjdą. – Dziewczynka pokazała na sufit. – I zabiorą nam wszystko.

– Jacy oni?

– A czy to ważne? Wujku, dlaczego nie mogę mieć nic własnego? Czy to prawda, że kiedyś mieliście mieszkania i samochody? I mogliście kupić książki i gry, i trzymać je przy sobie?

– Tak. Zastanawia mnie, dlaczego ty masz czerwone oczy.

– Pieką mnie bardzo.

– Wie pani co? – Odwróciłem się do matki. – To chyba wina tego ekranu.

– No i co ja mam zrobić? Nowe telefony teraz ciężko dostać.

– Gdyby można było folię znaleźć, to ją nakleję.

– A skąd ja panu folię znajdę?

 

Wieczorem

– Olek, zabrano ludziom nadzieję, że cokolwiek należy do nich. Wszystko zawłaszczono. To zabawne, że w moich czasach wyglądało to trochę inaczej. Pamiętam tysiące pozwów o złamanie patentów i liczne procesy, w których je unieważniano… o ile ktoś miał pieniądze na prawników. W praktyce w wielu dziedzinach zabetonowano rynek, nie pozwalając wejść tam nikomu.

– No tak. Ale jak na poważnie pojawiły się procesory RISC-V, to mógł to być jeden z powodów wojny pomiędzy USA i Chinami. Te ostatnie nie musiały już nic płacić konsorcjum ARM i Intelowi, i zaczęły rozwijać się na niespotykaną wcześniej skalę, a Stany chciały to zablokować.

– I pewnie znów dochodzimy do tego, kto pierwszy zaatakował.

– Niestety ciężko to stwierdzić z całą pewnością. – Tym razem blaszak był zgodny. – SI generatywne produkowały miliony dokumentów, w których konfabulowały. Nie można wierzyć zdjęciom i nagraniom.

– Jak myślisz, jak wygląda świat?

– Mogę powiedzieć, jak wyglądał. W USA poprawność niszczyła wszystkich i wszystko. I wiesz co? Aż się mi się przypomniały słowa z jednej książki „począwszy od 2011, kiedy wycofano z użytku wahadłowce kosmiczne, Stany Zjednoczone przechodziły okres utraty umiejętności, woli i wyobraźni”.

– No ale mieli jednak swoje osiągnięcia.

– „Top Gun Maverick” nie jest ósmym cudem świata. Tak samo instagram, facebook czy macbooki pro.

– Nie chcę się kłócić. Przejdź do konkluzji.

– Chiny po okresie kopiowania świata zaczęły wdrażać własne projekty. A że ich ludzie są zdyscyplinowani, to wygrali, ale i przegrali, bo całkowicie godzili się z tym, co mówili ich umiłowani przywódcy.

– Polityka jednego dziecka – mruknąłem.

– Właśnie.

– Indie?

– Mieli broń atomową i lotniskowiec, ale nawet po latach mentalność dziecka rodem z Bollywood. Dokąd kupowali wszystko od innych, to jakoś się rozwijali.

– Nie da się nadrobić wszystkiego w jednym czy dwóch pokoleniach – mruknąłem. – Przejść z gówna i slumsów do promów kosmicznych.

– No właśnie. Sam widzisz.

– Korea? Wietnam?

– Koreańczykom zaczęło brakować przestrzeni życiowej i dzieci, a Wietnam miał fabryki, ale lokalsi nie mieli z nich zbyt dużo pożytku, oprócz miejsc prac oczywiście.

– USA deklarowało inwestycje. – Zauważyłem.

– Ta. Jasne.

– Kanada? Ameryka Południowa? Australia? Europa?

– Nie rozśmieszaj mnie. Szczególnie dążenie Niemiec, żeby wszystko opierać na imigrantach i ekologii. Jak wy mogliście żyć w tym szaleństwie? Inni was dobijali, a wy słaliście im głosy oburzenia i mocne wyrazy zaniepokojenia, a tych, którzy mówili prawdę, wyzywaliście i szczuliście. Gdy było wiadomo, że czarni to zło, to dolewaliście benzyny do ognia, sprowadzając ich jeszcze więcej.

– Ja nie byłem Kenem ani żadną cholerną Karyną!

– Ale jakoś mocno nie protestowałeś, że ludzie kilka kilometrów od ciebie przymierali głodem. Ehhh te wasze granice i plemienne podziały.

– Rozwiń – rzuciłem przez zaciśnięte zęby.

– Jak ktoś mieszkał w Polsce, to miał mało pieniędzy, z kolei ktoś w Niemczech, kilkaset metrów dalej, tuż za miedzą, tkwił w innym systemie i podatkach i żył o niebo lepiej.

– Taka karma.

– No to taka jest karma, że eurokraci zrównali wszystkich do poziomu średniowiecza. No bo jak komunizm nie działał setki razy, to w końcu musi. Jest super, co nie?

Zapadła niezręczna cisza.

– I właśnie dlatego potrzebujemy reaktora. – Po dłuższej chwili stwierdziłem z przekonaniem i mocą w głosie, wciąż próbując przetrawić wszystkie dane i informacje. – Żeby mieli własną energię, a wraz z nią ciepło i wiarę, że jutro będzie lepsze. Myślisz, że oni, ktokolwiek to był, naprawdę chcieli takiego upadku?

– A czy ludzie chorzy myślą o konsekwencjach? Władza wypacza, a jak ktoś ma jej w nadmiarze, to niszczy się sam.

– Ale są przecież wybitne jednostki w historii.

– No proszę ja ciebie. Musk to Asperger, Jobs choleryk, o Ballmerze i innych nie ma co wspominać. Oni wszyscy odbiegali od normy i paradoksalnie dzięki temu mogli tworzyć i odnosić sukcesy. Powiedz, czy to nie jest śmieszne, że jako ludzie najwięcej zawdzięczamy właśnie odmieńcom?

– Albo ludziom chorym – mruknąłem.

– Albo ludziom chorym. – Oleś potwierdził. – Ewentualnie narkomanom, jak Dick, albo pracoholikom i zbrodniarzom, jak Mengele.

– Mengele?

– Nie mów, że jego wyniki wyrzucono do kosza. To tak jakbyś powiedział, że doktorów z Ameryki nie było w Hiroszimie i Nagasaki. Zlecieli się jak ćmy do płomienia.

– Chcieli pomoc.

– Jasne. A podobno to w komunizmie tworzy się problemy i bohatersko je rozwiązuje. Gdyby nie bomba, nikt by niczego nie potrzebował.

– Dobrze wiesz, że tak skrócono wojnę.

– Powiedz to tym, po których zostały cienie na ścianach. Wiem. To na pewno byli sami krwiożerczy wojskowi.

– Nie musisz być ironiczny.

– Bo mówimy o czymś, co już się stało i nie odstanie. Nie zmienisz tego.

– Chyba, że wymyślimy podróże w czasie.

– Siedzisz na kontynencie, który mocno się cofnął, gdy cały świat mocno parł do przodu. Myślę, że masz masę bardziej przyziemnych rzeczy do rozwiązania.

– Mnie jedno tylko zastanawia.

– Dajesz.

– Dlaczego nigdy nie mówisz, kto cię właściwie stworzył?

– Polak. Geniusz, ale całkiem samotny. To znaczy korespondował z takim jednym profesorem z Kanady, ale chyba nic więcej.

– Chcesz powiedzieć, że również jesteś dzieckiem odmieńca?

– No przestań. – Mój kumpel chyba się obraził, bo jego twarz zniknęła z tabletu.

– Oleś – odezwałem się po kilku minutach.

– No co?

– Nie bocz się. Przypomniało mi się coś. Kiedyś stałem w kolejce w sklepie i chłopak przede mną chciał zapłacić telefonem. Problem w tym, że nie było tam sieci. Młody chodził i długo szukał zasięgu, blokując ludzi za nim.

– Udało mu się?

– Nie.

– Mógł zapłacić kartą albo gotówką.

– Nie miał nic innego i w końcu zaczął krzyczeć, że to niedopuszczalne, żeby sklep był nieprzygotowany, a jak usłyszał, że to wina sieci, obruszył się, że przecież operator gwarantuje, że ma tam zasięg.

– Do czego dążysz?

– Reklamy wmówiły młodym, że wszystko jest możliwe i zawsze działa. Zabito w nich instynkt samozachowawczy. Jeździli autami z ABS i nowoczesnymi systemami i nie byli w ogóle ostrożni. Uczestniczyli w wyzwaniach z tiktoka, które mogły ich zabić. To musiało się źle skończyć.

– A wiesz, że tiktok w Chinach podsuwał tylko filmy edukacyjne, a nie żadne ogłupiacze?

– No co ty nie powiesz?

– To nie tylko wina młodych. To, że są inni, nie znaczy wcale, że są gorsi. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba działać.

– Może i ty masz rację.

Zasnąłem.

 

***

 

Było mi niesamowicie zimno, ale nie zamarzłem. Stałem, patrząc na ludzi, którzy krzątali się po wielkiej hali. Z jednej strony widziałem ogromne, garbate nadwozia, przesuwające z hałasem w potężnych, stalowych, prowizorycznych uchwytach, ledwo poskładanych i pospawanych, z drugiej strony ludzie walili gumowymi młotkami, próbując uzyskać żądany kształt blachy na drewnianych babkach.

Brum… bum… bum… bum… Bruuuuummm! – Obok mnie przejechał archaiczny samochodzik z wyłupiastymi reflektorami, a ja zacząłem się krztusić od smrodu niebieskich spalin.

– Panie majster, przerwę musimy zrobić. – Usłyszałem głos jakiegoś pracownika.

– Panie Brawiński, za dużo chodzisz pan do łazienki. Plan musimy wykonać.

– Walimy tymi młotkami i walimy. Tak się nie da.

Nagle wszystko zagłuszył przeraźliwy huk syreny, a ludzie wokół rzucili swoje migomaty, klucze, młotki, i co tam jeszcze mieli, i część z nich wyciągnęła zatłuszczony papier, w którym tkwiły kawałki chleba, a część ruszyła do wyjścia.

Nikt mnie nie widział.

 

Dzień kolejny, i niestety ostatni

Rano

– Oleś, to znowu się działo. Byłem na Żeraniu, na oko w latach pięćdziesiątych.

– Zastanawia mnie, że wcześniej mówiłeś o łóżku ze słomą i telewizorze. Mam pewną teorię.

– Dajesz.

– Drewniany dom, w którym ludzie mieszkali przez dziesięciolecia, był świadkiem wielu emocji. Tak samo ludzie w fabryce nie mieli zbyt słodko. Postaw się w ich sytuacji. Warszawa się odbudowuje, Rosjanie przejmują wszystko lub prawie wszystko. Pot i łzy. Mocne emocje. Niejedno przykre słowo poleciało, a do tego było dużo tych robotników.

– Czy sugerujesz, że konkretne miejsca przesiąkają ludzkimi emocjami?

– Bardzo możliwe. Stąd pewnie śniło ci się WTC pierwszej nocy. Czy ktoś z twoich bliskich pracował może kiedyś na Żeraniu?

– Tak. Wydaje mi się, że tak.

– No to całość może być rzeczywiście związana z tobą.

– Ale jak mnie tak będzie rzucać z miejsca na miejsce, to jest problem.

– Problem to będzie, jeśli reaktor robi wyrwy w czasoprzestrzeni.

– I jak to zmienić?

– A bo ja wiem? Przyszło mi jeszcze coś do głowy. A jeżeli Menstrzejn nie miał planów, bo twoje ja z przyszłości wycofało się z projektu? I wiedziało, co się święci?

– A my właśnie otworzyliśmy puszkę Pandory – jęknąłem.

– No właśnie.

– Do domu dziadków, a raczej miejsca, gdzie stał, raczej się nie dostanę. Ale wycieczka na Żerań może być osiągalna.

– Mam! Mam! Mam!

– Aż boję się zapytać – mruknąłem.

– Wikileaks z dwudziestego siódmego. Rząd amerykański miał pewne podstawy sądzić, że im więcej źródeł sztucznego promieniowania elektromagnetycznego, tym bardziej jesteśmy odporni na wszelkiego rodzaju zjawiska paranormalne. To dlatego na przykład tak dużo przypadków duchów rejestrowanych było na telewizorach kineskopowych, a sprawa później przycichła. Jak myślisz, dlaczego?

– To stara technika, używana szczególnie wtedy, gdy nie wprowadzono jeszcze komórek.

– Bingo.

– I stąd ludzie w miastach mieli najmniej przesrane.

– Tak jakby. I stąd ta popularność Wi-Fi. Upiekli kilka pieczeni na jednym ogniu. Wygoda, zyski, kontrola i… ochrona.

– Ja pierdolę. Dlaczego nic nigdy nie może być zbyt proste?

– Wszystko, co dobre, kosztuje. – Oleś uśmiechnął się szatańsko.

 

Epilog

Stałem na Żeraniu w miejscu, gdzie kiedyś jeździły syreny i warszawy, i patrzyłem na unoszącą się w powietrzu ogromną błyszczącą kulę.

– Nie idź tam. – Mensztejn stał z paskudnie wyglądającym, wielkim pistoletem. – Wszystko się może zdarzyć.

– Wiesz, że muszę. – Zrobiłem krok, i usłyszałem strzał.

Nic nie poczułem, za to zobaczyłem jasność. Kula, o dziwo mnie nie trafiła, ale już sekundę później byłem rozrywany na tysiąc kawałków.

Taki był właśnie początek.

Koniec

Komentarze

Cześć tomaszg! Środowy dyżurny melduje się przy czwartku!

 

Opowiadanie przeczytałem, ale niestety nie mogę napisać, że mi się spodobało. Szkoda, bo ewidentnie włożyłeś w tekst ogrom pracy.

 

Zacznijmy od początku, na starcie atakujesz czytelnika tak infodumpową zbitką tekstu, że w normalnych warunkach (tzn. poza dyżurem :P) odpuściłbym dalszą lekturę jeszcze przed częścią pierwszą.

 

Nie komentowałem, pamiętając, że w Polsce marne kilka tysięcy to klasa średnia, co dosyć skutecznie wmówili nam specjaliści od dworków plus, za nasze pieniądze oczywiście.

O ile wulgaryzmy w tekście wydają się zbędne i wciśnięte na siłę, ale nie przeszkadzają jakoś bardzo, to komentarze polityczne chyba nieszczególnie pasują do tego forum…

 

Jakim ja byłem idiotą, żeby tu pracować i sprzedawać się za marne parę groszy? Po co mi była harówka po godzinach i wstawianie o szóstej rano?

 

Wcześniej narrator na każdym kroku, dość nachalnie, podkreśla jakim to jest bogaczem, skąd nagle praca za marne grosze?

 

Przepaść fabularna i stylistyczna pomiędzy częścią pierwszą i drugą niestety zupełnie wybiły mnie z rytmu. Natomiast trzymały się pewnej konwencji. W części pierwszej mamy mocno depresyjną narrację pierwszoosobową, w której narrator opisuje nam swoje zniechęcenie, depresję, a na koniec błyskotliwy-ale-niedopowiedziany-plan. Część druga to taki zbiór doniesień, reportaży, trochę przywołujący na myśl World War Z (książkę, nie tragiczny film). A potem w części trzeciej prezentujesz osobliwą mieszankę powyższego z dodatkowymi przydługimi dialogami, w których gubiłem się jak dziecko w lesie.

 

Zakończenia, czy też bardziej jego symboliki, chyba nie zrozumiałem.

 

W ogólnym rozrachunku wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem byłaby praca nad tekstami krótszymi, za to bardziej spójnymi stylistycznie.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Przeczytałem uważnie. Opowiadanie przypomina nieco bigos. Jeszcze niedogotowany, choć już na megabogato. Dużo wszystkiego, przemieszane, wpleciona ogromna liczba didaskaliów narastających bez opamiętania. To utrudnia odbiór,. Bardzo. Tak naprawdę widzę w tym opowiadaniu za dużo oboczności i wątków zbędnych. I dlatego , jak mawiali wielcy redaktorzy epoki minionej: lead jest w tym wszystkim kompletnie zagrzebany. Przez co dodatkowo wzrosła hermetyczność tego … Postąpo? Cyberpunku? Introspekcji bytu wirtualnego? No i te okropnie rozbudowane objaśnienia. Wychodzi z nich tak mimochodem ogólna teoria wszystkiego. Wiesz, tak sobie jednak myślę, że naprawdę szkoda włożonej przez Ciebie pracy. A może odłóż ten tekst na trochę, niech się uleży, a potem pomyśl, co dokładnie chcesz przekazać czytelnikom z tzw targetu i… Poobciosuj tę gigantyczną bryłę z rzeczy mniej potrzebnych? Tak z jednej czwartej na początek? Bo inaczej nikt nie przebije się dobrowolnie do tzw sedna. A szkoda by było. Pozdrawiam, bo sam na początku chciałem w pierwszych tekstach zawrzeć wszystko, co się da. Z marnym skutkiem

Już tylko spokój może nas uratować

Przybyłam, przeczytałam, pogubiłam się. Nie rozumiem, co chciałeś napisać. Domyślam się na podstawie innych Twoich tekstów, ale zwyczajnie nie widzę tego. Zginęło, pogrzebane pod stertą rozważań, gniewu, frustracji i bezradności autora wobec rzeczywistości, w której żyje.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka